Był piątek, słońce chowało się za horyzontem, dzień powoli ustępował miejsca nocy. Piątki to jedne z najbardziej intensywnych dni tygodnia. Ludzie pracujący na etacie lubili wtedy hucznie świętować rozpoczęcie weekendu, co wiązało się z tym, że Nora miała ręce pełne roboty. Wiele osób po pracy lubiło wpaść do niej na ciastko, czy pączka, uraczyć się przy tym kieliszkiem wina, likieru, czy innej nalewki. Klubokawiarnia miała tę zaletę, że rano oferowała głównie słodkości i kawę, a po południami można tam było wypić coś mocniejszego przed powrotem do domu.
Nic nie zapowiadało tego, że ten dzień będzie inny od wszystkich. Figgówna ubrana w swój fartuszek w pszczoły stała za ladą, gdzie wydawała co chwilę kolejne zamówienia. Tuż obok niej znajdowała się Wendy, rzadko kiedy miała okazję mieć piątki wolne z racji na spore zapotrzebowanie personalne.
Humory miały całkiem wesołe, może nie był to najcieplejszy dzień tej jesieni, jednak w cukierni, gdzie wszystko było barwne i urocze trudno było wpadać w pochmurny nastrój. Zresztą czas mijał im wyjątkowo szybko, z racji na to, że co chwila w Norze pojawiali się kolejni klienci. Może wiązało się to z większym nakładem pracy, aczkolwiek większość z nich była całkiem rozmowna i przyjemna w obyciu, więc nie był to wcale taki zły dzień.
Figgówna wzięła do ręki tacę, na której znajdowały się trzy kieliszki pełne wina i ruszyła w stronę stolika przy oknie. Poruszała się całkiem zgrabnie na tych swoich wysokich obcasach. Cóż lata wprawy robiły swoje. Uśmiechnięta, postawiła zamówienie przed klientami, życzyła im smacznego, po czym oddaliła się znowu za kontuar.
Sięgnęła po kolejną butelkę, już miała napełniać kolejne kieliszki, kiedy przy oknie zrobiło się spore zamieszanie. Nie do końca wiedziała co się dzieje, ciężko jej było coś zobaczyć z miejsca przy którym stała, ale albo jej się wydawało, albo goście zaczęli krzyczeć coś o popiele, który sypał się z nieba. Dostrzegała, że za oknem niebo zrobiło się granatowe, jakby przykryły je bardzo ciemne chmury, jednak wydawało się jej, że po prostu nadeszła noc. Chyba jednak to było coś innego. Uniesione głosy zaczęły sugerować, że coś się pali. Tylko co? Może któraś z kamienic? Powinna to sprawdzić i pomóc sąsiadom, żyła w zgodzie z okolicznymi przedsiębiorcami i mieszkańcami, więc wypadałoby się tym zainteresować. Nie miała pojęcia, gdzie była Mabel i Sam, czy znajdowali się w części mieszkalnej? Cóż, wypadałoby ich poszukać, z drugiej jednak strony nie mogła zostawić teraz Wendy samej, kiedy zaczęło się tak wiele dziać. Była w kropce.