• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[28.08.1972] Zbyt dosłowna zamiana ról | The Edge & Laurent

[28.08.1972] Zbyt dosłowna zamiana ról | The Edge & Laurent
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
20.01.2025, 15:21  ✶  

Delokalizacja abraksanów była prawdziwym koszmarem. A musiał je przenieść, ponieważ pogoda niekoniecznie sprzyjała, zbliżał się koniec całkiem ciepłego sierpnia, a wrzesień bywał kapryśny. Nie był w stanie bardziej przyśpieszyć napraw, które działy się w stajni, niż już one miały miejsce. Ten kryzys, który nastał, przestał już go wiercić ze względu na tragedię. Psuł mu teraz humor i irytował ze względu na pieniądze, które trzeba było w to włożyć i które się rozpływały w powietrzu. To nie była kolejna inwestycja, Kolejne wyścigi abraksanów, kolejna filia Prewettów do otworzenia, dla których to powodów wkładasz galeony w przeniesienie stada, a zwraca ci się z nawiązką. Nie, to było budowanie spalonych fragmentów stajni z jego złota. Więc może to i lepiej, że Flynna nie było przez te dwa dni? Naprawdę nie miał najlepszego nastroju. Co jednak ten nastrój poprawiało to to, że udało mu się kupić (z pomocą Olivii) wszystko, czego potrzebował. Ten humor mógł się tylko zepsuć tym, że Flynn stwierdzi, że mu to niepotrzebne i w ogóle... prace tych bogatych nadal są tak samo chujowe.

Wziął krótki prysznic, ułożył włosy tak, by wyglądały na naturalnie rozsypujące się po głowie, z kosmykami opadającymi na prawą stronę czoła. Do tego nic wielce zobowiązującego - biel koszuli wsuniętej w wysokie spodnie ecru. Koszula miała bardzo szeroki dekolt pokazujący skórę barków i próżno było szukać jej napięcia. Zaginała się na środku tego dekoltu od przodu, rozprowadzając od siebie zmarszczenia. Jej rękaw kończył się gdzieś na wysokości zagięcia ręki i dłuższymi pasmami zwisał z tyłu. Dobrał do tego odpowiednie dodatki - perły na szyi i srebrną bransoletkę, drobną, cienką, która zsuwała się na dłoń, by tam dopiero kończyć się na środkowym palcu. Dzięki temu wystarczyły dwa pierścionki na lewej ręce. Ściągnął dużą perłę z ucha - w zaufaniu do tego, z kim właśnie będzie szedł. Nie zostawił jej jednak w domu - schował ją do swojej kieszeni. Zamiast niej zagościła para delikatnych kolczyków z trzema białymi, małymi kwiatami, których płatki zrobione były z masy perłowej, a z nich zwisały na cieniutkim łańcuszku po trzy łezki z małymi perełkami na końcu. Laurent zawsze preferował złoto - ale w tym wypadku złoto tylko by przytłoczyło kreację.

Przyjemność obcowania z perłami zatrzymała go na chwilę dłużej przy lustrze, kiedy muskał palcami ich piękno na swojej szyi. Ciekawe, co zrobiłby z tym naszyjniki Edge, gdyby się dowiedział, że to prezent..? Od Perseusa Blacka, po którym słoneczniki kąpały się w deszczu i burzy. Ale ten naszyjnik nie niósł ze sobą doznań negatywnych. Doskonale prezentował się na jego jasnej skórze. Do tej koszuli, która pozwalała go wyeksponować na smukłej szyi.

Punktualność co do minuty nie leżała w naturze Laurenta. Rzadko kiedy leżała w naturze jakiejkolwiek osoby z jego środowiska. Powód? Bardzo prosty. Zawsze wypadało zostawić przynajmniej parę minut okienka, żeby druga strona miała czas na dociągnięcie niedopracowań. Ostatnie przypudrowanie noska, ostatnie przesunięcie ozdób na szafkach, ostatnie serwetki wymienione na stole. Nie był jednak w tej grupie osób, która te spóźnienia przesuwała o pół godziny, czy nawet godzinę. To nadal było ledwo parę minut. Więc parę minut po tej 13 rzeczywiście wyszedł z garderoby, uśmiechnął się ślicznie do Flynna i wyciągnął do niego dłoń.

Niedługo później byli już w mugolskiej części Londynu, która znów przykuwała mnóstwo uwagi Laurenta, który z zaciekawieniem rozglądał się po okolicy. Bo chociaż sam Londyn przeszedł nie raz, to wcale nie poznawał tych ulic, po których prowadzał do Flynn.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#2
20.01.2025, 19:38  ✶  
Flynna przez dłuższą chwilę w domu nie było. Owszem, przeczytał ten liścik zostawiony na stole, kiedy tylko wszedł do środka i zaznaczył swoją obecność przewróceniem go do góry nogami i przystawieniem na nim wazonu z białymi kwiatami (liliami... o ile kobieta w kwiaciarni nie zrobiła sobie z niego żartu, na kwiatach nie znał się wcale). Nie było żadnego krzyku, ale nie było też dziękuję. Cisza, pustka, nieobecność - musiał to wszystko jakoś przetrawić i za bardzo bał się zrobić to na miejscu, bo ostatnio Laurent nie zareagował dobrze na jego wybryki i nawet jeżeli przyczyną gniewu i niechęci była właśnie skłonność Crowa do izolowania się, to nie wyzbył się tego - wciąż traktował to jako priorytetową metodę rozwiązywania problemów wszelakich. Ostatecznie... to był dobry wybór (chyba), bo nieco ułożyło mu to w głowie i teraz, kiedy Aria szyła wstępny projekt stroju na jesienne występy, przeprowadził z nią taki oto uroczy dialog:

- Jemu najwyraźniej zależy na tym, żebym się czasem ubrał inaczej.

Aria wykonała dziwny gest rękoma i zrobiła minę z kategorii „no tak, pewnie tak jest”.

- Ale jak pójdę w tym co mi kupił i to będzie gryzące, to rozpierdolę całe wyjście.

Aria pokiwała głową, wzruszając ramionami.

- I co, tak to kompletnie zignoruję i przyjdę w tym? - Naciągnął swój crop top, tępo wpatrując się w odbicie w lustrze, na którym jego siostra unosiła od góry czarną koszulę wyszywaną białą nicią. - Nie no, jak przyjdę w czymś nowym w dzień, w którym on mi dał coś nowego to też chyba przypał wielki... kurwa sam nie wiem.

Aria wzruszyła ramionami. You do you.

- Masz rację - powiedział, obserwując, jak ta rzuca koszulę na kanapę i wraca do szycia - dzięki wielkie, jesteś niezastąpiona. - Zbliżył się, żeby pocałować ją w policzek i zniknął wraz z głośnym świstem powietrza.

Może gdyby zastanowił się nad tym wszystkim lepiej, nie zostawiłby swojej kurtki na oparciu jej krzesła. Z drugiej strony - lepiej było zgubić ją tutaj niż w innym miejscu. Ha... Nie oszukujmy się, nie miał przewidzieć tego, co miało nadejść. Nie rozważał tego w żadnym ze scenariuszy.

Kiedy Laurent wyszedł ze swojej garderoby, Crow wyglądał... jak Crow. Był ubrany w to samo co zawsze (minus kurtka), ale (co sam uważał za bardzo zabawne) umył się i naprawdę dobrze ułożył swoje włosy. Ładny zapach szamponu wymieszanego z Ulizanną roznosił się po pomieszczeniu, a on wyglądał jakoś... blado. No bo nic sobie w głowie nie ułożył, co mógłby mu powiedzieć. Nic a nic. Nawet ostatnie chwile na to przypudrowanie noska, które dla Crowa było oczywiście dodatkową przestrzenią na starcie ze swoimi myślami i czarnowidztwo, nie pozwoliły mu zebrać się na poruszenie tematu ogromnego prezentu, jaki czekał u na niego po powrocie z występów. Myślał, że będą rozmawiali o zamknięciu przedstawienia, a będą... O tym? Nie wiedział. Znał za to leki na wszystkie zmartwienia - parę delikatnych dłoni, słodkie pełne usta. Oczy, od których spojrzenia rozpalało go jak nastolatka. Nic więc dziwnego, że pierwszą jego reakcją było przylgnięcie do wystrojonego chłopaka i złączenie ich warg pierwszy raz dzisiaj. I miał nadzieję, że nie ostatni. Bo chciał więcej - jak mógłby nie chcieć? Liżąc jego wargę i zapraszając do postania tak dłużej, cofnął się nawet na krok w stronę łóżka, ale zanim komukolwiek przyszło do głowy zamienienie wspólnego obiadu w kolejną próbę zrujnowania Prewettowi pieczołowicie ułożonej fryzury - kolejny świst powietrza.

I nie stali już w New Forest. Drzwi ich (?) domu były zamknięte, w czym upewnił się kilka razy (miał czas...), pies wielkości konia był na dworze, bonusowy pies przygryzał wargę swojego właściciela wsparty plecami o mur budynku przy Charing Cross Road. Nie oddalili się bardzo od Pokątnej. Znajdowali się w przeciwnym kierunku drogi niż z Magicznych Dzielnic do cyrku, ale to wciąż było znane wszystkim czarodziejom Westminster.

- Kocham cię - szepnął mu cichutko, z nadzieją na to, że to wystarczy na rozładowanie napięcia, a przynajmniej wymienienie go na nowe, to związane z obściskiwaniem się dwójki facetów w ślepym zaułku dosyć obleganej ulicy. Dłonie zaczepione o jego kark, powoli zsunęły się w dół, zahaczając nieświadomie o tej naszyjnik z pereł. Co by o tym powiedział? Pewnie jak zwykle nic. Ale gdyby wiedział, to byłaby jedna z tych nocy, kiedy zasypia autem po dużej dawce odurzającego narkotyku. - Chodź - złapał go za dłoń, splatając ciasno ich palce i ruszył w kierunku głównej ulicy. - Mam nadzieję, że ci się spodoba.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
20.01.2025, 21:04  ✶  

Jak mógłby się na niego gniewać zbyt długo czy myśleć o swojej pracy, kiedy ledwo mijał zakręt ściany własnego domu i widział... to? Spojrzenie, które sprawiało, że człowiek był jak kostka czekolady rzucona w garnku na płomień kuchenki. Roztapiasz się i chcesz, żeby ktoś przesunął po tobie językiem, bo przecież tylko do tego zostało twoje ciało w tych momentach stworzone. Jego uśmiech - był automatyczny. Kąciki warg same wędrowały ku górze. Flynn był śliczny, doskonały w każdym calu. Ganił się w myślach za to, że nawet te blizny na nim były teraz ekscytujące, choć wystarczyło zatrzymać się dłuższą myślą, by wywoływały smutek i współczucie. Myślenie o tych niektórych tatuażach (Fontaine znaczyła jego serce), o tych ranach dawno zadanych i tych, które zadał sobie. W tym ta jedna na udzie, która przypominała o tym, co działo się w tym domu, a potem mówienie, że to wszystko było artyzmem. Powiedział mu to i trochę żałował, bo przecież... przecież to było okrutne. Przecież wcale tak nie myślał. Przecież...

... przyjemnie uderzało mu serduszko, kiedy trzymał dłonie Flynna, kiedy czuł jego zapach, zapach tej ulizanny, która zamieniała jego włosy w cud boski i kiedy ciepło jego ciała stawało się lepsze od ciepła kota siedzącego ci na nogach.

- Mój piękny, przyrównujący mnie do matek i psów partner, wyznaje mi miłość. - Rozchylił powieki ze śmiechem zamarłym na końcu ust, kiedy delikatnie się odsunął tylko po to, by móc zajrzeć w najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widział. Był pewien, że każdy dzień sprawia, że Flynn wyglądał lepiej. Nie wiedział tylko, na czym to polegało. Gdzie krył się ten sekret. Z każdym kolejnym razem był bardziej przystojny, bardziej śliczny, bardziej piękny. Nawinął sobie na paluszek jednego loczka. - Jestem prawdziwym szczęściarzem. - Albo może największym pechowcem, że akurat w takiej osobie się zakochał? I zamiast kierować się rozsądkiem, który w wolnych chwilach przychodził do jego głowy, potem widział Flynna i... wszystko diabli brali. Zapadał się w tym coraz bardziej i chciał więcej. Puścił ten kosmyk włosów i zacisnął palce na jego dłoni. - Ja również. - Pozytywne nastawienie Laurenta przyćmiewało jakąkolwiek niepewność. - Dziękuję za kwiaty. Piękne. - Uwielbiał lilie. Jak wiele kwiatów, ale chyba one dumnie walczyły o trzecie miejsce. Zaraz za różami i słonecznikami. Przynajmniej jeśli chodzi o bukiety. - Wiesz, że kwiaty mają swoje znaczenia? Co ciekawe - również kolory. Układane w bukietach ma nawet znaczenie ich ilość - dobiera się je ze względu na konkretne okazje. Nie, bez obaw, nie rozpatruję twoich bukietów pod tym kątem... może trochę. - Nieco przymrużył oczy. Ciężko było nie zauważyć, że miał dobry humor. Właściwie w przypadku Laurenta chyba się nie dało tego NIE dostrzec. - Tylko z ciekawości, nie pod względem oczekiwań. Zerwane przez ciebie mlecze z parku i stokrotki miałyby dla mnie większą wartość niż jakikolwiek bukiet od kogoś innego.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#4
20.01.2025, 22:41  ✶  
Uczucia to była jednak śmieszna sprawa. Człowiek się uzbrajał na dziesiątki okoliczności, budował te wszystkie mury chroniące najbardziej wrażliwe elementy jego charakteru, męczył się, stroił, próbował, starał się... Stresował. I nagle ten stres znikał. Zamiast tego pojawiała się ręka za plecami Laurenta i prowadzenie go przed siebie jak trofeum, którym niewątpliwie był. W sposobie bycia Crowa nie dało się nie zauważyć zadowolenia z takiego towarzystwa - na próżno w tym było szukać zwątpienia lub wstydu, jeżeli w cokolwiek wątpił to w samego siebie - własne kroki i poczynania. Nie w niego. Nie w to, że pokazywanie się razem było dobre.

Piękna bajka z niezliczoną liczbą pęknięć na fasadzie.

Nie skłamał. Naprawdę go kochał, albo się w nim zakochiwał, ale to wcale nie pomagało zamaskować tego, jak łatwo było skruszeć i obsypać się temu co razem budowali. Wielkie słowa, czyny, gesty. Branie wszystkiego za szybko i za poważnie. Może to by działało, gdyby byli gotowi przyjąć to i zmieniać się pod swoim wpływem, zamiast wracać do korzeni, do najgorszych przyzwyczajeń, jakie tylko mieli. Crow mówił sobie, że to wszystko przez głowę. Taak, to głowa była winna większości jego porażek - popsuty mózg, który zdaniem lekarzy produkował za mało tego, czego potrzebował i za dużo tego, czego nie powinien. Nawet gdyby starał się o tym nie myśleć, na nic się to zdawało, bo miał przez sobą zawsze namacalny dowód swoich dysfunkcji - czerń i biel, szarość pożerającą wszystkie kolory. Była w świecie czarodziejów klątwa, która to czyniła, ale on nie był jej ofiarą - nie rozumiał do końca, w jaki sposób to działało, ale znał swój wyrok. Nawet magia nie mogła odtworzyć braków, nie potrafiono stworzyć czegoś z niczego. Nigdy nie będzie widział kolorów.

A kolory w tej restauracji były piękne. Kolejny niepozorny budynek bez żadnego szyldu ani witryny zachęcającej do wejścia. Żeby to zrozumieć, trzeba było znaleźć się w środku. To miejsce było całkowicie nowe - nowe stoły, nowy blat, świeżo odmalowane ściany, wypolerowane łyżeczki. Ciemnobrązowe, drewniane elementy zestawione z zielenią i złotem. Przytulne, eleganckie miejsce z nutką magii. Ktoś, kto się na tym nie zna, nie wiedziałby od razu - palma to przecież palma, może sobie rosnąć gdziekolwiek. Mugole by się tym zachwycili - bo jak to mieć tu tyle egzotycznych roślin przy tak nastrojowym, nieco ubogim oświetleniu, przy tych temperaturach. W takim stanie? A jednak - bo te rośliny magicznie pędzono i wspomagano je w utrzymaniu liści tak pięknymi i jak tylko się dało.

Otworzył przed nim drzwi i wpuścił go do środka jako pierwszego. Poza jedną młodą dziewczyną i obsługą nie było tu innych osób, a już na wejściu średniego wieku Tajka przywitała ich jak starych przyjaciół, od razu prowadząc do miejsca w osobnej sali. Na uboczu, wśród tych wielkich liści.

- Ploszę baldzo - powiedziała, kładąc przed nimi dzbanek z kwitnącą herbatą i dwie karty.

Wnętrze urządzone z gustem. Dobrze rozplanowana karta dań z tajskimi potrawami w tym coś, co wiedział już, że Laurent lubił - krewetki. Czysta łazienka. Brak tłumu. To miejsce było jeszcze zamknięte, niemożliwe, żeby inni ludzie nie chcieli wejść do środka i zjeść obiadu w takim otoczeniu. A jednak byli tu sami. Na stole pojawiła się świeczka. To było oczywiste, ze względu na czyje upodobania znaleźli się tu dzisiaj.

- Zostawi was samych, jak coś zamówita, to ja si przejde tu. A nie mówił mi, że ksiażę Edynbugga tu pszyjcie a nie z cyyku ktosi. - Pokręciła głową z rozbawieniem i odeszła w stronę lady, gdzie usiadła obok tamtej dziewczyny, co ją zauważyli wchodząc. Córka. Pomrukiwały coś do siebie o tym, żeby Laurenta później zapytać o to, jak mu smakowało, bo (chociaż ciężko to było dosłyszeć przez muzykę i fakt, że mówiły bardzo cichutko) wygląda na kogoś, kto się chociaż trochę zna na rzeczy.

Crow nie spoglądał ani na nie, ani na kartę dań, ani na herbatę rozkwitającą w dzbanku. Cały czas patrzył się na Laurenta. Siedząc naprzeciwko, nie miał jak go objąć, ale znalazł na to sposób - wyciągnął się i nagle stykały się ich nogi. Uśmiechnął się do niego słodko i skinął głową. Chciał usłyszeć o tym, jak minął mu weekend.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
20.01.2025, 23:59  ✶  

I opowiadał mu o tych kwiatach. O tych kompozycjach, o tych kolorach, tych swoich ulubionych... o tym, że tyle a tyle kwiatów dobierało się na tę okazję, a tyle na tamtą. Że w poprzednim bukiecie Flynn przyniósł mu dziewięć kwiatów, a teraz były cztery. Jeśli Aria była ulubioną siostrą Flynna to Laurent powinien być jego koszmarem. Ale szli teraz objęci ulicą, Laurent tylko czasami przerywał i zerkał z lekkim zarumienieniem na ulicę, na przechodniów, ale zaraz wracał swoją uwagą do Flynna. I opowiadał dalej. Wiedząc, że Flynn słuchał. Wierząc, że słuchał. I nijak nie wymagając, żeby cokolwiek z tego zapamiętał. Tylko segregował odrobinę informację. No bo przecież nie powie o tym, że Dante przysłał mu malwy, prawda? Przepiękne kwiaty o smutnym znaczeniu, kiedy patrzyło się na ich relację. Przecież mu nie powie, że... och, jasne, że mógł powiedzieć. I wtedy zepsuć tę chwilę, bo Flynn przestanie się tak delikatnie uśmiechać i zacznie napinać.

Co, jeśli jednak dało się zmienić na swoją lepszą stronę?

- Ależ piękne miejsce. - Marzenia i życzenia o to, żeby się spodobało, zostały spełnione. Barwy cieszyły oczy - a Laurent nie miał pojęcia, że nie cieszyły oczu Flynna. Nawet nie wyciągnął dłoni do tej klamki, tak przyzwyczajony do tego, że zazwyczaj to przed nim otwierano drzwi, kiedy nie było obok kobiety... a mimo to posłał Flynnowi uśmiech, kiedy je otworzył. Z zaintrygowaniem powiódł wzrokiem po wystroju, zatrzymując oczy na egzotycznych roślinach, które rosły tu sobie jakby nigdy nic. Jakby temperatura i brak słońca im nie przeszkadzał. Magiczne knajpki w niemagicznych dzielnicach - Laurent miał tylko jedną taką. Kawiarnię konkretnie, nad Tamizą, o zdzierczo wysokich cenach. Ale widok był przepiękny. I na szczęście właściciel przyjmował tam opłaty w galeonach.

- Dziękujemy. - Uśmiechnął się do niej uroczo. Chciał powiedzieć, że bardzo ładnie mówi po angielsku, skomplementować ją - ale znów się powstrzymał. Ze względu na Flynna. - Książę... och, jaki piękny komplement... - To lekkie zawstydzenie z jego strony było perfekcyjnie udawane. Ale Flynn znał go pod tym kątem najlepiej ze wszystkich. Laurenta nie dało się zawstydzić komplementami tego typu. Albo przynajmniej było to bardzo trudne. - Ach, te herbaty są takie piękne... Nie mogę się napatrzeć na to dzieło sztuki... - Przesunął palcem po dzbanku, przez moment skupiając się na tym, jak ona kwitnie. I dopiero po momencie unosząc wzrok na dwie kobietki, słysząc ich rozmowę. Dziwne było to, że kelner nie pyta od razu, czy przynieść coś do picia, a od razu podaje herbatę. Dziwne, ale bardzo charakterystyczne. Odwrócił wzrok na Flynna, kiedy poczuł dotyk jego nogi pod stołem. I... przez chwilę się tak w niego wpatrywał. Pierwsze co mu przyszło do głowy? Żeby go trochę pokusić i podrażnić. Widać to było w sposobie, jaki przez moment na niego patrzył w tej chwili. W tym powłóczystym spojrzeniu, które zapraszało do tego, by położyć dłonie na jego kolanach... ale to był tylko moment. - Wiesz, w czym leży większość majątku takich, jak ja? W nieruchomościach. W budynkach. To przerażające, jak wiele monet jest tam wetkniętych - gdyby spoglądać z przymrużonymi oczami na Pokątną to jestem pewien, że ujawniłoby to zaklęcie kryjące - wszystko byłoby zbudowane nie z cegły i kochanego przez anglików kamienia, a ze złota. - Kontynuował, kiedy minęła mu ta pierwsza chwila poruszenia tym uśmiechem i lekkością spojrzenia brązowych, doświadczonych życiem oczu Flynna. - Nie jestem wielbicielem infrastruktury ani nie mam głowy do przeliczania wszystkich tych pojedynczych galeonów na kamieniach. Natomiast dobrze się nauczyłem, że to złoto, na którym kopcu najchętniej bym spał, doskonale przechowuje się w formie... sztuki. - Kontynuował. - Większość tych obrazów zalega w muzeach, gdzie o nie dbają, albo gdzieś krzątają się po mojej skrytce Gringotta... - Bo nie miał galerii w swoim domu i nawet nie chciał mieć jakieś specjalnej galerii w nowym. Uwielbiał podziwiać sztukę, choć jej znawcą nie był, ale wolał dom obwieszać innymi rzeczami niż wartymi setki galeonów obrazami namalowanymi przez jakiegoś sławnego artystę. Co zresztą było widać. - Jeszcze ciekawsze jest to, że czasem więcej kupisz za jeden obraz niż za jego równowartość w złocie... na szczęście wiem, jakie dzieła lubi Szef Departamentu Skarbu. - Uśmiechnął się jakże niewinnie. - Miałbym bardzo kiepski weekend, gdyby nie to. - Odsunął lekko dzbanek, by sięgnąć po kartę i ją otworzyć. - Strasznie mnie drażni ilość pieniędzy wypływających w celu napraw. Ubezpieczenie pokryje koszty, ale każdy dzień tego zastoju to jak tracenie kolejnych monet... - Uniósł wzrok na Flynna i uśmiechnął się na nowo. - Wiem, to nie jest interesujące ani trochę. - Różnica problematyki dwóch światów. - Powiedz mi - jak to się stało, że jesteśmy tutaj sami?



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#6
21.01.2025, 09:44  ✶  
Cieszyły go te historie. Niech opowiada o kwiatach, o tym co go męczyło przez ostatnie dni i o tym co go cieszyło. Niech mówi o sobie, o świecie, o wszystkim. I niech dostaje w zamian za ten potok słów delikatny, ciepły uśmiech kogoś, kto badał jego oczy i próbował przynajmniej częściowo zagłębić się w świat, jaki Laurent tworzył tymi opowieściami. Nazywajcie go sztucznym, skoro tyle negatywności i toksyny zalegało mu na sercu, a się wypytywał o jakieś pierdoły, ale on też chciał trochę poudawać. Że wszystko mogło być w porządku. Że z nim może będzie inaczej i za miesiąc Laurent nie odkryje, że potrafi krzyczeć, a nawet drzeć się w reakcji na to, co znowu odpierdalał Flynn. Dzisiaj zero unoszenia głosu. Zero wyzwisk. Zero wyrzutów. Dzisiaj nie będzie uderzał w nic pięścią. Za miesiąc nie będzie wydrapywał śladów na skórze na samą myśl o tym, że znowu nic nie szło po jego myśli. Za pół roku nie będzie zabierał swojej kurtki z New Forest mówiąc z całkowitym przekonaniem o prawdzie tego stwierdzenia, że Laurent już nigdy nikogo nie pokocha tak jak jego i nigdy nie będzie szczęśliwy. Nigdy. Nałoży na niego przekleństwo takie jak na każdego, kogo zostawiał za swoimi plecami, chociaż kiedyś obiecywał, że nigdy nie odejdzie. Nie. Dzisiaj będzie inaczej. Dzisiaj zjedzą pyszny obiad w tajskiej restauracji. Później pójdą na spacer, żeby się to wszystko ułożyło w brzuszku. Posłucha jeszcze więcej historyjek, pouśmiecha się. Posiedzą na jakiejś ławce trzymając się za ręce i nigdzie nie będą się spieszyli. Kupią mu to śmieszne czerwone picie smakujące jak pokruszony lód z syropem. I wciąż będzie jeszcze dużo czasu, więc będą mogli popływać w tym jego ukochanym morzu. Wymasuje mu plecy. Przypilnuje go kiedy będzie ucinał sobie drzemkę w wannie. A później może Laurent da mu to, co zawsze kręciło się z tyłu jego głowy. A może nie. Może przeczytają kolejny rozdział książki i pójdą spać. Ale to mógł być idealny dzień, tak? Idealny dzień, w którym się nie sprzeczają, żaden z nich nie czuje się skrzywdzony. Bez smutnych min, uciekających spojrzeń. Po prostu miłość. Chciał, żeby Laurent czuł się kochany.

Słuchał go z tym delikatnym uśmiechem.  Przesunął swoją nogą po jego nodze.

Nie zgadzał się z tym, co mówił. Większość majątku „takich jak on” leżała w ludziach, którzy chcieli dla nich pracować i wykonywali tę pracę dobrze. Człowiek był najważniejszym elementem z zasobów przedsiębiorstw, na których bogacze opierali swoje bogactwa. Jeżeli tych przedsiębiorstw nie posiadali, ich majątki topniały. Stawali się coraz ubożsi z dnia na dzień. Nie było ich stać na życie, jakie prowadził Laurent. Ale nie powiedział tego. Bo to był dobry dzień i elaborowanie o tym, że te wielkie dzieła sztuki nie miały żadnej wartości kiedy nikt nie chciał za nie zapłacić ile sobie życzyli.

Żadnych złych słów. Żadnego zbaczania na tematy, które mogłyby ich poróżnić.

- Bo się nie otworzyli. Jechałem tędy - na desce, nie doprecyzował tego przypadkiem - i zobaczyłem, że się męczą bo im prąd wy - jebało? - waliło i przyszedłem im pomóc. Jak pracowałem to mi przynieśli taką herbatę właśnie - tę skompletowaną - i pomyślałem o tobie. - Jego warga drgnęła. - Więc zapytałem, wtedy jeszcze trochę żartobliwie, czy mają w ofercie randki. - To drgnięcie momentalnie przestało wyglądać jak skurcz twarzy. Uśmiechnął się, ale tym razem o wiele, wiele naturalniej. Tak jak uśmiechają się ludzie, z którymi Laurent flirtuje.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
21.01.2025, 13:01  ✶  

Sztuczny taniec dbania o to, by chociaż jedno takie spotkanie nie było zakończone czymś złym. Laurent powoli układał to sobie w głowie. Te dwa dni były na to całkiem dobre i byłyby jeszcze lepsze, gdyby nie to, że w tym wszystkim musiał jeszcze pracować. Albo nie? Z jakiegoś powodu ta praca dawała mu siłę, nawet jeśli go drażniła (jak dzisiaj), nawet jeśli czasem wybuchał gniewem na niektórych klientów (och, to były bardzo ciche wybuchy), nawet jeśli niekiedy go męczyła. Powoli układał sobie w głowie to, że na każdy temat jest czas, tylko nie każdy czas jest odpowiedni na temat. Układał sobie w głowie, że nawet jeśli te emocje się pojawiają, on po prostu musi się nauczyć, jak ich nie chłonąć. Nie złościć się na Flynna o to, że potrzebuje przestrzeni do poradzenia sobie z tym wszystkim, nie robić jakichś głupich ruchów, które zraniłyby ich obu. Ułożenie sobie to jedno - wprowadzenie w realia? Ano właśnie. Laurent był (na szczęście) uparty. Na szczęście nie lubił się poddawać, a w swojej zdrowej formie był gotów zrobić naprawdę wiele, żeby osiągnąć to, czego chciał. Te wątpliwie moralne rzeczy również, ale znowuż - moralność stawała się kolorowym ptakiem wycenianym na podstawie wyglądu. Utrzymywanie czystości sumienia i bycie, tak najzwyczajniej w świecie, dobrym człowiekiem było dla niego misją życiową. Stało się nią, bo przecież musiał odpokutować czyjąś śmierć. Flynn - dręczą cię wyrzuty sumienia? Coś, nad czym się zastanawiał. Kolejna rzecz, o którą chciał zapytać.

Flynn, który tak po prostu wbija do knajpki i pomaga ludziom, bo im prąd wywaliło. Kolejny nowy obraz człowieka, którego miał dane poznawać coraz bardziej. Te puzzle. Te porozrzucane puzzle, które w końcu przestawały być takim chaosem... zaczynały tworzyć spójność. Wiry barw i ostrej czerwieni w miejscach wybuchów emocji, ale czuł się coraz spokojniejszy ucząc się reakcji... na przykład nie poruszając tematu prezentów i nie dając mu go do rąk własnych. Pamiętając dobrze niezręczność (tak to opisał w swojej głowie), jaką stworzył tamten dziennik. Dziennik, który znów chciał uzupełniać... a najchętniej uzupełniałby go z nim.

- Aaaw... - Przyłożył dłoń do policzka, zauroczony tym uśmiechem. Jego tonem, takim spokojnym, tą jakże prostą opowiastką. Cóż z tego, że prostą! Nadal romantyczną! Bo pomyślał o nim! Zobaczył tę piękną herbatę i pomyślał o nim. - Wszystkie te dzieła sztuki tracą wartość, kiedy na ciebie patrzę. - To było w jakimś stopniu zatrważające, ale Laurentowi brakowało słów. W całym morzu tych wszystkich komplemencików, jakie potrafił prawić innym, kiedy patrzył na Flynna w tych chwilach zachwytu, tak intensywnie czuł, że jakoś te wszystkie komplementy się rozpływały. I to było zatrważające, straszne! Bo akurat jemu, ze wszystkich ludzi, chciał tych komplementów prawić najwięcej. Było widać, jak Laurent wpatruje się w każdy milimetr twarzy tego człowieka. Jak wiedzie oczyma po jego czole, łuku brwiowym, po nosie, policzkach, ustach, zatrzymując się co jakiś czas, donikąd nie spiesząc. Tak, ta karta dań traciła na znaczeniu. - Nie mógłbym się również nie pochwalić. - Na moment przymknął oczy, przyjmując jakże dumną pozycję, układając palce na wysokości swojego mostka. - Poznałem jeden z tajników fizyki. - Którą lubisz czytać. Czy książki były trafione - nie wiedział. Może Flynn je przerobił już pięćdziesiąt razy. Może w bibliotece. - Już je nawet opanowałem w praktyce. Odważę się zacytować - uchylił powieki - "ciało rzucone na łoże, traci na oporze". - Rozłożył ręce na boki, jakby prezentował siebie i swoją dumną wiedzę.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#8
24.01.2025, 06:32  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.01.2025, 06:32 przez The Edge.)  
Potrafił poniżyć się, uwłaczyć sobie na tak wiele różnych sposobów. Oh, tracą na wartości, bo kiepsko przy nich wyglądam? I przez to jak źle czuł się przez ostatnie tygodnie, naprawdę przeszło mu przez myśl, żeby nie pozostawić tych chorych myśli głuchej ciszy. Ale nie mógł tego zrobić, prawda? Tak samo jak nie mógł zauważyć głośno, że te tajniki fizyki, o których mówił Laurent, wcale nie były tak wesołe. Po pierwsze - to były żarty opowiadane komuś innemu, a Crow próbował te dwa światy wyraźnie rozdzielić. Po drugie - oboje przyznali się sobie do smutnych wspomnień. Laurent do bycia wykorzystywanym wbrew własnej woli. Crow do tego, że ta wola bardzo szybko zmieniała się na niekorzyść jego wierności. Tak, faktycznie. Tracił na oporze, kiedy tylko ktoś naparł na niego, przypominając mu, jak łatwo było wsadzić rękę do cudzych spodni i dać mu to, czego chciał. Oboje chcieli? Bo to tak działało, prawda? Faktycznie, najważniejsze prawo fizyki.

Nie mógł tego zrobić.

Żadnych złych słów. Żadnego zbaczania na tematy, które mogłyby ich poróżnić.

Bo naprawdę chciał, żeby ten dzień był idealny, nawet kiedy wzbierało się w nim napięcie. Nie kłamał mówiąc, że porywczość była na stałe wpisana w repertuar jego przykrych zachowań i ta porywczość nie opuściła go tylko dlatego, że coś sobie postanowił. Frustracja już tliła się gdzieś w środku. Zaczynał się gotować, ale przykrył prawdę pokrywką i zamierzał to dusić. Na pewno było warto - pokazać swoją kochającą, delikatną stronę, zamiast tej, która miała ochotę rzucać butelkami z benzyną w te nieruchomości i obrazy każdego, kto go wkurwiał. Jego delikatna, kochająca strona była wciąż czymś, co uchroniło go od stania się kolejną z wielu ofiar protestów. Każda rewolucja zbierała swoje żniwa, a on miał charakter typowego wykonawcy.

- Muszę być naprawdę dobrym złodziejem - jego uśmiech się poszerzył. - Ukradłem najśliczniejszą i najmądrzejszą perełkę Prewettów, teraz jeszcze kradnę blask wszystkich dzieł sztuki. - Zmrużył oczy, wpatrując się w niego. I co ty z tym zrobisz, Laurencie? Wyglądał na tak dumnego z siebie, tak szczęśliwego... Jak mógłby... Zgasić to światło, które przed nim siedziało? Srak. Mógłby to zrobić. Cios nożem bolał i zostawiał po sobie szkaradne blizny, nawet jeżeli nie zniszczył kogoś zupełnie, ale cios słowem nie był wcale gorszy. Potrafiłby jednym zdaniem zgasić te iskry w jasnoszarych tęczówkach. A może i nie zdaniem. Czasami wystarczyły miny. Jego twarz nie wyrażała teraz dużo wiele poza uznaniem i miękkością, ale gdyby ściągnąć ku sobie brwi...

- Laurent... - wydał z siebie krótkie mhm - schlebia mi to, co dla mnie robisz...

Nic poza tym. Nie pojawiło się dziękuję, ale zwerbalizował wreszcie wdzięczność za to, że ktoś coś dla niego kupował, myślał o nim, uczył się go. Bo to wcale nie było takie oczywiste.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
25.01.2025, 13:01  ✶  

Te wszystkie smutne rzeczy, Dante, pieniądze, Śmierciożercy, te traumy i przeszkody - wszystko to zostało za drzwiami. Po której stronie? Tam, zamknięte w domu, z którego zniknęli, czy może na ulicy, za szybami restauracji z magicznie rosnącymi roślinami? Gdyby nie to, jak nie mógł się napatrzeć na człowieka przed sobą to właśnie spoglądałby na te rośliny z ciekawością i próbował odgadnąć, co to za gatunek. Zagadałby kelnerkę, może by wiedziała? Podpytał o tę herbatę. Miał okazję podobną oglądać, ale przecież ta była wyjątkowa, tak? Coś podobnego pokazywała mu Olivia - ta sama postać, dzięki której udało się zdobyć wszystkie te wszystkie tajemnicze przedmioty, które czekały na Flynna z rana. No, nie wszystkie. Poza tym, co kazał uszyć krawcowi... Matko, błogosław Migotka, który zdjął miary z ubrań czarnowłosego. I to jak sprawnie.

Zachichotał, przymykając przy tym oczy, unosząc dłoń ze zgiętymi palcami przed usta, jakby był jakikolwiek powód do tego, by pruderyjność wychodziła tutaj na wierzch. Nie było. I nawet nie było to też celowe udawanie czegokolwiek. Raczej odruch, kiedy roztapiał się w tej słodyczy, bo nawet słowa, których użył Flynn brzmiały jak wyjęte z pudełka jego zwyczajności. Było po prostu dobrze. Niebo mogły przecinać chmury, ale chwila była dla niego bezchmurna. O..? Na pewno..? A ta jedna chmurka..? Jeszcze biała, chociaż powinna być czarna jak węgiel. Dokładnie tak, jak te loki przywodzące na myśl wymyślne ornamenty wyrzeźbione na dachu Kaplicy Sykstyńskiej. Coś świętego w całym grzechu, które jasne oczy mogły podziwiać. Chmurka... Bo przecież nagle wydawało się, że coś jest nie tak. Bo Flynn był... prawie jakby nie był sobą.

- Bez przesady, panie Bell... - Spojrzał na chwilę na ten piękny kwiat, jak herbata już miała swój kolor. Oparł na nim palce, by poczuć to przyjemne ciepło. Mimo, że mówił o przesadzie i chwilę przeciągnął kontynuację tej wypowiedzi, to nadal utrzymane było w żartobliwym tonie. - Przynajmniej z tą inteligencją. Chwałę syreniego piękna zgarniam dla siebie, niechaj wiły mi pozazdroszczą. - Sam lekko przesunął nogą o nogę Flynna, rzucając mu spojrzenie spod rzęs. Sięgnął w końcu po ucho dzbanka, żeby nalać sobie herbaty - i wzrokiem zapytał, czy Flynnowi nalać również. Ach, Flynn... tak spojrzał na ten stoliczek. Flynn i herbata, hmm... - Przepraszam! - Uniósł lekko rękę po nalaniu tej filiżanki i obejrzał się na kelnerkę. - Mógłbym prosić miód. I łyżeczkę. Dziękuję. - Jakkolwiek dziwne by to nie było w takiej restauracji. A może nie było dziwne wcale? Może byli przyzwyczajeni, że dosładzano tu herbatę? Obrócił się znów do czarnowłosego.

Akurat, żeby kolejny raz dać się zaskoczyć. Schlebia mi, ALE..? To brzmiało, jakby tam miało być jakieś ale. Nie padło jednak. Wpatrywał się w niego przez moment w milczeniu z ciekawością i uwagą.

- Wydajesz się być dzisiaj... inny. - Nie, nie wydawał się. BYŁ inny. Powiedział to łagodnie i spokojnie. Ot - spostrzeżenie. - Cieszę się. Dziękuję, że to powiedziałeś. - Może to było krótkie i proste zdanie, a słowo "schlebia mi" znaczyło nieco więcej niż "lubię to". I jakże było motywujące, żeby starać się dalej.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#10
25.01.2025, 18:45  ✶  
Uśmiech Crowa momentalnie nabrał innego wyrazu. Był inny? Nie, był taki sam - taki jak zawsze, chociaż ta prawdziwość dnia dzisiejszego mogła wydawać się inna - bo dusił w sobie te wszystkie krzywe zagrywki burzliwej osobowości. Dzisiejszy dzień miał być idealny - więc i on był idealny, dokładnie taki, jakim napisała go Matka, lepiąc go z gliny rzeczywistości i gwiazd i decydując się na to, że przyjdzie na świat w ciepły, sierpniowy dzień, w którego słońcu miał się opalać.

Kim by był, gdyby nie to wszystko? Gdyby nie kochał - byłby trupem - to już zostało powiedziane, ale gdyby... Gdyby go nigdy nie porzucono, tylko dano mu wyrosnąć na tego, kim miał być - czy byłby dobrym człowiekiem? Czy... różniłby się aż tak bardzo od człowieka, którego zaprzysiągł zamordować?

Z pewnością byłby człowiekiem, którego pożądano. Bo to gorąco było dla niego naturalne. Lubił gwiazdy i mówienie o nich, ale gdyby musieć mu przypisać kartę, to jednak byłoby to konkretnie Słońce. Słońce, którego mu na pewnym etapie zabrakło. Nie stworzono go do kąpania się w migotliwym blasku martwych od lat gazowych gigantów, których blask docierał do Ziemi z opóźnieniem - on lubił być blisko, on lubił żar, namiętność. On się wyszczerzył, przechylił twarz w bok i przesunął językiem od kła do kła, pokazując mu wyraźnie, co myślał o czymś tak skromnym i pozornie niewinnym jak zaczepianie się nogami. Myślał o sobie często w podły sposób, częstował się epitetami, jakich by mu nie powiedzieli nawet najwięksi wrogowie, a jednak posiadał w sobie ten element zarozumiałości mówiący, że gdyby chciał, to ten słodki chłopak chcący wprawić w zazdrość leśne widma mącące mężczyznom w głowach, błagałby go o bliskość, owijając ręce wokół jego szyi, wciskając nos w obojczyk, sapiąc i układając mu się wygodniej na kolanach.

Mógłby...

To było dobre słowo. Posiadanie możliwości i wybieranie jednej z nich było czymś, o czym marzył jako dziecko wyjeżdżające do wielkiego miasta za marzeniami. Wybór. Rzadko go miał. Przywykł do wydawania mu poleceń i przyjmowania ich. Ale teraz miał wybór, wybierał i wybrał, że tę historię chciał napisać inaczej - opowieść jego i Laurenta nie miała być streszczana niestosowną bliskością, od której nie da się uciec. Napisał ją z Cainem, z wieloma innymi osobami i nie zamierzał wykorzystywać ponownie tych samych rękopisów w kółko i w kółko. Oczywiście, że go chciał od siebie uzależnić. Laurent Prewett miał niedługo nie wykonać żadnej czynności bez myślenia o nim. Będzie go nawiedzał w snach i na jawie. Całe jego życie będzie kręciło się wokół Crowa. Jednym z fundamentów będzie taki dobry dzień. Dzień, do którego się wraca i uśmiecha.

- Przecież ja nie przesadzam - zamrugał oczami, wyciągając się na tym krześle. Widząc pytające spojrzenie, pokiwał głową twierdząco. - Inny? - Nie mógł teraz skłamać, bo jeżeli odwróci to teraz w jakiś sposób, podważy jego spostrzegawczość, to wyjdzie na fałszywego lub ujmującego jego inteligencji. - A może jednak przesadziłem z flirtem? Nie, nie da się z nim przesadzić. Zasługujesz na każde śliczne słowo, które padnie z moich ust dzisiejszego dnia. I każdego następnego. Chcesz usłyszeć najsłodsze z nich? - Teatralnie powachlował się kartą dań. Nawet jej nie otworzył. Tak naprawdę wybrał już, umawiając to spotkanie. - Oh i jak coś, to powiedziałem im, że lubisz „owoce morza”. - Skinął w kierunku idącej do nich kobiety. Tajka faktycznie zbliżała się, żeby zrealizować rzuconą jej prośbę. Crow nawijał jeden z loków na swój palec, Laurent zaś mógł poczuć tego efekt. Delikatne mrowienie sunące od łydki w górę. Zupełnie jakby ktoś przesuwał po jego ciele paznokciami. Bardzo delikatnie i z wyczuciem, piął się dotykiem coraz wyżej. Za chwilę miało zrobić się niezręcznie.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: The Edge (7595), Laurent Prewett (7399)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa