• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[Jesień 72, 8-9.09 Spalona Noc, Mille] I Go Crazy

[Jesień 72, 8-9.09 Spalona Noc, Mille] I Go Crazy
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#1
08.04.2025, 17:07  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.09.2025, 12:14 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Millie Moody - osiągnięcie Badacz Tajemnic

8-9.09 Spalona Noc
okolice dwudziestej (chociaż pewnie powinnam napisać - kilka minut po godzinie ZERO)

List od brata poruszył jej najwrażliwsze struny.

Miętoliła go całe rano, miętoliła go pół popołudnia. Od czas zebrania Zakonu nie wróciła do domu, rozjebana absolutnie wszystkim co się tam podziało, ale najbardziej ze wszystkiego rozjebana brakiem jej latarni pośród mroku. Alastor był we wszystkim lepszym z nich dwójki, jego stalowy kręgosłup moralny był czymś, hmmm zapewne namagnesowanym, co pokazowało północ. I Milles wiedziała, plus minus, pi razy oko gdzie ta północ jest, ale kiedy Alik był obok to wszystko było jasne. Był jej Słońcem, za którym mogła podążać na ślepo. Ona była Księżycem, ledwie odbijającym jego blask, zbyt zafascynowana w cieniach, które wcale nie były prawdziwe, a wzrastały i opadały w akompaniamencie wycia wilków. Im więcej o tym myślała, tym więcej miętoliła ten pierdolony list rozważając czy to byłby dobry pomysł wykorzystać okazję i złapać go tam, gdzie zawsze pił. Złapać go i powiedzieć Hej mam problem, boje się że moi ulubieni kuzyni to śmierciożercy i wiesz, ogólnie to no... czuje się lepiej, ale nie wiem czy wrócę do pracy w Brygadzie.

Jak długo nosiła się z tym tematem? Bratu było powiedzieć najtrudniej. Przyznać się. Zmierzyć z rozczarowaniem, które na pewno pojawi się w jego oczach. Ale powinna mieć tę rozmowę za sobą im dłużej zwlekała, tym wyobrażenia o przebiegu takiej rozmowy zdawały się coraz gorsze i gorsze. Cóż najgorszego mogłoby się stać? Pracowała na siebie, na swoją niezależność, na to, by w końcu pozlepiać swoją duszę w kawałki. A Alik... kiedy on był obok czuła się kompletna, problem był taki, że chyba oblepiała go jak bluszcz i nie stała na własnych nogach. A na tym chyba polegało bycie dorosłym? Żeby człowiek był... samodzielny? Czy coś?

Dzisiaj odpuściła sobie łażenie w szpilkach i ołówkowych spodnicach. Wyciągnięty t-shirt, bordowy dres, pieprzone krótkie włosy nie dały się spiąć w kok, więc uczyniła sobie jakiegoś pseudokoka na czubku głowy. Pochudła, przygarbiona, nie była cieniem siebie jak po tym, kiedy wyszła z Lecznicy Dusz. Z resztą to było śmieszne, bo wtedy ją ostro pojebało, a teraz kiedy była jakaś taka przygaszona, to miała takie poczucie, że to lepiej. Czy tak rzeczywiście było? Chuja się na tym znała, gdzieś w głowie mieliła swoje znaki zapytania kiedy iść do Szeptuchy (Co Alastor o tym myśli?), czy zabrać ze sobą Grina (Co Alastor o tym myśli?), a może lepiej byłoby się odezwać do starego znajomego Odiego (Tu Alik raczej by się nie zgodził, ale nie była pewna)), chociaż Miles prędzej dałaby sobie łapy obciąć, niż nazwałaby go profesjonalną pomocą. Odiego, nie Alastora. Z drugiej strony ona była gliną. Ona. Więc może to nie byłby aż taki problem.

Powoli docierała pod drzwi ich wspólnego mieszkania przy Charing Cross Road. Chociaż spała w Księżycowym Stawie, wciąż miała tu swój pokój, swoje graty, przeniosła głównie to czym dało się malować. Nie odcięła pępowiny, nie potrafiła, nawet jeśli od tych kilku dni nie wracała do gniazda. Dorosłe życie było chujowe. Ale to był wciąż jej dom. Pusty dom. Stała przed drzwiami jeszcze na ulicy gdy TO się zaczęło. Znaczy TO zaczęło się chwile wcześniej, ale pogrążona we własnych myślach i rozterkach Miles ogarnęła kuwetę stojąc pod drzwiami.

Zrobiło się nagle ciemno. To było w chuj dziwne.

Z nieba zaczęła padać antyteza śniegu.

To było jeszcze dziwniejsze. Nie potrzebowała wiele czasu, aby zakumać, że to popiół.

Ktoś pali jakimiś śmieciami?

Dotarł do niej głos syreny. A potem drugiej. Niebo było spowite nienaturalną czernią.

– Co do...– powiedziała z niedowierzaniem, te kropki nie chciały się za bardzo połączyć. Jeszcze nie.
Zdziwiła się, a potem rozejrzała się otoczona ludźmi podobnie zdezorientowanymi do niej. I potem zobaczyła dym, jakby coś płonęło. Ktoś pokazywał gdzieś palcami i jak podążyła za jego wskazaniem okazało się że na końcu ulicy pali się inna kamienica.

To się kurwa nie dzieje...

Pomyślała w chaosie myśli, które iskrzyły w jej głowie tak jak leciały czarnomagiczne iskry... nie, nie iskry. Ten pierdolony czarny śnieg.

Zadarła głowę i spróbowała zrozumieć, czy jest jakaś zasada, czy gdzieś tego gówna osadza się więcej, czy pada na wszystkich po równo. Nie... Kutas Voldemortos nie rozumie idei równouprawnienia. Zacisnęła szczękę i wytężyła złociste oczy próbując znaleźć patern. Stacja metra? Teatr? Jakaś księgarnia bo mugolskie książki fujka fujka? Zdawało jej się, że najwięcej chmur kotłuje się właśnie nad księgarnią Foyles. Było to w pewnej odległości od Dziurawego Kotła, ale może tak to właśnie było, że Czarny Dzban jechał na oślep? Ocenić to mogły mądrzejsze od niej głowy. Musiała biec, musiała dać znać Alastorowi, licząc, że ten nie wypił jeszcze dostatecznie wiele.

Percepcja III - rzut na to, czy Foyles rzeczywiście pójdzie z dymem
Rzut Z 1d100 - 69
Sukces!
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#2
08.04.2025, 17:57  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.04.2025, 17:59 przez Millie Moody.)  
Po chwili była pewna, że jest źle. Po chwili była pewna, że będzie jeszcze kurwa gorzej. Papcio Morfina im mówił, ale czy on nie mówił o samej Dolinie? Że Dolina będzie miała przejebane? Mogła go lepiej słuchać, mogła zmusić Thomasa, żeby dziergał dla niej ognioodporne płaszcze jeszcze zanim to się wszystko zaczęło. Czemu zakładali, że było jeszcze czasu? Czemu zakładali, że ich to aż tak nie dotyczy, że sobie super zajebiście poradzą? Czemu czemu czemu? To nie miało teraz znaczenia. Rzuciła się do drzwi kamienicy i pognała na właściwe piętro. Otworzyła drzwi do mieszkania i na ślepo, na głucho, na nie wiem kto jest w domu wrzeszczała:

– Alastor!? Alik jesteś, czy już wyszedłeś? Alik kurwa zaczęło się! – wrzeszcząc ile sił miała w gardle, przebiegła przez hal i wbiegła do swojego pokoju. Ten był zagracony jak zawsze, ciuchy leżały w kupkach na podłodze, zamiast w szafie, na szafce nocnej jej kubek z herbatą najprawdopodobniej wymyślił już własną cywilizację i kodeks na twardych herbacianych tabliczkach. Dodatkowa warstwa kurzu pokrywała przestrzeń, bo w sumie była tu ostatnio na początku września. Miasto jej nie służyło, w sumie po Lammas przeniosła się do Bertiego, ale tam w Dolinie z kolei kurwa mać też nie było wybitnie, bo za bardzo okolice przypominały jej Lecznicę Dusz (która było, nie było) znajdowała się po sąsiedzku do rancza ich bogatego kumpla. Z drugiej strony - może to i dobrze, że jej tu nie było, że nie porozpierdalała tego, po co chciała sięgnąć. Spod łóżka wyciągnęła swoje skarby: skórzaną torbę pełną fantów z Lammas i innych jakiś tam gadżetów pozbieranych przy okazji po ludziach. Czapka ochraniająca łeb od zaklęć w plecy, to mogło się przydać, biedacka peleryna niewidka też. Jakieś eliksiry... na szybko nie potrafiła ich rozróżnić, nie było to w końcu ważne, nie tak jak fakt, że miała je pod ręką. Jakieś tam zaskórniaki. Jej szkicownik i garść ołówków. Niewielki słoiczek ze złotym woskiem. Kadzidło i świeczki na uspokojenie mózgu, talia tarota. Paczka fajek. Wybitnie przydatne, gdy świat miał stanąć w ogniu, ale niczego nie wyrzucała, raczej DORZUCAŁA.

Brat nie odpowiedział, tymczasem ona dalej się darła:– Effie wypierdalaj z Londynu natychmiast! Teleportuj się gdzieś kurwa nie wiem, nad morze. NATENKURWATYCHMIAST! – Nie była nawet pewna czy kuzynka była w domu, może wcale jej nie było? W sumie nigdy jakoś wybitnie się nie lubiły, a eteryczna, pierdząca tęczą dziewuszka zdawała się być doskonałym obiektem żartów, kiedy Miles miała gorszy humor (czyli zasadniczo stanowczo zbyt często). Moody finalnie nie dbała o to, czy dziewczyna jej uwierzy, czy nie uwierzy, choć rzeczywiście mogła mieć białogłowa wątpliwości przez ilość psot wymierzonych w jej stronę przez lata wspólnej koegzystencji. – Nie żartuje kurwa, nie patrz w karty, tylko wyjrzyj przez okno. Będzie tylko gorzej. – Odruchowo obróciła kubek z herbatą, który znalazła w kuchni i wypiła jego zawartość. Czyja to była herbata? Od jak dawna stała? Nie ważne. Liczył się fusy... liczyło się to, czy być może wyjrzy spomiędzy nich Ponurak...

Rzut Symbol 1d258 - 257
Kowadło (sumienna praca)


Zamrugała oczami, przyjmując los na klatę, lecz strząsając wszystkie myśli, które mogłyby się przylepić do wróżby na dzisiejszą "zabawę". – Skup się dupo wołowa... – sarkała na siebie, rękawem przejeżdżając po wilgotnych wargach swojego najprawdopodobniej ostatniego posiłku. Co jeszcze? Co jeszcze? Pół butelki bimbru, pieprzona apteczka obrośnięta pajęczyną... W panice rozglądała się po mieszkaniu, zgarnęła z szafki zdjęcie mamy, to z ojcem pozostawiając w szczerym wyjebaniu. Wszystko, wszystko do torby, damska torebka jest czarną dziurą wiadomo. Na kartce nabazgrała kilka słów i nieco może bezmyślnie wysłała sowę kuzynki do Dumbledora informując go elokwentnie o swoich odczuciach dotyczących obecnej sytuacji w stolicy, bo jej kruk był w Księżycowym. Nie była strategiem, nie pamiętała jakie były rozkazy. Ale Alastor będzie wiedział, to dawało jej nadzieję i jeszcze bardziej wyostrzało azymut, który pragnęła obrać. Do swojego bieguna, do latarni pośród sztormów piekła, jakie zaraz miało się rozpętać. Do Alastora.

Ładując do swojej listonoszówki szpargały, zastanawiała się przez ułamek sekundy, czy to się rzeczywiście działo? Może to tylko bardzo... bardzo zły sen? Nie zamierzała sprawdzać tego, biorąc koszmar na przeczekanie. Trzeba było dealować z zastaną rzeczywistością, jak bardzo pojebana by nie była. To nie był w końcu podmorski ogród, którym uraczyła ją i Basiliusa jebnięta selkie. To nie były koszmary pełzające po ścianach Lecznicy Dusz.

Ogień. Raz dała mu radę. Jakoś. Da sobie radę i teraz. Afirmacja tego, że jest karaluchem i da sobie radę, wjechała na pełnej. Czy w kolejce następnym żywiołem próbującym ją zabić nie była przypadkiem woda? Zachichotała na wpół obłąkanie, cóż, umówmy się Moody nie była do końca normalna. Miała na to papiery.

Finalnie już wychodziła, ale złociste oczy osiadły na magicznej miotle. Przełknęła ślinę i złapała mocno jej trzonek, jakby od tego miało zależeć nie tylko jej życie.

– Ty się możesz dzisiaj przydać. Nie zostawię Cię tu. – wyszeptała, tłumiąc drżenie głosu, jakby nawet nie mówiła do miotły, tylko do samej siebie, po czym wybiegła z mieszkania, chcąc jak najszybciej dostać się do Loftu, do Alastora.

Koniec sesji

edit: zapomniałam o dopisaniu na dole, że korzystam z przewag i zawad: Wróżbiarstwo, Bezsenność (posiadanie kadzideł i świec na uspokojenie), Porywcza (randomowe wrzucanie rzeczy w panice, niekoniecznie przydatnych do przetrwania)
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Millie Moody (1631)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa