- maj 1970 -
Ulewa
Ulewa
To był zwykły majowy dzień. Stanley, ku własnemu zaskoczeniu, miał akurat wolne. W końcu obiecał sobie i swoim najbliższym, że przestanie brać wszystkie możliwe nadgodziny w Ministerstwie. Jak obiecał, tak też zrobił, chociaż przychodziło mu to z wielkim bólem. Czuł, że przez to traci kawałek siebie.
Poranek zapowiadał, że pogoda przez cały dzień będzie piękna. Nic nie wskazywało na to, że cokolwiek może się zepsuć lub pójść nie tak. Jednak nie należy chwalić dnia przed jego zachodem...
Pocieszony faktem, że jest słonecznie, umówił się ze swoimi znajomymi ze szkoły w jednej z czarodziejskich wiosek, która znajdowała się kawałek od Londynu i w dodatku mieszkał tam jeden z jego kumpli Ślizgonów. Mieli się tam spotkać i powspominać stare, dobre czasy kiedy to byli w Hogwarcie. Korzystając z okazji zapewne upić się też do nieprzytomności, a następnie powrócić do swoich domku na kacu stulecia.
Borgin nie potrafił latać na miotle. Nie chciało mu się także iść do najbliższego budynku podłączone do sieci Fiuu, dlatego miał zamiar skorzystać z teleportacji, aby znaleźć się na miejscu.
Ubrał się w standardowy dla siebie strój - pantofle, spodnie w kant, koszulę i płaszcz na wierzch. Może nie był to do końca najlepszy strój na spędzaniu czasu na wsi. Nie mieli pojęcia gdzie ich poniosą nogi po alkoholu, a byłaby wielka szkoda jakby ubrudził sobie swój ukochany płaszcz. Z drugiej strony, Stanley uważał, że cel uświęca środki - takie spotkanie nie zdarza się codziennie czy nawet co tydzień. Zbierali się na nie chyba od dobrego roku, ponieważ zawsze coś komuś nie pasowało.
Gotowy do drogi Andrew nie potrzebował dodatkowej zachęty. Miał zamiar pojawić się na miejscu zawczasu, aby pomóc gospodarzowi w ostatnich przygotowaniach. Pożegnał się z matką, a następnie pewnym krokiem opuścił swoje mieszkanie. Chwilę później był już w trakcie podróży do swojego miejsca docelowego.
Na jego niekorzyść na dworze rozpętała się ulewa, która przerwała jego teleportację. Nie miał zielonego pojęcia gdzie tak właściwie się teraz znalazł. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że tutaj nic wokół nie było. Ani żywej duszy, ani żadnego budynku. Totalne pustkowia w zasięgu wzroku. A deszcz dawał się ciągle we znaki…
Stanley nie zamierzał się poddawać. Spróbował raz, drugi, trzeci… Jednak bezskutecznie. Magia przestała działać. Nigdy wcześniej nie był świadkiem czegoś takiego. Nadal stał pośrodku niczego, a woda lała mu się na łeb. W tym wszystkim ratował go jego płaszcz, który i tak zaczął powoli przemakać.
W swoich najskrytszych snach czy nawet koszmarach, nie spodziewałby się, że przyjdzie mu spędzić noc w szczerym polu bez żadnego dachu nad głową. Zrezygnowany zaczął iść przed siebie aby odnaleźć chociaż drzewo pod którym będzie w stanie przeczekać tę nieszczęsną ulewę. Nawet się już nie łudził, że będzie w stanie dotrzeć na spotkanie ze swoimi kolegami. Rok czekania, aż wszyscy się zorganizują i akurat Borgina nie będzie na miejscu, ponieważ pogoda się zepsuła i uniemożliwiła mu teleportację To brzmiało jak najgorsza możliwa wymówka.
Przez moment miał wrażenie, że ma zwidy w oczach. W oddali dostrzegł jakiś stary dworek, w którym paliło się światło. To świadczyło tylko o tym, że najpewniej ktoś musi tam być. Nie potrzebował żadnej dodatkowej zachęty, aby pójść to sprawdzić. W końcu to była jego jedyna nadzieja na nie spędzenie nocy w ulewie. Czym prędzej udał się w kierunku tego domostwa.
Z każdym kolejnym krokiem upewniał się, że to nie jest żadne złudzenie. Budynek przecież nie znikał. Stanley przetarł sobie oczy, aby się upewnić, że rzeczywiście się nie myli z tego wszystkiego. Nie mylił - nic się nie zmieniło. Jestem uratowany
Ostatnie kilkadziesiąt metrów dobiegł, a następnie przekroczył furtkę od posiadłości. Pewnym krokiem podszedł do drzwi i zapukał. Przez dłuższą chwilę nikt mu nie otwierał, jednak ze środka można było usłyszeć jakieś poruszenie. Ktoś ewidentnie był w środku - nie było możliwości, że nikogo tam nie było. Borgin słyszał w końcu rozmowę dochodzącą zza drzwi.
Po kilkunastu, bądź kilkudziesięciu sekundach drzwi do dworku otworzyły się, a w nich pojawił się starszy mężczyzna, który przedstawił się jako pan Binns. Nie zawahał się zaprosić zagubionego brygadzisty do środka - widział przecież jaka na dworzu panuje pogoda. Borgin nie zamierzał optować dlatego skorzystał z zaproszenia.
Kiedy wszedł do salonu i zasiadł przy stole wraz z gospodarzem tego domu, okazało się, że ten nie przebywa tutaj sam. Wraz z nim przebywały tutaj 4 piękne kobiety, które były jego córkami. Co najlepsze, nie było to największym zaskoczeniem wieczoru, którym okazał się ich magiczny, gadający pies. Stanley nigdy nie widział takiego zwierzęcia. Zapowiadała się niezła impreza.
Nie minęło może 15 minut, a cały stół był zastawiony przepysznymi daniami przygotowanymi przez jego córy. Zapewne, gdyby młody brygadzista nie podejmował daleko idących kroków wraz z pewną artystką, to zainteresowałby się jedną z pierworodnych Binnsa. Te damy były nie tylko urodziwe ale bardzo utalentowane.
Zasiedli w szóstkę do stołu i rozpoczęli ucztę. Kosztowali potrawę za potrawą, popijając najlepszymi trunkami jakie tylko były dostępne w tym domostwie. Andrew skłamałby mówiąc, że trochę żałuje tego, że nie dotarł na spotkanie rocznikowe u jego znajomego. Tam też musiała być świetna impreza, która potrwa do rana ale tutaj w końcu był pan Binns, jego śliczne córy i gadający pies. Co można chcieć więcej od życia?
W podzięce za zaproszenie na tak wspaniałą ucztę, Stanley poopowiadał im kilka historii z Ministerstwa i Hogwartu. Oczywiście wspomniał tylko o tych, które nie były, aż tak kompromitujące. Tych wolałby jednak nikomu nie opowiadać, bo nie wiadomo co by sobie o nim pomyśleli.
Jedno z dzieci gospodarza przekonało ich gadającego zwierzaka, aby zaczął opowiadać śmieszne żarty. Trzeba było mu przyznać, że był całkiem dobry w tych fachu. Zabawiał ich w ten sposób przez pół wieczoru, kiedy cała reszta oddawała się tańcom, hulankom i swawolom. Czas im mijał bardzo szybko. Nie ma co się dziwić jednak, w końcu co dobre to szybko się kończy.
Borgin skorzystał z okazji zapalenia tajemniczej fajki, określonej przez pana Binnsa jako fajkę pokoju. Po kilku zaciągnięciach się, zaczął lekko żałować. Nie dosyć, że prawie się udusił kiedy to robił - w końcu nie palił i nie miał doświadczenia z wyrobami tego typu - to jeszcze stał się strasznie zamulony i zmęczony. Każda kolejna minuta była walką z samym sobą, aby przypadkiem nie zasnąć.
Hojności gospodarza było co niemiara. Właściciel dworku, widząc jaki jest stan młodego brygadzisty, zaoferował mu nocleg w jednym ze swoich wygodnych pokojów. Stanley nie odmówił - jego stan nie pozwalał mu na powrót do domu. Nie był w stanie nawet zbytnio stawiać kroków, ponieważ wszystko mu w głowie wirowało. Połączenie różnych trunków z dziwnym papierosem nie należało do najlepszych kombinacji.
Andrew ułożył się na bardzo wygodnym łożu. Mógłby przysiąść, że nie spał nigdy na niczym wygodniejszym. Czuł się jakby właśnie znajdował się w pięciogwiazdkowym hotelu. Nie minęło nawet 5 minut, kiedy chłopak odleciał w objęcia Morfeusza.
Ranek nastał niespodziewanie szybko. Stanley otworzył oczu i ku własnemu zdziwieniu nie było nad nim żadnego dachu. Drugą rzeczą na jakąś zwrócił uwagę był fakt, że nie spał w świeżej i pachnącej pościeli, tak jak to zapamiętał, a w starej i zabrudzonej od ziemi. Co gorsze, całe łóżko było po prostu przemoczone jakby padał na nie deszcz przez całą noc.
Poddenerwowany Borgin wstał czym prędzej z tego legowiska i zaczął poszukiwania pana Binnsa, jego cór i ich psa. Nie znalazł nikogo z powyższej listy. Zdał sobie też sprawę, że nie był to żaden dworek, a jakaś rudera, która czasy swojej świetności miała już dawno za sobą.
Andrew spojrzał na siebie - wyglądał jak siedem nieszczęść. Strój cały uwalony, on przemoczony i z zapędami w stronę choroby - w końcu przeleżał całą noc w nieludzkich warunkach. Teraz zaczął żałować, że nie dotarł na spotkanie ze swoimi Śliźgońskimi kompanami. W tym wszystkim pocieszał go jedynie fakt, że przestało lać, co mogło świadczyć też o tym, że magia ponownie zaczęła działać i Stanley będzie w stanie wrócić niedługo do domu.
Młody brygadzista zdawał sobie sprawę, że jest winien swoim kolegom solidne wytłumaczenia. Postanowił napisać do nich listy tak szybko jak tylko znajdzie się ponownie w domu. Sprawa wyglądała kiepsko, a przecież nie wystawił ich specjalnie. Jednak czy aby na pewno?
Borgin ewakuował się z tego pustkowia czym prędzej. Wykorzystał do tego po raz kolejny teleportację, która na całe szczęście zadziałała tym razem. Jeszcze tylko tego by brakowało, żeby przeniosła go w jakieś dziwne miejsce, gdzie utknął by na kolejny dzień.
Stanley nie do końca rozumiał czym to było albo kto to spowodował. Z jednej strony chciał się dowiedzieć więcej szczegółów o tym. Z drugiej wolał nie rozpowiadać za bardzo o tym przypadku - jeszcze ktoś by go wziął za szaleńca. Cała ta historia, pomimo, że prawdziwa, to nie trzymała się za bardzo całości - pan Binns, jego 4 przepiękne córki, gadający pies i dworek po środku pustkowi? To scenariusz jak na jakiś film, a nie przygodę dla przypadkowego przechodnia.
Dotarł do swojego mieszkania. Na całe szczęście Anne nie było w środku. Pewnie złapałaby się za głowie gdyby zobaczyła go w tym stanie. Wziął szybki prysznic, a następnie przebrał się w jakieś świeże ubrania. Przez chwilę ubolewał nad stanem swojego płaszcza - był cały przemoczony i ubrudzony w błocie.
Potrzebował odpocząć i to wszystko sobie przemyśleć. Ułożył się na kanapie w salonie i odleciał w sen dosyć szybko. Zamierzał się zdrzemnąć, aby później napisać listy z przeprosinami do swoich kompanów. Na następne spotkanie dotrę. Nawet jakby się paliło i waliło. Na pewno będę
"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina
"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972