• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[26/08/72] Wierzę zaś w wartość krwi

[26/08/72] Wierzę zaś w wartość krwi
adwokat diabła
They will eat from the ground
beneath my throne
Szczupła kobieta w podeszłym wieku, która swój wysoki wzrost (177 cm) podkreśla chętnie obcasami, nie pozwalając byle komu patrzeć na siebie z góry. Całą swoją prezencją zwraca uwagę: upinaną w wymyślne kształty fryzurą z siwych włosów, eleganckim i drogim strojem, ciężką biżuterią.

Philomena Mulciber
#1
17.11.2024, 22:04  ✶  

—26/08/1972—
Mieszkanie Philomeny
Philomena i Scarlett Mulciber



Cyzelowana srebrna łyżeczka podzwaniała co jakiś czas o malowaną, porcelanową filiżankę, dając podkład pod głos Philomeny Mulciber, która tłumaczyła z rozkoszną skrupulatnością najnudniejsze szczegóły swojego ostatniego kazusu. Powoli, drobiazgowo, czyniąc wszelkie konieczne objaśnienia. Z taką cierpliwością nie odnosiła się nigdy do żadnego ze swoich klientów. Alexander Mulciber senior nie był jednak przecież klientem.
Po skonkludowaniu monologu nastała chwila ciszy. Mulciberowa przystawiła filiżankę do ust, smakowała chwilę białą herbatę, po czym kontynuowała:
— Usłyszysz teraz coś ciekawego, duszko. — Rachityczna, opierścieniona dłoń sięgnęła po leżącą na stole gazetę i przesunęła ją w swoją stronę. — Pozwolę ci wybrać. Świat, Londyn… sport?
Wargi pociągnięte czerwoną szminką rozciągnęły się w uśmiechu, gdy uniosła wzrok na męża. Uniosła naprawdę wysoko. Portret świętej pamięci Alexandra Mulcibera wisiał niemalże pod samym sufitem, karykaturalnie wysoko. Wystarczająco wysoko, aby nigdy już nie dojrzał niczego ciekawego.
Usłyszysz teraz coś ciekawego, duszko.
Tak mówił jej, leniwie odrywając wzrok od Proroka czy Horyzontów, gdy stawała w drzwiach jadalni i rozpaczliwie próbowała zainteresować go dziećmi, swoją codziennością, ich problemami. Alexander Mulciber nie był stworzony do podobnych błachostek. Interesowała go wielka polityka, wielkie odkrycia, wielki świat. Niekoniecznie jego mali, raczkujący synowie i mała, raczkująca kariera żony.
— Londyn.
— Très bien, Londyn. — Philomena otworzyła gazetę i zaczęła czytać.
Alexander Mulciber mógł nie żyć, ale zachowano jego esencję w tych — należnych mu jako niegdysiejszej głowie rodu — portretach; był teraz bezradnym żuczkiem zamkniętym w słoiczku żony. Philomena dopilnowała, aby na żadnym z obrazów nie znalazło się nic ciekawego: puste tło, żadnych rekwizytów. Rozkazała wszystkie je wieszać tak wysoko, aby olejne oczy nie sięgnęły nigdy liter żadnego periodyku, żadnego woluminu. Jeśli Alexander chciał usłyszeć coś ciekawego, musiał najpierw jej wysłuchać. Potem mogła lub nie wyświadczyć mu tę przyjemność i coś przeczytać.
— Pani Mulciber. — Kamerdyner przerwał lekturę. Philomena zamilkła, z szelestem złożyła gazetę i oczekiwała dalszej wypowiedzi. — Jest tutaj Scarlett Mulciber.
— Proś ją. — Odczekała, aż wyszedł. — Wystarczy ci, starcze — zwróciła się do portretu wąsatego pradziada Scarlett.
Obraz momentalnie znieruchomiał we władczej pozie przypominającej, że Alexander Mulciber senior był człowiekiem dumnym i pełnym godności, nie robaczkiem zbierającym rzucone mu litościwie okruchy. Tylko pech chciał, że on umarł pierwszy.
Philomena siedziała sztywno, wyprostowana niczym struna. Jej szyję zdobił naszyjnik z dużych pereł, spod garsonki z wełny granité o barwie pain brulé wystawała koszula z grubego batystu ozdobiona żabotem. Na marynarce ciążyła srebrna brosza, siwe włosy upięto szpilami o główkach wysadzanych drogimi kamieniami.
Sala jadalna mieszkania w starym, arystokratycznym stylu wyglądała nie mniej kosztownie niż strój mecenas Mulciber. Zdobne sztukaterie, koronkowe firany, ciężkie zasłony, żyrandole świecznikowe, obrazy w rzeźbionych ramach, dębowe mebelki.
Nie ulegało wątpliwości: nie wszyscy w rodzinie Mulciber biedowali.


głosujcie na mnie, bo nie macie innego wyjścia
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#2
18.11.2024, 21:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.11.2024, 21:57 przez Scarlett Mulciber.)  
O spotkaniu z prababcią nie powiedziała nikomu - z małym wyjątkiem, którym był pewien wybitny i jakże urokliwy, młody malarz. Jakoś tak z przypadku czy przeznaczenia los chciał, że to jemu ostatnimi czasy zwykła się zwierzać.
Zwierzać, marudzić i zajmować przestrzeń osobistą. W końcu był jej przyjacielem. Chociaż chyba nikomu w swoim życiu nie nadała tak szybko tak ważnego przydomku. Zganiała to na język. Bowiem tu ludziom lekko przychodziło rzucać wielkie słowa, gdyż te nie miały tak wielkiej wagi.
    Spotkanie z Philomeną budziło w niej dozę niepewności i swego rodzaju niepokój. I jak lubiła poczucie zagrożenia jakim raczył ją Malfoy, to tym razem nie mogła znaleźć powodu swoich odczuć. Przecież nie było to nic wielkiego, nic co by niosło za sobą tragiczne konsekwencję... prawda?
Przez moment nawet rozważała czy nie powiedzieć o spotkaniu ojcu, jednakże zrezygnowała. Ten miał i tak za dużo na głowie. 
Opuszki jej palców delikatnie przesunęły się po rąbku czarnego kapelusza, poprawiając go, gdy przyszło jej stanąć przed drzwiami prababki do których zapukała.
Nie była pewna co do adresu, a widok kamerdynera skołował ją jeszcze bardziej. Czyżby pomyliła domostwa?
-Scarlett Mulciber, przyszłam odwiedzić prababcie - podjęła pewnym, spokojnym głosem, trzymając dumnie uniesioną głowę.
Mężczyzna wpuścił jasnowłosą do środka po czym zniknął, pozostawiając ją samą sobie w korytarzu. Powoli się rozejrzała, zastanawiając się czy to był aby na pewno dobry pomysł zgadzać się na spotkanie. Spodziewała się zastać coś zupełnie innego.
-Pani Mulciber czeka - aż podskoczyła, gdy głos kamerdynera wyrwał ją gwałtownie z myśli. Podążyła za nim, lustrując uważnie otoczenie. Nie była zachwycona, raczej zaniepokojona.
Wstąpiła do jadalni, szybko odnajdując wzrokiem tą od której dostała zaproszenie. Nie miała co do tego najmniejszej wątpliwości. Scarlett zastygła na moment w bezruchu, jakby nie była pewna czy powinna podejść.
Ubrana była elegancko, a w jej stroju dominowała czerń. Jakoś tak upodobała sobie ten kolor - Chociaż Baldwin mówił, że to nie kolor, a jego brak.
Odziana była w czarną koszulę z kokardką pod szyją, długie rozkloszowane spodnie sięgające do kostek, które do złudzenia przypominały spódnice, oraz czarne półbuty na obcasie. Na jej głowie spoczywał czarny kapelusz, który zsunęła powoli. Nie wypadało w końcu nosić nakrycia głowy w domu.
W wolnej dłoni trzymała torbę prezentową w kolorze szkarłatu.
Na pierwszy rzut oka wyglądała bardziej jak Malfoy, aniżeli Mulciber. Jej skóra była blada, alabastrowa. Włosy długie w odcieniu platyny, luźno spięte od tyłu dużą czarną kokardą. Zaś ślepia jasne, lazurowe o chłodnym i bystrym spojrzeniu.
-Najdroższa buniu - podjęła, a zaraz drgnęła, jakoby zrozumiała, że pod napływem myśli się zapomniała
-Prababciu - poprawiła się niezwłocznie, a na jej usta wpłynął niewinny, acz figlarny uśmiech. W jej głosie wyczuwalny był zagraniczny akcent. Nic zresztą dziwnego, większość życia spędziła w Norwegii.
Nie była pewna czy powinna dygnąć czy nie, toteż zwyczajnie skłoniła głowę w geście powitania, ale i szacunku.
Stukot jej własnych obcasów zdawał się odbijać echem w jej uszach, gdy spokojnym krokiem skracała dystans jaki dzielił obie kobiety.
Jasnowłosa przyglądała się starszej Mulciber z widocznym zainteresowaniem. Prababka była elegancka, ponadto emanowała od niej ogromna siła. To właśnie tak Scarlett chciałaby widzieć siebie na starość. Niezłamaną mimo przeciwności losu, emanując energią, która każe dwukrotnie się zastanowić nad własnymi słowami.
-Cieszę się, że mogę w końcu Cię poznać - wyznała, zatrzymując się przy białowłosej damie. Z bliska zdawała się jeszcze piękniejsza. Taka majestatyczna. Niczym obraz, jednak ta nie miała martwych oczu, które tylko czekały, aby pochwycić spoglądającego, a tym samym zabrać go do krainy koszmarów.
-Przyniosłam mały podarek - wyznała, darując sobie wzmiankę, że to nic wielkiego. To było nic wielkiego patrząc na jej mieszkanie. Jedynie czego nie żałowała to flaszki za co winna ucałować Baldwina. Wciąż uważała, że etykieta którą  stworzył była piękna. Czy powinna pożałować, że nie przyszła z pustymi rękami? Nie, nawet jeśli kobiecie nie przypadnie do gustu podarek to nie żałowała. Nie wypadało przychodzić z pustymi rękami. Szczególnie przy tego typu okazjach. Co prawda spodziewała się starszej pani w równie starym, o wiele skromniejszym, mieszkaniu. Nie była świadoma gdzie zmierza. Może jednak powinna wcześniej porozmawiać z ojcem? Może ten by ją uświadomił.
Prezent postawiła, lub też podała do rąk własnych jeżeli ta po niego sięgnęła.
W torbie znajdywała się nalewka cytrynowa, ale to nie zawartość była tym co przykuwało wzrok. Wzrok przykuwała butelka - o fikuśnym kształcie, ozdobiona czarno-białym motywem drobnych listków i pnączy, które zaczarowane poruszały się delikatnie. Po stylizowanej etykiecie przechadzał się leniwie czarno-biały wyjątkowo gustowny kot w cylindrze i monoklu. Oprócz trunku w torbie znajdywało się również pudełeczko, a w nim ręcznie robiona bransoletka w którą wplecione były kamenie. Dwa turmaliny, dwa jaspisy dalmatyńskie, dwa granaty oraz na samym froncie malachit. Były wplecione tak, aby znajdywały się symetrycznie do siebie po innych stronach bransoletki. Kamienie nie były dobrane z przypadku, były jak najbardziej przemyślane, mimo że fakt marnej wiedzy na temat kobiety utrudniał skomponowanie czegokolwiek.
Jej wzrok na moment przesunął się z kobiety na stół, gdy kątem oka dostrzegła pewną nieprawidłowość. Ot mały szczegół, zdawałoby się nic nieznaczący. Starała się to zignorować, ale jej wzrok raz w czas powracał na stół. Jedna z bogackich durnostojek stała niesymetrycznie do pozostałych, toteż dziewczyna delikatnie, wierzchem dłoni ją przesunęła, a następnie obróciła delikatnie, aby na powrót zapanowała harmonia. Co się mówi starym bogatym paniom? Ma pani piękne mieszkanie? Miała, ale przecież doskonale o tym wiedziała. Tylko... te obrazy. Dlaczego wisiały tak wysoko?
-Oldemor*, dlaczego obrazy wiszą tak wysoko? - mruknęła w zadumie - Znaczy Szanowna prababciu - dodała zaraz.
Czy to była jakaś moda o której nie miała pojęcia? Może bogaci brytole tak robią i wieszają obrazy pod sufitem.
Przestań nazywać ją Bunią, głupia, bo zaraz się ciebie wyrzeknie w trybie ekspresowym. Wiedziała, że nie powinna, a jednak ów słowo miało o wiele większe pokłady czułości i ciepła od oficjalnej wersji. Może gdyby poznała ją jako mała dziewczynka to ich kontakty byłyby inne? Luźniejsze, cieplejsze. Od kobiety zdawał się bić chłód, ale czuła, że mimo wszystko serce ma. Jakieś. Może trochę skostniałe, a może ukazywane tylko tym zasłużonym?
-Ojciec nigdy nas sobie nie przedstawił, przykre to, ale zmienić tego nie mogę... - wymruczała w zadumie, wciąż wpatrując się w obraz - Cieszę się, że napisałaś. Zawsze mało mi było rodziny- wyznała szczerze, zgodnie z myślami i odczuciami. Jak wiele ją ominęło? Może to kula w płot i uniknęła kilku nowych traum, a może utraciła możliwość wsparcia. Nie tego finansowego, tego emocjonalnego, którego jako dziewczynka bardzo potrzebowała.

*Odemor - Prababcia z norweskiego.
adwokat diabła
They will eat from the ground
beneath my throne
Szczupła kobieta w podeszłym wieku, która swój wysoki wzrost (177 cm) podkreśla chętnie obcasami, nie pozwalając byle komu patrzeć na siebie z góry. Całą swoją prezencją zwraca uwagę: upinaną w wymyślne kształty fryzurą z siwych włosów, eleganckim i drogim strojem, ciężką biżuterią.

Philomena Mulciber
#3
24.12.2024, 02:50  ✶  
Od momentu przekroczenia progu jadalni Scarlett była bacznie obserwowana przez dystyngowaną staruszkę siedzącą u szczytu stołu. Dziewczę nie było do końca tym, czego Philomena się spodziewała: przypominało raczej Malfoyównę wybierającą się na pogrzeb niźli Mulciberównę z krwi i kości. Z każdem krokiem jednak zyskiwała w oczach prababki. Rozbudzała nadzieje tym, co stara ujrzała w jej oczach; miała mecenas bowiem wrażenie, że sięgając w głąb tego spojrzenia, przejrzała się w sobie samej z lat młodzieńczych. Co rychlej powściągnęła się w tych niebezpiecznych refleksjach. Wiedziała, że podobne myślenie prowadzi do błędów w opiniowaniu.
Niemniej oddać to należało młodej, że wprowadziła do mieszkania nestorki powiew świeżych nadziei. Większość potomków w rodzie reprezentowało płeć gorszą, gorszą szczególnie w materii sprawności intelektualnej. Philomena z kolei głęboko wierzyła w potencjał kobiecego sprytu i siły charakteru, a także że większość mężczyzn jest, nie bójmy się tego powiedzieć głośno, deko przygłupia. Donald Mulciber był przyzwoity, Alexander jr regularnie doprowadzał ją na skraj apopleksji swoimi dziwactwami. Tym więcej zachęcającą jawiła się zatem wizja młodej, przebiegłej kobiety w tej przeklętej przez wszelkich bogów rodzinie. Może na koniec życia miała obecność Scarlett wynagrodzić starej dekady nerwów potraconych na tych kretynów z kutasami.
Philomena wstała, aby powitać prawnuczkę. W jej gestach widać było echa niegdysiejszej gracji, lecz przyćmiewała je sztywność ruchów. Dopóki czarownica siedziała bądź stała, przypominała majestatyczny posąg; gdy się poruszała, stawy tego posągu zdawały się szorstko ocierać o siebie, brzmieć nieomal namacalnym skrzypieniem i chrobotem wysłużonych kości. W płytkim ukłonie, który babka oddała wnuczce, odbijało się połączenie powściągliwości z elegancją oraz godnością. Nie kryła ona również zdawkowego uśmiechu wyrażającego aprobatę dla manier dziewczyny.
— Przyjemność legła zatem po obu stronach. Richard ukrywał przed nami doprawdy urodziwą młodą kobietę. Lecz czy to rodzinę dotknęła śmierć, o której nie jest mi wiadome? — zapytała, taksując jej strój. Odnosiło się wrażenie, że kryje się za tym pytaniem raczej ciekawość niż nagana.
Philomena z uprzejmym podziękowaniem odebrała od Scarlett prezent i, obejrzawszy przelotnie oba przedmioty, skinęła z uznaniem głową. W dobrym guście było, aby młoda panienka starszych obdarowywała własnoręcznie przygotowanymi upominkami, toteż Mulciberowa nie miała gdzie dopatrzeć się uchybień etykiety. Być może Richard poradził sobie z wychowaniem dzieci lepiej, niż początkowo zakładała.
— I ja przygotowałam coś dla ciebie. — Subtelny ruch różdżki wystarczył, aby z kredensiku podniosło się ciężkawe, minimalistyczne pudełko prezentowe, które wylądowało na stole obok dziewczyny. W środku znajdowała się książka w artystycznej, skórzanej oprawie. Po tytule wnioskować można było bez trudu, że tematyka dotyka historii rodów czystokrwistych Wielkiej Brytanii. Napisał ją autor już nieżyjący (mimo to egzemplarz Scarlett był opatrzony autentycznym autografem), a jeśli poszukać o nim informacji, łatwo dojść można było wzmianek o tym, że oprócz bycia wielkim historykiem charakteryzował się również byciem wielkim rasistą. — Jeden z rozdziałów poświęcono twojemu rodowi. Przedstawia dość dobry rys historyczny. Z powodów oczywistych nie obejmuje historii najnowszej, lecz i ta jest twoim prawem. Dołożę starań, abyś mogła je zrealizować.
Gdy Scarlett wspomniała obrazy, wywołany do tablicy Alexander senior skłonił się jej, po czym na powrót zastygł, ledwie sięgnęło go zimne spojrzenie żony. Z ust staruszki nie znikał nielicujący z przeszywającym wzrokiem uśmiech przeznaczony dla nieboszczyka.
— Obrazy zawisły wysoko, ponieważ twój pradziad, Alexander Mulciber, był człowiekiem wielkiego formatu i należą mu się odpowiednie honory.
Philomena odwróciła się od obrazu i przeszła z powrotem za stół, aby zająć swoje miejsce. Prawnuczce wskazała krzesło po swojej prawicy.
— Czego się napijesz, Scarlett? — Nie przeszkadzał kobiecie sposób, w jaki zwracała się do niej krewna, dopóki nie urągał jej godności i dopóki ta czyniła to na osobności, stąd wszystkie dotychczasowe zwroty pozostały bez komentarza. — Nerwy czy kompulsja? — zapytała bez ogródek, zobaczywszy, jak prawnuczka przesuwa przedmioty na jej stole.


głosujcie na mnie, bo nie macie innego wyjścia
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#4
27.12.2024, 12:27  ✶  
Śmierć w rodzinie Potrzebowała chwili, aby pojąć jej pytanie. Jak łatwo byłoby skryć się za żałobą po Fridzie, która nie tak dawno odeszła, oddała ostatnie tchnienie. A prawda... prawda nikogo nie interesowała. Nie, jeśli nie była pisana pod którąś ze stron, każdy chciał innej prawdy. Ostatecznie, gdy kotara opadała i tak każdy robił to co się najbardziej opłaca. A jaką prawdę chciałaś usłyszeć ty, droga prababciu? W którą stronę powinnam nagiąć rzeczywistość? Którą kartę odwrócić? Która odpowiedź Cię usatysfakcjonuje? Dysfunkcyjna rodzina, która latami obrzydzała mi pstrokate, kwieciste wzory i jasne barwy - gdyż te utożsamiane były z młodymi niewinnymi damami, a bycie kobietą w jej małym rodzinnym odłamie równało się z uginaniem karku - a ona cholernie nie lubiła chylić głowy.
Jej paskudny nieustępliwy charakter, który sięgał po słodycz zazwyczaj, gdy miał w tym interes. Bycie zbyt miało swoją cenę, było męczące, było wiecznym upominaniem, że była traktowana równo, więc uznaje się za trzeciego syna, a nie pierwszą córkę. A pod koniec dnia i tak słyszała te ich żałosne pierdolenie o małżeństwie, posłuszności względem męża i wykonywaniu obowiązków jako żona. Pierdolone urojenie, pranie mózgu, któremu nie miała zamiaru się poddać. Pozostając zbyt, nie jak ideał wytresowany przez Roberta na wzór cnót, który każdy stawał na piedestale.
A może, że to żałoba po matce? Słuchając nieustannie od osiemnastu lat, że jest się mordercą. Odczuwając nienawiść ze strony brata, będąc naznaczona piętnem śmierci w chwili narodzenia. Widząc swoje odbicie w lustrze, tak łudząco przypominając kobietę, której odebrała ostatnie tchnienie. Śmierć, która nauczyła ją bardzo szybko czym jest szczera nienawiść. Ten żałosny kretyn mógł przecież udusić ją poduszką, gdy miał okazję. A jednak najwidoczniej był zbyt słaby aby to uczynić, lękając się może gniewu ojca, a może prawa. A przecież śmierć łóżeczkowa nie była niczym wyjątkowym - ale skąd wtedy, będąc dzieckiem, mógł o tym wiedzieć. Jak bardzo pomylony był teraz, gdy wiążąc swoje życie z medycyną, wciąż niczym mały skrzywdzony chłopiec obarczał ją winą. A może i słusznie. 
-Ah... nie. Na czarnym po prostu nie widać krwi - rzuciła żartobliwie, chociaż to również była prawda. O ile łatwiej było przemknąć szkolnymi korytarzami bez zwracania na siebie zbytniej uwagi. A jak łatwiej było czekać na ojca, jak łagodniej się wyglądało, gdy wzywali go po tym, jak cisnęła twarzą koleżanki o łazienkowe lustro, barwiąc wszystkie kafle szkarłatem. Tak pięknym, tak zasłużonym. Gdy kolejny raz przyszło jej tłumaczyć, że ta suka sobie zasłużyła, ale nie w tych słowach, w tych odpowiednich, w tych pełnych fałszywej skruchy i nieistniejących wyrzutów sumienia. Jak łatwiej było słuchać, że na drugi raz powinna cztery razy się upewnić, że dookoła nie ma świadków, a ślady zatrzeć. I gdyby nie ta pizda, która akurat weszła do łazienki, sprawy by nie było.
Jednakże szybko upomniała się w myślach, że żart ten może nie był zbyt odpowiedni, w końcu nie zdążyła wybadać gruntu na którym stoi, nie znała kobiety stojącej przed nią, wiedząc o niej zbyt mało.
-Zanosiło się na deszcz, przyodzianie jasnych barw było nieco ryzykowne - dodała z delikatnym uśmiechem.
Jej wzrok wciąż spoczywał na postaci kobiety, lustrując ją uważnym spojrzeniem.
  Prezent nie spotkał się z kpiną, a wręcz reakcja kobiety była miłym zaskoczeniem, kamieniem z serca. A ona stwierdziła, że jak tylko przekroczy próg mieszkania na horyzontalnej to zasypie Baldwina żarliwymi pocałunkami za swój wkład w całość, która zebrała pochlebną opinie. Nie mogła doprawdy znaleźć lepszego przyjaciela.
-dla mnie? - wymruczała nieco zdumiona, nie spodziewając się podarku, w końcu to ona przychodziła w gości. Jasne spojrzenie powędrowało za przedmiotem. Powoli otworzyła pudełko, szybko tasując w głowie szereg informacji. Czy wypadało to zrobić teraz? Niektórzy uznawali, że w dobrym guście było otworzyć prezent dopiero, gdy będzie się samemu. Acz postanowiła iść śladami prababki, szczególnie, że czuła jej wzrok na sobie.
Opuszkiem palca przesunęła po skórzanej oprawce, delektując się przyjemną teksturą.
-Naprawdę nie wiem co powiedzieć - wymruczała całkiem szczerze, widocznie rozczulona, delikatnie obłapiając księgę. Widząc autograf wolała nawet nie myśleć ile taka książka mogła być teraz warta, a to nieco usztywniło jej ruchy, powoli odłożyła prezent, by ten wylądował bezpiecznie w pudełku. Kolejny święty przedmiot w jej życiu.
-Jestem Ci wdzięczna. Za prezent... i twój czas - jasne tęczówki pochwyciły spojrzenie kobiety. Nic nie było cenniejsze od czasu. Jej prababka wcale nie musiała jej go poświęcać, nie musiała odnawiać kontaktu, mogła rzucić ją w zapomnienie, potępić - to było łatwiejsze. A jednak dzisiejszego dnia stały tu obie, rozpoczynając, jak sądziła Mulciber, nowy wspólny rozdział i pewnie miało to drugie dno, ale nim będzie przejmować się później.
- Będę pojętną uczennicą - obiecała. Dopiero teraz uświadamiając sobie, że żyła niejako odsunięta od świata, który powinna bardzo dobrze znać. Historie, które rzucane od niechcenia i w subiektywnym świetle powinna poznać o wiele lepiej, bardziej, aby lepiej zrozumieć kim jest, aby wyraźniej widzieć dokąd zmierza. Aby nie zapomnieć skąd pochodzi i co powinna trwale wymazać.
Obraz tak jak szybko się ruszył, tak ponownie zastygł. Zerknęła na kobietę, obserwując wyraz jej twarzy, wchłaniając bijącą siłę i chłód. Jeszcze raz zerknęła na obraz oceniając ile dane jest mu widzieć. Niezbyt wiele.
Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. Piękno w czystej postaci.
-Winny Tobie, najdroższa prababciu, dozgonną wdzięczność, za uhonorowanie go w tak wyjątkowy sposób - wyznała. Cóż za kreatywna forma okrucieństwa. Zgadywała, że Baldwinowi się spodoba, jak mu o tym powie.
Usiadła we wskazane przez prababcie miejscem wracając do niej spojrzeniem.
-Herbaty, poproszę - rzuciła, nie wiedząc za bardzo o co się prosi, a to wydawało się takie typowe, przewidywalne, bezpieczne. Herbata zawsze była dobrym wyborem.
Nerwy czy kompulsja? - drgnęła delikatnie. A już myślała, że zostanie to niezauważone, lub zwyczajnie zignorowane. W domu nikt nie zwracał uwagi na jej odpały, gdyż każdy pod tym względem był równie zjebany, a każdy przedmiot pozostawał idealnie ustawiony, zwrócony w odpowiednim kierunku, nie zaburzając harmonii. Inni zazwyczaj patrzyli, toteż będąc przyłapana, w dodatku odpytana, przez moment zastanawiała się która odpowiedź była dobra. Dobrej nie było. Wyjdzie albo na wariatkę, albo na kogoś słabego, nie radzącego sobie ze stresem.
-Kompulsja - odparła zgodnie z prawdą - Ojciec lubił nieco zaburzać swoje dzieci - dodała, posyłając jej przesłodki uśmiech.
-Poznałaś może już któregoś z mych braci, bądź kuzynkę, Buniu? - zapytała lekko. Żaden z nich nie zająknął się słowem na temat poznana prababci, a jednak Ona również tego nie zrobiła.
adwokat diabła
They will eat from the ground
beneath my throne
Szczupła kobieta w podeszłym wieku, która swój wysoki wzrost (177 cm) podkreśla chętnie obcasami, nie pozwalając byle komu patrzeć na siebie z góry. Całą swoją prezencją zwraca uwagę: upinaną w wymyślne kształty fryzurą z siwych włosów, eleganckim i drogim strojem, ciężką biżuterią.

Philomena Mulciber
#5
24.01.2025, 22:07  ✶  
Opowieść o kobiecie zsuniętej w cień mężczyzny, funkcjonującej w patriarchalnym modelu, nie była Philomenie obca. Przeżyła tę historię w jeszcze czystszej formie niż Scarlett. Nie uczyniło jej to bynajmniej orędowniczką feminizmu. Jedyną bowiem osobą, za którą Mulciberowa wstawiała się niezależnie od okoliczności, była ona sama. Nauczyła się funkcjonować w miejscu, w którym ustawił ją los; pokierowała nim tak, aby wyjść na swoje. Alexander był panem z pozoru, żyła przesłonięta nim, lecz zawsze dostrzegała, jak żałosnym, nieszczęśliwym był człowiekiem. Spętany swoimi kompleksami i obsesją wielkości, gdy ona wyszła poza to: Philomena Mulciber była silna swoją godnością. Nawet gdy musiała schylić przed kimś karku, patrzyła na niego z kpiną, pogardą i wyższością.
Mimo że wcale nie zawsze miała rację. Mimo że nie zawsze wygrywała. Mimo że nie nad wszystkim miała kontrolę. Zawsze potrafiła wyglądać tak, jakby święciła triumfy.
— Byle nie twojej krwi. — Dodawać nie trzeba, że jedyna krew, jaka winna być przelana, to naturalnie krew ich wrogów oraz ta z mugolskimi dodatkami. — Słusznie, praktyczność jest ponadczasowa, nie wychodzi z ceny.
Obserwowała dziewczę uważnie, a obserwacje owe wzbudziły w staruszce pewne rozczulenie młodzieńczym brakiem doświadczenia i tą dopiero kiełkującą, choć już wyraźnie widoczną siłą. Tyle było w Scarlett potencjału, który czekał na oszlifowanie — zarówno przez czas, jak i odpowiedniego przewodnika. Dziewczyna starała się, okazywała szacunek i pewną przebiegłość, choć jeszcze nie dość ich było, aby oszukać starą wilczycę.
— W rzeczy samej, d o z g o n n ą. — Zaśmiała się, gdy trafiła do niej kąśliwa uwaga młodej czarownicy. — Na to za późno. Zgon mój małżonek ma już za sobą.
Gdy Scarlett złożyła swoje skromne dyspozycje podwieczorkowe, Philomena nikogo w widoczny sposób nie wezwała. Kamerdyner wślizgnął się do pomieszczenia sam, gdzieś między słowami, jakby przysłuchiwał się dyskusji, czekając na swój moment. Na srebrnej tacy wniósł imbryk parującej herbaty oraz piętrową paterę ciast i ciasteczek. Napełnił świeżą filiżankę i postawił ją przed gościem, nie czyniąc przy tym nieomal żadnego szczęku, a następnie uzupełnił tę swojej chlebodawczyni. Pozostawił ciasta, talerzyki oraz imbryk, po czym zniknął równie dyskretnie, jak się pojawił. Jeszcze nim drzwi się za nim zamknęły, Mulciberowa podjęła nowy temat:
— Wiedz, że doceniam starania, które czynisz od momentu przekroczenia moich progów. Język, pochlebstwa, to potężna broń w zjednywaniu sobie ludzi, szczególnie w rękach pięknej kobiety. — W tych pierwszych słowach słychać było rzeczywiście uznanie, lecz poprzedzały one jedynie część właściwą, wypowiedzianą w tonie surowej nagany. — Nie rób tego jednakże w stosunku do mnie. Pochwalam próbę, owszem, lecz nie staraj się mnie więcej mamić na siłę wyszukanymi słówkami. Chcę poznać moją prawnuczkę, nie to, co uważasz, że chciałabym zobaczyć. Okażesz więcej szacunku, będąc prawdziwą. Opowiedz mi zatem, kim jest Scarlett Mulciber, moja droga, bez obaw. Jakich wartości cię nauczono? Czym jesteś mocna? Czego chcesz od życia?
Stara Mulciberowa nie była w prawie oceniać rodziców zaburzających swoje dzieci. Jej własne wysiłki wychowawcze pozostawiały wiele do życzenia i synowie zapewne nie utytułowaliby jej najcudowniejszą mamusią pod słońcem. Wierzyła w dyscyplinę, zasady i hart ducha, nie akceptowała płaczu i grymaszenia, karała nieposłuszeństwo. Nie wyszli spod tej ręki najzdrowsi członkowie społeczeństwa.
Ściągnęła więc tylko brwi, pogłębiając tym grymasem zmarszczki na swoim czole, ale nie posunęła się do bezpośredniego wyrażenia niezadowolenia.
— Liczę, że ojciec wpoił wam za cenę tych zaburzeń wartościowe cnoty, nie zaś na marne straumatyzował, li dla zasady. — Oddała Richardowi ten kredyt zaufania. Kobieta uniosła filiżankę do ust, po czym, wziąwszy drobny łyczek naparu, pokręciła głową. Po raz pierwszy z tak jawną i ostrą dezaprobatą. — Słyszałam o twoim bracie, lecz nie miałam jeszcze okazji z nim mówić. Wszyscy o nim słyszeli, jak się obawiam.
Skandal wywołał w niej głęboki niesmak, nie kryła tego. Zdawała sobie sprawę, że podobne wybryki i głupstwa towarzyszą młodości, lecz nie łagodziło to jej oceny. Młodzieńcem należało w pewnym momencie przestać być i ojciec winien był to synowi uświadomić z całą stanowczością.


głosujcie na mnie, bo nie macie innego wyjścia
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#6
28.02.2025, 19:26  ✶  
-Mojej nigdy - zapewniła, a na jej usta wpłynął nieco rozbawiony uśmiech. Cóż, nie reagowała jak książkowe babcie.
Powiodła spojrzeniem jeszcze raz w kierunku obrazu. Jej uwagi w pewien sposób były zabawne. Chociaż nie wypadało chichotać nad tragicznym losem pradziadka - aczkolwiek wiedziała, że będzie miała co opowiadać Malfoyowi. W sumie ciekawa groźba "bo skończysz jak mój pradziad", zapewne dźwięcznie będzie brzmieć podczas kłótni.

Delikatny uśmiech nieznacznie rozjaśnił jej lica, gdy prababcia pochwaliła jej starania. Kolejne jej słowa były niczym silny wiatr, który to rozbujał wyimaginowaną linę na której blondynka balansowała. Dezorientacja zmusiła ją do zmrużenia ślepi, gdy kolejne słowa białowłosej muskały jej bębenki słuchowe. Miała wrażenie, że rozumiejąc wszystko nie rozumie nic. Jasne spojrzenie stało się mniej ufne, jakoby szukając przez moment podstępu. A sama dziewczyna zdawała się zastygnąć w bezruchu, tasując w głowie wszystkie możliwe odpowiedzi. Delikatny chichot i grzeczna negacja? Zdenerwowałaby ją tylko, to nie ten typ. Uprzejme skinięcie głową i nagłe zwrócenie uwagi na cokolwiek co zmieniłoby temat? Marne rozwiązanie. Czuła się nieco pod ścianą, gdy kobieta wymagała czegoś, czego nikt nigdy od niej nie wymagał, nikt z jednym małym cholernym wyjątkiem. Dlaczego ty również nie możesz po prostu być jak oni i uznać, że taka moja maniera? 
-Niech tak będzie - odparła pewnym głosem, chociaż nie była wcale tego taka pewna. Trochę jak wyprawa na szubienice. Czy tak czują się ludzie na spowiedzi?
kim jest Scarlett Mulciber. Trudne się wylosowało. Jakich wartości cię nauczono? Czym jesteś mocna? Czego chcesz od życia?
A jednak coś w aparycji blondynki zdawało się zmienić. Zerknęła w kierunku zegara. A więc od teraz liczymy ile minie nim szanowna pababcia się zniesmaczy i wyrzuci mnie z domu. A konsekwencje... konsekwencjami przejmę się później.
-Jestem trzecim synem Richarda Mulcibera, nie pierwszą córką. Tylko matka natura zamiast wyczarować mi penisa, wyczarowała mi mózg - wyznała z nieco złośliwym, kpiącym uśmiechem, aczkolwiek ten uśmiech nie był kierowany do samej kobiety, a raczej do absurdu jaki właśnie przedstawiła. Nigdy nie była wychowywana jak córka, była traktowana na równi z jej braćmi, była karana tak jak oni za przewinienia, nie dostawała taryfy ulgowej ze względu na płeć, także twierdziła, że absurdalnym i niesprawiedliwym było pod koniec dnia wypomnieć jej, że jest kobietą i jako kobieta powinna. Nikt nie miał prawa podnosić podobnych argumentów - zaś ona sama musiała starać się dwa razy bardziej, walczyć o siebie dwa razy mocniej. Od zawsze stawiała poprzeczkę wysoko, nigdy jednak nie bojąc się że kogoś zawiedzie, a żeby pokazać, że potrafi.
-Cenię niezależność od dziecka, nie mam w naturze prosić o pomoc. Jestem uparta i jeśli coś sobie postanowię to nikt nie zmieni mojego zdania.- wymruczała spokojnie. Tak było od maleńkości, dobrze pamiętała jak w dniu urodzin Antoniego Shafiqa bardzo chciała wręczyć mu prezent. Miała wtedy może z pięć lat. Ojciec nie zgodził się ich zabrać do Londynu, gdyż był zajęty pracą. Wtedy dziewczynka grzecznie przytaknęła ojcu, aby w kolejnej chwili samą siebie zabrać pociągiem z Oslo wprost do Londynu. Nie bacząc na konsekwencje - Jestem raczej niepokorna, wulgarna i nieugięta. Jeśli się czegoś podejmuję to chce być w tym najlepsza. Aby osiągnąć wyznaczony przez siebie cel jestem w stanie kłamać, brudzić ręce krwią, bądź obdarzać najsłodszym uśmiechem, zależy czego wymaga sytuacja. Mam dominujący typ charakteru co często jest mi wypominane przez tych, którzy zdążyli mnie poznać. Chronię tych, którzy stoją za mną. Szanuję tych którzy stoją ze mną ramię w ramię... Niszczę tych którzy ośmielą się stanąć naprzeciw mnie. - skrzyżowała ręce na piersi - Mam małe problemy z agresją - na jej usta wpłynął delikatny uśmiech - chociaż tatuś zawsze mówił, że przemoc jest w porządku, należy jedynie dobrze zatrzeć ślady i uciszyć świadków. - uśmiech z jej ust zniknął, a Ona umilkła na dłuższą chwilę. Z pewnością prawda minęła się z oczekiwaniami, które niejednokrotnie przewijały się wobec niej. Nie była ideałem, nie takim jakiego by chcieli, była zbyt butna, zbyt despotyczna by zostać w przyszłości dobrą żoną, a przecież to właśnie tego od niej wymagano, a tego jedynego nie potrafiła spełnić. Jako przykład, wzór cnót i chodzący ideał podsuwano jej pod nos kuzynkę - cnotliwą, dobroduszną. Anioła, który stąpając bosymi stopami wabi do życia pierdolone kwiaty, rozpościerając aurę jebanego piękna. Delikatna, ciepła, o gołębim sercu, uległa, skłonna oddać duszę, nieść pomoc i pierdoloną miłość każdej istocie na tej planecie nie oczekując niczego w zamian  - zupełne przeciwieństwo tej, która siedziała właśnie przed najstarszą z rodu. 
-Moje mocne strony... - podniosła w zadumie - Pewnie jak na ironię to moje wady - uśmiechnęła się nieco kpiąco - nieustępliwość, upartość, dążenie po trupach do celu, pewność siebie, umiejętność kłamania i dopasowywania się pod rozmówce...  - wymieniała, stwierdzając w myślach, że zestaw pytań jest dość dziwny. Z jednej strony pytanie o charakter wydaje się zupełnie normalne, zaś z drugiej strony przedstawianie mocnych stron skojarzyło jej się bardziej z rozmową o pracę, aniżeli pogawędką z prababcią.
-Nie wiem czego chcę od życia, wiem czego nie chcę... - powoli przeniosła wzrok na rozmówczynie, a błękitne ślepia wyrażały nieufność. Wszystko było po coś. - nie zamierzam pozwolić by moje życie zostało zgonione do roli posłusznej żony, więc jeśli to jakiś casting prowadzący do aranżowanego małżeństwa to uprzedzam, że tak szybko jak zostanę żoną, tak szybko zostanę wdową... - mruknęła ze stoickim spokojem, wypranym z emocji głosem. W końcu przecież ten temat coraz częściej się przewijał w domu, w dodatku jej kuzynka jedną nogą była właśnie na wydaniu. Było czuć, że ów temat był wrażliwym punktem, czymś czego z pewnością Mulciber się obawiała i na co reagowała - głównie dlatego, że nad tym jednym nie miałaby kontroli.
-Zresztą mam już narzeczonego - skłamała gładko, a jednocześnie na tyle szybko, że nie zdążyła przemyśleć tego co właśnie powiedziała. A gdy zaczynała o tym myśleć zrozumiała jak wielki błąd mogła popełnić w swych zapewnieniach. Co jeśli będzie chciała go poznać? O ile zaraz nie wyrzuci mnie z domu. Czy Baldwin zgodziłby się skłamać jeszcze raz? Przecież to tylko drobne kłamstwo, prawda? Co ja właśnie zrobiłam.

Gdy temat zszedł na jej brata, Scarlett umilkła na dłuższą chwilę. Czuła, że ten wywiad będzie za nimi chodził. A przecież... Charlie nie chciał niczego złego. To dobry chłopak tylko... tylko trochę naiwny.
-Obawiam się, że tak... - przyznała z westchnięciem - Wiem, że nie chciał źle... mimo, że skończyło się tragicznie i nic go nie broni. Bardzo przeżył całą sytuację, to dobre dziecko, tyle że... - umilkła na moment, zastanawiając się czy mogło to skończyć się inaczej? Nie chciała winić za to Charliego, aczkolwiek nie chciała winić za to Richarda. Nie za to. Szanowała, że każdy z nich dostawał przestrzeń aby się rozwijać w obranym przez siebie kierunku, a jednak to rodzice ponoszą odpowiedzialność za wybryki swoich dzieci - Wiesz jak to jest Buniu, mogę powiedzieć tysiąc słów, wymieniać jego osiągnięcia i wychwalać dobre serce... ale pod koniec dnia to i tak nie ma znaczenia. Naiwnie uwierzył, że robi dobrze. Może jest zbyt ufny? Najgorsze w tym wszystkim nie jest to co zrobił, to był głupi wybryk. Najgorsza w tym wszystkim jest... nadszarpnięta reputacja. Nie jego - uśmiechnęła się smutno. Taka była niestety prawda. Gdyby jego potknięcie dotyczyło tylko jego, prawdopodobnie nie byłoby takiego poruszenia - Charlie jej nie ma, on swoją dopiero będzie budować, a nie można nadszarpnąć czegoś co nie istnieje. To nie za nami będzie się ciągnąć ten wywiad.... A za tobą... za wujem Alexandrem i tymi, którzy na swoje imię i rodzinne nazwisko pracowali latami. Wiem o tym. Dlatego też rozumiem, że możesz być wzburzona. Chcę Cię przeprosić. Tak szczerze... nie przymilam się. Wiem, że to Charlie powinien przepraszać, ale skoro nie miałaś z nim kontaktu to... jeszcze nikt Cię za tą sytuację nie przeprosił, a za to już mam prawo się wstydzić...
adwokat diabła
They will eat from the ground
beneath my throne
Szczupła kobieta w podeszłym wieku, która swój wysoki wzrost (177 cm) podkreśla chętnie obcasami, nie pozwalając byle komu patrzeć na siebie z góry. Całą swoją prezencją zwraca uwagę: upinaną w wymyślne kształty fryzurą z siwych włosów, eleganckim i drogim strojem, ciężką biżuterią.

Philomena Mulciber
#7
13.03.2025, 11:31  ✶  
Philomena nie wpisywała się w kanon babuszek, które wyciągały spod stołu puszkę z herbatnikami i haftowały w bujaku przy kominku. Mulciberowa nie dostrzegała końca swojej drogi, nie widziała potrzeby zamknięcia za sobą drzwi i spokojnej emerytury. Etykę pracy przenosiła na sprawy rodzinne, do których to podejście przejawiała profesjonalne i niemal zawsze formalistyczne. Leżało blisko jej serca dobro rodu, lecz rodu jako bezcielesnej idei opisanej nazwiskiem Mulciber. Dobro ludzi, którzy go tworzyli, raczej pośrednio. Wsparcie, którego udzielała krewnym, było warunkowe, najeżone kruczkami i oczekiwaniami. Ostatnim, który odnalazł się w pełni w układach z nią, był nieodżałowany Donald.
Zachęcając Scarlett do szczerości, nie miała Philomena wbrew pozorom na celu poniżenia jej czy zaznaczenia swojej dominacji. Przymusiła ją do otwarcia się, naciskiem przełamała barierę między nimi, jako nie miała w zwyczaju rozdrabniania się w subtelności, jeśli nie było ku temu potrzeby. Nie widziała takowej i tutaj — albo Scarlett miała przerwać swoją grę i udowodnić, że odnajdą wspólny język, albo odprawiłoby się ją po zakończeniu wymiany grzeczności. I dała jej wnuczka to, czego seniorka oczekiwała. Zaskarbiła sobie tym samym w zamian jej szacunek, szczerość i pewien stopień poufności. Udowodniła, że można będzie rozmawiać z nią jak z równą.
— Nie spotyka się nazbyt często mężczyzn, którzy by grzeszyli rozumem. Quid pro quo, ma się bądź przyrodzenie, bądź mądrość przyrodzoną — poczęła mówić Philomena, gdy Scarlett zamknęła swoją wypowiedź. — Masz, dziecko, wszystko, czego trzeba, by nie oglądać się na sprawy płci, nie wątp w to. Badania, lecz i praktyka własna, jak pozwolę sobie przytoczyć anegdotycznie, pokazują, że agresywne adwokatki na równi przekonującymi jawią się przed Wizengamotem, co ich koledzy. Nierówność między płciami zasypać można pewnością siebie i nieustępliwością, prawniczka o opisanym przez ciebie profilu braną byłaby za dobry prognostyk dla dowolnej sprawy wnoszonej przed sąd. Temperament to połowa sukcesu i, mówię to z głębokim ubolewaniem, na równi wartościowy jest z kompetencjami merytorycznymi. — Przerwała na chwilę, aby wziąć kolejny łyk herbaty. Na brzegu porcelanowej filiżanki pozostał odcisk czerwonych ust. — Polityka — kontynuowała z namysłem — oto dziedzina, w której jeszcze więcej usposobienie twojemu podobne przynosi korzyści. Głośny lider o mocnym charakterze pociągnie za sobą tłumy. Przykładów szukać daleko nie jest koniecznym, spojrzeć starczy na samozwańczego czarnego lorda, prymitywa, wściekłego ogara wyrywającego się do krwawych kaźni. A jednak rośnie jego poparcie, przesuwa on front polityczny ku konserwatyzmowi, przywracając wiarę w siłę. Tę zasługę oddać mu należy, lecz zobaczyć go na czele naszego rządu bym sobie nie życzyła.
Philomena urwała na chwilę, zacisnęła usta, dając wyraz swojemu zdegustowaniu dla kierunków, w jakie Voldemort popchnął konflikt. Osobiście uznawała, że wojna klas winna rozstrzygnąć się w białych rękawiczkach, przez prawodawstwo, społeczny ostracyzm, odpowiednie kształtowanie młodych i wyniesienie elit do należnej im pozycji. Nie pochwalała wojny domowej i przelewania krwi, lecz… znajdowała dla niej w obecnej sytuacji kompletne uzasadnienie. Nie było bowiem nikogo, kto poprowadziłby ich inną drogą.
— W polityce płeć również nie jest przeszkodą, czego dowodzi Eugenia Jenkins. — Gdy o niej mówiła, pogardliwy grymas na jej twarzy jedynie się pogłębiał. — Kobieta miałka, ze wszech miar słaba, a jednak piastująca urząd najważniejszy. — Mulciber pokręciła głową nad upadkiem i degeneracją, jakie dotknęły społeczeństwo. A nie zaczęła jeszcze nawet mówić o Nobbym Leachu! Och, gdyby zaczęła o Nobbym Leachu, do rana Scarlett nie opuściłaby jej apartamentów. — Zmierzam do tego, Scarlett, że czarownica z twoimi przymiotami nie powinna tłamsić ich i ukrywać przed światem. Jeśli dorastasz do tego, co deklarujesz, stoi przed tobą otworem wiele dróg, na których siła jest honorowana. Naczelny Mag Wizengamotu, kierowanie całymi departamentami, Ministra Magii. Możesz tam dotrzeć. Potraktuj poważnie to, co mówię. Ludzi wybitnych zostawia się akademii, polityka i prawo są dla ludzi nade wszystko silnych. — I choć aranżowane małżeństwa nie były bynajmniej ideą, którą Philomena Mulciber by potępiała to: — Nie rozmawiamy o małżeństwie, moja droga. Oferuję karierowy point de déclenchement, miejsce w mojej kancelarii. Nie przymuszę cię do wybrania tej kariery, ale zachęcam — położyła nacisk na to słowo — abyś spędziła tu czas jakiś, zobaczyła, jak wygląda nasza praca, wśród jakich ludzi się obracamy i ile drzwi mogą ci oni pomóc otworzyć. Bezlik znakomitych zaczynał od prawa właśnie, wszkaże ono jest podstawą społeczeństwa cywilizowanego.
Mulciber nie była rzecz jasna naiwna. Liczyła się z tym, że ocena siebie samego zawsze zdejmowana jest z tafli krzywego zwierciadła i do rzeczywistości bywa jej daleko. Fakt jednak, że prawnuczka zdecydowała się w ten sposób zuchwale przedstawić, sam przez się oznaczał, że jakaś zuchwałość w niej jest. Cele natomiast należało zawsze wskazywać wysokie, aby ta rozbuchana ambicja nie pozwlała spocząć na laurach. A już samo osadzenie któregoś z jej potomków jako szefa departamentu byłoby znaczącym osiągnięciem; od czasu wycofania się z Ministerstwa nie mieli ich Mulciberowie wiele. Nie zamierzała toteż seniorka odpuszczać żadnych szans, choćby najlichszych.
— A kimże jest ten narzeczony? — zainteresowała się, na pozór grzecznościowo jedynie, lecz odpowiedzi czekała uważnie i z pewną obawą.
Skinieniem głowy zaakceptowała — a może zbył wręcz — przeprosiny Scarlett. Nie wydawała się nimi nadmiernie zaabsorobowana, a ton rozmowy zabarwił się gorzką nutą.
— To młodzieńczy eksces, nie mam wątpliwości. Niesmaczny, prawda, lecz reputacji dobrej rodziny byle wymysł młodzieńca nie powinien był nadszarpnąć. — Szczerość za szczerość. Scarlett przestała być obcą, a włączona została jakoby do obrad nad kondycją rodu takiego, jakim był, nie jakim malować go chciała przed światem Mulciberowa. Obnażyła przed nią jego, a i własną przez to, słabość. — Jakąż to by wystawiało Mulciberom laurkę, jeśli jeden swawolny wybryk zdolny byłby nam zaszkodzić? — A poniósł się echem artykuł na czas jakiś i z trudem przełknęła babka tę pigułkę. — Dążyć musimy do tego, aby zbudować pozycję na tyle silną, że podobne ruchy w przyszłości nie zostaną nawet zauważone, nie wypełzną z cienia naszej wielkości. Brak nam jedynie tych wielkich.


głosujcie na mnie, bo nie macie innego wyjścia
Ancymon
"Niewierny jest ten, kto żegna się, gdy droga ciemnieje"
Nie jest ani wysoka, ani niska, mierzy dokładnie 168 cm. Włosy w kolorze jasnego blondu, ślepia kocie w odcieniu lodowego błękitu. Oczy duże, nosek mały i nieco zadarty, pełne usta na których często widnieje zaczepny bądź pogardliwy uśmiech. Pachnie słodko, lecz nie mdło, mieszanką wanilii, porzeczki i paczuli.

Scarlett Mulciber
#8
29.06.2025, 16:06  ✶  
Mulciber drgnęła, gdy dźwięk słów odbijał się echem w jej bębenkach słuchowych, a Ona sama z początku zdawała się pogubić. Zmarszczyła brwi, gdy przewidywanie zderzyło się z rzeczywistością. Nie tego się spodziewała, a jednak podczas potoku słów starała się, prócz ułożenia wszystkiego w głowie, odgadnąć sens. Silne kobiety. Białowłosa dama przyodziana w szkarłat taką była. Jej głos posiadał w sobie coś co Mulciber zapragnęła mieć. To nie była zwykła pewność siebie. Prawda była taka, że gdy jej babka mówiła nawet czas zdawał się zwolnić, starając się jej nie zawadzać. Słuchała, zastanawiając się do czego zmierza kobieta, bo to że do czegoś zmierzała nie budziło wątpliwości. Nie mówiąc o tym, że nie wyrzuciła jej jak zakładała jeszcze chwilę wcześniej blondynka. A więc ten wywiad nie miał skończyć się szukaniem kandydata na męża.
I wtedy wypowiedź kobiety powoli dobijała do przystani.
Staż. Kancelaria. Szansa.
Błękitne tęczówki połowicznie skryły się za kotarami z kruczoczarnych rzęs, gdy Scarlett starała się przetasować w głowie wszystkie za i przeciw. Była to niewątpliwie duża zmiana, zmiana kierunku, a jednak... może to dobrze?
Jej wzrok przesunął się na kokociny zalegające na stole, które jeszcze chwilę wcześniej poprawiała, aby te stały równo, aby nie zaburzały harmonii. W Mulciber zaczęło krążyć milion myśli. Czy ojciec byłby zły? Co prawda pozwalał jej zawsze podejmować własne wybory, a jednak zdawała sobie sprawę, że te wybory nie były blisko związane z częścią rodziny na którą ewidentnie miał alergię. A Ona, niczym wyrodna córka, chętnie podejmowała się tego typu interakcji. Ale to był jej własny wybór. Wybór pozbawiony bezsensownych uprzedzeń. Bo jej ta mała wojenka niechęci nie dotyczyła i nie miała zamiaru, aby czyjeś poglądy kreśliły palcem po obranych przez nią ścieżkach. Pod koniec dnia chodziło o jej przyszłość.
-Chętnie - rzuciła w końcu, przenosząc wzrok na swoją rozmówczynię - Chętnie podejmę to wyzwanie -doprecyzowała, zdając sobie sprawę z tego, że od teraz zacznie się prawdziwa gra. Bo jeśli ta podejmowała się czegoś to była gotowa się katować, bo nic poza wygraną nie wchodziło w grę. Jeśli się czegoś podejmowała to chciała być w tym najlepsza. I może... może laurka jaką przygotowała Philomena pomogła jej podjąć wybór, otworzyć oczy na ścieżki których ta nie brała wcześniej pod uwagę. Coś co sprawi, że będzie kimś. Coś co pomoże pogrzebać wstyd wybryków jej brata, bo ktoś w tej rodzinie musiał przynosić dumę, a jak na ironie padło na córkę.
No proszę, zostanę papugą - uśmiechnęła się do własnych myśli, przez moment rozważając reakcje najbliższych, a raczej oceniając czy i ile winna im powiedzieć na temat nowej drogi życiowej. Przed Baldwinem pewnie wysypie się ze wszystkiego, nie było potrzeby ukrywać niczego, bo ten nigdy nie poczuwał się do prawienia morałów czy krytykowania jej decyzji, nawet jeśli miał inne zdanie na wybrany temat.
Ojcu na razie nie miała zamiaru mówić nic, dopóki nie zagnieździ się w nowej rzeczywistości, a potem dawkować informację w zależności od pytań. A więc i bratu nie powinna zbyt wiele mówić, co prawda wierzyła w dyskretność, ale wiedziała dobrze, że ten jest niezwykle lojalny wobec ich rodzica.
-Nie zawiodę - dodała pewnym głosem. Dobre intencje należało filtrować trzykrotnie, dobrze o tym wiedziała. A jednak nawet jeśli ta propozycja miała drugie dno to dobrze było sięgnąć po to co los oferował, a raczej co oferowała szkarłatna dama.
Błękitne tęczówki przypatrywały się Philomenie, gdy dopytała o narzeczonego. Scarlett uśmiechnęła się delikatnie, nieco zakłopotana, a nieco zażenowana. Niezręcznie.
Gdyby wiedziała, że kobiecie nie chodziło o to, o co zazwyczaj chodzi wszystkim Mulciberom dookoła, to by nie wyskoczyła z tematem narzeczonego. Wiedziała, że zareagowała zbyt gwałtownie, acz zdawała sobie sprawę, że temat małżeństwa był dla niej dość drażliwym tematem, a każda wzmianka irytująco piekła.
-Trochę się zapędziłam... - przyznała mierzwiąc swoje włosy - Chłopak - doprecyzowała, zastanawiając się czy aby nie powinna jednak stać przy swoim. Jednakże wtedy pojawiały się inne obawy.
-Czystokrwisty młodzieniec z rodu Malfoy - przedstawiła go tak, aby powiedzieć o nim zarówno wszystko co i nic. To co ważne powiedziała, zaznaczyła rodowód i krew, coś co tłukło się jej do głowy całe życie. W tym momencie uświadomiła sobie również, że jej Prababka była pierwszą osobą z rodziny, której mówi o obecności Malfoya w swoim życiu. Nikt jeszcze nie wiedział o tym, że z kimś się spotyka, a jej na tą chwilę wygodnie było się z tego nie tłumaczyć, gdy sprawa była świeża i niepewna. Gdy była to zabawa, która miała skończyć się następnego dnia, a uparcie ciągnęła się tygodnie, stając się jej rutyną, a sam chłopak wsparciem.

Gdy wróciły tematem do Charliego, Scarlett skinęła głową.
- Niezbyt dobry... - wymruczała ostrożnie, zastanawiając się nad jej słowami.  Takie wybryki miały to do siebie, że były niezwykle lepkie. Wiedziała, że o jej bracie zapomną za tydzień lub dwa, a pismaki będą używać tego jako narzędzie do umniejszania zasług lub wzmacniania wymyślonych przez siebie tez. A jednak nic nie mogli z tym zrobić, musieli czekać aż temat się wysyci, zbrzydnie, a jednocześnie tak jak mówiła starsza Mulciber, potrzebowali zasług przy których nie będzie się dało umniejszać nazwisku byle jaką kontrowersją, a wszelkie próby będą wypadać żałośnie.
-Jedynie... - powtórzyła jedno ze słów, które wyłowiła z monologu kobiety. Upierdliwe. Zaraz jednak na jej usta wpłynął uśmiech - wiele przed nami pracy, ale to dobrze... po trupach czy nie, będziemy w końcu wybrzmiewać należytym echem... - brzmiało to pięknie. Trudniej pewnie było z wykonaniem, jak zawsze w takich sytuacjach.
-Chociaż budowanie tego potrwa... - umilkła, zastanawiając się nad całością. Wiedziała, że w jej przypadku ciężko mówić o przyszłych możliwych zasługach, tym bardziej wielkich. Musiałaby pierw zbudować swoją markę osobistą, a przede wszystkim zacząć istnieć. Fakt był taki, że na ten moment niewiele znaczyła, a wręcz nie istniała. A jednak można było to zmienić. Nie, wróć. Należało to zmienić, aby dołożyć swoją cegiełkę.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Scarlett Mulciber (4333), Philomena Mulciber (2628)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa