Podmuch wiatru, większy, silniejszy, taki który praktycznie się nie zdarza, ale wam się akurat przytrafił, poderwał was w górę jakbyście niewiele ważyli, miotał ciałami jak tylko chciał, kierował, gdzie chciał…
I nagle, w samym środku, gdy już wiedzieliście, że najpewniej umrzecie, wszystko pochłonęła ciemność.
*
Mackenzie i Martin ocknęli się w trawie. Oboje w niej leżeli, choć oboje w różnych pozycjach i w pewnym oddaleniu od siebie. Ona z głową odwróconą do ziemi. W nos uderzał ją zapach mokrej trawy. On po otworzeniu oczu dostrzegł ciemne niebo. Było im niewygodnie, bolały ich obite po niedawnej przygodzie ciała. Nie do końca zdawali sobie sprawę z tego, co sprawiło, że znaleźli się w tym miejscu. Tak, to był wiatr, ale dlaczego wiatr się na nich uwziął? I tu ich pamięć pozostawała zamglona a magia zdawała się zawodzić.
Znajdowali się nad kąpieliskiem. Wichura, która ich tu sprowadziła, zniknęła tak szybko, jak szybko się zerwała. Już leżąc słyszeli dźwięk trzaskającego ognia, kumkanie żaby i plusk, gdy wskoczyła do wody. Gdy zdecydowali się podnieść, dostrzegli niedaleko od siebie płonące ognisko.
Nie było tak wielkie jak te z polany ognisk. Ale też przy nim nie znajdowało się tak wielu ludzi jak na polanie. Właściwie to wokół niego krążyła tylko jedna kobieca sylwetka. Na tle ognia widać było jej smukłą sylwetkę, którą opinała ciemna sukienka. Miała rozpuszczone, długie włosy. Unosiła ręce, poruszała się rytmicznie, kręciła biodrami w znajomym (bo widzianym już na Beltane) tańcu.
@Mackenzie Greengrass
@Martin Crouch