• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka Knieja Godryka v
« Wstecz 1 2
[wiosna, 1972] Beltane, po zmierzchu – Hiacynty – Mackenzie & Martin

[wiosna, 1972] Beltane, po zmierzchu – Hiacynty – Mackenzie & Martin
Widmo
Norvel Twonk to czarodziej nieznanego statusu krwi, który poświęcił własne życie, aby ocalić mugolskie dziecko przed mantykorą. Za ten czyn odznaczono go pośmiertnie Orderem Merlina I Klasy.

Norvel Twonk
#1
18.03.2023, 03:49  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.09.2023, 14:04 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Patrick Steward - osiągnięcie Bajarz II

To wszystko wydarzyło się przez ten przeklęty wiatr. To przez tę wichurę, którą musiały spowodować jakieś wydarzenia, o których teraz nie mogliście sobie przypomnieć. Nieważne co robiliście i jak bardzo próbowaliście uniknąć nieuniknionego, siły natury zadecydowały za was.
Podmuch wiatru, większy, silniejszy, taki który praktycznie się nie zdarza, ale wam się akurat przytrafił, poderwał was w górę jakbyście niewiele ważyli, miotał ciałami jak tylko chciał, kierował, gdzie chciał…
I nagle, w samym środku, gdy już wiedzieliście, że najpewniej umrzecie, wszystko pochłonęła ciemność.

*

Mackenzie i Martin ocknęli się w trawie. Oboje w niej leżeli, choć oboje w różnych pozycjach i w pewnym oddaleniu od siebie. Ona z głową odwróconą do ziemi. W nos uderzał ją zapach mokrej trawy. On po otworzeniu oczu dostrzegł ciemne niebo. Było im niewygodnie, bolały ich obite po niedawnej przygodzie ciała. Nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, co sprawiło, że znaleźli się w tym miejscu. Tak, to był wiatr, ale dlaczego wiatr się na nich uwziął? I tu ich pamięć pozostawała zamglona a magia zdawała się zawodzić.
Znajdowali się nad kąpieliskiem. Wichura, która ich tu sprowadziła, zniknęła tak szybko, jak szybko się zerwała. Już leżąc słyszeli dźwięk trzaskającego ognia, kumkanie żaby i plusk, gdy wskoczyła do wody. Gdy zdecydowali się podnieść, dostrzegli niedaleko od siebie płonące ognisko.
Nie było tak wielkie jak te z polany ognisk. Ale też przy nim nie znajdowało się tak wielu ludzi jak na polanie. Właściwie to wokół niego krążyła tylko jedna kobieca sylwetka. Na tle ognia widać było jej smukłą sylwetkę, którą opinała ciemna sukienka. Miała rozpuszczone, długie włosy. Unosiła ręce, poruszała się rytmicznie, kręciła biodrami w znajomym (bo widzianym już na Beltane) tańcu.

@Mackenzie Greengrass
@Martin Crouch
Miotlara
Jasne włosy, niebieskie oczy, niezbyt wysoki wzrost - około 166 cm, szczupła, wysportowana sylwetka. Mówi niezbyt głośno, rzadko patrzy komuś w oczy, a w tłumie nie mówi za wiele.

Mackenzie Greengrass
#2
18.03.2023, 11:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.03.2023, 11:48 przez Mackenzie Greengrass.)  
Pamiętała…
Motyle.
I wiatr.
W głowie jej wirowało, pamięć płatała figle. W pierwszej chwili, gdy wyczuła zapach ziemi i trawy, myślała, że leży po prostu w ogrodzie matki albo że sama położyła się gdzieś w Kniei Godryka – czasem, kiedy była młodsza, zakradała się tutaj i tak robiła, i nie potrafiłaby wyjaśnić czemu. Ale potem przypomniała sobie najpierw niebieskie motyle (dlaczego właśnie je?), wiatr, który ją porwał i jedyną myśl, tkwiącą jej wtedy w głowie: umrze. Za chwilę umrze.
Nie umarła jednak.
Uniosła się powoli, najpierw na łokciach, potem na dłoniach. Ruchy miała ostrożne, jak wtedy, gdy gramoliła się z boiska po upadku miotły, sprawdzając, jak ciało zareaguje na każdy z nich. Testując w ten sposób, czy nie pojawiły się jakieś uszkodzenia, na które szczególnie trzeba uważać. Nie była medykiem, nie znała się na zaklęciach leczących... ale bardzo, bardzo dużo wiedziała o tym, co możesz sobie zrobić po upadku z dużej wysokości albo uderzeniu w głowę czy rękę.
Moja miotła, przypomniała sobie jeszcze z pewną paniką, rozglądając się wokół. Mogłoby się wydawać dziwne, że szuka właśnie jej, bardziej przejęta miotłą niż ustaleniem, co się stało na Beltain. To nie był nawet najnowszy model, którego używała na meczach, a poprzednia, ale wciąż dobra, do której Mackenzie mocno się przywiązała. Właściwie… to nawet było dziwne, choć nie dla niej… Przy okazji, dostrzegła najpierw Martina, również leżącego w trawie, a potem ogień i tańczącą w pobliżu kobietę. Dopiero teraz zaczęło do niej docierać, że to chyba nie tak, że porwało ją jakieś dziwne zaklęcie. Stało się coś złego. Nie tylko jej. Mimo to zachowała względny spokój, wypływający może trochę z tego, że Mackenzie rzadko ulegała gwałtownym emocjom innym niż gniew, a i to w specyficznych wypadkach, może – bo koleżanka z drużyny, jedyna osoba, którą znała i o której wiedziała, że jest na sabacie, opuściła go przed zmierzchem.
Podniosła się. Rozważała przez chwilę próbę teleportacji (nie wiedziała w końcu jeszcze, że ta nie ma szans podziałać), ale pomyślała, że może jeszcze spróbuje się rozejrzeć. Myśl o znalezieniu miotły wciąż obijała się po głowie Mackenzie.
– Przepraszam? – mruknęła, trochę do Martina, trochę do tańczącej kobiety. Spojrzenie Greengrass powędrowało ku drzewom, w próbie rozpoznania, czy to knieja… – Ktoś wie, gdzie my jesteśmy?
Tłumacz
These scars don’t lie,
I’m living in an empty time
Falling through space,
I’m living in an empty place.
Ubrany na czarno. Z bliznami na twarzy. Puste spojrzenie. 180cm.

Martin Crouch
#3
23.03.2023, 14:43  ✶  

Beltane dobiegało końca, tak jak euforyczny humor Martina. Śpiewy milkły, stoiska pustoszały, paleniska dogasały. Spacerując brzegiem lasu nie podejrzewał gorszego końca, niż ten. A jednak.

Nieokiełznane siły natury porwały go i ciągnęły losy o życie Croucha. Na skraju śmierci — po raz kolejny. Czy to się nigdy nie skończy? Czy dane mu było żyć jak Syzyf lub Prometeusz? Niekończący się spacer z kostuchą pod ramię.

Pierwsze, co zobaczył, to niebo. Jak pięknie. Pierwsze, co poczuł, to ból. Czyli żył. Niestety. Słyszał poruszające się wokół osoby. Zamknął oczy. Chwila relaksu dla obolałego ciała. Zaczął się też chwilę zastanawiać, czy czasem nie został porwany. Wtedy usłyszał Mackenzie i leniwie przybrał pozycję siedzącą. Rozejrzał się. Byli w lesie, ale to nie tej odpowiedzi oczekiwała kobieta. Tancerka sugerowała, że wciąż byli w pobliżu Beltane, chociaż nie było słychać nikogo poza ich trójką.

— Nie wiem.

Może wypił kolejną podejrzaną herbatkę? Albo nawdychał się oparów nie do końca legalnych substancji? To teraz nie było ważne. Sprawdził, czy na głowie miał wianek od Daisy, na palcu pierścionek zmieniający barwę włosów w tęczę, a w kieszeni pejcz... to na, bo to było ważniejsze, niż różdżka, którą ledwo co się posługiwał.

Widmo
Norvel Twonk to czarodziej nieznanego statusu krwi, który poświęcił własne życie, aby ocalić mugolskie dziecko przed mantykorą. Za ten czyn odznaczono go pośmiertnie Orderem Merlina I Klasy.

Norvel Twonk
#4
24.03.2023, 03:44  ✶  
Tańcząca przy ognisku kobieta wreszcie dostrzegła pojawienie się MacKenzie i Martina. Znieruchomiała, wyginając ciało w pół pozie. Obserwowała ich chwilę. Trudno określić, czy usłyszała pytanie, czy też po prostu zainteresowała się ich ocknięciem, ale opuściła ręce i podeszła bliżej.
Nie była już dziewczyną, ale wciąż pozostawała piękną kobietą. Smukłą i długowłosą. Na głowie miała wianek. Jej sylwetka odcinała się wyraźnie na tle ognia. Poruszała się szybko, zdradzając sprawność fizyczną właścicielki.
- Nad kąpieliskiem – odpowiedziała czarownica na pytanie Greengrass. Głos miała śpiewny, uważny, jakby ważyła każde wypowiadane słowo. – Przyniósł was wiatr – dodała.
I rzeczywiście, z pewnością znaleźli się nad jakąś wodą. Słyszeli jej szum, plusk gdy wskakiwała żaba. Czuli lekko mulisty zapach. Po drugiej stronie był las. Wyglądający na bardzo stary, wielki las. Chyba Knieja Godryka. Ale, może przez ciemność, może z uwagi na ostatnie wydarzenia (i ciągle zmąconą pamięć), może przez miejsce, nie potrafili rozpoznać, gdzie się właściwie znajdowali i gdzie powinni zmierzać, by udać się do domu. Między lasem a kąpieliskiem było rozpalone przez czarownicę ognisko. Martin wciąż miał swój pejcz i pierścionek (niestety, nie wykazywał w tym momencie żadnych oznak magii), ale zgubił wianek. W pobliżu MacKenzie leżała jej miotła (znowu, sprawna na tyle, że można nią było najwyżej zamieść okolicę).
- Widziałam, jak przyniósł was wiatr – czarownica przerwała ciszę między nimi, trawestując swoje wcześniejsze słowa. A potem w jej głos wkradła się desperacja. – Sprawdziłam, czy żyjecie i pomyślałam sobie, że dzisiaj jest Beltane i może wreszcie bogowie natury ulitowali się nade mną, zsyłając was. Mój mąż… mój mąż, padł ofiarą klątwy. Od lat, gdy przychodzi czas Beltane, próbuję go ocalić. Ale bezskutecznie. Jest zbyt [potężna. Nie pokonam jej sama. Nie potrafię tego zrobić… - pokręciła głową.
Odwróciła głowę od nich. Mocniej zacisnęła usta, bardzo przeżywając własną historię. Ogień trzaskał w ognisku. Snopy ognia unosiły się do góry zapraszająco.
- Moglibyście mi pomóc, prawda? – zapytała z nadzieją.
Miotlara
Jasne włosy, niebieskie oczy, niezbyt wysoki wzrost - około 166 cm, szczupła, wysportowana sylwetka. Mówi niezbyt głośno, rzadko patrzy komuś w oczy, a w tłumie nie mówi za wiele.

Mackenzie Greengrass
#5
24.03.2023, 11:31  ✶  
Była tutaj!
Przepełniona ulgą Mackenzie rzuciła się ku miotle, a potem złapała tak, jakby chciała ją objąć. Była przywiązana do tej miotły. Poza tym ta była bardzo droga - a Greengrass, nawet jeżeli mogłaby kupić teraz sto takich mioteł i nie zbankrutować, wciąż w głębi ducha była tą samą dziewczyną, która szła do Hogwartu w używanej szacie, nieudolnie przerobionej przez matkę i pomagała w wakacje w Trzech Miotłach albo herbaciarni w Hogsmeade w zamian za trochę drobnych. Przez to, że skupiła się na sprawdzaniu, czy miotła jest cała, dopiero po chwili dotarło do niej i że w pobliżu faktycznie jest kąpielisko... wzdrygnęła się lekko, nie lubiła wody... i co mówi do nich kobieta.
Przyniósł ich wiatr.
Klątwa.
Pomóc jej z klątwą.
Mackenzie spojrzała na tancerkę, a choć naprawdę rzadko czemuś się dziwiła, tak teraz była trochę zaskoczona. Nie zawsze rozumiała cudze zachowania. Właściwie często ich nie rozumiała. Miała jednak niejasne przeczucie, że proszenie przypadkowym osób, które spadły z nieba i nie wiedziały, gdzie są, o odczarowanie twojego męża, jest prośbą z gatunków tych nietypowych.
- Nie znam się na klątwach - powiedziała ostrożnie. - Nie powinnaś zwrócić się do Ministerstwa?
Wypuściła z rąk miotłę. Chciała sprawdzić, czy ta działa prawidłowo i... jej ukochane narzędzie transportu, zamiast zawisnąć w powietrzu, potoczyło się po trawie. Mackenzie wyciągnęła nad nią dłoń, szepcąc "do mnie", a potem zamrugała, kiedy nie było reakcji. Każda miotła przyfruwała do dłoni Mackenzie. W Hogwarcie, na pierwszej lekcji latania, patrzyła z pogardą na kolegów, którym nie udało się przywołać swojej za pierwszym razem.
Jednak była uszkodzona.
Greengrass wydobyła z kieszeni różdżkę, chcąc rzucić lumos, by obejrzeć miotłę dokładnie. Ale krańca różdżki nie rozświetliło światło. Straciła magię.
Nie wpadła w panikę tylko dlatego, że nie zdarzyło się to po raz pierwszy. Była już na Mglistych Mokradłach. Wiedziała więc, że takie anomalie się zdarzają. Przymknęła na moment powieki, a potem spojrzała ku granicy lasu, ciemnej, obcej i znajomej jednocześnie. Wyglądała jak Knieja, ale fragment Kniei, w którym Mackenzie nigdy nie była. Przylatywała tu czasem w tajemnicy, owszem, latała nad nią, czasem wędrowała, raz czy dwa zasnęła pod drzewami, ale nie miała okazji poznać miejsca, należącego do jej krewnych, naprawdę dobrze.
Nie straciła magii na stałe. Prawda? Ta wróci, gdy się stąd wydostanie.
- Możecie czarować? – spytała krótko, po czym spojrzała na kobietę. – Wiesz… wiesz w którą stronę do Doliny Godryka?
Tłumacz
These scars don’t lie,
I’m living in an empty time
Falling through space,
I’m living in an empty place.
Ubrany na czarno. Z bliznami na twarzy. Puste spojrzenie. 180cm.

Martin Crouch
#6
25.03.2023, 11:06  ✶  

A więc przyniósł ich wiatr. Pomimo życia w świecie czarodziejów, ta sytuacja brzmiała jak z bajek. Martin spojrzał na ciemne pasma swoich włosów. Chociaż pierścień wydawał się być cały, magia została zatrzymana nawet w nim.

Przykro mu się zrobiło z powodu czarownicy, ale sam nie był w stanie pomóc z jakąkolwiek klątwą. Mackenzie zadała bardzo słuszne pytanie, więc Crouch milczał. Ale skoro czarownica pytała ich, przypadkowych ludzi, to może z jakiegoś powodu nie mogła zdecydować się na ten krok? Może chodziło o jakieś szemrane sprawy? Na pewno chodziło, skoro w grę wchodziły klątwy.

— Czy klątwa pani męża ma związek z negacją magii? — spytał, uprzednio wstając. Otrzepał się z igliwia.

Blondwłosa czarownica zdawała się zbierać z tego miejsca. On bardzo chętnie by się przyłączył, ale nie potrafił zdobyć się na nieuprzejmość i po prostu zostawić potrzebującą ot tak. Szczególnie gdzieś na środku lasu. Co ona tutaj właściwie robiła? Mieszkała w pobliżu? Udała się na spacer do lasu po Beltane? Ale czemu tańczyła? Czy to za jej sprawką wywiało go tutaj?

Martin cofnął się lekko i splótł ręce na piersi. Sytuacja wydawała się bardzo podejrzana. Przyjrzał się uważnie kobiecie, a następnie przeniósł wzrok na Mackenzie. Nawet jeśli ta druga również wydawała się być w podobnej sytuacji, co on, zamierzał być bardzo ostrożny. Porwanie jak najbardziej wchodziło w grę. Martin sam w sobie nie był cennym nabytkiem. Najsłabsze ogniwo z rodziny, ale bogatej i wpływowej rodziny. W dodatku potrafił podrabiać dokumenty i wszelkie pisma urzędowe. Zachciało mu się wychodzić z domu...

Widmo
Norvel Twonk to czarodziej nieznanego statusu krwi, który poświęcił własne życie, aby ocalić mugolskie dziecko przed mantykorą. Za ten czyn odznaczono go pośmiertnie Orderem Merlina I Klasy.

Norvel Twonk
#7
28.03.2023, 01:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.03.2023, 01:19 przez Norvel Twonk.)  
Czarownica obserwowała zachowanie Mackenzie ze zniecierpliwieniem. Chyba nie dostrzegała jak bardzo dziwna wydawała się zawodniczce Quidditcha i Martinowi sytuacja, w której się znaleźli. Albo dostrzegała, ale własna desperacja popchnęła ją dalej, tak daleko, że gotowa była prosić o pomoc przypadkowych ludzi, którzy stanęli na jej drodze.
- Zadbałam o was, gdy byliście nieprzytomni – powiedziała powoli. – A kiedy przyniósł was wiatr… wtedy zrozumiałam, że bogini wysłuchała moich modlitw i zesłała mi was, byście pomogli mi odzyskać męża. Sama nie mogę przerwać klątwy, jestem zbyt słaba. Ale z wami… jestem pewna, że z wami wreszcie mi się uda.
Ognisko za nią płonęło, zapraszając całą trójkę do siebie. Las majaczący w oddali milczał. Brakowało wiatru. Brakowało pohukiwań sowy. Ale kąpielisko wciąż tętniło życiem: świerszcze odgrywały cykady, gdzieś w pobliżu zarechotała żaba. Czarownica, która do nich podeszła miała wianek na głowie – pięknie upleciony wianek z wielu różnych kwiatów. Było w nim dużo róż, trochę hiacyntów, irysów, fiołków, niezapominek i hibiskusów. Wyglądała tak, jakby dla niej nic się nie wydarzyło: wciąż chciała świętować Beltane, wznosić modły do bogini i prosić ją zdjęcie klątwy, która ciążyła na jej mężu.
Ale magia zniknęła. Może to naprawdę było jedno z tych miejsc, w których nie działała prawidłowo. Albo też stało się coś, co sprawiło, że rozproszyła się. Przepadła. Zagubiła w drodze. Być może odebrał im ją wiatr, gdy unosił ponad Knieję Godryka, gdy ciskał ich ciałami jak chciał, gdy zrzucił ich na ziemię, przy kąpielisku, przy tańczącej i rozpalonemu przez nią ogniowi.
- Ministerstwo Magii mi nie pomoże – rzuciła gorzko. – Nigdy nie pomagają w takich sprawach. Dla nich to pewnie nawet nie wygląda jak klątwa. Tylko jak nic nieznaczący skok w bok. Ale ja znam mojego męża. Wiem jaki jest. I wiem jak się nie zachowuje. To co go spotkało, nie było zwykłym zauroczeniem, znudzeniem naszym małżeństwem i poszukiwaniem uciechy gdzieś indziej. To było coś zupełnie innego. On… on oszalał. Przestał o siebie dbać, przestał pracować, całkiem zmienił mu się charakter. Stał się… stał się zupełnie niepodobny do siebie. Może tylko myśleć o niej, usychać z tęsknoty do niej, czekać aż do niego wróci… - Pokręciła głową. W jej oczach pojawiły się łzy. – Ja tylko chciałabym, żeby znowu stał się taki jak dawniej. Jeśli bogini dzisiaj nie wysłucha moich błagań, to się poddam. Nie złamię klątwy. Nie uratuję go – zakończyła, patrząc na Martina i Mackenzie prosząco.
Wyciągnęła z kieszeni różdżkę. Machnęła nią. Wystrzeliło z niej kilka iskier i zgasło dość szybko. Czarownica pokręciła bezradnie głową. Dla niej klątwa, która dotknęła jej męża, była dziełem magii, nie jej negacji.
- Pomogę wam dostać się do Doliny Godryka, jeśli tylko pomożecie mi w odprawieniu rytuału – zaoferowała. 
Miotlara
Jasne włosy, niebieskie oczy, niezbyt wysoki wzrost - około 166 cm, szczupła, wysportowana sylwetka. Mówi niezbyt głośno, rzadko patrzy komuś w oczy, a w tłumie nie mówi za wiele.

Mackenzie Greengrass
#8
29.03.2023, 21:39  ✶  
Mackenzie zawsze uważała, że ludzie są… trudni. I nie zawsze potrafiła powiedzieć, czy czyjeś zachowanie jest dziwne, czy tylko takim się jej wydaje. Ale coś w zachowaniu kobiety, w jej opowieści, sprawiło, że dreszcze przeszedł dziewczynie po plecach i gdy czarownica podeszła do nich, ona cofnęła się o krok.
Nie znała się na klątwach i złej magii. Ale pewne rzeczy wiedziała aż za dobrze. Mężczyźni nie potrzebują magii, aby zdradzać i łamać serca, a jeśli zrobią to raz, w jednym przypadku, zrobią ponownie. Zaś Matka Księżyca pozostaje głucha na wszelkie modły, jakie wznoszą ku niej śmiertelnicy.
Mackenzie była na to wszystko żywym dowodem.
Gdyby nie cała ta sytuacja – przedziwny wiatr, utrata magii, ciało obolałe po upadku – pewnie nietypowo dla siebie, roześmiałaby się na zapewnienia tej kobiety, że to do niego niepodobne, że to magia, na pewno magia. Ale teraz nie było Mackenzie do śmiechu. Nie wiedziała, gdzie są. Nie wiedziała, kim jest ta kobieta, a pomoc w dopełnieniu rytuału, zdawała się Greengrass brzmieć… mrocznie. Kto wie, co takiego mieliby zrobić? Ba, zaczęła nawet podejrzewać, że może ten wiatr, który ich porwał, nie pochodził jednak z polany, gdzie zdarzyło się coś złego.
Może było to dzieło tej kobiety.
Ta myśl sprawiła, że Mackenzie nie wygłosiła innej, krążącej jej uparcie po głowie: chyba, kurwa, żartujesz. Bo kto wie, czy te wygasające iskry nie były celowe. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że chciała odprawiać rytuał, chociaż magia nie działała. Oczywiście, Greengrass wiedziała, że tancerka mogła się ich pozbyć, gdy spali, ale…
…nie. Nie zamierzała brać udziału w niezidentyfikowanych rytuałach w głębi kniei, w noc Beltaine, z obcą kobietą. Zwłaszcza, że jej historia poruszała we wnętrzu Mackenzie pewne struny, i melodia, jaką wygrywały, była gorzka i smutna: piosenka o córce kobiety, dla której zdradzono i która sama została potem zdradzona.
- Sama znajdę drogę - powiedziała więc po prostu. Ruszyła w stronę drzew, choć wcześniej obróciła się jeszcze na moment. - Powinnaś o nim zapomnieć. Drań nie jest tego wart.
Tłumacz
These scars don’t lie,
I’m living in an empty time
Falling through space,
I’m living in an empty place.
Ubrany na czarno. Z bliznami na twarzy. Puste spojrzenie. 180cm.

Martin Crouch
#9
29.03.2023, 22:04  ✶  

Żadne konkretne wierzenia nie trzymały się Martina, ale ufał ludzkim instynktom i uczuciom. Nigdy nie negował istnienia sił wyższych, nie uznawał też napotkanej kobiety za szalonej z powodu jej wiary w bliżej nieokreśloną bogini. Skoro czarownica potrzebowała ich pomocy w formie wsparcia, a nie profesjonalnego wzięcia sprawy w swoje ręce, chyba mogli to zrobić, prawda?

Albo i nie, bo Mackenzie postanowiła opuścić to przypadkowe zgromadzenie. A jej słowa... Martin już je słyszał. Od swojej najstarszej, cynicznej siostry. Żyjąc w otoczeniu gromady kobiet i będąc ich ulubieńcem, nie w sposób uniknąć ploteczek o sprawach sercowych. Martin mógł wydawać się nieporadny życiowo i gdyby sam zabrał się za flirt, nie wiedziałby gdzie zacząć. Ale nie w tym przypadku.

Martin miał jeszcze jedno źródło wiedzy w tych tematach — poezja. Człowiek usychajacy z tęsknoty, absolutnie wyzbywający się siebie z miłości, mógłby istnieć tylko w wierszach. Ale istniał jeden sposób na wcielenie takiego tragizmu w arkany rzeczywistości. Klątwy. Zaczarowane amulety. Eliksiry miłosne.

— Rozumiem, że pani dokładnie wie, co jest przyczyną zachowania męża, skoro przygotowała pani rytuał... Tylko czy to zadziała, skoro tu nie ma magii? Jaki związek ma z tym wszystkim brak magii?

Ponowił w pewnym sensie swoje pytanie. Jak najbardziej był chętny, by pomóc, ale musiał się upewnić, że nie jest podstępem wciągany w wywoływanie szatana, czy innych potworów. Beltane to dobre miejsce na łapanie młodzieży rozromantyzowanej herbatką z amortencją, która bezmyślnie odda się pomocy zranionym sercom. Niestety Martin do nich nie należał.

Widmo
Norvel Twonk to czarodziej nieznanego statusu krwi, który poświęcił własne życie, aby ocalić mugolskie dziecko przed mantykorą. Za ten czyn odznaczono go pośmiertnie Orderem Merlina I Klasy.

Norvel Twonk
#10
03.04.2023, 01:52  ✶  
Coś w wyrazie twarzy czarownicy zmieniło się, gdy MacKenzie odrzuciła jej prośbę o pomoc. Spojrzenie stwardniało, stało się bardziej gniewne, jeszcze bardziej rozgoryczone, jakby zawodniczka Quidditcha uderzyła w jakieś bardzo czułe i bardzo drażliwe nuty w jej duszy.
- Więc idź i szukaj drogi sama, bo ja ci nie pomogę. Pomoc za pomoc to uczciwa cena – odpowiedziała jej głucho, a potem przeniosła całe zainteresowanie na Martina, jakby to w nim pokładając całą nadzieję na czekający ją i jej męża los.
Uwagi o tym, że jej mąż okazał się draniem, zupełnie nie skomentowała. Jakby przeleciała jej mimo uszu, kompletnie obojętnie, jak nie wypowiedziana do niej.
MacKenzie mogła odejść, przepłynąć kąpielisko wpław, błądzić w lesie do rana, ruszyć jedyną ścieżką, na której horyzoncie majaczyło się jakieś światło, kobieta nie zamierzała jej zatrzymywać, zbyt zdesperowana by przejmować się nią, gdy miała szansę na pomoc przynajmniej Martina. Magia dalej nie działała, latająca miotła leżała na ziemi jak zwykły wiecheć do zamiatania podwórka, choć takim wiecheciem nigdy nie była.
Czarownica skinęła głową.
- Wcześniej Grimes był dobrym mężem. Spokojnym. Pomocnym. Takim, który nie pisał mi sonetów, ale pamiętał o przyniesieniu drew do izby, skopaniu grządek czy zrobieniu zakupów. Ale odkąd w nasze życie wstąpiła ta kobieta… jakby coś go opętało, jakby przejęła nad nim zupełną kontrolę. Mi to wygląda na czarnomagiczną klątwę. Beltane to nie tylko święto miłości. To czas, gdy w powietrzu unosi się potężna magia. Jeśli bogini mnie wysłuchała i przysłała ciebie, to może razem będziemy w stanie wykonać rytuał oczyszczający, który uzdrowi męża – opisała.
Przynajmniej według jej słów nie chodziło wcale o jakieś rytuały miłosne, które mogłyby przekonać do niej zdradzającego ją ślubnego. Nie trzymała w rękach fiolki amortencji lub nasączonych eliksirem miłości czekoladek. Odwrotnie, kiedy Martin i MacKenzie obudzili się na trawie, tańczyła wokół rozpalonego ogniska. Taniec, który wykonywała wyglądał całkiem podobnie do tańców, które widzieli tego roku na Polanie Ognisk.
Czarownica pokręciła przecząco głową.
- Nie mam pojęcia, co się stało z magią – przyznała szczerze. – Nigdy wcześniej nie działała tak kapryśnie jak tej nocy. Ale kiedy zerwała się wichura a potem przyniósł was tu wiatr, pomyślałam, że to pewnie sama bogini was tu przyniosła. I może to ona stoi za tym, co się stało z czarami? – zapytała bezradnie.
Cokolwiek stało się z magią, czarownica nie przyznała się by miała z tym cokolwiek wspólnego. Nie widziała również powiązania między tym, co przydarzyło się jej i jej mężowi a co teraz stało się z czarami. Patrząc jednak z boku, magia wciąż istniała a oni ciągle byli czarodziejami. Teraz, po prostu, nie mogli się nią posługiwać, ale może to było tylko chwilowe? Albo było związane z tym, co w tej chwili im umykało z pamięci?
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Martin Crouch (972), Mackenzie Greengrass (1673), Norvel Twonk (1950)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa