• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[20.08.72, wieczór. Warownia] Poznaj moje jaszczurki

[20.08.72, wieczór. Warownia] Poznaj moje jaszczurki
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#11
07.11.2024, 12:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.11.2024, 12:14 przez Brenna Longbottom.)  
Zbierali dane, a przynajmniej próbowali. Miała kilka kolejnych przypadków, w tym swój. Znali wzór, mieli rysopis, portret pamięciowy, wiedzieli, że winny nie dostaje się w formie fizycznej do ofiary i… nic im to nie dawało. I Brenna frustrowała się. Frustrowała się, że nie mają informacji, co robią z tym aurorzy, że Departament Tajemnic jak zwykle milczał, a jej pozostawało na własną rękę szukać kolejnych ofiar, z nadzieją, że któraś z nich przyniesie przydatną wiedzę, i z modlitwą o to, by każda zdołała ściągnąć kogoś na swoją obronę.
O ile Brenna rozumiała, że Ministerstwo kryje pewne informacje, bo nie można było ich upowszechniać, i bo w samym Ministerstwie byli… ludzie niekoniecznie oddani państwu, o tyle wkurzała się coraz bardziej, gdy nikt nie chciał udzielić wiadomości w takiej sprawie, jak ta. Albo kiedy pilnie ukrywano przed samymi aurorami i Brygadzistami, dlaczego ktoś jest poszukiwany – na litość Merlina, jeżeli ktoś z nich pracował już dla Voldemorta, to świetnie wiedział, dlaczego.
– To dobrze, nie chciałabym chyba, żeby zionęły na mnie ognie. W sumie to na pewno nie chciałabym, żeby zionęły na mnie ogniem… i hm, nie jestem tak całkiem pewna, w sensie czy to że ich nie wykazały, o czymś świadczy, raczej nie obserwowałam ich zbyt uważnie – przyznała Brenna. Były tutaj od paru dni, a ona w ciągu tych paru dni wpadała do pokoju co najwyżej na chwilę, by się przespać. Karmiła jaszczurki, zerkała co robią i tyle: mogły zmieniać co jakiś czas barwy lub skórę, okazyjnie zaczynać gadać, a ona by to przegapiła. Mogły też robić coś, czego normalne jaszczurki nie robiły, a jej wydawało się to normalne, bo absolutnie się na nich nie znała. Ale mogła być względnie pewna, że ogniem nie zionęły, bo żadne rośliny wrzucone do pojemnika nie uległy zniszczeniu. – Jakieś wskazówki, co z nimi powinnam zrobić?
Mogły zostać po prostu w Warowni, Malwa by je dokarmiała, trafić do jakiegoś kolekcjonera, zostać wypuszczone, jeżeli to nie zachwiałoby ekosystemem całej Doliny albo… w sumie nie była pewna, coś mogła wymyśleć. Ale już nie miała pojęcia, czy wymagały jakiegoś specjalnego środowiska albo traktowania.
– Jasne – odparła, uśmiechając się półgębkiem na jego słowa. Czy wypoczęła? Na pewno przespała się na statku. Potem były trupy, nekromanci i lwy, ale Brenna właściwie nie narzekała, nie liczyła przecież na spokojne opalanie się nad morzem. – Większość czasu spędziłyśmy w Alexandrii, więc pustyń za bardzo nie uświadczyłam, tylko wybrzeża i Nil, ale jest tam cholernie gorąco. Po Anglii zdecydowanie pogoda mnie dobijała.
Dla niej Egipt był krainą ognia i wody: gorący, z dala od Nilu obumierający, ale rozkwitający w delcie potężnej rzeki i na morskim wybrzeżu. Nie miała okazji przemierzać pustyń i miejsc, w których ziemię wypalało przez większość roku bezlitosne słońce.
Za tą prostą deklaracją – tam jeździ tylko moja siostra – kryła się cała historia, nieraz na pewno bolesna. Laurent był synem Edwarda, ale nieślubnym: nigdy nie należącym w pełni do rodziny. Jeśli nie jeździł do Turcji, to dlatego, że nie chciała go tam macocha i jej rodzina – symbolu jej wstydu, zdrady męża, niewinnego dziecka. Jedynym winnym tutaj był Edward i, jak to zwykle bywa w takich historiach, był też jedynym, który na tej sytuacji nie stracił i nie ucierpiał.
– Pandora kiedyś mi wspominała o wycieczkach do Turcji. Ja nigdy tam nie byłam – powiedziała jednak tylko, nie próbując odnosić się do tego, co kryło się tutaj za paroma słowami. Wątpiła, by Laurent miał ochotę o tym rozmawiać. - Byłam parę razy w Europie, ale w ostatnich latach nie podróżowałam dużo.
Nie licząc tego lata i bardzo krótkich wypadów, zdecydowanie nie w celach turystycznych.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#12
31.12.2024, 19:58  ✶  

Karta za kartką, a czasami i po 50 stronic - tak wędrował Laurent po książce, którą otworzył. Ogromnym atlasie, w których Brenna mogła się dopatrzeć ze swojej odległości pojedynczych ilustracji, które przedstawiały cechy charakterystyczne danego gada - jego ogon, kolce, pazury, ślepia, czasami były nawet drobne rysunki całego zwierzęcia. W końcu zrobił małą przerwę. Każdy w tym smutnym życiu na taką zasługiwał. Małą, malutką - taką która nie odrywa cię od twojego zajęcia, ale pozwalała zaprosić do niego rytuał spokoju. Dla niego było to sięgnięcie po herbatę, którą Brenna zaproponowała. Mimo tego, że pierwszy raz był w tym domu tak prywatnie, w odwiedzinach, to jego skupienie musiało chwilowo znaleźć inne ujście, niż poszukiwanie zaspokojenia ciekawości jej domem. Tym, jak żyje, jak mieszka. Jak się mają oba te psy, które sprowadzili. A nawet i trzy. I to wszystko pod płaszczem cieni, które rysowały się na nocnym niebie Anglii. A może nie tylko Anglii? Laurentowi ciągle się wydawało, że małostokowość i krótkowzroczność były jego realnymi problemami. Najpierw widział New Forest, swoją rodzinę, przyjaciół. Potem zaczął dostrzegać Londyn. W końcu zrozumiał, że to nie tylko stolica - to cały kraj. Nie chciał zobaczyć, że jego wzrok nadal sięgał za krótko. Musiał wziąć to pod uwagę. Ignorancja problemu nie sprawiała, że znikał.

- Słuszna uwaga. Czasem przejawy są chwilowe, czasem inteligencja stworzeń potrafi nas zaskakiwać. - Niektóre stworzenia magiczne potrafiły mówić! Były stworzeniami, ale mówiły! Albo przynajmniej rozumiały ludzką mowę i potrafiły w pewien sposób na nią odpowiadać - gestami, ruchami. Na różne sposoby. Jego odpowiedź była trochę zdawkowa, ale wynikało to wyłącznie ze skupienia, jakiemu się poświęcił, kiedy dalej wertował strony, czasem zatrzymując się na jednej, czasem cofając, niekiedy podnosząc znów wzrok na jaszczurki, które wydawały się całkiem kontent ze swojego środowiska. - Kiedy się dowiem, czym są, dostaniesz nawet całą instrukcję. - Obiecał z uśmiechem i spojrzał na moment na kobietę zza okularów. Rozczulała go - ta Brenna. Dobrane z nich było rodzeństwo, co? Brat bohater i siostra bohaterka. Jeden w reflektorach, druga niby nie. Ale czy ktoś nie znał Brenny? Teraz już nawet to imię dotarło do uszu jego ojca, chociaż znając jego - zignorował je i zapomniał.

- Podobno to nasza angielska pogoda jest dobijająca. - Zaśmiał się cicho, krótko, na te słowa. - Rozumiem jednak, co masz na myśli. - Panujące tam upały i wieczne słońce były drastyczną zmianą od wiecznie pochmurnego nieba nad ich głowami. Tutaj bezchmurne dni były w mniejszości. Tam? Nie widział ani jednej chmurki przez cały czas swojego pobytu. Nauka znała na to odpowiedzi, ale niekoniecznie teraz się nad tym zastanawiał. - Moja matka choruje od braku słońca. Dlatego często wraca do domu. Ma nawet specjalnie zaklętą aulę, gdzie jest słońce, by czuła się lepiej. - Rzecz jasna nie prawdziwe słońce, tylko to zaczarowane. I rzeczywiście czuła się tam lepiej. - Po tych ponad 20 latach nadal do końca nie potrafi się przyzwyczaić do naszych warunków. - Uświadomił sobie, że nie wiedział, czy to Brennę interesowało, ale z drugiej strony... czemu nie. Skinął głową na następne stwierdzenie. Jego myśli przeskoczyły jednak dalej. - Jak ma się ten mężczyzna, któremu pomogłaś w New Forest? Ten, z którym byłem złożyć zeznania. Zachowałem twoją tajemnicę. - Tak gdyby się zastanawiała, chociaż miał wrażenie, że Brenna niekoniecznie się obawiała, że nie dotrzyma słowa.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#13
31.12.2024, 22:42  ✶  
– Podobno o inteligencji niektórych z nich najlepiej świadczy to, że nie chcą jej ujawniać człowiekowi. Może to podobny przypadek – stwierdziła Brenna, a kąciki jej ust drgnęły w lekkim uśmiechu. – Na miejscu tych jaszczurek też bym nie chciała się komunikować sama ze sobą – zażartowała, kierując spojrzenie na akwarium. W końcu zabrała je z ich ojczyzny. Ale fakt, że miotano w nie avadami i wykorzystywano w nekromantycznych eksperymentach, zdawał się Brennie całkiem niezłym usprawiedliwieniem. Nie widziała w tym jednak bohaterstwa: w ogóle samą siebie postrzegała raczej jako żołnierza niż herosa. A jej brat? Nie była pewna, czy był bohaterem, ale na pewno uważała go za jednostkę wybijającą się ponad przeciętność – kogoś stworzonego do tego, by osiągnąć wiele w życiu i by padały na niego światła reflektorów. Ona… ona była raczej kimś, kto na obrazkach nie pojawiałby się na pierwszym planie, a w tle – ot tak często, że czasem stawał się zauważalny.
– Dzięki. Jestem wdzięczna, zabrałam je… tak pod wpływem impulsu, a potem nie miałam pojęcia, co zrobić.
Miała poczucie, że była mu coś winna: ale jednocześnie znając trochę Laurenta sądziła, że jeśli zapyta, jak może się odwdzięczyć, to niekoniecznie zostanie dobrze przyjęte. Zepchnęła więc tę kwestię chwilowo jako „do przemyślenia i załatwienia później”.
– Bo trochę jest. Ta w Szkocji jeszcze bardziej. Ale chyba wolę czasem zmoknąć niż ciągle gotować się z gorąca.
Brenna po prostu do tej angielskiej pogody, zmiennej, często mglistej i deszczowej, zdążyła przywyknąć. Tutaj rzadko panowały upały, a jeśli tak, to tylko w te najcieplejsze dni lata – w Ministerstwie i domu mogła użyć zaklęć chłodzących, jeżeli akurat miała wolne, wybrać się nad jezioro. Egipt, sam w sobie przytłaczający kolorami, zapachami, tłumem i obcością, a to w połączeniu z upałem wyciągało z niej siły, choć uważała się za osobę dosyć wytrzymałą. Bezchmurne niebo i tamtejsze morze były zachwycające w swojej inności, a jednocześnie Brenna całą sobą czuła, że nie potrafiłaby zostać tam na dłużej.
Może dlatego bardzo łatwo przychodziło jej zrozumieć to, co Laurent opowiadał o swojej macosze, która nawet po tylu latach nie czuła się do końca dobrze w Anglii. Brenna chyba nie potrafiłaby wyobrazić sobie dokonania takiej zmiany z miłości do męża – zwłaszcza takiego jak Edward Prewett. Dowód tego, że nie był tak mocno przywiązany do małżonki, jak powinien, siedział teraz przed nią. Mimowolnie zastanowiła się, czy Aydaya kochała Edwarda, czy po prostu nie miała wyboru: czy nie było to jedno z aranżowanych małżeństw, które w ich świecie trzydzieści lat temu były powszechne, a teraz wciąż częste. Czy dołączenie do jednej z najbogatszych rodzin na Wyspach było warte zmiany całego życia?
– Chyba mieszka tu już dłużej niż w Turcji? Ale właściwie rozumiem, Anglia to zupełnie inna pogoda, obyczaje, architektura… musiała zostawić wszystko. Hm… takie zaklęcia to może dobry pomysł? Znam kilka osób, które zimną mówią, że mają mniej energii… – stwierdziła, ożywiając się trochę. Czy ją to interesowało? Zwykle była zainteresowana tym, co mówili inni, a ta sugestia zdawała się… przydatna. – Na razie przeniósł się do Doliny. Tu mieszka więcej czarodziejów, trochę ciężej przeprowadzić atak. Może za jakiś czas wyjedzie z kraju, ale musi poczekać, co wykaże śledztwo. I dziękuję, Laurencie. Niedobrze dla niego, jakby się rozeszło, że zadaje się z BUMowcami.
Nie, nie martwiła się zbytnio. Niekoniecznie chciała, by zaczęły rozchodzić się pogłoski, że wezwał ją na pomoc, skoro oficjalnie się nie znali – i niekoniecznie chciała i ze swojej strony, by ktoś zaczął za bardzo drążyć takie sytuacje, bo to mogłoby ściągnąć uwagę popleczników Voldemorta. Ale gdyby Laurent postanowił o tym poinformować innych, to nie zmieniłoby aż tak wiele. Na pewno nie po wywiadzie Erika, a jej rodzina i tak miała konkretną reputację.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#14
03.01.2025, 21:52  ✶  

Cicho się zaśmiał na jej słowa, nie byłby jednak sobą, gdyby pozostawił to bez jakiegokolwiek komentarza. Brenna lśniła - Syriusz na niebie, do którego wzdychać mogły wszystkie inne gwiazdy. Mógłby jej prawić wiele komplementów, ale ona chyba żadnego nie traktowała do końca poważnie. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak bardzo zbliżyła się do jego kuzyna. Że Atreus poniekąd dostał to, o co prosił ostatniej gwiazdki. Poniekąd - bo jakże ironicznie skończyło się to, o co poprosił. Z ciepła skręciliśmy do ponurego zimna.

- Brenno. - Spojrzał na nią prawie tak, jak starszy brat na młodszą siostrę. Ta korelacja wiekowa powinna być tutaj chyba jednak trochę inna? Niektórzy mogliby go oskarżyć, że jak na swój wiek jest zdecydowanie za mało... rozrywkowy. - Jesteś gwiazdą tak jasną, że Syriusz mógłby podziwiać twój blask. Jeśli te jaszczurki potrafiłyby mówić - na pewno odezwałyby się właśnie do ciebie. - Wcale niekoniecznie, bo przecież mogło być tu o wiele więcej punktów do spełnienia. Wrócił wzrokiem do książki, poprawiając okulary na nosie, które nieco się zsunęły. Fakt jedna był taki, że czasem milczenie było złotem. O dziwo najcenniejszą naukę z tego dał mu właśnie Atreus tym złamaniem nosa. Być może powinien był się tego nauczyć już w Hogwarcie, kiedy tyle uczniów mu dokuczało.

Bardzo dobrze podejrzewała. To było nic, a wręcz przyjemność. Móc się spotkać z nią, móc z nią usiąść, pogawędzić. Móc zbadać stworzenia, których na oczy nie widział - magiczne czy też nie... bez znaczenia. Zwierzęta magiczne jak i te zwykłe kochał na równi tak samo. Czasem te ze świata mugolskiego potrafiły być równie fascynujące. Zazwyczaj ich sekrety i niezwykłość nie była po prostu tak oczywista jak smok ziejący ogniem.

- Och, w pełni popieram. Wysokie temperatury bez jakiegokolwiek zbiornika wodnego... a nawet i bez wysokich temperatur... ale chyba o tym wspominałem. - Uśmiechnął się trochę pobłażliwie względem samego siebie. - Także - nie jesteś w tym sama! - Zapewnił ją.

- Tak, mieszka tu już bardzo długo. Bardzo szybko zaszła w ciążę z Pandorą, więc przeprowadzka była równie... szybka. - Przez częściowe skupienie na tekście pod nosem niekoniecznie ubierał zdania w tak eleganckie szaty, jakby sobie tego życzył. A wyjątkowo nawet nie zwrócił teraz na to uwagi. Tak czy siak - Aydaya kochała Edwarda. Może nawet za bardzo. I on ją też kochał. Najwyraźniej miłość miała tak wiele odcieni, że nawet czarodziejom nie było dane ich zidentyfikować w pełni, zebrać w zgrabną całość. Edward miał wielu wrogów, wielu go nienawidziło, wielu mu zazdrościło i wielu nim gardziło. Ale równie wielu kochało, podziwiało, albo zwyczajnie chciało zyskać na jego splendorze. Miał charyzmę i ciepło, które łatwo przyciągało. Niestety często tylko na krótką chwilę. - Żaden problem. Prawdę mówiąc to od jakiegoś czasu bardzo mocno ciśnie mi się na myśl pomysł, by zebrać ludzi do walki ze Śmierciożercami. Tacy ludzie zasługują na to, by ktoś ich chronił, skoro Ministerstwo nie może. Merlin jeden wie, jak wielu czarodziei jest już tam skorumpowanych na złą stronę. - Chyba to go przerażało najbardziej - że nie wiadomo było, komu ufać. Wyciągnął różdżkę, by rzucić parę zaklęć na terrarium - naświetlił je lepiej, uniósł jedną jaszczurkę delikatnie w powietrze, rzucił zaklęcie rozproszenia... i rozproszenie sprawiło, że na chwilę jej barwa zniknęła. Ale tylko na moment. Wydał z siebie "hmm" nim zaraz nastąpiło objawienie.

- Moja droga... jestem pewien, że to najzwyczajniejsze jaszczurki. - Obwieścił z uśmiechem, zerkając jeszcze parę razy na jaszczurki, to do książki i z powrotem. - Sungazer Smaug Giganteus, albo inaczej Jaszczurka Olbrzymia lub Jaszczurka Smoka. - Uśmiechnął się z zadowoleniem. - Jestem niemal pewien, że to one. Nie ma podobnego gatunku istot magicznych w naszym świecie, chyba że jesteś odkrywczynią jakiegoś nowego. Co, notabene, nie jest nieprawdopodobne. - W świecie magii było wiele rzeczy możliwych. - Cóż... jeśli nie chcesz wracać do Afryki, żeby je tam wypuszczać to pozostaje hodowla. Możesz je oddać hodowcom czy kolekcjonerom, powierzyć zoo - pewnie chętnie je przyjmą... w zasadzie jeśli chciałabyś coś z nimi zrobić to mogę je dla ciebie oddać w jakieś odpowiednie ręce. Nie mogą trafić do mugoli - przynajmniej dopóki mają te zaklęcia na sobie... to chyba jakieś uboczne efekty magii. Być może moja kuzynka, klątwołamaczka, by sobie z tym poradziła.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#15
05.01.2025, 13:53  ✶  
W czasach szkolnych Brenna czasem podejrzewała, że Laurent w swoich komplementach nie jest zbyt szczery – że tak objawia się jego spryt, może też trochę natura dziecka, które miało skomplikowaną sytuację rodzinną i czuło, że musi wkupić się w łaski ludzi wkoło.
Teraz zdawało się jej, że nawet jeśli coś w tym było, to jednocześnie Laurent naprawdę wierzył w to, co mówi i to tylko zdawało się Brennie jeszcze bardziej zdumiewające. Miała ochotę poklepać go po głowie, ale powstrzymała ten gest, bo mógłby zdać się protekcjonalny, choć w istocie wynikało to raczej z nagłego przypływu czułości.
Niektórzy ludzie, tacy jak Laurent Prewett, byli po prostu zbyt dobrzy na ten świat.
– Powinieneś zostać poetą, Lauri. I nie mówię tego ironicznie – stwierdziła, uśmiechając się do niego lekko. Czy się z nim zgadzała? Ani trochę. Czy zamierzała się kłócić? Nie, bo to byłoby jak zachęcenie do „mów mi jeszcze, proszę”. – Z nas dwojga to ty zdajesz się stworzony, żeby błyszczeć.
Gdyby był synem Aydayi – albo gdyby naprawdę w pełni uznała go za syna – być może byłoby mu to dane. Nawet nie chodziło o to, że w tej chwili go nie wspierali, ale nie hamowałyby go pewnie niektóre rzeczy, które tkwiły w nim i w jego rodzicach, czy sposób, w jaki mimo wszystko niektórzy patrzyli na bękarty, zwłaszcza te nie w stu procentach „ludzkie”.
– Nie miałam okazji jej poznać. To znaczy widziałam ją parę razy, kilka lat temu na balu u Prewettów i była na ostatnim przyjęciu z okazji rocznicy rozpoczęcia działania sklepu Potterów, ale nie rozmawiałyśmy. – Zważywszy na różnicę wieku nic nadzwyczajnego. Zresztą Elise celowo trzymała córkę trochę na dystans, prawdopodobnie słusznie podejrzewając, że Aydaya znielubiłaby Brennę od pierwszego wejrzenia, a Brennie też niekoniecznie łatwo byłoby polubić Aydayę. – Pandora bardzo ją przypomina z wyglądu. Chociaż chyba nie wdała się w nią z charakteru? Znaczy… chodzi mi o to, że Aydaya wydaje się taką… egzotyczną damą, za to Pandora to żywe srebro. Albo żywe złoto, jakoś bardziej to pasuje.
Spoglądała na Laurenta, już bez uśmiechu, gdy wspomniał o śmierciożercach. To nie był temat, na który łatwo było się uśmiechać. Czy przychodziło jej kiedyś do głowy, że byłby cennym nabytkiem dla Zakonu? Ostatnio nawet tak – ci próbowali go zaatakować, a on bez wahania pomógł mugolakowi i to bardzo jasno pokazywało, po której stronie stoi. A jednocześnie Laurent zdawał się jej za dobry, za ufny, za wrażliwy, żeby wciągać go w coś tak paskudnego w gruncie rzeczy. Bo to nie tak, że dało się działać i nie brudzić sobie rąk.
– W jaki sposób chciałbyś się do tego zabrać? – spytała, a potem jej wzrok powędrował znowu ku jaszczurkom i uśmiechnęła się mimowolnie znowu, gdy wymienił ich nazwę. – Smaug – powtórzyła, bo skojarzenie oczywiście było dla niej oczywiste. Nie rozwijała go: większość czystokrwistych patrzyła na nią trochę jak na szaleńca, gdy przyznawała, że dorwała się do książek i potem, o zgrozo, także do komiksów Thomasa Hardwicka. – Dziękuję. Rozejrzę się za jakimś hodowcą, znam też jednego klątwołamacza, gdyby trzeba było im pomóc, nie chcę tego na ciebie zrzucać. Dzięki za ich zidentyfikowanie i… ehem, nie robią niczego takiego jak to zianie ogniem, prawda?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#16
08.01.2025, 12:10  ✶  

Każdy człowiek miał w sobie coś, na co warto zwrócić uwagę. Po prostu sami tego nie dostrzegali, ujmowali sobie, albo pozwalali, żeby perspektywa negatywu przysłoniła to, co naprawdę piękne. Kiedyś - w czasach szkolnych - wiele rzeczy wyglądało inaczej. Bezradność i bezbronność, która wymuszała chowanie się za czyimiś plecami, wymuszały na nim podejmowanie różnych działań - zazwyczaj całkiem bzdurnych. Lecz zaakceptowanie porażki? Zgodzenie się na to, że tak po prostu musi być, miało być i będzie? Tego zaakceptować nie mógł kiedyś i nie mógł teraz, gdy te wszystkie problemy przeszłości powracały. I powracały osoby, które chciały go kontrolować. Brenna była zawsze jasnym światłem. Jeśli bohaterowie istnieli to wyobrażał sobie, że rycerz na białym koniu nie był mężczyzną. Był Brenną. W lśniącej zbroi i... z mieczem. Teraz to naprawdę mógł być miecz.

- Poezję tworzą dla mnie ludzie tacy, jak ty. Przeniesienie tego na karty papieru wydaje się być przy tym świętokradztwem. - I wydawały się puste. Ale może ktoś by na tym skorzystał? Albo po prostu powinien wydać tomik tekstów na podryw. Który by się z pewnością nie przyjął, bo niektóre rzeczy wypowiadane przez różne osoby zupełnie traciły swój koloryt i barwę. Uśmiechnął się delikatnie na jej następne stwierdzenie. Błyszczeć, tak. Chciał błyszczeć. Tylko bał się tego, że zasilająca go energia była coraz bardziej wyczerpana.

Chciał powiedzieć Brennie, że to nic straconego - to, że nie poznała Aydayi. To jednak nie byłaby prawda - przemawiałaby przez niego tylko gorycz i zgryzota. Poczucie odrzucenia. Z drugiej strony, poniekąd, nic straconego, bo nie wyobrażał sobie, żeby Longbottom miała polubić jego macochę. Wystarczyło, że każdego po kolei nie lubił Edward. I na pewno Aydaya zachowałaby pełną klasę, bo zazwyczaj nadrabiała za grubiaństwo ojca i wypełniała luki jego spektakli, ale nadal - dwa różne światy. Wystarczyło zresztą spojrzeć na ten dom, by to wiedzieć. Duży, ale Laurent wcale nie czuł już od pierwszego kroku przytłoczenia. Za to czuł się... jak w domu. W rodzinnej atmosferze. Kiedy wkraczał w te wychuchane sale Keswick to aż go żołądek ściskał od poczucia pustki.

- Och, tak, Pandora bardzo charakterem wdała się w ojca. - Często było w nim wiele poczucia niesprawiedliwości, żalu, a w końcu przerodziło się to w kotłującą zazdrość - to poczucie, że Pandora jest faworyzowana. Edward temu zaprzeczał bardzo głośno, ale zdaniem Laurenta to po prostu, jak to on, nie chciał tego widzieć, więc tego nie widział. Bo nie robił tego specjalnie. Wystarczyło, że Aydaya to robiła. - Aydaya bardzo chce już ją wydać za mąż, zresztą ma być bal pod koniec miesiąca z ogłoszeniem jej zaręczyn. - W zasadzie nie był pewien, czy zaprosili Longbottomów... ale pewnie tak. Nawet mimo niechęci.

- Nie wiem. - Przyznał i odetchnął. - Chwilowo generuje mi się tyle problemów, że nie jestem w stanie się na tym skupić tak bardzo, jakbym chciał. - Z drugiej strony odwlekanie tego, jego zdaniem, było zgubne. - Myślałem nad tym, by zebrać grupę najbardziej zaufanych osób... i zacząć od przyglądania się aurorom i brygadzie uderzeniowej. Stamtąd, nieco rozwijając wici współpracy, selekcjonować osoby mniej czy bardziej zaufane. Nie wierzę w to, że nie mają wpływów w Ministerstwie - Śmierciożercy. To jest ul, który należy przejrzeć. - A zacząłby to od tego, ponieważ jedna osoba, której naprawdę ufał, siedziała tutaj. Victoria była jego przyjaciółką - i była aurorem, a Atreus i jego brat razem z nią. Innymi słowy - całkiem nieźle jak na początek, żeby zacząć szukać. Pojedynczo człowiek niewiele może, ale w grupie... w grupie wiele możliwości rozkwitało.

- Nie ma za co, moja droga, to była przyjemność. - Uśmiechnął się do niej, zamykając książkę. Ściągnął z nosa okulary i spojrzał jeszcze na to terrarium. Uwielbiał takie okazy, ale trzymanie u siebie jaszczurek... to chyba by było za dużo. - Nie powinny. Jeszcze w domu poprzeglądam książki, ale jestem pewien, że to ten gatunek gadów... jaszczurek. - Być może kwalifikacja "gad" niekoniecznie była zrozumiała dla czarodziei. - Zerkaj na nie jeszcze. Zabrałbym je od ciebie na obserwację, ale nie bardzo mam czas... - Wyrwał stronę ze swojego prywatnego notatnika i wypisał tam kilka nazwisk. - Proszę. Możesz skontaktować się z tymi osobami, być może będą zainteresowani przejęciem tych zwierząt. - Zostawił jej na biurku po wypisaniu ołówkiem, który zawsze praktycznie nosił przy sobie wraz z tym małym, poręcznym dziennikiem.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#17
13.01.2025, 11:03  ✶  
Tak naprawdę nigdy nie rozumiała do końca poezji. Mogła docenić, że coś brzmi dobrze, ale skomplikowane metafory i piękne słowa wierszy czy dramatów i komedii mniej do niej przemawiały niż proza. W Romeo i Julii widziała dwójkę dzieciaków z okropnymi rodzicami, nie tragicznych kochanków, końcowa przemowa Katarzyny z Poskromienia Złośnicy sprawiła, że Brenna zgrzytała ze złości zębami. Nie miała romantycznej duszy: nie uważała, że nadaje się na bohaterkę poezji. Ale Laurent chciał powiedzieć jej coś miłego, uśmiechnęła się więc tylko w odpowiedzi, chociaż ten uśmiech zgasł dość szybko, kiedy
– Naprawdę? – zdumiała się Brenna. Edwarda wprawdzie nie miała okazji bardzo dobrze poznać, mignął jej ze dwa razy na jakimś przyjęciu, rozmawiała z nim właściwie tylko raz, ale słyszała to i owo, i nijak jej ten Edward Prewett nie przystawał do Pandory.
Prewettówna była jak słońce. Ciepła, jasna, pełna radości.
Ale zaraz nadeszło kolejne zaskoczenie.
– Za mąż? – powtórzyła, i dobrze, że chociaż sięgnęła po filiżankę z tacy, to nie zdążyła się jeszcze napić, bo by chyba się zakrztusiła i padła na dywan, pozbawiona oddechu. Nie żeby to było aż takie dziwne, Pandora miała już ponad trzydzieści lat, a w ich świecie małżeństwa aranżowane nie należały do rzadkości i rodziny często pchały do tego małżonków… Ale Brenna mimo wszystko zdumiała się, bo ten bal… no… miał być już. – Słyszałam… słyszałam o waszym balu, ale niczego o zaręczynach – powiedziała w końcu, bardzo starając się zapanować nad głosem. – Ostatnio się z nią widziałam i hm, nic nie wspominała. Chociaż chyba u was… u Prewettów znaczy się… nikt z tego pokolenia jeszcze z nikim się nie związał na stałe, więc pewnie się niecierpliwą…
A przecież dla rodów czystej krwi przekazanej tej krwi dalej było wszystkim. Nawet jeśli nie były szczególnie konserwatywne. Dziadek, ojciec i matka już od dawna rzucali różne uwagi pod adresem Erika, i trochę rzadziej ku niej. Hamowało to wszystko głównie istnienie Franka oraz świadomość wiszącej nad nimi wojny.
- Mogę tylko powiedzieć, że gdybym wiedziała, że w Ministerstwie jest śmierciożerca i mogła coś z tym zrobić, nie potrzebowałabym takiej zachęty. To już jest moja praca - skwitowała Brenna krótko, gdy przedstawił swój pomysł na skupieniu się na zebraniu ludzi w Ministerstwie do szukania tam przedstawicieli "tej drugiej strony". Ci byli w ministerialnym gmachu, nigdy w to nie wątpiła, ale Ministerstwo już było stroną wojny: każdy auror i Brygadzista był zobowiązany do tego, by działać, jeśli podejrzewał kogoś o działanie w organizacji terrorystycznej. A pozbycie się śmierciożerców było w cholerę trudne, bo wielu z nich było wysoko postawionych, poza tym... często nawet ci neutralni czarodzieje albo wręcz niechętni Voldemortowi woleli nie widzieć, co robią ich bliscy. Robili wyjątki, a potem te wyjątki kogoś krzywdziły.
- Ale zawsze uważałam, że każdy, nie tylko Ministerstwo, może się angażować, jeśli tylko jest na to gotów. Nawet Ben... nie miał żadnych dowodów, że coś mu grozi, rok temu już zgłosił w Ministerstwie… fałszywy alarm, także brakowałoby ludzi dla jego ochrony. Brygadziści i aurorzy nie mogli w końcu chronić każdego mugolaka. Ale już taki mugolak mógł zaniepokojony poprosić, żeby ktoś znajomy do niego wpadł, prawda? Więc umówiłam się z nim, że w razie gdyby nie miał dość dla Ministerstwa, może napisać do mnie i na wszelki wypadek się pojawię. Ale ostatecznie to ty go uratowałeś. Próbuję namierzyć odpowiedzialnych. Mam kilka tropów.
Gdyby nie było tam Laurenta, mężczyzna prawdopodobnie by zginął, zanim ona by dotarła.
– Dziękuję – odparła, gdy Laurent przekazał jej karteczkę, a potem spojrzała na niego uważnie. New Forest musiało zajmować wiele czasu, ale zdawał się naprawdę straszliwie zmęczony. – Mogę w czymś pomóc?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#18
18.01.2025, 20:23  ✶  

Uśmiechnął się ulotnie, chowając ostatnią książkę do swojej teczki - zaklętej, przez to pomieszczenie tych rzeczy było bezproblemowe. Jakże błędnie uważał, że Brenna nie była osobą, która udawałaby cokolwiek. Że ma swoje sekrety, jak każdy je miał, ale nie była tą, co by kłamała, oszukiwała i zwodziła. Zakon Feniksa leżał na wyciągnięcie dłoni. Wystarczyłoby po niego sięgnąć. Kłamstwa i prawda splatające się ze sobą - jak DNA tworzące człowieka.

- Jest podobna do matki z wyglądu, a charakter ma po ojcu. Naprawdę. - Potwierdził, żeby nie sądziła, że sobie teraz z niej żartował. To jednak, że miała po nim charakter, nie znaczyło, że miała cały spis jego cech. Nie pochłonął ją narcyzm - to chyba wpływ Aydayi, która przelała na córkę mnóstwo miłości. - Tak... niecierpliwią... - Nieco zrzedła mu na chwilę mina na wspomnienie z Aydayą, która uśmiechała się w ten sztucznie miły sposób obwieszczając, że moze się kurwić, gdzie chce - byle w rodzinie było małżeństwo. I nic ją nie obchodzi, czy pierścionek włoży Laurent, czy Pandora. Jego siostra ostatnio bardzo mało się odzywała, mówiła cokolwiek, nie odpisywała na listy. Nie dziwiło go to. Pewnie podróżowała gdzieś dalej ze swoim wybrankiem i spędzała czas tak, jak zawsze lubiła. Ciężar tych zaręczyn i wizja coraz mocniej zamykających się bram umożliwiających zastąpienie ojca była przytłaczająca. Irracjonalne - bo powinno mu to sprawiać ulgę. Nikt nie będzie mu patrzył na ręce, mógł zadawać się, z kim chciał, odpowiedzialność za sprawy wielkie była przesunięta gdzieś indziej. - Edward uwielbia Pandorę, więc nie chciał ją do niczego zmuszać. Aydaya za to trochę straciła cierpliwość. Wolałaby, żebym to ja się zaręczył, ale... ale nie mogę jej zadowolić pod tym kątem. - Chociaż wiele osób by się pewnie ucieszyło, tak mu się wydawało. Gdyby ożenił się, miał syna. Oddzielając nawet od tego myśl, ze pewnie wiele rzeczy by się uspokoiło w jego życiu.

To jedno, krótkie zdanie, które wypowiedziała, było ujmujące. Sprawiło, że przez moment zapatrzył się na nią, ciesząc się wręcz tą chwilą. Degustując w ustach smak słowa "zaufanie". Towar luksusowy, bo ciągłe pytanie "czy on jest tym złym" było kamyczkiem spadającym ze zbocza góry. Kamyczek był w stanie wywołać lawinę. Pomyślał o tych straconych latach, w których ich drogi się rozeszły, ale ona poszła tam, gdzie mówiło jej serce - nadal psocić i jednocześnie naprawiać. Szukać kłopotów i pozwalać, by kłopoty znajdowały ją. Serce po właściwej stronie - przecież nie mogło ulec takiemu wypaczeniu..? Sam najlepiej wiedział, jak tragedie zmieniały człowieka. Mógł tylko się domyślać, jak wiele ich widziała Brenna jako brygadzistka.

- Nie mam zbyt wielu talentów... ale gdybym mógł ci jakoś pomóc, z kimś porozmawiać, do kogoś się dostać... W przekonywaniu do siebie ludzi chyba akurat mam dar ogromny. - Znów na jego usta wpłynął cieplejszy uśmiech. - Pomóc? - Zaskoczyło go to pytanie. - Dziękuję ci Brenno, ale chyba niczego mi nie potrzeba... chociaż mój jarczuk powiedziałby inaczej - nie wybiegał się ostatnimi czasy. - Zażartował trochę z tego, ale faktycznie nie bardzo miał siły na to, żeby wychodzić z Dumą. A musiał. Musiał, bo ilość stresu i nerwów sprawiała, że to stworzenie stało się bardziej agresywne niż powinien.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#19
21.01.2025, 14:22  ✶  
Każdy chyba czasem udawał – i ona nie była wyjątkiem. W jej podejściu do ludzi rzadko był fałsz, i po prostu zwykle czuła się swobodnie niezależnie od okoliczności, ale drobne kłamstewska, w rodzaju „wszystko w porządku” gościły na jej ustach równie często, jak wypowiadali je inni, i nigdy nie była tym naprawdę dobrym charakterem w bajce. Laurent był lepszym człowiekiem od niej, mimo całej swojej przeszłości, o której Brenna zresztą nie miała pojęcia. Tak samo jak i o tym, że miał wkrótce współpracować z kimś innym, i stąd te wszystkie myśli o Zakonie – jeśli nie powiedziała od razu więcej, bardziej wprost, to głównie dlatego, że powstrzymała ją myśl, jak Laurent by się czuł działając za plecami rodziny i Victorii. Sama działała za plecami krewnych i przyjaciół, i cóż, miała tego pełen pogląd, a on właśnie… zawsze zdawał się jej utkany ze światła, i tylko świat czarodziejów wprowadził w to światło za wiele cieni.
– I nie powinieneś. Mamy rok 1972, nie 1872 – mruknęła, spoglądając na niego i bardzo starając się, by w jej tonie nie zabrzmiało przypadkiem współczucie, bo nie sądziła, aby go chciał i potrzebował.
I tym bardziej by nie pokazać pewnej irytacji.
Edward uwielbia Pandorę, więc nie chce jej do niczego zmuszać. Drobne, niewinne zdanie, w którym może mylnie od razu szukała dodatkowych znaczeń. Ją tak, jego nie? Jego wolno do czegoś zmuszać?
Rozumiała pchanie ku małżeństwu, rozumiała nadzieję rodziców na to, że partner będzie „odpowiedni”, bo wychowała się w takim, a nie innym środowisku, i takich, a nie innych czasach, ale mimo wszystko świat szedł do przodu i zdecydowanie nie uważała, że rodzina powinna po prostu oznajmiać komuś, że ma poślubić taką, a nie inną osobę.
Aydaya Prewett mogła poczekać na wnuki.
– Zresztą, Prewettowie akurat nie mogą narzekać na brak młodszych członków rodu, prawda? – spytała lekko, niepewna, czy chciał w ogóle ciągnąć ten temat zaręczyn, dość ciężki przecież. – Hm. Potrafisz rozmawiać z duchami, hodować dzikie zwierzęta, śpiewem tworzyć różne rzeczy, prowadzisz rezerwat… – Nie była pewna, jak dokładnie to działa: była świadkiem tylko raz, wtedy w New Forest, i trochę zajmowały ją inne rzeczy, ale dźwięk jakoś utkwił jej w głowie. - … i mówisz, że nie masz za wielu talentów, tak? Bogowie, Lauri, to brzmi okropnie dla całej reszty śmiertelników, wyznaczasz straszliwie nierealne standardy – stwierdziła, trochę żartobliwie. – Pewnie. Jeśli będziesz podtrzymywał, i pojawi się coś takiego… może przyjdę żebrać o pomoc.
Spytała go o to, czy czegoś nie potrzebował wiedziona właściwie impulsem, bo zdawał się zmęczony – a może przygnębiony? Nie była pewna, bo wspomniał w końcu tylko tyle, że jest zajęty wieloma sprawami, a i podejrzewała, że słynny wywiad i tamta sytuacja w New Forest go przygnębiały. I miała tym bardziej wyrzuty sumienia, że ściągnęła go tutaj z powodu kilku jaszczurek.
– Obawiam się, że w tym nie pomogę, nie z braku chęci, ale wątpię, by Duma zechciał mnie słuchać.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#20
30.01.2025, 13:36  ✶  

Ach, progresywność czasów czarodziei! To, jak młodzi na niego wpływali, a starsi patrzyli z niesmakiem! Choć niektórzy na to zezwalali. Jakby... sami mieli dość. Coraz więcej przestrzeni robiło się na wielu płaszczyznach dla ich pokolenia, a to był powód do szczęścia. Oznaczało tyle, że wolność może przestanie być tylko snem. Nawet jeśli rozumiał, dlaczego czystokrwiste rody tak dbały o swoje drzewo genealogiczne. Dla niektórych - to było wszystko, co mieli. Ich duma. Cała męskość i kobiecość wyszyta na gobelinach. Inni nie dbali o poprawności polityczne i pokazywanie się. Wiedzieli za to, że rozrzedzona krew może dopuścić do upadku czarodziejskiego świata. I tak jak niektóre artykuły były przesadnie rygorystyczne i przedstawiały opinie zeszłego wieku, który Brenna wyciągnęła, tak w niektórych zdaniach drzemało ziarno prawy. Istotne było to, że Laurent się uśmiechnął na nowo, spoglądają na Longbottom z takim figlarnym błyskiem w oku. Oto bunt młodzieży. Wcale już aż tacy młodzi nie byli.

- Och, to prawda. - Pokiwał głową, otwierając nieco szerzej oczy. Prawie jakby miał zaraz nimi przewrócić... ale to się nie stało. Zamiast tego uśmiechnął się z sympatią. Bo kiedy myślał o swojej rodzinie to robiło mu się cieplej na sercu. Nawet jeśli jej większość tak naprawdę wcale za nim nie przepadała. Kiedy to tak wyliczyła... to aż się zarumienił. Brzmiało to głupio. Nie jej wyliczanka - to, co powiedział, brzmiało wobec tego głupio. Tylko dlaczego, mimo tej ewidentnej głupoty, jakoś nie dostrzegał tego, że można było o nim powiedzieć utalentowany? - To prowadzenie rezerwatu to przesada, zatrudniam ludzi, którym zatrudniam ludzi... - Burknął trochę pod nosem, ewidentnie zawstydzony. A Laurenta dość trudno było zawstydzić, bo w paradoksie - mimo tak niskiego mniemania o sobie, przywykł do większości komplementów. I lubił je dostawać - podnosiły mu to mniemanie, poprawiały humor... chociaż na chwilę. Niektóre - nawet na dłuższą. Tutaj mógł się zawstydzić, ale w sumie Brenna mu ten humor też poprawiła. Zresztą... poprawiła go samymi jaszczurkami. Uciekł wzrokiem w bok, czując, że jest już naprawdę czerwony na twarzy, kiedy jeszcze dodała o tym wyznaczaniu standardów. Tylko co z tego, skoro to ciągle było za mało?

- Hahaha... możliwe. Niby jest wyszkolony, reaguje na komendy, ale czasem mam wrażenie, że potrafi być w nich wybiórczy. - Jego słuchał zawsze. Ale innych? To wrażenie wynikało z tego, że czasem kiedy nawet Alexander, do którego był tak przyzwyczajony, wydawał mu komendę, to albo go ignorował, albo podnosił łeb i patrzył na niego z takim... politowaniem. Tak przynajmniej odbierał to Laurent. - Dziękuję raz jeszcze. Naprawdę sprawiłaś mi ogromną przyjemność. Dawno nie zajmowałem się tematem badania zwierząt czy magicznych stworzeń... a ty dałaś mi do tego piękny pretekst. - Ostatnim razem... parę dobrych miesięcy temu. Jeszcze nim lato się w zasadzie zaczęło? Dawno temu... - Więc... co właściwie u ciebie słychać? - Założył nogę na nogę i obrócił się do niej, sięgając w końcu po swoją herbatę.

Spędził tutaj chwilę czasu, z przyjemnością chłonąc tę pogawędkę, możliwość porozmawiania z Brenną. Tak naprawdę - o niczym konkretnym. O ostatnich wydarzeniach, o tym, że ostatnio słyszał, że ich Ministra Magii jest oskarżana o bycie mugolem, albo o tym, że jakaś szajka dzieciaków biega po Pokątnej i okradają ludzi. O tym, że poltergeist zrobił mu numer niedawno i zamienił jego ciało w kobiece na 24 godziny i o tym, że ponoć nasz los zapisuje się w gwiazdach wraz z momentem, kiedy się rodzimy... a może i nawet przed.

Takie słodkie chwile dawały siłę do tego, by trwać dalej.


Koniec sesji


○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (4991), Laurent Prewett (5755)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa