• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 8 9 10 11 12 … 14 Dalej »
[marzec 1971] Moje wielkie włoskie wesele

[marzec 1971] Moje wielkie włoskie wesele
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
14.08.2023, 17:57  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.09.2024, 15:14 przez Mirabella Plunkett.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Życie to przygody lub pustka

wiadomość pozafabularna
Scenariusz Sumy: Należy się za talerzyk

Brenna wcale nie wybierała się tego wieczora na wesele. A jednak, jakimś cudem trafiła do restauracji przy ulicy Horyzontalnej, wypełnionej po brzegi czarodziejami i czarownicami, ubranymi w eleganckie stroje. Pod sufitem fruwały zaczarowane gołąbki – origami, a we wszystkich kątach stały skomplikowane, kwiatowe dekoracje. Ktoś wręczył jej tort (a Brenna zasadniczo nie odmawiała tortu, tu zaś jedli go wszyscy), ktoś inny kieliszek z szampanem (w tym ledwo umaczała usta), a potem pociągnięto ją do grupowego zdjęcia. Zaraz po nim, kiedy podano kolację (tajemnicze, zagraniczne danie, które było bardzo smaczne) jakaś starsza, trochę podpita już czarownica, wyjaśniała jej, że „Robert w ogóle nie zasługuje na Catalinę, bo…” (i wyjaśnienia wygłoszono w takim tonie, że Brenna nagle odkryła, że usiłuje bronić absolutnie nieznanego sobie Roberta i zapewniać, że jest godny absolutnie nieznanej jej Cataliny).
Była początkowo trochę oszołomiona rozwojem sytuacji, ale dość szybko poczuła się całkiem swobodnie. Mimo tego, że nie znała nie tylko Roberta i Cataliny, ale też ich rodziców, rodzeństwa i przyjaciół. Na sali mignęły jej dwie znajome osoby z Ministerstwa i jedna luźno kojarzona z Hogwartu, wciąż jednak większość ludzi (sądząc po akcencie spora część gości była ze Szkocji, a druga ich część z kolei zdawała się pochodzić jakoś z Włoch, co wyjaśniało, dlaczego prawie nikogo nie rozpoznawała), pozostawała dla niej obca. Po prawdzie cała sytuacja zaczynała ją coraz bardziej bawić.
A wszystko zaczęło się od tego, że wyszła po prostu z pokazu nowych perfum w sklepie Potterów i elegancko ubrana zmierzała do punktu aportacyjnego. I ot po drodze wmieszała się w tłum weselników. Dwie pary, które ją zaczepiły, były tak przekonujące w swojej wierze, że Brenna to jedna z gości, że przez chwilę sama zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem faktycznie skądś się nie znają, a ona jakimś cudem o tym zapomniała. Zagadała się z nimi na tyle, że nawet nie spostrzegła, kiedy znaleźli się na progu restauracji i chociaż naprawdę chciała się wycofać, to pociągnęli ją do środka i trochę głupio było nagle oznajmić, że w sumie to ona jest tutaj przypadkiem… I potem to już jakoś poszło…
Wtapiała się w tłum. Nie była ubrana jakoś szczególnie strojnie, ale to tylko pomagało: bo błękitna, elegancka, ale pozbawiona zbyt wielu ozdób szata pozwalała perfekcyjnie utrzymywać się na drugim planie.
Mimo to ucieszyła się szczerze, gdy zobaczyła w tym tłumie kogoś, kogo znała na tyle, by kojarzyć jego imię, nazwisko i zawodów.
- Patrick! – zawołała, przeciskając się przez tłum akurat w momencie, w którym z jakichś powodów zaczęto wzywać wszystkie młode damy na parkiet. Brenna postanowiła to zignorować, bo była młoda, ale w gruncie rzeczy mało kto uznałby ją za damę. – Zupełnie cię ciebie tutaj nie spodziewałam. Mam dla ciebie bardzo, bardzo ważne pytanie… - oświadczyła Brenna, pochylając się ku niemu, by usłyszał ją tylko on. Kolejne słowa wygłosiła może nie szeptem, wszak na sali było bardzo głośno, ale zniżając nieco głos. – Kim są państwo młodzi?
W końcu, skoro się tutaj pojawił, to pewnie wiedział. A ona pomyślała, że skoro już zjadła ich tort i jakąś przedziwną, włoską potrawę, to powinna im później przesłać pocztą prezent.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#2
18.08.2023, 23:59  ✶  
Patrick w ogóle nie był w nastroju na pójście na wesele. Od pewnego czasu nienawidził wesel. Ilekroć widział pary młode, czuł na zmianę to rozżalenie i gniew, to ból i poczucie straty. Tak, wciąż życzył jak najlepiej dwójce ludzi, którzy mieli to szczęście, że mogli się pobrać, ale jednocześnie… jednocześnie poczucie straty było jednak w nim jeszcze zbyt świeże.
Wszyscy, którzy powtarzali mu, że związek z Clare i tak nie miałby przyszłości mieli rację. Rzeczywiście nie miał przyszłości, bo ona wyszła za mąż za innego mężczyznę. Nieważne czy zrobiła to dlatego, że tego chciała czy dlatego, że nie potrafiła się przeciwstawić woli rodziny. Nie kochała go dość by go wybrać a on nie miał w sobie tyle siły, by zmusić ją do wspólnej ucieczki.
Ale z tym, że Clare wyszła za mąż mógłby się jeszcze pogodzić i po czasie, po wielu miesiącach, może latach, potrafiłby nawet porozmawiać z nią bez gniewu i żalu. Tylko jak pogodzić się z samobójstwem? Jak pogodzić się ze świadomością, że już nie będzie się miało szans na godzenie się? Że zniknęła i już było za późno? I może zniknęła, bo kazał jej dorosnąć?
Wcale nie chciał się wprosić na wesele. Wypił właśnie dwie niewielkie szklaneczki szkockiej i planował powrót do domu, gdy trafił na grupkę czarodziejów. Mężczyźni byli już dobrze podchmieleni, śmiali się i dyskutowali o jednej z druhen (Franceska miała czarne oczy jak węgle i nieznośnie czerwone usta). I jakoś tak uznali, że wyłaniający się z pubu Steward, jest jednym z gości weselnych. On miał na sobie czarne spodnie, czarną koszulę, czarne buty (nieodzowny znak żałoby, którą nosił mimo tego, że formalnie to Martin miał większe prawo rozpaczać niż on) i może to jego wygląd, a może bliskość restauracji z rzeczywistym weselem sprawiła, że został wzięty za jednego z gości weselnych.
- Widać, że jesteś od Roberta! – zawołał jeden z mężczyzn. Był niski, okrąglutki i mówił z bardzo ciężkim akcentem, silnie machając przy tym rękami. – Od razu mówiłem Catalinie, że normalni mężczyźni będą biegać do pubu na coś mocniejszego.
Tamtego dnia Patrick wcale nie czuł się normalnym mężczyzną. Nie miał zielonego pojęcia kim był Robert, kim Catalina i kim byli czarodzieje, którzy go zaczepili.
- Ja muszę już iść – próbował się jeszcze słabo wykręcić, ale jego słowa tylko bardziej nakręciły grupkę mężczyzn.
Jeden przez drugiego zaczęli wykrzykiwać do niego słowa w rodzaju: Ale jak to tak bez pożegnania?! A Catalina? A Robert? A Franceska o oczach czarnych jak węgle i nieznośnie czerwonych ustach? Tak nie wolno!
I tak Patrick trafił dokładnie na to samo wesele, na które trafiła Brenna. Najpierw trochę błąkał się bezsensu po sali. Tu mu wciśnięto tort do ręki, tam dostał szampana. Na tort nie miał ochoty, ale skoro Catalina wybierała go trzy miesiące to zjadł, bo jak tu sprawić przykrość Catalinie i to w dniu jej ślubu? Szampana wypił jednym haustem, bo to był właśnie ten okres w jego życiu, gdy pił trochę więcej. A potem jakoś poszło. Poznał wreszcie Franceskę, zobaczył Roberta i Catalinę, ktoś mu wcisnął lampkę wina („najlepsze są włoskie wina, synu!”), potem drugą lampkę wina („sycylijska słodycz, rzymska goryczka, jak włoskie kobiety, synu!”), za trzecią już podziękował, bo zaczynało mu od mieszaniny alkoholi szumieć w głowie. Jakaś włoska matrona zaczęła wypytywać go o miejsce pracy i rodzinę a potem zachwalać swoją córkę (niestety, nie Franceskę a Domenicę o różowych policzkach i jasnych włosach jak włosy Clare) – to był ten moment, gdy Steward uznał, że musi się odsunąć. Wymówił się tym, że dostrzegł znajomą twarz w tłumie i oddalił się pośpiesznie.
Zaraz zresztą spotkał Brennę.
- Co, ja? Myślałem, że ty mi to powiesz – rzucił mało elokwentnie, a potem rozejrzał się na boki i z miną przyłapanego na kradzieży cukierka dzieciaka, odpowiedział brygadzistce. – Nie mam zielonego pojęcia. Trafiłem tutaj przypadkiem i szukam sposobu, żeby wyjść. Problem w tym, że Włosi są strasznie towarzyscy i ilekroć zbliżam się do drzwi, któryś z nich mnie zgarnia. Albo poi winem, albo próbuje mi wcisnąć swoją córkę – poskarżył się szeptem.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
19.08.2023, 00:16  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.08.2023, 00:19 przez Brenna Longbottom.)  
- Och, ty też? – zdziwiła się Brenna. – Wyobraź sobie, że spotkało mnie dokładnie to samo. To chyba przez ten strój. Albo mają taki obyczaj we Włoszech? Że łapią przypadkowe osoby i zaciągają na wesele? – zastanowiła się, wciąż przyciszonym głosem. Po jej ustach błąkał się mimowolny uśmiech, bo w przeciwieństwie do Patricka nie miała za sobą świeżej żałoby i cały ten zbieg okoliczności bawił ją teraz podwójnie. – Tak, znowu: spotkało mnie to samo. To znaczy, nikt nie próbował wciskać mi swojej córki, ale jedna pani koniecznie chciała, żebym zatańczyła z jej synem. Bogowie, ten syn musi być naprawdę bardzo zdesperowany, bo faktycznie chciał ze mną tańczyć. Ma jakiś metr siedemdziesiąt wzrostu w kapeluszu. I mam wrażenie, że musiałabym go pobić, gdyby ten taniec potrwał chociaż sekundę dłużej – stwierdziła, wskazując ruchem głowy jednego z mężczyzn, dobre dziesięć lat od niej starszego i dobre dziesięć centymetrów od niej niższego. Ale nawet tą sytuacją zdawała się raczej rozbawiona niż przejęta. – Poza tym wiem, że Robert absolutnie nie zasługuje na Catalinę i prawdopodobnie niecnie ją uwiódł, i teraz ją gdzieś tu zamknie, bo tak mają w zwyczaju Szkoci. Zamykać swoje narzeczone w strasznych zamkach… – kontynuowała, ale jej wzrok teraz pomknął ku drzwiom. Zastanawiała się, czy jeżeli ruszą tam razem, zdołają sobie utorować wyjście, zanim ktoś ich dopadnie.
Tymczasem jednak zapanowało jakieś poruszenie. Ktoś coś zawołał, najpierw po włosku, później już po angielsku:
– Zapraszamy wszystkie panny! A później kawalerów! Pora przekonać się, komu przyjdzie potem stanąć na ślubnym kobiercu! Wyłońmy kolejną parę!
Rozległ się hałas, kiedy odsuwało się wiele krzeseł. Część dziewcząt – w tym ta o jasnych włosach – dosłownie pognało, zbijając się w niewielką gromadę. Parę szło z ociąganiem, jedna czy druga musiały zostać pchnięte ku reszcie, zachęcone przez krewnych okrzykami „no idź, idź, ciebie też to dotyczy”. Brenna rzuciła Patrickowi nieco zdezorientowane spojrzenie. Mugolski obyczaj rzucania bukietem jej był dość obcy – głównie dlatego, że akurat na dwóch, na jakich była w ostatnich latach, nie działy się tym podobne rzeczy.
– Oni chcą tu swatać ludzi, czy jak? To też przyszło z Włoch? – wymruczała, kiedy panna młoda ruszyła na środek sali, ze swoim pięknym, kolorowym bukietem.
Na swoje nieszczęście, Brenna powiedziała to nieco głośniej. I dokładnie ten osobnik, który zachwalał Franceskę z oczami jak gwiazdy, a teraz szedł do męskiej grupki, obrócił się w ich kierunku.
– Jak to, nie znacie tego obyczaju?! – obruszył się. – Która panna złapie bukiet, to długo już panną nie pobędzie! A który kawaler złapie muszkę, następny stanie na ślubnym kobiercu! Chodź, belladona, przecież Catalinie będzie przykro, że ktoś nie chce się bawić – namawiał, a na wypadek, gdyby nie namówił samymi słowami, schwycił także Brennę za nadgarstek i pociągnął, by potem lekko ją pchnąć ku reszcie pań. Ta trochę zdezorientowana, trochę nie chcąca robić sceny na weselu – bo przecież Catalinie z takiego powodu na pewno byłoby przykro – wpadła prosto w tłumek młodych czarownic w kolorowych szatach. Parsknęła cichym śmiechem, nie próbując jednak umykać ani nikomu tłumaczyć, że prędzej grozi jej żałobny całun niż weselny welon.
W końcu to było święto Cataliny i Roberta, a Breanna, wbrew temu, co sądzili niektórzy, posiadała odrobinę taktu.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#4
19.08.2023, 03:00  ✶  
Pod wpływem słowotoku Brenny Patrick poczuł przypływ konsternacji. Czyli, że jak to? Obydwoje trafili tutaj zupełnym przypadkiem? To dopiero był przypadek. Gdyby nie to, że tu był i była tu również akurat Brenna, nie uwierzyłby w tę historię. Uśmiechnął się kwaśno, uświadamiając sobie jednocześnie, że chociaż był przypadkowym gościem na weselu, na którym nigdy nie powinien się znaleźć, to bawił się tutaj… znośnie.
Było całkiem miło posłuchać o Catalinie, Francesce, nawet Domenice i nie myśleć o Clare. Było miło stanąć twarzą w twarz z Brenną i pojąć, że nie tylko on pojawił się tutaj trochę na krzywą gębę Tak, nadal nie wybrałby się tutaj z własnej woli, ale był na miejscu i było… miło?
- Bzdura! Robert kocha Catalinę – obruszył się cicho, gdy dotarły do niego dalsze słowa brygadzistki. – Angus, którego poznałem przy mojej drugiej lampce wina, powiedział mi, że Robert oświadczył się jej w gondoli, podczas weekendu w Wenecji a on się bardzo boi wody. A o tym, że nie zasługuje to na pewno powiedziała ci ciotka Gulia. Taka z wąsem – opisał kobietę takim tonem, jakby co najmniej wiedział kim była ciotka Gulia. W rzeczywistości nie miał zielonego pojęcia, ale Angus (bez wąsa) tak przekonująco mu opowiadał o całej historii, że musiał mu uwierzyć. – Catalina sama chce zamieszkać w tym zamku. Sprowadziła nawet mugolskiego tapicera z Włoch, żeby odrestaurował część mebli. – O tym również poinformował go wuj Angus.
Na dobrą sprawę, jakby się zastanowić, to wuj Angus chyba uważał, że Patrick jest gościem od strony panny młodej i dlatego z taką werwą rozprawiał o szczerych intencjach swojego bratanka, kuzynka czym kim tam był dla niego Robert.
Zamroczony umysł Patricka nie działał tak błyskotliwie jak ten należący do Brenny. Gdy ona szukała drogi ucieczki, on zapatrzył się na wzywającego na parkiet wodzireja. Coś tam wiedział o rzucaniu bukietami i muszkami. Może nie do końca chciał brać w tym udział, ale przyjemnie się na to patrzyło. No i od biedy, byle tylko nie sprawić przykrości Robertowi, mógłby pouciekać przed lecącą w jego stronę muszką.
- To taka niegroźna zabawa. Jedna z wielu na weselu – uspokoił brygadzistkę. Nie przyszło mu do głowy, żeby opowiedzieć jej coś więcej. Ale też do momentu, w którym właściwie została niemal imiennie wywołana do udziału, nie wziął pod uwagę by naprawdę miała zamiar to zrobić.
Tylko nie łap bukietu – próbował jej podpowiedzieć samym wyrazem oczu i mimiką.
Patrick wątpił by Brenna sama wpadła na pomysł przechwycenia bukietu, chyba że jednak nagle wygrałaby w niej chęć do rywalizacji i zwyciężenia w zawodach (tym razem tych matrymonialnych). Zresztą, uważał trochę, że takie zabawy zawsze były ustawione. Łapała jakaś dziewczyna, która już miała narzeczonego i potem ten jej narzeczony też łapał. Wszyscy się cieszyli a na następnym weselu byli państwo młodzi mogli powiedzieć, że to ich zasługa.
Stanął z boku by zobaczyć, która panna złapie bukiet. Machinalnie wziął od przechodzącego kelnera lampkę wina ("o smaku toskańskiego słońca, synu, jak temperament prawdziwego Włocha"). Obstawiał może Franceskę? Robiła na weselu prawdziwą furorę i wtedy łapanie muszki może się zamienić w krwawą jatkę. Albo Domenica? Ta wyglądała na zdeterminowaną by wygrać. Ciotka Gulia? Czy w tym wieku jeszcze można było nazywać się panną? Jeśli bukiet złapie ciotka Gulia to muszkę powinien przechwycić wujek Angus, uznał po chwili, popijając wino.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
19.08.2023, 09:23  ✶  
- Zgadzam się. Zresztą jak posłuchałam tej ciotki Guli, bo faktycznie ma niezłego wąsa, to mam wrażenie, że Catalina chętnie zamieszkałaby w mysiej dziurze, byleby od niej uciec. Ja bym chętnie zamieszkała. To trochę jak ja i ciocia Eva. Gdyby ciocia Eva mieszkała z nami, też wyszłabym za każdego chłopaka z własnym zamkiem. Co ja gadam, wyszłabym za dowolnego chłopaka z własną komórką, to byłoby lepsze niż ona codziennie przy śniadaniowym stole… I ojej, to takie urocze. Zawsze chciałam zobaczyć Wenecję. A jak on na nią patrzy, jak kroili tort – opowiadała z zapałem Brenna. Gdyby ktoś ich podsłuchał, pewnie za żadne skarby nie domyśliłby się, że nie znali ani Roberta, ani Cataliny, a jedynie Patrick uległ trochę atmosferze dzisiejszego wesela, a Brenna… była Brenną. – Zastanawiam się, jaki prezent im wysłać. Rozumiesz, Robert daje jej zamek. Ciężko wymyślić coś, co spodoba się dziewczynie, która dostaje zamek. Jestem na to za mało pomysłowa. Gdybym chociaż wiedziała, co lubią. Może zapytam Franceskę albo Angusa? Myślisz, że będą potrafili mi coś podpowiedzieć?
Może jakiś ładny antyk do zamku? Lustro? Albo coś, co przypomni im o zaręczynach w Wenecji – jak jakiś obraz tamtejszego artysty? Brenna naprawdę w tej chwili bardzo martwiła się, że mogłaby wybrać coś, co nie będzie podobało się dwójce zupełnie obcych ludzi. Byłaby smutna, gdyby okazało się, że jej podarek nie przypadł im do gustu…
Brenna nie zrozumiała, co chciał przekazać jej Patrick, ale przecież wcale nie planowała łapać bukietu. Nie tylko dlatego, że nie do końca pojmowała tę zabawę, obsesję miała raczej na punkcie Voldemorta niż zamążpójścia – i to wcale nie dlatego, że ten się jej podobał – i że duch rywalizacji budził się w niej raczej w przypadkach w rodzaju „kto szybciej wejdzie na ten dach”. Po prostu, zważywszy na to, że była tutaj „nielegalnie”, nie chciałaby zwrócić na siebie uwagi.
Tyle że…
Bukiet wyleciał w powietrze. Chociaż Catalina rzucała w tył, całkiem sprawnie wycelowała we Franceskę, być może swoją siostrę, sądząc po tym jak były podobne. Tyle że Domenica naprawdę była zdeterminowana, aby kwiaty przypadły właśnie jej. Podskoczyła, wyciągając rękę, by pochwycić bukiet nad głową niższej Franceski. Jej ręce już, już się miały na nim zacisnąć… ale… zamiast tego tylko nieco go podbiła, wybijając spod wyciągniętych rąk Franceski (i być może ratując tym samym kawalerów, zwłaszcza tych ze Szkocji, przed krwawą jatką, która mogłaby wybuchnąć, bo Franceska naprawdę miała oczy jak gwiazdy).
Bukiet trafił Brennę prosto w twarz. Zdjęła go odruchowo i wypluła jeden z płatków białej róży, który wpadł jej przy tym do ust. A potem przyszło jej do głowy, że popełniła bardzo, bardzo duży błąd, bo nagle wszyscy na nią patrzyli. I w jej głowie walczyły ze sobą trzy myśli.
Po pierwsze: powinnam była zrobić unik, przecież potrafię.
Po drugie: Domenica chce mnie chyba zamordować, mój wilczy zmysł wyczuwa zabójcze intencje.
Po trzecie: czy jeżeli teraz się stąd teleportuję z trzaskiem, to będzie bardzo niegrzeczne i zepsuje wesele tym miłym ludziom, którzy zasługują na wspaniałe wesele i na to, aby później zamieszkać w szkockim zamku z dala od ciotki Guli?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#6
19.08.2023, 19:45  ✶  
Z boku, gdyby ktoś ich obserwował i wiedział, że znaleźli się na tym weselu kompletnym przypadkiem, pewnie byłby zaskoczony tym, jak bardzo zaangażowali się w rozmowę o życiu dwójki ludzi, których sami w ogóle nie znali a teraz poznawali ich tylko dzięki temu, że opowiadali o nich członkowie rodzin.
Na trzeźwo, Patrick powiedziałby, że w jego przypadku to była kwestia wypitego alkoholu. Ale może wcale nie chodziło tylko o alkohol, ale o absurdalność sytuacji, o zajęcie myśli i o to, że Catalina i Robert wydawali się… zakochani w sobie? W dodatku wszyscy dookoła też ich kochali? A Steward po prostu wierzył w miłość?
- Myślałem tylko, żeby im przesłać kartkę i bilety wstępu do Gabinetu Luster – przyznał, marszcząc czoło. Gdy Brenna tak przedstawiała sprawę, nagle jego prezent wydał mu się dość… mierny. Nawet jeśli był tylko sumą wypadkową przypadku i chęci zadośćuczynienia za ten przypadek. – O, Angus z pewnością wie mnóstwo o obojgu. To chyba brat ojca Roberta? Albo kuzyn?
Problem z koligacjami rodzinnymi polega na tym, że wiedzą o tym kto i kim jest posiadali głównie sami zainteresowani. Rozmawiając z Angusem, Steward nawet nie próbował ich zrozumieć. Teraz było mu trochę z tego powodu głupio.
A potem nie miał już szans by dłużej się nad tym zastanawiać. Stał z lampką wina i przyglądał się jak w Brennie zwyciężył duch rywalizacji. To, że złapała bukiet to może było za dużo powiedziane, ale… miała go w ręku.
- No, moi państwo, mamy zwyciężczynię! – zawołał jowialnie wodzirej. – Nasz przyszła Panna Młoda! – przedstawił ją. – Jak masz na imię?
Patrick jednym haustem dopił trzecią lampkę wina i odstawił ją na tacę. Przez chwilę nawiedziło go dziwne przeczucie, że za moment Brenna przyzna się, że trafiła tu przypadkiem i doda, że chętnie odda bukiet jakiejś bardziej chętnej do ożenku dziewczynie.
- Panowie, gdybym nie był żonaty, sam bym się teraz rwał do łapania muszki! – zachęcił wodzirej a do Stewarda dotarło, że nie mógł Brenny tak zostawić samej.
Mijając ją posłał jej dziwne spojrzenie. Jakby nie bardzo wiedział, co powinien w tym momencie zrobić. W normalnych okolicznościach, nawet nie dałby się zaciągnąć do zabawy. Nie, bo był na weselu, na którym absolutnie nie powinien być; nie, bo nie miał narzeczonej a całowanie obcej kobiety na oczach rozbawionego tłumu wydawało mu się co najmniej nie na miejscu; nie, bo chociaż nie był już z Clare (ta nawet nie żyła) to wciąż czuł się trochę tak, jakby ją miał zdradzić? Ale teraz to nie były normalne okoliczności. Teraz – może przez wypity alkohol albo dlatego, że Brenna była jedyną osobą, którą rzeczywiście znał, poczuł że musi ją uratować przed jakimś innym, obcym facetem, który będzie próbował łapać muszkę.
- Dziewczyna ładna to i kandydaci chętni!
Patrick akurat liczył na to, że nie będą chętni, że wszyscy mają narzeczone i będą uciekali przed lecącą w ich stronę muszką najszybciej jak się da. Dlaczego? Bo on nie do końca ufał w tym momencie własnej koordynacji.
A jednak dał radę. Co prawda nie zrobił tego w najładniejszym stylu, dość brzydko popychając krępego, młodego mężczyznę, który już unosił rękę by złapać muszkę. Ale dał radę.
Patrick posłał rozbrajający uśmiech Brennie.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
19.08.2023, 20:00  ✶  
Brenna z kolei była osobą, która po prostu lubiła ludzi. Lubiła ich obserwować, zagadywać, potrafiła przejąć się kimś zupełnie obcym. I pewnie sama zapytana o to, byłaby zdziwiona, że ktoś w ogóle pyta, chociaż ich zachowanie zaiste… było absurdalne.
- Hej, to genialny pomysł. Przecież oni wyraźnie są bogaci, a ty podarujesz im przygodę zamiast czegoś, co mogą kupić sami – powiedziała Brenna szczerze. – Mogli o tym miejscu nie słyszeć, Catalina przecież jest z Włoch, a Robert ze Szkocji i coś mi nawet wspomniano, że część rodziny studiowała gdzieś za granicą, nie w Hogwarcie… Ale w takim wypadku zainspirowałeś mnie, podaruję im lustro. Może takie, które jest zaklęte i pokazuje, jak będziesz wyglądać w danym ubraniu? Poszukam po domach aukcyjnych.
Chwilę później jednak wszystko wzięło niespodziewany obrót.
- Ja… ehem… Brenna… Em… nie mogę go oddać? – upewniła się Brenna, jakby usłyszała echo myśli Patricka, kiedy nagle usłyszała, że jest przyszłą panną młodą i spoglądała to na bukiet, to na rozczarowaną Franceskę, to na wściekłą Domenicę. [b] – Ja naprawdę chętnie go oddam – dodała, trochę słabym tonem, powstrzymując się przed wspomnieniem, że tak w ogóle to może wyczarować drugi, podobny bukiet, żeby obie dziewczyny były zadowolone.
Wodzirej był jednak nieubłagany i pociągnął ją na środek. A Brenna, która zwykle świetnie odnajdowała się w każdej sytuacji, tym razem, wyjątkowo – nie była pewna, czy śmiać się czy płakać. Catalina objęła ją serdecznie i zaczęła coś pleść do ucha, a Brenna odruchowo odpowiadała, i chyba pannie młodej tej nie przyszło do głowy, że Brenny wcale nie powinno tutaj być, a pan młody właśnie uznał, że jego świeżo poślubiona żona i dama od bukietu to serdeczne przyjaciółki…
Była jednak bardzo wdzięczna Patrickowi, że złapał tę muszkę. Obawiała się, że gdyby dorwał ją na przykład syn tej pani, która chciała ją swatać, mogliby próbować od razu wydać ją za mąż. Ta starsza dama zapewne byłaby gotowa wydać syna nawet za owcę, gdyby tę odpowiednio ubrać.
– Mamy zwycięzcę! A teraz przyszła panna młoda i przyszły pan młody razem zatańczą! – oświadczył prowadzący całą imprezę tonem nieznoszącym sprzeciwu. A Brenna się nie sprzeciwiała – i tak narobili na tej całej imprezie dostatecznie wiele zamieszania.
– Mój bohater – powiedziała z rozbawieniem, wyciągając rękę do Patricka. Kolejne słowa wypowiedziała już znacznie ciszej, kiedy na parkiet – dzięki Merlinie, zaczęły napływać nowe pary, nie zostali na nim sami. – Po tym tańcu stąd uciekamy. Choćby oknem. A przynajmniej ja uciekam. Może jak pójdziemy do drzwi razem, nikt nas nie porwie. Tylko musimy mieć w rękach kieliszki, bo inaczej ktoś je na pewno zaoferuje – oświadczyła, uśmiechając się do niego szeroko.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#8
20.08.2023, 00:02  ✶  
Ach, zatańczą.
Dopiero po słowach wodzireja do Patricka dotarło, że to było jednak jedno z tych grzecznych wesel, na których nowo wybrani młodzi po oczepinach tańczyli a nie całowali się publicznie. Cóż, to nawet lepiej. Będzie potem mniej niezręcznie w pracy.
- Następnym razem jak złapiesz jakiś bukiet to nigdy nie mów na głos, że chętnie się go pozbędziesz – mruknął, gdy już zaczęli tańczyć. – To podobno przynosi pecha. Jak złapałaś to udawaj, że czekasz już tylko na kapłana i narzeczonego. Przynajmniej do chwili, w której zejdziecie z parkietu.
Nie chciał brzmieć jakby ją pouczał a jego rozbawione spojrzenie raczej wskazywało na to, że i jego cała sytuacja raczej bawiła niż przerażała lub irytowała.
Steward nieźle tańczył, głównie dlatego, że dość długo dziadkowie myśleli, że pójdzie w ślady wuja i zostanie dyplomatą. A jako dyplomata powinien znać się na wielu, nie do końca potrzebnych normalnym czarodziejom rzeczach (takich jak taniec, etykieta lub dziwaczne mugolskie zwyczaje).
- To doskonały pomysł – dodał, gdy wspomniała o ucieczce po tańcu. Raz, dwa, trzy. Raz, dwa, trzy. Dwa do przodu jeden w bok. Dwa do tyłu jeden w przód. Po łuku, bo tak lepiej to wygląda z boku. Jak prowadziła melodia. – Bo obawiam się, że Domenica naprawdę nastawiła się, że tego wieczoru znajdzie męża.
W istocie dziewczyna stała z przyklejonym do twarzy nieszczerym uśmiechem i patrzyła na nich ponuro. Patrick wątpił, by rzeczywiście marzył jej się związek akurat z nim, ale na sali było trochę przystojnych mężczyzn (w dodatku bardziej w jej wieku). Przypadkiem pokrzyżowali Domenice plany.
- Wyprowadzę nas – zaproponował. – Jako nowy pan młody, mogę chyba chcieć zamienić kilka słów na osobności z moją wybranką.
I kiedy taniec dobiegł do końca a oni wreszcie zeszli z parkietu, objął Brennę ręką w pasie i pociągnął za sobą w stronę drzwi. Tym razem nikt ich nie zatrzymywał, bo goście najwyraźniej uznali, że rzeczywiście chcieli ze sobą spędzić chwilę na osobności.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2002), Patrick Steward (2059)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa