• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu v
« Wstecz 1 2 3 Dalej »
[22.06.1972] It ended and it left a pearl in my head

[22.06.1972] It ended and it left a pearl in my head
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#1
01.07.2024, 00:10  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.08.2024, 05:33 przez Lorraine Malfoy.)  
Zapach suszonych ziół niósł się po mieszkaniu Lorraine, kiedy ta metodycznymi ruchami rozdzielała nad stołem kuchennym kolejne składniki kojącego naparu. Liście melisy. Koszyczki rumianku. Nienawidziła bezczynności: odnajdywała spokój w działaniu, w eleganckiej powtarzalności całego procesu warzenia eliksiru, którego recepturę znała na pamięć. Kwiaty męczennicy. Korzeń kozłka lekarskiego. Wcześniej rzuciła na siebie zaklęcie uspokajające, więc w ruchach jej dłoni tkwiła pewność o znamionach rytuału. Ziele krwawnika. Liście mięty pieprzowej. Przez ostatnie trzy dni zużyła cały zapas naparu, próbując okiełznać dziwny rozstrój psychiczny, wywołany pojawieniem się u wybrzeży kraju statku-widmo: tęskny zew morza – który Lorraine zignorowała, wbrew swej wilej naturze – zdołał jednak skusić Atreusa. Nie istniało remedium na jego kompleks bohatera, ale odpowiedni eliksir mógł pomóc obojgu zregenerować utracone siły. Bulstrode, któremu wskazała wcześniej krzesło, wyglądał bowiem na bardziej zmarnowanego od niej.

On nie ufał jej, ona nie ufała jemu, a jednak, wystarczyło krótkie "potrzebuję cię", by Atreus przybył pod wskazany w naprędce skreślonym liście adres, wystarczyło też  krótkie "o co chodzi", by Lorraine – w sposób klarowny, acz zaskakująco lakoniczny – odmalowała przed nim wizję masowej histerii, która ogarnęła tej nocy Stonehedge.
Dopóki trwała w objęciach Maeve, wszystko było dobrze. Było coś uspokajającego w równym oddechu kobiety, w biciu serca obok, i czasem sama świadomość, że jej ukochana leży tuż obok, pozwalała Lorraine zasnąć. Miłość, podobnie jak sen, była luksusem, na który wiła rzadko mogła sobie pozwolić. Wysunęła się z ramion Maeve zanim jeszcze wstało słońce, z żalem opuszczając jej sypialnię, by zaplanować, co powiedzą na przesłuchaniu w Ministerstwie. Była to winna ukochanej. W końcu to ona wplątała Maeve w ten cholerny rytuał.

Z Atreusem ograniczyła się do faktów: jej opowieść była krótka, ale dosyć dramatyczna. Przedstawiła mężczyźnie osoby zgromadzone w kręgu, zachowanie Arcykapłanki i jej przybocznych, skrzywiła się, opowiadając o ofierze Agathy, widziałam twarz Bogini, wyznała z prostotą Lorraine, świadoma, jak obco i odlegle musiał w tamtej chwili brzmieć jej głos, nie zagłębiając się w więcej szczegółów, bo przecież ważniejsze było to, że ostatecznie Isobell, zawodzącą niby dzikie zwierzę, obezwładniono w kręgu kamieni, a dookoła pojawili się przedstawiciele Brygady Uderzeniowej. Widząc, że większość uczestników rytuału doznała silnego szoku, łatwo odpuścili natychmiastowych przesłuchań. Ale Lorraine wiedziała, że śledczy szybko upomną się o świadków zdarzenia, prosząc o złożenia stosownych zeznań. Musiała wiedzieć, co mówić, i jak mówić. Potrzebowała kogoś, kto myślał jak auror, żeby ją w tym wyszkolił.

– ...Nie sądzę, by Agatha naprawdę chciała się zabić – stwierdziła nagle Lorraine. Nacięła tylko nadgarstek, bardziej przestraszona chaosem niż zdeterminowana, głupia dziewczyna, próbująca zadowolić wszystkich dookoła, własnym kosztem. – Nie sądzę, by zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie rozumiem tylko, dlaczego Arcykapłanka przystała na jej ofiarę. – Wpatrywała się z przez chwilę w drewnianą deskę z wcześniej przygotowanymi ziołami, i nóż, którym siekała drobno świeże liście. Odsunęła je na bok. – Nikt nie rozumiał. Wszyscy ci mężczyźni dookoła tylko mówili, mówili, i wciąż mówili, a żaden nie pomyślał, by zabrać jej nóż. – Kiedy wytarła ręce o sukienkę, w powietrze wzbił się przyjemny zapach mięty. – To pewnie przez te przeklęte wianki.

Zamieszała w kociołku, z którego unosił się słodki zapach lipowego naparu.


Yes, I am a master
Little love caster
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#2
05.07.2024, 05:52  ✶  
Ostatnie 24 godziny to był jakiś jeden wielki żart. A może było ich więcej? Atreus już sam nie był pewien ani która była dokładnie godzina, ani która była kiedy wczorajszego dnia wyruszali na statek. Tak samo nie był już w stanie wrócili, a potem kiedy wypłynęły informacje o Stonehenge. Wiedział tylko, że był kurewsko zmęczony. To, co działo się na statku, wyraźnie go wzburzyło, zaszczepiając w nim daleko idące lęki. Drgające czarna aura, którą ociekał cały statek, obudziły w nim coś, co teraz stroszyło się niepewnie, chcąc wyglądać na groźniejsze niż było w rzeczywistości - wszystko w celu samoobrony. Sama sylwetka Persephony Fawley, która cały ten statek widmo wprawiła w ruch, śnił mu się nawet dzisiaj, podczas tych paru godzin snu, które mu przysługiwały, a które odebrał gdzieś nad ranem, a może już przed południem.

Kiedy wczorajszego dnia wrócili z morza, część ruszyła do domów, ale paru nieszczęśników którzy zostali w Ministerstwie, albo zwyczajnie byli w kontakcie, szybko pochwycono by  wysłać w okolicę Salisbury. Podczas gdy brygada uderzeniowa zajmowała się cywilami i ogradzała teren, dbając by zostały rzucone odpowiednie zaklęcia, aurorzy mieli zadanie przetrzepać całe to miejsce w poszukiwaniu śladów czarnej magii. To co wygrzebali w żadnym wypadku nie było obiecujące, a kamienny ołtarz, teraz poplamiony krwią Agathy wydawał się absurdalnie wręcz nieinteresujący. Bo o wiele łatwiej by było, gdyby całe to miejsce cuchnęło wręcz popielnym zapachem czarnej magii.

Kiedy wrócił nad ranem do rodzinnej kamienicy, zdążył doprowadzić się do porządku i przespać chwilę, nawet zdziwiony że tym razem nie pokonała go bezsenność. Ale ta szybko wróciła, przywołana obrazami, które na nowo wprowadzały go w stan niepokoju i poddenerwowania. Widział Fawley, a raczej jej kłębiący się od czerni cień. Znowu był w roli Cavendisha, który razem z bratem miał sprytny plan uwiedzenia jakiejś młodej żonki bogatego faceta i wyłudzenia od niego pieniędzy. Znowu trzymał na rękach Maddie i patrzył, jak statek zalewa woda. I w końcu też znowu stał z Brenną, ściskając ją za dłonie i proponując samobójstwo.

Teraz siedział na wskazanym wcześniej przez Lorraine krześle i pocierał bezmyślnie wnętrze dłoni kciukiem. Był zmęczony, czy nawet wyglądał gorzej niż zwykle, kiedy niedosypiał, a praca przyciskała go mocniej. Bo teraz nie tylko niedomagało jego ciało, a ciążyły mu wszystkie wątpliwości i myśli, które wyniósł z Perły Morza.
- Z tego co rozumiem przenieśli ją do Lecznicy Dusz, po tym zajęli się nią w Mungu. Chciała to zrobić czy nie - zrobiła to i teraz trafiła do wariatkowa. Mam wrażenie, że wierzyła że to coś da - sam nie rozmawiał z Agathą, bo zwyczajnie nie było na to czasu. Najpierw zajęli się nią uzdrowiciele, a potem spakowano ją i oddano pod specjalistyczną opiekę. Miał tylko nadzieję, że nie dostała pokoiku obok Isobell, żeby szeptała jej coś przez ściany. Westchnął, podnosząc spojrzenie na jej twarz. - Też tam byłyście. Ty, Maeve, inne kobiety. Każdy mógł jej ten nóż zabrać i nikt nic nie zrobił - zapobiec temu nie było tylko kwestią tego, że mężczyźni nic nie zrobili. A spychanie z siebie winy było w tym momencie dla Atreusa zwyczajnie śmieszne. Każdy mógł być w szoku. Każdy mógł nie wierzyć, że to dzieje się naprawdę, albo zostanie doprowadzone do końca. Nikt o zdrowych zmysłach, słuchając ich opowieści, nie podejrzewał ich o nic - winna była tylko Arcykapłanka i kobiety z kowenu, które mogły podejrzewać do czego to dąży. - Możesz powiedzieć co Isobell mówiła dokładnie, zanim postanowiła zarżnąć najpierw tego baranka, a potem wybrać ochotnika?
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#3
08.07.2024, 18:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.08.2024, 05:34 przez Lorraine Malfoy.)  
Lorraine była zmęczona. Zmęczenia, które ją dręczyło, nie mógł jednak ukoić sen – szałwia, by oczyścić duszę oraz umysł – nie, ono sięgało głębiej, drążąc ciało niby zgnilizna. Zmęczenie Lorraine było rojem obmierzłych czerwi żerujących na padlinie wiary. Nawet zamknąwszy oczy słyszała szum skrzydeł nowo wylęgłych much, głośniejszy od burzy, od gromu, który uderzył w Stonehedge – rozmaryn, abyście poczuli zaklętą w tych kamieniach pradawną magię – czuła pełzające po jej ciele larwy, przebijające skórę niczym łan rozkwitłych krokusów, zajadłe kwiaty, powinny mienić się szkarłatem, pomyślała wcześniej, chowając fioletowy podarek do wewnętrznej kieszeni sukni, powinny zabarwić swe płatki krwią. Zamknąwszy oczy, widziała łąkę, cały czas tę przeklętą łąkę. Widziała roziskrzone mgławicami niebo, szaleńcze gwiazdy i księżyc. Widziała też twarz Bogini, równie piękną, równie świetlistą – werbena, dla ochrony przed złymi mocami – równie przerażającą, co portret trumienny. 

Czuła się tak, jakby coś w niej umarło tej nocy.

– Nie miałam różdżki – odparła zgodnie z prawdą. Wreszcie zwróciła spojrzenie na Atreusa. Źle wyglądał. Co się tam wydarzyło, tam, na Perle Morza, że wrócił tak odmieniony? Wróciła do rozcierania liści melisy w małym moździerzu, który wyjęła z jednej z dolnych szafek. Po raz pierwszy od bardzo dawna, jej szafki nie były puste, a kuchnia – całe mieszkanie zresztą – wyglądała tak, jakby ktoś się w niej zadomowił, a nie wyłącznie pomieszkiwał. – Wątpię, że dałabym radę ją powstrzymać. – Chłód zagościł w jej głosie. Skrzywiła się delikatnie, zaskoczona, próbując odsunąć się od gryzących sumienie słów Atreusa. Za kogo on ją uważał? Za kogoś dobrego, kogoś obdarzonego honorem, kogoś, kto zaryzykowałby dla byle dziewuchy własną skórą? W jego mniemaniu powinna z poświęceniem rzucić się na kapłanki i powstrzymać je od kontynuowania rytuału, a i to byłoby za mało. Była zbyt zmęczona, by się rozzłościć, zbyt zmęczona, by protestować, zbyt zmęczona, by się tłumaczyć. Wyrzuty sumienia. Miewała je często, zbyt często. Co dobrego kiedykolwiek jej przyniosły wyrzuty sumienia? Była biedna, bo miała cholerne skrupuły, i pozwalała płacić sobie przysługami, których nierzadko wcale nie odbierała, zadowalając się wdzięcznością. Tylko że wdzięczność nikogo jeszcze nie nakarmiła. Lorraine Malfoy nie była bohaterką, i nie podobało jej się, że Atreus mierzył ją swoją miarą. – Choć masz rację. Powinnam pomóc. Ale tego nie zrobiłam. Mogą mnie za to jakoś ukarać?
Największą zbrodnią, jakiej dopuściła się Agatha było to, że zawsze straszliwie fałszowała, śpiewając w chórze, ale dopóki Arcykapłanka nie zwróciła jej uwagi, zdawała się tego nie nie słyszeć.
– Nie obchodzi mnie, czy Agatha żyje, ale podoba mi się, że ciebie obchodzi jej los. 

Dziwne wyznanie. Pełne sprzeczności, tak jak i sama Lorraine. Przynajmniej była szczera. Nie podobały jej się uczucia, które wzbudziły w niej słowa Atreusa. Nawet, jeśli wszystkie wrażenia przytłumione były mocą zaklęcia uspokajającego. Zamieszała w kociołku, dodając pokruszone liście melisy.

– Jedna owca to za mało, by rozpruć całun – powtórzyła słowa Isobell. Wiele razy powtarzała je tej nocy, porównując wykrzywioną gniewnie twarz Arcykapłanki do spokojnego oblicza bogini, a mroczne deklaracje, które padły w kręgu głazów – do cichej prośby o zszycie rozdartej sukni. – Mówiła, że Stonehedge niegdyś spływało krwią. Rytuał miał przywrócić kamieniom ich pradawną moc, ale te przywykły do większych ofiar niż baranek. – Bardziej krwistych, powtórzyła w myślach, gdzie odraza mieszała się z fascynacją. – Bogini o trzech twarzach miała pobłogosławić krąg i płomienie ognisk dzięki jego krwi. – Przymknęła na chwilę oczy. Bogini o trzech twarzach. Maeve, Sarah i Lorraine dostąpiły łaski poznania tylko jednej z nich. Podejrzewała, że pozostali uczestnicy rytuału musieli doświadczyć wizji Matki i Staruchy. – Rozmawiałeś z nią? Z Isobell? – Co powiedziała aurorom Arcykapłanka? Czy ona również trafiła do Lecznicy dusz?


Yes, I am a master
Little love caster
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#4
21.08.2024, 04:47  ✶  
Zmęczenie zawsze było dla Atreusa bardziej jak woda niż rozedrgana głębia owadów. Czuł się, jakby wszystko docierało do niego przez pewną nieprzebytą barierę; zniekształcone, niewyraźne, odrobinę za wolno. Wszystko co się przebijało, było natomiast niczym jasne, rażące w oczy rozbłyski światła odbijających się na tafli wody. Sprawiało, że odwracał wzrok. I robił to chętnie, w tym stanie niekoniecznie garnąc się do skupiania na barwnych rozbłyskach, które rozkwitały dookoła innych ludzi. Patrzył przede wszystkim gdzieś przed siebie, na jakiś nieuchwytny punkt zawieszony gdzieś w kuchennej przestrzeni, alko kierował spojrzenie w kierunku swoich dłoni, kiedy wolno i metodycznie wyginał palce.

Nieposiadanie różdżki było bardzo leniwym wytłumaczeniem. Nie potrzebowała jej, żeby stać się centrum uwagi każdego wydarzenia, a teraz zasłaniała się nią, jakby ten magiczny patyk miał wtedy zaważyć na wszystkim, co się tam działo. Nie chodziło z resztą aż tak bardzo o to, że nic nie zrobiła, a o fakt że czuła się w powinności narzekać na innych w tej kwestii. I nie chodziło tutaj o bohaterstwo, bo doskonale wiedział że Lorraine brakuje nieco akurat na tym polu. Chodziło o zasady.

- Nie. To że nikt nic nie zrobił, w żaden sposób na nic nie wpłynie - zapewnił ją. Bo dlaczego niby mieli kogokolwiek pociągać do odpowiedzialności w tym temacie? Z tego co wszyscy opowiadali, wszystko działo się zbyt szybko, nikt się tego nie spodziewał, a dodatkowo obudzili w tej kupie kamieni coś, co od dawna było uśpione. Jedynym odpowiedzialnym była tutaj Isobell, w której głowie urodził się ten chory pomysł.

- Urocze - rzucił trochę złośliwie. - Chociaż obchodzi, to chyba zbyt wiele powiedziane, biorąc pod uwagę że ktoś te raporty potem musi napisać - sarknął, uśmiechając się krzywo. Atreus miał tendencję do nieprzejmowania się tym, co go personalnie nie dotyczyło. Tym, co nie stało z nim razem w pokoju. Czego oczy nie widziały tego sercu nie żal, wchodziło tutaj w dość dosłownym sensie bo jakże łatwo było zdystansować się do tych wszystkich emocji, które nie błyskały człowiekowi pod powiekami. Pewnie gdyby nie to, że go do tej sprawy zaraz po Perle Morza przydzielili, to w ogóle nie zwróciłby na Agathę uwagi. Isobell też nie przejąłby się aż tak bardzo, bo zdecydować się na rozmowę z nią miał dopiero za parę dni. Teraz jednak? Dla niego mogły się tam obydwie pozarzynać, a on narzekałby wciąż, że to wiązało się z większą ilością papierkowej roboty.

- Jak jedna za mało to mogła sobie wziąć i całe stado - mruknął pod nosem, pocierając kciukiem skroń. - Nie mówiła po co chce ten całun rozpruć? - zapytał jeszcze, chociaż nie spodziewał się odpowiedzi w tym temacie. Szaleńcy mieli to do siebie, że powody kryjące się pod kluczowymi słowami pozostawiali dla siebie, jakby była dla nich najbardziej oczywiste na świecie, a przez to i miały takie być dla innych. - Nie, nie rozmawiałem. Zabrali ją na przesłuchania, ale plecie trzy po trzy, cały czas to samo, jakby straciła całkowicie kontakt z rzeczywistością. Niedługo pewnie trafi w ślad za Agatką do zakładu Lovegooda i tyle z tego będą. Naćpają ją i będzie siedzieć w swoim pokoju, odcięta już całkowicie.
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#5
15.09.2024, 18:22  ✶  
Skinęła tylko głową, słysząc zapewnienie Atreusa. Nieme “dziękuję” zawisło w powietrzu. Potrzebowała to usłyszeć z jego ust. Czuła się wystarczająco okropnie przez to, że zepsuła Maeve radość z ich malutkiej randki, wymiotując w krzakach – czuła się okropnie, kiedy analizowała w myślach wszystkie głupoty, jakie padły z jej ust ubiegłej nocy – czuła się okropnie, bo miała wrażenie, że, jak zawsze, psuje wszystko, co w jej życiu było dobre i piękne. Wyrzuty sumienia, że zaciągnęła Maeve na rytuał w Stonehedge nie dawały jej spokoju, a chociaż ukochana nie zdawała się zbytnio przejmować konsekwencjami, Lorraine mogła myśleć tylko o konsekwencjach, niepewna tego, co przyniesie przyszłość. Pół nocy martwiła się, że zabiorą ją na przesłuchanie w Ministerstwie jak recydywę, że jakiś uprzedzony funkcjonariusz zapyta Maeve o palarnię Changów, że wyciągnie z otchłani archiwum zapomnianą sprawę, gdzie głównym podejrzanym był metamorfomag o nieustalonej tożsamości, że… Odwróciła się od Atreusa, by wyciągnąć kubki z szafki obok okna. Maeve, Maeve, Maeve, Maeve, Maeve, Maeve, Maeve, rozbrzmiewało jak echo w głowie wiły: Lorraine, zajęta grzebaniem w szafce, wypuściła szybciej powietrze z ust, nie mogąc powstrzymać ogarniającego ją znienacka rozbawienia. Atreus, szybko znudziwszy się – jak zawsze – narzekaniem na Lorraine, narzekał teraz – jak zawsze – na jakieś raporty, uśmiechając się – jak zawsze – na swój typowy, cwaniacki sposób: na szczęście, ciche parsknięcie Lorraine wybrzmiało jako naturalna reakcja na jego cyniczną odzywkę. Dzięki zaklęciu uspokajającemu, wiła wciąż pozostawała w pewnym oderwaniu od swoich emocji – zagłuszało je bezduszne bzyczenie much, krążących w nad ruinami ołtarzu Matki wznoszonego przez lata w przestrzeni jej wyobraźni – a jednak, imię Maeve przedarło się przez separujący Lorraine od świata welon obojętności, wypełniając pustkę, którą czuła. Pustkę, której nie mogła przez tyle lat wypełnić wiara, Maeve zdołała wypełnić jednym uśmiechem. Czy to nie było zabawne?

Odstawiła kubki na stół, sama zaś odwróciła się bokiem do Atreusa, wsparta o kredens, decydując się skreślić kilka słów do Maeve. Chciała zaprosić ją na noc, żeby mogły na spokojnie porozmawiać – nie o ubiegłej nocy, lecz o tysiącu przyszłych, jakie ich czekają. Wolała myśleć o przyszłości, bo inaczej musiałaby skonfrontować się z przeszłością, a nie chciała rozwodzić się nad popełnionymi błędami. Nie potrafiła cofnąć wczorajszych błędów, ale mogła zadbać o to, by jutro nie popełnić kolejnych. Nie przestała przy tym słuchać Atreusa, zerkając na niego co chwilę znad króciutkiego listu – także wtedy, kiedy niewerbalnie pieczętowała pergamin zaklęciem ochronnym i przywiązywała przesyłkę do nóżki sowy – zgodnie z prawdą pokręciła przecząco głową, kiedy zapytał, czy zna znaczenie tajemniczych słów Agathy: po co miała dzielić się własnymi przemyśleniami na ten temat, stwierdziła, nie wniosłoby to nic do jego raportu, a tylko na tym mu przecież zależało. Nie chciała zaprzątać mu głowy czymś, co uznałby za religijne bzdury – zbyt zmęczona, by kłócić się, czy widzenie Dziewicy było faktem, czy zbiorową halucynacją – pomagał jej, więc nie warto było go drażnić.

Podeszła do stołu, aby ostatni raz zamieszać przygotowywaną miksturę. Płomień pod kociołkiem zgasł – precyzyjnie odmierzyła czas, bo ten był istotny w wypadku tego eliksiru – czuła się lepiej w ruchu, działając. Poczuła się rozczarowana, kiedy usłyszała w jakim tonie auror wypowiada się na temat losów Isobell. ”Naćpają ją i będzie siedzieć w swoim pokoju, odcięta już całkowicie.” Szaleństwo wydawało się Atreusowi czymś banalnym, ale Lorraine widziała wnętrza umysłów targanych szaleństwem – umysły głodne, histeryczne, nagie – wielki intelekt złamany w jednej chwili, jak różdżka po przegranym pojedynku z życiem: widziała skazanych na wieczne odtwarzanie wciąż na nowo doznanej traumy w błędnym kole reminiscencji, widziała sploty psychotycznych myśli – niby bukiety sztucznych kwiatów, tak doskonałych w swej kreacji, że nawet dotykając ich płatków, niemal nie dało się ich odróżnić od realnych wspomnień – bujające w schizofrenicznym szale, widziała destrukcję, jaką przynosiła postępująca demencja, plaga pamięci, niosąca śmierć wszystkiemu, co napotkała na swojej drodze. Isobell wciąż pozostawała Arcykapłanką. Nieważne, kto przejmie jej obowiązki w kowenie Whitecroft: umysł czarownicy pozostawał skarbnicą wiedzy tajemnej – grymuarem mądrości, które przekraczały pojęcie zwykłych czarownic i czarodziejów – cokolwiek naruszyło jego kruchą równowagę, pomyślała Lorraine,

– Wierzę, że nie powinniśmy lekceważyć słów Isobell tylko dlatego, że nie pojmujemy ich znaczenia. Co ona właściwie mówi? Plecie trzy po trzy, ale co konkretnie?

Pokiwała ze zrozumieniem głową słysząc o niepowodzeniu prowadzonych przez aurorów przesłuchań. Więcej zdziałaliby posadziwszy Isobell w konfesjonale zamiast za lustrem weneckim.

– Istnieją inne sposoby wydobycia z niej niezbędnych informacji – stwierdziła obojętnie, skupiając się na rozlewaniu gorącego naparu do stojących na stole kubków. W świecie Lorraine legilimencja pozostawała odpowiedzią na większość jej problemów. Zmarszczyła na chwilę brwi w zastanowieniu. – Oby w Lecznicy dusz zdołali przywrócić jej umysłowi równowagę, może wtedy coś z niej wydobędziecie – pocieszyła Atreusa – swoją drogą – Lorraine jednym machnięciem różdżki odsunęła na bok kociołek, pozostawiając na stole tylko dwa kubki wypełnione parującym eliksirem i przybory do pisania – część magomedyków z Lecznicy dusz współpracuje z sekretarkami medycznymi – zauważyła Lorraine, zasiadłszy w krześle obok. – Połowę czasu spędzają na notowaniu rozmów z pacjentami, połowę zaś – próbując rozczytać bazgroły uzdrowicieli. Może zagadaj do którejś z nich, czy nie chciałaby się przebranżowić z zagadek medycznych na kryminalne? – Przechyliła przekornie głowę, a cień uśmiechu zabłąkał się przez moment na jej ustach. – Ile tych raportów musisz napisać?


Yes, I am a master
Little love caster
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#6
21.01.2025, 04:33  ✶  
Atreus bardzo nie chciał odrzucać wszystkiego, co padało od Isobell. W końcu była kobietą, która uratowała mu życie. Wyrwała siłą z objęć śmierci, kiedy sprawa wydawała się wręcz beznadziejna. Zawdzięczał jej wiele, zbyt wiele, ale Arcykapłanka była na tyle wspaniałomyślna, że nie zamierzała upominać się o swoją nagrodę za ten jakże łaskawy gest. A może Bulstrode podświadomie sam go spłacał, nie chcąc zadawać niepotrzebnych, niewygodnych pytań, które niestety tylko narastały i nie mogły znaleźć ujścia. Isobell była kluczem - do zimnych i do tego, co wydarzyło się w Stonehenge i tak samo jak nie był w stanie zapomnieć, że to w niej kryła się ta cała teraz potrzebna wiedza, tak samo nie był w stanie odrzucić od siebie narastającej frustracji.

Mógł być hazardzistą, który z rozkoszą przekładał dane mu na rękę karty z brawurowym podejściem, tak żeby przyprawić innych o ból głowy, ale pod koniec dnia zależało mu przede wszystkim na tym, żeby rozwiązać zagadki jakie kryła talia. Kolejne podpowiedzi jakie dostawał, te strzępki informacji, nie pasowały do niczego, co aktualnie znajdowało się w jego posiadaniu. Ba, życie zwyczajnie blokowało mu możliwość dobrania kolejnych kart i niepomiernie go to drażniło.

- Nie podaje powodów. Zawsze co, nigdy dlaczego - mruknął w odpowiedzi, w trochę wycofany sposób, ale tylko dlatego że nie chciał w tym momencie unosić się i walczyć z tym, że lekceważył słowa Isobell. Chciała zerwać zasłonę, ale po co. Dlaczego to musiało być Stonehenge. Dlaczego to musiała być krwawa ofiara. Dlaczego w ogóle czuła potrzebę wezwania bogów w ten brutalny, gwałtowny spokój.

Istniały inne sposoby, żeby wydusić z Macmillan prawdę, ale najłatwiejszy z nich pozostawał poza zasięgiem pracowników Ministerstwa i uzdrowicieli, głównie dlatego że był on pogwałceniem drugiego człowieka w sposób dotkliwy i nieprzyjemnie obnażający. Dostrzeganie myśli w prosty, klarowny sposób i z pierwszej ręki mogło wydawać się przyjemną perspektywą, ale każdy powinien mieć prawo do ubrania ich we własny sposób. Użycie eliksiru prawdy także nie wchodziło w grę, nie kiedy Isobell traciła kontakt z rzeczywistością i jej prawda była subiektywna aż do bólu, mieszająca się z fikcją i oderwana od rzeczywistości niemal całkowicie. Była teraz samozwańczą wojowniczką, a nie Arcykapłanką kowenu, nawet jeśli ten tytuł miał z nią pewnie zostać na nazbyt długo.

- Też na to liczę. Może za jakiś czas wszystko stanie się o wiele bardziej klarowniejsze. Pozostaje mieć nadzieję, że zadra w Stonehenge nie będzie dalszym problemem - bo kto wie, co czyhało po drugiej stronie zasłony. Polana Ognisk dała im widma, a tutaj? Oby nic podobnego. - Dobra sugestia. Ale może potem, jak wszystko się nieco uspokoi. Teraz czeka mnie trochę pracy przy samym Stonehenge. Trzeba tam posprzątać i biorą do tego wszystkich - na całe szczęście to, że czyhało tam na nich stado krwiożerczych duchów, jeszcze nie było wiadome. Albo na nieszczęście, bo może wtedy niektórzy niewymowni nie zostaliby przez nich zaatakowani.

- Zbyt dużo - uśmiechnął się do niej wreszcie z właściwym dla siebie zacięciem, podnosząc na nią spojrzenie. Szkoda, że Victoria na początku roku skończyła staż i stała się pełnoprawnym aurorem, bo inaczej mógłby jej znowu powiedzieć, że oto czas ćwiczyć pisanie raportów.
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#7
26.01.2025, 18:57  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.01.2025, 19:01 przez Lorraine Malfoy.)  
"Zawsze co, nigdy dlaczego".

Lorraine zdusiła w sobie chęć westchnięcia na głos. Atreus zawsze był tym, który pytał "co", żądając konkretów, rzeczy solidnych – osadzonych w rzeczywistości, którą potrafił skutecznie manipulować – Lorraine zawsze była tą, która pytała "dlaczego", obsesyjnie poszukując znaczenia pośród metafor, za pomocą których potrafiła kreować własną narrację. Słowa tchnące mistycyzmem spływały płynnie z ust powleczonych tajemnicą zamiast szminki: dawno już przestał scałowywać z nich tajemnice, pomyślała Lorraine pozwalając, aby długie włosy opadły na jej zmęczoną twarz, odgradzając ją srebrzystą taflą od mężczyzny siedzącego naprzeciwko, tajemnice, tak jak i pocałunki, były słodkie, dopóki nie były gorzkie. "Dlaczego ludzie ofiarują śmierć bogini życia?", przywołała w myślach pełne skargi słowa, które padły z ust bogini. "A co innego mogą ofiarować?" odpowiedziała jej pytaniem na pytanie Lorraine.

W pewnym sensie, oboje dostali dokładnie to, czego chcieli, tylko że to, czego chcieli, nie było tym, czego potrzebowali. Arcykapłanka mówiła mu "co", choć Atreus chciał wiedzieć "dlaczego". Bogini pytała "dlaczego", kiedy Lorraine zależało na tym, aby dowiedzieć się, "co".
Oboje dostali dokładnie to, czego chcieli,  pomyślała, marszcząc brwi, nie zamierzała jednak wypowiadać swych przemyśleń na głos – Atreus musiał sam odnaleźć swoją prawdę, tak jak ona musiała odnaleźć swoją – co jeżeli oboje dostali dokładnie to, na co zasługiwali?

Przeciągnęła się na krześle jak kot, zanim z powrotem usiadła prosto, skupiwszy spojrzenie na kubku z naparem, który przysunęła bliżej siebie. Rączka glinianego naczynia zdążyła się już nagrzać, ale Lorraine zignorowała pieczącą sensację rozchodzącą się we wrażliwej skórze, choć normalnie dawno już cofnęłaby dłoń. Przypatrywała się przez chwilę wznoszącym się nad kubkiem smużkom pary zanim poruszyła nienaturalnie zdrętwiałymi palcami, próbując odzyskać utracone czucie. Częsty i niezbyt przyjemny skutek uboczny silnych zaklęć uspokajających, skonstatowała chłodno, dlatego właśnie eliksiry były uważane za bezpieczniejsze. Dawno jednak minęły już czasy, kiedy pozwalała sobie eksperymentować z zażywanymi medykamentami: zarzuciwszy marzenia o studiach z dziedziny eliksirów, wykonywała tylko najprostsze napary ziołowe, niewymagające praktycznie żadnej wiedzy czy umiejętności. Tak też było w przypadku uspokajającej herbaty, parującej teraz przed nimi w kolorowych kubkach – zdobnych w polne kwiaty wymalowane ręką Baldwina – wspomnienie znajomych czynności, niezbędnych do jej wykonania, uspokajało bardziej niż sama herbata. Wiele było w jej życiu takich czynności noszących znamiona rytuału, od prostych ćwiczeń na fortepian począwszy, na coniedzielnej mszy w kowenie skończywszy... Kowen. Sabat. Arcykapłanka. Bogini. Mimowolnie powróciła myślami do Isobell. Otumaniona, odurzona, zamknięta w kościanej klatce własnej czaszki... Czy taki właśnie los czekał Arcykapłankę w Lecznicy dusz? Arcykapłankę, która pozostawała widzialnym awatarem bogini?

Wszystkie myśli Lorraine uparcie zdążały w jednym kierunku. Ostrożnie upiła łyk naparu rewigorującego, ignorując parestezje tuż pod skórą, te zresztą stały się mniej dokuczliwe, gdy tylko poczuła jak przyjemne ciepło rozlewa się w jej piersi.

– Idź do domu i się prześpij, Atre – powiedziała miękko, unikając jednak jego wzroku, jak gdyby spojrzenie Atreusowi w oczy oznaczało przyznanie się, że troska, jaka zagościła w jej głosie, była szczera. – Powiedz, że ratowałeś kogoś na Nokturnie. – Nie przestając obracać w palcach krokusa z górskiej łąki, którego otrzymała w darze od bogini, odwzajemniła uśmiech mężczyzny, przelotnie omiótłszy wreszcie spojrzeniem jego twarz. – Raporty poczekają. – "Jestem sama, ale nigdy samotna", głos bogini odbijał się echem od wspomnień Lorraine, która nagle niczego nie pragnęła bardziej niż być zostawioną sama sobie. Nie była sama, ale była samotna. – Też powinnam usiąść do biurka. Spróbować wyjaśnić, co się stało, napisać do kapłanek, do kowenu... – wyznała obojętnie, przesuwając kwiat przed sobą, tak, aby jego na wpół rozkwitłe, zaklęte w czasie płatki musnęły jej lekko rozchylone wargi – ...ale nie dbam o to. – Zmarszczyła brwi, sama zaskoczona tym, co wydostało się z jej ust. – Nie dbam o to, co się stało, ani o to, co się stanie. Nie dbam o kowen.

Chociaż nadała swojemu głosowi obojętne brzmienie, a jej twarz nie wyrażała nic ponad obojętność, Lorraine Malfoy nigdy nie była dalsza od obojętności niż z bluźnierstwem na ustach.

Koniec sesji


Yes, I am a master
Little love caster
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Atreus Bulstrode (1598), Lorraine Malfoy (2613)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa