• Londyn
  • Świstoklik
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Strażnica
    • Kromlech
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
  • Ekipa
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
1 2 3 4 Dalej »
[Grudzień 1970] Nastał czas ciemności || Louvain & Loretta || Little Hangleton

[Grudzień 1970] Nastał czas ciemności || Louvain & Loretta || Little Hangleton
Z pierwszych stron gazet
W obliczu absolutnego nieistnienia, nie ma rzeczy bezwartościowych.

Louvain Lestrange
#1
03-13-2023, 08:32 PM  (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03-14-2023, 03:55 PM przez Louvain Lestrange.)  
Ten ciepły wieczór był do złudzenia podobny, do tego sprzed kilku miesięcy. Krwiste niebo, wraz z zachodzącym słońcem, dopełniało niepokojącego nastroju. Wtedy też czuł podobną radość, lecz dzisiaj nie kierowała nim adrenalina, lecz bardziej coś na na wzór spełnienia. Spełnionych ambicji rzecz jasna. Od niedawna znowu wszystko zaczynało nabierać, dającego spokój ducha, sensu.
Do swojego nowego domu w Little Hangleton zaprosił w pierwszej kolejności bliźniaczkę, no bo komu innemu mógłby się zwierzyć? Przed kim innym mógłby otworzyć się na tyle, by odsłonić się z tej wrażliwej strony siebie? Nikim. Powodów do spotkania i porozmawiania było też parę innych, choćby znamię, identyczne, które widniało na ich skórach. Kiedy Loretta przybyła pod wskazany adres nowego domu Louvaina, od razu zaczął od oprowadzenia siostry po wnętrzu. Miejscu sporo jeszcze brakowało do miana nowego domu rodzinnego, ale tak przedstawiał siostrze to miejsce, kiedy przechadzali się razem korytarzami. Jednak teatralne ziewanie i znudzone wzdychanie było wystarczającym sygnałem, by nie przeciągać ckliwych opowieści. Zaprowadził ich na taras na piętrze, gdzie mogli spokojnie usiąść w fotelach i porozmawiać. Bo wewnątrz panował całkowity i stanowczy zakaz palenia. Nie było mowy o zbrukaniu jego domu, paskudną aurą nikotyny.
- Cieszę się, że jesteśmy w tym razem... - wzdychnął lekko, przerywając ciszę. Wpatrzony był w symbol Śmierciożerców na swoim przedramieniu, bo właśnie to miał na myśli. - reszta nie może sobie pozwolić na tyle zaufania, co my. - dokończył myśl przesuwając opuszkiem palca po czarnym śladzie na jego skórze. Urocze, jak na swój sposób, kiedy bliźniacze rodzeństwo stało się rewolucjonistami w nadchodzących zmianach. Wspólna zbrodnia przypieczętowała ich nową ścieżkę w życiu i Louvain naprawdę czuł ulgę kiedy wiedział, że może podążać tą samą drogą razem z siostrą. Sporo ryzykowali porywając tamtego sędziego z Wizengamotu, ale taka była cena za możliwość pokłonienia się przed Czarnym Panem jako nowy, wywyższony ponad innych naśladowców, czarodzieja. Trupia czaszka z wychodzącym z jej ust wężem, cieszyła bardziej, niż każdy kontrakt jaki podpisał w czasie swojej kariery sportowej.
Machnął różdżką w kierunku domu, by po chwili usłyszeć z wnętrza dźwięki przygotowującej się herbaty z czarnym kardamonem. - Porwałbym i z tysiąc więcej takich zdrajców krwi, gdyby zagwarantowałoby nam to przyszłość w nowym porządku. - oznajmił, prostując się we fotelu.  W końcu teraz, kiedy wykonali soją misję zgodnie z oczekiwaniem Lorda mogli pozwolić sobie na odrobinę nostalgii, czyż nie?
Wichrzycielska artystka
T'as su me cueillir
Dans tes bras pour me guérir
Stukot obcasów zwiastuje jej chuderlawą, drobną posturę, którą skrzętnie ukrywa pod pstrokatymi, szerokimi koszulami, szerokimi nogawkami spodni i kapeluszami z okrutnie wielkim rondem. Blada, o twarzy pokrytej pajęczynką piegów, oczach roziskrzenie piwnych, ustach surowo wykrojonych. Na jej obliczu często pełznie uśmiech, ukazujący nieidealne zęby, o skrzywionych kłach – jest w niej jednak coś rozbrajająco szczerego. Aura czerwona, intensywna, niejednokrotnie przytłaczająca.

Loretta Lestrange
#2
03-14-2023, 02:30 PM  (Ten post był ostatnio modyfikowany: 03-14-2023, 03:57 PM przez Loretta Lestrange.)  

Krwiste niebo nieodzownie świadczyło o gęstej kuli ognia zamykającej się niewiele nad horyzontem, aby niebawem upstrzyć podszycie ziemskie guzikami gwiazd i czernią rozlanej kawy. Grudniowy mróz w żadnej mierze nie opuszczał ich zaklętych ponad chłód barwiący eter z każdym opuszczającym wargi, niepewnym westchnięciem, kreowanym w późniejszych sekundach na niebanalny uśmiech. Patrzyła na niego z troską, bo tylko on był w stanie wzbić gęste tumany przejęcia w jej umyśle; tylko dla niego gotowa byłaby zabić i zostać zabitą – gościł w jej sercu codziennie i od święta i choć ich relacja nie zawierała w sobie pierwiastków czegoś nieodpowiedniego, był dla niej niechybnie najważniejszy. Filuterny uśmech ten więc, który kierowała ku niemu niepewnie, rozlał czerwień barwionych karminem warg, ukazując odrobinę nierówne zęby, o wysuniętych subtelnie kłach. Jej urok leżał w niedoskonałości; w byciu tą drobną trzpiotką, której agresję Borgin tak sobie ukochał i która nie opuszczała klatki żeber nader często.

Dom w Little Hangleton, przestrzenny, o wielkich okiennicach, z których języki słońca wyglądały nieśmiało, obmywając panele położone na podłodze i ściany, na których pozostały dawne duchy obrazów w postaci odrobinę mocniej zabielonych śladów. Bo przecież słońce zamieniało każdorazowo blichtr tandetnych tkanin w lśniący przepych – tu jednak nie było mowy o żadnym ze wspomnianych; przestrzenność domu sugerowała jej wyraźnie, a w ciemię bita nie była, iż zamierza tu zamieszkać z kimś. Z kimś, kim nie była ona, piastując niewielkie mieszkanie na Pokątnej, zagracone obrazami i ogólnym chaosem – wynikową jej temperamentnej osobowości.

Usiadła na jednym z foteli umieszczonych na tarasie, aby po chwili wyciągnąć z kieszeni spodni bogato zdobioną papierośnicę. Nie minęło długo, aż jej warg otuliły miękko filtr, a końcówka nikotynowego źródła rozpusty zajęła się ognistym oczkiem.

Spojrzała raz jeszcze na bladego ducha znaku, barwiącego skórę przedramienia. Był wart wszystkiego, przez co musieli przejść, dzieląc zbrodnię na dwoje.

Slughorn był jednym z bardziej wpływowych, promugolskich sędziów Wizengamotu – stał się prędko oczywistym celem naprostowania, w jej mniemaniu pokiereszowanego kręgosłupa moralnego – wszak któż o zdrowych zmysłach broniłby tak plugawych stworzeń?; plan był od początku jasny – rolą jej bliźniaka było obezwładnienie mężczyzny, sprowadzenia go do Loretty, gdzie ta mogła użyć na nim hipnozy.

Związane nadgarstki na pewno zaznaczyły się sinym śladem, gdyż potraktowany został bez zbytku pieszczotliwości. Ona zaś, zawsze nosiła przy sobie skromne wahadło – ta sytuacja jednak, skrupulatnie przez nich przemyślana i określona, napomniała ją o tym, aby przedmiotu hipnotycznego nie zapomniała w salwie szaleństwa – wszystko działo się w końcu tak szybko.

Poddanie Slughorna hipnozie było nad wyraz łatwe – nie był on oklumentą czy jakkolwiek istotą biegłą w zachowywaniu stalowego muru wokół umysłu. Bardziej kruchy, aniżeli silny, prędko poddał się urokowi. Cel był jasny – skłonienie mężczyzny do uniewinnienia jednego ze śmierciożerców, oczekujących na wyrok, którego puentą prawdopodobnie miało być uwięzienie go w Azkabanie. Udało jej się zaszczepić tę ideę pośród myśli mężczyzny – wówczas pozostało tylko zmodyfikowanie jego pamięci i uwolnienie go jakby nigdy nic.

Znajomym prawdopodobnie opowiadał, że poniosły go alkoholowe trunki.

– Przyszłość stoi świetlana, Lou – odparła miękko, po raz kolejny unosząc filtr papierosa ku wargom. – Bywam gwałtowna i obawiam się, że to mnie może zgubić. Czasami mam wrażenie, że nie jestem sobą – dodała po chwili.

Przez moment wpatrywała się w oblicze bliźniaka, zupełnie jakby w jej krtani grzęzły i więziły się słowa, których wypowiedzieć nie potrafiła. Na moment skrzywiła się brzydko, jak gdyby porwały ją własne miriady myśli, jednak gdy sarni wzrok powrócił na sylwetkę brata, uśmiechnęła się urokliwie.

– Spodziewałeś się tego, co nadeszło? – zagaiła, gasząc papierosa w popielniczce.

Z pierwszych stron gazet
W obliczu absolutnego nieistnienia, nie ma rzeczy bezwartościowych.

Louvain Lestrange
#3
03-16-2023, 06:45 PM  
Jeśli angażował się w cokolwiek, czy to zawodowo, czy z narażeniem wolności, lub życia, robił to po coś. Dla rodziny, dla nich, a w szczególności dla Lorrety. Jego świat, świat w którym żył, nie mógłby istnieć bez niej, no bo na cóż mu taki świat. Pozbawiony jedynej, prawdziwie szczerej cząstki na ziemi, jedynej której mógł być zawsze pewien, pomimo życiowej sinusoidy, nadawałby się jedynie do szarej, pozbawionej formy i substancji egzystencji. Być może to tradycyjne modele, przekazane z wychowaniem ich ojca, przekierowywały kierunek jego motywacji właśnie na najbliższą rodzinę. Odkąd tylko pamiętał, zawsze byli nieopodal siebie, blisko wystarczająco, by móc w razie potrzeby chronić i niszczyć. Choć słodka Lori nie była z tych, które potrzebują szczególnej opoki i troski, dobrze potrafiła o siebie zadbać. To otoczenie, słusznie zresztą, obawiało się jej wybuchu. Kiedy jesteś wulkanem emocji to wszystkich wokół zalewa lawa, tak być już musiało. Żaden, nigdy, nie był niewinny, a jeśli ktoś padał ofiarą przed Lorretą, zasłużył. Całym szczęściem nigdy nie był w polu rażenia, bo tak jak i on nie potrafiłby nigdy jej intencjonalnie skrzywdzić, tak wierzył, że nigdy nie stanie się celem jej gniewu.
Wiedział, że nie musiał jej tego mówić wprost, wystarczy, że przedstawi. Jeśli świat miał się zmieniać, to musiał zadbać by te zmiany przeszły w oczekiwanym dla niego kierunku. Nigdy dotąd by tego nie stwierdził, przynajmniej nie na trzeźwo, ale jednak zależało mu na czymś stałym, czymś co zbudowałby od podstaw własnym asumptem. Przekazanie rodowodu dalej, utrzymanie szlachetności ich krwi, kiedyś jeszcze przechodził rozbawiony obok takich wartości. Rzeczywistość jednak błyskawicznie go odrestaurowała. Rozumiał doskonale, że samo słowo "ślub" wzdrygało ją po linii kręgosłupa, jemu ojciec również nie odpuszczał swatek, odkąd kariera legła w gruzach. Póki był sławny i sukcesywny, przynosił ojcu dumę na salonach, więc i więcej w kwestii samostanowienia miał możliwości. Jeśli miał już się ożenić, to na własnych zasadach, jedną z nich miał być właśnie ten dom.
- Nie czuj się niczemu winna, bigoteria to narzędzie którym chcą nas trzymać w kajdanach. - odparł uspokajająco na rozterki siostry. Do świetlanej przyszłości jeszcze kawałek drogi, na której faktycznie, mogłoby kiedyś dojść do zdarzeń tragicznych w skutkach. Nie było wielką tajemnicą, że z ich dwójki, paradoksalnie, to ta drobniejsza, będzie bardziej impulsywna, gwałtowna i brutalna, ale przez to autodestrukcyjna. - Spodziewałem... - powtórzył z leciutkim rozbawieniem na policzkach. - Ja liczyłem na to. No spójrz tylko. Od zawsze było dokładnie tak. Byliśmy lepsi, mieliśmy w sobie więcej wartości, niż pozostali, pora w końcu przestać gryźć się w język. - ciągnął dalej. Chodziło o tożsamość i dziedzictwo które nieśli za sobą. Byli doskonałym przykładem tego, że czysta krew potrafi wykrzesać z ich atutów, wyłącznie to co najlepsze. Dwójka bliźniaków, popularna, choć z różnych branży to ze sporym dorobkiem i to tak w młodym wieku, nie mógł być to przypadek. Parszywiec Slughorn był jedynie epizodem w celu do jakiego dążyli. Z obrzydzeniem podawał mu rękę w ministerstwie kiedy chodził za nim jak cień, obserwując jego maniery i zwyczaje. Raczył wyświadczyć mu nawet przysługę, czy dwie, by tylko zaskarbić sobie kawałek jego zaufania. Nie miał zbyt wiele czasu, bo termin rozprawy na los której mieli wpłynąć z Lorretą nie był tak odległy, aby dać Lou swobodę działania. Wszystkie te mniejsze, lub większe upodlenia do jakich musiał się zniżyć, były warte jego przerażonej miny w momencie kiedy zdał sobie sprawę, że groźba Czarnego Pana spojrzała mu oczy. Żałował tylko, że po wszystkim musieli oddać go na wolność i to w nienaruszonym stanie. Bez wątpienia zasłużył sobie na coś gorszego, niż cios w potylice, kilka nieprzyjemnych zaklęć i hipnoza.
Wichrzycielska artystka
T'as su me cueillir
Dans tes bras pour me guérir
Stukot obcasów zwiastuje jej chuderlawą, drobną posturę, którą skrzętnie ukrywa pod pstrokatymi, szerokimi koszulami, szerokimi nogawkami spodni i kapeluszami z okrutnie wielkim rondem. Blada, o twarzy pokrytej pajęczynką piegów, oczach roziskrzenie piwnych, ustach surowo wykrojonych. Na jej obliczu często pełznie uśmiech, ukazujący nieidealne zęby, o skrzywionych kłach – jest w niej jednak coś rozbrajająco szczerego. Aura czerwona, intensywna, niejednokrotnie przytłaczająca.

Loretta Lestrange
#4
03-17-2023, 06:51 PM  

Mętny gniew niezwykle rzadko wypełniał jej ciało, pieniąc się na wzór morskich fal rozbijających się o surowy brzeg; aby ujrzeć ją w tej swoistej fazie niebytu, gdy znajdowała się między oszalałą bestią a jednostką o jakimkolwiek człowieczeństwie, trzeba było sprowokować tę więzioną w klatce żeber istotę; tę, która wpadała łatwo w niezawoalowaną furię, tę, która zawierała się w sarnich tęczówkach niebezpiecznym błyskiem rozpraszającym mętność. Nader często przybierała fałszywe uśmiechy, maskując potwora zamieszkującego gdzieś na samym dnie poczerniałego serca. Jej wściekłość nie miała sobie równych i jedynie wówczas ten czarny welon rzęs, czerwone usta skłaniające się ku urokliwym grymasom, nie posiadały żadnej wartości autotelicznej. Istniała tylko ona – ona i jej drugie, zdecydowanie mniej filuterne oblicze.

Jego jednak kochała ponad wszystko.

Jedyna jednostka na padole łez, w której odnajdywała szczerość, oparcie i swoisty akwen dla zwiędłej róży własnego bytowania. Kochała go mocno i gorliwie i choć ich relacja nigdy nie posiadała znamion nieprawidłowej, po Londynie przechadzały się plotki, jakoby mogło ich łączyć coś gorszącego. Ona tymczasem oferowała mu siostrzaną opiekę i choć on był starszy te parę minut – to ona była rozlewała gęsty syrop uczucia między nimi.

Był jedyną osobą, której nie byłaby w stanie skrzywdzić.

Prawdopodobnie właśnie dlatego stanowiła istny ogień piekielny dla panien Louvaina; ojciec już dawno przestał się interesować ich sakramentalnymi przysięgami – żadne z nich nie było wszak dziedzicem, a William posiadał już żonę. Wszystko układało się w zwięzłą całość, a jednak nie potrafiła zaakceptować faktu, jakoby jej bliźniak miał mieć kogoś istotniejszego od niej. Nawet jeśli nigdy tak się nie miało stać.

Nadrabiała brutalnością i gwałtownością za ich dwoje; burzliwa, pełna niewiadomej energii, pozbawiona skrupułów i jakichkolwiek ludzkich odruchów – prezentowała na salonach szeroki uśmiech, tańczyła ochoczo i równie chętnie debatowała na rozmaite tematy. Nikt jej nie znał w sposób, w którym znał ją on.

– Zawsze byliśmy i będziemy lepsi – odparła miękko, opatulając się ciaśniej kożuchowym płaszczem, aby po chwili strzepnąć resztkę popiołu z papierosa do popielniczki.

– Każesz mi siedzieć na mrozie tylko dlatego, że drażni cię zapach papierosów? – zabrzmiała retoryką, a jej usta ugięły się w przyjemnym dla oka uśmiechu.

Slughorn zasłużył na więcej, aniżeli zwykłe porwanie i jedna prosta hipnoza – nie był biegłym oklumentą ani czarodziejem o surowych, twardych ryzach umysłu; zasianie w jego umyśle idei wedle własnego uznania nie było nawet najmniejszym wyzwaniem.

A ona przecież szukała wyzwań.

Wyciągnęła rękę przez rozciągłość stolika, który dzielił dwa fotele i gdy ten tylko skierował ku niej swoją, złapała go za dłoń mocno, obdarzając troskliwym spojrzeniem.

Z pierwszych stron gazet
W obliczu absolutnego nieistnienia, nie ma rzeczy bezwartościowych.

Louvain Lestrange
#5
03-18-2023, 11:17 AM  
Pamiętał dobrze kiedy wypłakiwała mu ramię po Nottcie, wtedy kiedy potraktował ją zupełnie bez należytego dla niej i jej statusu szacunku. Pamiętał kiedy rozedrgana opowiadała mu o tamtych wydarzeniach z Borginem. Widział kiedy miała swoje najgorsze chwile, jak i upadki. Tylko on mógł zrozumieć, że demony które przejmowały nad nią kontrolę nie powstały z próżni. Nawet nie liczył na to, że ktokolwiek może chociaż odrobię rozumieć, dlaczego czasem musi ona wyłączyć wszelkie blokady. Nie miał prawa oceniać ten, który nie widział morza jej łez, miał prawo jedynie zatonąć w falach tego gniewu. Tak długo jak trafiało na ich wrogów, był to wyłącznie atut, przewaga nad niepokornymi. Po cóż miałby gasić ten pożar, skoro płomienie nie paliły go żarem?
- My to wiemy, ale świat musi się jeszcze o tym surowo przekonać. Dlatego właśnie musimy być wierni Czarnemu Panu. - odparł momentalnie, nie pozostawiając żadnych złudzeń. W manifeście swojego Lorda widział coś więcej niż jedynie wizję. To szczera obietnica, której poszukiwał właściwie odkąd tylko pamiętał. Świat w którym mogli podporządkować sobie tych których potrzebowali, świat w którym wszystko i wszyscy których kochał, lub byli dla niego bardzo ważni, mógł zapewnić im należyte bezpieczeństwo, a nawet o wiele więcej. Ustanowienie takiego porządku wymagało wielu wyrzeczeń, poświęceń i niebezpieczeństwa. Jeśli wojna wymagała poświęcenia Slughorna, to był to żaden koszt, raptem kilka ryzykownych wymyków. Misja była prosta, ale szkoda, że po wszystkim musiał skończyć w jednym kawałku. Samo porwanie byłoby, oczywiście, o wiele trudniejsze gdyby nie pomoc jaką okazała mu Cynthia. Brudny i szlamolubny parszywiec, powinien zostać wypatroszony za samą myśl o naruszeniu godności jego przyjaciółki, jednak był potrzebny żywy do czasu zakończenia procesu towarzysza sprawy.
- Owszem. I nie próbuj drwić, w tym domu będą mieszkać moje dzieci i żona. Kiedyś. - nie zostawił pytania bez odpowiedzi. Choć poważnym tonem, uśmiechnął się łagodnie, chwytając za wyciągniętą ku niemu drobną dłoń. Jeśli przez chwilę było to niedopowiedzianą oczywistością, to już nie było. Miał własne aspiracje, być może dalekie i naiwne, ale czuł potrzebę do dążenia ku czemuś. Darzył Lorretę ani trochę mniejszym uczuciem, niż ona jego, ale tak jak i ona pod którąś z warstw zamaskowanego potwora, potrzebował miłości. Innej, niż tą którą mogła mu zapewnić. Wiedział, że jest zaborcza o jego uwagę. Nigdy nie patrzyła przychylnym okiem na jego towarzyszki które, od czasu do czasu przyprowadzał na bankiety organizowane w jej galerii. Nawet jeszcze wcześniej, w czasach szkolnych, kiedy dziewczęta rzadko kiedy pozwalały zapraszać się na drugie, czy trzecie spotkanie. Uznawał jednak to wszystko za minione czasy, kiedy jeszcze byli młodzi i głupi. W dorosłym życiu nie miał jeszcze okazji przedstawić siostrze kogoś, o kim faktycznie mógłby poważnie myśleć. Dotychczas zajmowały go relacje dość płytkie i nieskomplikowane, więc kiedy takie już odchodziły z pomocą Lori, nie tęsknił za nimi. W końcu jednak się to zmieni, bo dąży do tego, dlatego sugestywnie, ale serio dać do zrozumienia, iż może pojawić się ktoś, kto pochłonie część jego uwagi i to wcale nie taką małą.
Wichrzycielska artystka
T'as su me cueillir
Dans tes bras pour me guérir
Stukot obcasów zwiastuje jej chuderlawą, drobną posturę, którą skrzętnie ukrywa pod pstrokatymi, szerokimi koszulami, szerokimi nogawkami spodni i kapeluszami z okrutnie wielkim rondem. Blada, o twarzy pokrytej pajęczynką piegów, oczach roziskrzenie piwnych, ustach surowo wykrojonych. Na jej obliczu często pełznie uśmiech, ukazujący nieidealne zęby, o skrzywionych kłach – jest w niej jednak coś rozbrajająco szczerego. Aura czerwona, intensywna, niejednokrotnie przytłaczająca.

Loretta Lestrange
#6
03-18-2023, 05:41 PM  

Jej gniew, istna pożoga tłamszonych wewnątrz emocji urastały do rangi niebotycznej, gdy miała walczyć o sprawy ważne jej przegniłym sercu – ochrona bliskich, oddanie lojalnością organizacji, tłamszenie i nagły paroksyzm złości w stosunku do tych, którzy z jej światłymi poglądami się nie zgadzali. A dusiła w sobie te emocje z czystego pragmatyzmu i poczucia, że gdyby bestia kłębiąca się w klatce żeber widziała światło dzienne w prozie życia codziennego – dawno wyścielałaby swoją osobą celę w Azkabanie. Bo była emocjonalnie rozbita, a doskonale wiemy, że raz rozbita, posklejana na nowo nigdy już nie będzie bliska pierwotnemu kształtu – tym samym cechowała się miłość; z pierwiastków pierwszych nie dało się zbudować niczego, co istniało wcześniej. Może dlatego starała się kochać pomimo bezwzględności gotującej się w żyłach?

– Nigdy nie poddałabym w wątpliwość mojej lojalności wobec organizacji – rzekła miękko, wzrok usadzając gdzieś między nim, a przestrzenią osnutą welonem grudniowego śniegu.

Manifest, który ciężkim całunem spłynął na czarodziejski półświatek, zawierał w sobie doktryny, którym wierna była już od dziecięcych lat, gdy stukot złotych pantofelków zwiastował huragan jej obecności. Świat powinien być posłuszny tego typu przekonaniom, jakkolwiek brutalne w swej krasie by nie były.

Slughorn był tylko pionkiem na rozległej szachownicy życiowej; jeśli usunięcie jego nieznaczącego, plugawego jestestwa, nawet w postaci tak małej, jak zaburzenie jego moralności było konieczne – nie zawahałaby się aby zrobić to po raz kolejny, nawet w znacznie brutalniej okraszonej formie.

– Będę drwić. Czy ten cały ożenek jest faktycznie konieczny? Dlaczego mamy tak różne spojrzenia na to, będąc jednocześnie charakterologiczne tak blisko? – zabrzmiała retoryką, przywołując na oblicze szczyptę naburmuszenia.

Jej zaborczość tłumaczona była innym faktorem, aniżeli mógł się spodziewać. Czuła się samotna pośród meandrów życiowych; nie potrafiła znaleźć w nikim bratniej duszy poza nim i nade wszystko nie chciała, aby niewiadoma panna ukradła jej atencję jej brata. No właśnie, jej brata, niczyjego innego. I choć mogła rzucać uroki na wszystkie trzpiotki kręcące się wokół niego na przestrzeni lat hogwardzkich – dorosłość otwierała przed nimi nową przesiekę, gładki pas startowy.

Nie potrafiła z niego zrezygnować na płaszczyźnie uczuciowej – widział w końcu jej łzy, wybuchy paroksyzmu radości, jak i tę bestię, którą uwalniała z kruchego ciała nader rzadko. Spytana o najważniejszą istotę w jej sercu – bez chwili zawahania wskazałaby Louvaina.

Z pierwszych stron gazet
W obliczu absolutnego nieistnienia, nie ma rzeczy bezwartościowych.

Louvain Lestrange
#7
Wczoraj, 08:26 PM  
Nie chciał o tym wspominać głośno, by nie burzyć jej pewności siebie, jednak prawdą był fakt, że nie jest stabilna. Rozedrgana i rozchwiana była rzecz jasna o wiele bardziej groźna i niebezpieczna, mimo wszystko była to broń obusieczna. Szczerze wierzył, że kiedyś nadejdzie taki moment, w którym coś, albo ktoś sprowadzi na nią coś na kształt chociaż namiastki spokoju i ukojenia. On sam, chociaż miał niewątpliwie największe szanse, żeby spróbować na nią wpłynąć, mógł jedynie łagodzić objawy, nic więcej. Była trochę jak rozbity witraż kościelny, próbując poskładać, prędzej się pokaleczysz, niż coś ułożysz. Sedno leżało niewątpliwie o wiele głębiej. Nie przejmował się tym, czy, jak i kogo może krzywdzić swoją dzikością, obawiał się tylko, że kiedyś może nadejść przysłowiowa kosa na kamień. Oby nigdy, a jeśli już... nie, po prostu nigdy.
- To dobrze. - odparł uspokajając sam siebie. Organizacja była obecnie tym co powinno i faktycznie najbardziej ich zajmowało. Od dzieciaka byli małymi rasistami, wszak w rodzinnej rezydencji panował właśnie taki klimat, więc nabytą właściwą dla mugolskiego gatunku odrazę, wynieśli właśnie z domu. Jednak to nie wystarczało. - Jestem pewny, że będziemy poddawani próbom, ministerstwo na pewno zwiększy środki ostrożności w najbliższym czasie. Proszę uważaj na siebie. - dorzucił naprędce, dalej mając obawy o bezpieczeństwo swojej siostry.
Aż samemu nabrał ochoty na zapalenie papierosa, choć zwykle nie miał tego w zwyczaju. Przez chwilę miał nadzieję, że ten temat zazdrości mają już za sobą, ale najwidoczniej był zbyt naiwny. Westchnął ciężko, przytłoczony ciężarem tej kwestii, która ciągnęła się niemalże, od zawsze. - Lori... - westchnął po raz drugi, przewracając oczyma i drapiąc się nerwowo po głowie. - To że Twoje życie się zatrzymało, nie oznacza, że moje też musi... - odparł podirytowany, być może zbyt bardzo wytykając jej pewne sprawy, których nie chciała usłyszeć. Nie chciał się kłócić akurat teraz i akurat o to, bo to dalej tylko snucie domysłów. Wszak wciąż nie poznał żadnej takiej kobiety, o której mógłby myśleć w kategoriach stałej partnerki, ale istniało to w bliżej nieokreślonej perspektywie.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Tryb normalny
Tryb drzewa