Rozliczono - Florence Bulstrode - osiągnięcie Badacz Tajemnic
—14/04/1972—
Poczekalnia, Klinika magicznych chorób i urazów
Erik Longbottom & Florence Bulstrode
Erik Longbottom, detektyw Brygady Uderzeniowej z ramienia Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów, nie wypił swojej porannej herbaty i doszedł do wniosku, że zaczynał tracić cierpliwość, do takich trywializmów, jak czekanie w kolejce. Nawet dla niego stanowiło to niemałe zaskoczenie. Po tak długim stażu pracy w Ministerstwie Magii powinien być przyzwyczajony do tego, że pewne rzeczy były niemożliwe do przyspieszenia. Nic bardziej mylnego. Potrafił być wyrozumiały w stosunku do ludzi, personelu, a nawet papierologii, która w pewnych chwilach zdawała się ważniejsza niż rzeczywistość i fakty. Mimo to, tempo przyjmowania petentów nadzwyczaj działało mu na nerwy.
Miał poważne plany na ten dzień, biorąc pod uwagę widmo festiwalu Beltane majaczące na horyzoncie i po prostu nie spodziewał się, że praktycznie na ostatniej prostej przed zakończeniem procesu leczenia pod okiem Castiela, zmierzy się z taką blokadą na drodze. Przesunął wzrokiem po mknącym przez korytarz zespołem medyków, z którego jeden poganiał przy pomocy różdżki lewitującą nad ziemią noszę z pacjentem, aby po chwili zniknąć za zakrętem. Cóż, mogłeś skończyć dużo gorzej, kolego, pomyślał, starając się ignorować nerwowe tykanie zegara zawieszonego na pobliskiej ścianie.
Przechodzenie z jednej chwili do drugiej było istną męczarnią, kiedy tak naprawdę jedyne co mógł to czekać. Nie przyniósł nawet ze sobą żadnej książki, która mogłaby mu zająć czas. Co więcej, był całkiem pewien, że zdążył zapoznać się już ze wszystkimi broszurami dostępnymi na tym piętrze. Żałował, że jego wzrok spoczął, na co poniektórych z nich. Gdyby nie to, że był pod stałą opieką Flinta, zapewne zacząłby podejrzewać, że musi się przejmować czymś więcej, niż dwiema klątwami uprzykrzającymi mu życie. Zresztą mniejsza... Jeszcze tylko jedno naświetlenie i ze dwie porcje eliksirów, a na głowie będzie miał tylko wilka. Huh, a mówią, że do pewnych rzeczy nie da się przywyknąć.
Nagle rozległo się aż nazbyt znajome po tylu godzinach oczekiwaniach, skrzypnięcie starych szpitalnych drzwi. Wzrok oczekujących, w tym i Longbottoma, powędrował w stronę rzędów położonych obok siebie gabinetów lekarskich. Prześlizgiwał się od jednej klamki do drugiej, zastanawiając się, kto teraz dostąpi zaszczytu, jakim było zakończenie tej męki zwanej oczekiwaniem. Erik poprawił się na niewygodnym szpitalnym krzesełku. Siedzenie nawet w najmniejszym stopniu nie było dostosowane do jego nieprzeciętnej postury. Dopisało mu jednak szczęście, gdyż pokój lekarski Florence Bulstrode opuściła właśnie starsza czarownica, poprawiając kapelusz z pawim piórem dwukrotnie większym od jej głowy.
— W końcu — mruknął pod nosem, poklepując się po kieszeniach spodni, aż udało mu się wślizgnąć do gabinetu. Na jego twarz momentalnie wstąpił uprzejmy, acz wciąż promienny uśmiech, jakby chciał odsunąć od siebie monotonnie ostatnich kilku godzin. Po takim czasie oczekiwania, dyskusja z medyczką jawiła się wręcz jako rozrywka. Zbliżył się do biurka. — Dzień Dobry, Pani Doktor. Niezmiernie miło mi Panią widzieć w tym wyjątkowo... szarym dniu.
Przysiadł na krześle po drugiej stronie biurka. Przez chwilę mierzył się z kobietą nawzajem spojrzeniem, aż zdał sobie sprawę, że właściwie nie zdradził jej nawet, co było powodem najścia. Jego usta ułożyły się w literę „o”, a po chwili na blacie wylądowała nieco pomięta kartka z zaleceniami, które już kawałek czasu temu otrzymał od Castiela. Zapisana tam była procedura naświetleń magicznych oraz dawka wymaganych eliksirów mających na celu zniwelować problematyczne skutki uboczne.
— Przyszedłem w sprawie recepty na eliksiry, ponieważ ostatnia już wygasła — wyjaśnił powoli, nie chcąc pozostawić Bulstrode żadnych złudzeń. — Jeśli byłoby to możliwe, chciałbym także odbyć naświetlenie. Byłem zapisany do innego medyka, jednak powiedziano mu, że dzisiaj akurat jest nieobecny. Przekierowano mnie więc do Pani, panno Bulstrode.
Skinął lekko głową. Bądź co bądź, znał jej braci – przede wszystkim Oriona – więc siłą rzeczy kojarzył jej osobę. Co więcej, o ile pamięć go nie myliła, kobieta brała udział w ostatnim balu charytatywnym. Na samo wspomnienie, spojrzenie Erika pociemniało, gdyż jego umysł momentalnie nawiedziły wszystkie plotki, jakie wypłynęły do przestrzeni publicznej po tym wydarzeniu. Licytacja, bóbr, płacząca Nora, chmara dziennikarzy. Dobry Merlinie, pomyślał, kręcąc głową, chcąc odpędzić negatywne myśli.
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.❞