• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton v
« Wstecz 1 2 3 4 Dalej »
15 kwietnia 1972 / Effimery i Brenna / Obrzeża Little Hangleton

15 kwietnia 1972 / Effimery i Brenna / Obrzeża Little Hangleton
Wieszczka
Our hearts will share the same shelter, we share a place under the same sun
Splątana kaskada loków barwy świeżo ściętych łanów zboża okrywa całunem drobne ramiona, umykając końcami nad linią pasa, na ogół wieńczona przez barwne kokardy. Otula miękko dziecięcą, odrobinę pyzatą buzię upstrzoną siateczką piegów, której epicentrum są jasno-błękitne, przenikliwe tęczówki. Usta wykrojone, bladoróżowe, drgają nieustannie w przyjemnym dla oka uśmiechu. Chód ma energiczny i dziarski, głos chrypliwie melodyjny, ubiór klasycznie kobiecy, acz niewyzywający. Złote pantofelki wzbijają w przestrzeń migotliwy kurz, czyniąc ją kobietą wzrostu średniego, jednak o aparycji chuderlawej.

Effimery Trelawney
#1
25.03.2023, 16:35  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.06.2023, 19:52 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic

15 kwietnia 1972
Obrzeża Little Hangleton
Effimery Trelawney i Brenna Longbottom


Westchnięcie zamierało na obmierzłym licu wszechświata, czyniąc z nieboskłonu plejadę barw; zachodzące słońce lizało językami ostatnich promieni obrzeża Little Hangleton, a chmury pędzone przez wiatr zakrywały miękkim puchem księżyc, który rozpoczynał swoją wędrówkę po podszyciu ziemskim – tlące się brylanty gwiazd przykrywała burzowa gęstwina i choć oberwanie chmury nie było wpisane w kwietniową prognozę pogody – całokształt świata znalazł się w impasie, który mógł zwiastować nieuchronne. Obrzeża wioski o tej porze dnia – sennie bezsennej, zmierzchem piętnujące niebywałe nadejście nocy – pozostawały wyludnione, a kroki Effie, którymi przemierzała ścieżkę okalaną drzewami o gałęziach rozłożystych jak nitki waty cukrowej, pozostawały pełne odwagi i pogody ducha.

W gruncie rzeczy przecież, w jej naturalną uwerturę wpisana była towarzyska absurdalność; przejrzysta osobowość nie zawierała w sobie nici niewiadomego zła; jedyne, co motywowało ją w codziennej wędrówce to szczerość, niezawoalowana troska o bliskich i lojalność. Możliwe dlatego, kpiąc poniekąd z własnego życia, wybrała się na spacer gdy słońce zechciało już schować się za horyzontem.

Ciemnowłosa kobieta początkowo nie rzuciła się jej w oczy, łachmanami i barwą pukli zlewając się z zacienionym przez leśne drzewa akwenem. Zwróciła uwagę na klatkę, którą ta niosła i prędko rozpoznała w niej lelka wróżebnika. Wziąwszy odrobinę głębszy wdech, chciała ją wyminąć i zniknąć z jej pola widzenia, ta jednak zatrzymała ją na środku ścieżki.

– Spotka cię wielkie nieszczęście. Nim słońce wzejdzie, będziesz cierpieć – rzekła kobieta, której wtórował przeraźliwy krzyk ptaka, rozlegający się po leśnej przestrzeni, rozdzierająco tak, iż ptactwo zlegające w konarach drzew uniosło się i powiodło podniebnym kluczem ku dogodniejszemu miejscu.

Przełknęła ciężko ślinę, nie mogąc zdobyć się na żadne racjonalne dictum wobec jej słów. Dreszcz przebiegł po jej plecach na palcach, a niewinne krople potu zaznaczyły kark. Wystraszona nie na żarty, minęła kobietę i prędkim krokiem oddaliła się w kierunku mostu.

Wchodząc na most, nie spodziewała się w żadnej mierze tego, co miało nastąpić. Skrzypiące deski nie dawały wotum zaufania wobec ich trwałości, a naturalna zdolność do pakowania się w nie byle jakie tarapaty – te dwa faktory dawały całkiem słuszny powód do znalezienia innej drogi do Little Hangleton.

Weszła jednak powoli na most i wykonała parę kroków.

Nagły trach, który rozległ się po całej okolicy, był skutkiem deski, która pękła pod jej nogami. Zatoczyła się niepewnie, wpadając jedną nogą w dziurę po felernej, zardzewiałej desce. Chciała krzyczeć rozpaczliwie, jednak głos ugrzązł jej w gardle.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
25.03.2023, 17:21  ✶  
Z tym miasteczkiem jest coś nie tak, uznała Brenna, opuszczając wreszcie podwórko pary czarodziejów, których ona i dwóch innych Brygadzistów przesłuchiwało w związku z atakiem na mugolskich sąsiadów. Brenna mogła wiele pojąć. Także to, że czarodziejom i mugolom ciężko było się dogadać. (Tylko po co w takim układzie mieszkać z mugolami płot w płot?!)
Nie mogła jednak zrozumieć, dlaczego miotałeś w kogoś zaklęcie z powodu źle przyciętego żywopłotu. Brenna miała wrażenie, że takie wezwania wyjątkowo często dostają właśnie w okolice Little Hangleton. Może coś tkwiło w tutejszym powietrzu?
Czarodziej ostatecznie został zabrany przez pozostałych Brygadzistów do Ministerstwa Magii, gdzie czekała go kolejna, długa rozmowa, grzywna i, z dużym prawdopodobieństwem, proces oraz przynajmniej kilka dni w Azkabanie. Brenna tymczasem chciała jeszcze rozejrzeć się po okolicy czy na pewno ucierpiał wyłącznie jeden żywopłot i czy przypadkiem ktoś z mugolskich mieszkańców czegoś więcej nie zobaczył.
Gdy skończyła sprawdzać ogród mugoli oraz upewniła się, że nikt poza nim nie miał szans zobaczyć zbyt wiele, skierowała się na obrzeża wioski, mając zamiar się stamtąd aportować. Mundur Bumowca był przysłonięty długim, mugolskim płaszczem, założonym specjalnie na okazję odwiedzin w Little Hangleton. Brenna wsunęła dłonie w kieszenie: wiosna tego roku była chłodna, o zmierzchu temperatura zaczynała się dawać we znaki, a znad pobliskiej rzeki wionęło wilgocią. Wodziła spojrzeniem po ciemniejącym szybko niebie. To był cholernie długi. Mimo całej swojej energiczności, czuła się już zmęczona. Starała jednak cieszyć się tą spokojną przechadzką, o zmroku, gdy w tle szemrała woda…
A wtedy jej uszu dobiegł trzask. Głośny, z gatunku tych złowróżbnych. Brenna obróciła się gwałtownie, w pierwszym odruchu sięgając po różdżkę, niemal pewna, że żona aresztowanego czarodzieja przyszła się mścić. Ale nie, nie tym razem: na pobliskim, starym mostku, ktoś stał… w sposób raczej nienaturalny, sugerujący, że coś jest nie tak. Longbottom schowała różdżkę (nie była w końcu pewna, czy ma do czynienia z czarodziejem i mugolem), i biegiem ruszyła w tamtym kierunku.
- Effie? – wyrwało się jej, kiedy rozpoznała charakterystyczną burzę blond loków. Chociaż nie powinna być jakoś zaskoczona, w okolicy w końcu mieszkało i bywało wielu czarodziejów… W pierwszej chwili chciała wpaść na mostek ku pannie Trelawney, ale wyhamowała gwałtownie, uświadamiając sobie, że skoro ten nie wytrzymał wagi delikatnej Trelawneyówny, tym bardziej nie wytrzyma ich obu. Zwłaszcza, że Brenna była wysoka. – Spokojnie, ptaszyno, wszystko będzie dobrze, spróbuj usiąść. Dasz radę ostrożnie wyciągnąć tę nogę? – spytała, szacując przy okazji potencjalną głębokość rzeki. Przykucnęła i nacisnęła na deski, sprawdzając, czy zdoła dotrzeć do dziewczyny, nie zwalając całej konstrukcji.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Wieszczka
Our hearts will share the same shelter, we share a place under the same sun
Splątana kaskada loków barwy świeżo ściętych łanów zboża okrywa całunem drobne ramiona, umykając końcami nad linią pasa, na ogół wieńczona przez barwne kokardy. Otula miękko dziecięcą, odrobinę pyzatą buzię upstrzoną siateczką piegów, której epicentrum są jasno-błękitne, przenikliwe tęczówki. Usta wykrojone, bladoróżowe, drgają nieustannie w przyjemnym dla oka uśmiechu. Chód ma energiczny i dziarski, głos chrypliwie melodyjny, ubiór klasycznie kobiecy, acz niewyzywający. Złote pantofelki wzbijają w przestrzeń migotliwy kurz, czyniąc ją kobietą wzrostu średniego, jednak o aparycji chuderlawej.

Effimery Trelawney
#3
25.03.2023, 17:46  ✶  

Dzień rozpoczął się równie złowróżbnie, jak miała się jego wieczorna puenta, gdy promienie słońca zostały ściągnięte z oblicza nieba, zatapiając wszystko w półmroku; towarzyszyła jej jedynie rzeka, której wilgotny szum docierał barwnie do uszu i trach tego przeklętego mostu, który raczył nie utrzymać jej filigranowej postury. Oczy zaszkliły się momentalnie, gdy próbowała wyciągnąć nogę ze szczeliny, którą zionęły zardzewiałe deski. W okolicy nie było żywej duszy, a jej przerażeniu wtórowała wizja, jakoby miała utknąć w nieprzyjaznym, ciemnym miejscu do poranka – gdy ktokolwiek zorientuje się, że jej nieobecność jest nieprzypadkowa. Poruszyła nogą i aż westchnęła ciężko z bólu, prawdopodobnie były w niej umiejscowione solidne drzazgi, uniemożliwiające swobodne wyciągnięcie kończyny z okrutnej pułapki losu.

I wówczas przypomniała sobie ją – sylwetkę ciemnowłosej kobiety w łachmanach, której towarzyszył okrutnie skrzeczący ptak i jej przepowiednię. Była pierwszą osobą, aby w złowrogie wróżby uwierzyć, sama w końcu należała do grona wieszczy; i im większą sprawę sobie zdawała z jej słów, tym większa panika ją ogarniała.

Wtem usłyszała prędkie kroki, kierowane ku pułapce, w której więziona była jej noga. Odwróciła głowę na tyle, na ile była w stanie i kątem oka ujrzała Brennę. W duchu podziękowała bożkom i opatrzności, iż ktoś ją znalazł w felernej sytuacji – bała się przebywać w miejscach wyzbytych z ludzi na rozciągłości nocy, a ta już rozkładała swój płaszcz na niebie.

– Brenna! – krzyknęła z wyraźnymi znamionami ulgi malującymi się na dnie głosek.

Mimowolnie po jej policzkach popłynęły łzy, znacząc się szklistym torem na pąsowym obliczu. Początkowo była to jedna, samotna – prędko starta rękawem swetra, lecz wkrótce towarzystwa dotrzymały jej kolejne, spływając żałośnie po twarzy. Pociągnęła nosem, a jej głos zaczął wyraźnie drżeć.

– Nie dam rady – wychlipała żałośnie, próbując poruszyć kończyną, ta jednak jedynie wzmagała swoją dotkliwą bolesność przy najmniejszym chociażby ruchu. – Proszę, pomóż mi. Boję się – rzekła pociągając nosem.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
25.03.2023, 18:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.03.2023, 18:04 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna była bardzo słaba wobec ludzi potrzebujących pomocy i cudzych łez, przynajmniej jeśli nie miała podstaw podejrzewać, że te są krokodyle. A nawet w całej swojej paranoi nie oskarżałaby o coś takiego Effimery.
- Pewnie. Pomogę. Nie ruszaj się przez chwilę, dobrze? – poprosiła, chociaż deska zatrzeszczała złowieszczo pod jej dłońmi, dobitnie wskazując, że wejście na nią nie będzie dobrym pomysłem. Nie chciała używać jednak zaklęć do wyciągnięcia nogi dziewczyny z pułapki: za duże ryzyko, że ta by się przy tym poraniła, zwłaszcza z takiej odległości. Pozostawało więc tylko jedno…
Brenna usiadła, ściągając pośpiesznie buty i skarpetki, a potem zrzuciła płaszcz. Skoro nie mogła przejść po mostku, pozostawało przejść obok niego. Nie był na tyle wysoki, aby nie mogła dosięgnąć do Effie, a i spróbowanie od dołu zdawało się całkiem niezłym pomysłem.
Brygadzistka skrzywiła się lekko, kiedy wsunęła się do rzeki, a zimno przenikło ją aż do kości. Angielska pogoda nie sprzyjała kąpielom w rzekach i stawach przynajmniej do maja, więc Brennę przebiegły dreszcze. Mimo to ruszyła do przodu, starając się zignorować chłód, kamieniste dno i ciesząc, że przynajmniej nurt nie jest na tyle silny, aby ją porwał. W miejscu, gdzie nieszczęsna Effimery wpadła w pułapkę, woda sięgała Brennie mniej więcej do pasa.
- Daj mi chwilę, dobrze? Powiedz, gdyby bolało – poprosiła, znikając Trelawney z oczu, gdy pochylała się, aby znaleźć się pod mostem. Moment później dziewczyna mogła poczuć, że Brenna walczy z drugą deską, tą tuż przy tej, która uwięziła nogę Effie. Robiła to jedną dłonią, palcami drugiej starając się osłonić nogę Trelawneyówny, tak by ewentualne drzazgi wbiły się raczej w skórę Brenny niż poraniły Effie.
Deska dość szybko trzasnęła i to nawet wyszło Brennie na tyle skutecznie, że panna Trelawney nie została przy tym zraniona. Za to rąbnęła prosto w głowę Brenny, która wydała z siebie ciche „aua”, a potem wyłoniła się z powrotem obok mostu, z głową mniej więcej jakieś kilkanaście centymetrów ponad deskami.
- Dasz radę się uwolnić teraz?

(aktywność fizyczna, wyłamanie deski)
Rzut Z 1d100 - 82
Sukces!


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Wieszczka
Our hearts will share the same shelter, we share a place under the same sun
Splątana kaskada loków barwy świeżo ściętych łanów zboża okrywa całunem drobne ramiona, umykając końcami nad linią pasa, na ogół wieńczona przez barwne kokardy. Otula miękko dziecięcą, odrobinę pyzatą buzię upstrzoną siateczką piegów, której epicentrum są jasno-błękitne, przenikliwe tęczówki. Usta wykrojone, bladoróżowe, drgają nieustannie w przyjemnym dla oka uśmiechu. Chód ma energiczny i dziarski, głos chrypliwie melodyjny, ubiór klasycznie kobiecy, acz niewyzywający. Złote pantofelki wzbijają w przestrzeń migotliwy kurz, czyniąc ją kobietą wzrostu średniego, jednak o aparycji chuderlawej.

Effimery Trelawney
#5
25.03.2023, 18:15  ✶  

Jej łzy, wydatne i szczere, torowały sobie drogę policzkami, szkłem znacząc błękitne, wielkie oczy oraz poprzez pociągnięcia nosem dając znać o czystej panice, która ogarnęła Effie. Próbowała się poruszyć raz jeszcze, jednak każde drgnięcie sprowadzało się do tego, iż drzazgi mocniej wbijały się w nogę, a i ta pozostawała w potrzasku coraz mocniej zaklinowana. Pociągnęła nosem po raz kolejny, wybuchając salwą płaczu – wystraszyła się niebagatelnie i nawet krzepiące słowa Brenny nie odnosiły zamierzonego skutku – płakała żałośnie i niejako głośno; jakby coś w niej drżało niepokornie, próbując się uwolnić z klatki żeber.

– Nie zostawiaj mnie, proszę – wychlipała, gdy Brenna znikła z zasięgu jej wzroku, udając się pod nisko osadzony most.

Płakała jak dziecko; zamiast szukać rozwiązania, dała ponieść się histerii, gwałtownymi ruchami nogi klinując się jeszcze mocniej. Oddech przyspieszył niespokojnie, a całe jej ciało zadrżało ponownie od salwy płaczu.

Gdy poczuła, iż deska została złamana i umożliwia uwolnienie się z pułapki, ostatni raz pociągnęła nosem, delikatnie wyjmując nogę z dziury. Nie wyglądała najlepiej – była w niektórych miejscach poraniona, posoka spływała z ran, które choć niewielkie, zdawały się być głębokie. Na szczęście żadna z kości nie pozostała naruszona, a same szramy i zadrapania były realne do wyleczenia w domowym zaciszu.

Westchnęła ciężko, próbując się podnieść, aby po chwili pokuśtykać ku krańcu mostu, oczekując na Brennę.

– Dziękuję – rzekła głosem jeszcze naznaczonym znamionami płaczu. – Tak bardzo ci dziękuję – westchnęła, chwytając ją za dłoń.

Opierając się lekko na jej ramieniu, podążyła z nią nad wyścielony kamieniami brzeg płytkiej rzeki. Usiadła na jednym z nich, sugerując to samo kobiecie.

– Co robisz o tej porze na obrzeżach? – zabrzmiała pytaniem. – Muszę wiedzieć, komu dziękować za ocalenie mi życia poza tobą – rzuciła miękkim żartem, jednak widocznym było, iż wciąż jest roztrzęsiona.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
25.03.2023, 19:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.03.2023, 20:46 przez Brenna Longbottom.)  
– Nigdzie się nie wybieram – zapewniła tylko Brenna. Z prawdziwą ulgą odnotowała, że Effie jest w stanie się poruszać, chociaż gdy ta usiadła, stało się jasne, że noga nie wygląda najlepiej. Brenna, drżąc trochę od chłodu, zamiast usiąść obok, przykucnęła, oglądając zranienia. – Przyda ci się eliksir wiggenowy albo wizyta u uzdrowiciela, skarbie. A znalazłam się tutaj z powodu zgłoszenia, chociaż nie wiem, czy to dobry pomysł dziękować panu Carterowi za podpalenie żywopłotu jego mugolskich sąsiadów – powiedziała, przenosząc spojrzenie na twarz Trelawneyówny i posyłając jej uśmiech. Potem podniosła się i zbliżyła z powrotem do mostu. Nie mogła przecież zostawić go w takim stanie.
- Reparo – mruknęła, za pomocą transmutacji starając się przywrócić konstrukcji dawną formę. Nawet jeśli z czasem efekt czaru osłabnie, to przynajmniej przez jakiś czas jakaś kolejna, nieszczęsna istota, nie podzieli losu dziewczyny. Za pierwszym razem nie wyszło, za drugim jednak deski przekształciły się, i nie wyglądały już na przegnite ani połamane. Potem wróciła do Effie i opadła na trawę w pobliżu, by różdżkę skierować na swoje spodnie. Te były teraz kompletnie przemoczone, ciężkie, przylgnęły do nóg, a same nogi kompletnie skostniały z zimna. Na skórze czuła gęsią skórkę. Brenna niezbyt się przejmowała, że ktoś je zobaczy: znajdowały się na obrzeżach, a niebo pociemniało już na tyle, że dla kogoś, kto patrzyłby z daleka, była tylko sylwetką, ostatecznie z patykiem w dłoni.
Spróbowała wyczarować więc strumień ciepłego powietrza, chcąc wysuszyć spodnie.
– Potrafisz się teleportować? – spytała krótko. Sama, na nieszczęście, nie znała zasad teleportacji łącznej, a przecież nie mogła zostawić tu dzieciaka samego, po ciemku, w dodatku ze zranioną nogą. Nic to, że ten „dzieciak” miał dwadzieścia dwa lata. Brenna miała nieładną tendencję do postrzegania jako dzieci osób, które poznała, gdy sama zbliżała się do dorosłości, a one wciąż były dziećmi. Nawet jeżeli zdawała sobie niejasno sprawę z tego, że nie jest to zbyt mądre, sama na pewno nie chciała uchodzić za dziecko po dwudziestce i próbowała z tym walczyć, pewne zachowania stawały się odruchem.



transmutacja, naprawienie mostu
Rzut Z 1d100 - 3
Akcja nieudana


druga próba
Rzut Z 1d100 - 93
Sukces!


kształtowanie, ciepłe powietrze na spodnie
Rzut PO 1d100 - 76
Sukces!


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Wieszczka
Our hearts will share the same shelter, we share a place under the same sun
Splątana kaskada loków barwy świeżo ściętych łanów zboża okrywa całunem drobne ramiona, umykając końcami nad linią pasa, na ogół wieńczona przez barwne kokardy. Otula miękko dziecięcą, odrobinę pyzatą buzię upstrzoną siateczką piegów, której epicentrum są jasno-błękitne, przenikliwe tęczówki. Usta wykrojone, bladoróżowe, drgają nieustannie w przyjemnym dla oka uśmiechu. Chód ma energiczny i dziarski, głos chrypliwie melodyjny, ubiór klasycznie kobiecy, acz niewyzywający. Złote pantofelki wzbijają w przestrzeń migotliwy kurz, czyniąc ją kobietą wzrostu średniego, jednak o aparycji chuderlawej.

Effimery Trelawney
#7
26.03.2023, 13:30  ✶  

Złowroga sylwetka kobiety w łachmanach okazała się mieć słuszność w swoim mrożącym krew osądzie; ciężko nazwać Effie kobietą, która w podobne przepowiednie by nie wierzyła – nie dość, że łatwowierna, to w dodatku sama zajmowała się szeroko zakrojonym wróżbiarstwem – prawdopodobnie dlatego słowa tejże osiadły na umyśle całunem, skłaniając do przemyśleń mnogich i absurdalnych. Zadrżała na całym ciele, czując, iż złowroga wróżba mogła powieźć jej losy dalej; że mogła skończyć zgoła inaczej, o wiele gorzej. Tymczasem manifestem stała się rozległa rana na nodze, po której spływały niecierpliwe kropelki posoki, opadając miękko na trawę, na której znalazła się z Brenną.

Skrzywiła się nieprzyjemnie, gdy ta nachyliła się nad szramą; zdawała sobie sprawę, jak beznadziejnie wyglądało skaleczenie – nie dość, iż zaznaczyło mleczną skórę krwią, to jeszcze dotkliwie wbijały się weń drzazgi. Pociągnęła nosem po raz ostatni, przecierając oczy rękawem swetra.

Odrzuciła głowę do tyłu, zamykając w bystrym spojrzeniu podszycie ziemskie, które zaczynało barwić się nieprzejednanym granatem, aby lada moment rozlać się czernią kawy. Gwiazdy zaczynały swe migotliwe bytowanie, a blady księżyc coraz chyżej wybijał się na tle nieboskłonu. Momentalnie zapomniała o bólu uchodzącym ze zranionej nogi; momentalnie wszystko przestało być istotne poza niebem.

Prędko jednak zreflektowała się, kierując spojrzenie na zmartwioną Brennę. Zamrugała kilkukrotnie, początkowo niedosłysząc jej pytania – była zbyt rozproszona i wielokroć za bardzo nieskupiona, aby w pełni zarejestrować jej słowa.

– Nie potrafię – wydusiła z siebie po chwili.

– Alastor powinien być w domu – dodała, a kącik jej ust nawet zadrżał.

Siedząc tak, machinalnie złapała Brennę za dłoń, zamykając ją w ciepłym uścisku. Trwała tak przez dłużące się momenty, aby po chwili skierować spojrzenie błękitnych tęczówek w jej oblicze.

– Dziękuję – rzekła, wypuszczając ją z oków własnego dotyku.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
26.03.2023, 13:46  ✶  
Nic nie wiedziała o kobiecie w łachmanach i o lelku wróżebniku. Nie mogła się domyślać, że część strachu, jaki odczuwała dziewczyna, wynikała z tego, że miała w pamięci słowa wróżbitki, krzyk ptaka i że zastanawiała się, czy to tylko ten wypadek, czy… coś jeszcze. A gdyby wiedziała, pewnie i tak pocieszałaby Effie, że nie ma rzeczy nieuniknionych. To nie tak, że nie wierzyła zupełnie we wróżbiarstwo czy znaki, objawiające się jasnowidzom. Moc trzeciego oka płynęła i w jej krwi, i ujawniła się, kiedy Brenna była jeszcze dzieckiem. Ale jednocześnie: chciała i musiała wierzyć, że w ostatecznym rozrachunku pewne rzeczy ludzie wybierają sami.
Choć zapewne, na wszelki wypadek, gdyby wiedziała, nie spuściłaby z Effie oka do samego świtu. W końcu strzeżonego Dumbledore strzeże.
- W takim wypadku czeka nas mała przejażdżka Błędnym Rycerzem. Jeździłaś nim już kiedyś? – spytała Brenna. Wędrowanie do najbliższego punktu Fiuu nie wydawało się jej najlepszym pomysłem, bo ten mieścił się kawałek drogi stąd, a chociaż noga nie wyglądała na złamaną, a rany na pewno nie zagrażały życiu, były na pewno bolesne. Dało się też łatwo domyśleć, że jeżeli Effie się przeforsuje, mogą otworzyć się bardziej.
Schwytana za rękę uścisnęła na moment dłoń Effie, ale zaraz puściła. Jej spodnie były już tylko trochę wilgotne, wstała więc, aby zgarnąć z brzegu buty i skarpetki, i wsunąć je na bose stopy. Z pewną ulgą otuliła się też płaszczem, chroniąc przed wieczornym chłodem.
- W każdym razie, są dwie opcje – powiedziała, wracając do Effie. – Jedna, wyciągam te drzazgi teraz i teleportuję się do apteki, a potem wracam tu z eliksirem leczniczym i opatrunkami, żebyś nie musiała męczyć podczas podróży. Druga, od razu wzywamy Błędnego Rycerza, ale zanim dotrzemy do Londynu minie pewnie ze czterdzieści minut i w tym czasie to będzie bolało.
Zdaniem Brenny pierwsza opcja byłaby rozsądniejsza. Noga naprawdę nie wyglądała dobrze, Brygadzistka była właściwie pewna, że te ostre drzazgi sprawiają dziewczynie ból, więc należałoby jak najszybciej je wyjąć, a gdyby teleportowała się na Pokątną, wróciłaby najpóźniej po kilku minutach. Wolała jednak wziąć pod uwagę zdanie Trelawneyówny. Dziewczyna wyglądała na naprawdę przerażoną wypadkiem, którego doświadczyła i Brenna nie chciała zmuszać jej, aby została sama w mroku, nad brzegiem rzeki w Little Hangleton. Gdyby to jeszcze była Dolina Godryka… ale to miejsce jakoś zawsze zdawało się Brennie mało przyjemne. Głównie ze względu na bliskość otoczonego złą sławą Lasu Wisielców.
Rozejrzała się jeszcze, upewniając, że nigdzie w oddali nie widać w mroku żadnych, ludzkich sylwetek. A potem wyciągnęła różdżkę. W zależności od decyzji Trelawney – gotowa nią machnąć albo, by się teleportować, albo by przywołać magiczny autobus.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Wieszczka
Our hearts will share the same shelter, we share a place under the same sun
Splątana kaskada loków barwy świeżo ściętych łanów zboża okrywa całunem drobne ramiona, umykając końcami nad linią pasa, na ogół wieńczona przez barwne kokardy. Otula miękko dziecięcą, odrobinę pyzatą buzię upstrzoną siateczką piegów, której epicentrum są jasno-błękitne, przenikliwe tęczówki. Usta wykrojone, bladoróżowe, drgają nieustannie w przyjemnym dla oka uśmiechu. Chód ma energiczny i dziarski, głos chrypliwie melodyjny, ubiór klasycznie kobiecy, acz niewyzywający. Złote pantofelki wzbijają w przestrzeń migotliwy kurz, czyniąc ją kobietą wzrostu średniego, jednak o aparycji chuderlawej.

Effimery Trelawney
#9
02.04.2023, 20:07  ✶  

Jakkolwiek bardzo chciałaby wierzyć, iż jej los należy wyłącznie do niej, mości się jedynie w jej dłoniach; iż może go kształtować dowolnie – nie potrafiła. Żywiła zbyt wielką wiarę w stosunku do gwiazd i tego, co na swoim karbie niosły proroctwa. Wróżba więc, którą utrzymała, osiadła pośród meandrów myśli, czyniąc w nich niespokojnie i niepokornie. Możliwe, że to jej własny lęk sprowadził ją do akwenu wypadku; możliwe, że zadziała się niewiadoma manifestacja, która jej kroki pokierowała ku skrzypiącemu mostu. Jako osoba wielce uduchowiona, wierzyła, iż istnieje coś ponad; że migające pod połacią nocy gwiazdy, niosą za sobą jakąś prawdę.

Pociągnęła ostatni raz nosem, a oczy przestały być przeszklone łzami, zawarły w sobie ponownie niewiadome iskry, jakby los wypłukał z nich jakąkolwiek miękkość, zamieniając w wielobarwną ciekawość.

– Nie, nigdy – odparła miękko.

Zamknęła ją ponownie w szklance wzroku – momentalnie poczuła głębokie pragnienie, aby zobaczyć jej aurę; poczuć czym się mieni i odgadnąć nieodgadnione. Zamiast tego zamilkła, uporczywe spojrzenie wciąż moszcząc na jej obliczu. Brenna, nie dość, że ładna, to i zaradna poczęła jawić się w młodym umyśle kalejdoskopem emocji.

– Niech boli – odparła łamiącym się głosem. – Niech boli, chcę tylko jak najszybciej do domu. Alastor… – westchnęła ciężko.

Niepewnie podniosła się na nogi, starając się usilnie, aby nie przenosić ciężaru na zranioną kończynę. Nie była wszak pewna, czy nie była ona złamana, bądź pokiereszowana w inny dla zdrowia sposób. Spojrzała na różdżkę, umiejscowioną w dłoni Brenny i kiwnęła głową, potwierdzając swoje wcześniejsze słowa.

– Tak, chcę do domu – twardszym nieco głosem, nadając sobie więcej powagi, zaznaczyła.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
02.04.2023, 20:34  ✶  
Aura Brenny była teraz dość spokojna, czerwona i żywa tak jak zwykle – znamionująca energiczność. Brenną nie targały w tej chwili szczególnie gwałtowne emocje, może ot, aura była lekko podszyta niepokojem, wywołanym całym wypadkiem, choć teraz, gdy już sytuacja została opanowana, ten niepokój rozpływał się powoli w jasnej czerwieni. I mimo niego Longbottomówna uśmiechnęła się psotnie na deklarację, że panna Trelawney nigdy dotąd nie jechała Błędnym Rycerzem.
- To niezapomniane doświadczenie – zapewniła i mrugnęła do niej łobuzersko, dodając konspiracyjnym szeptem: - A na jego kierowcę naprawdę warto popatrzeć.
Nie poddawała w wątpliwość decyzji Effimery. Kiwnęła jedynie głową, potem zaś poruszyła ręką, wykonując szeroki zamach. Nie minęła minuty, a nagle dosłownie z powietrza, tuż obok, zmaterializował się ogromny autobus i na jego schodach stanął konduktor. Autobus miał aż trzy piętra, był błękitny i bez wątpienia magiczny.
- Dwa bilety do Londynu proszę. Oraz dwie gorące czekolady – oświadczyła Brenna, posyłając mu uśmiech, a później wydobyła z kieszeni sakiewkę, by odliczyć odpowiednią kwotę. Obróciła się do Effimery i wyciągnęła rękę, gotowa pomóc jej wdrapać się po schodach do środka, jeżeli ta tylko pomoc przyjęła, i następnie usadowić się na jednym z łóżek.
- Tylko trzymaj się mocno, dziewczyno. Nasz przystojny kierowca ma bardzo… specyficzny styl prowadzenia – szepnęła jej jeszcze na ucho, po czym usiadła na sąsiednim posłaniu. Nie kładła się, bo wiedząc, z jaką prędkością porusza się Błędny Rycerz wiedziała, że podczas tej wycieczki może jeszcze nie raz z łóżka spaść – a kto wie, czy i nie przyjdzie jej łapać Effimery. Tę z kolei Brenna planowała odstawić pod same drzwi mieszkania Alastora.

Koniec sesji


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (1779), Effimery Trelawney (1564)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa