9 września 1972r.
Aleja Horyzontalna / Mieszkanie Nicholasa
Kiwnął głową w zgodzie Vulturisowi, przyznając rację temu, aby pozwolić ocalałym ofiarom, umierać w męczarniach, nie marnując niepotrzebnie swoich sił. Zadanie swoje wykonali. Cały czas, je wykonywali. Chaotycznie przekazane. Bez konkretnego, jasnego celu działania. Siać zamęt, zamiast zniszczyć konkretne, główne miejsca. Zabijać zbędnych, zamiast skupić się na konkretach i przejąć ważne miejsca. Działania chaotyczne. Czego się dziwić, jak nie mieli odpowiedniego taktyka. Ale to nie jego sprawa. W samej organizacji w jakiej był, też przecież śmierdziało.
Zgadza się. Będą mieli więcej czasu na porozmawianie. Nicholas przystanął na słowa Stanleya i pożegnał go skinieniem głowy. Wzrokiem wodząc za jego posturą, obserwując jak znika w z trzaskiem teleportacji. Wrócił spojrzeniem na gruz, jaki pozostał po zniszczeniu przez siebie dokonanym. Dostrzegając wystającą dłoń dziecka, przy dłuższym przyjrzeniu się pozostałości budynku. Uniósł różdżkę i wyczarował Mroczny Znak nad budowlą. Zaznaczając, że tutaj byli. Pokazać, że nie mają litości nawet dla najmłodszych istot w ich społeczeństwie.
Zaraz po tym wzrokiem podążył w głąb Alei i tam skierował swoje kroki.
Szedł spokojnym krokiem. Nie spiesząc się z niczym. Dokonywał zniszczeń, utrudnień na drogach, gdy coś mu się nawinęło pod nogi czy w zasięgu wzroku. Nie marnował sił. Oszczędnie używał magię. Obserwował jak niektórzy na jego widok uciekali. Zmierzał w wyznaczonym dla siebie celu. Nie wdawał się w żadne walki. Znikał z oczu funkcjonariuszy, jeżeli znajdowali się na jego drodze, w zasięgu wzroku. Aż ostatecznie, wylądował w swojej kamienicy. Aby sprawdzić przy okazji, co z jego mieszkaniem. Rzucić okiem na zniszczenia. Jeżeli jakieś były. Gdyż w oddali widział, że tę kamienicę ogień nie strawił. Podobnie jak tę, należącą do Lestrange’a. Być może dał ją pod tarczę ochronną. Nie zastanawiał się. Choć wiedział, że Rodolphus mieszka już gdzie indziej,
W kamienicy panowała przerażająca cisza. Jakby wszyscy ewakuowali się, albo byli już martwi. Nie słyszał krzyków, choć przemierzając korytarze, różdżkę trzymał w pogotowiu. Znał tutejszych sąsiadów. Znał co najmniej tutejsze trzy rodziny, które należałoby zlikwidować. Zdrajcy krwi i szlamolubni. Zajrzał do ich mieszkań, ale nikogo nie zastał. Być może zdążyli uciec. Ostatecznie dotarł pod drzwi swojego mieszkania. Otworzył je zaklęciami i już mu coś nie pasowało.
"Co tak śmierdzi…?" – zapytał sam siebie. Choć miał maskę na twarzy, to jednak odór smrodu przebijał się przez nią. Przystąpił dwa kroki i rozejrzał się po wnętrzu. Dostrzegł zmiany na ścianach. Coś jakby wylało się na nich, albo spływało spod sufitu. Było widoczne w świetle ognia, jaki było widać przez okna. Gdzieś w oddali są się jeszcze paliło. Jedyne źródło oświetlające okolice. Nicholas nie wchodził głębiej. Od razu wyszedł i zamknął drzwi, zamykając zaklęciami. Zrobiło mu się od tego niedobrze. Czuł mdłości, że teleportował się na zewnątrz. W zaułek, między kamienicami, gdzie było ciemno. Światło tutaj nie dochodziło. Stał jedynie samotny kontener ze śmieciami. Podparł się ściany jednego z budynków, zdjął maskę i zwymiotował. Jego organizm widocznie nie strawił tego smrodu, jakie dotknęło jego mieszkanie. Potrzebował chwili, aby dojść do siebie. Od razu, po wytarciu się, na powrót zakładając maskę. Był czujny na otoczenie, gdyby czasem ktoś znalazł się w pobliżu, żeby natychmiastowo zareagować. W obliczu takich wydarzeń, wątpił jednak, aby się ktoś zainteresował jego osobą w ciemnej uliczce.
___________
Spalona Karta: Zacieki