• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 Dalej »
[18.04.1972, Horyzontalna] Co będzie następne?

[18.04.1972, Horyzontalna] Co będzie następne?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
09.04.2023, 11:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.09.2024, 15:13 przez Mirabella Plunkett.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Życie to przygody lub pustka

wiadomość pozafabularna
Proszę dopisać do rachunku
Udałeś się do bardzo drogiej restauracji na umówione spotkanie. Wszystko przebiegłoby wspaniale, gdyby nie to, że ty i twój towarzysz zapomnieliście swoich portfeli. Nie macie czym zapłacić, a wzburzony kelner postanawia wezwać Brygadę Uderzeniową.

Schwytanie pięknej Dolores, nie było na pierwszym, drugim ani nawet trzecim miejscu Listy Priorytetów Brenny. Nie oznaczało to jednak, że nie znalazło się na liście spraw do zrobienia. Longbottomówna sprawdziła rejestry, znalazła w nich informacje o de Berkeleyu oraz jego matce czarownicy, a potem wybrała się nawet do mugolskich archiwów, by dowiedzieć się więcej o tej rodzinie i niejakiej Dolores Riddle.
O tych pierwszych co nieco się dowiedziała, ale niezbyt wiele. Za to wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywało na to, że żadna Dolores nie istniała. Z drugiej strony, Brenna nie wierzyła po prostu, że duch z Little Hangleton to wszystko sobie wymyślił. Nie wydawał się osobnikiem obdarzonym dostateczną wyobraźnią.
Tutaj z pomocą przychodziły jednak pytania, jakie zadali duchowi, a Brenna w takich sprawach była bardzo szczegółowa. Zażyczyła sobie między innymi dokładnych informacji o balu, jaki wtedy wyprawiono – włącznie z datą. Duży bal maskowy, tajemnicza śmierć córki gospodyni,  A że trzeci syn (ale ślubny) markiza zmarł dość dawno, jednak nie na tyle, aby nie żyli żadni świadkowie tamtych wydarzeń… zaczęła szukać. Oczywiście, osób w odpowiednim przedziale wielu było najmniej kilkanaście. Brenna potrzebowała jednak czarodzieja, który jednocześnie był na tyle bogaty, aby de Berkeley zaprosił go na bal, i nie na tyle negatywnie nastawiony do mugoli, aby na ten bal poszedł. Ach, i jeszcze żył, co też nie było takie oczywiste. Ostatecznie, po stosunkowo długim grzebaniu w sprawie, sprawdzaniu, udało namierzyć się jedną osobę, która podobno tam była, mogła pamiętać de Berkeleya, a kto wie, czy także nie Riddlów.
Kornelius Carlington miał obecnie osiemdziesiąt trzy lata, był czarodziejem w trzecim pokoleniu i niegdyś mieszkał w Little Hangleton, które opuścił „ze względu na klimat”. (Brenna zastanawiała się, czy nie tylko ona miała nieodparte wrażenie, że z miasteczkiem, obok którego znajduje się las pełen trupów samobójców, i gdzie hoduje się wielkie węże, jest coś nie tak, czy po prostu nie dość czysta krew przeszkadzała jakimś szacownym sąsiadom.) Zgodził się też łaskawie na spotkanie, pod warunkiem, że obędzie się przy Horyzontalnej („bo on w tym wieku nie życzy sobie dalekich spacerów”), i w porządnej restauracji („bo nie będzie rozmawiał z funkcjonariuszami przed domem, jeszcze ktoś pomyśli, że ma coś do ukrycia!”).
- Czasem myślę, że moje życie obrało dziwny kierunek – powiedziała do Patricka, odchylając się lekko na krześle i rozglądając po restauracji wybranej przez Carlingtona. Była stosunkowo nowa i aspirowała do miana luksusowej. Brenna niekiedy (choć raczej nie regularnie) bywała w takich miejscach, więc nie czuła się tu nie na miejscu – nie czuła by się nie na miejscu pewnie nawet w pałacu Buckingham i dziurze na Nokturnie -  ale cała sprawa, włącznie z miejscem spotkania, stawała się trochę absurdalna. – Prowadzę śledztwa na zlecenia kotów i duchów. Co będzie następne? Może teraz zleci mi coś jakiś… obraz? Wiesz, dnia tego i tego, stałem się świadkiem przestępstwa, proszę się tym zająć, tylko samemu, bo obraz nie może być oficjalnie świadkiem – wyrecytowała, a kąciki ust drgnęły jej w powstrzymywanym uśmiechu. Zaraz jednak znów przybrała poważną minę oraz wyprostowała się na krześle, bo do restauracji wszedł Kornelius Carlington. Chwilę spóźniony. Starszy, łysawy czarodziej podszedł do stolika i zmierzył ich uważanym spojrzeniem.
- Panie Carlington – przywitała go Brenna, wstając z miejsca. – Miło pana poznać. Brenna Longbottom z Brygady Uderzeniowej. To Patrick Steward z Biura Aurorów. Tak jak wspominałam w liście, chcielibyśmy zadać panu kilka pytań.
– Najpierw posiłek, później interesy, panno Longbottom – zapowiedział Kornelius. Ją zmierzył spojrzeniem pełnym niechęci, na Patricka spojrzał za to nieco przychylniej. Może dlatego, że ten był mężczyzną, może, bo był aurorem, a może, bo nie miał czystokrwistego nazwiska. – Witam państwa – oświadczył, po czym usiadł, sięgnął po menu i dość szybko złożył zamówienie.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#2
10.04.2023, 00:38  ✶  
Kiedy Patrick otrzymał wezwanie na cmentarz w Little Hangleton nie spodziewał się, że cała sprawa z duchem potoczy się w sposób, w który się właściwie potoczyła. Poszedł tam z Brenną, trochę wiedziony przez ciekawość, a trochę z przymusu – w końcu przez kilka dni biuro otrzymało dość zgłoszeń, by przynajmniej sprawdzić co się działo na cmentarzu.
A potem stanął naprzeciwko de Berkeleya i z jego przydługiej historii wyniósł tyle, że chociaż duch za życia był dość głupi a po śmierci pozostał melodramatyczny to rzeczywiście przydarzyła mu się historia, której nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby przeżyć samemu. W dużym skrócie, wyglądała tak, że trzeci, ale ślubny, syn zakochał się bez wzajemności w wampirzycy a wampirzycy zależało jedynie na wychłeptaniu krwi jego siostry.
Steward nie był przekonany, czy właściwie powinni zająć się jego sprawą – od tamtych wydarzeń minęło sporo lat a duch… a duch chyba mocno koloryzował tamte wydarzenia, by nie wyjść na tak dużego durnia, jakim okazał się za życia. Prywatnie auror podejrzewał nawet, że cała miłość do Dolores w rzeczywistości była nieudaną próbą zaciągnięcia jej do łóżka. To dopiero śmierć siostry a później również i jego samego sprawiły, że próbował historię z wampirzycą przekręcić w taki sposób, by wyjść zakochanego głupca a nie na głupca, który chciał tylko przespać się z ładną kobietą.
Inaczej, Patrick chętnie pomógłby duchowi w złapaniu morderczyni jego siostry, ale trochę nie wierzył, by po takim czasie było to w ogóle możliwe. Plus, już samo połączenie imienia Dolores i nazwiska Riddle wydawało mu się mało rzeczywiste. Wampirzyca nie musiała wcale podawać swoich prawdziwych personaliów a de Berkeley, za życia, pewnie wcale ich nie potrzebował.
Ale Brenna okazała się jak zwykle niezrównana. Najpierw potwierdziła jego przypuszczenia, że nie było nikogo o personaliach podanych przez ducha a potem znalazła czarodzieja, który był uczestnikiem tamtego balu. I teraz, siedząc obok brygadzistki, w restauracji, powoli zaczynał się fascynować całą sprawą. Nigdy wcześniej nie zajmował się czymś, co wydarzyło się tak dawno temu. A teraz Kornelius Carlington mógł – przynajmniej w teorii – sporo opowiedzieć o tamtej historii.
Tylko miejsce, które wybrał, trochę Stewarda zaniepokoiło. I nie, nie dlatego, że było drogie i luksusowe. Chodziło o to, że śmierdziało snobizmem a to jakoś odruchowo łączyło się w umyśle aurora z kimś, kto posiadał niezwykle wysokie aspiracje i był snobem. Nie wiedział, czy zniesie żywą wersję de Berkeleya przy swoim stoliku.
Parsknął, gdy Brenna wspomniała o tym, że kolejne zlecenie mógłby jej zlecić jakiś obraz.
- Uważaj, akurat całkiem niedawno znalazłem pewien gadający obraz w chacie po środku Mglistych Mokradeł. Namalowany na nim czarodziej zachowuje się trochę podejrzanie, całkiem możliwe, że ma  jakąś sprawę, którą moglibyśmy dla niego załatwić – odruchowo, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, przyjął formę „moglibyśmy”, zamiast „mogłabyś”.
A potem westchnął pod nosem dostrzegając Korneliusa Carlingtona. Obrzucił go zainteresowanym spojrzeniem, zastanawiając się, ile ten osiemdziesięciotrzyletni mężczyzna będzie pamiętał z tamtych wydarzeń. Podniósł się za Brenną ze swojego miejsca i skinął mu na powitanie głową.
Zmarszczył brwi, słysząc ton, którym staruszek odezwał się do Longbottom. On jest spłukany i przyszedł tu się najeść za nasze, pomyślał rozbawiony.
- Ależ oczywiście – odpowiedział mu uprzejmie. – Proszę się nie krępować – zachęcił. Jednocześnie miał trochę nadzieję, że Carlington nie wybierze jakichś jaj aligatora lub czegoś równie absurdalnie drogiego, czego istnienia nawet nie podejrzewał. To, że złożył zamówienie dość szybko, chyba świadczyło o tym, że zdarzało mu się jednak tu jadać. – Brenno a ty co weźmiesz? – zapytał ją. - Może zamówimy razem zestaw dla dwojga? Fondue bourguignonne? Albo fondue au fromage? Albo połączenie jednego i drugiego? – zaproponował.
O ile nie zaoponowała, zamówił którąś z wybranych przez nią wersji. Dobrał też wodę z cytryną, cukrem i lodem, szumnie nazwaną Citron Pressé.
- Cieszymy się, że zechciał pan z nami porozmawiać, panie Carlington – zaczął znowu Steward, chwilę po tym jak od ich stolika oddalił się kelner. – Jak się pan może domyślać, niewiele jest jeszcze osób, które pamiętają wydarzenia z tamtego balu u Berkeleyów.
- Dlaczego? – zapytał staruszek.
Patrick zamrugał, przez moment wyraźnie zbity z pantałyku. Jak powiedzieć starszemu człowiekowi, że większość z obecnych tam już nie żyła? Średnio się dało w taki sposób, by nie urazić rozmówcy.
- Bo jestem stary – odpowiedział sobie sam, tym sposobem ratując Stewarda z opresji. Popatrzył bystrze na aurora i na siedzącą obok niego Brennę Longbottom. – Trudno nie pamiętać tamtego balu. Młody de Berkeley… Jak mu było? Wolfgang? Tak, na pewno Wolfgang. Bardzo pretensjonalnie. Berkeleyowie zawsze byli pretensjonalni. Młody de Berekeley wyprawił bal maskowy. Nocny. Już samo to brzmiało źle. Rodzina mojej ówczesnej narzeczonej zabroniła jej na niego przyjść, ale ja byłem ciekawy.
- I pan poszedł.
- I poszedłem – przyznał. Umilkł na chwilę, bo mniej więcej w tym momencie pojawiła się dwójka kelnerów. Jeden z nich niósł zamówienie Carlingtona, drugi to, które złożyli Patrick i Brenna. – Wy pewnie nie chcecie słuchać o tym, że orkiestra była naprawdę dobrej jakości a jedzenie przednie, choć poskąpiono na jakościowym szampanie? Na pewno nie chcecie. Chcecie usłyszeć o śmierci Rosaline. Siostry de Berkeleya, prawda?
Patrick kiwnął głową.
- Nie wiem jak to się stało. Jeszcze przed północą widziałem ją tańczącą w sali bankietowej, ale też nie zwracałem na dziewczynę wielkiej uwagi. Była sporo młodsza od Wolfganga. Młodsza nawet ode mnie. Ładna, ale nieprzesadnie. Bogata, ale matka trzymała ją krótko i z daleka od mężczyzn – urwał, by wziąć do ręki łyżkę i zamieszać nią w zupie cebulowej. Spróbował, siorbiąc przy tym głośno. – Dobra – pochwalił. – A potem usłyszałem tylko wrzask i przyjęcie dobiegło końca. Znaleźli ją bodaj w ogrodzie. Z rozciętym gardłem. Brat leżał obok nieprzytomny. Najpierw wszyscy pomyśleli, że to albo on ją napadł, albo oberwał od tego, kto tak załatwił mu siostrę – opisał. Wpakował do ust kilka kolejnych łyżek zupy a potem sięgnął po stojącą na drugim półmisku krwistą wątróbkę i wgryzł się w nią z lubością. – Bardzo dobre – pochwalił znowu.
Patrick w tym czasie roztapiał ser i podgrzewał kawałki chleba.
- A potem? Co potem pomyśleli wszyscy? – zapytał uprzejmym tonem.
- Kiedy de Berkeley skończył z kołkiem w piersi, pomyśleli, że za napaścią stał wampir – rzucił Carlington, znowu wgryzając się w wyjątkowo krwistą wątróbkę. – I, że od początku był z nim w zmowie. To chyba było oczywiste. Nawet jego matka tak myślała.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
10.04.2023, 01:13  ✶  
- Nie dopuszczaj mnie do tego portretu. Mówię poważnie. Jestem pewna, że na mój widok przypomni sobie, że… nie wiem, przypominam do złudzenia jego siostrzenicę, która ukradła klejnoty koronne i ukryła je w jakimś podejrzanym miejscu – powiedziała Brenna żartobliwie. Nie wierzyła przecież, że jakiś obraz faktycznie wyśle ich na śledztwo w sprawie przestępca. Na słowa „moglibyśmy” nawet nie zwróciła uwagi. Czasem Patrick prosił ją o pomoc. A odkąd wybuchła wojna, ilość spraw się potroiła, a niektóre okazywały bardziej skomplikowane, niż mogłoby się wydawać, ona sama przychodziła do niego na tyle często, że pewnie niektórym dałoby się wmówić, że tam pracuje.
Postępowanie Korneliusa i ją rozbawiło. Głównie dlatego, że mogła kupić mu te jaja aligatora. I że nie miała pojęcia, ze jej portfel został w kieszeni marynarki, która z kolei została w biurze Brygady.
- To jakieś ślimaki? Albo żaby? – spytała na propozycje Stewarda, z taką miną, że ciężko było stwierdzić, czy mówi poważnie, czy żartuje. Oburzonego spojrzenia Korneliusa albo nie zauważyła, albo udała, że go nie widzi. – W każdym razie, brzmi świetnie. Cokolwiek to jest. Nawet ślimaki. Tylko jeśli to będą ślimaki, to niech będzie tego dużo, bo jestem straszliwie głodna.
Pozostawiła złożenie zamówienia Patrickowi. Mogło się wydawać to zabawne, ale po prawdzie, on lepiej pasował do takich miejsc (i zamówień) niż Brenna Longbottom, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
A potem… potem pozornie dalej siedziała swobodnie, a kiedy przed nimi postawiono posiłek (całkowicie pozbawiony ślimaków oraz żab) nawet zaczęła go jeść. Jej spojrzenie stało się jednak bardziej skupione, a wzrok utkwiła w Korneliusie tak, jakby w tej chwili to ten człowiek był dla niej najważniejszy na świecie i każde słowo, jakie wypowie, miało ogromne znaczenie.
W pewnym sensie tak było. Po to tutaj przyszli.
Zmięła w ustach kilka pytań, które chciała zadać, ale których wypowiedzenie nie miało sensu. Nie po tak wielu latach. Wątpliwe, aby mężczyzna pamiętał, czy Rosaline z kimś rozmawiała albo dlaczego wyszła z sali do ogrodu ciemną nocą. Było jednak kilka innych rzeczy, o które chciała spytać i z trudem powstrzymała się przed wyciągnięciem widelca. Przełknęła masę serowo – winową, otarła usta serwetką.
– Może pamięta pan, gdzie Rosaline bywała? A właściwie… gdzie w ogóle mogły bywać wtedy młode dziewczęta? Zwłaszcza po zmroku – spytała. Bo jeżeli wampirzyca tak uparcie domagała się właśnie „najpiękniejszego kwiatu” musiała przecież gdzieś zobaczyć dziewczynę. Wątpliwe, aby po prostu uparła się aż tak na przypadkową dziewczynę.
– Matka, jak wspomniałem przed chwilą, trzymała ją krótko – powiedział mężczyzna, pomiędzy jednym kęsem a drugim. Opróżniał talerz nawet szybciej niż Brenna, która naprawdę uwielbiała jedzenie. – Rzadko bywała w towarzystwie. Little Hangleton to też nie żadne wspaniałe miejsce, nie organizowano tam często zabaw. Ale tacy jak oni lubili bywać w Londynie. Udawać, że są częścią wielkiego świata. Tam na pewno bywała w towarzystwie, także po zmroku.
I chyba im tego zazdrościłeś, pomyślała Brenna, oczywiście jednak zachowała tę myśl dla siebie.
– Czy może pan potwierdzić, że Riddlowie nie przygarnęli żadnej ubogiej krewnej?
– Riddlowie? Prędzej obrabowali taką z majątku i wyrzucili z domu!
Kiwnęła głową odruchowo. Potwierdzał więc to, do czego udało się dojść na podstawie przeszukiwania mugolskich ksiąg parafialnych i paru innych źródeł, które mogły okazać się mylne.
– W takim razie… chciałabym wiedzieć, czy może pamięta pan, aby w Little Hangleton tamtego roku pojawiła się młoda, ciemnowłosa piękność? Prawdopodobnie o imieniu Dolores? Albo… aby jakieś inne młode kobiety zaginęły lub zostały znalezione martwe? – zapytała ostrożnie. O ile taką piękność łatwo po latach mógł zapomnieć, o tyle tajemnicze zgony i zaginięcia niekiedy pozostawały w pamięci. Zwłaszcza, jeżeli w danym roku umarło więcej osób, a tutaj mieli zgon Rosaline oraz jej brata.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#4
10.04.2023, 12:16  ✶  
- To ser, chleb, warzywa i mięso. Tylko będziemy podgrzewać je na bieżąco. Każdy z nas w takich proporcjach, na jakie będzie miał ochotę – opisał, celowo zaznaczając, że nie musieli jeść tego w ten sam sposób.
Danie nie było specjalnie wykwintne, ale cała jego istota zamykała się w przygotowywaniu go na bieżąco, w roztapianiu sera, robieniu grzanek z chleba, nadziewaniu na widełki i smażeniu mięsa. Było o tyle smaczne, że obydwoje mogli w nim wybrać to, na co mieli ochotę.
Patrick nie był aż tak głodny, ale i on zakładał, że w kieszeni jego kurtki tkwi portfel z pieniędzmi. Może nie należał do ludzi tak bogatych jak Longbottomowie, ale od czasu do czasu mógł sobie pozwolić na zapłacenie drogiego rachunku w bardziej wykwintnej restauracji (zwłaszcza, że nie miał specjalnie wielkich wydatków, wciąż oficjalnie mieszkając w domu dziadków).
Wsłuchiwał się w toczącą się rozmowę, nieśpiesznie przeżuwając posiłek. Obserwował Carlingtona, zastanawiając się na ile ten wciąż miał bystry umysł a na ile tylko udawał, że taki ma.
- Młoda, ciemnowłosa piękność? – powtórzył staruszek. Sięgnął po kawałek chleba przeznaczonego do fondue i zamoczył go w zupie cebulowej. – Zawsze wolałem rude, ale jak tak teraz myślę to była jedna taka pasująca do opisu. Ciemnowłosa. Bardzo blada. Młoda wdowa. Nie pamiętam do końca jak się nazywała… - urwał, znowu skupiając się na pochłanianiu posiłku. – No, nie przypomnę sobie, ale wydaje mi się, że spotkałem ją raz, może dwa razy w parku. Czy ona czasem nie bywała na wieczorkach muzycznych? Albo poetyckich? – zamyślił się. – Nie przypomnę sobie teraz.
- A wie pan może coś więcej o tej kobiecie? Nieważne jak miała na imię. Była w Little Hangleton po raz pierwszy? Czy pojawiała się regularnie?
- Po raz pierwszy. Chyba. Chyba w tamtym roku, w roku tego balu była po raz pierwszy. Ale potem jeszcze ją widziałem w Little Hangleton. Albo w Londynie? – zaczął się zastanawiać.
Patrick nie zdołał się powstrzymać przed ostentacyjnym przewróceniem oczami. Może ją widziałem, ale jej chyba nie widziałem, nie było tropem prowadzącym w którąkolwiek stronę.
- Dałbym sobie rękę uciąć, że potem jeszcze ją widziałem. Tylko gdzie to mogło być… - Carlington zamrugał szybko. Na chwilę oderwał się nawet od jedzenia. Pstryknął palcami. – Wiem. To nie była ona. Tylko jej córka. Dionne. Skóra zdarta z matki. Nazwiska sobie teraz nie przypomnę, ale coś na T. Tucker? Talbot? Tyler? To pewnie i tak nieważne, bo to po mężu. W każdym razie spotkałem ją nad jeziorem w pobliżu Marunweem – uśmiechnął się triumfalnie. – Nawet rozmawialiśmy chwilę. Miła dziewczyna, mówiła, że jej rodzina stamtąd pochodzi.
Steward kiwnął głową, notując w myślach nazwę miejscowości wymienioną przez starszego mężczyznę.
- Myślicie, że matka Dionne też mogła paść ofiarą wampira?
- To prawdopodobne – zgodził się Patrick, celowo nie wyprowadzając Carlingtona z błędu, choć z całej jego opowieści wyciągnął kompletnie odmienne wnioski. – A były wtedy jeszcze jakieś zaginięcia w okolicy? Albo zagadkowe zgony? – powtórzył pytanie Brenny.
Staruszek zamyślił się. Sięgnął po kieliszek z winem i upił od razu dobrą połowę.
- A to zabawne w sumie. Jak tak o tym pomyślę, to chodziły wtedy plotki, że od Riddle’ów uciekały pokojówki. Zwykłe mugolki, ale to raczej dlatego, że tam młody Riddle miał lepkie rączki. To nagminne w takich domach. U Hobbsów było to samo. Mieszkali po sąsiedzku – podrapał się po nosie. – Albo to było jakoś później te plotki? Zrozumcie, że pytacie o wydarzenia, które działy się ile… pięćdziesiąt lat temu?
Patrick posłał mężczyźnie pełen zrozumienia uśmiech.
- No tak, to dawna sprawa – zgodził się. - Pewnych rzeczy można już nie pamiętać.
- O, pamięć to ja mam ostrą jak brzytwa - zapewnił Carlington. Kończył właśnie jeść zupę cebulową.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
10.04.2023, 13:20  ✶  
- Ser, chleb, mięso i to wszystko na ciepło? Jestem kupiona – rzuciła jeszcze Brenna radośnie do Patricka. Była kobietą, która z równym zapałem zjadała krewetki maczane w szampanie na eleganckim przyjęciu, jak rzucała się na frytki w mugolskim fast foodzie. Ogólnie lubiła jedzenie, a ten opis brzmiał w jej uszach niby najpiękniejsza muzyka.
Gdy mężczyzna podjął opowieść i padło słowa „bardzo blada”, Brenna aż na chwilę zamarła z grzanką w ręku. „Dionne”, skóra zdarta z matki. Zerknęła krótko na Stewarda, ale nic nie powiedziała, nie wątpiąc, że dochodził do podobnych wniosków, co ona.
Pytanie tylko, czy ostatecznie nie był to przypadek, a oni nie dopatrywali się tutaj czegoś, co chcieli widzieć. Brenna z największym trudem powstrzymała się przed schwyceniem starca za przedramiona, by nim potrząsnąć i domagać się, aby przypomniał sobie to cholerne nazwisko.
- Oczywiście, panie Carlington, i tak jesteśmy wdzięczni za pańskie informacje – zapewniła. Znikające pokojówki, głównie mugolki… to mogło ujść wzrokowi Ministerstwa. Może dlatego „panna Dolores” trzymała się raczej domów mugolskich. I może nie bez powodu podawała się za Riddlównę? – Może pamięta pan, kiedy spotkał panią Dionne?
– Hm… to będzie… jakieś czternaście czy piętnaście temu? – zastanowił się Kornelius, odkładając łyżkę. A Brenna nie powstrzymała się i zaczęła szukać swojego notatnika: musiała zapisać imiona, propozycje nazwisk, informacje o wieczorkach muzycznych, Hobbsach (trzeba było ich przesłuchać, jeśli ktoś jeszcze żył i potraktować potem obliviate – w tym wypadku Brenna domyślała się, że zwykła rozmowa nie pomoże ujawnieniu niczego, skoro panny mogły po prostu znikać, bo panicz się do nich dobierał) miejsce spotkania, a także czas, w jakim do niego doszło. „Czternaście czy piętnaście lat temu” brzmiało lepiej niż czterdzieści - pięćdziesiąt. Musiała wygospodarować czas na sprawdzenie tego i owego…
– W każdym razie, obawiam się, że nie mam wiele więcej do powiedzenia. Życzę państwu miłego wieczoru – poinformował Kornelius, dopijając zamówione wino. W iście błyskawicznym tempie zdołał uporać się z całym zamówieniem.
Brenna pożegnała się z nim dość nieuważnie, nie zwracając uwagi na to, że ten wstaje i rusza do wyjścia. Ani nawet na to, że nie zjadła wszystkich swoich tostów (karygodne, to było przepyszne danie, smakował jej absolutnie każdy kęs) umaczanych w serze. Grzebała po kieszeniach i torebce, teraz już nawet nie za swoim notatnikiem.
– Cholera – zwróciła się do Patricka. – Zapomniałam i notatnika, i sakiewki. A i kluczy do domu. Właściwie, to zapomniałam całej marynarki, a w kieszeniach było wszystko…
Po prawdzie notatnik martwił ją bardziej niż sakiewka. Z jej notatek naprawdę niewiele dałoby się zrozumieć i wątpiła, aby kogoś z BUM interesowały zapiski na temat włamania albo historii ducha, w dodatku zapisywane paskudnym pismem i hasłowo, ale i tak bardzo nie chciałaby, aby uległy zagubieniu.
– Przepraszam? Czy podać rachunek? – spytał kelner, podchodząc do stolika. Patrzył na Brennę z dziwną uwagą, może dlatego, że usłyszał, że informuje, że nie ma sakiewki, a ledwo co obserwował, jak restaurację pośpiesznie opuszcza ktoś, kto zamówił dwa dość drogie dania i wino.
– Ehem, głupia sprawa…
– Jeśli nie mają państwo pieniędzy, muszę wezwać Brygadę Uderzeniową.
– Och, Brygadę? – ucieszyła się szczerze Brenna. Sekundę temu było jej straszliwie głupio, ba, nawet mało brakowało, aby się zaczerwieniła ze wstydu, choć zdarzały się jej to do tej pory może raz w życiu, ale skoro kelner chciał wzywać Brygadzistów, to było wręcz doskonale! Były może w całym biurze dwie osoby, których nie chciałaby oglądać w takich okolicznościach. – Koniecznie!
– Słucham?
– Niech pan wspomni w zgłoszeniu, żeby zabrali marynarkę, która wisi w gabinecie 52 na drzwiach, dobrze? Wie pan, zostawiłam w niej nie tylko sakiewkę, ale też dokumenty, jak będą mnie spisywać, to powinnam się wylegitymować – poprosiła, po czym sięgnęła po ostatni kawałek chleba, by zamaczać go w chlebie i dokończyć jedzenie.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#6
10.04.2023, 16:39  ✶  
Tak właściwie to Patrick miał pewien problem z całym nieformalnym zeznaniem pana Carlingtona. Z jednej strony sporo wyjaśniało w sprawie śmierci Rosaline. Z drugiej… auror nie mógł się pozbyć myśli, że było grubymi nićmi szyte. Nie do końca wierzył by staruszek naprawdę tak dobrze pamiętał wydarzenia sprzed wielu, wielu lat. I o ile jeszcze jego opis balu z grubsza pokrywał się z wersję de Berkeleya, o tyle znikające pokojówki mogły znikać lata później albo na przestrzeni wielu lat. To mogło się łączyć, ale wcale nie musiało.
Tak jak Dionne i Dolores. Najprościej było założyć, że prowadziły do jednej i tej samej wampirzycy (a może nawet okazałoby się, że przed Dionne i Dolores, były jeszcze jakieś inne babki i prababki na literę D.). Ale równie prostym rozwiązaniem było, że Dolores i Dionne to dwie różne osoby a Carlington połączył je z kobietą, której szukali tylko przypadkiem i tylko przez to, że zapytali.
Obserwował oddalającego się staruszka i w pierwszej chwili, umknęło mu, że Brenna zapomniała portfela. W drugiej drgnął, sięgnął do kieszeni spodni z zamiarem wyjęcia własnej gotówki i zapłacenia za obiad, ale wyczuł, że i on zapomniał swojego.
- Jak żałośnie to zabrzmi, jeśli powiem, że swojego też zapomniałem? – zapytał, spoglądając przepraszającym wzrokiem na Brennę.
- No to są jakieś żarty – wymruczał kelner. – To już drugi raz w ciągu jednego miesiąca… - mówił, oddalając się, by wezwać na miejsce kogoś z Brygady Uderzeniowej.
- Głupia sprawa. – Steward westchnął pod nosem. – Musiałem zostawić portfel w biurze. Oddam ci za fondue i połowę za Carlingtona – obiecał. – Ale przynajmniej mamy jakiś trop. O ile on tego wszystkiego nie wymyślił naprędce. To jak? Masz czas na wizytę w Marunweem?
Pozostawało im poczekać aż na miejscu zjawi się jakiś przysłany tu brygadzista. Kilka minut później drzwi do restauracji otworzyły się i wszedł przez nie Sadwick. W ręku niósł marynarkę Brenny. Rozejrzał się po wnętrzu a potem ruszył w ich w stronę, jednocześnie uśmiechając się do Longbottom porozumiewawczo. Za nim dreptał wzburzony kelner.
- Zwrócę ci też za napiwek. Tylko daj mu przynajmniej dziesięć procent – wymruczał do swojej towarzyszki Patrick.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
10.04.2023, 16:50  ✶  
- Zabrzmi jak kolejny, zupełnie zwykły dzień mojego życia – skwitowała Brenna. – Nie mogę się doczekać. Stęskniłam się za okolicami Hogwartu – dodała, odnośnie jeziora Marunweem. Oczywiście, brała pod uwagę, że wszystko mogło być bredzeniem starcia (i planowała sprawdzić, co tylko się dało), ale nie darowałaby sobie, gdyby chociaż nie spróbowała tego sprawdzić.
Uśmiechnęła się tylko bardzo szeroko, kiedy w drzwiach stanął Sadwick. Tak się składało, że młody chłopak na szkoleniu był akurat pod opieką Brenny. I miał bardzo niepewną miną, gdy wchodził do środka, a jeszcze bardziej niepewną, kiedy z jednej strony podszedł kelner, by tłumaczyć, że chciano tutaj ich okraść i domaga się interwencji, a z drugiej Brenna, by zgarnąć swoją marynarkę i wyciągnął sakiewkę. Wysypała na dłoń galeony – ilość spora, bo zakładała, że po pierwsze, przyjdzie jej pokryć duży rachunek, po drugie, zamierzała jeszcze wieczorem zahaczyć o sklep.
- Dziękuję, Michael, skarbie, jesteś niezastąpiony, jutro dostaniesz za to ode mnie pudełko pączków. Bardzo proszę, to dla pana, przepraszamy za kłopot – oświadczyła, wpychając kelnerowi zapłatę za posiłek. I jakieś trzydzieści procent napiwku, w ramach zadośćuczynienia i przy okazji zamknięcia mu ust, by nie protestował, że absolutnie powinni zostać aresztowani i są oszustami (choć Patrickowi zamierzała powiedzieć, że dała dziesięć). Ten wydawał się tym na tyle zaskoczony, że nawet nie protestował, kiedy Brenna wróciła do Stewarda. – Za Carlingtona zapłacę, ja w końcu go tutaj ściągnęłam. Rozliczymy się jutro za fondue. Wiesz co? Muszę tutaj jeszcze wpaść, bo ten ser i mięso były absolutnie boskie. Ciekawe, czy uda mi się kogoś tu jeszcze porwać – paplała radośnie, czekając aż Patrick się zbierze. A potem na oczach zdziwionego kelnera zgarnęła Michaela pod rękę i cała trójka opuściła restaurację.
Czekała ich rychła wizyta w Marunweem tropem pewnej czarownicy…
Koniec sesji


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2188), Patrick Steward (2021)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa