• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu v
« Wstecz 1 2 3
[15.05.72] Nokturn, kadzidła i obserwatorzy

[15.05.72] Nokturn, kadzidła i obserwatorzy
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
20.08.2023, 22:58  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.09.2023, 18:39 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic II

Brennie zdarzyło się już przyjąć śledztwo zlecone przez ducha, przez kota i przez człowieka, który zgłosił własną śmierć.
Podążanie tropem domniemanych trucicieli, bo zgłoszenie złożył wampir, który ją wcześniej pobił, nie było może zupełnie typowe nawet wedle standardów Longbottom, ale też nie mieściło się jeszcze na skali pięciu najdziwniejszych sytuacji z ostatniego roku. I chociaż wobec Rookwooda była nieufna, dla Brenny nie miało znaczenia, kto składał zawiadomienie i w jakich okolicznościach. Takie podejście wpajali jej ojciec i dziadek. Musiała to sprawdzić. I musiała znaleźć Williama Watchera, nawet i bez tego zawiadomienia – choćby po to, by dowiedzieć się, czy życzył sobie składać zeznania w sprawie napaści.
Znalezienie Williama okazało się zaskakująco proste. Chlapnął trochę za wiele swojej koleżance, której mieszkanie przy Horyzontalnej Brenna wczoraj odwiedziła. Parę rozmów, sprawdzenie kilku rzeczy i tego ranka stanęła na jego progu.
Co zabawne, ułatwił sprawę, od razu sięgając po różdżkę na widok Brygadzistów. Kiedy już pięć minut później wyjaśniła mu uprzejmie, że właściwie chciała jedynie porozmawiać z nim o pobiciu w Dziurawym Kotle, ale chętnie dowie się więcej o tych wszystkich przedmiotach w jego mieszkaniu, chyba zrobiło się mu nieco głupio. Na tyle głupio, że nawet sypnął to i owo, zapewne z nadzieją zwalenia winy na kolegę. To, czego nie sypnął, zdołała wyciągnąć za pomocą widmowidzenia. I ostatecznie trop doprowadził ich tutaj, na Nokturn, do miejsca, którego mieli używać do produkcji i rozprowadzania substancji. Ledwo parę godzin później, z nadzieją, że koledzy Watchera nie zdążą uciec. Brenna była tym bardziej zacięta, że przez notatki znalezione w mieszkaniu Watchera, zastanawiała się, czy to przypadkiem nie kadzidła Williama i jego kumpli sprawiły, że swego czasu skończyła błądząc w alejce przy Pokątnej, na wpół oszalała od halucynacji.
– Nie jest nas za mało? – spytał nieco nerwowo Sadwik. Brenna westchnęła. Wcale nie miała ochoty zgarniać tutaj młodego Brygadzisty, ale mieli absolutne braki w zespole. Jej własna partnerka wciąż dochodziła do siebie. A nie zamierzała ryzykować i iść tu sama albo tylko z Mavelle. Nie na Nokturn, nie, kiedy nie znali pełni skutków wycieczki do Limbo, nie, kiedy mogło dojść do walki.
– Nas jest piątka, a ich w najlepszym razie dwójka – wyjaśniła cierpliwie, przyciszonym głosem, spoglądając w okna kamienicy, na której piętro mieli właśnie się teleportować, by potem wtargnąć do mieszkania. Oni stali tu we trójkę, pozostała dwójka – z drugiej strony budynku, przy głównym wejściu i tamci mieli wparować tamtędy. Żadne z nich rzecz jasna nie miało na sobie mundurów Brygady. Niektórzy ot nijakie ciuchy, a Apollo posunął się nawet do założenia szmat, w których wyglądał jak wariat – co tylko świadczyło o tym, że nim nie był i doskonale potrafił wtopić się w tło. – Z tego, co wygadał Watcher, nie są mistrzami pojedynków ani okrutnymi czarnoksiężnikami. To nie śmierciożercy, Michael. Poza tym istnieje spora szansa, że nawet ich nie zastaniemy. Apollo obserwował mieszkanie i nikogo nie widział.
Mogli siedzieć w środku, naćpani własnymi produktami. Mogli akurat robić coś na mieście. Albo mogli – chociaż ta opcja nie podobała się Brennie ani trochę – usłyszeć o tym, że Brygada zgarnęła Williama i na wszelki wypadek zniknąć bez śladu.
– Gotowi? Teleportujemy się na trzy. Raz… dwa…


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#2
20.08.2023, 22:58  ✶  
Miała poważne wątpliwości co do tego, czy na pewno powinna tu być. Wydarzenia ostatnich dni pokazywały, że branie udziału w akcjach raczej nie jest najrozsądniejszym pomysłem pod słońcem. Już raz zemdlała, drugi raz została powalona na kolana. I żeby to jeszcze była kwestia przeciwnika! Ale nie – wszystko działo się w jej głowie i żyła teraz w ciągłej niepewności, czy przypadkiem to się nie powtórzy (zakładała, że tak) i kiedy (w najgorszym możliwym momencie, oczywiście, czyli wypadałoby na dokładnie teraz, kiedy będą machać różdżkami, by przełamać opór. Tego też się spodziewała. Zresztą – zakładała same najgorsze rzeczy, bo przecież naprawdę mogli nikogo nie zastać).
  Dlatego nie była przekonana, cz powinna iść. Bo może okazać się tylko ciężarem („to nie śmierciożercy” – być może, ale nawet zwierzę, zapędzone w kąt, się broni). Z drugiej strony – nie byłyby tylko we dwójkę, jak wtedy (a to byłoby już BARDZO nierozsądne, eufemistycznie mówiąc), no i te nieszczęsne braki kadrowe. Te same, przez które nie rzuciła wszystkim w trybie natychmiastowym i nie siedziała teraz w sadzie lub we własnym pokoju, pochłonięta przelewaniem obrazów na papier. Lub nie wywracała bibliotek do góry nogami, szukając odpowiedzi. A pytań przecież miała bardzo wiele.
  Nie powinna tu być – oceniała ryzyko na zbyt wielkie. A jednak – proszę. Stała tu, słuchając wątpliwości Sadwika oraz wyjaśnień. I obserwując budynek jednym okiem. Bo a nuż któryś z kumpli Warchera postanowi wyjść? To by „trochę” wymusiło zmianę planów. Z drugiej strony… Hm. Chyba trzeba będzie wykroić trochę czasu na dodatkowy kurs, ale nie – nie ma co tego roztrząsać w tej chwili. Teraz liczyło się tylko zadanie.
  Czy byli gotowi? Rzuciła Brennie wiele mówiące spojrzenie. Priorytetem byli ci kumple i nimi należało zająć się w pierwszej kolejności. Jeśli Mavelle odpadnie – oby to było tylko niesprawdzone czarnowidztwo – to i tak przede wszystkim liczył się ich cel. I towarzysze. Nie chciała przecież, żeby przez nią doszło do tragedii…
  - Gotowa – potwierziła, zaciskając mocniej palce wokół różdżki. Raz, dwa i… trzask aportacji.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
20.08.2023, 23:00  ✶  
I trzask.
W jednej chwili stali w alejce, w drugiej byli już na piętrze. Brenna posłała w drzwi zaklęcie, otwierając je w ten sposób… i chyba podświadomie spodziewała się, że zostaną zaraz zaatakowani, bo jakoś przywykła, że jeżeli coś mogło iść nie tak… to cóż, szło bardzo, bardzo nie tak. Nic takiego jednak się nie przydarzyło.
I w gruncie rzeczy to też było „nie tak”, bo oznaczało, że koledzy Watchera uciekli.
– Cholera – mruknęła cicho, po czym nasłuchiwała przez chwilę, czy z parteru nie słychać odgłosów walki. Kiedy jej uszu nie dobiegły żadne krzyki, świst zaklęć ani trzaski, przekroczyła próg. Oczywiście, z uniesioną różdżką, trzymając ją w takiej pozycji, że mogła błyskawicznie rzucić protego – nawyk, jaki wyrabiał się w tej robocie po paru latach.
Pomieszczenie, do którego weszli, było puste… w takim sensie, że w środku nie znaleźli żadnych ludzi. Było tu za to trochę porzuconych rzeczy, na oko Brenny ewidentnie wskazujących na to, że przygotowano tutaj jakieś specyfiki. Ale niewiele. Trochę za mało. Longbottom przykucnęła i najpierw przesunęła ręką nad plamami po stearynie, zaschniętymi od jakiegoś czasu, a potem skupiła spojrzenie na ziołach wysypanych na podłogę tu i ówdzie. Nie wiedziała, jakie, ale mogła ocenić, że te same: jakby komuś rozsupłał się woreczek i zgubił zawartość…
– Ktoś ich ostrzegł – powiedziała ponurym tonem. Działali bardzo szybko, ale i tak nie była zaskoczona. Watcher mógł ich ostrzec, bo kiedy dopadła go w jego mieszkaniu, wyglądało to trochę, jakby się pakował… (Uciekał przed nią? Przed Saurielem?) Ktoś z Nokturna mógł po prostu zauważyć, że wdał się w bojkę z Brygadą i wspomniał o tym kolegom. Albo ci zorientowali się, że ten zniknął i dodali dwa do dwóch…
Możliwości było wiele, efekt jednak bardzo dla nich niezadawalający. Jeden z trzech. W areszcie mieli tylko jednego z trzech. Brenny nie mógł usatysfakcjonować inny rezultat niż trzeciej z trzech, a najlepiej, to żeby było ich jeszcze więcej, bo może wcale nie działali sami?
Nic.
Były sposoby, aby się dowiedzieć, nawet jeżeli zajmie to więcej czasu.
– Michael, obstawiaj nas, proszę. Mavy? Czujesz coś? – zapytała, zdając się na słynny nos Bonesów, czulszy nawet niż nos Brenny, gdy stawała się wilkiem. Sama podniosła się i zaczęła przemieszczać wzdłuż pomieszczenia, mrucząc pod nosem inkantację apare vestigum i rozsypując widmowy, złocisty pył. Ślady nóg, jakie się w nim ukazały, świadczyły o bardzo pośpiesznym poruszaniu się…
Mavelle mogła jeszcze złapać ulotny zapach ziół, kadzideł (wyczuwalny pośród innych, nieprzyjemnych woni). Wietrzejące powoli tropy ludzi: spędzili tu dość czasu, by woń wychwyciła, chociaż już ruszenie za nią było niestety niemożliwe – minęło przynajmniej ze dwie godziny, a nie miała żadnych elementów odzieży czy rzeczy osobistych.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#4
20.08.2023, 23:00  ✶  
Za tego rodzaju otwarciem drzwi zwykle szły zaklęcia. Dużo zaklęć, bo tych niezbyt miłych, a mających na celu spacyfikowanie oraz obronę. Tym razem, choć była gotowa reagować, to… nie wydarzyło się nic.
  Z jednej strony dobrze – odpadały najgorsze scenariusze (przynajmniej w większości – jeszcze mogło się okazać, że delikwenci zostawili jakieś „prezenty” dla tych, co po nich przyjdą…), z drugiej zaś – całe ich zadanie właśnie zdawało się wziąć w łeb. No dobrze, nie tak znowu całe – kwestia dalszego prowadzenia dochodzenia i szukania tropów, ale wciąć – sprawa miała ulec rozwleczeniu się, a nie zakończeniu tu i teraz. Przynajmniej jeśli chodziło o ten konkretny etap całego wątku.
  Do środka weszła z uniesioną różdżką i minęło trochę czasu, zanim ostatecznie zdecudowała się ją opuścić, co bynajmniej nie równało się z jej odłożeniem. Przeciwnie, zacisnęła palce na „patyku”, krążąc po wnętrzu lokum i szukając wskazówek. Jednocześnie jakaś część kobiety – co tylko utwierdzało Mav w słuszności wzięcia urlopu – odczuwała ulgę. Nie doszło do starcia i nie stała się nagle ciężarem dla innych, bo wspomnienie wybrało sobie dokładnie ten moment na wypłynięcie na wierzch oraz „wyłączenie światła”. Nie tak to powinno wyglądać, gdy była na służbie.
  Swój nos wykorzystywała praktycznie od chwili, gdy przekroczyła próg. Krążyła nie tylko w poszukiwaniu widocznych śladów i dowodów, ale również i mniej materialnych wskazówek. Niestety wyglądało na to, że spóźnili się znacznie więcej niż klasyczne „5 minut”. Żeby to szlag.
  - Jak na razie nic, co mogłoby się przydać – odparła dość ponurym tonem – Wynieśli się na tyle dawno, że bez czegoś przesiąkniętego ich zapachem nie dam rady tropić – dodała jeszcze, skupiając spojrzenie nie tyle na kuzynce, co na efektach apare vestigum. Czy złoty pył przyniesie odrobinę więcej odpowiedzi niż obraz, jaki tu zastali?
  Zmarszczyła krótko brwi, zaciągając się jeszcze raz miszmaszem zapachów. Woń Brenny, brygadzistów, najróżniejsze smrodki (i tak nie równały się z zapachami, którymi niejeden raz jej nos został uraczony; nawet nie znajdowały się blisko podium najgorszych smrodków) oraz… hm, to trąciło pewne struny pamięci.
  - Ale… – dodała z pewnym wahaniem w głosie – czuję tu kadzidło. Nie jestem pewna, czy to dokładnie to samo, niemniej przypomina mi zapach, którym była cała uwalana, gdy zabierałam cię z Nokturnu. Pamiętasz? Dostałam wtedy sowę – mruknęła, grzebiąc we wspomnieniach. Brenna wtedy miała „małego” pecha, trafiając na rozprzestrzenione kadzidła. Czyżby trafili na trop „mądrego inaczej”, który wtedy się „bawił”? Być może – pamięć to coś zawodnego, a w tej chwili miała coraz mniej powodów, żeby jej ufać. Lub po prostu te specyfiki były do siebie podobne.
  Jeśli trafiła na jakąś szafkę czy cokolwiek mogącego służyć za schowek – nie omieszkała do niego zajrzeć. A nuż zapomnieli czegoś zabrać i da się to wykorzystać jako dowód?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
20.08.2023, 23:01  ✶  
Złocisty pył zawirował i opadł, nie przynosząc odpowiedzi. Ślady wiodły ku wyjściu, a potem się urywały: wyglądało na to, że po wyjściu z pomieszczenia mężczyźni dokonali aportacji. Zaklęcie powiedziało im tylko tyle, że ktoś opuścił ten lokal w dużym pośpiechu.
Na całe szczęście, miały w rękawie kilka sztuczek. Nos Mavelle może nie mógł pomóc im podjąć tutaj tropu, ale później na pewno ułatwi rozpoznanie. A Brenna z kolei… cóż, miała swój szósty zmył.
Czy raczej trzecie oko.
Odwróciła się do kuzynki, gdy ta wspomniała, że zapach jest znajomy i spojrzała na nią z namysłem.
- To wtedy na pewno nie był przypadek. Najpierw Regina, potem ja, w międzyczasie trzy inne osoby… a zgłaszający opowiadał podobną historię. Może to kadzidło faktycznie rozpalili oni? Albo sprzedali je winnym – stwierdziła z namysłem. Oczywiście, mogła się mylić. Ale nawet jeżeli nie oni doprowadzili ją do takiego stanu, to skoro składniki były podobne, z dużym prawdopodobieństwem zafundowali nieprzyjemne doznania , podobnych do tych, jakie przeszła, innym ludziom. A to oznaczało, że… należy ich dopaść.
– Michael, zechcesz nas na chwilę zostawić same? Przypilnuj wejścia, proszę – poprosiła łagodnie stażysty. Rzucił jej niepewne spojrzenie, ale się wycofał. Brenna nie chciała widmowidzieć przy nim. Nie było pewności, czy zostanie w Brygadzie. A chociaż nie trzymała tego w jakiejś strasznej tajemnicy, to i dobrze, jeżeli wszystkich twoich umiejętności nie zna cały świat. Zwłaszcza przestępcy.
Kiedy drzwi zamknęły się za młodzieńcem, Brenna wyciągnęła z kieszeni opakowanie świec. Odpakowała je, ustawiając krąg na środku pomieszczenia. Zabrała jeden z kociołków – bo widma miejsca powinny wystarczyć, ale zawsze dobrze jest mieć dodatkowy punkt zaczepienia. Później ruchem różdżki rozpaliła knoty i weszła do środka, by usiąść na brudnej podłodze. Robiła to już setki razy, najmniej kilkanaście przy Mavelle: spoglądała w dym i szukała w nim obrazów przeszłości.
Teraz też zapadła się w nich na długą chwilę. Dostatecznie długą, aby usłyszeć strzępy rozmów sprzed paru godzin oraz zobaczyć jedną z twarzy. Starała się ją zapamiętać: tak jak się szkoliła, by móc opisać ją jak najdokładniej kuzynce i ułatwić sporządzenie portretu pamięciowego. Nazwisko, które padło też się na pewno przyda…
– Nie mam wiele, ale jest to jakiś początek – powiedziała z ulgą. Chciała szybko zamknąć tę sprawę. I zająć się tymi, które zostały po Beltane, bo ostatnio mieli… wiele paskudztw. A właściwie cała Anglia miała wiele paskudztw. Dźwignęła się powoli na nogi i machnięciem różdżki zgasiła świece, a potem obróciła się znów ku kuzynce…


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#6
20.08.2023, 23:02  ✶  
No i pięknie – lokal wyczyszczony, delikwenci się po prostu aportowali i nie szło wyśledzić w takim razie, dokąd się udali (nawet gdyby miała coś, co pozwoliłoby ich tropić – ot, skończyłaby zapewne tuż za progiem i tyle, niestety), generalnie rzecz ujmując, znaleźli się trochę w kropce. Trochę, bo istniał pewien as w rękawie, aczkolwiek istniała pewna szansa, że i ten nie zadziała.
  - Może… Hm, nie sprawdzałaś przypadkiem, w którym dokładnie miejscu wy wszyscy wyczuliście ten zapach? – podsunęła z namysłem. Byłby to jakiś punkt zaczepienia, być może – wonie, owszem, trochę potrafiły się nieść, ale… to nie tak, że w końcu się nie rozwiewały, zwłaszcza na otwartej przestrzeni, gdzie wiatr mógł rozwiać na wszystkie strony świata. W pomieszczeniach było łatwiej – tu zapachy utrzymywały się znacznie dłużej, ale na zewnątrz, zwłaszcza jeśli do niczego się nie „przyczepiły”…? To już było zdecydowanie gorzej.
  Na wszelki wypadek sama również stanęła przy drzwiach – niby Michael pilnował ich już z drugiej strony, ale wciąż, wolała zminimalizować ryzyko, że wpadnie na pomysł, że koniecznie musi w tej chwili się wrócić i ponownie wsadzić tu nos. A mimo wszystko podzielała opinię Brenny: dobrze, jeśli wszystkich umiejętności nie znał cały świat. Tak że na wszelki wypadek wolała się po prostu zabezpieczyć.
  Czekała cierpliwie, skupiając się głównie na kuzynce; czasem się przecież zdarzało, że spojrzenie w przeszłość wychodziło bokiem, stąd też była w gotowości, by posłużyć pomocą. Tym razem najwyraźniej wszystko się udało, przez co się rozluźniła – i jednocześnie sobie uświadomiła, jak bardzo przez ostatnie chwile była spięta. O wiele za bardzo, aż czuła charakterystyczne napięcie w ramionach, podpowiadające, że długa i gorąca kąpiel to coś, co powinno się bardzo, bardzo przydać.
  - Czyli mamy jakiś punkt zaczepienia, wspaniale. Dobra robota, Brennie – pochwaliła kuzynkę; jakkolwiek by nie patrzeć, naprawdę się spisała, nawet jeśli nie było tego wiele. Bo równie dobrze mogło jej się po prostu nie udać użyć mocy, jaka w niej drzemała. I w zasadzie chyba nie było już nic więcej, co mogliby tu odnaleźć, a co za tym idzie – można by było się stąd zbierać. Tylko że… no właśnie...

!longbottom5
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#7
20.08.2023, 23:02  ✶  
- Mój czas się skończył, prawda? - Widziałaś przed sobą swoją matkę. Wyciągała rękę w twoim kierunku i uśmiechała się ciepło.

- Tak, głupku. Nie zorientowałeś się po tym, że przywiózł cię tutaj pociąg jadący do Hogwartu? - Parsknęła śmiechem i ty również nie mogłaś tego śmiechu powstrzymać. To naprawdę był koniec, umarłaś tam, ten Śmierciożerca cię pokonał. Wciąż znajdowało się w tobie wiele zmartwień i...

- Myślisz o nich, prawda? Ja też myślałam o tobie, kiedy tutaj przyszłam. Głowa ci mówi: zawróć, bo one...

Nie dadzą sobie bez ciebie rady - powiedzieliście równocześnie.

- A pamiętam, jak mówiłeś przez zaciśnięte zęby, że nigdy nie będziesz taki jak ja i ojciec.

- A teraz jestem.

- I teraz też mogę powiedzieć ci, że twoje dzieci są o wiele mniej kruche, niż ci się wydaje. To już nie są małe dziewczynki, to dorosłe kobiety, które dadzą sobie radę. Nie musisz nawiedzać ich do końca życia, żeby wiedziały, co mają robić. Wychowałeś je na dobrych ludzi.

Nie wiedziałaś, czy powinnaś na to odpowiedzieć.

- Chodź. Ojciec na ciebie czeka.

Ostatecznie weszłaś do ognia.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
21.08.2023, 11:20  ✶  
- Żeby to było takie proste, Mav. Był subtelny, tak subtelny, że nie zwróciłam na niego uwagi, a potem… potem już nie pamiętałam, gdzie jestem, dokąd idę, ze wszystkich stron napierały na mnie ściany i wszędzie widziałam widma – westchnęła Brenna. Niekoniecznie dotarły do źródła tych kadzideł (chociaż Brennie bardzo ulżyłoby, gdyby tak się stało, mogłaby odhaczyć jedną sprawę), ale cokolwiek tu produkowano, było podobne. I na pewno wytwarzano je nielegalnie, bez koncesji, bez żadnych gwarancji, co do bezpieczeństwa, bez podatków.
A to oznaczało, że powinno zostać usunięte z ulic.
– Myślę, że coś mamy, a ty może pochwycisz zapach… – mruknęła Brenna chwilę później, kiedy dźwigała się z podłogi. Tym razem nie było żadnych sensacji. Nie mdlała, nie straciła ostrości widzenia, krew nie pociekła jej z nosa. Talent widmowidza był kapryśny, ale w tym wypadku zadziałał jak trzeba.
Kiedy jednak Longbottom odwróciła się do kuzynki, natychmiast zrozumiała, że nie tylko ona właśnie patrzyła na czyjeś wspomnienia. Znała już to zamglone spojrzenie, zastygnięcie w miejscu: widziała je u Bones. Widziała je u Victorii. Była niemal pewna, że i ona wyglądała podobnie, gdy otaczał ją dym świec.
Brenna jednym skokiem dopadła kuzynki, przytrzymała, na wypadek, gdyby ta miała upaść. Objęła ją w pasie, drugą ręką schwyciła jej dłoń.
(Zimną. Tak bardzo zimną. Ale to nie miało znaczenia: Brenna łapała Mavelle za dłoń od zawsze, a potem ją gdzieś prowadziła, do lasu, do okna, by uciec przez nie z balu, do łazienki Jęczącej Marty, na nocną włóczęgę po Hogwarcie, w uliczki niemagicznego Londynu, do kawiarni, a czasem na bagna pełne nieumarłych – żaden chłód nie mógł sprawić, że przestanie.)
– Mavy, skarbie? Usiądźmy może? – zaproponowała, chociaż usiąść mogły tutaj tylko na podłodze, ale jakie to miało znaczenie? Spoglądała na Bones zaniepokojona, bo nie była pewna, co to zobaczyła, a Brenna doskonale wiedziała, że w cudzych wspomnieniach można znaleźć rzeczy, których nie chce się oglądać. A wujek całe lata był aurorem i… i był wujkiem. To wszystko utrudniało, zwłaszcza, że strata wciąż była świeża i żadne z nich nie zdążyło przebyć żałoby.
(Dwa miesiące, wyczytała Brenna, kiedy ukradkiem zajrzała do książki na ten temat w bibliotece Parkinsonów. Najbardziej intensywna żałoba trwa dwa miesiące. Dlatego starała się nie zerkać ukradkiem na Dany i Lucy, dać im czas, bo może… może…
Tyle że Mavelle nie miała szansy przebyć tej żałoby, skoro wspomnienia Derwina wciąż śpiewały w jej umyśle.)


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#9
26.08.2023, 18:02  ✶  
Machinalnie przytaknęła. No tak, nie każdy szczycił się czułym nosem, ale z drugiej strony… chyba można było mniej więcej prześledzić, gdzie się było na Nokturnie? Przed tym, zanim umysł spłatał figla i wszystko się rozmyło. Ale tę kwestię jednak odłożyła na później, skupiając się na czymś innym.
  Bo widmowidzenie jednak nie było czymś, co dało się sprowadzić do pstryknięcia palcami. Czasem kosztowało… i dlatego wolała po prostu skupić się na Brennie, gdyby coś jednak poszło nie tak. Ale mimo najszczerszych chęci, na dłuższą metę, to nie miało prawa się udać.
  Bo nie tylko Longbottom oglądała właśnie przeszłość.
  Nie, tym razem nie mdlała, nie zaznawała szarpiącego wręcz bólu, pragnienia, żeby to się w końcu skończyło. Ale oczy się zaszkliły. Nie, nie dlatego, że działa się w jej sposób krzywda, którą odczuwała fizycznie, ale, ale…
  … babcia. Zobaczyła babcię. Czekała na nią – niego tak naprawdę, choć ciężko było postawić granicę; widziała i odczuwała przecież wszystko tak, jakby naprawdę tam była – przez te wszystkie lata czekała, żeby przywitać po drugiej stronie…?
  Dłoń zaciśnięta na dłoni. Nie potrzebowała podtrzymania, bynajmniej, ale zamiast zwiększyć dystans pomiędzy nimi – przylgnęła do Brenny, wtulając się w nią. Zapominając, że przecież była zimna, że niewątpliwie w ten sposób sprawi, że i kuzynce będzie w najlepszym przypadku chłodno (nawet jeśli od początku sprawiała wrażenie, że jej to nie przeszkadza – Mav i tak starała się pilnować pod tym względem). Ale teraz, teraz…
  - Widziałam babcię – szepnęła cicho, pociągając zaraz nosem. Starała się mimo wszystko nie rozpłakać do końca, co było trudne; nie czas i nie miejsce na rozklejanie się, ale kłębiące się emocje były silne, zbyt silne, żeby dało się je opanować tak po prostu, od niechcenia wręcz.
  Oczy wilgotniały coraz bardziej.
  - Czekała tam. Przywiózł go pociąg do Hogwartu... – co średnio miało sens, w teorii, bo przecież tym pociągiem jeździło się do szkoły, prawda? Ale świat po śmierci rządził się swoimi prawami; być może kto inny leciałby na miotle, a jeszcze inny – na smoku czy czym sobie wymarzył. Podróż. To dusza musiała zrobić, przechodząc na drugą stronę – odbyć swego rodzaju podróż, ostatnią, zanim, zanim… - Mówiła o, o... – głos Mav się rwał, objęła mocniej Brennę – … że nie musi się martwić, bo Dani i Lucy na pewno dadzą sobie radę… odeszli. Odeszli. Oboje weszli w ogień... – jeśli cokolwiek jeszcze chciała dodać – to nie była już w stanie, bo głos uwiązł w gardle.
  A łzy po prostu popłynęły.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
26.08.2023, 18:27  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.08.2023, 18:28 przez Brenna Longbottom.)  
Gdy Mavelle się w nią wtuliła, Brenna objęła ją odruchowo. A kiedy padły kolejne słowa widziałam babcię, przytuliła kuzynkę jeszcze mocniej, palce zaciskając na jej palcach, a drugim ramieniem przygarniając ją do siebie z całych sił. I chociaż dotąd nie płakała – nie płakała gdy dowiedziały się, że Derwin umarł, nie płakała na pogrzebie, bo Brenna nie chciała, by ktoś oglądał jej łzy – teraz zacisnęła mocno powieki, bo poczuła, że oczy zaczynają ją piec.
Brenna kochała babkę Longbottom. Kochała ją mocniej niż Derwina, mocniej niż babcię Potter, mocniej nawet niż dziadka Pottera, który zostawił jej majątek, a na pewno o stokroć mocniej niż Godryka Longbottoma. Śmierć tej kobiety coś w niej złamała, a teraz z jednej strony słowa Mavelle uderzały prosto w serce, z drugiej…
…z drugiej niosły ze sobą nadzieję.
Detektyw milczała. Długo. Trzymała po prostu Mavelle w ramionach, kołysząc ją lekko, bo nie była wcale pewna, czy nie zawiedzie jej głos. Myślała o pociągu do Hogwartu, o ogniach Beltane, o ostatnim uśmiechu wuja i pogrzebie babki. I tak, czuła chłód Mavelle, ale mimo to nie wypuściła jej z uścisku, bo żadne zimno nie mogło sprawić, że puściłaby teraz rękę swojej siostry: gdy ona potrzebowała pocieszenia i wsparcia.
Może obie go potrzebowały.
– Myślę, że powinnyśmy powiedzieć o tym Danielle i Lucy – powiedziała miękko. Wiedziała, że Mavelle nie chciała mówić wszem i wobec o wspomnieniach, ale przecież nie musiała nawet opowiadać całej historii. Mogła powiedzieć, że po tamtym spotkaniu w Limbo – a przecież zdradziła Danielle, że go tam zobaczyła – przyszło do niej to wspomnienie.
Być może Dani i Lucy znajdą pocieszenie w myśli o tym, że pewnego dnia, na końcu drogi, gdy i one wsiądą po raz ostatni do Hogwart Express, na końcu tej trasy nie zobaczą wprawdzie strzelistych wież szkoły, ale będzie tam czekał Derwin.
Z kobietą, którą kochał u boku.
Drzwi się otworzyły.
– Bones, Longbottom, bo… – Brygadzista zamarł na progu, patrząc na dwie kobiety, ściskające się na środku meliny. Na łzy na policzkach Mavelle. – Kurwa, naćpało was?
– Apollo?
– Aha…?
– Spłyń stąd, proszę – mruknęła Brenna, spoglądając na niego. - Daj nam dwie minuty.
Popatrzył na nią jak na wariatkę, ale wzruszył ramionami i zatrzasnął drzwi.
Brenna odetchnęła i cofnęła się nieco, chociaż dłoń dalej zaciskała na ręce Mavelle.
– Wrócisz teraz do domu – oświadczyła. To nie była prośba. Nie były w końcu pewne, czy nie pojawią się kolejne wspomnienia. Czy coś spoza tego ognia nie wpłynie jakoś na Bones. Ale… – Do kolejnego miejsca pójdziemy sami. Być może… może skoro wszedł do ognia, a do tej pory wszystko było… chronologiczne… to już koniec. Ale dzisiaj nie ryzykujemy, a myślę, że ty potrzebujesz chwili dla siebie – powiedziała, a potem ucałowała zimne czoło kuzynki. – Teleportuj się, Mavy, pod dom, jeśli zdołasz.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Mavelle Bones (2057), Brenna Longbottom (2251), Pan Losu (181)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa