Panna Pettigrew była stałym bywalcem tego miejsca. Można było tutaj spędzić przyjemnie czas słuchając poezji, pijąc przy tym kawę i chrupiąc świeże wypieki. Towarzystwo należało raczej do tych spokojniejszych. Większość to stali bywalcy, którzy lubili prezentować wieczorami najróżniejsze talenty. Sama Rhii przygrywała im często na fortepianie. Można ją tu było spotkać kilka razy w tygodniu, kto ją znał ten wiedział nawet, w które dni dokłanie (zazwyczaj były to: poniedziałki, środy i czwartki, ale bywało, że wyjątkowo pojawiała się również w innych terminach).
Zakończyła właśnie grę, skłaniała się ku publice z uśmiechem na twarzy. Sprawiało jej to przyjemność, bo może nie nadawała się do występów przed tak wielkimi tłumami jak jej matka, to naprawdę lubiła grać dla innych. Szczególnie w tak kameralnym gronie, nie czuła wtedy presji, a jedynie radość z tego, że może umilić im czas.
Rhii zeszła z podwyższenia powolnym krokiem. Bała się, żeby jasnoniebieska sukienka z białym kołnierzykiem nie podwinęła się jej do góry, na szczęście zrobiła to całkiem zgrabnie. Nim doszła do stolika, przy którym wcześniej siedziała podeszła jeszcze do lady, aby zamówić herbatę. Wieczór był wczesny, nie zamierzała jeszcze zbierać się do domu.
Zapłaciła za trunek, po czym z ogromną dozą ostrożności ruszyła w kierunku stolika, który znajdował się pod ścianą. Tylko się nie przewróć, nie wylej tego na siebie. Powtarzała sobie w głowie, bo miała tendencje do takich przypadłości. Jakoś udało jej się jednak dotrzeć bez większych szkód do docelowego miejsca, usiadła więc na krześle i spojrzała w stronę podwyższenia, gdzie za chwilę swoją prezentację miał zacząć jeden z poetów.