- 3 stycznia 1969 -
Magiczny Londyn
Praca w Ministerstwie bywa czasem jednak przyjemna. Nie jest to może codziennie, a nawet rzadziej niż raz na miesiąc ale jednak są takie momenty, do których człowiek zawsze miło wraca. Do jednych z nich należy coroczne świętowanie urodzin Marka - detektywa z Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów, a prywatnie to dobrego przyjaciela Stanleya. Pewnego rodzaju tradycja miała się ziścić ponownie dzisiaj - 3 stycznia 1969 roku, ponieważ solenizant po raz kolejny zaprosił Stana i Samuela do jednej z elegantszych restauracji w tej części Magicznego Londynu.
Wybór ubioru do tak znakomitego lokalu był bardzo prosty. Koszula z krawatem na to marynarka i czarny, długi płaszcz, a do tego jakieś galowe lakierki. O ile dla niektórych noszenie tego typu stroju mogło być męczące i niewygodne, o tyle dla Andy'ego było chlebem powszednim - tak chodził cały czas jeżeli akurat nie nosił munduru. Posiadając wiedzę z poprzednich lat, zakupił dla jubilata jego ulubioną flaszkę, która następnie spakował do eleganckiej torebki - lokal jednak zobowiązywał.
Nie chcąc się spóźnić na tak zacną uroczystość, przybył na miejsce około dziesięć minut przed planowanym rozpoczęciem. Poprawił jeszcze krawat, aby ten za mocno nie ściskał mu gardła i wszedł pewnym krokiem do środka. Pierwsze co rzuciło mu się w oczy był przepych i luksus, który był tutaj po prostu wszędzie. Nie tylko jego narząd wzroku zdążył coś zauważyć. Do jego nozdrzy dotarły najznakomitsze zapachy świadczące o klasie serwowanych tu dań oraz trunków. To nie było wszystko, ponieważ jego uszy też zarejestrowały ciekawe zjawisko. Sztuka, która nigdy nie stanowiła dla niego czegoś zaskakującego lub czegoś co stanowiło dla niego obiekt większego zainteresowania, sprawiła tym razem na nim niemałe wrażenie. Dźwięk nadciągający ze środka sali mógł świadczyć jedynie o występie wysokiej klasie specjalisty - wirtuozie w swej dziedzinie albo greckiej muzy. Gdyby potrafił dostrzec rozchodzący się dźwięk, mógłby przysiąść, że kolejne brzmienia otulają go całego, a następnie wprowadzają w błogi stan euforii.
Stanley miał wrażenie jakby ktoś rzucił na niego jakiś urok, a przecież ten potrafił się bronić przed takimi rzeczami. A może to nie była magia? W takim razie co to takiego mogło być? Stał tak wryty w ziemię przez kilkanaście lub kilkadziesiąt dobrych sekund, nie mogąc zrobić ani kroku w przód ani wydać z siebie żadnego dźwięku, aż usłyszał za sobą krótką i zwięzła wiadomość.
-Przepraszam - powiedziała kobieta stojąca za nim - Czy mogłabym przejść?
-Em... Tak.. Jasne - zrobił krok do przodu, aby zrobić miejsce dla znajdującej się za nim osoby, a następnie przytrzymał drzwi - To ja przepraszam, zamyśliłem się.
Kiedy tylko przepuścił damę, zamknął od razu drzwi i skierował swój wzrok po sali, chcąc odnaleźć któregoś ze swoich kompanów. Jednak ku jego pechowi nie był w stanie nikogo wypatrzeć. Po Marku nie było ani śladu. O Samuelu nie chciał nawet wspominać bo ten akurat miał dar do spóźniania się czy nawet nie przychodzenia na umówione spotkania. Nie chcąc w dalszym stopniu blokować przejścia skierował się do kierownika sali aby jego zapytać w kwestii jubilata, uprzednio jednak zostawiając swój płaszcz na jednym z wieszaków.
- Dzień dobry. Przepraszam, że przeszkadzam. Czy Mark, solenizant, jest już na miejscu? - zagaił rozmowę pytaniem.
- Dobry wieczór. Niech spojrzę - koordynator sali spojrzał na swoją listę i odpowiedział po krótkiej chwili na zadane mu pytanie - Niestety nie. Co gorsza, obawiam się, że w ogóle go nie będzie. Z przekazanej mi informacji wynika, że coś mu wypadło i nie zaszczyci nas swoją obecnością w dniu dzisiejszym. Mark, nie chcąc zostawiać panów na tak zwanym lodzie, opłacił dla państwa kolację i prosił aby przeprosić w jego imieniu. Stolik, który został zarezerwowany to numer 54. Ten przy oknie z dobrym widokiem na scenę, najlepsze miejsce jakie można znaleźć w tym przybytku. Zapewniam pana - mężczyzna kiwnął lekko głową i uśmiechnął się kiedy skończył tłumaczyć.
- Dziękuje bardzo. Miłego wieczoru - Stan odwdzięczył się tym samym i ruszył do swojego stolika.
Każdy krok, który przybliżał go do stolika numer 54, upewniał go o poziomie, który panował w tym lokalu oraz o tym, że jubilat zapłacił cały majątek za tak dobre miejsce. Jednak czy można mu się dziwić, że zarezerwował takie lokum? Trochę tak ale w zasadzie to urodziny ma się raz w roku i to tłumaczyło jego zachowanie w pewnym stopniu. Z innej strony Stanowi było szkoda, że nie będzie go dzisiaj z nimi w dniu jego święta... Ale przecież taka okazja nie może się zmarnować. Wszystko zostało już opłacone i czekało tylko na przybycie.
Po kilkuminutowym spacerze po sali zaobserwował dwie rzeczy. Pierwszą był fakt, że cała sala była wypełniona po brzegi, a drugą prawdopodobnie obiekt, który spowodował zaistniałą sytuację. Chociaż czy obiektem można nazwać kobietę? Mistrzynię, która właśnie z pasją i oddaniem zapierała dech w piersiach zebranych tutaj dostojników i dam. Pełen podziwu dla tak wybitnych umiejętności, zasiadł na wolnym miejscu przy swoim stoliku. Kierownik sali miał rację - było to najlepsze miejsce w całym budynku, jeżeli nie całej najbliższej okolicy. Dziesiątki czy nawet setki oczu wpatrzone w jedną osobę, która grała główne skrzypce dzisiejszego wieczoru. Wszyscy wyglądali jakby właśnie zamarli. Nikt nic nie jadł, nie pił i się nie odzywał. Z czystym sumieniem można by zaryzykować stwierdzenie, że nawet momentami zapomnieli oddychać. Stanley wziął od jednego z kelnerów lampkę wina i dołączył do tego fanatycznego zjawiska. Skupił swój wzrok jak i uwagę na tej artystce.
Nie wiedział nawet kiedy minęła dobra godzina, a on nadal miał przed sobą ten sam, nietknięty trunek. Ocknąwszy się z tego uroku, spojrzał na zegarek i zdał sobie sprawę, że Samuel jest grubo spóźniony, a co gorsza wszystko wskazuje, że on dzisiejszego wieczora również nie przybędzie na to spotkanie.
- Świetnie... - rzucił z irytacją pod nosem i wypuścił powietrze nosem - Więcej dla mnie - próbował dodać sobie trochę otuchy w tej sytuacji. W myślach już widział jak w poniedziałek beszta swoich przyjaciół na przerwie. Kto to widział w tak dostojne święto nie przychodzić, a tym bardziej nie informować, że się nie przybędzie. Normalnie rozbój w biały dzień!
Nie chcąc dalej psuć sobie humoru, Stanley postanowił rozkoszować się chwilą, dlatego wziął w końcu swoją lampkę wina i zaczął ją powoli sączyć. No to mi się trafiło... Samotny wieczór, a mogłem przecież siedzieć teraz w domu... pomyślał, a następnie poprosił kelnera o podanie przystawek.
"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina
"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972