Delokalizacja abraksanów była prawdziwym koszmarem. A musiał je przenieść, ponieważ pogoda niekoniecznie sprzyjała, zbliżał się koniec całkiem ciepłego sierpnia, a wrzesień bywał kapryśny. Nie był w stanie bardziej przyśpieszyć napraw, które działy się w stajni, niż już one miały miejsce. Ten kryzys, który nastał, przestał już go wiercić ze względu na tragedię. Psuł mu teraz humor i irytował ze względu na pieniądze, które trzeba było w to włożyć i które się rozpływały w powietrzu. To nie była kolejna inwestycja, Kolejne wyścigi abraksanów, kolejna filia Prewettów do otworzenia, dla których to powodów wkładasz galeony w przeniesienie stada, a zwraca ci się z nawiązką. Nie, to było budowanie spalonych fragmentów stajni z jego złota. Więc może to i lepiej, że Flynna nie było przez te dwa dni? Naprawdę nie miał najlepszego nastroju. Co jednak ten nastrój poprawiało to to, że udało mu się kupić (z pomocą Olivii) wszystko, czego potrzebował. Ten humor mógł się tylko zepsuć tym, że Flynn stwierdzi, że mu to niepotrzebne i w ogóle... prace tych bogatych nadal są tak samo chujowe.
Wziął krótki prysznic, ułożył włosy tak, by wyglądały na naturalnie rozsypujące się po głowie, z kosmykami opadającymi na prawą stronę czoła. Do tego nic wielce zobowiązującego - biel koszuli wsuniętej w wysokie spodnie ecru. Koszula miała bardzo szeroki dekolt pokazujący skórę barków i próżno było szukać jej napięcia. Zaginała się na środku tego dekoltu od przodu, rozprowadzając od siebie zmarszczenia. Jej rękaw kończył się gdzieś na wysokości zagięcia ręki i dłuższymi pasmami zwisał z tyłu. Dobrał do tego odpowiednie dodatki - perły na szyi i srebrną bransoletkę, drobną, cienką, która zsuwała się na dłoń, by tam dopiero kończyć się na środkowym palcu. Dzięki temu wystarczyły dwa pierścionki na lewej ręce. Ściągnął dużą perłę z ucha - w zaufaniu do tego, z kim właśnie będzie szedł. Nie zostawił jej jednak w domu - schował ją do swojej kieszeni. Zamiast niej zagościła para delikatnych kolczyków z trzema białymi, małymi kwiatami, których płatki zrobione były z masy perłowej, a z nich zwisały na cieniutkim łańcuszku po trzy łezki z małymi perełkami na końcu. Laurent zawsze preferował złoto - ale w tym wypadku złoto tylko by przytłoczyło kreację.
Przyjemność obcowania z perłami zatrzymała go na chwilę dłużej przy lustrze, kiedy muskał palcami ich piękno na swojej szyi. Ciekawe, co zrobiłby z tym naszyjniki Edge, gdyby się dowiedział, że to prezent..? Od Perseusa Blacka, po którym słoneczniki kąpały się w deszczu i burzy. Ale ten naszyjnik nie niósł ze sobą doznań negatywnych. Doskonale prezentował się na jego jasnej skórze. Do tej koszuli, która pozwalała go wyeksponować na smukłej szyi.
Punktualność co do minuty nie leżała w naturze Laurenta. Rzadko kiedy leżała w naturze jakiejkolwiek osoby z jego środowiska. Powód? Bardzo prosty. Zawsze wypadało zostawić przynajmniej parę minut okienka, żeby druga strona miała czas na dociągnięcie niedopracowań. Ostatnie przypudrowanie noska, ostatnie przesunięcie ozdób na szafkach, ostatnie serwetki wymienione na stole. Nie był jednak w tej grupie osób, która te spóźnienia przesuwała o pół godziny, czy nawet godzinę. To nadal było ledwo parę minut. Więc parę minut po tej 13 rzeczywiście wyszedł z garderoby, uśmiechnął się ślicznie do Flynna i wyciągnął do niego dłoń.
Niedługo później byli już w mugolskiej części Londynu, która znów przykuwała mnóstwo uwagi Laurenta, który z zaciekawieniem rozglądał się po okolicy. Bo chociaż sam Londyn przeszedł nie raz, to wcale nie poznawał tych ulic, po których prowadzał do Flynn.