Jego poziom emocjonalny utrzymywał się na szokująco dobrym pułapie - jak na to, że kolejny raz spotkał się z okrucieństwami tego świata, których doznawać nie chciał. Chcę, nie chcę - ten świat niekoniecznie miał na to baczenie. Dawał nam rzeczy, których nie potrzebowaliśmy, dbał o to, żebyśmy doświadczali całej gamy emocji, nawet jeśli ich nie chcieliśmy. Bardzo pomocny był w tym mężczyzna, który aktualnie bardzo smacznie spał - a Laurent nie chciał go budzić. I jego temat był znów kolejną z rzeczy, która zaliczała się do tych rozmów, które warto przeprowadzić, a do których trzeba dojrzeć. Ponieważ Laurent miał nadzieję, że tym razem będzie o czym (o kim) rozmawiać i wszystko nie skończy się dokładnie tak, jak zawsze. To też była mdła i mętna nadzieja. Prewett po prostu przestawał wierzyć w ludzi.
Rozchylił usta, chcąc zaprzeczyć, ale właściwie... było czemu? Zamknął je powoli. Chyba nie. Chciał widzieć te dobre cechy, bo często miał wrażenie, że ludzie sami ich w sobie nie dostrzegali. Atreus miał z tym definitywne problemy. Edward natomiast widział troszkę za mało własnych wad - o ile w ogóle jakiekolwiek widział, bo potrafił powiedzieć, że jego wady to tak naprawdę zalety, a broń Merlinowi ciągnąć to w inną stronę niż ten żartobliwy ton...
- Byłem w towarzystwie aurowidza. Mówił, że oplatały nas aury... wszystkich oplatały fioletowe, ale mnie oplatała czarna. - Dlaczego tak się działo i od czego to zależało - tego nie wiedzieli. - Spokojnie... jeszcze w Windermere to minęło. - Wybrał pomoc, chociaż nie uważał, żeby jego osoba wniosła tam cokolwiek. Może poza tym, że chyba łączył przez chwilę zbieraninę przeróżnych charakterów. To też niby jakaś rola. Był w stanie zrozumieć Cirila - selkie, która mieszkała w tym jeziorze, ale nie powiedziałby, że to czyniło z niego niezbędnik. - Poznałem tam selkie. Pierwszą selkie. - Odrobinkę się ożywił, bo to było dla niego ważne. BARDZO ważne. - Był jednak ranny, więc nie miałem okazji z nim porozmawiać, a teraz już... nie wiem za bardzo, gdzie jest. Zniknął. - Może wrócił do swoich, a może zaszył się między... nie, to ostatnie na pewno nie. nie ufał ludziom i nie lubił ludzi. Miał rację. Ludzie potrafili być okrutni i samolubni. Czy selkie też takie były? Czy mieszkanie między morskimi falami zmieniało je, skoro nie żyły w miejskim tłoku ludzi?
- Och, Florence... - Uśmiechnął się ciepło. Już pachniało w salonie śniadaniem, które robił Migotek - jajecznicą i świeżym szczypiorkiem. Pierwszy zapach kawy doleciał do ich nozdrzy, kiedy Laurent zrobił kobiecie miejsce, żeby mógł sprawdzić działanie mechanizmu. - Tak bardzo mi pochlebiasz... - Czy naprawdę był taki dobry? Miał wrażenie, że robił się coraz gorszy. Z drugiej strony wiedział, jak bardzo potrafił siebie samego za wszystko winić. Próbował z tym walczyć - z tym i wieloma innymi przywarami, które bardzo mu zatruwały życie. Przeszkadzały wręcz żyć. Teraz jego serce aż pocieplało od słodyczy, którą oferowała mu Florence.
Gdyby nie to, że widział to zabezpieczeni w akcji w domu samych Bulstrode to właśnie zachodziłby w głowę, co to jest i jak to ma działać. Za krótkim instruktażem kobiety jak obsługiwać te runy załapał jednak bardzo szybko. Działało bez żadnych zarzutów. Poczuł ulgę spływającą po żołądku. Chociaż jeden kilogram mniej... a miał tyć. Zdecydowanie musiał przytyć - już mu za dużo kostek wystawało.
- Dziękuję ci. Odwdzięczę się śniadaniem. - Powiedział to trochę pytająco, zapraszając ją na taras, gdzie zresztą Migotek właśnie wystawiał ostatnie dodatki na stolik tarasowy. - Odwiedziłem ostatnio Vakela Dolohova. - Zasiadł na swoim miejscu i sięgnął po dzbanek z kawą, spoglądając pytająco na kobietę - czy też sobie życzy filiżankę? - Wygrana akcji charytatywnej. Nie czułem potrzeby, by iść do niego samoistnie. - A skoro już i tak było to nagrodą i miał zaproszenie - to dlaczego nie?