• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu Podziemne Ścieżki v
1 2 Dalej »
[02.07.1972, Głębina] Kota! Królestwo za kota! | Stanley i Lorraine

[02.07.1972, Głębina] Kota! Królestwo za kota! | Stanley i Lorraine
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#1
09.04.2024, 19:47  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.02.2025, 23:24 przez Lorraine Malfoy.)  
- Dzień dobry, Francis, Kapitan jest na pokładzie? - spytała pogodnie Lorraine, wchodząc do Głębiny z kotem pod pachą i uśmiechem na ustach. Flądra zdążyła się już zadomowić w ich malutkim nokturnowym półświatku, a choć najwięcej czasu spędzała u Rosie w Ataraxii i w podziemnych apartamentach Staszka, czasem drapała też w drzwi położonego nieopodal mieszkania Lorraine.

A Francis tylko na nią spojrzał, załamał ręce, i zaczął narzekać. A bo to kran na zapleczu cieknie, a szef ma paranoję, i cały czas tylko gada o tym, że widział jakichś podejrzanych typów kręcących się ostatnio pod oknami, taką tam dziurę gdzieś trzeba zaszpachlować, a tak w ogóle, to martwi się, że Stanleyowi znudził się motyw marynistyczny lokalu i będzie trzeba wszystko przerabiać na chybcika, bo ostatnio jakiś taki podejrzany humor ma, i on, to jest Francis, w ogóle nie wie, co ma z tym wszystkim zrobić, o.

- Och, może po prostu ma tremę przed oficjalnym otwarciem. Znając go, zamierza wygłosić jakąś kwiecistą przemowę na wstępie, i pewnie siedzi obok słownika - to znaczy, stosu krzyżówek - i dobiera słowa w natchnionym szale twórczym, bo chce dobrze wypaść - uspokajała mężczyznę Malfoy.

- Oby nie kazał mi jeszcze prasować sobie koszuli na ten cały bal degeneratów - burknął barman, ale jego twarz nieco rozpogodziła się, kiedy zaczął drapać za uszami kota trzymanego przez Lorraine.

---

Lorraine wiedziała, że musi złożyć stosowną wizytę Stanleyowi już w chwili, kiedy to otrzymała od Atreusa liścik z zawiadomieniem, że Borgin jest poszukiwany przez Ministerstwo. Chociaż zrealizowała swój obowiązek wywiadowczy wobec jeszcze-nie-do-końca-oficjalnie-wspólnika z jeszcze-nie-do-końca-otwartej Głębiny - to jest, poflirtowała sobie ostro z Bulstrodem, próbując dowiedzieć się czegoś więcej na temat całej sprawy (Lorraine bardzo lubiła tę część swojej pracy) - cała ta sytuacja z kompletnie nieoczekiwaną decyzją Ministerstwa, by wydać nakaz poszukiwania Stanleya, była dla niej... Kompletnie niejasna (Lorraine bardzo tego nie lubiła w swojej pracy).

Czym w ogóle zawinił (oczywiście, w opinii Ministerstwa) Borgin, że zasłużył sobie na - co prawda nieoficjalny - list gończy? Lorraine zastanawiał nie tylko sam fakt, że Stanley był poszukiwany, ale i to, że okoliczności jego - rzekomego - występku nie zostały ujawnione. Była zbrodnia, musi być i kara, owszem: ale kiedy nikt nie wiedział, co właściwie przeskrobał Borgin (a gdzie domniemanie niewinności?), to nie można też było przewidzieć, co mu za to groziło - pardon, podobno groziło.

Nie byłaby sobą, gdyby nie chciała dowiedzieć się czegoś więcej o całej tej aferze, zresztą, nowo zawiązany sojusz z Czarny Kotem też ją poniekąd zobowiązywał do zadbania o swoich. Najlogiczniejszym wydało jej się zacząć od źródła całego zamieszania: to jest, Stanleya.

Chciała mu dać czas, by się uspokoił, wcześniej wysłała mu też list, mający podnieść go na duchu. Podejrzewała, że Borgin sam potrzebował najpierw zebrać rozbiegane myśli, żeby potem rzucić jej prosto w twarz starym, dobrym: to trzeba na spokojnie, tak, jakby to nie on tkwił po uszy w najgorszych tarapatach.

Jednak nieoczekiwany list od Roberta Mulcibera, który otrzymała dziś rano, zmusił ją do pośpiechu. Pewien znany mi, młody człowiek, znalazł się ostatnimi czasy w dość sporych tarapatach, pisał, a Lorraine mogła tylko przewrócić oczami. Robert był cwany, i zawsze starannie dobierał słowa. Oczywiście, nie sprecyzował, co właściwie łączyło go ze Stanleyem, ale i tak przyjęła zlecenie. Pieniądz w końcu nie śmierdzi. Ale tu chodziło o lojalność wobec wspólników i troskę o własną dupę, bo współpraca ze Stanleyem i Saurielem dobrze jej się układała: a gdyby Robert nie poprosił o usługi infobrokerskie akurat Lorraine, poprosiłby kogoś innego. Szczęśliwie, zwrócił się do niej, więc to Malfoy mogła kontrolować to, jak wiele informacji na temat sprawy dotrze do uszu Mulcibera, który sam nie zapuszczał się w najciemniejsze otchłanie Podziemnych Ścieżek ani na korytarze Ministerstwa.

Czego chciał od Borgina? Jakie mogły być jego intencje? Czy Stanley w ogóle wiedział, że ktoś taki jak Robert Mulciber, stwarzając pozory ojcowskiej troski, próbuje wywiedzieć się czegoś na temat jego (RZEKOMYCH) grzeszków?

Tego, i jeszcze więcej, zamierzała się właśnie dowiedzieć.

---

- Przychodzę w pokoju - obwieściła poważnym głosem. Nie miała dzisiaj, co prawda, białej sukienki, zgubiła chusteczki, a w Głębinie próżno było szukać choćby skrawka czystego materiału, który mógłby posłużyć za pokojową białą flagę... Dlatego weszła do stanleyowego biura unosząc do góry głośno mruczącego kota - bo Flądra, choć nie miała na sobie ani jednego białego włosa, rozmiękczała serca skuteczniej niż czar wili - mając nadzieję, że Borgin, jakkolwiek rozstrojony wieścią na temat listu gończego za jego nazwiskiem, nie uzna ani jej, ani Flądry za szpiegów wroga.

- Stanley... Panie Kapitanie... Musimy porozmawiać. - Przybrała słodki, pojednawczy ton, mając nadzieję, że nie przypomina teraz krwiożerczej syreny, zatapiającej biednych marynarzy w morskich odmętach, tylko wygląda raczej jak milutka wodna nimfa, która litościwie ratuje tonących, wyciągając ich na bezpieczny brzeg. A Stanley przecież tonął: czy w tej sytuacji nie lepiej byłoby, zamiast brzytwy, chwycić się wyciągniętej przyjaźnie ręki Lorraine?

@Stanley Andrew Borgin


Yes, I am a master
Little love caster
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#2
13.04.2024, 22:58  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.04.2024, 22:59 przez Stanley Andrew Borgin.)  

Stanley miał dar do pakowania się w kłopoty i nie podlegało to żadnej dyskusji. Miał też jeden, dodatkowy dar - przywiązywania sobie wspaniałych i oddanych osób, które były mu oddane w pełni. Oczywiście chodziło o stricte lojalność wobec jego osoby i w ten sposób mógłby wymienić Sauriela, Maeve, Rosie czy chociażby Lorraine. Było też z tuzin więcej osób, jak chociażby wszyscy pozostali członkowie jego bandy - nawet Atreus, który coś tam cwaniakował do tej wstrętnej Longbottom. To, że Borgin nie komentował jego wybryków w Ministerstwie, nie znaczyło, że ich po prostu nie widział. Przymykał oko ale na ewentualny ślub by nie przyszedł, wszak znaczyłoby to, że wyraża zgodę na ów związek, a tak przecież nie było. Trzymaj się z dala od Gryfonek, Bulstrode... to był był jedyny protip jaki mógłby mu dać.

Gdyby się jednak uprzeć to tych osób było jeszcze więcej, jak chociażby cała rodzina Mulciberów, która okazała być się również jego własną rodziną. W ten oto sposób, ten cały amigo Alexander, który zdążył go już wkurwić za młodzieńczych lat, był członkiem jego rodziny - cóż za pojebany zwrot akcji, którego się w ogóle nie spodziewał. Od tamtego momentu minęło jednak dobre kilkanaście lat, a oni się zmienili. Niektórzy na gorsze ale była to historia na kiedy indziej.

Ten dzień mijał mu spokojnie. Borgin siedział sobie w najlepsze i akurat ogarniał jakieś dokumenty, które musiałby być bardzo ważne. Fakt - to były krzyżówki. Co innego miał robić, kiedy nagle z 3 etatów zrobiły mu się dwa? Został Don Wasyl we własnej osobie, który był również znany Czarnym Panem i Głębina, a brygadzista w Ministerstwie odszedł na zasłużoną emeryturę - szkoda tylko, że bez wszystkich świadczeń, które się z tym związały. Niestety, nie można było mieć wszystkiego.

- Mówiłem przecież, że nie mam czasu i jestem zajęty. Tak trudno to zrozumieć Francis? - rzucił podirytowany, nie zwracając uwagi na znajomy głos, a tym bardziej na osobę, która akurat wchodziła do pomieszczenia. Czego ten stary pryk nie rozumiał? Krzyżówki same się nie mogły rozwiązać, a na remont przyjdzie czas popołudniu. Zresztą większość była już zrobiona, więc po kiego grzyba zawracał głowę Stanleyowi?

Nie minęło jednak zbyt długo, kiedy zorientował się, że z Lorraine i Flądry to był żaden Francis. Malfoy to nie dosyć, że przychodziła w pokoju, a nawet w spokoju. Nie pozostawało mu nic innego jak przyjąć ją w swoich skromnych progach skoro przychodziła z gościem specjalnym - kotem od Rosie!

- Lorraine! Trzeba było tak od razu mówić, że to Ty - odparł, wstając zza swoje biurka - Wchodź, proszę, proszę. Zapraszam - zachęcił - Co się tak kryjesz i zasłan... zasłaniasz... kotem?- uniósł zdziwioną brew, ruszając w jej kierunku, aby zaraz przejąć zwierzę do swoich rąk. Cóż to była za puszysta kulka! Wspaniała w całym swoim jestestwie! Zaraz ją podniósł w kierunku światła, które tliło się gdzieś na suficie w formie żarówki - w ten sposób mógł się przyjrzeć temu całemu puszkowi.

- Jaki fajny pimpek. Gryzie? - zapytał retorycznie, przyglądając się zwierzęciu - Nie może gryźć. Jaki fajny taki. Skąd go wytrzasnęłaś? - kontynuował, będąc ewidentnie ucieszony tym, co go tutaj zastało w dniu dzisiejszym. Nawet już nie pamiętał czy wiedział o tym kocie czy nie. Mniejsza o to - O co chciałaś tam pytać czy tam rozmawiać? - rzucił w kierunku jednej ze swoich blondynek, które tworzyły tak zwane "Aniołki Stanleya", chociaż mogły o tym nie do końca wiedzieć, a Mewka to nawet nie była blondynką. Mniejsza o to, Borgin nie wybrzydzał, więc po prostu powrócił do swojego biurka, aby usiąść jak prezes tego przybytku. W ten sposób mógł odgrywać rolę jakiegoś bossa mafii z kotem na dłoniach - fakt, usłyszał o jakimś Ojcu Chrzestnym i bardzo mu się spodobało.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#3
14.04.2024, 01:53  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.02.2025, 12:22 przez Lorraine Malfoy.)  
Lorraine uśmiechnęła się znacząco, kiedy zauważyła na biurku Stanleya stos krzyżówek panoramicznych, z okładek których mrugały upozowane en trois quarts a czasami i en face modelki. Niewiele pomyliła się w swoich przypuszczeniach: wiedziała, jak wielką namiętnością jej szacowny wspólnik pałał do krzyżówek, więc nietrudno było zgadnąć, jakim rozrywkom najchętniej oddawał się za zamkniętymi – lub, jak to miało miejsce w tym przypadku, otwartymi – drzwiami swego gabinetu.

Borgin, w mniemaniu Lorraine, traktował damy z pierwszych stron swych ulubionych krzyżówek niczym natchnione muzy, a przynajmniej, dopóki nie ukończył wszystkich łamigłówek oferowanych przez dane wydanie: potem, pod wpływem zabiegów upiększających dokonywanych piórem znudzonego (a żądnego przecież dalszej stymulacji umysłowej!) Stanleya, ślicznotki z okładek zaczynały olśniewać szkaradnymi uśmiechami złożonymi z poczerniałych zębów, ich gładkie, wyretuszowane twarze nagle stawały się upstrzone pryszczami, których układ sugerował tajną wiadomość zapisaną kodem Morse’a, a brunetkom zaczynały wyrastać czarcie rogi… Zaś Borgin, wyładowawszy swoją frustrację, z nabożnym wręcz skupieniem pochylał się nad nową, świeżutką i jeszcze pachnącą drukarnią kompilacją – mieszczącą się w kieszeni, mimo zawrotnej liczby 500 łamigłówek w środku!! – z powrotem oddając się mentalnej masturbacji, to jest, inteligentnej rozrywce.

– Po prostu chciałam zaprezentować ci Flądrę w pełnej krasie – oświadczyła dumnie Malfoy. – Patrz, jaka z niej elegantka! Wystrojona już na otwarcie Głębiny. – Podając Stanleyowi kotkę, podniosła ją tak, że ogon, tylne łapki i brzuszek przez chwilę majtały się w powietrzu, po to, by mężczyzna mógł dostrzec różową kokardkę, którą to Lorraine wywiązała wcześniej na kocim ogonku.

– Wzięłam ją sobie z jakiegoś dachu. Kot znaleziony, nie kradziony. Można wręcz powiedzieć, że uratowany z opresji. – Na ustach półwili pojawił się cień szczerego uśmiechu, kiedy obserwowała, jak Stanley rozczula się nad czarnym kotem (tym razem nie Czarnym Kotem!), delikatnie głaszcząc puszyste futerko koteczki i jakoś tak instynktownie obsypując ją takimi pieszczotami, jakie ta ich malutka, futrzana kulka szczęścia lubiła najbardziej. Co prawda, Flądra nie wybrzydzała nawet wtedy, kiedy pogłaskało się ją byle jak, nogą, bo to akurat ręce były czymś zajęte, albo zwyczajnie nie można było się schylić, ale mruczała najintensywniej, kiedy drapało się ją za uchem, albo pod szyjką, którą teraz ufnie odchylała pod ręką Borgina.

– Z podobnego powodu jestem teraz tutaj: żeby cię poratować dobrym słowem, radą, wyciągnąć pomocną dłoń… Nie ukrywam; cieszę się, że akurat tym razem nie muszę się w tym celu wdrapywać na żaden dach – westchnęła Lorraine. Chociaż ton obrała raczej lekki, jej spojrzenie było poważne, kiedy z ni to z zadumanym zatroskaniem, ni to z uprzejmym zaciekawieniem sunęła zamyślonym wzrokiem po twarzy mężczyzny. Przekrzywiła lekko głowę i zmrużyła oczy, jak gdyby się nad czymś zastanawiała. – Stanley… – Przysunęła krzesło dla interesantów bliziutko biurka Borgina, tak, że mogła się wygodnie oprzeć rękoma o blat – jak gdyby byli dwójką przyjaciół wymieniających ploteczki przy herbatce – pochyliła się też nieco do przodu, w stronę mężczyzny, niwelując dzielący ich dystans na tyle, na ile się dało. Podparła ręką brodę i uśmiechnęła się w ten słodki sposób, który zachęcał do zwierzeń, i z wielką uwagą zaczęła wpatrywać się w brązowe oczęta Stanleya.

– Wytłumacz mi, proszę. – Lorraine uderzyła w najbardziej niewinny, cukierkowy ton, na jaki było ją stać; ten, który sugerował, że jest bardzo głupiutką kobietką, potrzebującą, by ktoś z najdrobniejszymi szczegółami wyjaśnił jej po raz tysięczny, na czym właściwie polega gra w Quidditcha (na Atreusa zawsze to działało, nieważne, jak bardzo był poirytowany). – Dlaczego ni stąd ni zowąd zaczyna poszukiwać cię BUM i Biuro Aurorów? – Chciała zapytać, czy Modowa Policja również wydała za nim list gończy, ale uświadomiła sobie, że Stanley – jako samodzielny przedsiębiorca pozbawiony ministerialnego etatu – zapewne odczuje brak dodatkowego źródła zarobkowania, więc darowała sobie wyzłośliwianie się. Sama dobrze wiedziała, jak to jest nosić buty sprzed kilku sezonów.

– No i wreszcie… – Lorraine sięgnęła do wewnętrznej kieszeni sukni, z której wyciągnęła otrzymany tego ranka list, i zaczęła go powoli obracać między swoimi długimi palcami. – Dlaczego Robert Mulciber, były niewymowny, wytwórca świeczek i kadzideł, swoją drogą mój klient, wypytuje o ciebie w naszej prywatnej korespondencji? – Malfoy nieznacznie pokręciła głową, teraz pozornie skupiając całą swoją uwagę na obracanej w dłoniach kopercie. – Musimy to dobrze rozegrać, Stanley, więc, proszę cię, oświeć mnie: czemu oni wszyscy chcą twojej głowy.


Yes, I am a master
Little love caster
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#4
14.04.2024, 21:44  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.04.2024, 21:49 przez Stanley Andrew Borgin.)  

Prawdę mówiąc to Stanley nie wiedział. Nie miał pojęcia, że ktoś inny mógł zauważyć jego popisowe umiejętności rysunkowe, które zakrawały o pomstę do nieba albo co najmniej Stelli, która przecież była w tych kwestiach jakoś ośmiokrotnie bardziej utalentowana, niż on. Nie zmieniało to jednak faktu, że dalej próbował swoich sił w tej ciężkiej sztuce i uważał, że z numery na numer szło mu coraz lepiej. Pojawiało się tylko jedno pytanie. Czy Francis zdążył już przedłużyć krzyżówkowe subskrypcję na lipiec i sierpień? Bo jeżeli nie, cóż... będzie dygał do Empiku, znaczy do sklepu na Horyzontalnej.

Z Flądry była najwspanialsza dama. Szlachcianka na którą nie zasługiwali ale pragnęli być w jej otoczeniu. Chcieli jej służyć i cieszyć się, że zostali wybrani z setek tysięcy innych osób. Mieli takie szczęście - mogli być jej uniżonymi sługami, którzy byli na każde jej zawołanie czyli miauknięcie.

- Majestatyczne zwierze - zgodził się. Teraz była kolej Stanleya, aby mógł oddać hołd ich wspólnemu kotu. W zasadzie to nie był pewien ilu właścicieli miała Fladra. Na pewno były to trzy Anielice i Stanisław Andrzej... pewnie można było też doliczyć Francisa, który dokarmiał kota. Sauriela również, wszak przebywał tutaj i zabawiał kota... aż dziwne, że sam nie biegał za piórkami na patyku. Borgin oddałby za ten widok prenumeratę krzyżówek, wpatrując się jak Rookwood hasa po biurze bo coś przed nim udaje kolorowego ptaka.

Lorraine nawet nie wiedziała jak teraz zaimponiła dla Stanleya. Zapewne mógłby jej o tym powiedzieć ale akurat był zajęty zabawianiem kota. W myślach pytał Flądrę, kto jest takim dobrym kotem i takim puszystym stworkiem. No coś wspaniałego ten kot. Dziewczyny - bo założył, że jak wpadły na tak genialny pomysł, to musiały to zrobić zapewne we trzy - dobrze zrobiły, że ogarnęły im wszystkim takiego prawdziwego kota. Teraz już im chyba tylko brakowało fortepianu czy innego pianina do pełni szczęścia.

- No nie planuje przenosić Głębiny na strych czy zrobić z tego a'la patio na dachu na bogatych pojebów... bo wtedy nie byłaby już Głębina, a na przykład Wyżyna... - odparł, zastygając na moment. Kurwa. "Wyżyna". Zajebiste. Borgin samemu nie dowierzał na własny geniusz - Ale jeżeli będę chciał to zrobić, to Cię ostrzegę. W końcu obiecałem kiedyś Maeve, że ją podszkolę z budowlanki - dodał, przyglądając się całej operacji, którą przedsięwzięła Lorraine. Tyle trudu sobie zadała. Na tyle potu musiała się narazić jej biedna skóra, a to wszystko po to, aby jej coś wytłumaczył? Jakby nie był wykładowcom ale mógł nim zostać - byłbym wspaniałym profesorem, który za chuj nie ma pojęcia co się dzieje na jego własnych zajęciach. No chyba, że chodziło o ekspertyzę z zielarstwa, cóż... TRAFIŁA IDEALNIE!

Przeniósł zainteresowany wzrok na Malfoyówne. No jeszcze z dwa słowa i dostanie cukrzycy od tego jej głosiku. To dopiero byłby problem - Eee... - otworzył paszcze ze zdziwieniem, ponieważ nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Stanley był przygotowany do tego, aby z najmniejszymi szczegółami opisać jej budowę ogórka i jego uprawę od początku do końca - wraz z zahaczeniem o godzinną sesję wpatrywania się w nie przez okrągły miesiąc... A Lorraine przychodzi i pyta o mroczną przeszłość Stanisława, która się zanim ciągnęła od dawna... no dobra, od przedwczoraj. I nie żadna mroczna, a normalna i tylko tak to sobie tłumaczył, robiąc z siebie męczennika największego sortu. Bez trudu mógłby się porównać do Jezusa, wszak któryś z Judaszy się na niego rozjebał na komendzie... I nie chodziło mu o to śmieszne rybie oko w drzwiach wejściowych, ponieważ nie wiedział, że to też nazywa się Judaszem.

- Hmm... - przejechał wolną dłonią po zaroście, dalej starając się zabawiać kota drugą dłonią - Zgaduję, że sowy do przyjaciela to tutaj nie ma? - zapytał retorycznie. Próbował wdać się w bitwę na wzrok z Lorraine ale zaraz przegrał. Przeklęte blondynki - No cóż. Wiesz jak to bywa Lorraine... - zaczął, wzruszając odrobinę ramionami. Jak mógłby to jej wytłumaczyć - Na mały paluszek? Pamiętaj, że Atreus za chuj nie może się dowiedzieć - zaproponował umowę, wyciągając mały palec w jej kierunku. Każdy wiedział, że był to pakt, który wiązał bardziej, niż tatuaż z Monte od Czarnego Pana. No bo nie oszukujmy się, skąd inaczej mógłby mieć tak dużo tych tatuaży dla swoich ziomali, jak nawet nie skończył przyspieszonego kursu tatuatorskiego?

- Powiedzmy, że niektórym mógł się nie spodobać prezeny, który wraz z pewnymi osobami chcieliśmy przekazać przed Beltane... - ściszył głos odrobinę - Czy tyle wystarczy? - uśmiechnął się ładnie, chcąc ją odrobinę przekupić. Dobrze, że nie widziała teraz jego butów, ponieważ dostałby ujemne punkty za styl.

Robercik się o niego martwił? W życiu by go o coś takiego nie oskarżył. Stary w końcu miał być jak stary i zacząć się interesować własnym synem zamiast pójść po mleko? Sukces!

- Od razu jakiś niewymowny. Mówi całkiem płynnie i nawet się nie jąka, więc nie taki małomówny... - zauważył, wbijając małą szpileczkę w Mulcibera, korzystając z okazji, że go tutaj nie było - No bo wiesz, nie? Robert Mulciber to mój ojciec - wytłumaczył jakby to była najjaśniejsza rzecz na całym świecie. Jakby co najmniej skończył jej tłumaczyć budowę ogórka i technikę wycinania krzesełek z tegoż produktu, która została opracowana przez Sauriela.

Czy to mogło być takie dziwne? Pewnie tak ale z drugiej strony to Stanley nie był przecież żadnym niepokolanym poczęciem, a jego ojciec nie był żadnym stolarzem i nie miał na imię Józef. Matka z resztą też była Anne, a nie jakaś tam Maria. A przede wszystkim to Borgin nawet nie wiedział, że coś takiego jak Biblia istnieje. Po drugie - żadnych trzech ziomali mu nie składało giftów zaraz po narodzinach, a szkoda - bo podobno jeden z nich przyniósł dobry szajs, którym mogliby się teraz z Lorraine zjarać.

- No to jeżeli chcesz coś rozgrywać to musisz najpierw rozdać jakieś karty, nie? A po drugie powiedziałem wszystko... no mniej więcej, bo po co się rozdrabniać czy wchodzić w szczegóły. Prawda Fląderko? - zapytał, spoglądając w kierunku kota, który melodycznie mruczał mu na kolanach.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#5
23.08.2024, 20:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.02.2025, 23:25 przez Lorraine Malfoy.)  
“Wyżyna?” Lorraine nawet nie skomentowała tych rewelacji, choć kusiło ją, by rzucić kąśliwie, żeby Borgin zanadto się nie spocił podczas wspinaczki na wyżyny swojego intelektu. Uśmiechała się więc tylko – delikatnie, cierpliwie – zapatrzona w pogrążonego w zamyśleniu Stanleya, nie chcąc mu przerywać. Gotowa była poświęcić tyle czasu, ile tylko ten będzie potrzebował, by wyjaśnić całą sprawę. Nie było sensu wygarniać wspólnikowi, że – kto jak kto – ale w jego sytuacji to ona jest najlepszym kołem ratunkowym. Prędzej czy później sam się o tym przekona, kiedy już skończy piętrzyć przed sobą w wyobraźni góry trudności, zamiast udać się z Lorraine na przyjemny spacerek po spokojnych zielonych niwach.

– Dlaczego miałabym mu cokolwiek mówić? Atreus nic nie wie o naszej współpracy. – Tak jest bezpieczniej – i dla niego, i dla nas, pomyślała Lorraine. Niepokorny duch wyrywał się z piersi Atreusa, ale w kieszeni ciążyła mu odznaka aurora, która przypominała, że należy stąpać po ziemi. Oboje mieli trudne temperamenty, oboje często się ze sobą ścierali, oboje byli do siebie bardziej podobni, aniżeli Lorraine chciałaby przyznać. Popełniła wiele błędów w ich relacji – błędów, z których najgorszym był romans z Otto – nie widziała jednak sensu w roztkliwianiu się nad tym, czego nie może zmienić: Atreus wciąż pozostawał w jej życiu ważną osobą, wciąż byli przyjaciółmi, jak sądziła, ale nie zamierzała dopuszczać aurora do swoich interesów. Nie wiedziała, gdzie leży jego lojalność. Lorraine mogła wieść życie pokrętne, pełne kłamstw i obłudy, ale akurat braku lojalności nie można jej było zarzucić. – Na mały paluszek – potwierdziła z grobową powagą w głosie, splatając dłonie z Borginem.

Czuła się przez chwilę tak, jak gdyby cofnęła się w czasie: znowu była w Hogwarcie, znowu widziała błysk w ciemnych oczach Stanleya, kiedy przybijali swój tajny pakt handlowy – tylko nikomu ani słowa, padło wtedy – tylko że teraz byli dorośli i nie chodziło o sprzedaż papierosów bez akcyzy na hogwarckim czarnym rynku. Teraz Stanley – wedle informacji Atreusa – był poszukiwany przez Ministerstwo, choć nie zostało to podane do publicznej informacji. Lorraine nie wiedziała, co o tym wszystkim sądzić.

“Niektórym mógł się nie spodobać prezent, który wraz z pewnymi osobami chcieliśmy przekazać przed Beltane.” 

Zmarszczyła lekko brwi, przysłuchując się wymówkom Stanleya. Gdyby za nietrafiony prezent groził kryminał, Brygada Uderzeniowa nie zmrużyłaby oka w trakcie Yule, pomyślała cierpko. Miała ochotę zwrócić się do niego, krótko i konkretnie: "użyj słów, Stanley”. Tak robiła czasem w stosunku Maeve, bo nawet ukochanej zdarzało się przy wili czasem zapomnieć, zwłaszcza, kiedy Lorraine obsypywała ją czułymi pocałunkami. Stanley nie był w ciemię bity. Wiedziała, że będzie długo unikał odpowiedzi.

”Czy tyle wystarczy?” Miała ochotę się roześmiać, choć nie byłby to wesoły śmiech.

– Jeżeli zamierzasz mówić do mnie jak do sędziny Wizengamotu – prawniczą nowomową z nowym przypisem co drugie słowo – od razu daj mi sędziowski młoteczek, żebym mogła cię nim klepnąć w łeb – Lorraine pokręciła ledwo niezauważalnie głową, spoglądając na przeciągającą się rozkosznie na kolanach Borgina Flądrę tak, jakby pytała: dasz wiarę, że boi się mnie bardziej od Ministerstwa? Czy ona wyglądała mu na Lorien? Ton wiły był lekki, ale niebieskie spojrzenie pozostało równie świdrujące, co wcześniej. – Brzmisz tak jak wtedy, kiedy na ostrym kacu tłumaczyłeś się profesorowi Slughornowi z balangi w pokoju wspólnym Slytherinu. Jak to było? “Jeszcze gdy byłem na czwartym roku, to uczył się z nami taki jeden Paul, i ja leciałem na miotle, i go spotkałem, i potem jeszcze poleciałem do Hogsmeade na piwo kremowe, i po drodze do dormitorium wtedy jeszcze, już do dormitorium wróciłem.” 

Tylko że Slughorn machnął na całą sprawę ręką, udając, że kupuje tłumaczenie Stanleya, a Lorraine nie mogła pozwolić sobie na przywilej słodkiej nieświadomości. Może dlatego nie pokazała żadnych emocji na wieść o pokrewieństwie Borgina z Mulciberem.

– Dobrze, że to sobie wyjaśniliśmy, bo dalsze krążenie dookoła tego tematu byłoby niesłychanie frustrujące – westchnęła tylko. – Oboje mamy ojców na Podziemnych Ścieżkach i martwe matki: powinniśmy założyć jakieś kółko wsparcia, zamiast topić smutki w szklance whisky.

Lorraine nie musiała się upijać, by odegnać smutki, ale ten jeden raz w życiu nie pogardziłaby kapką czegoś mocniejszego. Bo to jedno słowo Stanleya – Beltane – wystarczyło, by wywołać w piersi Lorraine nieprzyjemną sensację. Nie było jej tam. Trudno wyobrazić sobie Malfoy odpuszczającą sabat, a jednak: nie uczestniczyła w rytuałach na Polanie Ognisk, nie świętowała razem z kowenem Macmillan, nie, tego dnia była daleko od centrum wydarzeń, co zawdzięczała Ambrosii. Ambrosia była wróżbitką – widziała więcej niż inni, potrafiła interpretować znaki – Lorraine polegała na jej wróżbach, choć te nigdy nie były tak konkretne jak wtedy: ”nie idź na Beltane”, powiedziała, krótko i stanowczo. Lorraine nie śmiała sprzeciwiać się wyrokom losu: została z nią wtedy, z nią i z Maeve, i razem plotły wianki, które puszczały potem na wodę. Wieści o zamachu dotarły do nich później. 

Serce Lorraine biło teraz szybciej. 

Jeżeli aurorzy i brygadziści poszukiwali Stanleya w związku z Beltane… Nie. Nie chciała dopuszczać do siebie tej myśli, ale te już dawno wymknęły się spod jej kontroli. Straszny będzie gniew Matki, pomyślała, widząc relacje ze zniszczeń dokonanych przez śmierciożerców na Polanie Ognisk. Teraz, po obchodach Lithy, czuła tylko pustkę.

– Chcesz zagrać w karty? Tylko uprzedzam, że sam będziesz musiał je potasować, bo brak mi odpowiedniej zręczności. Mam nieprzejednany wstręt do hazardu przez, to że nieustannie muszę spłacać karciane długi mojego drogiego ojca.

Wyciągnęła rękę, nachylając się nad biurkiem, by pogładzić Flądrę po sterczącej w górze, przeciągającej się łapce. Nie wszystkie kotki to lubiły, ale ich znajda była wyjątkowo tolerancyjna wobec pieszczot, jakimi obsypywali ją jej liczni właściciele. 

– Zanim odpowiesz na moje pytanie – powiedziała powoli, wodząc palcem wzdłuż poduszeczek kociej łapki – odnów zaklęcie wyciszające. I zamknij drzwi gabinetu. – Westchnęła ciężko, siląc się na blady półuśmiech. – Nie lubię, kiedy ktoś przeszkadza mi podczas gry w karty, a ty?

Obiecała sobie przecież dać mu tyle czasu, ile tylko będzie potrzebował. Więc czekała. Kilka minut ciszy nad grobem jej przeklętej neutralności. 

– Co robiłeś na Beltane, Stanley?


Yes, I am a master
Little love caster
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#6
12.12.2024, 22:50  ✶  

Czemu miałaby mu cokolwiek mówić? A czemu nie? Stanley trochę się już gubił w tych szachach 8d, w które grały jego serdeczne przyjaciółki z jego serdecznym przyjacielem Atreuskiem. Jednego dnia byli razem, drugiego się nienawidzili, a trzeciego znowu ze sobą rozmawiali. To było za dużo, aby nad zapanować. Aby to zrozumieć, więc kto jak kto, ale Borgin, mógł być z tego zwolniony.

Kiedyś próbował zrozumieć biologię i przyrodę, a skończyło się na trójce za chęci i miłość do ojczyzny... I to wszystko dzięki pomocy Lorraine... Maeve... A i pewnie jeszcze garstki innych dziewczyn. Miało się ten urok i wdzięk. Nic dziwnego, że lgnęły niczym ćmy do światła, a że nie był najjaśniejsza postacią na tej ziemi - jego koleżankom - mogło chodzić o jakąś formę zlitowania czy się oszczędzenia go w dniu śmierci ostatecznej.

Nie mniej jednak, wniosek był prosty - lepiej było wspomnieć o Atreusie, niż potem się dziwić, że wie coś, czego nie powinien. Ot, takie bezpieczeństwo.

Pakt został podpisony. Akt zaufania został zaprzysiężony przy pomocy dwóch małych palców, które mówiły jedno - kto się rozsprzęgli na ziomka ten ciota i chuj. Stanley nie chciał być ani jednym, ani drugim, więc planował dotrzymać tajemnicy. Nie pierwszy i nie ostatni raz zresztą.

To był jednak błąd. Borgin dał się podejść Lorraine niczym zajączek w lesie, który unika myśliwego. Prowadziła swoją grę i skrzętnie wykorzystywała fakt, że o nic jej nie podejrzewał... A powinien!

- Eee....? - zawiesił się bezgłośnie. Aż tak było widać, że próbuje się przed nią tłumaczyć? Nie dobrze. Może powinien się uwinąć na pięcie i wrócić do domu? Cóż... już w nim był... Kombinuj Stanley, kombinuj.

Słuchał jej jednak dalej. Nie strudzenie. Nie chciał, aby czytała z niego jak z książki. Nie chciał dalej uciekać w ten zakątek lasu. Nie mógł się poddać. Musiał się jej przeciwstawić.

- To nie był ostry kac... - zaprzeczył cicho, słuchając opierdolu, który właśnie na niego spadał. No dobrze. Fakt. Nie był to matczyny opierdol, bo taki to tylko potrafiła mu sprawić świętej pamięci Anne. Nie mniej jednak, Lorraine, szło całkiem dobrze - Odrobinkę może przesadziłem... - prostował pewne rzeczy pod nosem, upewniając się, że usłyszy to jak najmniej osób. Najlepiej to nikt - Zresztą mieliśmy o tym nie wspominać... - dodał, chrząkając lekko. W końcu to nie była wina Borgina, że dopiero jakoś po tym czwartym roku udało mu się nabrać podwójnej formy, tu i ówdzie zwanej "formy mutant". Jedna dotyczyła picia wszelkiej maści trunków alkoholowej, a drugiej faktu, że w jego sercu było miejsce tylko dla blondynek. Pomyśleć, że to wszystko za sprawą Rosie.

Lorraine nie przypominała Lorien. Z wyglądu. Z imienia? Odrobinę. Najwięcej z faktu bycia po prostu równą babką z którą można było się pośmiać, porobić jakieś rzeczy, a nawet wpierdolić kogoś za kratki.

Słowo "ojciec" było jak zapożyczone wyrażenie, którego nie obejmował jego słownik. Prawdę mówiąc to mógłby tam przypisać Sauriela, który kilkarazy mu ojcował, pokazując to i tamto. Ciężko jednak było mówić do swojego Ananaska na "ojcze"... Ale z drugiej strony to mógłby wtedy mu mówić, aby "dał stówkę na kino. Czym było to kino? Nie wiedział, ale brzmiało fajnie. Rookwood kiedyś o nim wspominał i tak mu zostało.

- Uuu.... Karciochy? - ożywił się, słysząc słowo klucz. W międzyczasie puścił w niepamięć propozycję Lorraine, która dotyczyła zawiązania kółka wzajemnej pomocy czy innej organizacji terrorystycznej pozarządowej. Mieli własne kółko wzajemnej adoracji. Czego potrzebowali więcej?

Borgin nie wiedział, że staruszek Malfoyówny miał na bakier z hazardem. Pomyśleć, że był o krok od zięcia hazardzisty, a tu proszę. Gorzej jeżeli była to zemsta Bulstrode'a na tym biednym człowieku - dosłownie i w przenośni.

Posłuchał się kulturalnie - bo kim był, aby odmówić damie w opałach - czym prędzej udając się w kierunku drzwi. Nówka sztuka funkiel. Zamknięte na amen zakomunikował sam sobie, upewniając się, że tak jednak jest.

- Gotowe - odparł, powracając czym prędzej do stolika, biorąc karty w obrót. Rachu, ciachu i po strachu - były potasowane. Lata praktyki nie poszły na marne. Jako, że sama nie sprecyzowała - rozdał karty jakby mieli zagrać w pokera. Oczywiście bez żadnych oszustw, bo kogo jak kogo, ale Hogwardzkiej Baronessy to nie wypadało oszukiwać... a na pewno już nie, kiedy było komuś miłe życie.

- No to co, zapraszam - dodał, podsuwając jej talię kart do przełożenia. Nie wiedział, że to była zdrada. Że myśliwy właśnie wymanewrował zajączka i zaczaił się jego własnej kryjówce. W jego norze. Stanley wygrał bitwę, aby przegrać wojnę.

- Umm... - uniósł brew w zdziwieniu w takim swoim, Borginowym stylu. Na chwilę zagościła cała gama emocji - od strachu do gniewu. Co miał jej odpowiedzieć?

W życiu były 3 sprawy o które nie należało pytać. Było to następująco: kobiet o ich wiek, mężczyzn o ich zarobki i Stanleya Andrew Borgina o to, co robił podczas Beltane. Patrząc na to co zrobiła - mogła już zapytać o te pieniądze albo o cokolwiek innego. Ale na brodę Merlina - pytać o Beltane?!

- No jak to co...? - próbował wrócić do gry - Czerpałem garściami co najlepsze. Oddychałem świeżym powietrzem...? - spojrzał na bok, gdzieś w kierunku jednej z szafek, zupełnie jakby czegoś szukał - Bawiłem się? Radowałem? Świętowałem? - wymieniał, licząc, że to zaspokoi jej ciekawość.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#7
14.12.2024, 13:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.02.2025, 23:25 przez Lorraine Malfoy.)  
Nie o to chodzi, by złapać zajączka, ale by gonić go, głosiło stare porzekadło, które nie przewidywało jednak sytuacji, kiedy uciekający zajączek wpada do norki wykopanej własnymi, zajęczymi łapkami. Gdyby tym zajączkiem nie był Stanley, tylko ktoś inny, Lorraine rzeczywiście zastawiłaby wnyki, zwlekałaby z działaniem, dopóki nie byłaby pewna, że zajączek wpadł w jej sidła... Ale znów, dlaczego Lorraine miałaby chcieć skrzywdzić zajączka? Zajączka, z pyszczkiem równie rozkosznym, co upiornym? Z jego wielkimi, wiedzącymi oczami, które były świadkami wydarzeń, o jakich nie śniło się nikomu poza drzewami? Zajączek zagubił się pośród drzew – z ich pniami pokrytymi korą, spod której prześwitywały słoje pamięci – zabłądził w lesie, a na jego nieszczęście, tym lasem była Knieja Godryka.

– Świętowałeś? Co takiego świętowałeś? – zapytała Lorraine z nieukrywaną ciekawością w głosie. – Że niszczono Knieję? Że ludzie dookoła... – Delikatnie odsunęła na bok kocicę, która próbowała zwrócić na siebie jej uwagę, wpakowując ogon prosto w twarz półwili. – ...umierali?

Flądra, wyposażona w dziewięć kocich żyć, niewiele robiła sobie z dyskusji na temat życia i śmierci. Nic nie obchodziło ją, co wydarzyło się w Kniei Godryka, co miało miejsce na Polanie Ognisk, co stało się w trakcie Beltane. Pod nieobecność Stanleya, zdążyła przeskoczyć z jego fotela prosto na stół – nieco urażona, że ten, który jeszcze przed chwilą z wielkim oddaniem drapał ją za uszami, porzucił swoje obowiązki względem jej puszystego, kociego majestatu – na stół, gdzie, bezskutecznie, próbowała zachęcić Lorraine, aby wznowiła pieszczoty, należne Flądrze z racji bycia... Flądrą. Na szczęście – kilka zrzuconych kocimi łapkami książeczek z krzyżówkami poźniej – Stanley powrócił na swój posterunek. Zamiast jednak zająć się głaskaniem Flądry, zajął się tasowaniem dziwnych kolorowych kartoników. Z cichym miauknięciem, podstawiła łepek pod rękę mężczyzny, dopraszając się uwagi.

Tymczasem, nie czekając na odpowiedź, Lorraine po prostu wzruszyła ramionami.

– Spokojnie, Stanley, nie będę cię przecież osądzać – stwierdziła, z wzrokiem utkwionym w karty. Wyraz głębokiego skupienia zagościł na twarzy Lorraine, która nie chciała dać po sobie poznać, że jej myśli krążą wokół rzeczy kompletnie niezwiązanych z grą w pokera. – Jak mogłabym cię osądzać, kiedy sama żyję ze śmierci? – Wreszcie podniosła na niego oczy, wierząc, że dała mu wystarczająco dużo czasu, aby mógł opanować wszystkie targające nim emocje. – Nie ma stabilniejszego zatrudnienia niż śmierć. Śmierć ma cenę, Stanley, a mój zakład pogrzebowy pobiera od tej ceny prowizję. Necronomicon prosperuje odkąd zaczęła się wojna. Nie mogłabym powiedzieć, że raduję się z tego powodu. Że świętuję. Ale czasem – westchnęła – czasem rzeczywiście oddycha mi się łatwiej, kiedy wiem, że jutro odbędzie się kolejny pogrzeb. – Nie mogłaby powiedzieć, że kłamie, ale prawdy też nie mówiła. Nie chciała eskalować niepotrzebnie napięcia, nie chciała widzieć, jak zmienia się twarz sprowokowanego Stanleya, nie chciała przecież go pognębić, tylko dowiedzieć się... Nawet nie tego "kto dostarczył na jego temat pewne informacje przełożonym", jak prosił Robert Mulciber w liście. Nie, Lorraine nie myślała o liście, który wciąż spoczywał na biurku między nimi. Myślała o tym, jaki wpływ sytuacja Stanleya będzie miała na ich wspólną przyszłość.

– Ale oddychałoby mi się jeszcze łatwiej, gdybyś powiedział mi, jakie to informacje dostarczono na twój temat przełożonym, że teraz cię szukają, i jaki ma to niby związek z tym przeklętym Beltane... O co gramy, Stanley?


Yes, I am a master
Little love caster
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#8
14.12.2024, 22:25  ✶  

Dlaczego Lorraine zakładała takie podłe rzeczy? W życiu nie chodziło mu o krzywdę innych osób, a o fakt, że próbował odbić od siebie podejrzenia. Chciał skierować myśli Malfoyówny na inne tory. Sprawić, że może temat zejdzie na inny tor - daleki, odjeżdżający w kierunku stacji "Niewinność". Jak wyszło? Cóż, klasycznie. Pomysł dobry, ale wykonanie standardowe - chujowe.

- Nie...? - odpowiedział. Jak tak teraz się nad tym zastanawiał to rzeczywiście, zabrzmiało to całkiem źle, a nie taka była forma przekazu jaką chciał uskutecznić - No to nie tak... Dobrze o tym wiesz - dodał. Sytuacja była na tyle poważna, że nawet próba sabotażu w wykonaniu Flądry, nie sprawiła, że ten miałby chęć się roześmiać.

Kiedy tylko rozdał karty, kupując sobie trochę czasu, nie omieszkał naprawić swoich wielkich win, które wyrządził Flądrze. Pac, pac Przejechał kilkukrotnie po grzebiecie ich wspólnego stworzenia, które dźwięcznie zamruczało w zadowoleniu. Gdyby tylko Stanley był odrobinę bogatszy i miał odrobinę większe wpływy to mógłby się nazywać jakimś ojcem chrzestnym czy czymś w tym stylu. Z drugiej strony mógł nim zostać dużo szybciej i sprawniej, ale ktoś z jego najbliższych musiałby się wziąć do pracy... Nikomu się jednak do tego nie śpieszyło - ani rodzinie, ani przyjaciołom... Wielka szkoda.

- To bardzo łaskawe pani sędzino - przyznał, spoglądając w kierunku przyjaciółki znad swoich kart. Dziewiątka, dziesiątka, dziesiątka, jopek i as Nie wiele mógł z tego ugrać. Trzeba było trochę blefować - Wymieniam trzy - stwierdził, upraszczając zasady do minimum. Nie pytał o otwarcie, bo nie o to tutaj chodziło. Karty miały być tylko elementem otoczenia, może próbą uspokojenia Stanleya, który reagował jak rozwścieczona kuna na temat jakim było Beltane.

Szybka wymiana kart o której wspomniał, przeniesienie wzroku na blondynkę - trochę jakby pytał "a Ty ile kart wymieniasz?". Gorzej jeżeli dostała dobrą rękę od startu... wtedy cóż, było źle.

- Jest dosyć zasadnicza różnica w życiu ze śmierci. Bo jedni, na przykład Ty, żyją z przysłowiowego sprzątania ze śmierci. Wykonują ciężką pracę, bo komuś innemu chciało się chwycić za broń. Pozbyć się kogoś. Może nawet grupy osób? - mówił powoli - A druga strona medalu, która wykonuje swoją... "Robotę", abyś Ty miała na chleb - uniósł wolną dłoń, aby wykonać przysłowiowy znak cudzysłowie w odpowiednim momencie - W zarabianiu na życiu nie ma nic złego w Twoim przypadku. Dajesz ukojenie zranionym i skaleczonym duszom, które tego pragną. Płacą często najwyższą cenę, a Ty im to dajesz. Spokój, zrozumienie, ratunek. Pozwalasz im o tym wszystkim zapomnieć. Nie ma znaczenia czy robisz to z pobudek własnego serca, portfela czy wielkiej misji obywatelskiej. Takie już jest to nasze życie - wzruszył ramionami, skrobiąc Flądrę po główce. Kotka zaś masowała krzyżówki, które chyba też tego potrzebowały, wszak pani z okładki wydawała się na całkiem uśmiechniętą dziewoję.

- Zagramy va banque - stwierdził - Wygrasz, powiem Ci wszystko co się tam wydarzyło, ale tylko ze swojej perspektywy i tylko to, co mogę powiedzieć. Ty zaś wtedy będziesz musiała przysiąść, że nikomu tego nie powiesz. Żadnych umów podpisywać nie będziemy, bo słowo jest ważniejsze, niż kawałek kartki z atramentem - spojrzał ponownie w swoje karty - Zaś jeżeli ja wygram... Już nigdy nie poruszysz tematu Beltane. Zgoda? - zapytał. Propozycja uczciwa, która powinna odpowiadać wszystkim stronom. A nóż, gdyby wygrał Borgin i Lorraine musiałaby zapomnieć, może by jej poopowiadał o wszystkim na jakiejś libacji alkoholowej? Kto wie, kto wie...

Nie czekając jednak zbyt długo na odpowiedź, a prawdę mówiąc to wcale, położył swoje rozdanie, spoglądając na przyjaciółkę.

- Sprawdzam - rzucił szybko, czekając na jej karty.


Rzut na wynik kart
Rzut 1d100 - 62


"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#9
15.12.2024, 15:51  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.02.2025, 23:26 przez Lorraine Malfoy.)  
Twarde oparcie krzesła nie dawało wytchnienia plecom, które – bez względu na sytuację – pozostawały sztywno wyprostowane: boleśnie ściągnięte łopatki przypominały Lorraine nie tyle o konieczności zachowania właściwej postawy, co o zachowaniu opanowania. Trudno było jednak zachować opanowanie w obliczu słów, jakie padły tego dnia w zaciszu zapieczętowanego gabinetu Stanleya. Lorraine nie rozumiała targających nią, sprzecznych emocji, choć te kłębiły się tuż tuż pod jej bladą skórą, tuż pod powierzchnią spolegliwego milczenia. Nie rozumiała i nie próbowała zrozumieć. Opanowanie było sztuką, a sztuką było pozwolić sobie odczuć wszystkie te emocje, nie poddając się ich burzliwemu nurtowi – sztuką było dryfować, gdzieś pomiędzy autentyzmem a wyrachowaniem, na spokojnych wodach zadumy.

Stanley nie powiedział nic wprost. Nie musiał. Tak jak ona łaskawie pozwoliła mu zasłonić się kartami, wierząc, że przyjemna powtarzalność płynąca z przetasowywania ukoi rozedrgane nerwy i dłonie, tak on pozwolił jej krążyć wokół tematu, gdy jego stanowczy, głęboki głos próbował uspokoić jej lęki, z godną podziwu zręcznością meandrując między metaforami Lorraine.

Nie, Stanley nie powiedział nic wprost, ale jego milczenie było bardziej wymowne aniżeli jawne przyznanie się do winy.

– Nie, Stanleyu Borginie – sprzeciwiła się miękko – nie możemy o to zagrać z bardzo prostej przyczyny. – Lorraine ściągnęła delikatnie brwi, szukając odpowiednich słów. – Nie możemy o to zagrać, ponieważ zakład, który zaproponowałeś, nie jest sprawiedliwy. Po pierwsze, jak sam łaskawie zauważyłeś jestem kimś, kto sprząta po śmierci, więc, na bogów, nie chowaj przede mną rozkładających się od maja trupów. Nie wiesz, jak trudno wywabić z mieszkania odór gnijącego ciała. Wolę sprzątać cudze trupy, niż trupy moich przyjaciół, a ty, to po drugie, jesteś moim przyjacielem, więc nie sądzisz chyba, że będę biernie przyglądać się jak próbujesz przehulać swoje życie w grze w karty? – W spojrzeniu, które skupiła na Stanleyu teatralne niedowierzanie mieszało się z czymś na kształt niechętnej troski. Dobrze wiedział, że stawka była wysoka, że grał nie tylko swoje życie: był jednym brygadzistów, jednym z funkcjonariuszy Ministerstwa – częścią bezwzględnego aparatu, który potrafił prowadzić sprawy podobne do tej jego latami – sam niejednego przestępcę doprowadził przed wymiar sprawiedliwości, dobrze wiedział więc, jak działa machina śledcza. Wyłapią ich wszystkich po kolei, łącząc ze sobą poszlaki – Jesteś poszukiwany, więc prędzej czy później będziesz potrzebował pomocy, a, po trzecie, kto udzieli ci tej pomocy, jeżeli nie ja? – Jeżeli nie my, zawahała się jednak przed wypowiedzeniem tych słów na głos, sama zaskoczona tym, kiedy "ja" zmieniło się w "my", my wszyscy na Nokturnie. – Nie pozwolę ci pozbawić się możliwości poproszenia o tę pomoc, bo o Beltane opowiesz mi i tak prędzej czy później. Potrafię kłamać służbom, Stanley, ale muszę znać prawdę, żeby wiedzieć, jak kłamać. – Wysunęła apodyktycznie podbródek. – Z mojej strony, mogę zapewnić cię o pełnej dyskrecji już teraz, i to bez konieczności grania o nią w karty... Jak o miesięczny zapas smaczków dla Flądry.

Brzmi jak o wiele uczciwszy zakład, pomyślała, wzorem Stanleya wymieniając trzy kartoniki.

– Nie każ mi się zniżać do sięgnięcia po urok wili. – Czy Stanley wiedział, że była wilą, zastanawiała się, czy Atreus mu powiedział? Czy kiedykolwiek wyczuł jej migoczącą magią aurę – może wtedy, kiedy była jeszcze młoda i nie potrafiła kontrolować swoich mocy – czy kiedykolwiek poczuł wile przyciąganie, to, jak domagała się uwagi, niczym kot, który podsuwał się do głaskania? Nieważne, Stanley równie dobrze mógł myśleć, że Lorraine blefuje, mrugnęła do niego porozumiewawczo, uśmiechając się z lekka, próżno było się jednak doszukiwać w tym uśmiechu drapieżnej kokieterii wil, przed którą go przestrzegała. Uśmiech Lorraine był uśmiechem zmęczonym, ale i pełnym rozczulenia – uśmiechem, który doceniał, że Stanley próbował ją rozbawić swoimi żarcikami, bo przecież nie mówił na poważnie – Stanley nie mogł mówić na poważnie. Bardzo zabawne, Stanley, można było wyczytać z uśmiechu Lorraine, ale bądźmy chociaż przez chwilę poważni. – Oboje jesteśmy ponad to. 

Rzuciła karty na stół, jasno dając do zrozumienia, że także sprawdza. Nie patrzyła jednak na kolorowe kartoniki, patrzyła prosto w ciemne oczy Borgina, a serce biło jej w piersi jak młot.

rzut na wynik kart
Rzut 1d100 - 20

– Słucham. Masz moją pełną uwagę.


Yes, I am a master
Little love caster
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#10
15.12.2024, 19:15  ✶  

To właśnie było najgorsze - rozmawianie z ludźmi, którzy znali Cię całe życie. Wiedzieli kiedy kłamiesz, wiedzieli kiedy się stresujesz. Potrafili czytać z ciebie jak z książki. Lorraine nie była wyjątkiem, wszak takich osób było kilka i ona, ku swojemu chwilowemu niezadowoleniu, właśnie to robiła.

Słuchał jednak jej słów, zupełnie jakby odczytywała mu właśnie wyrok, tym bardziej, że przeszła na nieco bardziej oficjalny ton. Stanleyu Borginie... To nie wróżyło za dobrze. To zawsze wróżyło jedno - problem.

- Cóż... Nie masz silnej karty - przyznał, spoglądając na jej karty. Tego rozdanie było dużo silniejsze, pozwalające na zwycięstwo w tej partii. To jednak nie miało żadnego większego znaczenia. Nie teraz. Nie w tej chwili - Ale widzę, że nie dajesz mi świętego spokoju, więc wyjaśnimy sobie pewne sprawy - stwierdził, melodycznie szukając palcami w blat, aby po chwili odsunąć karty gdzieś na bok - Chcesz prawdy? - zapytał retorycznie, bo znał odpowiedź. Tak. Lorraine chciała odpowiedzi. Pragnęła słów, które miały jej wyjaśnić ta wielką niewiadomą jaką była sytuacja Stanleya.

- Hmmm.... od czego by tu zacząć? - wstał od biurka, przejeżdżając po swojej twarzy. Przeklęta Lorraine Malfoy i ta jej dociekliwość Zaklinał w myślach. Nie miał niczego złego w głowie, ale musiała akurat teraz przyjść i zacząć ten temat. Po co? Dlaczego?

Borgin nie byłby sobą, gdyby nie sięgnął po papierosa. Wspaniała używka Odpalił nikotynowego przyjaciela, kładąc paczkę na blacie, pozwalając tym samym na skosztowanie swojej rozmówczyni.

- Po pierwsze to Stanleyu Andrew Borginie jeżeli chcesz mi już stawiać zarzuty czy pchać pod ścianę... w sytuację bez wyjścia - wyjaśnił, a może poprosił. Nie mniej jednak, postawił sprawę jasno, a dym powoli zaczął wypełniać pomieszczenie. Dało się dojrzeć ulgę, która zagościła na jego twarzy. Nikotyna koiła jego nerwy, zabijała zmartwienia. Oszukiwała? Zapewne tak, ale teraz się tym nie przejmował.

- Po drugie... żadnych sztuczek wił na mnie... - uniósł palec do góry - Już zostałem taką potraktowany i prawie skończyło się na aferze z kimś bardzo bliskim mego sercu. Nie chciałbym być postawiony w sytuacji, gdzie musiałbym coś Ci zrobić - strzepał do popielniczki - I o szczegóły tamtego wydarzenia nie pytaj. Ostrzegam - zmrużył lekko oczy, spoglądając na Lorraine. Nie chciał zabrzmieć jakby miał jej grozić. Chciał po prostu postawić klarowną granicę, której powinni się trzymać.

- Po trzecie to mój problem - zaciągnął się - Mój problem. Nie Twój, Lorraine. Nie Maeve. Nie Sauriela. Nie Roberta Mulcibera. Nikogo innego - przedstawiał swój punkt widzenia - Prędzej zdechnę w jakiejś ciemniej uliczce, niż pozwolę, aby Was skrzywdzili moim kosztem... - przejechał językiem po spierzchniętych ustach - Dlatego proszę Cię o jedno. Nie wychodź przed szereg. Nie węsz. Nie szukaj. Nie pomagaj nie proszona - wystawił dwie szklanki. Im bliżej było kulminacji, tym więcej bodźców potrzebował Stanley. Uspokojenia. Odzyskania władzy nad samym sobą. Po prostu... zagłuszenia myśli, które mówiło mu jedno... przestań. Nie musisz jej nic mówić. Kim ona jest, abyś musiał się jej tłumaczyć? Niczym takie dwa diabełki, które próbowały nim rządzić. Rozkazywać jak jakiejś marionetce, a na to nie chciał przecież pozwolić.

- Beltane nie ma nic wspólnego z moimi poszukiwaniami - zaczął, rozlewając odrobinę owocowej nalewki na dno szklanek - Dobra. Słodka. Produkcji jeszcze mojej świętej pamięci matki - dodał, przesuwając jeden napitek w kierunku blondynki - Z tym nie mieli jak mnie połączyć, bo nie było dowodów, a ja zdążyłem się za w czasu ewakuować - zakręcił szklanką, wprawiając w ruch jej zawartość. Ciemnoczerwony kolor rozlał się leniwie po ściankach, wracając do poprzedniej pozycji po kilku sekundach - Prezent o którym wspomniałem to głowa jakiegoś tam Greybacka. Nie pamiętam imienia... Ale był to ktoś tam ważny dla Harper, stąd pewnie to całe wkurwienie - upił łyka, krzywiąc się odrobinę. Perfidnie słodkie i mało chamskie Komentował trunek - Korzystając z moich możliwości wejścia do Ministerstwa, zostałem oddelegowany, aby dostarczył tam paczkę. Prezent został przemieniony w paczkę, a ja zebrałem kilka listów od innych i jak gdyby nigdy nic odniosłem je do biura Moody. Byłem świecie przekonany, że jestem bezpieczny i nikt mnie nie widział. Cóż... prawda wyszła po kilku dobrych tygodniach... - westchnął. Co innego miał zrobić?

Stanley dopił nalewkę ze swojej szklanki, oddalając przy okazji kolejnego papierosa. Na krótką chwilę przyłożył też palce w okolice gałek ocznych, zupełnie jakby próbował zniwelować atak migreny, którego zresztą nie miał. Ot, kolejny stymulant.

- To wszystko było przed Beltane. Prezent miał czekać na nią po Beltane. A co się działo na samym Beltane? Bardzo dobrze już wiesz. Ja dodam tyle, że też tam byłem i walczyłem z Harper. Wykonywałem swoją część... - wypuścił większy obłok dymu, który rozmył się po chwili - Kiedy nadszedł czas zwinąłem się... a w zasadzie to zwinął mnie mój Anioł Stróż, bo niektórzy zostawili mnie na pastwę losu... Ratując własną skórę... - zmrużył oko - Czy teraz jesteś zadowolona?



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 3 gości
Podsumowanie aktywności: Stanley Andrew Borgin (7388), Lorraine Malfoy (7448)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa