• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 7 8 9 10 11 … 14 Dalej »
[noc z 15.06 na 16.06.72] Nie zamykaj oczu

[noc z 15.06 na 16.06.72] Nie zamykaj oczu
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
18.09.2023, 20:15  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.09.2024, 15:15 przez Mirabella Plunkett.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Życie to przygody lub pustka

wiadomość pozafabularna
Suma przypadków: Nie zamykaj oczu.
Tego dnia cały czas miałeś wrażenie, że ktoś za tobą idzie. Kiedy wreszcie wróciłeś do domu i położyłeś się spać, w snach nawiedził cię dziwaczny mężczyzna. Próbował zamordować cię trzy razy. Za każdym razem ratowała cię osoba, którą znasz.

Po trzech nieudanych próbach pozbawienia cię życia udało ci się obudzić. Posiadasz na sobie ślady wyglądające tak, jakby ktoś naprawdę chciał zrobić ci krzywdę. Siniaki, nacięcia, ślady duszenia - to wszystko stało się naprawdę! Zarówno ty, jak i twój znajomy (lub znajomi) pamiętacie ten dziwny sen ze wszystkimi szczegółami.

Czuła się obserwowana od rana.
Normalnie Brenna zwaliłaby to uczucie na paranoję, rosnącą po Beltane. Tego dnia jednak zerkała za siebie z mocno bijącym sercem. Zmieniała trasy, kilka razy starała się przyłapać obserwatora na gorącym uczynku, raz nawet weszła w ciemną uliczkę, a potem przeszła nią znowu, już jako wilk, próbując zwęszyć trop.
Nic się nie stało.
Mogła to być jej wyobraźnia. Miała jednak w pamięci ten dzień, gdy czuła się podobnie, a potem śniła o mężczyźnie w mugolskim stroju. Opowieści Victorii, Nory, Laurenta. Rozważała nawet, czy w ogóle iść spać - ale wiedziała przecież, że prędzej czy później musi zasnąć, a już była zmęczona, bo ani tej nocy, ani poprzedniego dnia nie miała okazji się wyspać, i przecież i tak dorwie ją prędzej czy później, a to...
...była okazja.
W końcu za pierwszym razem okno zostało uchylone.
To nie tak, że się nie bała, kiedy szeptała w biurze do Patricka wyjaśnienia, i potem, gdy zabierała z domu eliksiry oraz bandaże - tak na wszelki wypadek - i przenosiła się o zmierzchu do jego londyńskiego mieszkania. Wiedziała, że we śnie prawdopodobnie będzie bezbronna. Że może nie pojawić się mężczyzna ze strzelbą ani nikt inny. Ale wiedziała też, że muszą spróbować, bo nawet upewnienie się, że nikt nie wchodzi do pokoju, że nie pojawiają się żadne cienie… było już jakąś podpowiedzią. A Patrick Steward był aurowidzem. Jeśli ten człowiek w jakiś sposób wchodził do pomieszczenia, auror go zobaczy.
Tej nocy zasnęła w jego kawalerce w niemagicznym Londynie.
Niepewna, czy kiedykolwiek się obudzi.
*

Czy pamiętasz te sny, które umierają o świcie?
*

Trzeci listopada roku 1945 był dniem, w którym czarodziejski świat, także w Anglii, ogarnęła euforia. Atmosfera zdawała się jednak nie sięgać domu Longbottomów, chociaż z nagłówków gazety, porzuconej na szafce, krzyczały informacje o tym, że wczoraj Grindewald został pokonany – a z radia w kuchni płynął radosny głos spikera.
- …wspaniałe zwycięstwo Albusa Dumbledore’a po walce, którą świadkowie określają jako najbardziej niesamowity pojedynek, jaki kiedykolwiek stoczyli czarodzieje. Świat czarodziejów wreszcie może odetchnąć z ulgą.
– Potwierdziło się – powiedział Jeremiah Longbottom, wchodząc do salonu, zagłuszając radio. Był jeszcze młodym mężczyzną, odzianym w mundur Brygady, wilgotny od deszczu. Twarz miał ściągniętą, kiedy spoglądał na żonę, siedzącą w fotelu, z niemowlakiem w ramionach. – Znaleźli szczątki Neila w Nurmergardzie. Zginął już kilka miesięcy temu… prawdopodobnie tuż po tym, jak znikł.
Brenna stała na schodach, obserwując rodziców. Odruchowo objęła się ramionami. Nie próbowała się odezwać, zwrócić na siebie uwagi. Nie wiedziała, że to sen, ale była pewna, że tkwi we wspomnieniu: wspomnieniu, które przecież już oglądała, wiele, wiele lat temu. Widmo przeszłości, którego nie może zmienić. Mogła być tylko jego niemym świadkiem.
Wiedziała, jakie słowa padną zaraz, wiedziała, że Jeremiah usiądzie przy Elise, wiedziała, w którym momencie do pomieszczenia wejdzie Erik, poruszający się jeszcze na niepewnych nóżkach, ścigany przez skrzatkę. Słyszała głosy na górze – nie wiedziała, kto się śmieje, ale ktoś się tam śmiał, cieszył z upadku Grindewalda, może nie znając Neila, a może jeszcze nie wiedząc o jego śmierci. Miała wrażenie, że to ciotka Naoise, ale nigdy nie odważyła się próbować tego sprawdzić. Jej wspomnienie, cień, był dla Brenny zamazany i nie chciała nadawać mu kształtów.
Tym, czego się nie spodziewała, były cudze kroki.
Nikt nigdy nie zszedł ze schodów.
Brenna odwróciła się – za późno. Za późno by powstrzymać człowieka, który pchnął ją tak, że potoczyła się w dół, zlatując ze stopni, a potem runął ku dziewczynie, wyciągając ręce do jej szyi…


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#2
19.09.2023, 23:18  ✶  
Weszła do salonu za Jeremiahem, również ubrana w mundur; zdaje się że dopiero co skończyli swoją służbę, przynajmniej na ten moment. Akurat trafili na obwieszczenie spikera – ale, choć nie były to poślednie wieści, Longbottomowie jednak koncentrowali się na czymś zgoła innym. Kimś innym. Neil nie żył.
  Mavelle nie miała pojęcia, że to jest sen – już tyle razy lądowała w ciele wujka (metaforycznie, zdecydowanie metaforycznie – widziała i odczuwała to, co on, jednak wszystko działo się wyłącznie w jej głowie), że nawet śniąc – nie zdziwiła się, że widzi tak odległe czasy. Czasy, kiedy mogła być co najwyżej w planach.
  Stąd też po prostu podążyła tam, gdzie prowadził ją sen – za bratem (wujkiem), bez spoglądania na własne dłonie czy też szukania jakiegokolwiek odbicia, które świadczyłoby o tym, że jest (lub nie) sobą.
  Otwierała już usta, żeby dodać coś od siebie – zapewne coś w stylu, że dzięki temu może znajdą jakiś trop, jeśli da się cokolwiek z tych szczątków odczytać. Albo, że zajmie się ich sprowadzeniem tutaj, na łono rodziny. To oznaczało „trochę” pracy, zwłaszcza że jednak najpierw trzeba było spróbować znaleźć odpowiedzi na pytania, które od dawna ich nękały.
  Ale w tę scenę wdarło się coś tak bardzo niepasującego… Same kroki to jeszcze nic; dom w końcu nie był zamieszkiwany jedynie przez zgromadzonych w salonie. Ale ciało, które po nich spada, nie jest bezgłośne – i to skutecznie zwróciło uwagę Mavelle.
  Brenna. Nie powinna tu być, nie dorosła Brenna. Ale nie to było istotne, tylko to, że siostra znajdowała się w niebezpieczeństwie. Siostra? Przecież… nie, nieważne, sen czy jawa, wspomnienie czy nie, czegokolwiek była częścią, na pierwszy plan wysuwało się tylko i wyłącznie to: Promyczkowi coś groziło.
  Ktoś.
  Nie przyjrzała się zbyt dobrze temu mężczyźnie, bardziej skoncentrowana na tym, jak go powstrzymać; w jednej sekundzie chwyciła różdżkę, w kolejnej – machnęła nią, miotając zaklęcie. Nie bawiła się w zwykłe wiązanie, tylko puściła wiązkę surowej mocy, która miała go skutecznie odepchnąć od Brenny. Czy tylko walnie w te schody czy przez nie wręcz przeleci – nie obchodziło to jej wcale, byleby tylko znalazł się jak najdalej od niej.
  - Brennie, jesteś cała?! – bo nie, nie stała jak kołek, tylko podbiegła do kuzynki, chcąc się upewnić, że nic jej nie jest, pomóc jej się pozbierać...
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
19.09.2023, 23:31  ✶  
Dłonie zacisnęły się na jej gardle, a na paznokcie Brenny zagłębiły się w policzku mężczyzny. Nie rozpoznała go: tutaj, teraz, we śnie, we wspomnieniu nie należącym do niej, a ujrzanym kiedyś oczyma widmowidza, nie wiedziała tego wszystkiego, z czego zdawała sobie sprawę jeszcze o zmierzchu. Wiedzieć mogła za to coś innego – że zaraz umrze. Że ten człowiek wydrze z niej życie.
A wtedy zepchnęło go z niej zaklęcie.
Uderzył o schody, ale zaraz poderwał się na równe nogi i wbiegł na górę. Oszołomiona Brenna usiadła, powoli, z bolesnym jękiem. Bolały ją żebra, kolano, gardło. Mavelle, biegnąc ku niej, minęła Jeremiaha i Elise, trzymającą w ramionach dziecko, kilkumiesięczną Brennę. Żadne z Longbottomów nie odwróciło się w jej stronę. Rozmawiali, jakby nie dostrzegali jej istnienia.
Nie była we wspomnieniu wuja.
– Mav… – wykrztusiła Brenna z trudem, dłonie odruchowo unosząc najpierw ku szyi, a potem sięgając do kieszeni, próbując znaleźć różdżkę. I poczuła ukłucie paniki, kiedy palce nie zacisnęły się na gładkim, pozbawionym ozdób drewnie. Dlaczego nie miała różdżki? Nigdy się bez niej nigdzie nie ruszała, nawet sypiała tak, by ta leżała zawsze w zasięgu dłoni. – Pobiegł na górę… ktoś jest na górze… – powiedziała, w tej przedziwnej logice snu nie będąc w stanie zrozumieć, co się dzieje. Ale skoro była tu ona i została zaatakowana, skoro była tutaj Mavelle, mógł być ktoś jeszcze.
I ten człowiek mógł skrzywdzić kogoś w ich domu.
Brenna poderwała się, mimo braku różdżki i tego, że wszystkie żebra zaśpiewały zgodnie pieśń bólu. Ruszyła pędem po stopniach, nie zastanawiając się nawet nad tym, co robi. W uszach rozbrzmiewał jej śmiech Naoise, i szum adrenaliny, kiedy wypadła na pierwsze piętro posiadłości. Drzwi na końcu korytarza – czy to nie był przypadkiem pokój Charliego? – były uchylone. Gdzieś w głowie odbiła się jej myśl, że przecież Charliego nie było tutaj w roku 1945, nie urodził się nawet… ale dezorientacja, i przedziwne poczucie zagrożenia, sprawiło, że Brenna rzuciła się w tamtą stronę. Nie czekała na Mavelle, chociaż była prawie pewna, że kuzynka przybiegnie za nią.
Przebiegła przez próg i…
…spadła w ciemność.
A świat wokół Mavelle posypał się, jak domek z kart. Ściany rozpadały się, sufit nad głową przestał istnieć, zerwał się wir, zmuszając ją na moment do przymknięcia powiek.
I kiedy otworzyła oczy, nie była już w posiadłości. Była w Kniei – dobrze sobie znanej – wyglądającej jakby właśnie przeszedł przez nią huragan.
Nigdzie nie widziała Brenny…


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#4
20.09.2023, 18:05  ✶  
Coraz wyraźniej dostrzegała, że nie było to wspomnienie wuja, ale też sny rządziły się swoją logiką. Dość świadoma, żeby się zorientować, iż trzeba działać (albo: to było tak mocno wdrukowane w istotę Mavelle, że żadna inna opcja naprawdę nie wchodziła w grę), nie dość jednak, żeby się zorientować, że wszystko było jedynie fałszem.
  Jedynie fałszem...?
  Świt nowego dnia miał przynieść odpowiednie wyjaśnienie; póki co, zdawała się płynąć z nurtem snu.
  - Zostań tutaj - poleciła cicho, stanowczo, dotykając lekko ramienia kuzynki. Krótki gest wsparcia, obietnica, że się tym zajmie, że sprawdzi, że nie pozwoli, aby ten, z kim miały teraz do czynienia, uciekł bez konsekwencji. Lub żeby mógł tak po prostu grasować po ich domu; i nie wiadomo jeszcze, co mu strzeli do głowy, kogo jeszcze zechce skrzywdzić. I poderwała się, żeby pognać po schodach; przeskakiwać po dwa, czasem nawet i trzy stopnie. Byle szybciej, byle dorwać, byle ochronić dom i jego domowników - niezależnie od tego, kiedy dokładnie się znajdowała.
  Ale oczywiście że Brenna nie pozostała na miejscu, również musiała się rwać do działania (i nawet tak do końca nie potrafiła jej mieć tego za złe, choć powinna zarobić porządna burę - spadła ze schodów, być może zaznała jakiejś większej krzywdy, a pchanie się do działania mogło wyjść teraz bokiem); jeszcze trochę, jeszcze parę kroków...
  ... wir.
  Świat się rozpadał, ale ten cholerny wir przywołał inne wspomnienie. I żeby było "zabawniej" - po uniesieniu powiek przekonała się, że trafiła dokładnie do miejsca, które kojarzyła z wirem. Knieja, Polana, Limbo.
  Rozejrzała się, próbując nie panikować.
  - Brennie? - zawołała, węsząc przy tym, usiłując pochwycić trop. Czy siostra tu była? Czy zostały rozdzielone przez nieznane jej siły? Ruszyła powoli, starając się dostrzec cokolwiek, wywęszyć cokolwiek, co by świadczyło o bliskości Longbottom.
  Lub że jest tu całkiem sama.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
20.09.2023, 18:22  ✶  
Zapach krwi.
Wgryzał się w nozdrza. Umiera tam jakieś dziecko, powiedział duch. Brenna przyspieszyła, przebiła się przez krzewy, w jej wilcze uszy wdarł się płacz dziecka, bogowie, żyło i...
...rozpaczliwa nadzieja zgasła natychmiast, gdy zobaczyła pod drzewem ducha.
Spóźnili się.
Znowu się spóźniła.
Przemieniła się. Rozejrzała się, jakby w nadziei, że to jakaś pomyłka. Że zobaczy jakieś inne dziecko, potrzebujący pomocy, zobaczy tego psa, o którym wspomniał duch, że ten duch jest tutaj od bardzo dawna, że to nie na pomoc jemu zostali wysłani. Nie było jednak niczego. Tylko samotne widmo, przerażone tym, że straciło matkę. Tylko ślad krwi na drzewie.
Brenna zrobiła kilka kroków w stronę chłopca, a potem, bez słowa, osunęła się po prostu kolana tuż przed nim. Może przemiana w wilka i ten szaleńczy bieg odebrały jej wszystkie siły, a może to widok tego ducha sprawił, że to, co napędzało ją do tej pory, pozwalając przezwyciężyć zmęczenie, uleciało ostatecznie, pozostawiając Brennę bez choćby odrobiny energii. Nogi po prostu ugięły się pod nią nagle, odmawiając posłuszeństwa. Bodaj po raz pierwszy w życiu, bo Brenna przecież zawsze działała, nieważne, co się stało.


Knieja szumiała nad głową Brenny, klęczącej na trawie. Wokół pełno było połamanych gałęzi, śladów niedawnej wichury. Mundur Brygady, który miała na sobie kobieta, był ubabrany ziemią i tu i ówdzie pokryty krwią - choć nie jej własną, bo nie wyglądała na ranną. Jedynie włosy miała trochę przypalone.
Dzień po Beltane.
Duch małego chłopca płakał pod drzewem, kiedy Brenna klęczała, przypatrując się mu, niezdolna do wykonania ruchu. Nie pamiętała: nie pamiętała, że od Beltane minęło półtora miesiąca. Nie pamiętała, że śpi, nie pamiętała, że ledwo chwilę temu próbowano ją zabić. We własnym umyśle znów przeżywała ten sam dzień. Czuła to samo, co wtedy. Myślała to samo, co wtedy.
Nie odwróciła się nawet, kiedy krzewy za nią zaszeleściły, kiedy usłyszała za sobą kroki Samuela Carrowa...
...a przecież powinna się odwrócić.
Błysnął uniesiony nóż. Może wyłapała kątem oka ten ruch, może właśnie błysk słońca w ostrzu, a może zadziałał instynkt, ale poruszyła się w ostatniej chwili i tylko dzięki temu ostrze nie trafiło tam, gdzie trafić miało, a w okolice łopatki. Z ust Brenny wyrwał się krzyk, kiedy napastnik cofnął nóż, chcąc ponowić atak.
Przetoczyła się po ściółce, plamiąc ją krwią. Sięgnęła po różdżkę, miała ją przecież, ledwo parę chwil temu... ale różdżki nie było. I nagle czuła już nie tylko ból od rany zadanej tutaj, teraz. Gardło miała ściśnięte, obolałe, żebra i biodra oraz policzek poobijane od niedawnego upadku. Nie była w stanie walczyć i kiedy ciemnowłosy mężczyzna - znajomy mężczyzna, skąd go znała? - wyjął różdżkę, runęła między drzewa, potykając się, biegnąc, w próbie uniknięcia rzucanych ku niej czarów. Z trudem łapała dech, serce tłukło się szaleńczo w piersi. Zaklęcie świsnęło jej tuż nad głową, zwalając jeden z prastarych dębów, zmuszając Brennę do kolejnego uskoku, by nie dać się zmiażdżyć… co tylko potęgowało krwawienie. Zanurkowała pomiędzy krzewy, kiedy kolejny czar minął ją o włos. Nie miała jak się bronić i nie mogła wiecznie uciekać, a mężczyzna dotrzymywał jej kroku bez trudu – może dlatego, że on tu był panem, może z powodu ran.
Huk walącego się drzewa doszedł uszu Mavelle. W nozdrza uderzył zapach krwi.
Nie była tak daleko…


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#6
20.09.2023, 23:32  ✶  
Strach. Strach coraz bardziej narastał, mnożąc pytania, wątpliwości. Otoczenie wyglądało jak Knieja, krajobraz przypominał mniej więcej ten, który widziała, gdy wróciła na Polanę następnego dnia po tym, jak w końcu wydostała się ze szpitala. Mniej więcej, bo wtedy krążyła głównie po Polanie, w nadziei, że znajdzie wujka. Żywego.
  Że to, co widziała w Limbo, było jakimś cholernie przykrym snem, ułudą, omamem zesłanym przez jebanego Voldemorta, żeby skołować, osłabić wolę, złamać, zmusić do uległości. Żeby zyskać przewagę potrzebną do dopięcia swoich planów – choć nie, moment, nie potrzebował dodatkowej przewagi. Cała jego potęga nią była. Zrobił, co chciał. Jak chciał.
  Czy ten pieprzony kamień robił już jakąkolwiek różnicę? Nie wiedziała. Choć niby to był sukces, że udało się go zmiażdżyć. Czasem w to wierzyła, że było właśnie tak – małe zwycięstwo, ale zwycięstwo. A czasem odrzucała jednak wszystko, włącznie z faktem, ze przetrwali. Bo zawiedli, tyle ofiar…
  Miała wrażenie, że gdzieś powinna być Brenna, ale nie umiała jej znaleźć. Zaczęło się od w miarę spokojnych kroków, po coraz szybsze, by w końcu przejść w trucht. Gdzie zniknęła siostra, jej oczko w głowie? Czy znowu jej coś groziło? Czy jednak była tu sama – i ta opcja jednocześnie najmniej napawała przerażeniem. Ale tylko i wyłącznie przy założeniu, że kuzynka była gdzieś daleko, bezpieczna…
  Szukała. Nie potrafiła przestać szukać, czując, jak żołądek nieprzyjemnie się ściska. To wszystko przypominało koszmar, jakich wiele – i nic, tylko czekać, aż skądś wyskoczy jakiś wielki zły, z paszczą pełną ostrych zębów, które szarpią ciało na kawałeczki za jednym ich kłapnięciem. Ale zły nie nadchodził.
  A Mavelle martwiła się coraz bardziej i bardziej.
  Huk. Krew.
  Trucht przerodził się w bieg, bieg wręcz w cwał – a przynajmniej by było cwałem, gdyby nogi miała zakończone kopytami. Ale tak, przemiana nastąpiła dziwnie szybko, dziwnie płynnie (ach, te sny… nawet jeśli zawierały w sobie ziarnko prawdy). Dwie nogi to jednak nie cztery łapy; na nich można było się poruszać o wiele, wiele szybciej.
  Rozpędzona, rozwścieczona czarna kula czystej nienawiści. Działała niemalże na poziomie instynktu. Bieg, skok, by zwalić nóg samym swoim ciężarem (i pędem), kłapnięcie zębami, celujące prosto w szyję...
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
20.09.2023, 23:42  ✶  
Zwierzak przeleciał nad głową Brenny, w płynnym skoku. Przebiegł prosto ku napastnikowi i zwalił go z nóg. Ale Mavelle nie zdołała rozerwać mu gardła.
Sny należały do niego.
Nagle zapadła ciemność, i wilczyca zdążyła jeszcze tylko usłyszeć, że Brenna wzywa ją po imieniu. Ale zaraz zniknęły – i Bren, i mężczyzna – i Bones znalazła się w lesie, ale innym, pogrążonym w ciszy i ciemności.
Pamiętała.
Każdy szczegół dwóch poprzednich snów.
A węsząc, mogła wyczuć charakterystyczną woń krwi. Pochwycić trop.

*
Tym razem Brenna pamiętała. Wszystko.
Atak w domu, w nie jej wspomnieniu. Ostrze wbijające się w jej plecy w Kniei. Mavelle, zamienioną w wilka, ratującą ją w ostatniej chwili. Ale także te wszystkie wcześniejsze sny, dzielone z Victorią i Laurentem, kiedy ciemnowłosy mężczyzna usiłował ją zamordować, zanim przyszedł po nią.
I o dziwo, nie bała się. Mimo tego, że czuła, jak jej koszula przesiąka krwią, mimo żeber, poobijanych, może nawet pękniętych, mimo świadomości, że ten mężczyzna był też gdzieś tutaj i że władał tym snem, odbierając wszelką szansę na obronę. Panika, jaka popchnęła ją do biegu przez Knieję, przeminęła teraz. Może dlatego, że Brenna była tak strasznie, straszliwie wściekła, że nie starczało już w tym gniewie miejsca na strach. Może bo wiedziała, że jednak stało się dokładnie to samo, co w innych przypadkach – w jakiś sposób przyciągnęła kuzynkę i Mavella nie podlegała prawidłom snu, które oplatały Brennę i uniemożliwiały jej obronę.
– Mav! – zawołała, podpierając się ramieniem o pień. Kolejny las, ale tym razem już nie Knieja, inny, ale też całkiem dobrze Brennie znany. Zakazany Las, jego część położona w pobliżu Hogwartu, miejsce, na które tak często patrzyła z zamkowych okien, z błoni albo do którego nawet wchodziła, chociaż naprawdę, naprawdę nie powinna. Odruchowo skręciła w stronę, w której powinna znajdować się szkoła, chyba nawet teraz kojarząca się jej z bezpieczeństwem, z miejscem, gdzie można otrzymać pomoc… Choć nie, w tym koszmarze jedyna pomoc, na jaką mogła liczyć to kuzynka.
Albo ona sama.
Bo musiała się obudzić.
Było ciemno. Noc, pozbawiona jednak chmur, i wielki księżyc w pełni – na jego widok zawsze ściskało Brennę w żołądku… - na czarnym niebie. Gdzieś w tej ciemności ścigał ją, bo po prostu czuła cudzą obecność, słyszała kroki, i to nie była Mavelle, bo kuzynka przecież by ją zawołała, odpowiedziała na wezwanie. Rozgarnęła gałęzie, wypadając wprost na hogwarckie błonia, by dostrzec strzeliste wieże na tle usianego gwiazdami nieba. Miejsce, które kiedyś, przez siedem lat, było dla niej nowym domem…
Ktoś wypadł z lasu za nią.
Brenna gwałtownie rzuciła się w bok, umykając przed zaklęciem. Za wolno. Cięło jej policzek, krew popłynęła po twarzy i mogłaby przysiąc, że ktoś ją skądś zawołał, i to na pewno nie była Mavelle. Nie zdołała uciec przed kolejnym czarem, który głęboko przeciął bok, rozerwał ubranie. Straciła równowagę i padła na trawę, z trudem chwytając powietrze, odtoczyła się, i kolejny czar uderzył o ziemię. Chciała - ze wszystkich sił chciała - rzucić się na tego człowieka, rozszarpać mu gardło, ale był za daleko, atakował z dystansu, a ona nie miała różdżki.
Mogła tylko próbować się obudzić, podążyć za wzywającym ją głosem.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#8
21.09.2023, 18:31  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.09.2023, 18:32 przez Mavelle Bones.)  
Zęby złapały powietrze.
  Była zła. Bardziej zła niż przerażona, choć strach nadal, rzecz jasna, tam gdzieś był.
  Ale nie bała się o siebie. Bała się o Brennę, o to, że coś jej się stanie, że nie uda się jej ochronić... nie, tego by chyba nie przeżyła, gdyby się okazało, iż coś się stało jej siostrze. Coś, czemu nie udało jej się zapobiec, coś, co byłoby nieodwracalne...
  Ciemność. Krzyk.
  Nie odpowiedziała na wezwanie - bo wszystko zniknęło.
  Nie na długo. Znów ujrzała las, las ze wspomnień z dawnych lat. Sierść na karku się zjeżyła, gdy w nozdrza ponownie uderzyła ją metaliczna woń krwi.
  Pamiętała.
  W ciemnościach błysnęły złote oczy.

Była Mavelle, ale i jednocześnie nią nie była. Duży, większy niż normalnie wilk biegł, podążając za zapachem. Szybciej, coraz szybciej, byleby tylko zdążyć. Krzyk dobiegł uszu, ale znów - nie odpowiedziała.
  Bo była wilczycą, która polowała.
  Polowała na nieznajomego mężczyznę, polowała na tego, który z nieznanych powodów (jeszcze - może Brennie będzie wiedziała coś więcej? O ile to nie był tylko sen. Jej sen, projekcja przeróżnych obaw, zebranych w zmieniającą się ciągle wizję, zawierającą jednak wspólny, powtarzający się element). Polowała, więc milczała, choć warkot wzbierał gdzieś w głębi gardzieli.
  Nie ostrzegało się ofiary o swojej bliskości.
  Biegła. Ciemny cień pośród drzew, przecinający księżycowe ścieżki. Pełnia, czas wilkołaków...
... czas łowów. Tyle że nie wzywała watahy, nie gromadziła stada, by mogło napełnić swoje żołądki. Bo to nie była kwestia przetrwania, tylko kwestia ochrony. I zemsty za wyrządzone krzywdy. Nie znajdowała się w Zakazanym Lesie, nie naprawdę, a jednak wszystko to czuła. Igliwie pod łapami. Woń leśnego runa i mieszkających tu zwierząt. Pęd smagający futro.
  Krew, wybijająca się ponad wszystko, woń wyraźna niczym nić Ariadny, prowadząca Tezeusza do wyjścia z labiryntu.
  Szybko. Szybciej. Jeszcze. Byleby zdążyć.
  Błonia Hogwartu niemalże niespodziewanie się przed nią otworzyły; gwiazdy nad głową wespół z księżycem normalnie obudziłyby jakąś nienazwaną tęsknotę, ale teraz? Teraz dawały tyle światła, by mogła dostrzec dwie sylwetki. Jedną, padającą na ziemię, drugą, górującą, mającą przewagę.
  Ponownie zdusiła narastający warkot. Ta śmierć powinna nadejść w ciszy, niespodziewanie. Jeszcze kilka susów. Wybicie się. Znów - popchnąć, powalić swym ciężarem, zacisnąć zęby.
  Była gotowa poczuć w paszczy smak ciepłej, buchającej z tętnic krwi...
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
21.09.2023, 18:42  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.09.2023, 18:43 przez Brenna Longbottom.)  
Skok.
Ale nie poczuła krwi w paszczy.
Mężczyzna wypuścił różdżkę z ręki i rzucił się do ucieczki. Rozpłynął się gdzieś w ciemności, jakby się z nią zlewając. Brenna usiadła, powoli, z trudem. Miała problem ze zogniskowaniem spojrzenia, zwróciła jednak wzrok w stronę ciemnego wilka, którym była Mav.
Istniała w tym jakaś ironia, że kiedy Brennę od biedy dało się pomylić z bardzo wielkim, ciemnym psem, o tyle Mavelle w tej formie wyglądała wyjątkowo groźnie.
- Dzięki, Mav - wykrztusiła. Ktoś ją wołał, i rozpoznawała ten głos, a ciemnowłosy mężczyzna znikł. Trzy sny, trzy próby morderstwa... bał się próbować dalej, czy może takie było ograniczenie jego magii: nie mógł utrzymać snu dłużej? - Nie przejmuj się, jak się obudzisz, nie jestem sama - dodała, choć musiało to brzmieć bardzo głupio, ale Bones pewnie spanikuje, jeżeli nie znajdzie Brenny leżącej w jej pokoju.
A potem...
...obudziła się.
*

Potrząsał nią Patrick Steward i to prawdopodobnie jego wołanie dosięgło ją we śnie.
Pierwszych obrażeń zapewne nie zobaczył od razu, bo pojawiały się w sposób mało zauważalny. Gdy spadła ze schodów, większość z nich skrywało ubranie, a za drugim razem napastnik wbił ostrze w plecy, ale nie było już mowy, aby Steward nie zauważył rany na policzku i tego momentu, gdy jej koszulę zaczęła pokrywać krew na boku. Brenna mogłaby przysiąc, że bolało ją absolutnie wszystko. Rana na łopatce. Głębokie cięcie biegnące przez cały bok, chyba najgorsze ze wszystkiego. Gardło i szyja, na których wychodziły właśnie ślady, świadczące o tym, że ktoś usiłował ją udusić. Poobijane żebra, obite biodro, kolano, po tym, jak została zepchnięta znienacka ze schodów. Przecięty policzek i krew na twarzy były tym najmniejszym problemem.
- Dzięki - wychrypiała, wcale niepewna, czy zdołałaby się obudzić, gdyby jej nie zawołał. Może tak? Może nie? - Chyba jutro nie pójdę do pracy - wykrztusiła, próbując usiąść. Trochę w odruchu, trochę dlatego, że leżenie wcale nie było dobrym pomysłem, kiedy miałeś taką ranę.
Kręciło się jej w głowie i było jej tak zimno, że prawie nie czuła chłodu rąk Patricka. Zły znak. Chciała zapytać, czy coś zobaczył - cokolwiek - ale każde słowo zbyt wiele ją kosztowało. Wyglądało na to, że potrzebowała nie tylko eliksirów, ale też medyka i to pilnie. Zacisnęła mocniej szczękę, dłonią sięgając do rany na boku i pod palcami poczuła krew. Dużo, dużo krwi.
To była bardzo paskudna noc i szykował się równie paskudny ranek.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#10
21.09.2023, 18:45  ✶  
Po raz kolejny zęby złapały jedynie powietrze, co wywołało bliżej nieokreśloną frustrację.
  Winny, śpiewała krew w żyłach, winny! Nie można tego tak zostawić, bo jeszcze zechce wrócić, ponownie dokonać zbrodni. Odruchowo pognała za nim - ale... rozpłynął się w ciemności.
  Nie było kogo gonić.
  Zawróciła zatem, pędząc tak, jakby miała skrzydła. Trąciła krótko pyskiem Brennę, zanim wróciła do swojej postaci - w tej ludzkiej miała znacznie więcej możliwości niż tej futrzastej.
Nie zdążyła nic powiedzieć.
  Nie jestem sama.
  Jakkolwiek by to nie brzmiało...

... już nie widziała Brenny, tylko sufit swojego pokoju. Potrzebowała kilku sekund na zrozumienie, gdzie jest, żeby zaraz potem poderwać się i wypaść na korytarz, nawet nie kłopocząc się zakładaniem kapci czy też narzucaniem na siebie jakiegokolwiek dodatkowego okrycia. Męska koszula, służąca za piżamę, musiała w pełni wystarczyć.
  Nie potrzebowała wiele czasu, żeby wpaść do pokoju siostry - zwłaszcza że dosłownie mieszkały naprzeciwko siebie.
  Pusto.
  - Brenna?! - zawołała zaniepokojona, podniesionym głosem. Ale pokój nie przestawał być pusty i... zaraz.
  - Panienko Mavelle? - usłyszała głos skrzatki. Bones odwróciła się gwałtownie w jej stronę, unosząc odruchowo różdżkę - ale chwila, to naprawdę tylko skrzatka, nie było powodu, żeby jej krzywdzić - Śniła panienka o Brennie?
  - Skąd... - zaczęła, ale Malwa najwyraźniej uznała to za potwierdzenie, bowiem kontynuowała:
  - Panienka Brenna kazała przekazać, że nic jej nie jest. I że zabiorą ją do lekarza.
  Bones zamrugała kilka razy, tępo wpatrując się w skrzatkę. A następnie, bez słowa, wypadła z pokoju niczym burza.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Mavelle Bones (1634), Brenna Longbottom (2522)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa