He didn't want him to run, he didn't want him to fear
Nobody said it'd be easy, they knew it was rough
But, tough luck
Zebranie i dokończenie paru dokumentów było już formalnością, tak samo jak podskoczenie na Pokątnej do biura. Dopiero tam zajęło to chwilkę. Dopełnienie formalności, podpisy, upewnienie się co do tego, że nic nie staje do góry nogami - to znaczy stawało, ale to zmartwienie już omijało konieczność rozmów z prawnikiem. Łatwo było sprawić, żeby akcje danej działalności spadały na łeb i szyję. Łatwo było stracić zaufanie ludzi i mieć problem z utrzymaniem stabilności przepływu gotówki, kiedy była ona najbardziej potrzebna. Żeby tego dokonać potrzebne były spotkania, spotkania i jeszcze więcej spotkań... ale z drugiej strony to po co miał tyle pieniędzy, żeby nie robić z nich użytku? Ta oświecająca myśl dojrzewała w nim powoli od czasu Beltane. Wielka tragedia potrafiła równie mocno potrząsnąć człowiekiem. Drugie potrząśnięcie nadeszło właściwie dzisiaj. Kiedy sobie uświadomił, że znowu w tym zatonął, znowu wszystko musiał robić sam, a przecież... wcale nie musiał. Mógł znowu przystopować i oddać swój czas Flynnowi. Mógł... dać się rozproszyć.
Takim właśnie sposobem wyszli razem z kamieniczki, a Laurent z zadowoleniem poprawił kołnierz swojej marynarki. Nie to, żeby było cokolwiek tam poprawiać. A jednak odruchy były dokładnie takie - poprawa kołnierzyka, przesunięcie palcami po włosach, poprawa mankietu. I to wszystko całkowicie automatycznie, bo widać było, że sam blondyn był skupiony na czymś zupełnie innym.
- Pójdziemy najpierw do krawca. - Bo z pełnym brzuchem gorzej się brało wymiary... szczególnie takich spodni, jakie nosił Flynn. Albo właśnie powinni pójść dokładnie wtedy..? Zawsze to parę centymetrów w zapasie. - Już tutaj zaczyna się "będę miał co trzymać". - Na tym zaś on sam zatrzymywać się nie zamierzał. Mimo to spoglądał na Flynna pytająco, szukając potwierdzenia, zaprzeczenia, że może jednak jest głodny. I miał cholerną rację - te zaczepki o jedzenie na Laurenta działały. - Chyba że tak bardzo przypodobało ci się chodzenie w moich ciuchach. - Laurent miał sporo bardzo neutralnych koszul, całkowicie prostych spodni - Flynn wyglądał w nich... ślicznie w nich wyglądał. Cholera, kolejna racja - pozbawiony skór Flynn nie miał szans być Crowem. Stawał się łaciatym psiskiem merdającym ogonkiem, którego chciało się wytulić, wymacać i wyciągać za policzki.
Jeśli nie było zaprzeczenia - Laurent ruszył w kierunku Horyzontalnej, gdzie był krawiec, do którego lubił chodzić, a i nieopodal jedna z restauracji, do której chciał go zabrać. Wcale nieprzekonany, czy się Flynnowi spodoba... Szukał w myślach jakiejś, do której nie trzeba ubierać garnituru na miarę, żeby wypełniać pewną kulturową normę, bo nie chciał do tego czarnowłosego przymuszać. Ani do tego, żeby gapił się na te wszystkie sztućce i jeść w końcu jednym widelcem. Wolał... wystartować z minimalnie niższego pułapu. Minimalnie, bo prawda była taka, że Laurent nie bardzo znał jakieś "normalne" przybytki. To i tak odkrył tylko dzięki Olivii - nie wywodziła się z wysokich sfer i kiedyś szukał czegoś, co by jej nie przytłaczało. Chociaż zapraszania na drogie kolacje wcale sobie nie darował. Wręcz przeciwnie.
- Zanim znowu mi wypadnie to z głowy - apropo różdżki, którą mi ukradziono. Nie szukaj jej już. Wiem, gdzie ona jest. - Bo chciał mu to powiedzieć, odkąd mu ta informacja wpadła w rękę, ale zapominał. Za to przypomniało mu się widząc mijany skręt na bibliotekę Parkinsonów. - Jest w rękach właściciela Rose Noire.