09.04.2023, 11:46 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.09.2024, 15:13 przez Mirabella Plunkett.)
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Życie to przygody lub pustka
wiadomość pozafabularna
Proszę dopisać do rachunkuUdałeś się do bardzo drogiej restauracji na umówione spotkanie. Wszystko przebiegłoby wspaniale, gdyby nie to, że ty i twój towarzysz zapomnieliście swoich portfeli. Nie macie czym zapłacić, a wzburzony kelner postanawia wezwać Brygadę Uderzeniową.
Schwytanie pięknej Dolores, nie było na pierwszym, drugim ani nawet trzecim miejscu Listy Priorytetów Brenny. Nie oznaczało to jednak, że nie znalazło się na liście spraw do zrobienia. Longbottomówna sprawdziła rejestry, znalazła w nich informacje o de Berkeleyu oraz jego matce czarownicy, a potem wybrała się nawet do mugolskich archiwów, by dowiedzieć się więcej o tej rodzinie i niejakiej Dolores Riddle.
O tych pierwszych co nieco się dowiedziała, ale niezbyt wiele. Za to wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywało na to, że żadna Dolores nie istniała. Z drugiej strony, Brenna nie wierzyła po prostu, że duch z Little Hangleton to wszystko sobie wymyślił. Nie wydawał się osobnikiem obdarzonym dostateczną wyobraźnią.
Tutaj z pomocą przychodziły jednak pytania, jakie zadali duchowi, a Brenna w takich sprawach była bardzo szczegółowa. Zażyczyła sobie między innymi dokładnych informacji o balu, jaki wtedy wyprawiono – włącznie z datą. Duży bal maskowy, tajemnicza śmierć córki gospodyni, A że trzeci syn (ale ślubny) markiza zmarł dość dawno, jednak nie na tyle, aby nie żyli żadni świadkowie tamtych wydarzeń… zaczęła szukać. Oczywiście, osób w odpowiednim przedziale wielu było najmniej kilkanaście. Brenna potrzebowała jednak czarodzieja, który jednocześnie był na tyle bogaty, aby de Berkeley zaprosił go na bal, i nie na tyle negatywnie nastawiony do mugoli, aby na ten bal poszedł. Ach, i jeszcze żył, co też nie było takie oczywiste. Ostatecznie, po stosunkowo długim grzebaniu w sprawie, sprawdzaniu, udało namierzyć się jedną osobę, która podobno tam była, mogła pamiętać de Berkeleya, a kto wie, czy także nie Riddlów.
Kornelius Carlington miał obecnie osiemdziesiąt trzy lata, był czarodziejem w trzecim pokoleniu i niegdyś mieszkał w Little Hangleton, które opuścił „ze względu na klimat”. (Brenna zastanawiała się, czy nie tylko ona miała nieodparte wrażenie, że z miasteczkiem, obok którego znajduje się las pełen trupów samobójców, i gdzie hoduje się wielkie węże, jest coś nie tak, czy po prostu nie dość czysta krew przeszkadzała jakimś szacownym sąsiadom.) Zgodził się też łaskawie na spotkanie, pod warunkiem, że obędzie się przy Horyzontalnej („bo on w tym wieku nie życzy sobie dalekich spacerów”), i w porządnej restauracji („bo nie będzie rozmawiał z funkcjonariuszami przed domem, jeszcze ktoś pomyśli, że ma coś do ukrycia!”).
- Czasem myślę, że moje życie obrało dziwny kierunek – powiedziała do Patricka, odchylając się lekko na krześle i rozglądając po restauracji wybranej przez Carlingtona. Była stosunkowo nowa i aspirowała do miana luksusowej. Brenna niekiedy (choć raczej nie regularnie) bywała w takich miejscach, więc nie czuła się tu nie na miejscu – nie czuła by się nie na miejscu pewnie nawet w pałacu Buckingham i dziurze na Nokturnie - ale cała sprawa, włącznie z miejscem spotkania, stawała się trochę absurdalna. – Prowadzę śledztwa na zlecenia kotów i duchów. Co będzie następne? Może teraz zleci mi coś jakiś… obraz? Wiesz, dnia tego i tego, stałem się świadkiem przestępstwa, proszę się tym zająć, tylko samemu, bo obraz nie może być oficjalnie świadkiem – wyrecytowała, a kąciki ust drgnęły jej w powstrzymywanym uśmiechu. Zaraz jednak znów przybrała poważną minę oraz wyprostowała się na krześle, bo do restauracji wszedł Kornelius Carlington. Chwilę spóźniony. Starszy, łysawy czarodziej podszedł do stolika i zmierzył ich uważanym spojrzeniem.
- Panie Carlington – przywitała go Brenna, wstając z miejsca. – Miło pana poznać. Brenna Longbottom z Brygady Uderzeniowej. To Patrick Steward z Biura Aurorów. Tak jak wspominałam w liście, chcielibyśmy zadać panu kilka pytań.
– Najpierw posiłek, później interesy, panno Longbottom – zapowiedział Kornelius. Ją zmierzył spojrzeniem pełnym niechęci, na Patricka spojrzał za to nieco przychylniej. Może dlatego, że ten był mężczyzną, może, bo był aurorem, a może, bo nie miał czystokrwistego nazwiska. – Witam państwa – oświadczył, po czym usiadł, sięgnął po menu i dość szybko złożył zamówienie.
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.