01.07.2024, 00:10 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.08.2024, 05:33 przez Lorraine Malfoy.)
Zapach suszonych ziół niósł się po mieszkaniu Lorraine, kiedy ta metodycznymi ruchami rozdzielała nad stołem kuchennym kolejne składniki kojącego naparu. Liście melisy. Koszyczki rumianku. Nienawidziła bezczynności: odnajdywała spokój w działaniu, w eleganckiej powtarzalności całego procesu warzenia eliksiru, którego recepturę znała na pamięć. Kwiaty męczennicy. Korzeń kozłka lekarskiego. Wcześniej rzuciła na siebie zaklęcie uspokajające, więc w ruchach jej dłoni tkwiła pewność o znamionach rytuału. Ziele krwawnika. Liście mięty pieprzowej. Przez ostatnie trzy dni zużyła cały zapas naparu, próbując okiełznać dziwny rozstrój psychiczny, wywołany pojawieniem się u wybrzeży kraju statku-widmo: tęskny zew morza – który Lorraine zignorowała, wbrew swej wilej naturze – zdołał jednak skusić Atreusa. Nie istniało remedium na jego kompleks bohatera, ale odpowiedni eliksir mógł pomóc obojgu zregenerować utracone siły. Bulstrode, któremu wskazała wcześniej krzesło, wyglądał bowiem na bardziej zmarnowanego od niej.
On nie ufał jej, ona nie ufała jemu, a jednak, wystarczyło krótkie "potrzebuję cię", by Atreus przybył pod wskazany w naprędce skreślonym liście adres, wystarczyło też krótkie "o co chodzi", by Lorraine – w sposób klarowny, acz zaskakująco lakoniczny – odmalowała przed nim wizję masowej histerii, która ogarnęła tej nocy Stonehedge.
Dopóki trwała w objęciach Maeve, wszystko było dobrze. Było coś uspokajającego w równym oddechu kobiety, w biciu serca obok, i czasem sama świadomość, że jej ukochana leży tuż obok, pozwalała Lorraine zasnąć. Miłość, podobnie jak sen, była luksusem, na który wiła rzadko mogła sobie pozwolić. Wysunęła się z ramion Maeve zanim jeszcze wstało słońce, z żalem opuszczając jej sypialnię, by zaplanować, co powiedzą na przesłuchaniu w Ministerstwie. Była to winna ukochanej. W końcu to ona wplątała Maeve w ten cholerny rytuał.
Z Atreusem ograniczyła się do faktów: jej opowieść była krótka, ale dosyć dramatyczna. Przedstawiła mężczyźnie osoby zgromadzone w kręgu, zachowanie Arcykapłanki i jej przybocznych, skrzywiła się, opowiadając o ofierze Agathy, widziałam twarz Bogini, wyznała z prostotą Lorraine, świadoma, jak obco i odlegle musiał w tamtej chwili brzmieć jej głos, nie zagłębiając się w więcej szczegółów, bo przecież ważniejsze było to, że ostatecznie Isobell, zawodzącą niby dzikie zwierzę, obezwładniono w kręgu kamieni, a dookoła pojawili się przedstawiciele Brygady Uderzeniowej. Widząc, że większość uczestników rytuału doznała silnego szoku, łatwo odpuścili natychmiastowych przesłuchań. Ale Lorraine wiedziała, że śledczy szybko upomną się o świadków zdarzenia, prosząc o złożenia stosownych zeznań. Musiała wiedzieć, co mówić, i jak mówić. Potrzebowała kogoś, kto myślał jak auror, żeby ją w tym wyszkolił.
– ...Nie sądzę, by Agatha naprawdę chciała się zabić – stwierdziła nagle Lorraine. Nacięła tylko nadgarstek, bardziej przestraszona chaosem niż zdeterminowana, głupia dziewczyna, próbująca zadowolić wszystkich dookoła, własnym kosztem. – Nie sądzę, by zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie rozumiem tylko, dlaczego Arcykapłanka przystała na jej ofiarę. – Wpatrywała się z przez chwilę w drewnianą deskę z wcześniej przygotowanymi ziołami, i nóż, którym siekała drobno świeże liście. Odsunęła je na bok. – Nikt nie rozumiał. Wszyscy ci mężczyźni dookoła tylko mówili, mówili, i wciąż mówili, a żaden nie pomyślał, by zabrać jej nóż. – Kiedy wytarła ręce o sukienkę, w powietrze wzbił się przyjemny zapach mięty. – To pewnie przez te przeklęte wianki.
Zamieszała w kociołku, z którego unosił się słodki zapach lipowego naparu.
On nie ufał jej, ona nie ufała jemu, a jednak, wystarczyło krótkie "potrzebuję cię", by Atreus przybył pod wskazany w naprędce skreślonym liście adres, wystarczyło też krótkie "o co chodzi", by Lorraine – w sposób klarowny, acz zaskakująco lakoniczny – odmalowała przed nim wizję masowej histerii, która ogarnęła tej nocy Stonehedge.
Dopóki trwała w objęciach Maeve, wszystko było dobrze. Było coś uspokajającego w równym oddechu kobiety, w biciu serca obok, i czasem sama świadomość, że jej ukochana leży tuż obok, pozwalała Lorraine zasnąć. Miłość, podobnie jak sen, była luksusem, na który wiła rzadko mogła sobie pozwolić. Wysunęła się z ramion Maeve zanim jeszcze wstało słońce, z żalem opuszczając jej sypialnię, by zaplanować, co powiedzą na przesłuchaniu w Ministerstwie. Była to winna ukochanej. W końcu to ona wplątała Maeve w ten cholerny rytuał.
Z Atreusem ograniczyła się do faktów: jej opowieść była krótka, ale dosyć dramatyczna. Przedstawiła mężczyźnie osoby zgromadzone w kręgu, zachowanie Arcykapłanki i jej przybocznych, skrzywiła się, opowiadając o ofierze Agathy, widziałam twarz Bogini, wyznała z prostotą Lorraine, świadoma, jak obco i odlegle musiał w tamtej chwili brzmieć jej głos, nie zagłębiając się w więcej szczegółów, bo przecież ważniejsze było to, że ostatecznie Isobell, zawodzącą niby dzikie zwierzę, obezwładniono w kręgu kamieni, a dookoła pojawili się przedstawiciele Brygady Uderzeniowej. Widząc, że większość uczestników rytuału doznała silnego szoku, łatwo odpuścili natychmiastowych przesłuchań. Ale Lorraine wiedziała, że śledczy szybko upomną się o świadków zdarzenia, prosząc o złożenia stosownych zeznań. Musiała wiedzieć, co mówić, i jak mówić. Potrzebowała kogoś, kto myślał jak auror, żeby ją w tym wyszkolił.
– ...Nie sądzę, by Agatha naprawdę chciała się zabić – stwierdziła nagle Lorraine. Nacięła tylko nadgarstek, bardziej przestraszona chaosem niż zdeterminowana, głupia dziewczyna, próbująca zadowolić wszystkich dookoła, własnym kosztem. – Nie sądzę, by zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie rozumiem tylko, dlaczego Arcykapłanka przystała na jej ofiarę. – Wpatrywała się z przez chwilę w drewnianą deskę z wcześniej przygotowanymi ziołami, i nóż, którym siekała drobno świeże liście. Odsunęła je na bok. – Nikt nie rozumiał. Wszyscy ci mężczyźni dookoła tylko mówili, mówili, i wciąż mówili, a żaden nie pomyślał, by zabrać jej nóż. – Kiedy wytarła ręce o sukienkę, w powietrze wzbił się przyjemny zapach mięty. – To pewnie przez te przeklęte wianki.
Zamieszała w kociołku, z którego unosił się słodki zapach lipowego naparu.