Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic
—Sierpień 1962—
Posiadłość Longbottomów, Dolina Godryka
Erik Longbottom & Brenna Longbottom
Lato było okresem, gdy większość ludzi wolała byczyć się na tarasie lub odpoczywać na zagranicznych wycieczkach, co by wykorzystać ostatnie tygodnie wakacji i zapomnieć o tym, że niedługo czeka ich przykry powrót do szarej rutyny codziennego życia. Młodsza część społeczeństwa miała rozjechać się po akademiach magii, a dorośli na powrót zostać zarzuceni zwiększoną ilością obowiązków służbowych. Niektórzy woleli jednak wykorzystać te kilka ostatnich gorących dni, aby odwiedzić krewnych, zanim ci znajdą całą masę wymówek odnośnie do tego, czemu nie mogą wpaść na niedzielny obiad. Właśnie dlatego w tym konkretnym dniu praktycznie cała familia Longbottomów wyniosła się z posiadłości w celu odwiedzenia dalszej rodziny, pozostawiając dom pod opieką Erika i Brenny. A oni już dobrze wiedzieli, jak wykorzystać te okoliczności.
Na czas nieobecności rodziców i dziadka salon zmienił się w salę treningową. Wszystkie meble zostały odsunięte pod ściany, sprawiając, że na parkiecie było mnóstwo miejsca, pozwalając na swobodny ruch ćwiczących. Przez uchylone okna wdzierały się kolejne powiewy świeżego powietrza, łopocząc zasłonami i firanami, a także przynosząc do środka zapach jabłek z lokalnych sadów. Oprócz tego do środka wpadały ciepłe promienie sierpniowego słońca, oświetlając sylwetki rodzeństwa, które wymieniało między sobą kolejne ciosy. Erik skrzywił się nagle, gdy przy drobnym piruecie słońce go oślepiło. Jego pole widzenia zostało zalane przez kolorowe plamy. Brenna zgrabnie wykorzystała ten moment niuwagi, dźgając go czubkiem szpady treningowej w pierś.
— AŁA! — syknął z pretensją Erik, odskakując w tył. Na szczęście bluza pełniąca funkcję ochraniacza była obłożona zaklęciami obronnymi, dzięki czemu poczuł co najwyżej dyskomfort. Jedna z wielu przewag, na którą mogli liczyć czarodzieje angażujący się w ten sport. Mugole nie mogli liczyć na taką taryfę ulgową. Ściągnął z głowy czarną maskę z białymi elementami, które pod wpływem wieloletniego użytku nieco pożółkły, tracąc barwę szpitalnej bieli. — Brenna! — Wycelował w nią palec, nachylając się do przodu i ściągając brwi. Twarz dwudziestolatka wyrażała irytację. — To było niesportowe, wiesz? Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił na twoim miejscu! Robimy przerwę.
Wywrócił wymownie oczami, podchodząc do ławy i nalewając sobie z dzbanka wody z cytryną, miętą i lodem. Schłodził gardła, wydając z siebie pełne zadowolenia westchnienie. Nie oznaczało to jednak, że zapomniał o tej zniewadze w wykonaniu własnej siostry! Spojrzał na nią, również i dla niej nalewając odświeżającego napitku.
— Wiesz, co by powiedział dziadek Godryk, gdyby cię teraz zobaczył? — spytał, drapiąc się po ogolonym policzku. — To się nie godzi, młoda panno. Nie możesz tak traktować swojego ulubionego brata, bo w pewnym momencie zamknie się w sobie i już nie będziesz miała z kim ćwiczyć. — Wziął łyk wody. — Masz pojęcie, jakie straty mogłoby to przynieść naszej rodzinie?
Starał się zachować powagę, jednak jego uraza równie szybko, co się pojawiła, tak równie prędko zniknęła, ustępując rozbawionej minie, która wstąpiła na jego twarz. Oczywiście zmyślał. Dziadek pewnie prędzej jemu zwróciłby uwagę, że nie powinien się tak łatwo rozpraszać. Ach, te problemy z percepcją w młodym wieku. Cóż, dobrze że zadbali o kostiumy ćwiczeniowe, bo inaczej faktycznie rodzina mogłaby go stracić. Raczej nie byliby z tego zadowoleni, biorąć pod uwagę, że po wielu staraniach udało im się go wepchnąć do brygady uderzeniowej w zeszłym roku.
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.❞