08.04.2025, 17:07 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.09.2025, 12:14 przez Król Likaon.)
adnotacja moderatora
Rozliczono - Millie Moody - osiągnięcie Badacz Tajemnic
8-9.09 Spalona Noc
okolice dwudziestej (chociaż pewnie powinnam napisać - kilka minut po godzinie ZERO)
okolice dwudziestej (chociaż pewnie powinnam napisać - kilka minut po godzinie ZERO)
List od brata poruszył jej najwrażliwsze struny.
Miętoliła go całe rano, miętoliła go pół popołudnia. Od czas zebrania Zakonu nie wróciła do domu, rozjebana absolutnie wszystkim co się tam podziało, ale najbardziej ze wszystkiego rozjebana brakiem jej latarni pośród mroku. Alastor był we wszystkim lepszym z nich dwójki, jego stalowy kręgosłup moralny był czymś, hmmm zapewne namagnesowanym, co pokazowało północ. I Milles wiedziała, plus minus, pi razy oko gdzie ta północ jest, ale kiedy Alik był obok to wszystko było jasne. Był jej Słońcem, za którym mogła podążać na ślepo. Ona była Księżycem, ledwie odbijającym jego blask, zbyt zafascynowana w cieniach, które wcale nie były prawdziwe, a wzrastały i opadały w akompaniamencie wycia wilków. Im więcej o tym myślała, tym więcej miętoliła ten pierdolony list rozważając czy to byłby dobry pomysł wykorzystać okazję i złapać go tam, gdzie zawsze pił. Złapać go i powiedzieć Hej mam problem, boje się że moi ulubieni kuzyni to śmierciożercy i wiesz, ogólnie to no... czuje się lepiej, ale nie wiem czy wrócę do pracy w Brygadzie.
Jak długo nosiła się z tym tematem? Bratu było powiedzieć najtrudniej. Przyznać się. Zmierzyć z rozczarowaniem, które na pewno pojawi się w jego oczach. Ale powinna mieć tę rozmowę za sobą im dłużej zwlekała, tym wyobrażenia o przebiegu takiej rozmowy zdawały się coraz gorsze i gorsze. Cóż najgorszego mogłoby się stać? Pracowała na siebie, na swoją niezależność, na to, by w końcu pozlepiać swoją duszę w kawałki. A Alik... kiedy on był obok czuła się kompletna, problem był taki, że chyba oblepiała go jak bluszcz i nie stała na własnych nogach. A na tym chyba polegało bycie dorosłym? Żeby człowiek był... samodzielny? Czy coś?
Dzisiaj odpuściła sobie łażenie w szpilkach i ołówkowych spodnicach. Wyciągnięty t-shirt, bordowy dres, pieprzone krótkie włosy nie dały się spiąć w kok, więc uczyniła sobie jakiegoś pseudokoka na czubku głowy. Pochudła, przygarbiona, nie była cieniem siebie jak po tym, kiedy wyszła z Lecznicy Dusz. Z resztą to było śmieszne, bo wtedy ją ostro pojebało, a teraz kiedy była jakaś taka przygaszona, to miała takie poczucie, że to lepiej. Czy tak rzeczywiście było? Chuja się na tym znała, gdzieś w głowie mieliła swoje znaki zapytania kiedy iść do Szeptuchy (Co Alastor o tym myśli?), czy zabrać ze sobą Grina (Co Alastor o tym myśli?), a może lepiej byłoby się odezwać do starego znajomego Odiego (Tu Alik raczej by się nie zgodził, ale nie była pewna)), chociaż Miles prędzej dałaby sobie łapy obciąć, niż nazwałaby go profesjonalną pomocą. Odiego, nie Alastora. Z drugiej strony ona była gliną. Ona. Więc może to nie byłby aż taki problem.
Powoli docierała pod drzwi ich wspólnego mieszkania przy Charing Cross Road. Chociaż spała w Księżycowym Stawie, wciąż miała tu swój pokój, swoje graty, przeniosła głównie to czym dało się malować. Nie odcięła pępowiny, nie potrafiła, nawet jeśli od tych kilku dni nie wracała do gniazda. Dorosłe życie było chujowe. Ale to był wciąż jej dom. Pusty dom. Stała przed drzwiami jeszcze na ulicy gdy TO się zaczęło. Znaczy TO zaczęło się chwile wcześniej, ale pogrążona we własnych myślach i rozterkach Miles ogarnęła kuwetę stojąc pod drzwiami.
Zrobiło się nagle ciemno. To było w chuj dziwne.
Z nieba zaczęła padać antyteza śniegu.
To było jeszcze dziwniejsze. Nie potrzebowała wiele czasu, aby zakumać, że to popiół.
Ktoś pali jakimiś śmieciami?
Dotarł do niej głos syreny. A potem drugiej. Niebo było spowite nienaturalną czernią.
– Co do...– powiedziała z niedowierzaniem, te kropki nie chciały się za bardzo połączyć. Jeszcze nie.
Zdziwiła się, a potem rozejrzała się otoczona ludźmi podobnie zdezorientowanymi do niej. I potem zobaczyła dym, jakby coś płonęło. Ktoś pokazywał gdzieś palcami i jak podążyła za jego wskazaniem okazało się że na końcu ulicy pali się inna kamienica.
To się kurwa nie dzieje...
Pomyślała w chaosie myśli, które iskrzyły w jej głowie tak jak leciały czarnomagiczne iskry... nie, nie iskry. Ten pierdolony czarny śnieg.
Zadarła głowę i spróbowała zrozumieć, czy jest jakaś zasada, czy gdzieś tego gówna osadza się więcej, czy pada na wszystkich po równo. Nie... Kutas Voldemortos nie rozumie idei równouprawnienia. Zacisnęła szczękę i wytężyła złociste oczy próbując znaleźć patern. Stacja metra? Teatr? Jakaś księgarnia bo mugolskie książki fujka fujka? Zdawało jej się, że najwięcej chmur kotłuje się właśnie nad księgarnią Foyles. Było to w pewnej odległości od Dziurawego Kotła, ale może tak to właśnie było, że Czarny Dzban jechał na oślep? Ocenić to mogły mądrzejsze od niej głowy. Musiała biec, musiała dać znać Alastorowi, licząc, że ten nie wypił jeszcze dostatecznie wiele.
Percepcja III - rzut na to, czy Foyles rzeczywiście pójdzie z dymem
Rzut Z 1d100 - 69
Sukces!
Sukces!