• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 … 14 Dalej »
[grudzień 1962] Kill them with kindness | Brenna i Lorraine

[grudzień 1962] Kill them with kindness | Brenna i Lorraine
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#1
18.09.2023, 02:02  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.10.2024, 12:19 przez Mirabella Plunkett.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III
Rozliczono - Lorraine Malfoy - osiągnięcie Piszę więc jestem

grudzień 1962, Hogwart, skrzydło szpitalne

Lorraine przejrzała się krytycznie w łyżeczce od herbaty, której kubek stał na stoliku obok, i z niezadowoleniem wydęła wargi. Tyle dobrego, że twarzyczce o perfekcyjnie regularnych rysach tchnących arystokratyczną nie mogła niczego zarzucić... jednak idealna tafla srebrzystoblond włosów wydawała się nieco przyklapła po romansie z poduszką w jednym z łóżek w skrzydle szpitalnym, co było absolutnie niedopuszczalne!!! Obudziła się przed chwilą, i trochę kręciło jej się w głowie. Przeczesała włosy palcami, rozdzielając splątane pasma i kontynuowała inspekcję swojego odbicia w posrebrzanej łyżeczce.
Nie zauważyła żadnej blizny po lobotomii. Dziękować Bogom. Już się bała, że hospitalizowali ją dlatego, że wreszcie dostrzegli, że jest poważnie chora na łeb!!!!

Tak się ucieszyła z tej rewelacji, że jakoś mimowolnie posłała promienny uśmiech dziewczynie, która zajmowała łóżko obok. A potem lekko zmrużyła oczy, jakby dopiero teraz odzyskała poczucie czasu i przestrzeni.
Albo za mocno uderzyła się w główkę, albo była sama w skrzydle szpitalnym z nikim innym, tylko z Brenną Longbottom.
Tak, tą Brenną Longbottom, którą spokojnie można było nazwać jedną z najpopularniejszych dziewczyn w szkole, tą, której starszy brat był obiektem westchnień większej części żeńskiej populacji zamku, tą, której bajecznie bogata rodzina (czystej krwi, co warto podkreślić) urządzała wystawne bale charytatywne, o których Lorraine zawsze chciwie czytała w periodykach subskrybowanych przez jej koleżanki.

Chcąc nie chcąc, większość potomków rodów czystej krwi mimowolnie kojarzyła w niewielkim stopniu innych ludzi ze swojego środowiska, więc dziewczyny mimo różnicy wieku świadome były swojego istnienia. Chociaż zdarzyło im się parę razy gawędzić - ba, niedawno Brenna nadzorowała jeden z rzadkich szlabanów, który przypadł Lorrie w udziale, więc wymieniły kilka uprzejmych słów - nie były sobie w żaden sposób bliskie. Wpadały na siebie na szkolnych korytarzach, czasem nawet padało cześć, no wiecie, po prostu kojarzyły się.

Gdyby tylko starsza dziewczyna wiedziała, że powoduje w głowie Lorraine podobny zamęt co rozwścieczony rogogon węgierski, któremu coś przyczepiło się do ogona, zapewne byłaby tym niezwykle ubawiona.

Prawda była bowiem taka, że Brenna Longbottom była dla Lorraine pieprzoną zagadką.

Bo w ogóle jak można być dla wszystkich takim miłym???? Jaki Brenna ma w tym wszystkim cel!!! Wielokrotnie Lorraine była świadkiem jak ta biega po zamku szczęśliwa jak niuchacz w kopalni złota, pełna energii i entuzjazmu, zawsze gotowa nawiązać z kimś rozmowę, rzucić coś zabawnego, co doskonale pasowało do sytuacji. I nie, Lorraine wcale nie stalkuje ludzi, a już na pewno nie Brennę!! Po prostu mimowolnie analizuje większą część społecznych interakcji, jakich jest świadkiem. I autentyzm, z jaką Brenna odgrywała rolę upersonifikowanego felix felicis przerażał ją.
I nie, w głowie Malfoy odpowiedź "bo może ma dobre serce, duh", nie była wystarczająca!! Powszechnie wiadomo, że wszyscy ludzie są źli i chcą cię wykorzystać, tak ją w końcu mamusia nauczyła.

Na szczęście światło w kanciapie pielęgniarki było zgaszone, co oznaczało, że mogły mieć trochę prywatności. Lorraine poruszyła się na łóżku, i nagle zdała sobie sprawę, że upadając - tak, przypomniała sobie, że upadła w męskiej łazience, dokąd wymknęła się zapalić, żeby trochę ulżyć ssaniu w żołądku - musiała sobie skręcić kostkę, która teraz powiększyła swój obwód, zawinięta opatrunkiem.

- Przez chwilę myślałam, że odwaliłam Jęczącą Martę. - Z jej języka zamiast śliny jak zwykle skapywała ironią przemieszana z rozbawieniem. Bo w sumie, Lorraine nawet się cieszyła z całego tego zamieszania. Miała teraz doskonałą wymówkę, żeby nie wracać na święta do domu.
- I cześć, Brenno. Wiesz może, jak długo spałam? - Uśmiech na twarzy Lorraine był teraz delikatny, tak jak normalnie. Jasne, mogła być zielona z zazdrości o Longbottomównę, ale nie warto robić sobie wrogów, prawda?
- Jak długo tu w ogóle jesteś? - Obrzuciła dziewczynę taksującym spojrzeniem, próbując dociec, czemu i ona musi kurować się w skrzydle szpitalnym. Nie zauważyła, co było problemem na pierwszy rzut wszechwiedzącego oka szkolnej plotkary, ponieważ chyba jeszcze jej się trochę kręciło w główce, po tym jak przywaliła w umywalkę.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
18.09.2023, 09:30  ✶  
Brenna Longbottom na pewno nie uważała się za najpopularniejszą dziewczynę szkole, ani nawet za drugą, trzecią czy dziesiątą pośród najpopularniejszych. Nie miała szeregów adoratorów, nie była tą najbardziej utalentowaną z rodziny (podobno Lucy zawsze wszystko robiła lepiej, a przynajmniej tak twierdziła jednak z nauczycielek), niekoniecznie wymieniono by ją wśród tych najfajniejszych panien. Była za to... zauważalna.
Ale tajfuny też ciężko było przeoczyć, a to wcale nie oznaczało, że są popularne.
Nie brakowało jej jednak przyjaciół, i ci przyjaciele jak zwykle nie zawiedli. Kiedy już upewniono się, że tłuczek, który niefortunnie posłano w jej stronę podczas treningu quidditcha (nie jej treningu, dodajmy, wyjątkowo była absolutnie niewinna, wchodziła na trybuny, bo koleżanka chciała popatrzeć) przyprawił ją tylko o lekkie wstrząśnienie mózgu, wpuszczono tu na trochę Norę, Dani, Jane i ze dwie inne osoby. Brennę zaopatrzono w odpowiednią ilość książek i czekoladowych żab, by była w stanie przetrwać tydzień w skrzydle szpitalnym, a nie dwa dni. Tyle że... doskwierała jej nuda. Pielęgniarka szybko wypłoszyła gości, bo chora miała się kurować.
Tyle że gdy świat przestał wirować dzięki eliksirom, a maść zmniejszyła ból żeber (bo Brenna po uderzeniu stoczyła się ze schodów na trybuny w iście mistrzowskim stylu), naprawdę wolałaby skupić się na czymś innym niż bólu. Przebudzenie Malfoyówny spadło jej więc jak z nieba.
Tak, wiedziała, że ta jest Ślizgonką. W tych pięknych, hogwarckich czasach, Brennie to jednak nijak nie przeszkadzało, a o tym, że kiedyś znajdą się po dwóch stronach barykady, nie miała pojęcia. Lorraine była młodsza, ale to też nie stanowiło wielkiej przeszkody dla Brenny, jeśli szło o rozmowy. A jej zazdrość? O tej Brenna nie miała pojęcia. Choć Malfoy miała ku niej powody - bo Brenna miała pieniądze, miała kochające rodzeństwo i miała kochających rodziców - to po prostu Longbottom nigdy nie wpadła na to, jak wygląda domowa sytuacja blondwłosej dziewczyny i że takie rzeczy jak normalna rodzina będą budziły zawiść akurat u niej. A ta przecież była piękna, była czystej krwi i chłopcy oglądali się za nią tak, jak nigdy nie robili tego za Bren, więc niby czemu panienka miałaby czegoś jej zazdrościć? Postrzelonej, gryfońskiej papli, o rozczochranych włosach?
Ale nawet gdyby wiedziała... I tak zaczęłaby gadać. Bo Lorraine była jedynym żywym człowiekiem pod ręką. Gadanie do samej siebie albo słodyczy byłoby trochę dziwne nawet zdaniem Brenny. Póki nic nie robiła z tą zazdrością, ta sama w sobie nie była dla Brenny istotna.
- Witamy wśród żywych. Żabę? - spytała, wyciągając w stronę Lorraine odwijany z papierka smakołyk. Pewnie nieświadoma skomplikowanej relacji dziewczyny z jedzeniem. Na jej czole wciąż znaczył się siniak, chociaż już bladł. Wielki, powstały po zetknięciu z tłuczkiem. - Nie, nie odwalaj Jęczącą Marty, wieczność w łazience byłaby strasznie nudna. Co miałabyś tam robić, bawić się spłuczkami? Zawodzić w rurach? Jest tyle ciekawszych rzeczy od zawodzenia w rurach. Siedzę tu od jakichś sześciu godzin, a pielęgniarka upiera się, że mam przesiedzieć kolejne dwa dni. Totalnie okrutne z jej strony. Dobrze, że w ogóle zgodziła się mnie puścić, kiedy będziemy wyjeżdżać na święta. Jak się czujesz? Mam ją zawołać? Kazała się wołać, jak się obudzisz, ale może chcesz przygotować się psychicznie ma to spotkanie. Będzie wokół ciebie skakać i zadawać milion pytań, na przykład, czy nie widzisz podwójnie. Nie widzisz podwójnie, prawda?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#3
20.09.2023, 22:36  ✶  
Lorraine zaczęła żałować, że mocniej nie wyrżnęła głową o umywalkę, bo podobno samoumartwianie swojego ciała może doprowadzić do otwarcia trzeciego oka (usłyszała to chyba lekcji historii magii, kiedy profesor omawiał życiorys maga Buddy). Może wtedy zdołałaby wyrwać się z samsary własnego, chorego umysłu, który domagał się analizowania zachowania każdego, kto przyciągał uwagę Malfoyówny, aby rozłożyć jego motywacje na czynniki pierwsze. A akurat Brenna była kimś, kto często znajdował się w centrum wydarzeń, czy też, kontynuując piękną metaforę o tajfunach, w samym oku cyklonu. I choć nie wydawała się specjalnie przejmować swoją popularnością - czy to ze skromności, czy też przez zwykłą obojętność - ta była niezaprzeczalnym faktem. I nie musiała w tym celu posługiwać się arsenałem demonicznych sztuczek z wilowej schedy, iluzją bycia kimś więcej.

Brenna wydawała się... nieskrępowana. I nawet nie chodziło do końca o to, że rozmawiała ze wszystkimi, nie wykluczając uczniów z młodszych roczników jak większość starszaków, czego przykładem mogłaby być chociażby ta właśnie rozmowa w skrzydle szpitalnym. Nie chodziło też o to, że Longbottom wydawała się pozostawać ponad domowymi podziałami i nie raz, nie dwa, dosiadła się przy śniadaniu do znajomych przy stole Slytherinu, kompletnie niepomna na ukradkowe spojrzenia co bardziej ortodoksyjnych wyznawców tego jedynego-wspaniałego-oświeconego-blaskiem-własnej-chwały-Slytherinu. W końcu Lorraine nie była już dzieckiem (uczyła się na czwartym roku!!) i zdążyła już zdać sobie sprawę, że większość hogwarckich stereotypów to po prostu głupoty. Populację samego Slytherinu można by poddać rozkładowi normalnemu, bo było tam tyle samo normalnych ludzi, co oślizgłych gnojków. Dyskryminacja ludzi ze względu na domową przynależność naprawdę nie miała sensu. Całe szczęście, że Lorrie dyskryminowała tylko ze względu na status krwi i majątek, hihi!!
Dlatego też zwykle Lorraine przewracała oczami słysząc wyrażnie typu "gryfońska odwaga" - najczęściej padające z ust takich populistów jak Dumbledore, w wywiadach publikowanych na kartach Proroka obok zdjęć jego twarzy w koloru sepii, lub też na żywo, podczas swoich słynnych przemówień na rozpoczęcie roku szkolnego, kiedy perorował o tym, że trzeba wypłynąć na głębię bla bla - ale w przypadku Brenny... Jakoś nie potrafiła przewrócić oczami. Bo ona miała odwagę być prawdziwa, i chyba ludzie dookoła też to wyczuwali.

I w gruncie rzeczy było czegoś, czego Lorraine zazdrościła Brennie bardziej niż pieniędzy, idealnej rodziny i popularności; czegoś co było równie ulotne i trudne do zdefiniowania, co figlarna iskierka w piwnych oczach gryfonki, a zarazem równie namacalne, co stos książek przy jej łóżku i czekoladowa żaba na przyjaźnie wyciągniętej dłoni. Tylko że Malfoy jeszcze nie potrafiła tego czegoś nazwać.

- Nie, dziękuję - westchnęła, czując, że jej pusty żołądek protestuje wobec odmowy. Poza dosyć niewygodną relacją z jedzeniem (ta konkretna żaba miała jakieś 2137 kcal!!), Lorraine nie lubiła przyjmować nawet najmniejszych prezentów od koleżanek, jeżeli wiedziała, że nie będzie mogła od razu się zrewanżować. A teraz większość oszczędności z eliksirowego handelku wydała podczas ostatniego przed świętami wypadu do Hogsmeade na prezenty dla koleżanek i wspólną posiadówę w Trzech Miotłach... Duma jej nie pozwalała wziąć!! Postarała się jednak, żeby jej głos był pełen wdzięczności, a nie jakby czuła się, że odmawia jałmużny. Jak zwykle wybrała bezpieczną półprawdę. - Wyobraź sobie, że nie mogę nawet patrzeć na żaby od kiedy dołączyłam do szkolnego chóru. Kojarzysz te wielkie gadające ropuchy, które czasem robią nam za basy? To dlatego, że mamy za mało chłopaków, bo oni zwykle wstydzą się śpiewać - zachichotała. - Raz kazali mi jedną z tych ropuch trzymać i mało nie uciekłam z krzykiem... Na szczęście wymigałam się siadając do pianina, ale do tej pory żyję w strachu. - zakończyła dramatycznie, kręcąc głową nad własną głupotą.

- Co ci się właściwie stało? - spytała, pokazując niepewnie na kwitnący na czole dziewczyny siniak, kiedy już zdążyła się nieco przyjrzeć swojej towarzyszce. - Nie mów, że też oberwałaś od umywalki - przewróciła oczami, ale to był błąd ze strony Malfoyówny, bo teraz znowu zaczęło jej się kręcić w głowie. Oparła się o poduszkę. A może po prostu Lorraine potrafiła być prawdziwie ciepła tylko wtedy, kiedy miała gorączkę.

Chwilę potem jednak chichotała, wyobrażając sobie że mogłaby nawiedzać uczniów Hogwartu w toalecie. - Na pewno lepsze to niż wieczność w skrzydle szpitalnym, bo tutaj można umrzeć tylko z nudów. Najlepsze ploteczki zawsze przypominasz sobie, kiedy idziesz z koleżankami do łazienki, nic by się wtedy przede mną nie ukryło - pozwoliła sobie puścić wodzy fantazji, żeby dopełnić wizję Brenny.

- Dzięki za troskę, ale im dłużej jej nie ma tym lepiej - jęknęła na samą myśl o pielęgniarce. A nuż dowiedziałaby się o tym, kto wykrada z jej szafki ingrendiencje do eliksirów... Lorraine aż zadrżała na tę myśl. Chociaż teraz, skoro jej tutaj nie ma... też coś zwinąć, gdyby nie obecność Brenny. Hm, ale zawsze może wymyślić jakiś pretekst, żeby podejść do szafki pielęgniarki.

- Widzę cztery Brenny Longbottom, i nie wiem, która pyta - parsknęła ślizgonka, nawet trochę rozczulona uwagą starszej dziewczyny. Cóż, na pewno gadała za czterech. - Spokojnie, z moimi oczami wszystko było w porządku. Może pielęgniarka okaże się równie łaskawa i też mnie wypuści... Nie zostajesz w zamku na święta?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
20.09.2023, 23:24  ✶  
W przypadku Brenny równie trafne co „gryfońska odwaga” byłoby prawdopodobnie także „gryfońska głupota”. W pewnym sensie płynęło to w jej krwi, co gorsza przekazane z obu stron rodziny i utrwalone przez wychowanie. Wychowanie zresztą, z którym miała ogromne szczęście – bo niby surowy ojciec pozwalał jej na wiele, a to, czego wymagał, akurat córkę ogromnie cieszyło, a matka była osobą może i przywiązaną do pewnych tradycji, może i niekiedy ostrą, ale też bardziej ceniącą szczęście wszystkich swoich dzieci – prawdziwych i przyszywanych – niż pewne konwenanse.
To ułatwiało bycie przyjazną. Także wobec Ślizgonów. Bo Brenna uważała, że kapelusz leżący od tysiąca lat w dyrektorskim gabinecie, nie miał prawa mówić jej, z kim ma się zadawać. Nie wspominając już o tym, że – choć to do głowy przyszło jej dopiero na siódmym roku, bo wcześniej była za bardzo gówniarą, by sobie to uświadomić, raczej może to przeczuwała – traktowanie wszystkich Ślizgonów jak oślizgłych gnoi, mogło sprawiać, że część z nich tymi gnojami się stawała.
– Och, dziewczyno, odmawianie czekoladowych żab to zbrodnia narodowa – odparła lekko, ale nie wydawała się tak naprawdę urażona. Cofnęła rękę, odwinęła do końca papierek i wpakowała sobie czekoladę do ust – a kiedy Lorraine zaczęła udzielać dalszych informacji, wspominając o ropuchach, które pomagają w szkolnym chórze, omal nie zakrztusiła się smakołykiem. Przełknęła go, tłumiąc chichot i zasłaniając usta wierzchem dłoni. – W porządku, w takim razie jednak uznaję cię za niewinną. I zupełnie nie rozumiem, czemu chłopcy nie chcą śpiewać. Czy to nie jest dla nich świetna okazja, żeby spędzić trochę czasu z dziewczynami, skoro jest was tam więcej? Podobno połowa chłopców ubiegających się o miejsce w drużynie quidditcha, wcale nie lubi tych wszystkich piłek, a chce mieć więcej fanek, tymczasem przegapiają taką okazję… – stwierdziła i trudno było stwierdzić, czy mówi poważnie, czy sobie żartuje.
Kiedy Malfoyówna spytała, co takiego ją spotkało, odruchowo sięgnęła palcami do czoła.
– Nieee, zaatakował mnie tłuczek. Rozumiesz, szłam sobie grzecznie po schodach na trybunach, bo Ivy chciała obejrzeć trening, a chwilę później bolało, staczałam się w dół i potem nastała ciemność. Chciałabym wierzyć, że to jakiś przypadek, ale może któryś z pałkarzy zobaczył moją twarz i po prostu nie mógł się powstrzymać. Wiesz, taka przemożna myśl: to jest twarz, do której doskonale pasuje tłuczek – oświadczyła, zerkając na Lorraine z rozbawieniem. Teraz, kiedy stłuczenie już powoli znikało po eliksirach, a ból prawie minął, mogła sobie z tego żartować, chociaż tuż po przebudzeniu nie było jej do śmiechu. I skoro miała ofiarę do gadania, w dodatku ofiarę, która nie próbowała udawać, że śpi albo nie mówiła, że źle się czuje… to gadała. Tak po prostu. Bo to lubiła. Bo to leżało w jej naturze. Bo się nudziła, a Lorra miała pecha znaleźć się w zasięgu głosu.
– Taaak, tyle że zwykle większość ludzi unika nawiedzonej łazienki. To znaczy, no średnio włazić do kabiny, kiedy ktoś obok szlocha i zalewa raz po raz podłogę… Och, cztery? Bogowie, zlituj się. Nad moją rodziną, a bratem w szczególności, ledwo znoszą jedną, jak mieliby dać sobie radę z czterema? – powiedziała, obdarzając Malfoyównę szelmowskim uśmiechem. – Popatrz, jak tematycznie – dodała, demonstrując jej kartę z czekoladowej żaby. Znajdował się na niej jeden z najsłynniejszych graczy quidditcha, pałkarz oczywiście, uwieczniony na obrazku z pałką, i jakże by inaczej – tłuczkiem. – Mam już takie trzy, w dodatku chwilowo nie mogę patrzeć na tłuczki… I czemu miałabym zostawać w zamku na święta? To znaczy, pewnie, te wszystkie dekoracje są świetne, i skrzaty na pewno przechodzą same siebie, i podobno dają nawet jakieś dziwne zabawki, ale czułabym się dziwnie przy jednym stole z Dumbledorem i Slughornem. Zwłaszcza tym drugim, piałby pewnie, jak bardzo cudowny jest mój brat, a ja wtedy jak go słucham, czuję się trochę dziwnie, bo brzmi, jakby Erik był jakimś klejnotem w jego kolekcji biżuterii czy coś… Ty zamierzasz zostać? – spytała, zerkając na Lorraine, może odrobinę uważniej, ale mogło tylko się tak wydawać, bo zaraz zgarnęła kolejną czekoladową żabę.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#5
21.09.2023, 02:26  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.09.2023, 02:38 przez Lorraine Malfoy.)  
Wewnętrzny monolog Lorraine zaczął powoli rozsadzać jej czaszkę niczym magiczna fasola z bajki o Jasiu, natrętne myśli przypominające wściekłe pnącza wiły się wokół resztek rozsądku w głowie nastolatki... Na szczęście, konwersacja z gryfonką była kaftanem bezpieczeństwa przeciwko analitycznego paraliżowi Malfoy. Brenna, z tym wartkim potokiem słów wypływających z jej ust, przypominała trochę skaczący garnek - z innej już bajki - który cały czas uprzykrzał życie swojemu upartemu właścicielowi, i wymiotował, bekał, szczekał, jęczał i hałasował (gwoli ścisłości, Brenna nie robiła nic z tych ordynarnych rzeczy, to tylko śmieszna metafora), dopóki czarodziej go nie usłuchał.
Więc i Lorraine słuchała... i wcale nie była z tego powodu nieszczęśliwa jak czarodziej z wspomnianej bajki! Przeciwnie, Malfoy lubiła gadatliwych ludzi, ponieważ wtedy ciężar grzecznej konwersacji nie spoczywał na jej barkach; jako że była bardzo wdzięcznym słuchaczem, pozwalało jej także to na wyciągnięcie z rozmówców wielu informacji na ich temat. Łatwiej było też wtedy skierować rozmowę na dalsze tory, jeżeli zaczynała krążyć niebezpiecznie blisko tematów, na które nie miała dobrych odpowiedzi, a tylko kłamstwa. Brenna na pewno nie musi kłamać, żeby mieć przyjaciół, pomyślała nagle, tak zaskoczona tą wewnętrzną rewelacją, że aż zamrugała gwałtownie.

- Smacznego i dziękuję za wyrok uniewinniający, wielki Wizengamocie - powiedziała uprzejmie (dalej myśląc o 2137 kcal w 1 żabie!!!), udając żartobliwe zamyślenie nad kolejnymi słowami Brenny. - Ja to wiem, ty to wiesz... Ale może chłopcy boją się, że nasze ropuchy to ich nieszczęśni poprzednicy, którzy ośmielili się fałszować przy opiekunce chóru. Jak ten książę-animag z bajki, który mógł odzyskać prawdziwą postać dopiero po pocałunku księżniczki... Czy coś. Nie wnikam w meandry męskiej psychiki. - wzruszyła lekko ramionami, pozwalając sobie na delikatny uśmieszek, kiedy snuła tę absurdalną teorię. - Słyszałaś w ogóle o tym nowym trendzie? Wiesz, to, kiedy dziewczyny pytają swoich chłopaków jak często myślą o wojnach z goblinami? W ogóle kto normalny myśli o wojnach z goblinami?? Ja nawet lubię historię magii, a nie robię takich rzeczy. - Uniosła lekko ręce, jakby chciała się poddać niewidzialnemu przeciwnikowi. Co prawda, sama miała swoją malutką hiperfiksację, bo często czytywała biografie słynnych alchemików... Ale to co innego!!

Aż wzdrygnęła się słysząc o tłuczku zderzającym się z czaszką Brenny; mogłaby przysiąc, że głowa zaczęła jej bardziej pulsować z bólu na samą myśl. Cóż, zupełny brak skrępowania Brenny przywodził jej czasem na myśl taki tłuczek, taki sam, jak ten, który zostawił na jej czółku ślad w postaci siniaka - oczywiście, nie poprzez swój popęd do destrukcji, tylko przez nieskrępowany lot ku wolności, bez względu na przeszkody - co tylko dowodzi, że ciągnie swój do swego.
- Na podomkę Morgany, nigdy nie zrozumiem, dlaczego dalej pozwalają wsiadać na te ustrojstwa naszpikowane czarami antygrawitacyjnymi już drugoroczniakom. - wtrąciła, zawsze gotowa wyrazić niechęć do barbarzyńskiego sportu, za jaki uważała quidditch. - Przecież latanie na miotłach zwiększa ryzyko raka prostaty.

Nie mogła jednak powstrzymać prychnięcia, kiedy Brenna pozwoliła sobie na autoironiczny żarcik. - O nie, sama przed chwilą powiedziałaś, że gracze są tam dla fanek, więc proszę, bez autopocisków, jeden już uderzył cię w głowę, wystarczy!! Przecież wiesz, że "kto się czubi, ten się lubi" - westchnęła dramatycznie Lorraine, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu. - Dziś posłał w twoim kierunku tłuczek, jutro przyśle kwiaty. - Obdarzyła starszą dziewczynę szelmowskim uśmieszkiem. - Jeżeli chcesz, mogę ci zrobić eliksir upiększający, używam go, aby mieć lepszą cerę, powinien zakryć resztki siniaka. To ten, który kiedyś warzyłam po nocy w sali eliksirów. Tym razem będzie legalnie - dodała wesoło. Cóż, tej nocy warzyła jeszcze kilka innych substancji, ale szybko schowała większość gotowych fiolki w bieliźnie, zanim Brenna, pełniącą wtedy obowiązki prefekta, zdążyła ją przyłapać. Takie ryzyko zawodowe.
- Zobaczę, czy pielęgniarka ma w składziku dobre składniki. - ...I może parę zwinę. Powoli usiadła prosto na łóżku i spuściła powoli nogi. Kostka nie bolała tak, jak się tego spodziewała. Prawdopodobnie została od razu zaopatrzona zaklęciami, a zaaplikowane eliksiry lecznicze szybko działały na ból. Mimo wszystko poruszała się bardzo ostrożnie, unikając zbyt gwałtownych ruchów. Najbardziej chyba dokuczała jej głowa. Dobrze, że jednak nie zginęła w tej łazience.
- Powinni się cieszyć. Kiedy widzisz cztery Brenny, trudniej trafić w tę prawdziwą tłuczkiem - zasugerowała. - Och... To nie jest ten pałkarz z Chlejących Chimer? Ten, który zdradzał żonę z wapirzycą? Rozróżniam ich wszystkich tylko po skandalach, w jakich uczestniczyli.

Łatwo się zapomnieć, kiedy wszystko dookoła dalej trochę wiruje, kiszki grają czarodziejskiego walczyka, bo pomyślałaś o potrawach na świątecznym stole, a głupie serce bije w piersi jak szalone, bo boisz się, że powiesz coś nieodpowiedniego i wyjdziesz na fałszywą żmiję (którą jesteś, duh). Może rzeczywiście głupota miała wiele wspólnego z odwagą (choć w tym przypadku nie gryfońska), bo Lorraine jakimś cudem nie zeszła na zawał, kiedy uświadomiła sobie, że jej rozochocony paplaniem język powiedział, co powiedział i za chwilę będzie musiała wymyślić jakąś wiarygodną wymówkę o kochającej rodzinie, rodzinnych świętach, rodzinnej miłości, i w ogóle, rzyg. Właśnie dlatego nie wolno opuszczać gardy ani zgrywać wyluzowanego przy normalnych ludziach!!!
- Moi rodzice mają tuż przed świętami dwudziestą rocznicę ślubu, i planują w tym roku wyjątkowo wyjechać gdzieś sami. - Kłamstwo gładko spłynęło z jej języka. Przewróciła oczami, tak dla dodatkowego efektu, w niemym: "no wiesz, jacy są starzy". - To już wolę znosić dziwne żarty Dropsa. I tak, wiem dokładnie, o czym mówisz... choć profesor Slughorn potrafi być naprawdę czarujący przy bliższym poznaniu. - Lorraine miała nadzieję, że Brenna uzna delikatny rumieniec na jej policzkach za wynik nagłego wysiłku, a nie dowód na to, że Malfoy naszkicowała podobiznę profesora w swoim ulubionym notatniku do eliksirów i ozdobiła go ramką z serduszek. - Myślę, że naprawdę przejmuje się losem swoich uczniów, tylko okazuje to w trochę nietrafiony sposób. A twój brat to przecież taka trochę gwiazda swojego rocznika... Dziwne, że ty wymknęłaś się z kolekcji Slughorna. Ale pewnie gdyby zdybał cię na świętach, zaraz zacząłby cię wypytywać o plany na przyszłość, w końcu to już twój siódmy rok, prawda? Albo o jakiś wasz bal charytatywny, i że chętnie wylicytuje twój pierwszy taniec, bo tak między nami, to strasznie atencyjny z niego staruszek.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
21.09.2023, 09:38  ✶  
Nawet nie przyszłoby jej do głowy, że Lorraine musi kłamać, by mieć przyjaciół. Dlaczego by miała? Była ładna, miała rozpoznawalne nazwisko i zdawała się całkiem przyjacielska oraz bystra. Mimo przyjaźni z kilkoma Ślizgonami, Brenna nie pojmowała chyba wciąż w pełni dynamiki tamtejszego Pokoju Wspólnego. Poza tym, co tu kryć, nawet jeśli była paplą i zachowywała się absolutnie nie tak, jak przystało na dziecko czystej krwi, ta czysta krew, pieniądze i stojąca za nią armia krewnych, do niedawna uczących się w Hogwarcie, na pewno pomagały. Zapewniały jej pewną pozycję, o którą nawet nie musiała zabiegać.
Pewnie gdyby była biedna albo była mugolaczką, wszystko wyglądałoby dla niej dużo gorzej.
- Wojny z goblinami? Poważnie? Mama czasem mówi, że zachowuję się jak chłopak, ale najwyraźniej nie ma racji, bo robię absolutnie wszystko, żeby nie myśleć o rebeliach goblinów. Zwłaszcza teraz, kiedy uwolniono mnie od lekcji historii magii... chociaż muszę przyznać, że całkiem brakuje mi tych drzemek w ciągu dnia, zwłaszcza odkąd nauczyłam się transmutować ławkę tak, żeby była miękka jak poduszka...
Był w tym swego rodzaju paradoks, bo Brenna uwielbiała opowieści i słynnych czarodziejów. Między innymi dlatego tak lubiła karty z czekoladowych żab: to byli ludzie, którzy przyszli... wcześniej. A jednocześnie absolutnie nienawidziła historii magii.
- Może napiszę do brata i spytam, jak często on myśli o goblinach - dodała z odrobiną zaintrygowania.
Erik pewnie nawet się nie zdziwi. Nie, gdy nadawcą będzie ona. Bo Brenna chyba faktycznie przypominała taki ludzki tłuczek. Ewentualnie złoty znicz: patrzysz i jest, mrugniesz, a on już gdzieś poleciał i znikł bez śladu.

- Czego? - zdziwiła się, bo jako żywo nigdy nie słyszała o czymś takim. - Hm, byłoby to intrygujące. Takie wiesz, jak ją prawie zabiję, to zwróci na mnie uwagę, bo trudno zignorować śmierć. Albo jak ją ogłuszę to nigdzie sobie nie pójdzie? Ale obawiam się, że po pierwsze to był chyba Ślizgon, a wasza drużyna mnie nie lubi, bo mój brat był obrońcą i dwa lata temu wniosłyśmy na finały z Mavy taki wielki transparent na jego cześć, po drugie, nigdy nie dostałam kwiatów. Może ktoś mu zapłacił, żeby mnie walnął, bo miał dość mojego gadania?
Nie wydawała się jednak z powodu braku kwiatów ani trochę smutna. Czemu by miała, skoro zamiast tego przyjaciele i kuzynki obsypali ją stosem słodyczy? Sięgnęła zresztą po lizaka i odpakowała go sobie z papierka. - Hej, a ty gdzie? Nie powinnaś wstawać - zaniepokoiła się, widząc, że Malfoyówna próbuje wstać z łóżka. I to żeby robić jej jakieś eliksiry! Po tym, jak zemdlała w szkolnej łazience! - Nie przejmuj się, to rana bojowa. Rany bojowe obnosi się z dumą. Ludzie będą się zastanawiać, czy zderzyłam się z jakimś drzewem czy ktoś mi przywalił, to przecież doskonała zabawa, gdy tak na ciebie patrzą i głupio im spytać... - zapewniła. Nie wstała z łóżka, za to usiadła na nim, tak na wszelki wypadek, gotowa rzucać się łapać Lorraine, gdyby ta od zbyt nagłego wstania postanowiła nagle mdleć.
Zmieszała się trochę, kiedy Malfoy przyznała, że zostaje na święta w zamku. To zdawało się Brennie przykre, bo rocznica ślubu rocznicą, ale mogli wyjechać sobie przez cały rok, a córkę w ciągu semestru zobaczyć mogli tylko przez te parę dni...
- Ślimak jest całkiem miły i świetny w eliksirach, ale tak szczerze, to mam wrażenie, że dba tylko o tych bardzo utalentowanych albo bardzo bogatych - walnęła z typową dla siebie bezpośrednością, która pewnemu wygładzeniu miała ulec dopiero po Hogwarcie. - Chcesz jechać do mnie? To znaczy ma święta. Rodzice nie zaprotestują. Zresztą nawet nie zauważą, w domu jest wtedy tyle ludzi, że każdy uzna, że tak ma być, nawet jeśli w życiu cię na oczy nie widział. To absolutny dom wariatów i możesz po jednym dniu próbować ucieczki doskonałej, ale mamy za to bardzo ładną choinkę i robimy konkursy na najładniejsze bałwany - dorzuciła, takim tonem, jakby pytała, czy dziewczyna nie chce przejść się z nią do klasy. Bo właściwie dla Brenny było to przyrównywane. Zaproszenie prawie obcej osoby na święta nie było dla niej wtedy niczym nadzwyczajnym, a że do domy lubiła przywlekać zwierzaki i ludzi, nikogo by to nie zdziwiło.
Oczywiście, dziesięć lat później, nie zaprosiłaby Lorraine do swojego domu za żadne skarby. Nie z powodu charakteru, nazwiska, zawodu, a jej znajomości. Ale w tej chwili wojna nawet się Brennie nie śniła (a raczej śniła, ale ta z Grindewaldem), i nie sądziła, że kiedykolwiek będzie martwić się o bezpieczeństwo tak wieku ludzi, że od innych przyjdzie się jej cofnąć o kilka kroków.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#7
07.10.2023, 22:57  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.10.2023, 23:17 przez Lorraine Malfoy.)  
Cóż, sama egzystencja Malfoy była niczym więcej niźli kłamstwem; Lorraine była kłamczuchą i córką kłamcy, z fałszem na ustach i w spojrzeniu, oraz cmentarzyskiem sekretów w sercu. Potrafiła przekonać do siebie każdego swoim kuglarskim uśmiechem, prowokowała zazdrość chwaląc się zmyślonym dzieciństwem i wyimaginowanym bogactwem, a wszystko to dlatego, że już od najmłodszych lat wiedziała, że życie jest jak teatralne przedstawienie, w którym każdy odgrywa jakąś rolę.
Oczywiście, Lorraine zawsze widziała siebie w roli primadonny.

Jednak, kiedy wszystko jest kłamstwem, aplauz również wydaje się nieszczery.

Zapętlona w jakimś paradoksalnym połączeniu kompleksu boga i kompleksu niższości, Lorraine nie myślała o tym, że swym powabem wili przyciąga wiele uwagi, nie satysfakcjonowało ją to, że zna się na eliksirach jak mało kto, nie sprawiało jej nawet radości to, że była z tych Malfoyów, jednego z najdumniejszych rodów czystej krwi!! ...Bo najgorsze było to, że czasem zapominała, że kłamie nawet sama przed sobą. I nie potrafiła już znaleźć tej ostatecznej, prawdziwej wersji siebie.

Kiedy potakiwała i śmiała się grzecznie na słowa Brenny, nie mogła jednak powstrzymać gonitwy myśli. Tak, Lorraine przyciągali ludzie autentyczni, ponieważ - jak przystało na egocentrycznego narcyza - przy nich mogła poddawać SWÓJ charakter niekończącym się wiwisekcjom. Byli jak lustro, które pokazywało wszystkie jej własne niedoskonałości. Nienaturalni w swojej transparentności (oczywiście, kiedy patrzeć przez pryzmat wypaczononych manipulanckich szachrajstw wewnętrznego świata Lorraine). Rozmawiała o tym wiele razy z Lorettą Lestrange, która - z wyczuciem właściwym tylko artystom i nastoletnim dziewczynkom z depresją - podzielała jej przekonania na ten temat. To było niczym rozgrzeszenie, kiedy po wielu momentach zawahań - kpiącego, acz przepełnionego tęsknym oczekiwaniem milczenia czy znaczących spojrzeniach, w których tkwiło nieme wyzwanie: "powiedz to głośno" - na samym szczycie wieży astronomicznej, szeptały o tym, jak to czują, że muszą ukrywać jakąś straszną ciemność pod słodkimi uśmiechami, coś potwornego zapieczętowanego niczym demon w ich dziewczęcych serduszkach...
Rozdźwięk pomiędzy okropnym wnętrzem a pięknym opakowaniem był oczywisty. A jednak, Lorraine dalej coś ciągnęło do tych niezrozumiałych istot wybierających na co dzień szczerość, ponieważ miały w sobie coś, czego ona nie posiadała - jakiś wewnętrzny spokój... który pozwalał im żyć w zgodzie z samymi sobą. Brenno Longbottom, jak ty to robisz, pomyślała, nie pierwszy raz dziś zresztą.
Nigdy nie potrafiła zrozumieć, jak ci normalni to robili. Jakby wszyscy dopuszczeni byli do jakiejś tajemnicy, do jakiejś oczywistej prawdy życiowej, która tylko dla Lorraine wciąż pozostawała sekretem.

- Pozostaje mieć nadzieję, że przynajmniej drogo wycenili twoją głowę - podsumowała Lorraine, rozbawiona nagłym obrotem akcji, jaki zasugerowała gryfonka.

Może ten sekret polegał po prostu na byciu sobą? NIEWAŻNE.
Jakiekolwiek sekrety kryły się za oczętami Longbottomówny koloru kadzi dojrzałego piwa kremowego, zanim Lorraine dałaby radę wyłowić je ze spienionej toni, z pewnością by się utopiła. Albo upiła.
Prawie jak profesor Slughorn i Dumbledore na ostatnim Yule!!

Otworzyła nieco szerzej swoje piękne oczka, kiedy Brenna zaczęła mówić o mistrzu eliksirów. Nie sposób się było z nią nie zgodzić, chociaż Lorraine nie widziała jednocześnie, dlaczego starsza dziewczyna przedstawiła to tak... negatywnie.
- Myślę, że lubi po prostu czuć się, że odniósł sukces jako pedagog, kiedy patrzy na osiągnięcia wychowanków... A bardzo bogatym albo bardzo utalentowanym zwykle łatwiej takowy w życiu przychodzi - zauważyła.
Bo przecież nie było powodu, dla którego Slughorn miałby się skupiać na jakichś śmierdzących biedakach albo na eliksiralnych beztalenciach!! Nie, żeby Lorraine sama nie była biedna jak kobold kowenowy, ale... Ech, modliła się w duchu o to, aby ten pąsowy rumieniec zniknął z jej twarzy. Bo zdarzało jej się marzyć o tym, jak to będzie sławną, utalentowaną pianistką albo alchemiczką, a profesor Slughorn - tak jak teraz wychwalał przy nich wielu swoich dawnych uczniów - tak też w przyszłości będzie pokazywał swoim nowym wychowankom postać Lorraine na wspólnym zdjęciu ze spotkania klubu Ślimaka. A może nawet wyciągnie jakąś starą gazetę z jej twarzą na okładce i przeczyta jakiś urywek o jej wybitnych osiągnięciach!!

Och, Lorraine była czasem taką głupiutką dziewuszką z głupiutkimi marzeniami.

Propozycja Brenny, rzucona tak nagle, zanim jeszcze zdążyła opanować drżenie serca, które dalej jeszcze obijało się o klatkę z jej żeber po ostatnim pytaniu gryfonki, była dla Malfoy niemałym zaskoczeniem. Miała nadzieję, że na jej twarzy nie było widać lawiny nienazwanych emocji, która ją teraz zalała. Zdecydowanie nie spodziewała się zaproszenia, nie od kogoś, kto znał ją tak powierzchownie, jak Longbottomówna. Nie wiedziała, co myśleć. Z jednej strony czuła zażenowanie, że ledwo znana dziewczyna oferuje spędzenie świąt razem, kompletnie bezinteresownie, a Lorraine nigdy nie mogłaby zrewanżować się podobnym zaproszeniem - była jak żebraczka, której ktoś rzucił jałmużnę. Czuła też wściekłość, którą szybko zidentyfikowała, bo często miała z nią do czynienia - wobec siebie, że zainicjowała tę dyskusję, wobec swojej cholernej rodziny, wobec tej rozwalającej się rudery w Little Hangleton, która była jej domem, i wreszcie wobec Brenny, jej idealnego życia, kryształowego charakteru i bezsensownej życzliwości. Czuła też wstyd, jak zawsze; wstyd nigdy jej nie opuszczał, nawet na moment. Wstyd z tego, że może gdyby nie była tak dumna, przez chwilę nawet rozważałaby propozycję gryfonki, która dołożyła starań, aby jej słowa były niezobowiązującą ofertą, jakby od niechcenia, jakby naprawdę jej zależało. Nie zmniejszyło to goryczy, jaką czuła Lorraine, jednak gdzieś bardzo głęboko, Malfoy poczuła także... wdzięczność. Za tę wyciągniętą w jej stronę dłoń. Za brak osądu.

I raz w życiu postanowiła nie folgować swoim negatywnym emocjom, a raczej skupić się na tym nikłym echu wdzięczności.
Dlatego uśmiechnęła się.

- Nawet nie wiesz, jak mi miło, że to proponujesz - teoretycznie nie kłamała, choć nie mówiła też całej prawdy. Czy właśnie o to chodzi w byciu... autentycznym? - Naprawdę ci dziękuję za zaproszenie, ale już ktoś obiecał, że dotrzyma mi towarzystwa tutaj, w zamku... - teraz trzeba jeszcze wymyślić, kto, hihi. - Ale nie obrażę się, jeżeli wyślesz mi zdjęcie swojej choinki. Dekorowanie domu to moja ulubiona część świąt - dodała, tym razem szczerze.

Zanim Brenna zdążyła zaprotestować (bo Lorraine wcześniej tylko przewróciła oczami na jej wywód o bohaterskich bliznach), Lorraine postanowiła mimo wszystko działać, zanim kompletnie zwariuje - bo jeżeli temat że świętami pociągną dalej, to niechybnie tak się stanie - i zbadać szafkę pielęgniarki. Zresztą, skoro Longbottomówna była dla niej na tyle miła, że zaprosiła ją do rodzinnego domu na świętowanie, to Lorraine nie mogła czuć się dłużna!!!

Już troszeczkę kręciło jej się w głowie od zbyt wielu ruchów, więc dała sobie spokój z plątaniną myśli i zamiast tego skupiła się na wstawaniu, zuchwale błyskając protezą na słowa protestu zmartwionej Brenny. Całkiem nieźle jej to szło, w końcu nie raz oberwała w rodzinnym domu, więc chyba bardziej nie dało się uszkodzić jej chorej główki, i bardzo ostrożnie dokuśtykała do szafki pielęgniarki. Nie mogła przepuścić takiej okazji!! Raz prawie ją nakryto, bo wypchała drobnymi fiolkami swój biustonosz, a szkło delikatnie podzwaniało, kiedy próbowała nieoostrzeżenie odejść... miała nadzieję, że tym razem nie będzie zmuszona chować niczego do majtek, czy coś. Ach, czegóż się nie robi dla biznesu... poza tym, musiała spalić trochę kalorii, bo niedobrze jej się robiło po tym jak widziała jak Brenna je czekoladę!!!

Otworzyła szafkę, jednak to, co tam znalazła, przekroczyło jej najśmielsze oczekiwania.
Pielęgniarka widać przeprowadziła remanent, i zamiast składników do eliksirów, kredens był teraz wypełniony książkami.
Chwila...
- Bogowie, tu są sam książki. LEPIEJ, same romanse. - zareportowała Brennie. Rozpal pod moim kociołkiem? - Wirująca magia-yyy... Dirty magic? To jest przecież coś, co czytały nasze babcie. Cztery wesela i kowen. Uwierz w ghoula? Nie wierzę. Wróżbitów naszych wina? To jest coś nowego. Autorem jest niejaki Wróżbita Maciej. Dziwne. Nigdy o nim nie słyszałam... Wywiad z wampirem? Brzmi... interesująco. - odłożyła jedną z książek na bok, ale już po chwili wróciła do przeglądania kolekcji harlekinów pielęgniarki. - Chyba trafiłam na nowy gatunek, posłuchaj, bo brzmi jak coś dla ciebie - rzuciła figlarnie. - To tylko Quidditch. O, to jest dobre: Ile miałaś mioteł? Chyba czuję się bardziej chora. Jest jeszcze jedna: Miotły moich byłych. Przykro mi, nie ma nic o morderczych tłuczkach. Ani o pałkarzach. Dziwne, wyszedłby z tego świetny, bardzo sugestywny tytuł.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
07.10.2023, 23:40  ✶  
Nie miała pojęcia „jak to robi”, bo… nie próbowała robić niczego specjalnego. I gdyby nawet Lorraine zechciała podzielić się wszystkimi swoimi przemyśleniami, Brenna byłaby co najwyżej zaskoczona i wyjaśniła, że to przecież nie jej zasługa. Była normalna, bo miała normalnych rodziców, normalny dom, normalnego brata. Nie było w tym niczego, co osiągnęłaby sama, a przynajmniej tak właśnie uważała.
I nie wiedziała, co ukrywa się za uśmiechem Lorraine.
Dopiero za kilka lat Brenna miała wypatrywać noży, chowanych za plecami, fałszu w uśmiechach, jadu w miłych słowach. I nawet wtedy w pewnym sensie własna podejrzliwość napawać ją miała wstydem – wstydem i bólem, kiedy kierowała się wobec osób, niegdyś bliskich. W tej chwili, w tym hogwarckim świecie… nie dostrzegała tego, bo za słabo Malfoyównę znała.
A gdyby pewne rzeczy dostrzegła, zapewne nie widziałaby w nich nic złego.
– Uważam, że jest warta co najmniej dziesięć czekoladowych żab – oświadczyła Brenna ze śmiertelną powagą. Bo przecież czekoladowe żaby były poważną walutą! Zwłaszcza jeśli towarzyszyły im jakieś ciekawe karty, prawda? – Prawdopodobnie tak – zgodziła się, zbywając dyskusję o Slughornie po prostu wzruszeniem ramion. Lorraine zdawała się skłonna do obrony opiekuna Domu i Brenna wcale nie chciała jej denerwować, a poza tym? Przecież… to nie tak, że nie lubiła Ślimaka. Brenna w ogóle większość ludzi lubiła, póki nie uznawała ich za osobniki naprawdę paskudne. A Slughorn był po prostu przebiegły i interesowny, ale przy tym pozostawał dobrym nauczycielem i potrafił być całkiem miłym człowiekiem. Nie dręczył przecież tych mniej utalentowanych uczniów, po prostu nie okazywał im specjalnej uwagi.

Chociaż Brenna rzadko wietrzyła kłamstwo, przeczuwała, że w opowieści Lorraine o tym, że miała dotrzymać komuś towarzystwa, kryje się lekka przesada. Albo że nie kryje się w niej ani słowa prawdy. Nie dała jednak tego po sobie poznać, bo… była już w tym wieku, w którym zaczynała rozumieć pewną dumę. Dumę kogoś, kto nie chciał niczego od osoby, mającego coś więcej. I chociaż nie domyślała się tej całej złości i goryczy, jakie odczuwała teraz Malfoyówna – bo nie spodziewałaby się u niej powodów do takiej – wiedziała przecież, że niektórym… może po prostu przeszkadzać jej zachowanie, to z jakiej rodziny pochodziła, ile galeonów nosiła w kieszeniach i jak wiele prezentów dostawała na Święta. Wiedziała też, że niektórzy mogą sobie nie życzyć towarzystwa czy pomocy narwanej Brenny Longbottom.
Nie powstrzymywało ją to przed ofertą, ale już przed naleganiem – tak mniej więcej od jakichś dwóch lat – owszem. W końcu nie miała już trzynastu lat, aby pewnych rzeczy absolutnie „nie łapać”.
Lorraine mogła po prostu nie chcieć spędzać świąt z obcymi, nie chcieć towarzystwa samej Brenny albo uważać w swojej Malfoyowskiej dumie, że taka propozycja jej uwłacza.
– Jasne – odparła więc tylko lekko, udając, że wierzy w te zapewnienia. – Gdybyś zmieniła zdanie, zaproszenie jest aktualne. Można się umówić, że w zamian zrobiłabyś dla mnie parę porcji tego eliksiru, w domu mamy składniki – dorzuciła niezobowiązująco, gdyby przypadkiem właśnie ten brak odwzajemniania się był problemem.
Nie to, że potrzebowała mikstury. Och, gdyby chciała zwrócić na siebie uwagę chłopców – potrzebowałaby jej na pewno, bo wokół niej pełno było dziewczyn znacznie ładniejszych. Tyle że Brennie niezbyt na tym zależało. Jako córka Potterówny w dodatku miała do dyspozycji całą masę kosmetyków, najdroższych i najlepszych na rynku. Nie wspominając już o tym, że magią mogłaby zmienić własną twarz tak, że wyglądałaby jak najpiękniejsza spośród mugolskich aktorek… ale nigdy nawet nie kusiło jej, by to zrobić.
Ale zawsze był to jakiś pretekst.
Zsunęła się z łóżka, gdy Lorraine uparcie parła przez salę, gotowa ją podtrzymać, jeśli ta by upadła. Zaraz jednak, zwabiona opowieścią o książkach, podeszła bliżej, by tam zerknąć. Koniuszki ust zadrgały jej nieco, kiedy Malfoyówna zaczęła wymieniać, jakie to książki pochowała pielęgniarka w schowku.

– Jak nic o tłuczkach to nie wiem, czy jestem zainteresowana – odparła niby to marudnie. – A jest chociaż coś, co zaczyna się od jakiegoś spektakularnego upadku? Może w tym To tylko quidditch? Skoro tu utknęłam na dwa dni, mogę sprawdzić. Chociaż już ustaliłyśmy, że to był niecny zamach na moje życie, a nie jakieś próby podrywania – stwierdziła, pochylając się, by zerknąć na tytuły. – Same czarodziejskie romanse. Mam wrażenie, że mugole piszą jakieś ciekawsze książki. Tylko jak to zabierasz, schowaj pod poduszką, kiedy pielęgniarka tutaj wróci, jeszcze gotowa ją skonfiskować, że nieodpowiednia dla dzieci, czy coś. Albo ze wstydu, żeby ludzie się nie zorientowali, że to z jej kolekcji.
Brenna w teorii powinna zrobić to sama, ale uznawała, że w wieku piętnastu lat Lorraine raczej nie dozna szoku po lekturze. I niby dlaczego te dwa lata, dzielące ją od pełnoletności, miały robić akurat tak dużą różnicę, jeżeli szły o to, co czytywała?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#9
30.10.2023, 01:25  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.12.2023, 14:46 przez Lorraine Malfoy.)  
Kostka nie bolała, zaopatrzona przez doświadczoną w leczeniu podobnych urazów pielęgniarkę, ale Lorraine nie pomyślała, że zawroty głowy po spotkaniu z kantem umywalki będą tak silne, że ledwo zdoła odcyfrować napis Wirująca magia na okładce książki. W poszukiwaniu stabilizacji oparła się bezpiecznie o otwarte drzwiczki szafki, przesuwając się tak, aby i Brenna miała dostęp do zawartości kredensu. Nie spodziewała się, że tak łatwo będzie mogła żartować ze starszą gryfonką; że ta tak łatwo wyciśnie z niej chichot, rzucając śmiertelnie poważnym tonem, że wycenia swoją głowę na dziesięć czekoladowych żab; że bez większych ceregieli przeskoczą przez niebezpieczne tematy tylko po to, żeby finalnie odkryć brudny sekrecik szkolnej medyczki.

Co za dzień, pomyślała Lorraine, patrząc na śnieg wirujący za oknem tak samo jak reszta pomieszczenia. Odwróciła głowę z powrotem w stronę towarzyszki szpitalnej niedoli, próbując skupić się na jej słowach, próbując zmusić się do dokończenia rzuconej wcześniej wymówki. A mogła powiedzieć, że wybiera się na święta do Loretty, i miałaby spokój... Dopiero kiedy Brenna pochyliła się nad wypadającymi z szafki tomiszczami i zaczęła przeglądać okładki z rozchichotanymi, nieco roznegliżowanymi czarownicami i czarownikami w różnych wyzywających pozach, i stwierdziła nagle, że mugolskie książki są ciekawsze, Malfoy zdołała skupić wzrok, aby popatrzeć z niedowierzaniem w piwne oczy Longbottomówny. Nie, żeby Lorraine czytała jakąkolwiek... Ale była ogromną fanką literatury magicznej. I pytania Brenny, podobnie jak i uśmiech czający się w kącikach jej ust, sugerowały, że trafiła na podobną sobie, a może i większą entuzjastkę książek.
Może i nie znalazła odpowiednich składników do eliksiru, ale mogła w takim razie odwrócić jej uwagę na inny sposób.

- Niemożliwe, że nie lubisz czarodziejskich romansów!! Na pewno… Na pewno jakieś słabe czytałaś, serio, Brenno, jakież myśli potworne po tym tłuczku masz, nie do wiary, złe czytałaś na pewno… Mówię ci, jakieś słabe wybierałaś, innych spróbuj. Ja ci tutaj wybiorę inne, nie da się nie lubić magicznych harlekinów!! Co ty właśnie za temat mi tutaj rzuciłaś, kochana, gwarantuję ci, że zmienisz zdanie, przeczytaj jakieś inne, dobre, bo różne są! ta wypowiedź ma w sobie link kliknij
Chociaż Lorraine wyglądała jak typowa bohaterka arcygłupiutkich żartów o czarownicach blondynkach, jej egzystencja, charakter i ambicje zadawały zwykle kłam stereotypom... Chyba, że chodziło o dobór lektur do poduszki. Malfoyówna w wolnych chwilach najczęściej wybierała bowiem spośród bogatych zasobów literatury magicznej – tak poza pozycjami o eliksirach, życiu sławnych alchemików i okazjonalnie, o wróżbiarstwie – właśnie romansidła. I to wszystkie, począwszy od klasycznych romansów pisanych wysublimowanym, wysokim stylem, po pozbawione jakiegokolwiek decorum harlekiny, które mniej doświadczoną czytelniczkę przyprawiłyby o pąsowy rumieniec…

Na szczęście, Lorraine – wbrew obawom Brenny – już dawno zdążyła się pozbyć resztek swojej dziewczęcej niewinności (jeżeli kiedykolwiek takową posiadała...), dlatego soczyste opisy abra-kadabra czy tam innego bara-bara, czytane często podczas śniadania w wielkiej sali, zamiast przywodzić odruch wymiotny, powodowały u niej jedynie lekkie uniesienie brwi.

- Zapomnij o To tylko quidditch.Ta sztuka – Lorraine postukała palcem w okładkę Sekrety Londynu, zanim podsunęła ją Brennie pod nos – Zaczyna się od upadku... ale moralnego. To stary dramat, jeden z pierwszych jaki przeczytałam, i nie wierzę, że mugole mogą napisać cokolwiek lepszego. – Oczy Malfoyówny rozbłysły, kiedy przypomniała sobie chwile spędzone nad czytaniem opasłego tomiszcza w bibliotece dziadków. Ukrywała się tam przed resztą rodziny, i wówczas odkryła, jak bardzo lubi czytać. Nikt nie kontrolował jej zapędów czytelniczych, więc dobór lektur był zdecydowanie nieodpowiedni do jej wieku, ale tym lepiej się bawiła.

- Główną bohaterką jest niezwykła dziewczyna, ale gdyby ktoś ją zapytał, odpowiedziałaby, że nie chce wcale być główną bohaterką. I to również czyni ją wyjątkową. Jest urocza, odważna, a jej nieskazitelnie czyste serce przyciąga do niej innych ludzi, nawet tych najbardziej zepsutych. O jej względy zabiega już od dzieciństwa pewien chłopak, którego ona odrzuca ze względu na różnice światopoglądowe. Choć chłopak, tak samo jak ona, jest czystej krwi, jego rodzice są bardzo konserwatywni, w przeciwieństwie do rodu głównej bohaterki, która to przeciwstawia się takim ideałom, i chciałaby zmienić świat w lepsze, spokojniejsze, bardziej tolerancyjne miejsce. Sztuka opisuje ich dorastanie, jego trudne dzieciństwo skontrastowane z przepełnionym szczęściem domem głównej bohaterki. Nasza protagonistka, po tym jak osiąga ważną pozycję w magicznym społeczeństwie, do czego zawsze dążyła, postanawia dołączyć do rewolucji sprzeciwiającej się rosnącym wpływom złego czarnoksiężnika. Widzimy, jak rośnie w siłę, jak staje się potężną czarownicą, i mierzymy się tak jak i ona z wątpliwościami, które targają nią, kiedy widzi zepsucie świata. Ale ona nigdy nie traci nadziei w sercu. W swojej walce spotyka, w moim odczuciu, miłość swojego życia: mężczyznę, który wbrew wszelkim jej uprzedzeniom, każdym swoim krokiem próbuje udowodnić, że jest dobry, że jest jej godzien, i oczywiście, jak każdy przyzwoity love interest, jest zabójczo przystojny... Dopiero, kiedy zostają związani tajemniczym magicznym rytuałem, protagonistka dopuszcza do siebie myśl, że może jednak mogliby być razem… – Lorraine wzięła kolejny oddech, i podała Brennie książkę.

- Ale to nie jest takie proste! Sztuka eksploruje też psychikę zakochanego w niej niegdyś chłopaka, i pokazuje także i jego duchową podróż, to, jak powoli ulega wpływom rodziny i zaczyna wspierać przeciwną stronę mocy, tak, że w końcu jedynym, co łączy go z główną bohaterką jest nieprzemijające lojalność wobec młodzieńczego uczucia, choć oboje ostatecznie stoją przecież po przeciwnych stronach barykady. Na domiar złego, jego rodzina znajduje mu narzeczoną – piękną, ale lodowatą pannę, półwilę zresztą, której historia również jest tragiczna, a co najciekawsze – jest ona powiązana ze wszystkimi wymienionymi wcześniej bohaterami. Okazuje się bowiem, że owa narzeczona to stara przyjaciółka protagonistki ze szkoły, a jakby tego było mało, umawiała się za młodu z tym drugim mężczyzną, który teraz jest idealnym wyborem dla głównej bohaterki. A wspominałam, że obaj mężczyźni także są przyjaciółmi z dzieciństwa, a ich więź przetrwała mimo próby czasu przez te wszystkie lata? Że oboje w końcu uświadamiają sobie, że walczą o względy tej samej kobiety? Autorzy dramatu pochylają się jednak przede wszystkim nad kontrastem między postaciami obu kobiet, bardziej niż na romansach skupiając się na ich psychologicznej głębi (chociaż każda kwestia, którą wypowiadają i tak przesycona jest flirtem, no ale nieważne): druga bohaterka jest bowiem antytezą tej pierwszej; miała nieszczęśliwe dzieciństwo, jest zimną manipulantką, która nie waha się wykorzystywać innych ludzi do własnych celów, jej ambicje przywodzą ją do zbrodni, i w gruncie rzeczy, wiesz, że jest postacią tragiczną, ale nie możesz się powstrzymać przed usprawiedliwianiem jej, bo ona tylko chce mieć swoje miejsce na świecie, tak samo jak główna bohaterka... Parę razy nawet rozmawiają o tym co je łączy, co je dzieli – trochę jak my dzisiaj, nie uważasz – rzuciła nagle, zmarszczywszy lekko brwi, jakby rozbawiona porównaniem – I to są najlepsze fragmenty dramatu. Ale jest tam wszystko: miłość, nienawiść, przyjaźń, niepewność, odwaga, marzenia, strach, smutek, szczęście!! – wyliczyła, na jednym oddechu.

- Niech testrale porwą pielęgniarkę, musisz to przeczytać. - Lorraine przewróciła z rozbawieniem oczami, na jej policzkach pojawił się aż lekki rumieniec ekscytacji, bo... rzadko miała okazję dzielić się swoją głęboko skrywaną pasją. A z uśmiechu Brenny mogła wyczytać, że trafiła na podatny grunt. – Ja zresztą też, bo już nie pamiętam zakończenia. - Pamiętała jednak, ile łez wylała nad losem półwili, identyfikując się z jej pofragmentowaną tożsamością...
Czasem aż by się chciało powiedzieć: is this fucking play about us?

Zawahała się, myśląc znów nad propozycją Brenny. Prawie zapomniała, że wciągnęła ją w swój długi monolog, aby odwrócić uwagę gryfonki od rzuconego od niechcenia zaproszenia, tak zaaferowała się swoją własną historią; miała nadzieję, że i na Longbottomównę wywrze to podobny efekt. Zastanowiła się, jakby to było móc powiedzieć "tak" na jej zaproszenie.

Niestety, Brenna była protagonistką epickiej historii, a ona – bohaterką tragedii. To nie mogło się udać. 

BONUS:
[Obrazek: 5a4cdf4f96566a5d6b5436d8763027e4908156f6.jpg]


Yes, I am a master
Little love caster
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
30.10.2023, 09:54  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.10.2023, 10:01 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna nie miała nic przeciwko przeczytaniu jakiegoś czarodziejskiego romansidła, bo lubiła książki w ogólności. Nie próbowała choćby udawać, że wybiera same poważne pozycje, więc i nie było w niej oporów wobec sięgnięcia po jakiś romans, skoro Malfoyówna takie polecała. Nawet jeśli uważała, że żadna książka nie jest tak świetna, bo mieli tam mówiące smoki. No dajcie spokój, jaki romans przebije mówiącego smoka? Nawet już otworzyła usta, żeby się zgodzić, ale potem Lorraine zaczęła mówić, mówić, mówić, jeszcze więcej niż zwykle mówiła Brenna, a mina Longbottom z uprzejmego zainteresowania przechodziła stopniowo, ale systematycznie w obraz czystej zgrozy,
w miarę jak poznawała zawiłości tej fabuły. I Malfoy dziwiła się, że Brenna woli mugolskie książki?!
Przez chwilę obracała w głowie możliwe odpowiedzi. Gdyby stała przed nią kuzynka, wspomniałaby coś o tym, że może od razu niech weźmie i dźgnie ją widelcem. Gdyby był to Erik, sprawdziłaby, czy nie ma gorączki. Taki Vincent (w tej absurdalnej wersji rzeczywistości, w której starałby się kogoś przekonać do czytania romansów) usłyszałby, że go kurwa popierdoliło i chyba za mocno jebnęła mu w łeb.
Taka reakcja mogłaby jednak urazić Lorraine, podobnie jak podsumowania "to najgłupsza fabuła, o jakiej słyszałam" albo "autorka powinna udać się na terapię i to możliwie szybko".
- Wiesz co? Główna bohaterka brzmi jak straszna nudziara w dodatku trochę, no wiesz, przygłupia. Gdybym miała o takiej czytać, musiałabyś zdecydowanie w zamian przyjechać do mnie na te święta i leczyć moje rany na psychice oraz zabawiać po śmiertelnym znudzeniu. Panowie, skoro są tacy wspaniali i jeszcze się przyjaźnią, powinni po prostu dać spokój i nudziarze, i manipulantce, i zejść się ze sobą. Byłaby z tego piękna historia zakazanej miłości, bo normy społeczne w świecie czarodziejów nie dopuszczają takich rzeczy. A bohaterki, nie wiem, niech się zaprzyjaźnią i chodzą razem na zakupy, czy coś? Zwłaszcza, że gdyby ten pierwszy tak kochał ją, a nie jakieś swoje wyobrażenie, to nie przeszedłby na stronę mroku. Przecież czarnoksiężnicy w ogóle nie mogą kochać, bo ich ta czarna magia przeżera. Mogą co najwyżej mieć obsesję. Weź tę powieść może ty, skoro tak ją lubisz? - zaproponowała, lekko przepychając książkę w stronę Malfoyówny. O tak. Widelec w czole brzmiał lepiej niż... to coś. - Ja wezmę... eeee... "Ekipa z Nokturnu", zobacz - oświadczyła triumfalnie, łapiąc pierwszą lepszą książkę, która rzuciła się jej w oczy. Nic nie będzie tak absurdalne, jak fabuła opisana przez Lorraine. A Malfoyównie chyba zależało, żeby Brenna coś przeczytała... - Jest o... wampirze o zranionej duszy, pchniętym w mrok przez krewnych... co oni z tym wpychaniem w mrok przez rodzinę... półwili, pozostającej w konflikcie ze swoją naturą... mamy modę na półwile, skoro ty też taką masz w tych Sekretach Londynu... byłym Brygadziście, który stał się zły... chociaż to brzmi jak taki normalny wątek... i handlarce narkotykami, która pozostaje pod toksycznym wpływem matki? - odczytała i trochę się wewnętrznie przeraziła, czy przypadkiem wszyscy nie są w sobie nawzajem zakochani, ale zaraz zauważyła w opisie coś o związku byłego policjanta, a teraz przestępcy z piękna artystką. Może nie będzie tak źle. Bo romans z wampirem? No naprawdę... uczyli się o nich ostatnio na OPCM, kto wpadłby na coś takiego?
- Wracaj z tym do łóżka, uprzątnę dowody zbrodni. Tylko pamiętaj potem ją podrzucić z powrotem - oświadczyła Brenna, zabierając się za upychanie książek z powrotem w szafce, i to dokładnie tak, jak leżały wcześniej. No dobrze, prawie tak samo, bo miała dobrą pamięć wzrokową, ale nie absolutną.
Jeśli szło zaś o jej przekonania o głównych bohaterkach…
Książki, która układała w szafce je miały. W każdej byli ci główni bohaterowie swojego świata, wokół których kręciły się losy wszystkich innych.
Ale w prawdziwym świecie każdy był główną postacią we własnej historii. Lorraine Malfoy także.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (3334), Lorraine Malfoy (6193)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa