22.11.2024, 18:30 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.09.2025, 12:13 przez Król Likaon.)
adnotacja moderatora
Rozliczono - Millie Moody - osiągnięcie Badacz Tajemnic
Kiedy tylko znaleźli się poza zasięgiem ochrony antyteleportacyjnej zniknął bez słowa z cichym pyknięciem, aby pojawić się w zupełni innym miejscu w Anglii. Stanął przed podniszczoną posiadłością, był tu ledwie niespełna dwa dni temu, a po dzisiejszych wydarzeniach zdawało mu się jakby minął przynajmniej miesiąc od kiedy ostatni raz postawił tu stopę. Czy wtedy zdawał sobie sprawę z tego wszystkiego co teraz? Ani trochę, teraz był już nieco mądrzejszy, ale jednocześnie głupszy, bo nic nie było w stanie go zatrzymać.
Nie obchodziło go w tym momencie jak wygląda, nagi od pasa w górę, brudny od ziemi i krwi, dodatkowo z krwistą runą wciąż zdobiącą mu czoło. Pchnął drzwi wchodząc do środka. Nic nie miało teraz znaczenia, mógł za sobą ciagnąć i krwawy ślad, ale nie dałby się nigdzie zaciągnąć do magomedyków, nie dopóki nie upewni się na własne oczy, że z Millie jest wszystko w porządku, nie zazna spokoju dopóki nie upewni się, że jego ziemska perła jest cała i bezpieczna.
- Millie?! - krzyknął wchodząc do środka, zupełnie nie przejmując się, że może pobudzić wszystkich, którzy postanowili spać w Księżycowym Stawie tej nocy. Kaszel, który nim targnął zaraz po przekroczeniu progu, sprawił, że nieomal wypluł płuca i już na pewno wszystkich pobudził. Ani trochę nie otrząsnął się jeszcze z tego co widział w tunelach, gdzie poszukiwali doppelgangera - oglądanie jej na skraju śmierci i to, że nie mógł jej pomóc - to już nie było rozdzieranie serca na kawałki, czuł się jakby ktoś sprawił, że pojawiła się tam dziura, nieprzemierzona pustka, jakby wszystko wyparowało, nie pozostało już nic, a on był jedynie skorupą z ziejącą dziurą zamiast serca. Wszystko to wracało do niego falami, obraz trzymanej w ramionach jej drobnego ciała, czując jak uchodzi z niej życie i ostatnia deska ratunku po którą sięgał, która zakończyła się nieudanie (co nawet lepiej się dla niego skończyło), ale wtedy o tym nawet nie wiedział i tylko potęgowało jego cierpienie. Nawet nie wiedział jak bardzo poczucie straty potrafi otworzyć oczy, jak wiele zrozumiał podczas jednej tylko nocy. Nie mógł dłużej udawać, wiedział o tym jak życie jest ulotne, jak w obecnie wszystko może obrócić się w proch. Ale jednocześnie tam pod ziemią zdał sobie sprawę, że teraz miał powód żeby żyć, że CHCIAŁ żyć. I wcale nie chodziło o to, że umieranie zostało mu zabronione przez Kwiat Ziemi.
Zauważył ruch u sklepienia i uniósł głowę, była tam. BYŁA! Cała i zdrowa. Poczuł jak uchodzi z niego całe powietrze, jakby ktoś upuścił z niego powietrze, jak adrenalina krążąca mu w żyłach wreszcie odpuszcza.
- Millie, Millie... - wyszeptał patrząc na nią i wybuchnął śmiechem wyginając się nieco do tyłu i zasłaniając dłońmi twarz. Śmiech nie był radosny, był histeryczny i nie trwał długo, ugrzązł mu w gardle przechodząc w szybko urwany dźwięk, który równie dobrze mógł być szlochem, ramiona zatrzęsły mu się jeszcze kilkukrotnie nim opuścił dłonie.
Wpatrując się w nią kiedy opadała na dół, jego twarz była istnym kalejdoskopem uczuć, nie codzienny widok, szczególnie, że nadal gdzieś tam tliła się wściekłość na demona - jednak dojmujący był ból, strach i to z czego w końcu zdał sobie sprawę i potrafił nazwać: zakochał się.
Moment kiedy zeszła z miotły, był tym samym momentem kiedy otoczyły ją ramiona Thomasa, w silnym uścisku, zupełnie jakby bał się, że kiedy ją wypuści z objęć to zniknie. Łapczywie chłonął jej obecność, wciągając w nozdrza jej zapach. Ledwo ją dotknął i w tym momencie już wiedział - przepadł, nie jest w stanie ukrywać tego co czuje, nie potrafi udawać, wiedział że musi jej powiedzieć tu i teraz. Życie było zbyt kruche, zbyt ulotne, aby mógł sobie pozwolić sobie zwlekać i potem żałować, że nie powiedział tego, gdy miał okazję. Już miał otworzyć usta, powiedzieć coś, ale wtedy, w tym właśnie momencie zrobił coś co później zaszokowało również i jego
Pierwszy dotyk ust był drżący, niemal nieśmiały... Ale naładowany emocjami, jakby w ten sposób chciał jej powiedzieć o wszystkim: o swojej szaleńczej mieszaninie lęku i oddania - zmieniając pocałunek w niemy krzyk duszy w którym przelewał swoje uczucie i niemalże świętą nadzieję na przyszłość.