Nad Little Hangleton dopiero wstawał świt.
Brenna, która przysiadła na kamieniu na skraju lasu, sama przed sobą przyznawała, że pojawienie się tu to trochę szaleństwo - i w swej paranoi nawet zostawiła liścik z kim, gdzie i dlaczego jest. Ale tak jakoś, kiedy wpadły na siebie ostatnio z Geraldine, od słowa do słowa (jak zwykle w przypadku Brenny wielu słów), zeszło na temat fechtunku, tego, jak mało jest popularny wśród czarodziejów, braku możliwości ćwiczeń...
...i tak oto Longbottomówna znalazła się tutaj. Umówiona na pojedynek z półolbrzymką, która zapewne ją rozniesie - ale to przynajmniej było wyzwanie. I z och, Yaxleyówną... ale z kolei Geraldine była w Gryffindorze, nigdy nie zdawała się mieć czegokolwiek do "szlam" i tak dalej, poza tym zawsze kolegowała się z Erikiem. (Co jednak, jak przyznawała Brenna, o niczym nie świadczyło, Erik kolegował się z połową świata.)
Na kolanach Brenny spoczywała broń, a sama Brygadzistka właśnie kończyła traktować ją standardowym pakietem zaklęć. Chodziło rzecz jasna o to, aby walka mogła być jak najbardziej zbliżona do prawdziwej, ale nie skończyła się większymi obrażeniami niż co najwyżej kilka siniaków. Słysząc, że ktoś się zbliża, zadarła głowę i pomachała do panny Yaxley.
- Cześć, Geraldine! – przywitała się, wstając z kamienia. Była ubrana w mugolskie ciuchy, dobrane ewidentnie nie pod kątem elegancji czy nawet wtopienia się w tłum, a tego, aby nie krępowały ruchów. Na widok Yaxley zdjęła też i położyła na kamieniu płaszcz, który mógłby przeszkadzać – w walce i tak się przecież rozgrzeje.
Brenna zdążyła zadbać również o przygotowanie pola walki. W najbliższej okolicy nie było za wiele trawy – Brenna usunęła ją wcześniej zaklęciem (upewniając się, że żadnych mugoli nie ma w pobliżu), aby przypadkiem nie potknęły się podczas pojedynku. – Gotowa się trochę poruszać? – spytała Brenna, po czym poruszyła nadgarstkiem, by nieco go rozgrzać, zanim zabiorą się do prawdziwej walki.