• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 9 10 11 12 13 14 Dalej »
[1970, Dolina Godryka] Do Doliny przybyły olbrzymy. Albo wikingowie. Albo barbarzyńcy

[1970, Dolina Godryka] Do Doliny przybyły olbrzymy. Albo wikingowie. Albo barbarzyńcy
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
17.04.2023, 11:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.06.2023, 20:04 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic

Dolina Godryka była miejscowością sporą – zwłaszcza, że nie licząc centrum miasteczka, zabudowania były rozsiane tu pośród sadów, wzgórz i wrzosowisk – ale nie na tyle dużą, aby wieści nie rozchodziły się szybko. Zwłaszcza o tym, że w okolicy pojawili się nowy lokatorzy.
Nie wspominając już o tym, że ci konkretni lokatorzy podobno rzucali się w oczy.
Panna Sprout twierdziła, że nad Dolinę Godryka nadciągnęły ciemne chmury, bo sprowadziły się tutaj „prawdziwe olbrzymy” i na pewno zniszczą wioskę, a ich wszystkich pożrą. (W to Brenna niezbyt wierzyła, bo prawdziwe olbrzymy mierzyły jakieś siedem metrów wzrostu. Na pewno by ich nie przegapiła.) Pan Johnson, mugol, prowadzący sklep w centrum Doliny, wspomniał coś o tym, że widział „jakichś barbarzyńców, kto wie, czy to turyści, czy przyjechali tutaj nas zabić i ograbić”. Mały Edwin, nastoletni mugolak, z zapałem opowiadał o tym, że do Doliny Godryka przybyli wikingowie i zastanawiał się, czy któryś z nich nie weźmie go na ucznia oraz czy tutejsze jezioro nie jest za małe na to, aby pływały po nim knary („poza tym kogo miałyby napadać, bo chyba nikt nie zabiera na ryby wielkich bogactw”). Z kolei Leona Bagshot, potrójna wdowa, licząca sobie lat czterdzieści pięć, podekscytowana wspomniała Brennie, że „widziała dwóch mężczyzn, ale żadnej kobiety, może też są wdowcami, jak sądzisz, Brenno, czy powinnam iść się przedstawić?”.
A ponieważ Brenna lubiła wiedzieć, co w trawie piszczy i kto pląta się po okolicy – zwłaszcza w obecnych czasach, które stawały się nieco niespokojne – postanowiła swoją ciekawość zaspokoić. Ktoś w końcu musiał sprawdzić, czy sprowadzili się tutaj olbrzymy, wikingowie, barbarzyńcy, dzikie bestie, wdowcy pragnący uwieść Leonę Bagshot czy czarnoksiężnicy (chociaż tacy, Brenna miała szczerą nadzieję, wybraliby raczej Little Hangleton). Ewentualnie teoria, którą Longbottom szalenie też brała pod uwagę: normalni ludzie, prawdopodobnie czarodzieje, wokół których narosło zdecydowanie zbyt wiele plotek, jakie należałoby zdementować, zanim jacyś nadgorliwi, młodzi obrońcy Doliny, podejmą próbę podpalenia domu.
W przeciwieństwie do sąsiadów, nie łypała zza rogów, nie chowała za najbliższym drzewem (jak zwykł czynić Edwin), ani nie przechadzała się w tę i z powrotem ścieżką, biegnącą wzdłuż budynku, który kupili i chyba właśnie dostosowywali do swoich potrzeb nowi sąsiedni. Po prostu zatrzymała się przy wejściu na posesję (bezceremonialne wpadanie do cudzych włości zaczynała praktykować zwykle wtedy, kiedy już poznała przynajmniej imię właściciela, chyba tak mniej więcej w wieku około szesnastu lat zrozumiała, że niektórzy mogą nie być zachwyceni z niespodziewanych wizyt obcych osób, a i czarodzieje rzucali czasem na domy różne czary zabezpieczające), podparła o płot i czekała aż pojawi się na horyzoncie któryś z nowych sąsiadów. Jeden rzut oka prawdopodobnie mógł wystarczyć, aby potwierdzić chociaż części dzikich teorii mieszkańców.
Jeżeli szło o samą Brennę – z powodzeniem mogła uchodzić teraz za mugolkę, bo po Dolinie zwykle kręciła się w mugolskich ubraniach, by nie rzucać się w oczy niemagicznym mieszkańcom okolicy. W porwanych, wyblakłych jeansach, pamiętających lepsze czasy i spranej, czerwonej bluzie, z płócienną torbą na ramieniu, w dodatku jak zwykle niemożebnie rozczochrana na pewno nie wyglądała na jedną z przedstawicielek najbardziej znanych rodzin magicznych Wielkiej Brytanii. Bardzo uważany obserwator mógłby jednak dostrzec, że z kieszeni bluzy wystawał kraniec różdżki.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Ulfhednar
a wolf will never be a pet
Hjalmar mierzy koło metra osiemdziesięciu ośmiu wzrostu i jest dobrze zbudowany dzięki ciężkiej harówce w kuźni. Przeważnie nosi swoje jasne włosy spięte w wikiński warkocz z wygolonymi lub krótko obciętymi bokami. Ma zadbany zarost w postaci wąsa i brody, chyba że akurat złapie go chęć na powrót do Islandzkich korzeni i pozwoli mu żyć własnym życiem. Jak na nordyckiego człowieka przystało - ma niebieskie oczy. Mówi w sposób spokojny i powolny z północnym akcentem - jego głos jest dosyć donośny. Na pierwszy rzut oka wydaje się być przyjemnym rozmówcą, który nie wykazuje agresywnych zachowań chociaż jego aparycja może niektórych pomylić.

Hjalmar Nordgersim
#2
18.04.2023, 18:42  ✶  

Czy wzmożone zainteresowanie ich przybyciem wśród lokalnej ludności było do przewidzenia? Jak najbardziej. Czy Hjalmar się tego spodziewał? Nie koniecznie. Dla niego był to po prostu dzień jak każdy inny. Mógłby powiedzieć, że dzień jak codzień, gdyby nie jeden mały fakt - nowa okolica, a tym samym nowe realia do których będzie musiał się przyzwyczaić.

W głębi duszy liczył jednak, że pojawienie się z samego ranka da im wystarczająco czasu, aby poznosić wszystko do środka bez wzbudzania niczyjej uwagi - niestety bezskutecznie. Pierwsze ciekawskie oczy pojawiły się niemal tak szybko jak wnieśli pierwsze skrzynie ze sprzętem do środka ich nowego warsztatu oraz domu.

Na początku zaczęły kręcić się dzieci. Podchodziły na bezpieczną odległość, aby przyjrzeć się nowym przybyszom. Starały się wybadać sytuację dla siebie czy swoich rodziców. Z biegiem czasu coraz starsze osoby można było dostrzec na horyzoncie - swego rodzaju “obrońców” Doliny Godryka. Mimo tego, że nikt nie przejawiał w tym momencie agresywnych zachowań, można było wyczuć to łypanie na każdy ruch, który tylko wykonali. Przenieśli narzędzia do środka - kilkanaście oczu to widziało i oceniało. Wyszli przed dom - to samo. Wszyscy zaaferowani to widzieli.

Nie był to zbyt przyjemny widok. Nikt nie kwapił się nawet aby podejść i pogadać - zapytać o cokolwiek. Czy byli, aż tak groźni? A może lud zamieszkujący tę okolicę, pamiętał czyny jakich dokonywali ich przodkowie dobre 1000 lat temu na tych ziemiach? Albo może po prostu nie wpasowywali się w standard tej społeczności - sam Dagur miał przecież z 3 metry wzrostu! To mogło budzić strach. Zwłaszcza kiedy brało się pod uwagę jego potężną budowę i fakt, że był kowalem - i tym samym miał dużo nabitych mięśni.

Na całe szczęście w tej i tak lekko patowej sytuacji, starszy przedstawiciel Nordgersimów musiał załatwić coś w Londynie i zostawił swojego syna samego, na pastwę losu ich nowych sąsiadów. Hjalmar cieszył się z takiego obrotu spraw. Miał czas na ustawienie wszystkiego na swoim miejscu zanim mistrz tej kuźni wykona pierwsze, rytualne odpalenie pieca. Gdyby byli tutaj we dwójkę tylko by zapewne sobie przeszkadzali. A tak poza tłumem “fanów” nikt mu nie przeszkadzał.

Björn przenosił akurat skrzynkę z wszelkiej maści obcęgami czy szczypcami, kiedy zatrzymał się w progu warsztatu. Odwrócił się z zainteresowaniem w stronę płotu, ponieważ dostrzegł pierwszą duszę, która była na tyle odważna, aby pojawić się tuż przy ich posiadłości. Nie czekając ani chwili dłużej, odłożył, a w zasadzie upuścił, skrzynkę z hukiem na podłogę i ruszył w kierunku nieznajomej osoby.

Kiedy przechodził przez łuk prowadzący do kuźni, można było dostrzec, że mimo swojego całkiem wysokiego wzrostu do sklepienia był jeszcze ponad metr wysokości.

Sprawnym krokiem zbliżał się w kierunku wejścia. Sam był ubrany w dżinsowe spodnie oraz podwiniętą w rękawach flanelową koszulę na której miał przewiązany skórzany fartuch kowalski. Przez ramię miał przewieszoną ubrudzoną szmatkę w którą wycierał po drodze ręce.

- Dzień dobry - rzekł przyjaźnie otwierając furtkę na posesję. Nie był to jednak perfekcyjny angielski, ponieważ Hjalmar zaciągał północnym akcentem - Jest pani pierwszą osobą, która podeszła od samego rana. A muszę przyznać, że trochę sąsiadów już nas przyszło… Odwiedzić? - zapytał. Nie do końca wiedział jak mógł określić takie “wizyty” - Nordgersim - powiedział, wskazując nieznajomej drogę do środka - Hjalmar Björn Nordgersim, tak dokładniej - dodał po chwili - Napije się pani czegoś? Za dużo jeszcze nie ma. Dodatkowo jest straszny bałagan - ostrzegł ją zawczasu - Ale jestem w stanie zapewnić trochę herbaty według waszego zwyczaju lub gorzałki według mojego… - zaproponował, sugerując pochodzenie swojej rozmówczyni. Dla niego wszyscy, którzy już tutaj mieszkali byli po prostu anglikami. Nie rozróżniał ich za bardzo - Kawa w razie czego też się jakaś znajdzie - uśmiechnął się w oczekiwaniu na reakcję ich sąsiadki.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
18.04.2023, 19:24  ✶  
Nowy sąsiad faktycznie był całkiem wysoki i potężnie zbudowany, ale nie aż tak, aby uchodzić za olbrzyma – zasadniczo według standardów Brenny, wychowanej w rodzinie, której większość przedstawicieli była wysoka jak brzoza (a ona sama przy tym podobno też głupia jak koza, przynajmniej zdaniem niektórych) była to po prostu „norma”. Chociaż nie miała okazji jeszcze obejrzeć sobie ojca sąsiada, bo jego trzy metry wzrostu pewnie sprawiłyby, że zrozumiałaby, dlaczego oglądająca go z dala panna Sprout spodziewała się walk olbrzymów oraz zjadania dzieci. Acz nie umknęło jej uwadze, że drzwi mają bardzo, bardzo wysoką framugę, pewnie niedawno przerobioną…
Nie zrejterowała, bo przecież nie przyszła tu po to, żeby uciekać, gdzie pieprz rośnie, gdy zostanie dostrzeżona. Pewnie przed ojcem Hjalmara też by nie umknęła, chociaż to już byłby po prostu objaw braku instynktu samozachowawczego.
- Dzień dobry. Jestem Brenna. Początkowo rozważałam wpasowanie się w przyjęte wzorce, wejście na drzewo i obserwację z niego, ale uznałam, że ma skandalicznie mało liści i nic nie wyjdzie z takiego kamuflażu – przywitała się, odruchowo wyciągając rękę, ale jeśli jej nie uścisnął, niezbyt się przejęła, zakładając, że kto wie, może w Islandii, Norwegii, Walhalli czy innym miejscu, z którego przybywali państwo Nordgersim (odnotowała sobie w myślach, by to nazwisko potem sprawdzić, obiło się jej jednak kiedyś o uszy, więc prawie na pewno miała do czynienia z czarodziejami), zwyczaje w tym zakresie były inne. – Mieszkam za wzgórzem – dodała, machając dłonią mniej więcej w tę stronę, gdzie kawałek stąd znajdowała się posiadłość Longbottomów. Wątpiła, by mieli okazję ją obejrzeć, nawet jeśli włóczyli się po okolicy, bo czary otaczające dom były na tyle mocne, że osoby niepowołane mogły co najwyżej zobaczyć sad. – Herbata będzie idealna, a bałagan nie jest mi straszny, pracuję w biurze, w którym gdzieś w stosach papierów na podłodze i biurkach już na pewno wykluwa się nowa forma życia – zapewniła, ruszając za nim. Wprawdzie nie spodziewała się zaproszenia, ale Brenna była osobą, która w takich sytuacjach po prostu płynęła z prądem, a nowych mieszkańców Doliny zawsze warto było poznać.
- Mały prezent na przywitanie. Mogą się państwo spodziewać jeszcze kilku takich paczek, bo pewnie reszta moich krewnych też się tu po kolei pofatyguje, więc to będzie cała seria pielgrzymek – stwierdziła, wyciągając z płóciennej torby pudełko. W środku były pączki, kupione od babci Nory Figg (i wszystkie miały dużo nadzienia, niestety żaden nie w smaku śledziowym – a czekoladowe i budyniowe) i słoik wypełniony domową konfiturą z owoców z ich sadu.
Brenna z tymi pielgrzymkami nie żartowała: prawdopodobnie Danielle, równie ciekawska jak ona, też prędzej czy później tu zawędruje, matka, jeżeli dowie się, że to rodzina czarodziejów, poczuje się w obowiązku zaoferować wprowadzenie do angielskiej socjety, Dora może zechce poczęstować ich ciastem, a tata…
…cóż, tata będzie z drugiego krańca spektrum, przyjdzie popatrzeć podejrzliwie i upewnić się, że nie ma powodów do aresztowania i sąsiedzi nie wyglądają na śmierciożerców. Brenna nie mogła rzucić kamieniem pod tym względem, bo sama przyszła tutaj wiedziona i ciekawością, i chęcią przywitania nowych sąsiadów, i motywacjami podobnymi do tych ojcowych.
- Rozumiem, że planują państwo nie tylko tutaj zamieszkać, ale też otworzyć interes? – spytała, obrzucając budynki i skrzynię, jaką niedawno przenosił, uważnym spojrzeniem.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Ulfhednar
a wolf will never be a pet
Hjalmar mierzy koło metra osiemdziesięciu ośmiu wzrostu i jest dobrze zbudowany dzięki ciężkiej harówce w kuźni. Przeważnie nosi swoje jasne włosy spięte w wikiński warkocz z wygolonymi lub krótko obciętymi bokami. Ma zadbany zarost w postaci wąsa i brody, chyba że akurat złapie go chęć na powrót do Islandzkich korzeni i pozwoli mu żyć własnym życiem. Jak na nordyckiego człowieka przystało - ma niebieskie oczy. Mówi w sposób spokojny i powolny z północnym akcentem - jego głos jest dosyć donośny. Na pierwszy rzut oka wydaje się być przyjemnym rozmówcą, który nie wykazuje agresywnych zachowań chociaż jego aparycja może niektórych pomylić.

Hjalmar Nordgersim
#4
18.04.2023, 20:47  ✶  

Ich nowa sąsiadka od razu zaplusowała tym, że odważyła się podejść. Niby taki mały gest, a jednak bardzo dobrze oceniany. Hjalmar cieszył się, że w końcu będzie mógł się do kogoś odezwać. A takie spotkanie to zawsze dobra wymówka, aby sobie trochę odpocząć.

- Bardzo miło mi poznać - uścisnął jej dłoń pomimo faktu, że jego własna była trochę ubrudzona. Jednak czy można było się czegoś innego spodziewać? - Co prawda to prawda. To byłaby dosyć słaba kryjówka. I lekko komiczna w dodatku - przyznał rację swojej rozmówczyni. Może gdyby sprowadzili się w lato albo na początku jesieni to taka miejscówka miałaby większą rację bytu.

- Dobrze wiedzieć. Postaram się zapamiętać - zapewnił Brennę. Nie do końca był jednak pewien o którym domostwie mówiła. “Za wzgórzem” mogło być wszędzie. Nie dopytywał jednak. W swoim czasie na pewno się dowie o czym dokładnie mu dzisiaj mówiła. Zawsze istniał najgorszy przypadek - kiedyś jak ich zaproszą, a Nordgersimowie nie będą wiedzieli gdzie mają się udać, któryś z sąsiadów po nich po prostu wyjdzie. Daleko przecież nie było.

- To za chwilę nagotuję wody - odpowiedział kiedy usłyszał życzenie swojego gościa - No to widzi pani. Zupełnie jak w kuźni. Tu też stosy ale narzędzi. I też wykluwa się coś nowego. Może nie życie ale nowa forma metali - ruszył do środka. Skoro już nadarzyła się okazja to pokaże pierwszej osobie co udało im się do tej pory zrobić. Nie było tego co prawda za dużo ale zawsze coś. Aby osiągnąć świetność tego miejsca będą potrzebowali jeszcze kilku dni, może tygodni - ale małymi kroczkami do celu i zrobią tu najprawdziwszy warsztat, którego nie powstydziłby się żaden fachowiec.

- Nie trzeba było. Na prawdę. To my powinniśmy urządzić jakąś kolację i Was wszystkich pozapraszać - podrapał się nerwowo po szyi. Poczuł się lekko nieswojo? Nie do końca wiedział jak ma na to zareagować - Ale dziękuje bardzo. W swoim imieniu oraz mojego ojca - ukłonił się lekko - Zapewniam, że jak na następną wizytę będzie tutaj już gdzie usiąść bez konieczności robienia prowizorki - dodał, a następnie odsunął kilka skrzynki, które stały obok stołu.

Następnie zrobił szybko miejsce przy nim - zgarnął kilka narzędzi na bok, by chwilę później przetrzeć blat swoją ścierką. Podsunął też Brennie mały zydelek - To prawda. Mamy zamiar otworzyć taki mały, rodzinny warsztat. Szeroko pojęte usługi z dziedziny kowalstwa i nie tylko - odpowiedział - Kucie, naprawy, renowację, pieczętowanie, jubilerstwo… Czego tylko dusza zapragnie - nalał wody do czajnika, a następnie wsypał garstkę drobnego węgla do metalowego pojemnika, który podpalił przy wykorzystaniu jakiegoś kawałka jesionu czy czegoś takiego. Wprawne oko, które obcuje ze sztuką magiczną na co dzień, na pewno rozpozna w tym różdżkę. Chwilę później postawił tam imbryczek, który zaczął się powoli gotować - Tutaj będzie główne palenisko - wskazał dłonią na wielki piec - Czeka, aż przybędzie Dagur i jako mistrz tego cechu, rozpali go po raz pierwszy. Ot taka tradycja nasza mała - uchylił rąbka tajemnicy przed Brenną. Nie była to jednak informacja, która nie mógł się podzielić.

- Słodzi pani? - zapytał. Wolał zawczasu wiedzieć czy musi szukać cukru w tym całym rozgardiaszu - Proszę się poczęstować - powiedział, wyciągając dobroci jakie przed chwilą zostały przyniesione przez brunetkę.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
19.04.2023, 17:27  ✶  
Niezbyt przejęła się tym, że miał brudną rękę. Jej wprawdzie akurat były czyste, ale Brenna na tyle często właziła na okoliczne drzewa, pieliła w ogródku czy zrywała owoce, że nie był to dla nich wcale typowy stan.
Co do drzew, oczywiście żartowała – podobnie jak co do form życia. Ale że bardzo często plotła temu podobne bzdury, a ludzie różnie na nie reagowali, czasem biorąc je na poważnie, a czasem ją za szaloną, że chyba żadna odpowiedź by jej już nie zdziwiła.
- Metal przynajmniej jest przydatny. I nie wynajdzie koła, aby ruszyć na podbój świata, a co do tego, co kryje się na samym spodzie tych wszystkich raportów, nie jestem pewna – stwierdziła, omiatając wnętrze zaciekawionym spojrzeniem. W tym wypadku nawet tej ciekawości nie kryła: nie przyszła tu w końcu z towarzyską wizytą.
- Oj nie, zupełnie pan nie rozumie, jak to działa. To jest taki angielski zwyczaj. Udajemy, że jesteśmy miłymi sąsiadami i przynosimy nowym sąsiadom coś dobrego na powitanie. A tak naprawdę chodzi o to, że jesteśmy okropnymi ludźmi, którzy chcą zaspokoić swoją ciekawość, i przynoszą ze sobą jedzenie, żeby było ciężej wyrzucić ich za próg – odparła żartobliwym tonem, kiedy powiedział, że to oni powinni ich wszystkich pozapraszać i zdawał się zakłopotany wręczonym prezentem.
Opadła na zydel. Kiedy podsunął jej pączki, sięgnęła na jednego na chybił trafił. Nie było może grzeczne wyjadanie przysmaków, które przyniosło się samemu, ale po pierwsze – Brenna, sama coraz bardziej paranoiczna, nie zdziwiłaby się, gdyby ktoś chciał sprawdzić, czy nie chce go otruć. Po drugie – skoro ledwo co się sprawdzili, prawdopodobnie nie zdążyli zaopatrzyć naprawdę dobrze spiżarni, a kto wie, czy gdyby nie odmówiła, nie czułby się zobowiązany proponować czegoś innego?
- Zwykle nie słodzę. Czyli zrobicie konkurencję Flitwickom z Little Hangleton. To chyba najbardziej znana rodzina kowali w Anglii. Kucie, renowacja, pieczętowanie, jubilerstwo… - powtórzyła z zastanowieniem, gdzieś pomiędzy kęsami pączka. Obserwowała, jak napala w piecu, ale potem zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu, bo nie znając ich kultury nie miała pojęcia, czy nie uznałby takiego gapienia się za niegrzeczne. – Szeroka specjalizacja. Ale skoro „jubilerstwo”, to jestem prawie pewna, że kolejna osoba z mojej rodziny na waszym progu to będzie moja matka. Zamówi coś z samej ciekawości. Kiedy rzucę jej hasło „jubiler” pewnie przybiegnie tutaj tak, że będzie się za nią aż kurzyło.
Elisa Potter zasadniczo miała więcej pieniędzy niż jej mąż. I całkiem lubiła je wydawać na takie rzeczy, jak biżuteria, suknie oraz, rzecz jasna, jak przystało na nieodrodną córkę Potterów: środki do pielęgnacji włosów i perfumy. (Chociaż Brenna trochę wyolbrzymiała. Matka, w przeciwieństwie do córki, nie była nadaktywna, więc prawdopodobnie przyjdzie tutaj dostojnym krokiem.)
- …choć może dziadek ją prześcignie – dodała zaraz z wahaniem. – Bardzo lubi miecze – uzupełniła. Po prawdzie ona też bardzo je lubiła, ale żyła w przekonaniu, że żaden nie dorówna temu, który wisiał nad ich kominkiem. – Myśleliście o reklamie w Londynie? W Dolinie jest trochę czarodziei, ale tylko kilka rodzin może sobie pozwolić na większe zamówienia. Chyba że chcecie też sprzedawać wyroby mugolom? Chociaż oni chyba rzadko są zainteresowani w dzisiejszych czasach usługami kowala – powiedziała, bez przesadnych krępacji odnośnie wspominania o mugolach. W końcu pomijając już to, jak rozpalał ogień, sam wspomniał o „pieczętowaniu”, a Brenna jakoś wątpiła, by mugolscy kowale zajmowali się czymś takim.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Ulfhednar
a wolf will never be a pet
Hjalmar mierzy koło metra osiemdziesięciu ośmiu wzrostu i jest dobrze zbudowany dzięki ciężkiej harówce w kuźni. Przeważnie nosi swoje jasne włosy spięte w wikiński warkocz z wygolonymi lub krótko obciętymi bokami. Ma zadbany zarost w postaci wąsa i brody, chyba że akurat złapie go chęć na powrót do Islandzkich korzeni i pozwoli mu żyć własnym życiem. Jak na nordyckiego człowieka przystało - ma niebieskie oczy. Mówi w sposób spokojny i powolny z północnym akcentem - jego głos jest dosyć donośny. Na pierwszy rzut oka wydaje się być przyjemnym rozmówcą, który nie wykazuje agresywnych zachowań chociaż jego aparycja może niektórych pomylić.

Hjalmar Nordgersim
#6
19.04.2023, 23:34  ✶  

Dobrze było mieć sąsiada, a nawet sąsiadkę, która rozumiała lokalne zwyczaje. I do takich właśnie osób należała Brenna, która wytłumaczyła mu "strategię" angielskich odwiedzin. Hjalmar musiał przyznać, że taki sposób odwiedzin był całkiem kreatywny, jednak czy aby na pewno konieczny? W końcu pochodził z dalekiej Islandii, gdzie ludzie musieli pokonywać dalekie trasy aby gdzieś dotrzeć. Kiedy ktoś docierał do twojego domostwa, nie było innej możliwości jak po prostu ugoszczenie takiego strapionego podróżnika. Tego wymagała po prostu tradycja.

Pokiwał głową aby potwierdzić, że zrozumiał odpowiedzieć dotyczącą cukru. Prawdę mówiąc ucieszył się - nie mieli cukru, ponieważ nie zdążyli go kupić. Zaproponował po prostu z przyzwyczajenia. Nadal nie odnajdywał się za dobrze w nowych realiach.

- Zdrowa konkurencja nie jest zła, czyż nie? Nikt ich przecież nie chce wygryźć z rynku - stwierdził, wsypując zielonej herbaty do dwóch białych kubków - Z całym szacunkiem do ich umiejętności oraz fachu... Ale nasza szkoła kowalstwa diametralnie się różni od waszej. Z wielką chęcią to udowodnimy - zapewnił ją. Nordgersim uważał, że tutejszym fachowcom brakowało swego rodzaju "duszy" w tym co robili. U nich ten zawód był przekazywany z pokolenia na pokolenie. Z dziada na ojca, a z ojca na syna. Tak jak to miało miejsce w przypadku jego rodziny, która od zarania dziejów trudziła się tym fachem.

- Trzeba poszerzać zakres swoich usług jeżeli chce się utrzymać na rynku - przyznał na jej słowa dotyczące ich szerokiej specjalizacji, a następnie wziął sobie jeden z pączków, które przyniosła. Na całe szczęście Dagur tego nie widział, bo mógłby go wydziedziczyć za czyn, którego się dopuścił - To zapraszam... - zaczął mówić, jednak nie skończył, ponieważ w jego buzi nastąpiła swego rodzaju euforia? Poczuł jakby ugryzł jakiś afrodyzjak lub inną ambrozję. To były bardzo dobre słodkości. Aż by się chciało powiedzieć, że palce lizać.

- Niezmiernie mnie cieszy ten fakt, że żyją jeszcze ludzie, którzy doceniają kunszt tej sztuki - uśmiechnął się na wieść o możliwym wyścigu. To była bardzo dobra wiadomość. Kilka zleceń na początek na pewno dobrze zrobiłoby ich warsztatowi. Renoma w końcu sama się tutaj nie zbuduje.

- W Londynie? - uniósł brwi z zainteresowaniem. Prawdę mówiąc to na to nie wpadł, ponieważ to nie on zajmował się takimi rzeczami. Do tej pory wszystkie tego typu akcje spadały na barki jego ojca, który był mistrzem tego cechu - To nie byłaby głupia myśl. A może jest jakieś miejsce na dobrą reklamę, które mogłabyś polecić? Sam nie bardzo jeszcze orientuje się w tym wszystkim - przyznał zgodnie z prawdą. Wizyta w tym wielkim mieście, lekko go przerażała. Do tej pory żył w najlepsze w ich małej osadzie, a jeden z większych ośrodków w jakim był to Durmstrang z którego się wywodził.

- Czy będziemy sprzedawać swoje wyroby mugolom? - powtórzył po Brennie, zalewając wrzątkiem herbaty - Wszystko zależy od sytuacji i decyzji mojego ojca. On tu decyduje o wszystkim. To jego warsztat - wyjaśnił, stawiając na blacie kubki z napojem by po chwili podstawić zydelek dla siebie - To prawda. Nie potrzebują za bardzo naszych usług. Jeżeli już coś potrzebują to bardzo rzadko i raczej małego. Jakiś mały drobiazg czy drobna naprawa - przyznał, wypuszczając ciężko powietrze, a następnie zasiadł na przeciwko niej.

- Specjalnie wybraliśmy Dolinę Godryka, aby nie wzbudzać zbytnio zainteresowania... Chociaż jak nam się to udało to widać - parsknął śmiechem - Cieszę się jednak, że zdecydowaliśmy się tutaj osiedlić. Tutaj wydaje się być spokojnie, a i ludzie się z czasem pewnie przyzwyczają do nas. Będziemy mogli kuć w najlepsze. Żyć nie umierać - przyznał. Tylko na tym im zależało, a ich nowy dom to oferował - z czego Hjalmar cieszył się niezmiernie.

- Jest ktoś z sąsiadów, kogo powinniśmy się obawiać? - uśmiechnął się. Wypadałoby dowiedzieć się co nieco o okolicy, a teraz miał ku temu bardzo dobrą okazję. Zwłaszcza, że jego rozmówczyni zdawała się być poinformowana o wszelkich niuansach z okolicy.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
20.04.2023, 00:07  ✶  
- Nie potępiam konkurencji. To tylko luźna uwaga. Oni są najbardziej znaną rodziną czarodziejów, którzy zajmują się kowalstwem... ale to nie znaczy, że nie ma pola na innych rzemieślników. Zwłaszcza, że wciąż najbardziej pożądane są goblińskie wyroby, ale handel z nimi do bezpiecznych nie należy - powiedziała Brenna. - O, żyją, zapewniam. Dziadek Godryk na pewno doceni dobrze zrobiony miecz.
Zresztą, chociaż absolutnie nie kłamała, co do tego, że dziadek lubi miecze, sama też je uwielbiała. Mimo tego, że były absolutnie nieprzydatne we współczesnych czasach, kiedy różdżka umożliwiała znacznie więcej. I po części stąd zadała kolejne pytanie:
- Macie może jakieś wyroby do zaprezentowania potencjalnym klientom, czy nie transportowaliście ich i dopiero zaczniecie produkcję od zera, gdy... Dagnar, dobrze zapamiętałam? Napali w piecu? - zapytała. Nie uszło jej uwadze, że Hjalmar podkreśla, że kuźnia należy do Dagnara, on podejmie decyzję i on jest tutaj mistrzem. Na razie jednak za tą konkluzją nie szły żadne dalsze przemyślenia, bo mogło to oznaczać wszystko i nic.
Przysunęła nieco bliżej zaserwowaną jej herbatę, choć na razie się nie napisała - być może z obawy, że napój będzie nazbyt gorący.
- Prorok Codzienny. Reklama w nim jest dość kosztowna, ale ten dziennik prenumeruje większość czarodziejskich rodzin, więc to mógłby być dobry pomysł - stwierdziła z pewnym namysłem. Gdzie mogli zareklamować się kowale i twórcy biżuterii? Czy powinna zaproponować drobną przysługę nowym sąsiadom i zaoferować reklamę w sklepie Potterów, skoro robili i biżuterię? Zrezygnowała z tego jednak: oni mogliby wietrzyć tu podstęp, a ona nie znała jakości ich usług. - Poza tym warto rozważyć ulotki na Pokątnej, tablica ogłoszeń lub jeśli udałoby się je zostawić w czyimś sklepie. To najbardziej znane miejsce w magicznej Anglii. A, nie zapuszczajcie się przypadkiem na Nokturna, to nie jest ulica przyjazna przybyszom i wątpię, żeby znalazło się tam wielu chętnych na legalne zakupy. Można też spróbować w Hogsmeade, nie pamiętam, żeby mieli tam własnego kowala: to największe miasteczko zamieszkane w pełni przez czarodziejów. Sporo naszych jest w Little Hangleton, ale to teren Flitwicków właśnie, a że mają goblińskie korzenie, kto wie, jakby zareagowali na wasze reklamy tam - stwierdziła, a że on darował sobie panią, ona odruchowo również zwróciła się do niego po prostu na ty.
Wsunęła do ust resztę pączka i otarła twarz wierzchem dłoni, a potem posłała mu promienny uśmiech.
- Mnie – odparła na pytanie odnośnie tego, kogo tutaj należałoby się obawiać. – Podobno potrafię zagadać człowieka na śmierć. I mam talent do namawiania do robienia rzeczy absolutnie nieodpowiedzialnych. Teraz jeszcze trochę się hamuję, bo nie wypada zostawić po sobie trupa sąsiada, któremu zwiędły uszy na dodatek – stwierdziła. Może nie wyłapała, że Hjalmar brał najwyraźniej niektóre żarty na poważnie, a może tylko ciężko było jej zmienić zwyczajowy sposób wysławiania się. – A tak naprawdę, to faktycznie raczej spokojna okolica. Dosłownie roi się tutaj też od aurorów oraz Brygadzistów, więc czarnoksiężnicy raczej nie osiedlają się tu bardzo chętnie… albo dobrze się maskują – wyjaśniła, nie nadmieniając na razie, że pośród aurorów w okolicy są jej wuj i kuzynka, a wśród Brygadzistów ona, jej brat i jej ojciec. Przez ułamek sekundy rozważała, czy nie ostrzec go przez Leoną Bagshot, ale jeszcze wyszedłby z tego jakiś ambaras. – Lepiej też nie podpadać nadmiernie Greengrassom, jeśli nie chce się, żeby człowieka udusiło jakieś drzewo. I z tym mówię poważnie, są właścicielami Kniei Godryka, a tam człowiek nigdy nie wie, na co się natknie. Ale to porządna rodzina.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Ulfhednar
a wolf will never be a pet
Hjalmar mierzy koło metra osiemdziesięciu ośmiu wzrostu i jest dobrze zbudowany dzięki ciężkiej harówce w kuźni. Przeważnie nosi swoje jasne włosy spięte w wikiński warkocz z wygolonymi lub krótko obciętymi bokami. Ma zadbany zarost w postaci wąsa i brody, chyba że akurat złapie go chęć na powrót do Islandzkich korzeni i pozwoli mu żyć własnym życiem. Jak na nordyckiego człowieka przystało - ma niebieskie oczy. Mówi w sposób spokojny i powolny z północnym akcentem - jego głos jest dosyć donośny. Na pierwszy rzut oka wydaje się być przyjemnym rozmówcą, który nie wykazuje agresywnych zachowań chociaż jego aparycja może niektórych pomylić.

Hjalmar Nordgersim
#8
20.04.2023, 18:58  ✶  

No tak... Golińskie wyroby. Hjalmara aż przeszedł dreszcz z tego wszystkiego. Nie przepadał za tymi mały, przeklętymi stworzeniami. Głównie za sprawą ojca, który żywił do nich najprawdziwszą i najszczerszą urazę czy nawet nienawiść. Na całe szczęście nie było go tutaj razem z nimi. W innym przypadku mógłby zacząć patrzeć nieprzychylnie w kierunku Brenny.

- No miecza bym tu pewnie nie znalazł - stwierdził rozglądając się po warsztacie. Zawiesił na chwilę swój wzrok na jednej ze skrzynek, a palcami zaczął się stukać po brodzie - Może jakąś biżuterię mógłbym tutaj odnaleźć. Gdzieś w którejś ze skrzynek w jakimś małym pudełeczku - przeskoczył z jednego pojemnika na drugi, jakby próbował sobie przypomnieć w którym z nich mogło znajdować się to o czym mówił. Zmrużył też oczy jakby to miało mu cokolwiek pomóc w jego poszukiwaniach - Blisko - wypuścił szybciej powietrze nosem kiedy usłyszał przekręcone imię ojca - Dagur - powtórzył - Jak już to zrobi to ruszymy z całą parą do pracy. Będziemy kuć cały dzień i całą noc. To odstresowuje człowieka - stwierdził. To był sprawdzony sposób na radzenie sobie z negatywnymi emocjami.

- Prorok Codzienny... - powtórzył, chwytając kawałek jakiejś kartki i zapisując jej cenne uwagi - Ulotki na Pokątnej... - dodał pod nosem, a na jego twarzy pojawił się lekki grymas. Zastanawiał się przez chwilę jak się piszę "Pokątna" - Nie chodzić na Nokturna... - kontynuował swoje notatki jakby słuchał właśnie wykładu. Z jednej strony tak w końcu było - Brenna sprzedawała mu mistrzowskie porady, gdzie można by coś zrobić, a czego lepiej unikać - Hogsmeade... - zrobił wielki wykrzyknik przy jednej z zapisanych lokacji - A to skoro mają goblińskie korzenie w tym Little Hangleton... To wyślę tam ojca. Ucieszy się z tej informacji - na jego twarzy zagościł niemal szaleńczy uśmiech. Już widział jak starszy Nordgersim dostaje ataku furii na wieść o tych małych stworzeniach i kowalach, którzy mogą być z nimi powiązani.

Kiedy jego rozmówczyni zaczęła odpowiadać na pytanie dotyczące ludzi, których należałoby się obawiać, Hjalmar zrobił kreskę przez połowę kartki, aby oddzielić od siebie informację. Jako, że dziewczyna podała siebie jako pierwszą, zapisał ją też na samej górze drugiej listy. W dodatku podkreślił to, pisząc jej imię drukowanymi literami - BRENNA.

- W takim razie z Tobą nie można się nudzić - stwierdził. A przynajmniej tak mu się wydawało. Lepiej było jej nie denerwować - wszystko wskazywało na to, że miała bardzo duży wachlarz umiejętności, które były w stanie zniszczyć człowieka. I nie chodziło mu tylko o magię, a raczej o jej "specjalne" zdolności o których mu przed chwilą powiedziała - Większość naszych z okolicy pracuje w Ministerstwie? - dopytał z ciekawości, a następnie dopisał do swojej listy "ostrożności" nazwisko Greengrassów. Nie było za dużo osób na niej. Spodziewał się większej ilości potencjalnych zagrożeń. A tak to była tylko jedna rodzina i ich nowa sąsiadka. Oczywiście Brenna była tam zapisana tylko z własnego życzenia i w ramach niewinnego żartu.

- Kończyłaś Hogwart? - popił herbatą, a następnie wziął kolejnego pączka. Mówiła czystą angielszczyzną, więc odpowiedź była raczej wiadomo. Hjalmar wolał się jednak upewnić - Jak tam jest? - zapytał by chwilę później po raz drugi skosztować tych pyszności.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
20.04.2023, 19:26  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.04.2023, 19:29 przez Brenna Longbottom.)  
Sama Brenna, po prawdzie, nie szalała za goblinami. Nie żywiła do nich urazu, ale mentalność ludzi i goblinów różniła się tak bardzo, że miała nieodparte wrażenie, że handel z nimi nie stanowi najlepszego pomysłu. Pewien goblin domagał się już kiedyś zwrotu miecza Gryffindora – który, Brenna była pewna, za wyrób zapłacił uczciwą cenę, a w dodatku spowijające go zaklęcia nie były dziełem goblinów.
- Szkoda – skwitowała brak mieczy, chociaż pewnie i dobrze, inaczej byłaby pewnie gotowa zadręczać nowego sąsiada, żeby jakieś jej pokazał. A kto wie, czy zaraz nie wyciągnęłaby sakiewki, by jakiś kupić, a obiecała przecież bratu, że w kwietniu ograniczy nieco wydatki na skutek ogromnej ilości pieniędzy, jaką zostawiła w schronisku. – Dagur Nordgersim. Zapamiętam – obiecała. - Rozumiem, że to ojciec?
Z pewną ciekawością przyjęła, że zapisał uwagi. Albo potraktował je bardzo poważnie, albo był metodyczny – kiedy prowadziła jakieś śledztwa, też w jej dłoni notatnik pojawiał się z szybkością światła. Dostrzegła i to, że na liście znalazło się jej własne imię i kąciki ust zadrgały kobiecie mimowolnie, wobec odnotowania jej skromnej osoby jako zagrożenia.
- Teraz, tak naprawdę, to już raczej rodzina czarodziei. Żyją według naszych zasad. Po paru pokoleniach po goblinach pozostał im głównie niewysoki wzrost… i trochę sekretów kowalstwa oraz nadmierna skrytość – powiedziała zgodnie z prawdą. Ten uśmiech i wspomnienie o tym, że ojciec „ucieszy się” sprawiły, że wolała to podkreślić. W duchu bardzo cieszyła się, że w Dolinie w pobliżu nie ma ani jednej rodziny goblinów, bo mogłoby tu dojść chyba do konfliktu.
- Czy ja wiem? Jestem raczej absolutnie przeciętną osobą. Ale czasem mówię trochę za dużo. No dobrze, praktycznie zawsze mówię trochę za dużo. To może zanudzić człowieka – stwierdziła. Uniosła filiżankę do ust, wciągnęła najpierw zapach herbaty, a potem posmakowała odrobinę nim odstawiła kubek z powrotem na blat. – O nie, wcale nie. W okolicy mieszka kilka osób z malutkich rodzin albo pojedynczych osób i pracują w różnych miejscach, ale większość rodów prowadzi rodzinne interesy. Abbottowie na przykład mają bardzo rozległe sady i produkują wina oraz cydr. Uważajcie tylko w ich sadzie, drzewa potrafią tam dać komuś w tyłek gałęzią, jeżeli uznają kogoś za podejrzanego. Sproutowie to mistrzowie zielarstwa, w okolicy są ich szklarnie, z zewnątrz wyglądają niepozornie, ale w środku… Znajdzie się tam prawie wszystko. Greengrassowie trudnią się różnymi zawodami, ale część z nich skupia się na botanice. Lovegoodowie są… specyficzni i parają się przeróżnymi rzeczami, jest tu na przykład malarz czy pisarz. Bagshotowie mają sklep z artykułami papierniczymi, jedna z nich to aurorka, ale mają też historyczkę czy twórcę myślodsiewni. A moja kuzynka skończyła niedawno kursy uzdrowicielskie – wyliczyła Brenna, przy okazji dając pokaz temu, że owszem, czasem mówi trochę za dużo.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, gdy zapytał o Hogwart. Jak tam jest? Było to pytanie, na które ciężko było odpowiedzieć… i łatwo zarazem. Łatwo - bo większość z nich wynosiło wobec Hogwartu ogromny sentyment (chyba że naprawdę ktoś nie dogadywał się z rówieśnikami). Ciężko - bo było tak wiele rzeczy do opowiedzenia, że Brenna nie miała pojęcia, od czego mogłaby zacząć.
- Absolutnie magicznie. To ogromny zamek, położony nad brzegiem jeziora. Masa wieżyczek. Mieszkałam w jednej z nich. Ogromne podziemia, ruchome schody, które kochają płatać figle, duchy odkręcające kurki w łazienkach, najlepsze uczty na świecie, tajemne przejścia i poltergeist, rzucający w uczniów jedzeniem. Przestałam się gubić w Hogwarcie dopiero po trzech latach. Jeżeli odwiedzicie Hogsmeade, po krótkim spacerze można go z daleka zobaczyć. Wy chodziliście do Durmstrangu? Słyszałam, że leży w jakichś chłodnych rejonach. I że ćwiczy się tam więcej niż w Hogwarcie. U nas właściwie tylko na pierwszym roku mieliśmy naukę latania na miotłach.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Ulfhednar
a wolf will never be a pet
Hjalmar mierzy koło metra osiemdziesięciu ośmiu wzrostu i jest dobrze zbudowany dzięki ciężkiej harówce w kuźni. Przeważnie nosi swoje jasne włosy spięte w wikiński warkocz z wygolonymi lub krótko obciętymi bokami. Ma zadbany zarost w postaci wąsa i brody, chyba że akurat złapie go chęć na powrót do Islandzkich korzeni i pozwoli mu żyć własnym życiem. Jak na nordyckiego człowieka przystało - ma niebieskie oczy. Mówi w sposób spokojny i powolny z północnym akcentem - jego głos jest dosyć donośny. Na pierwszy rzut oka wydaje się być przyjemnym rozmówcą, który nie wykazuje agresywnych zachowań chociaż jego aparycja może niektórych pomylić.

Hjalmar Nordgersim
#10
22.04.2023, 09:35  ✶  

Jeżeli na początku myślał, że Brenna może lekko przesadzać z tym swoim 'zagadywaniem na śmierć', tak teraz był coraz bliżej uwierzyć w to stwierdzenie. Hjalmar był zarówno w szoku jak i pełen podziwu. Jak tak jej słuchał to przypomniała mu się profesorka od nauk przyrodniczych, jeszcze z czasów Durmstrangu - ona też tyle gadała i niemal tak szybko. Czy te dwie kobiety mogły być ze sobą powiązane? Wszak taki 'dar' raczej nie jest zbyt częsty.

Pokiwał głową na wiadomość, że z goblinów to im tylko wzrost pozostał i fach. Na całe szczęście, że tylko tyle. Była szansa, że Dagur któregoś dnia nie odwiedzi ich i nie zrobi tam czystki etnicznej. To by dopiero były heca jakby tego dokonał.

Kiedy dziewczyna zaczęła wymieniać nazwiska rodzin, które mieszkały w okolicy, młody Nordgersim starał się ze wszystkich sił i chęci nadażyć z zapisywaniem tego. Jednak nie udało mu się to. Poddał się mniej więcej po drugim lub trzecim nazwisku. Lekko zrezygnowany po prostu naznaczył kółko wokół wcześniej zapisanego imienia - BRENNA. I to nie pojedyńcze, a potrójne. Po chwili dopisał tam też krótką notatkę, a następnie odłożył ją na bok, przytrzaskując jakimś młotkiem aby przypadkiem nie odleciała.

Z entuzjazmem wysłuchał słów o Hogwarcie. Nigdy tam nie był, a z tego co do tej pory się dowiedział było to świetne miejsce - a to co teraz mu opowiadała, tylko to potwierdzało. Z drugiej strony od razu zauważył, że tego typu akcje, robione przez uczniów, nie przeszłyby w jego szkole. Sam Hjalmar był w końcu jednym z głównych prowodyrów zamieszek czy afer.

- To prawda. Magiczne miejsce, dosłownie i w przenośni - odparł dojadając paczka - A jeżeli chodzi o Durmstrang to fakt. Leży mniej więcej na pograniczu Norwegii i Szwecji. Oficjalnym językiem nauczanie jest ten drugi i każdy z uczniów musi go znać. Nieważne skąd by pochodził. O tyle o ile my mieliśmy prościej bo to są nawet podobne języki, tak osoby z poza nordyckich kręgów mają dosyć ciężko. Szwedzki to niewdzięczny język - stwierdził, a następnie zamyślił się na chwilę nad swoją herbatą. Brakowało w niej prądu ale nie wypadało raczej tego zaoferować w tym momencie - Duży nacisk się kładzie u nas na wysiłek fizyczny i dyscyplinę. Co najmniej jak w jakichś służbach czy innych siłach porządkowych. Zrobisz coś co jest niezgodne z regulaminem - bach. Kara - przyznał. Jak tak teraz opowiadał Brennie o Durmstrangu to aż się uśmiechnął. Mimo problemów jakie narobił w tej szkole to wspominał ją bardzo dobrze i nie zawahałby się ani momentu aby tam powrócić. Może już nie jako uczeń ale w odwiedziny?

- Z tego co się orientuję, to u nas zezwalano na dużo więcej rzeczy mimo tego całego rygoru. Popraw mnie jeśli się mylę - poprosił dziewczynę - Starsi uczniowie mogli pod okiem swoich profesorów praktykować czarną magię. Teoria, praktyka. Czego tylko dusza zapragnie. Nawet kojarzę, że jakieś księgi tam były - przejechał ręką po blacie jakby go czyścił - To był nawet obowiązkowy przedmiot dla każdego ucznia. Ale mnie to nigdy nie interesowało. Uważałem tam tylko tyle coby to zdać - przyznał. Zapewne wielu czarnoksiężników dałoby się pokroić za możliwość nauki tej sztuki jeszcze w czasach szkoły. Hjalmar jednak był inny - bardziej przyziemny.

- A takie pytanie. Wspomniałaś o swojej rodzinie - zaczął temat dosyć niepewnie. Nie chciał wchodzić z butami w nieswoje sprawy ale był ciekaw jednej kwestii - Wszyscy Twoi bliscy są tak obdarzeni gadaniną? - zapytał ale dosyć szybko zaczął się tłumaczyć aby jego słowa nie zostały źle odebrane - To nic złego oczywiście. Osoby o takim talencie też są bardzo potrzebne w społeczeństwie. U nas po prostu to nie było aż tak spotykane stąd moje pytanie - to była ciekawa kwestia. Może anglicy byli po prostu bardziej otwarci niż ich północni sąsiedzi? Hjalmar kojarzył chyba tylko jedną osobę ze wszystkich znanych sobie osób na Islandii, która była równie otwarta co Brenna.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (5515), Hjalmar Nordgersim (5630)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa