• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka Knieja Godryka v
« Wstecz 1 2
1972, Wiosna - 3 maja, poranek | Głos spoza świata

1972, Wiosna - 3 maja, poranek | Głos spoza świata
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#1
01.07.2023, 18:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.09.2023, 21:28 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic II

Nienawidziła tego. Poczucia bezradności, bezsilności. Bo tak właśnie teraz się czuła, gdy przemierzała to, co zostało z Polany Ognisk, próbując wraz z kuzynką odkryć, gdzie może znajdować się ciało wujka.
  Ciało – bo nadzieja na to, że odnajdzie go żywego umarła już poprzedniego dnia, gdy na wierzch wypłynęło wspomnienie. Wspomnienie, którego nie miałaby jak odkryć, gdyby Derwin faktyczne żył i gdyby nie odwróciła wtedy cyklu.
  Ale Polana nie wyglądała teraz jak Polana, którą znała i pamiętała. Nic nie przypominało tego, co wychwyciła tam, nie potrafiła dopasować szczegółów ze wspomnienia do rzeczywistości. Wszystko na nic, niczym krew w piach. Obejrzała się na Brennę, z bezradnością wymalowaną w oczach, nie mogąc pozbyć się poczucia, że po raz kolejny zawodziła.
  Mimo że prawdopodobnie spisała się – wszyscy się spisali – w tym cholernym limbo najlepiej, jak tylko mogli, to nie tak łatwo było przecież przekonać samą siebie, że nie można było więcej. I jeszcze ta irytacja, że wypuściła śmierciożerców, których praktycznie mieli w garści. Tu odpuściła, żeby nie odpuścić gdzie indziej, a rezultat? W jej oczach, iście opłakany.
  - Przepraszam, to się chyba nie uda – rzuciła cicho, czując, jak ściska w gardle. Porażka. Ale już chuj z tym, że traktowała to jako osobistą porażkę; gorsze, o wiele gorsze było to, że już nigdy go nie ujrzą, nie porozmawiają z nim, już tylu rzecz nigdy nie zrobią…
  … to nie tak, że będąc członkiem rodziny, w której roiło się od brygadzistów i aurorów nie zdawała sobie sprawy z ryzyka. Że nie miała świadomości, iż życie każdego z nich mogło w każdej chwili zniknąć, niczym zdmuchnięta świeczka.
  To i tak bolało.
  - Nawet nie jestem w stanie złapać zapachu – dodała dziwnie matowym głosem, odwracając spojrzenie od kuzynki. Po raz kolejny omiotła spojrzeniem Polanę, podejmując kolejną próbę dopasowania wspomnień do nowej rzeczywistości tego miejsca.
  

!longbottom2
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#2
01.07.2023, 18:40  ✶  
Zaciągnęłaś się fajką, obserwując, jak Jeremy kłóci się ze swoją córką.

- TATO - wrzasnęła tak głośno, że aż musiałaś zatkać na moment uszy. - JA... JA CHCĘ...

- Wiem, że chcesz, ale to nie może być tak, że dostajesz wszystko, czego chcesz. Twoja matka... - urwał, bo Brenna zaczęła po prostu krzyczeć, na co zareagowałaś gromkim śmiechem. Za dwadzieścia lat pewnie nie będzie pamiętała, jaką przygodę urządziła ojcu w Yule po swoich piątych urodzinach, dobrze wiedząc, że będzie go łatwiej urobić niż matkę. Jeremy wyglądał na załamanego, bo sam nie miał nic do tego pomysłu, to pewnie Elise kazała mu powstrzymać dzieciaki przed ostatecznym zrujnowaniem domu.

- AAAAAAAAAAA. CHCĘ PSAAAAAA, CHCĘĘĘĘĘ PSSAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA - darła się nadal, a ty niemal otarłeś łzę śmiechu, kiedy Jeremy rwał sobie włosy z głowy. Nie zamierzałaś się w to mieszać, miałeś swoje córki, do których powinieneś już wrócić, bo Danielle coraz częściej dostawała czkawek, od których podpalała zasłony. Zaciągnęłaś się ostatnie dwa razy i wstałaś.

Widziałaś w jego oczach kapitulację. Kiedy następnego dnia Jeremy wrócił do posiadłości, niosąc pod pachą szczeniaczka, udałeś zdziwienie, ale w głębi duszy wiedziałeś, że nie wytrzyma dłużej niż dwa dni.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
01.07.2023, 18:52  ✶  
Gdy obudziła się tego ranka, po zaledwie jakichś czterech godzinach snu, przez te parę sekund nim otrząsnęła się z koszmarów, nie pamiętała wszystkiego, co się stało. A potem świadomość wróciła i Brenna zrozumiała, że koszmar wciąż trwał. Sen nie był tylko snem, Voldemort zdobył moc, na polanie zginęły dziesiątki czarodziei, a prześladujący ją obraz ducha dziecka nie stanowił wytworu wyobraźni.
Wstała z łóżka, na którym zasnęła u boku kuzynki, wyplątając się spod kołder, koców i entuzjastycznie nastawionych do życia psów. O ile zwykle zabrałaby je na spacer, tym razem poprosiła skrzatkę, by zajęła się tym za nią, a sama poszła się pośpiesznie przebrać w mundur. W pośpiechu porwała z kuchni jakąś bułkę. Do wyjścia z domu była gotowa już nim świat zaczęła wypełniać szarość świtu. Było jasne, że dziś nie będą pracowały z biura. Niewiele osób z BUM pewnie stamtąd pracowało – wciąż byli potrzebni w Kniei. Kolejne godziny spędziły już tam, w miejscu, do którego ściągano każdego pracownika Ministerstwa, do którego dano radę dotrzeć.
- Nie przepraszaj. To przecież nie twoja wina – mruknęła Brenna, zapatrzona gdzieś na linię drzew. Ponurym tonem. Też próbowała chwycić trop w wilczej postaci i nie zdołała. Dziś zresztą ogólnie czuła się bezużyteczna, bo kolejna z wielu wycieczek po okolicy nie przyniosła żadnego rezultatu – nie znalazły ani wujka, ani nikogo innego. Rozglądała się, szukając śladów, które mogłaby zbadać jako widmowidz. I każdego pracownika BUM albo aurorów, którego dostrzegła, pytała o to samo.
Ale w głębi duszy była już pewna, że wujek nie żyje, nawet bez słów Mavelle, która najwyraźniej zobaczyła to i owo w limbo, i nie, niestety, nie był to żaden wybieg Voldemorta. Doświadczenie podpowiadałoby jej to samo. Cywil zaginiony tak długo mógłby być jeszcze żywy, ale Derwin na pewno walczył na tej polanie, nie umknął, by znaleźć kryjówkę. I zaczynała powoli sądzić, że nie zdołają nawet znaleźć ciała, które będą mogli pochować. Będą musiały teraz wrócić do domu i powiedzieć o tym Danielle.
Był aurorem. Znał ryzyko.
Poczucie winy jednak i tak skręcało się gdzieś w jej wnętrzu. (Poczucie winy: to było chyba coś, co w jej duchu teraz przewyższało gorycz i wściekłość, czuła się winna tak wielu rzeczy, że nie potrafiła ich nawet zliczyć.)
Gdyby nie powiedziała mu, że tego wieczora może dojść do ataku…
Przeniosła wzrok na kuzynkę i wtedy dostrzegła, że jej oczy stają się dziwnie zamglone, spojrzenie nieobecne. Tak samo, jak wczorajszego wieczora. Brenna doskoczyła do niej, gotowa ją powstrzymać, gdyby nogi miały się pod nią ugiąć.
- Mavy? Wszystko w porządku? – spytała, chwytając dłonie Bones (zimne: tak bardzo zimne, ale nie zareagowała na ten chłód, jakby wszystko było jak zwykle).


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#4
02.07.2023, 17:41  ✶  
Niby faktycznie to nie była jej wina i nie powinna mieć sobie nic do zarzucenia – w momencie, gdy Derwin toczył swój ostatni bój znajdowała się przecież zupełnie gdzie indziej i… och, cóż, na dobrą sprawę również i samo wspomnienie mogło zostać zniekształcone. Przez własny umysł – bo niestety, ale ludzka pamięć potrafiła płatać figle, o czym szło się przekonać choćby podczas pracy. Kilku świadków jednego zdarzenia? A różne wersje odnośnie szczegółów.
  Zresztą, wystarczyło spojrzeć choćby na okładkę książki i po jej odłożeniu zastanowić się nad tym, co się na niej znajdowało. Ile dokładnie postaci? Co trzymały w rękach? Jakie kolory? Odpowiedź niekoniecznie będzie w pełni idealna.
  A i tak nie mogła się pozbyć poczucia, że zawodziła. Bo wraz z tym, co zrobiła w Limbo – nawet jeśli nie taki przecież miała cel – pojawiło się swego rodzaju… poczucie odpowiedzialności?Misji? Skoro zdawał się być teraz częścią niej samej, to… tym bardziej chciała rozszarpać tego, przez którego kuzynki straciły ojca.
  I nadal nie wiedziała, jak ma im to powiedzieć. Stanąć przed nimi, spojrzeć w oczy, wytłumaczyć, że już na pewno nigdy go nie ujrzą. A teraz jeszcze na dodatek za cholerę nie mogły odnaleźć ciała, które można by było pochować, pożegnać się po raz ostatni. To też uwierało, świadomość, że nie była w stanie zapewnić chociaż tego.
  - Czuję, jakby była moja – odparła po krótkiej chwili, zaciskając zaraz wargi. Może  to było głupie i absolutnie bezsensowne, brać każdą jedną porażkę na własne barki, niemniej… w tej chwili wszystko okazywało się bardzo osobiste. Może nawet zbyt osobiste. I no dobrze, może nie tak całkiem absolutnie wszystko-wszystko, ale to, z czym się bezpośrednio stykała, w czym wzięła udział, co tak bezlitośnie wryło się w jej pamięć…?
  Tak, śmierć wujka i to, co się z nią wiązało było teraz bardzo, bardzo osobiste. Nawet jeśli zdawała sobie sprawę z tego, iż miał świadomość, że ryzykuje. Bo ryzykował od lat – nie tylko na tym Beltane, ale obierając taką ścieżką zawodową… cóż, brygadziści i aurorzy raczej nie cieszyli się emeryturą, z wianuszkiem podrośniętych wnuków dookoła siebie.
  Usilnie szukała w pamięci wspomnień związanych z tym miejscem, próbowała ponownie „ujrzeć” scenę walki, by wyłapać szczegóły – bezskutecznie. Szukała jedno, znalazła drugie – całkiem nieproszone, a jednak… nie, pod Mavelle nie ugięły się nogi. Nawet nie zarejestrowała, kiedy na jej wargach pojawił się blady uśmiech; złapanie za dłonie sprawiło, iż gwałtownie zamrugała i spojrzała nieco przytomniej na Brennę.
  Tę samą Brennę – choć wiele lat starszą – która dopiero co porządnie ćwiczyła płuca, domagając się pieska. Więc to w taki sposób pierwszy szczeniak pojawił się w domu Longbottomów…?
  - Zawsze potrafiłaś postawić na swoim – wymknęło się jej, gdy jeszcze jedną nogą tkwiła w odległym o ponad dwie dekady Yule. Tak dawno… a jakby wydarzyło się wczoraj? A potem przyszło otrzeźwienie, jakby kto wylał na głowę kubeł lodowatej wody. Znów – czuła, jakby to było jej wspomnienie, którym przecież być nie mogło – sama zaliczała się wtedy do bambetli i podczas tamtego Yule zapewne również męczyła o coś swojego ojca. Choć tu już zgadywała; jej wspomnienia nie przetrwały takiej próby czasu.
  - Ja… tak, wszystko w porządku – spłoszyła się, nie wiedzieć dlaczego, postępując krok w tył. Wzięła głębszy wdech, próbując wycofać swoje dłonie; spojrzała też w bok. Może powinny…?
  - Przejdźmy się jeszcze tam – stwierdziła, jakby przed chwilą absolutnie nic się nie stało (mimo że się, kurwa, stało – kolejny dowód, że już nigdy nie ujrzą żywego wujka!); cóż, nie mogła się rozsypywać tu i teraz, prawda…?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
05.07.2023, 20:37  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.07.2023, 20:40 przez Brenna Longbottom.)  
- Wiem. Ale powinnaś pamiętać o jednym. Winny jest przede wszystkim Voldemort – powiedziała Brenna spokojnie, jakby nie obwiniała sama siebie, i nie była też wściekła na Minister Magii, za jej nadmierną opieszałość i brak zdecydowanych działań.
A potem, kiedy Mavelle wróciła ze swojej podróży w cudze spojrzenia, Brenna pozwoliła się jej wycofać, puścić swoje ręce. Obserwowała jednak kuzynkę uważnie, bo to był drugi raz w ciągu dwóch dni, gdy spotkało ją coś takiego.
Umarli i wrócili do życia.
Słyszała taką opinię, powtarzaną półgłosem. Odrzuciła ją, bo przecież byli żywi, oddychali, nie stali się ghulami, nie łaknęli krwi. Nie dopuszczała do siebie myśli o tym, że są umarłymi. To zimno było po prostu śladem, piętnem, jakie odcisnęło na nich przejście przez ogień. Ale może… może tam stało się coś jeszcze…
– Tak, chyba tak – przyznała w końcu cicho, jakby słowa Mavelle w tej sytuacji, gdy stały tutaj, rozmawiając o czymś zupełnie innym, nie były dziwne. Brenna faktycznie umiała i lubiła stawiać na swoim. Mogło się wydawać inaczej, bo zwykle przynajmniej próbowała nie narzucać niczego innym, szanować swoje decyzje. Ale była uparta, czasem umiała pchnąć kogoś w tę stronę, w którą chciała go posłać, a pewnych rzeczy nie umiała zaakceptować. Swoje robił jej charakter, wola twarda jak stal, swoje wychowanie w bogatej rodzinie: bo jeżeli nie potrafiła sobie z czymś poradzić, mogła rzucać w problem pieniędzmi, póki nie znalazła kogoś, kto z nim pomoże.
– Mav, to nie tylko zimno, prawda? – spytała w końcu, nie odrywając uważnego wzroku od kuzynki. Nie miała dość danych, aby domyślić się, co widziała Mavelle, przynajmniej jeszcze nie, ale wiedziała, że coś się stało. Przed chwilą Bones nie patrzyła na nią, a... gdzieś indziej.
Tymczasem kawałek od nich – na tyle daleko, że nie byli jeszcze w zasięgu głosu – z lasu wyszli wysoki mężczyzna w mundurze Brygadzisty i drugi człowiek, już siwy, ale wciąż poruszający się energicznie. Jeremiah Longbottom oraz Godryk Longbottom, syn i ojciec, którzy wspólnie przeszukiwali Knieję. W poszukiwaniu ocalałych, trupów… oraz własnego krewnego. Na ich widok serce Brenny ścisnęło się boleśnie, bo wiedziała, że dla nich to jest znacznie trudniejsze niż dla nich obu.
Mężczyźni rozmawiali przez chwilę z innymi Brygadzistami. A potem dziadek skręcił, odchodząc gdzieś z jednym Brygadzistą, z kolei ojciec Brenny ruszył w stronę córki oraz siostrzenicy.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#6
09.07.2023, 19:52  ✶  
Oczywiście że przede wszystkim winnym był Voldemort – gdyby nie on i jego mokry sen o potędze (czy czymkolwiek tam), to nigdy by nie doszło do takiej farsy. Zresztą, naprawdę? Tak bardzo głosił te swoje idee o czystości krwi, że ucierpieli również i czystokrwiści. Hipokryzja pełną gębą. I zapewne Mavelle by się w tej chwili rozkaszlała czy coś w ten deseń, ale przez to, że ewidentnie gdzieś odpłynęła, nie usłyszała tych słów.
  Zresztą, to niewiele by zmieniło. Bo może wciąż mogła zrobić coś inaczej, lepiej, zminimalizować wszelkie szkody (już pomijając, jak bardzo bezdusznie to brzmiało) – więc tak, poczucie winy się wgryzało i rozsiadało w najlepsze, nie planując odchodzić. A już z pewnością nie tak szybko, jak można by sobie tego życzyć.
  Nie odparła od razu, patrząc na Brennę. Nie tylko zimno? Tak. Zdecydowanie nie tylko. I choć za tym akurat stało coś, do czego bardzo nie chciała się przyznawać, to na dobrą sprawę, nie dało się całości zamieść pod dywan, ukryć tak, żeby nikt się nie zorientował. Bo te wspomnienia były silne, na tyle silne, że wybijały ją teraz z rytmu, gdy nagle osuwała się w przeszłość.
  Przeszłość, która nie należała do niej.
  - Nie tylko – przyznała w końcu. I tak było to widać jak na dłoni i tak, zaprzeczanie nie miało najmniejszego sensu. Ale przynajmniej mogła ukryć sedno sprawy, zamaskować właściwą przyczynę. Nie wykluczała, że może kiedyś jednak podzieli się tym małym fragmentem, ale teraz…
  … teraz właściwie to trudno było się przyznać samej przed sobą, co właściwie tam zrobiła.
  - Kiedy tam dotarliśmy, to ona już nie żyła. Nie wiem, kim była, ale… to było dziwne. Została rozcięta, jej ciało pokrywało się mchem i korą, słyszałam głos. Może jej? Pamiętam, że jej mina się zmieniła, a przecież... – przecież nie żyła. Tak, granica między życiem a śmiercią w tamtym miejscu wydawała się mocno płynna, a sama śmierć jakby jakaś taka… nieostateczna? Mimo że przecież zdawała sobie sprawę z istnienia choćby duchów czy opętańców, wiedziała, że nie zawsze jest to bilet w jedną tylko stronę.
  Zaczęła historię, decydując się chyba w końcu otworzyć, rozjaśnić wydarzenia w limbo – i zaraz umilkła. Też dostrzegła. Wujek i dziadek, ojciec i syn… Też szukali, oczywiście, niemożliwością wręcz było teraz siedzenie, tak po prostu, na czterech literach, zwłaszcza w takiej sytuacji.
  - Udało się znaleźć…? – spytała cicho, gdy Jeremiah znalazł się na tyle blisko, by można było rozmawiać bez podnoszenia głosu. Nie musiała mówić, kogo miała na myśli – to oczywiste, nieprawdaż…?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
09.07.2023, 20:07  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 09.07.2023, 20:16 przez Brenna Longbottom.)  
Cień limbo zdawał się wdzierać między nich, tworząc niewidzialną granicę: oni, Zimni, i inni ludzie, bo zobaczyli rzeczy, których nie powinni oglądać śmiertelni. I może na tę myśl Brenna znów wyciągnęła rękę, by zamknąć palce na przedramieniu kuzynki.
Żadni śmierciożercy, żadne duchy, żadni martwi bogowie, nie oddzielą jej od rodziny. Granice wytyczali tylko oni sami. Sama je wytyczała, na swój sposób, rozumiała, jeśli zrobiłaby to Mavelle, ale miała zamiar to zaakceptować tylko, jeżeli Bones postanowi to zrobić, bo tego chce, a nie uzna, że musi.
- Jeżeli zginęła, była tylko jakąś strażniczką. Jeśli to była Matka Księżyca, bogini natury… to powróci. Jak księżyc, jak pory roku. Jak Voldemort miałby ją zabić? Bogowie nie giną w ten sposób – powiedziała twardo, tak twardo, jakby faktycznie tego była pewna, jak niczego na świecie. Chociaż nie była. Wcale nie była: nie była już niczego pewna, ale nie mogłaby być dla nikogo oparciem, jeżeli sama zaczęłaby się chwiać.
Cofnęła rękę dopiero, kiedy ojciec się do nich zbliżył. Jeremiah – zwany niekiedy przez krewnych Jeremym – przebiegł spojrzeniem po ich twarzach, jakby upewniał się, jak się czują.
– Ktoś uciekając widział na skraju polany naszą arenę – powiedział, a wyraz jego twarzy jasno pokazywał, że Longbottom był pewny, że stworzył ją Derwin. – Potem wygasła. Obawiam się, że… przegrał ten pojedynek – dokończył, powoli, jakby każde słowo przychodziło mu z trudnością. Ktoś obcy nie dostrzegłby niczego w jego spojrzeniu, a głos niby był opanowany, bo Jeremiah był twardym mężczyzną, który nie uznawał łez ani publicznego załamywania się, ale Brenna znała swojego ojca.
Miał powody, aby być tego pewnym.
– Ojciec poszedł do namiotu, gdzie wczoraj znoszono ciała. Części z nich nie dało się zidentyfikować od razu – podjął i umilkł. A Brenna postąpiła krok do przodu i zarzuciła mu po prostu ręce na szyję, mocno do siebie przyciągając.
Dla niego, ostatecznie, to było znacznie trudniejsze niż dla niej. To on z nim dorastał, przez niemal całe życie mieszkał w jednym domu, pracował w jednym Departamencie. Łączyły ich nici znacznie mocniejsze niż te, które łączyły z Derwinem Brennę. Nie chciała nawet myśleć, jak czułaby się, gdyby straciła Mavelle, Danielle albo, o bogowie, Erika. Nie chciała przypominać sobie tego momentu, w którym gnała przez polanę do, jak sądziła przez ułamek sekundy, trupa.
Jeremiah uścisnął ją, krótko, ale mocno, po czym wypuścił córkę z objęć.
– Ja i ojciec jeszcze tutaj zostaniemy – powiedział ze zmęczeniem. – Ale to już właściwie pewne, że on nie żyje. Myślę, że powinnyście wrócić do domu i powiedzieć o wszystkim Lucy i Danielle. O ile już nie wiedzą. Chyba, że wolicie, żebym porozmawiał z nimi ja.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#8
09.07.2023, 21:29  ✶  
- Nie wiem, Brennie. Naprawdę. Powiedziano nam, że nie możemy pomóc czemuś, co krąży w cyklu. Strażniczka czy Matka… możliwe, że to nie było ostateczne, ale i tak... – pokręciła głową. Jeden z wielu obrazów zapisanych w umyśle, niezmiennie przykry i rozdzierający serce. Nie zdążyli. Chwila wcześniej – a może udałoby się ocalić tę przedziwną kobietę, kimkolwiek by była.
  - Przekroczono granicę między śmiercią a życiem, może jednak zabicie bogów nie jest takie niemożliwe? – szepnęła, ogarnięta wątpliwością. Kiedyś to było proste: bogowie istnieli i nie mogli umrzeć. Teraz, gdy sama znalazła się w limbo i na własne oczy widziała, do czego był zdolny Voldemort, jak wielkie zniszczenia mógł siać… teraz pod znakiem zapytania stała wiara, jakiej jej uczono od małego.
  Być może ciąg dalszy historii zaraz by nastąpił, skoro Bones odblokowała się na tyle, by w ogóle poruszyć ten temat – nadal świeży, aczkolwiek już nie aż tak, jak wczoraj – miała trochę czasu, by się z tym przespać, przemyśleć parę kwestii. Poukładać puzzle, trochę zrozumieć, w czym brała tak naprawdę udział.
  Pewnie, to nie tak, ze wszystko stało się oczywiste i tak dalej, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że niezbyt interesowała się tym, co znajdowało się „poza”. Liczyło się to, co mogła zrobić tu i teraz, a potem… cóż. To po prostu nie było ważne.
  Jeśli Mavelle miała jeszcze jakąś iskierkę nadziei, że wszystko, czego doznawała, to jedynie jakaś ułuda – to teraz zniknęła ona bezpowrotnie. Arena. Wygasła. Przegrał. Wszystko to było takie… ostateczne.
  I prawdziwe, tego była bardzo, bardzo pewna.
  Spojrzała gdzieś w bok, chyba chcąc ukryć w ten sposób wyraz swojej twarzy, choć na chwilę. Derwin nie żył i, co gorsza, jak na razie nie mieli niczego, co mogliby pochować i pozwolić na pożegnanie się z nim. Czy uda się go odnaleźć…?
  - Nie trzeba, wujku – odparła cicho, bardzo starając się, żeby głos jej nie zadrżał – Przekażę im - … bo mając pewność, że Derwin był częścią niej, czuła się w jakiś sposób do tego wręcz zobowiązana.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
09.07.2023, 21:44  ✶  
- Cykl nie ma ani początku, ani końca, skarbie – przypomniała Brenna. I chciała to wierzyć. Ze wszystkich sił, z całej duszy. Ale jeszcze bardziej chciała, aby uwierzyła w to Mavelle, bo czuła, że kuzynka potrzebuje tego dużo bardziej od niej. – Czy nie przekraczamy jej ciągle? Ile duchów zostaje po naszej stronie? Są czarodzieje, którzy sięgają za zasłonę, żeby tu ich przywołać. Podobno niektórzy z nich nawet potrafią spoglądać w Limbo. Do licha, nawet ja w pewien sposób sięgam poza tę granicę.
Cienie tego, co było, wspomnienia umarłych, towarzyszyły jej już wtedy, kiedy była małą dziewczynką. I może dlatego starała się cieszyć życiem i robić tysiąc rzeczy na raz. Bo zawsze miała poczucie, że czuje na karku oddechy tych, którzy odeszli. Że kroczy dawno wytyczoną drogą, jaką przeszedł chłopiec, którego poznała, choć on nigdy nie poznał jej.
Ale nie mówiła już nic więcej – o nic nie pytała – bo gdy pojawił się jej ojciec, na moment limbo zeszło na dalszy plan…
A może wręcz przeciwnie. Wydało się nagle tak… całkiem ostateczne.
Dziadek.
Brenna odetchnęła. Jak wiele miał jeszcze znieść ten człowiek? Stracił już kiedyś brata, żonę, potem córkę, a teraz…
– Jesteś pewny, że nie wolisz, żebym została z tobą i dziadkiem? – zapytała cicho. Jeremiah pokręcił głową.
– Nic nam nie będzie. Dołączę do niego. Zajmijcie się Danielle i Lucy. Nie powinny dowiedzieć się od kogoś obcego.
Brenna skinęła głową, dość mechanicznym gestem, chociaż to „nic nam nie będzie” było przecież kłamstwem, całkiem podobnym do wielu kłamstw, które sama wypowiadała. W tej chwili czuła w środku pustkę. Jeszcze chyba nie w pełni zdołała zrozumieć, co tak naprawdę to wszystko oznacza.
– Przeszukiwanie lasu…
– Większość Kniei już przeszukano. A wy, moje drogie, wyglądacie obie tak, jakbyście zaraz miały wyzionąć ducha – oświadczył Jeremiah dość sucho, po czym w jego głos wkradły się rozkazujące nuty. – Idźcie do kuzynek, a potem wypocznijcie. I przez wypocznijcie rozumiem: porządnie, a nie poderwijcie się po czterech godzinach snu, żeby wrócić do lasu.
Brenna stała w bezruchu, patrząc, jak jej ojciec odchodzi, kierując się w ślad za dziadkiem.
I tak bardzo, z całych sił, pragnęła…
…móc coś zmienić.
Cofnąć czas. Nie pozwolić wujowi iść na tę polanę. Rzucić się w ogień od razu, ledwie rozbłysnął. Powstrzymywać innych przed wejściem na Beltane, mówić, że Voldemort coś planuje. Zrobić wszystko, wszystko inaczej. Naprawić błędy, jakie popełniła. I myśl o tym, że nie może, że to wszystko przekracza jej możliwości… napełniała Brennę goryczą. Ta gorycz nie była jej obca, poznała jej smak w ciągu ostatnich dwóch lat, ale teraz wręcz zalewała duszę.
– Chodźmy – powiedziała w końcu do Mavelle, chwytając jej dłoń, jak robiła to tysiące razy, nie bacząc na to, że teraz promieniowała chłodem. I pociągnęła ją ku ścieżce, wiodącej do Doliny Godryka.
Koniec sesji


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Mavelle Bones (1636), Brenna Longbottom (1719), Pan Losu (191)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa