A Francis tylko na nią spojrzał, załamał ręce, i zaczął narzekać. A bo to kran na zapleczu cieknie, a szef ma paranoję, i cały czas tylko gada o tym, że widział jakichś podejrzanych typów kręcących się ostatnio pod oknami, taką tam dziurę gdzieś trzeba zaszpachlować, a tak w ogóle, to martwi się, że Stanleyowi znudził się motyw marynistyczny lokalu i będzie trzeba wszystko przerabiać na chybcika, bo ostatnio jakiś taki podejrzany humor ma, i on, to jest Francis, w ogóle nie wie, co ma z tym wszystkim zrobić, o.
- Och, może po prostu ma tremę przed oficjalnym otwarciem. Znając go, zamierza wygłosić jakąś kwiecistą przemowę na wstępie, i pewnie siedzi obok słownika - to znaczy, stosu krzyżówek - i dobiera słowa w natchnionym szale twórczym, bo chce dobrze wypaść - uspokajała mężczyznę Malfoy.
- Oby nie kazał mi jeszcze prasować sobie koszuli na ten cały bal degeneratów - burknął barman, ale jego twarz nieco rozpogodziła się, kiedy zaczął drapać za uszami kota trzymanego przez Lorraine.
---
Lorraine wiedziała, że musi złożyć stosowną wizytę Stanleyowi już w chwili, kiedy to otrzymała od Atreusa liścik z zawiadomieniem, że Borgin jest poszukiwany przez Ministerstwo. Chociaż zrealizowała swój obowiązek wywiadowczy wobec jeszcze-nie-do-końca-oficjalnie-wspólnika z jeszcze-nie-do-końca-otwartej Głębiny - to jest, poflirtowała sobie ostro z Bulstrodem, próbując dowiedzieć się czegoś więcej na temat całej sprawy (Lorraine bardzo lubiła tę część swojej pracy) - cała ta sytuacja z kompletnie nieoczekiwaną decyzją Ministerstwa, by wydać nakaz poszukiwania Stanleya, była dla niej... Kompletnie niejasna (Lorraine bardzo tego nie lubiła w swojej pracy).
Czym w ogóle zawinił (oczywiście, w opinii Ministerstwa) Borgin, że zasłużył sobie na - co prawda nieoficjalny - list gończy? Lorraine zastanawiał nie tylko sam fakt, że Stanley był poszukiwany, ale i to, że okoliczności jego - rzekomego - występku nie zostały ujawnione. Była zbrodnia, musi być i kara, owszem: ale kiedy nikt nie wiedział, co właściwie przeskrobał Borgin (a gdzie domniemanie niewinności?), to nie można też było przewidzieć, co mu za to groziło - pardon, podobno groziło.
Nie byłaby sobą, gdyby nie chciała dowiedzieć się czegoś więcej o całej tej aferze, zresztą, nowo zawiązany sojusz z Czarny Kotem też ją poniekąd zobowiązywał do zadbania o swoich. Najlogiczniejszym wydało jej się zacząć od źródła całego zamieszania: to jest, Stanleya.
Chciała mu dać czas, by się uspokoił, wcześniej wysłała mu też list, mający podnieść go na duchu. Podejrzewała, że Borgin sam potrzebował najpierw zebrać rozbiegane myśli, żeby potem rzucić jej prosto w twarz starym, dobrym: to trzeba na spokojnie, tak, jakby to nie on tkwił po uszy w najgorszych tarapatach.
Jednak nieoczekiwany list od Roberta Mulcibera, który otrzymała dziś rano, zmusił ją do pośpiechu. Pewien znany mi, młody człowiek, znalazł się ostatnimi czasy w dość sporych tarapatach, pisał, a Lorraine mogła tylko przewrócić oczami. Robert był cwany, i zawsze starannie dobierał słowa. Oczywiście, nie sprecyzował, co właściwie łączyło go ze Stanleyem, ale i tak przyjęła zlecenie. Pieniądz w końcu nie śmierdzi. Ale tu chodziło o lojalność wobec wspólników i troskę o własną dupę, bo współpraca ze Stanleyem i Saurielem dobrze jej się układała: a gdyby Robert nie poprosił o usługi infobrokerskie akurat Lorraine, poprosiłby kogoś innego. Szczęśliwie, zwrócił się do niej, więc to Malfoy mogła kontrolować to, jak wiele informacji na temat sprawy dotrze do uszu Mulcibera, który sam nie zapuszczał się w najciemniejsze otchłanie Podziemnych Ścieżek ani na korytarze Ministerstwa.
Czego chciał od Borgina? Jakie mogły być jego intencje? Czy Stanley w ogóle wiedział, że ktoś taki jak Robert Mulciber, stwarzając pozory ojcowskiej troski, próbuje wywiedzieć się czegoś na temat jego (RZEKOMYCH) grzeszków?
Tego, i jeszcze więcej, zamierzała się właśnie dowiedzieć.
---
- Przychodzę w pokoju - obwieściła poważnym głosem. Nie miała dzisiaj, co prawda, białej sukienki, zgubiła chusteczki, a w Głębinie próżno było szukać choćby skrawka czystego materiału, który mógłby posłużyć za pokojową białą flagę... Dlatego weszła do stanleyowego biura unosząc do góry głośno mruczącego kota - bo Flądra, choć nie miała na sobie ani jednego białego włosa, rozmiękczała serca skuteczniej niż czar wili - mając nadzieję, że Borgin, jakkolwiek rozstrojony wieścią na temat listu gończego za jego nazwiskiem, nie uzna ani jej, ani Flądry za szpiegów wroga.
- Stanley... Panie Kapitanie... Musimy porozmawiać. - Przybrała słodki, pojednawczy ton, mając nadzieję, że nie przypomina teraz krwiożerczej syreny, zatapiającej biednych marynarzy w morskich odmętach, tylko wygląda raczej jak milutka wodna nimfa, która litościwie ratuje tonących, wyciągając ich na bezpieczny brzeg. A Stanley przecież tonął: czy w tej sytuacji nie lepiej byłoby, zamiast brzytwy, chwycić się wyciągniętej przyjaźnie ręki Lorraine?