• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 Dalej »
[27.05.72, wieczór, restauracja przy Horyzontalnej] W cieniu umarłych

[27.05.72, wieczór, restauracja przy Horyzontalnej] W cieniu umarłych
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
18.09.2023, 20:40  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.01.2024, 20:34 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III

Patrol od dwudziestej do północy, gdy rano znów musiała być w Biurze, nie był najszczęśliwszym pomysłem w życiu Brenny. A rozmowa z Borginem na temat morderczych snów tylko jeszcze bardziej wytrąciła kobietę z równowagi. Gdyby nie umówione spotkanie z Orionem, pewnie zostałaby w pracy dużo dłużej, ale ze nie znosiła się spóźniać, ostacznie wypadła z Ministerstwa tylko czterdzieści minut po końcu dyżuru. Akurat dość, aby w restauracji na Horyzontalnej pojawić się chwilę przed ustaloną godzinę. Przebrała się wcześniej w zwykłą, absolutnie neutralną szatę, z gatunku tych, które nosiły przeciętnie sytuowane czarodziejki, by nie zwracać na siebie uwagi mundurem.
Senność, jak każdy rozsądny Brygadzista, odganiała za pomocą kawy i cukru. Zamówienie złożyła od razu i dość szybko zaserwowano jej mocne espresso oraz ciastko. Zajęła stolik przy wychodzącym na ulicę oknie, bo powoli zaczynało robić się już ciemniej, a ona chciała schwytać ostatnie słoneczne promienie i wykorzystać do pracy. Lewą ręką unosiła filiżankę do ust, a prawą mazała po notatniku, za pomocą mugolskiego długopisu. Zaczynała żałować, że odnośnie obu tych spraw, i widm, i mordercy ze snów, zapisywała wszystko w jednym notatniku, o jednym z początku, o drugim od końca (posługując się rzecz jasna głównie hasłami czy własnym szyfrem). Groźba tego, że notatniki o jednej i drugiej sprawie spotkają się po środku, stawała się coraz bardziej realna.
Ciało wujka.
Wolontariusze, uciekający przed… przed głosami i chłodem.
Widma w domu Mildred Found.
Charlie Dafoe, którego znalazła Geraldine.
Ciała, leżące na polu…
Nie była pewna, czy Orion będzie w stanie cokolwiek jej powiedzieć, ale zamierzała spróbować. Chociaż po prawdzie, nawet gdyby milczał jak zaklęty, to skoro zajmowali się sprawą tych dwóch śmierci, i tak dałaby mu własne informacje.
Nie musiał jednak wiedzieć tego na wstępie.
Westchnęła i wyprostowała się, na moment przymykając oczy. Nie była pewna, czy głowa boli ją ze stresu tym wszystkim, niewyspania, czy może po prostu za bardzo przetwarzała to wszystko w myślach i mózg zaczynał grozić przegrzaniem.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Holding The Grudge
do dilfs
not drugs
Wysoki na 183 centymetry wzrostu, umięśniony, chociaż nie tak wysportowany jak większość Aurorów. Ubiera się w mundur, który nosi dumnie, lub w proste, kolorowe koszule, marynarki i spodnie od garnituru. Błękitne oczy i ciepły uśmiech sprawiają, że jego spojrzenie stopiło już niejedno serce.

Orion Bulstrode
#2
17.10.2023, 00:19  ✶  
Zawsze starał się dążyć do perfekcji, a co za tym idzie, starał się być perfekcjonistą w tym co robił. Cenił sobie również punktualność, której wymagał zarówno od siebie jak i ludzi, z którymi się umawiał. Tym razem jednak coś zdecydowanie poszło nie tak, bowiem na tak naprawdę kilka minut przed umówionym spotkaniem, gorączkowo wybiegł z Ministerstwa, kierując swoje kroki w stronę Horyzontalnej. W natłoku ostatnich wydarzeń oraz problemów, które nieustannie męczyły jego coraz bardziej przemęczoną głowę, absolutnie zapomniał o tym, że był umówiony z Brenną. Nie było już czasu wysyłać liścików pod tytułem "sorki, spóźnię się". Musiał postawić na transport tradycyjny w postaci własnych nóg, co jednocześnie uświadomiło mu kilka boleśnie istotnych rzeczy.
Stracił formę. Nawet bardzo. Nie zdawał sobie z tego nawet sprawy, ale ostatnie tygodnie faktycznie spędzał za biurkiem. Jasne, może niecały czas, bo czasem wychodzili na patrole, ale jednak siedzący tryb życia bardzo mocno się u niego zadomowił. Tak w zasadzie to panna Longbottom miała w tym swój mały udział. Pączki, które co jakiś czas zostawiała w biurze, mimowolnie kusiły jego podświadomość. Jeden, drugi, no, zdecydowanie zbyt wiele razy. Jeśli za kilka lat nie chciał prezentować się ludziom z solidnym brzuszkiem, powinien zacząć coś ze sobą robić. No bo przecież nie mógł polegać tylko na magii.
To jednak było zmartwieniem jutrzejszego Oriona. W tej chwili skupił się na restauracji, której szyld w końcu zobaczył. Tempo zwolnił jednak wtedy, gdy był już prawie przed drzwiami. Dopiero tutaj otarł zroszone potem czoło, poprawił rozwalone przez wiatr włosy oraz brodę, a na końcu wyrównał nieco oddech. Czerwona twarz zdecydowanie zdradzała, że dopiero co uprawiał wieczorny jogging, ale pozostawało mu mieć nadzieję, że kobieta tego nie zauważy. Zresztą, nawet gdyby to zrobiła, w sumie nie powinno mieć to większego znaczenia. W końcu nie przyszli tutaj na randkę. Mieli porozmawiać o pracy w nieco bardziej ustronnym miejscu.
Sytuacja, która miała miejsce w Dolinie, dość mocno go martwiła. Liczył na to, że rozmowa z Brenną nieco rozświetli mu całą tę sytuację. Informacje, które posiadał on sam były niestety dość pobieżne, ale kto wie, może razem uda im się wyciągnąć z tego coś więcej?
Wchodząc do środka, gorączkowo zbierał myśli, łącząc wszystkie wątki związane ze śledztwem. O ile można je było tak w ogóle nazwać, bo tak naprawdę nie mieli jeszcze żadnego podejrzanego. Dwie ofiary, wysuszone zwłoki zostawione na widoku, musieli zginąć w ciągu dnia. Tak dużo wątków, tak mało informacji. Strasznie irytujące.
Gdy dostrzegł kobietę, pomachał jej lekko, po czym szybko pokonał dzielący ich dystans. Dosiadł się do jej stolika, w międzyczasie zdejmując płaszcz. Tyle dobrego, że udało mu się zdjąć mundur, także nie przyciągał jakoś szczególnie uwagi.
— Wybacz spóźnienie. Ja... nie będę owijał w bawełnę. Przedłużyła mi się praca, musiałem wypełnić kilka raportów. Nie tylko moich — dodał, na koniec lekko wzdychając. Tak, Atreus znowu zapomniał wypełnić kilku formularzy. Zaraz jednak odchrząknął, orientując się, o czym mówił. Tak w sumie to wolał nie rozpowiadać poza biurem o tych praktykach. — W każdym razie... od czego chcemy zacząć? W sensie. Chcesz coś zamówić? Czy może od razu przejdziemy do tematu? — zaczął, nie bardzo wiedząc, jak do tego podejść. Zmęczenie ewidentnie dawało mu się we znaki, wybijając go przy tym nieco z rytmu.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
17.10.2023, 00:34  ✶  
– Cześć – przywitała się, podnosząc głowę, kiedy Orion zbliżył się do stolika. Wyglądał na mniej więcej tak wyspanego i wypoczętego, jak ona się czuła: czyli wcale. Wcale nie była zła, że wpadł tu w ostatniej chwili, ona przyszła ot moment wcześniej, a też siedziała dziś dłużej, bo do pracy wcześniej przyszła i nieco później wyszła… Po Beltane było to coś normalnego w ich Departamencie, a każdy, kto tego nie robił, stawał się wręcz podejrzany. Jeśli dostrzegła, że musiał tutaj biec, to nie dała tego po sobie poznać. – Nie przejmuj się. Ktoś wrobił cię we własne raporty? Powinieneś go trzepnąć, wszyscy mamy teraz za dużo roboty, żeby robić ją za leni.
Alek zdawał się wypełniać takie dość często. Brenna poproszona o pomoc pewnie też nie zdołałaby odmówić… ale zwykle starała się nie sprawiać takiego wrażenia, jakby była skłonna za kogokolwiek je wypełniać.
– Może zaczniesz od kawy? Mają świetne espresso – powiedziała, unosząc własną filiżankę. Zdawało się jej, że Bulstrode bardzo tego napoju życia teraz potrzebuje. Ją samą ta kawa ratowała, zważywszy na to, że jeden dyżur zakończyła tak koło drugiej w nocy, a drugi zaczęła tak koło szóstej. Chyba. Godziny zaczęły się jej zlewać w jedno. Ale sama była sobie winna, nie powinna brać tego nocnego patrolu. – Tematu… tak, najpierw sprawy najpilniejsze – przyznała z poważną miną, po czym sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła z niej kartę. Z czekoladowej żaby.
Spoglądała z niej ciemnowłosa, jasnooka, piękna kobieta – z pewnością znana komuś z Domu Krukonów. Rowena Ravenclaw. Z tyłu znajdował się krótki opis jej biografii.
– Pytałeś, od czego zacząć. Jako prawdziwy Krukon, od tego. Mam ich jeszcze siedem, więc mogę ci jedną podarować, na dobry początek kolekcji – oświadczyła Brenna, a udawana powaga prysła, ustępując miejsca uśmiechowi. Ten jednak spełzł z jej ust równie szybko jak się pojawił, ledwo przesunęła kartę po blacie ku aurorowi. Bo tak naprawdę temat, o którym mieli rozmawiać, nie był wesoły. Wręcz przeciwnie. I Brenna wprawdzie dowiedziała się dziś o nim niechcący bardzo dużo, ale wciąż była ciekawa, co ma do powiedzenia Orion.
Przesunęła różdżką, leżącą po blacie, ot rzucając zaklęcie wygłuszające. Długo nie potrwa, ale utrudniało przez chwilę podsłuchiwanie. Choć nie to, że Brenna zamierzała krzyczeć…
– Widma z lasu, wysysające życie z ofiar… a także podobno dusze i energię z ciał, tak że zdają się stare, jakby należały do ludzi zmarłych przed wielu, wielu laty – powiedziała. Nie była pewna, ile informacji już zdążył wymienić z Atreusem. – Zetknęłam się z nimi. Więcej niż raz – stwierdziła, i tym razem machnęła teczką, którą ze sobą przyniosła. – Zdaje się, że natknąłeś się na dwie z ich ofiar. Pytanie, ile już wiesz? Nie ma sensu, żebym się powtarzała.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Holding The Grudge
do dilfs
not drugs
Wysoki na 183 centymetry wzrostu, umięśniony, chociaż nie tak wysportowany jak większość Aurorów. Ubiera się w mundur, który nosi dumnie, lub w proste, kolorowe koszule, marynarki i spodnie od garnituru. Błękitne oczy i ciepły uśmiech sprawiają, że jego spojrzenie stopiło już niejedno serce.

Orion Bulstrode
#4
17.10.2023, 00:58  ✶  
Dopiero gdy udało mu się usiąść i jakkolwiek ogarnąć, czy może raczej uspokoić oddech i głowę, skupił większą uwagę na kobiecie. Ku swemu zdumieniu dostrzegł, że wygląda na równie przemęczoną co on. Z jakiegoś dziwnego powodu sprawiło to, że na twarzy pojawił mu się lekki uśmiech. Świadomość, że nie tylko on czuł się tym wszystkim lekko przytłoczony, była całkiem przyjemna, może nawet pokrzepiająca. Odkąd Atreus wrócił do służby, pracowało mu się nieco łatwiej, ale gdzieś z tyłu głowy wciąż się o niego martwił. Już nawet nie o to, że tak szybko wrócił do pracy. Jego myśli pochłaniała obawa, że sytuacja z Beltane się powtórzy, a on znowu nie będzie w pobliżu. Naprawdę nie chciał zostawić go bez pomocy w kolejnej takiej sytuacji.
Trzepnięcie partnera brzmiało nawet kusząco, ale był absolutnie świadomy tego, że takie działania przyniosłyby absolutnie zerowy efekt. Jego brat należał typu ludzi, których nie dało się do niczego zmusić, jeśli akurat nie mieli na to ochoty. Poza tym, czasem nawet lubił rozluźnić się przy pracy w papierach. Bo tak, uważał to za swego rodzaju odpoczynek. Nie musisz się niczego domyślać, szukać informacji, przepytywać świadków. Po prostu spisujesz wszelkie zebrane rzeczy w jedno miejsce, po czym tak przyjemnie złożoną teczkę odkładasz w stosowne miejsce. Czasami działało to na niego lepiej niż terapia ze specjalistą.
— Brzmi kusząco, ale nie ma sensu się nad tym pochylać. Dam radę! Jeśli nie... zgłoszę się po pomoc — dodał po chwili, nie mogąc powstrzymać lekkiego uśmiechu. Z tego co kojarzył, jego brat miał dość specyficzną relację z panną Longbottom. Ciekawiło go, co wyszłoby z takiej interwencji, ale chyba nie miał na tyle odwagi, żeby to przetestować.
Mimowolnie westchnął, gdy usłyszał o kawie. Tak, espresso zdecydowanie brzmiało jak idealny pomysł na ten wieczór, który przecież wcale się nie kończył. Co to, to nie. Liczył się z tym, że może posiedzieć tutaj przez długie godziny. Nie miał z tym zresztą większego problemu, jeśli tylko pomoże to w znalezieniu sprawców tych wszystkich okropności.
Złapawszy kelnera, poprosił o podwójne espresso, po czym zerknął jeszcze na rozmówczynię. — A Ty? Chcesz coś? Na mój koszt — dodał od razu, mając w pamięci, że należała do ludzi, którzy lubili za siebie płacić, a najlepiej to jeszcze fundować prezenty innym. Chciał się jej jakoś odwdzięczyć, nawet tak drobnym gestem.
Gdy dostrzegł, że wyciąga kartę z czekoladowych żab, lekko się zawiesił. Dopiero co mówiła o najważniejszych sprawach, a to tutaj... cóż, kwestionowałby to, że kawałek zaklętego obrazka jest istotniejszy od tajemniczych zabójstw.
— Ja... um... — zaczął, próbując jakoś to przetrawić. — Dzięki, doceniam to. W takim razie założycielka naszego domu będzie moją pierwszą kartą. Miejmy nadzieję, że jedną z wielu — odparł w końcu, posyłając jej przy tym lekki uśmiech, który jednak zniknął z jego twarzy, gdy tylko przeszła do poważniejszych tematów. Chciałoby się powiedzieć, że w końcu, ale chyba nie powinno go cieszyć, że muszą rozmawiać o tak przygnębiających tematach.
Informacje, które mu przekazała... tak w zasadzie to niejako rozwiązała wszystkie tajemnice, które go męczyły. Widma z lasu, które wysysają z ofiar życie. Cholera, to naprawdę miało sens, ale jednocześnie budziło wiele innych, nowych pytań.
— Jeśli mam być szczerym, nie wiedziałem nic o widmach. Badaliśmy dwa wysuszone ciała, które odkryto w polu. Były nieco przykopane ziemią, ale tak naprawdę znajdowały się na widoku. Cokolwiek to zrobiło... inaczej, jeśli zrobiły to te widma... To wyjaśnia wiele rzeczy. Chociażby to, jakim cudem do ataku doszło w ciągu dnia i nikt niczego nie zauważył. Biedaki. Musieli się natknąć na te widma. Może próbowali uciec z lasu? — mówił powoli, zastanawiając się nad każdym kolejnym słowem. — Nie wiem, na ile ja mogę pomoc Tobie, ale jeśli masz jakieś pytania — śmiało. Jeśli tylko będę w stanie, odpowiem — dodał jeszcze, patrząc na nią z poważnym, zatroskanym wyrazem twarzy. — Te widma. Nie kojarzę takich sytuacji z przeszłości. Czy ich pojawienie się ma coś wspólnego z Beltane? Tym wszystkim, co się tam wydarzyło? — dodał jeszcze, a jego twarz zrobiła się jeszcze bardziej ponura.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
17.10.2023, 07:39  ✶  
Relacja Brenny i Atreusa właściwie do niedawna nie istniała. Brenna nawet nie zakładała, że jej nie lubił - do tego musiałby dostrzegać jej istnienie. Funkcjonowała po prostu na obrzeżach jego świata, co jakiś czas wpadając do Biura Aurorów, by porwać Patricka/Victorię/Alastora/Lucy, bo akurat potrzebowała pieczątki aurora na raporcie. A sama ot nie zawracała mu głowy.
Teraz za to na pewno spłoszyłaby się, gdyby odkryła, że Orion mówi o nim i że ona ma dać mu po łbie, żeby robił swoje raporty.
- Nie trzeba, mam już kawę i ciastko, a to dziś moja... siódma? Jeśli wypiję kolejną, to w moich żyłach popłynie pewnie kawa właśnie, zamiast krwi - podziękowała, upijając kolejny łyk.
Karta zdecydowanie nie była ważniejsza od głównego tematu. Ot był to drobny żart, wyraz specyficznego poczucia humoru Brenny. Takie podejście trochę ułatwiało jej egzystowanie w tym paskudnym świecie, w którym istniał Voldemort i widma.
- Hm... - mruknęła z zastanowieniem, i nad tym, że niewiele wiedział, czyli dziś nie rozmawiał z bratem, i nad tym, od czego właściwie powinna zacząć. - W takim wypadku zacznijmy od początku. Te istoty prawdopodobnie powstały albo przeniknęły do naszego świata podczas Beltane. Jeśli miałabym strzelać, to celowałabym, że to wina naszego ulubieńca, Voldemorta. Otacza ich podobna atmosfera do dementorów. Mogą zabić człowieka... albo go postarzyć. Dopadły ciało jednej osoby w lesie po Beltane, potem prawdopodobnie natknęły się na nich grupy poszukiwawcze.
Otworzyła teczkę i wskazała na pierwsze umieszczone w środku papiery. Kopia opisu stanu ciała Derwina, bardzo podobna do tego, co Orion widział na własne oczy. Informacje zapisane na podstawie tego, co Mav usłyszała w klinice... Brenna mogła wydawać się chaosem, ale w istocie w jej papierach zawsze panował wzorowy wręcz porządek, a informacje gromadziła bardzo metodycznie.
- Potem nikt ich nie widział, nikt o nich nie słyszał aż do 18 maja. Tu jest wasz przypadek, o którym niewiele wiem. - Ale coś tam owszem, tyle ile dziś usłyszała... także w kręgu widmowidza. - Jeśli podzielisz się wnioskami patologów, będę wdzięczna. W każdym razie, nie był to jedyny atak. Widma napadły też niejaką Mildred Found. Zdołała dobiec do farmy na skraju lasu i czarodzieje je przepłoszyli, więc przeżyła... Ale w ciągu paru minut postarzała się o kilka lat. Kiedy poszliśmy do jej domu, napotkaliśmy widma.
Tu Brenna przewróciła stronę w teczce, odwróciła ja do Oriona i wskazała mu kolejne papiery. Zawierały opis widm, które... zamieszkały w domu Mildred. Nosiły jej rzeczy. Dotykały jej naczyń.
Trzymała teczkę w taki sposób, by móc szybko ją zamknąć. I to na moment zrobiła, gdy kelner przyniósł kawę Oriona, a sama przerwała wyjaśnienia. W końcu nie chciała rozpuszczać plotek. Dopiero gdy chłopak odszedł, znowu pochyliła się nad blatem i podjęła cicho opowieść.
- Teoria brzmi, że żywią się życiem i magią. Prawdopodobnie i resztkami energii na przedmiotach i miejscach. Kupiłam ten dom i parę razy odwiedziłam moich nowych współlokatów, by ją zweryfikować. Prawdopodobnie jest prawdziwa - oświadczyła, nie zmieniając tonu, jakby takie kupowanie domów i odwiedzanie morderczych istot było najzwyklejsze na świecie. - Przynajmniej na razie nie atakują dużych grup, ale wiele wskazuje, że mogą rosnąć w siłę. Jakieś pytania, potrzebujesz czegoś mocniejszego od kawy, czy lecieć dalej?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Holding The Grudge
do dilfs
not drugs
Wysoki na 183 centymetry wzrostu, umięśniony, chociaż nie tak wysportowany jak większość Aurorów. Ubiera się w mundur, który nosi dumnie, lub w proste, kolorowe koszule, marynarki i spodnie od garnituru. Błękitne oczy i ciepły uśmiech sprawiają, że jego spojrzenie stopiło już niejedno serce.

Orion Bulstrode
#6
07.11.2023, 01:24  ✶  
Gdy usłyszał, ile kaw zdążyła już dzisiaj wypić Brenna, jedynie uśmiechnął się pod nosem. Tak w sumie to nawet nie był zdziwiony. Może i nie łączyła ich jakaś bliższa relacja, ale ciężko było nie usłyszeć o projektach, w których panna Longbottom brała udział, a było ich nad wyraz dużo. Budziło to w nim podziw, bo zdecydowanie nie można było jej odmówić pasji do tego, czym się zajmowała. Jednocześnie budziła w nim niejednokrotnie swoiste poczucie winy. Ciężko było mu siedzieć na miejscu, wiedząc, jak wiele potrafili robić inni. Nie, żeby było to coś złego, wręcz przeciwnie. Taka dawka motywacji i pasji działała na niego pobudzająco. Można w sumie rzecz, że była dla niego pewnego rodzaju inspiracją.
Nie zmieniało to jednak faktu, że podobnie jak on, zdecydowanie nie żywiła się we właściwy sposób. Kofeina i cukier pomagały przejść im przez życie na wyższych obrotach, ale na dłuższą metę mogło się to źle skończyć. No ale kto ma czas, żeby przejmować się takimi rzeczami?
— No dobrze, w takim razie może następnym razem uda mi się odwdzięczyć za te wszystkie pączki, które zostawiasz w naszym biurze — odparł ciepło, posyłając jej przy tym lekki uśmiech, który jednak nie zagościła na twarzy zbyt długo. Mieli zbyt wiele spraw, które wymagały omówienia, żeby bawić się w luźne pogawędki o niczym. Przynajmniej w teorii.
Zaskoczyła go tą kartą, ale gdy minął pierwszy szok, przyjrzał się zdjęciu nieco lepiej. Założycielka jego domu w całej swojej okazałości, a do tego krótki okres jej dokonań. Niby tylko kawałek papieru, a i tak zawierał w sobie ogrom inspiracji.
Zaraz jednak jego uwaga skupiła się na kobiecie i wszystkim, co mówiła. Odsłoniła mu bardzo dużo z tej sprawy, a szczegóły raz jeszcze aktywowały w nim wyrzuty sumienia, chociaż tym razem nie były skierowane tylko w stronę brata. Cała ta sprawa była powiązana z Beltane oraz przeklętym Voldemortem i jego zwolennikami.
Nieco pobladł, dłonie mimowolnie zaciskając w pięści. Wypełniła go mieszanka frustracji i bezsilności. Był na służbie od tylu lat, a jednak stał z boku, gdy ten jeden raz był naprawdę potrzebny. Naprawdę nie chciał już nigdy powtórzyć takiej sytuacji.
Potrzebował kilku chwil, żeby dojść do siebie i dopiero po kilkunastu sekundach dostrzegł notatki, które Brenna podsunęła mu pod nos. Sięgnął po nie i zaczął czytać. Obrażenia były wręcz niepokojąco podobne do tych na ciałach, które odkrył razem z Atreusem.
— Czyli przed tymi biedakami na polu była przerwa. Ciekawe, z czego wynikała — zauważył na głos, nie kierując tego w sumie w żadną stronę. — Te opisy nad wyraz dobrze oddają to, co zauważyliśmy. Zasuszone zwłoki, brak większych ran, przynajmniej zewnętrznie... — rzucił już do kobiety, posyłając jej przy tym zamyślone spojrzenie.
Nim zdążył jakkolwiek odpowiedzieć w kwestii wniosków patologów co do ich sprawy, kolejne słowa Brenny całkowicie pochłonęły jego uwagę. Spotkali żywą ofiarę, która nienaturalnie się postarzała, a gdyby tego było mało — spotkali jej potencjalnych oprawców.
— Zaraz, chwila moment. Spotkaliście je? Te widma, które zabiły już kilka osób? Skoro nie mówisz nic o walce, to zakładam, że Was nie zaatakowały? Jakieś pomysły czemu? Byliście poza lasem, rzuciliście jakieś zaklęcie, czy może Was nie zauważyły? — mówił szybko, ewidentnie mocno zaaferowany. — W każdym razie, cieszę się, że nic się Wam nie stało — dodał jeszcze, posyłając jej ciepły uśmiech. Naprawdę starczyło mu już tych wszystkich ofiar.
Jej dalsze tłumaczenia zdziwił go w sumie jeszcze bardziej. Duchy zamieszkały w domu niedoszłej ofiary i niejako zaczęły się żywić na jej otoczeniu. Nad wyraz intrygujące i niepokojące jednocześnie. Czy zdziwił go fakt, że Brenna kupiła ten dom? Może odrobinę, ale tak naprawdę to nie było to coś, czego nie można było się po niej spodziewać. Longbottomowie znani byli ze swojego rozmachu.
— Pytań mam wiele, ale patrząc na to, co mówisz mi do tej pory, na odpowiedzi musimy jeszcze poczekać. Mów dalej, mam nadzieję, że uda mi się jakoś pomóc — Mówiąc to, sięgnął po kawę, wypijając połowę na jeden łyk. Zdecydowanie potrzebował się pobudzić do tej rozmowy.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
07.11.2023, 08:56  ✶  
Ilość kaw, jakie wypiła Brenna, tym razem miała mniej wspólnego z jej nadaktywnością, a więcej z głupotą. Sama wkopała się w dodatkowy, nocny patrol, mimo tego, że rano miała stawić się w biurze. Ale nie zamierzała się przecież do tego przyznawać. A co do kawy i cukru... Brenna tutaj nie rożnicowała, bardzo lubiła także to zdrowe jedzenie, to tak po pierwsze. Po drugie... nie sądziła, aby z Voldemortem panoszącym się po Anglii przeżyła dostatecznie długo, aby nadmiar kawy stał się dla niej problemem zdrowotnym.
- Za co tu się odwdzięczać? Dzielenie się dobrem, a takie to bez wątpienia pączki, jest moją życiową misją - zapewniła Brenna, posyłając mu uśmiech znad filiżanki, którą znowu uniosła do ust.
- Tu już wkraczamy na obszar spekulacji. Wolontariusze, którzy się na nie natknęli, marnie się czuli, ale nic nie zobaczyli. Może tam były, ale się kryły? Były za słabe na jawny atak? Nic do nas nie dotarło, bo nawet jeśli ktoś wyczuł coś złego, nie potraktował tego na tyle poważnie, by uznać, że trzeba powiadomić BUM? Może teraz urosły w siłę? Albo ponieważ po Beltane mniej osób wchodzi do Kniei, zgłodniały tak bardzo, że zaczęły szukać ofiar poza nią? Z tego, co pamiętam, główny argument za utrzymywaniem dementorów w Azkabanie to poza ich skutecznością fakt, że pozbawieni więźniów, zapewne ruszyliby na ląd...
Brenna wzruszyła tu lekko ramionami, sygnalizując, że niestety w tej kwestii niewiele może dodać. Nie tylko nie znała się na tych istotach, co gorsza ci, którzy się na nich znali, niewiele potrafili na ich temat powiedzieć. A na kolejne pytanie Oriona uśmiechnęła się, jakby z odrobiną zakłopotania.
- Nawet cztery razy - przyznała, czując, że to było trochę głupie z jej strony dopiero teraz, kiedy siedziała na przeciwko Bulstroda, uchodzącego za rozsądnego. W przeciwieństwie do niej. No dobrze, już w pracy przyszło jej do głowy pierwszy raz, że to chyba było trochę niebezpieczne, kiedy rozmawiała z Atreusem. Ale wcześniej jakoś niej poświęciła temu wielu uwagi, przecież po prostu robiła swoje... - Nie byłam sama - zastrzegła szybko, bo nie była aż tak szalona. - Na razie nie atakują większych grup, chociaż kto wie, jak będzie potem? Czysto teoretycznie, skoro przypominają dementorów, może da się ich pozbyć patronusem... Ale to zakazane. Oczywiście - powiedziała, upiła kolejny łyk kawy i odstawiła filiżankę. Dawała wskazówkę, tak na wypadek, gdyby się na te stwory natknął, ale przecież nie przyzna się, że te patronusy wypróbowali. Na to znała Oriona trochę za słabo. Niby większość osób w departamencie odwracała wzrok, kiedy ktoś rzucał patronusa (często po to, by rzucić wlasnego), ale nie miała pojęcia, jak mocno Orion jest przywiazany do litery prawa.
- Mamy jeszcze sprawę Charliego Dafoe. Chłopiec, kilkuletni, po spotkaniu z nimi stał się starcem - powiedziała, a w jej głos wkradły się ponure nuty. - Chyba było coś jeszcze, ale nie udało mi się o tym nic dowiedzieć, albo to plotki, albo sprawę zgarnęli Niewymowni... w każdym razie specjaliści powtarzają, że nie spotkali się z czymś takim. Zakładałabym, że albo te stwory wylazły z limbo, albo pod wpływem magii tych świateł na Beltane coś... ewoluowało? Ale to teorie laika, bo nawet eksperci w temacie nie potrafią nic na razie powiedzieć. W każdym razie, to tyle, jeśli chodzi o fakty i większość moich spekulacji.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Holding The Grudge
do dilfs
not drugs
Wysoki na 183 centymetry wzrostu, umięśniony, chociaż nie tak wysportowany jak większość Aurorów. Ubiera się w mundur, który nosi dumnie, lub w proste, kolorowe koszule, marynarki i spodnie od garnituru. Błękitne oczy i ciepły uśmiech sprawiają, że jego spojrzenie stopiło już niejedno serce.

Orion Bulstrode
#8
27.11.2023, 02:33  ✶  
Na wspominkę o pączkach mimowolnie parsknął śmiechem, kręcąc przy tym lekko głową. W teorii mógłby pójść tutaj na łatwiznę i po prostu kiwnąć głową, ale naprawdę nie lubił nadużywać dobroci innych ludzi. Zwłaszcza że panna Longbottom słynęła ze swojej działalności dobroczynnej. Pączki, które rozdawała w biurze, były jedynie wierzchołkiem góry lodowej wśród wydatków, jakie jej rodzina wydawała miesięcznie na niesienie pomocy innym.
— No dobrze, może źle to ująłem w słowa. Dzielenie się dobrem z innymi to sama przyjemność, także nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli odpowiem tym samym, prawda? — odparł łagodnie, posyłając jej przy tym lekki uśmiech. Mówiąc to, nie miał jeszcze w głowie żadnych konkretnych pomysłów co do tego, jak mógłby się odwdzięczyć, ale na to przyjdzie jeszcze pora. Na razie chciał się upewnić, że kobieta nie znajdzie jakiejś zręcznej wymówki, gdy znowu poruszy ten temat.
W pracy aurora nie lubił jednego — sytuacji, w których zmuszeni okolicznościami, musieli posiłkować się spekulacjami. Dokładnie tak, jak dzisiaj. Wiedział, że nierzadko takie gdybanie pomagało dojść do sedna sprawy, ale jednak ciągnęło za sobą ryzyko podążania złym tropem. To z kolei mogło prowadzić do przedłużenia się śledztwa, albo co gorsza — niemożności rozwiązania sprawy. Orion wybitnie mocno nie lubił sytuacji, w których ostatecznie zostawali z niczym. Czuł się niemal w obowiązku dostarczać do końca każde zlecenie, które zostanie mu przedłożone. Niektórzy nazywali to pracoholizmem, ale Bulstrode po prostu nie potrafił przejść obojętnie obok sytuacji, gdy komuś działa się krzywda. Dokładnie tak było w tym przypadku. Ginęły niewinne, Merlinowi ducha winne ofiary, a oni siedzieli z założonymi rękoma, po omacku szukając rozwiązania. No, przynajmniej on sam. Ewidentnie źle podszedł do całej tej sprawy, o czym najlepiej świadczył fakt, że kobieta zebrała znacznie więcej informacji od niego. Nie czuł się z tym jakoś szczególnie dobrze, ale nie miał teraz czasu na bycie małostkowym. Jeśli chciał popracować nad swoimi wynikami, mógł się tym zająć później. Teraz musieli rozwiązać sprawę tych cholernych duchów w Dolinie.
— Najgorsze w tym wszystkim jest to, że wszystkie te teorie mogą brzmieć prawdopodobnie. Bo przecież nie wiemy w pełni, z czym mamy do czynienia, także ciężko powiedzieć, co na pewno jest prawdą — westchnął cicho, upijając łyk kawy. W tej chwili nawet jej smak nie potrafił poprawić mu nastroju. Nie skomentował też kwestii Dementorów, ale to porównanie było na tyle trafne i nieprzyjemne, że przez plecy przeszedł mu zimny dreszcz.
Brwi skoczyły mu ku górze, gdy usłyszał, że ich potencjalnych podejrzanych spotkała już tak wiele razy. W pierwszym odruchu chciał ją skrytykować, ale się powstrzymał. Lekcje wyciągnięte z nieudolnych prób "uczenia" brata pokazały mu, że czasami swoje zdanie lepiej schować do kieszeni. Brenna zdecydowanie wiedziała, co robi. W końcu spędziła już na służbie wiele lat, a w tej chwili najważniejsze było chyba to, że osiągnęła dzięki temu wymierne wyniki. — Dobrze, że nie poszłaś sama. Zdecydowanie dobrze jest mieć partnera, na którym można polegać — odparł tylko, kiwając przy tym lekko głową. Tak jak on i Atreus. Jasne, czasami może się nie zgadzali, ale powierzyłby mu swoje życie bez chwili zawahania.
Temat patronusów zbył bardzo wymownym milczeniem. Jak się do tego odnosił? Sam raczej nie używał tego zaklęcia (a przynajmniej bardzo mocno się starał), mając na uwadze prawo, ale wiedział, że ludzie go używali. Nie miał jednak zamiaru donosić na kolegów. W końcu nie robili nic złego, a jeśli coś może pomóc — szczególnie w czasach zagrożenia, głupotą byłoby z tego nie skorzystać.
— Jeśli mam być szczerym, cała ta sytuacja jest cholernie trudna i zagmatwana. Mamy tyle teorii, poszlak i podejrzeń, że ciężko stwierdzić, co jest prawdą, a co fałszem. Nie słyszałem o tym chłopcu, ale cóż. Jak zwykle. Departament Tajemnic nie ma zamiaru dzielić się z nami informacjami, nawet w sytuacjach takich jak ta. Czasami zastanawia mnie, czemu ludzie się tak zachowują. Pomyślałby kto, że wszyscy pracownicy Ministerstwa powinni w jakiś sposób sobie pomagać, ale cóż — marzenie ściętej głowy — dokończył, dopijając kawę, po czym raz jeszcze zawołał kelnera. — Poproszę jeszcze raz to samo. No i obok tego szarlotkę, dwa razy — rzucił, po czym wrócił spojrzeniem do rozmówczyni. — Trzeba się dzielić dobrem, prawda? To teraz nie masz wyboru. W trakcie przerwy na jedzenie możesz mi opowiedzieć nieco więcej o tych kartach, jeśli masz ochotę — rzucił, chcąc na chwilę zbić rozmowę na nieco łagodniejsze tory. Musiał jakoś przetrawić w głowie to wszystko, czego się przed chwilą dowiedział, a nie było tego mało. Oj nie.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
27.11.2023, 12:03  ✶  
- Spryciarz - skwitowała Brenna tylko, bo już jakiś czas temu nauczyła się, że zbyt wiele wymówek w takich sytuacjach może kogoś urazić. Nawet jeśli naprawdę nie potrzebowała odwdzięczania się. Jakby nie było, reklamowała przyjaciółkę, a jej skarbiec w banku tonął w złocie. Nie była nawet w połowie taką altruistką jak choćby Moody, który odejmował sobie dosłownie od ust, by dzielić się z innymi. Ona była zwyczajnie bogata, i to nawet nie dzięki własnym wysiłkom, a majątkowki matki i pieniądzom odziedziczonym po dziadku Potterze.
- Owszem, nie mam żadnego pola do wykluczenia którejś. Albo stwierdzenia, że któraś jest poprawna, bo mogłam na coś nie wpaść - przyznała bez oporów.
Zrobiła w tej sprawie wiele, ale to wciąż było za mało. O wiele za mało. I nad Orionem miała trzy spore przewagi. Nie chodziło w tym nawet o jej zwykłą nadaktywność. Po pierwsze, mieszkała w Dolinie i była osobiście zaangażowana. Chodziło o jej sąsiadów, przyjaciół, rodzinę. Po drugie, zaczęła dużo wcześniej, bo tuż po Beltane, badając okoliczności śmierci wuja. Po trzecie wreszcie, miała dostęp do całej sieci ludzi, posiadających większą wiedzę niż ona i gotowych rzucić wszystko, by w takiej sprawie pomóc, podczas gdy Departament Tajemnic wolał milczeć jak zaklęty.
- Wbrew temu, co sądzą niektórzy, do samobójstwa mi nie spieszno. Zwykle raczej proszę kogoś o wsparcie - zapewniła tylko, a po ustach błąkał się jej lekki uśmieszek, bo prawie widziała słowa, które Orion miał chęć wypowiedzieć, ale się powstrzymał. Przypominał jej w tym przez moment trochę jej własnego brata, lubiącego oskarżać ją o braku instynktu samozachowawczego.
O ile pod względem uporu w czepianiu się spraw i prób doprowadzenia ich do końca byli niewątpliwie z Brenną do siebie podobni, bo każde niezamknięte śledztwo traktowała w kategoriach osobistej porażki, to już pod tym kątem - narwania czy ryzykowania - podejrzewała, że nie mają wiele wspólnego. Orion zdawał się typowym Bulstrodem i Krukonem, jednym z potomków linii Ravenclaw, cechującym się tym, co ona ceniła: rozwagą i chłodną głową, która taką pozostawała nawet, kiedy wokół robiło się gorąco. Gdyby miała przyrównać go do jakiegoś żywiołu, byłaby to ziemia, kojarząca się ze stabilnością, bo zawsze jawił się jej jako człowiek bardzo opanowany, nieskory do gwałtownego działania, a przy tym gotów do pomocy. Tymczasem Brenna, nawet jeśli wbrew temu swemu narwaniu umiała pracować metodycznie, opracowywała plan a, b i c, by wybrać najlepszy, a potem stworzyć plan awaryjny i plan awaryjny do planu awaryjnego... to miała skłonności do ryzykowania za bardzo i niekiedy rzucania się do przodu bez namysłu.
- Obawiam się, że Ministerstwo w wielu sprawach nie działa tak, jak powinno. Kto wie, komu dostarczają informacje pracownicy - rzuciła lekkim tonem. Mogło to oznaczać wszystko i nic. Zwykłe narzekanie na Niewymownych i ich sekrety, typowe w ich Departamencie? A może rzucona w eter sugestia, że widma, Beltane, Voldemort, w Ministerstwie dla niektórych mało znaczyły wobec kariery? Przypomnienie, że zwolennikom Voldemorta zależało na chaosie, a przecież skoro ci byli konserwatystami, to takich da się znaleźć i w Ministerstwie? Trudno było to stwierdzić, zwłaszcza że nie ciągnęła tematu, a po prostu popchnęła ku Orionowi teczkę.
- To kopia mojej, możesz ją zatrzymać.
Jeśli szło o nią, póki nie podejrzewała kogoś o współpracę z drugą stroną - a pewnie prędzej miałaby wahanie pod tym względem wobec młodszego z braci niż starszego - nie miała oporów w dzieleniu się informacjami. A gdyby to dzięki nim Bulstrodowie coś odkryli i przypisali sobie całą zasługę? Niech i tak będzie. Nie potrzebowała premii ani pochwał Bonesa, potrzebowała, by widma znikły z Kniei Godryka, a mieszkańcy znów byli bezpieczni.
- W porządku, szarlotka faktycznie jest dobrem, a jej odmawianie to prawie zbrodnia - roześmiała się tylko, kiedy złożył zamówienie.
A potem, z łatwością, która mogła zaskoczyć kogoś, kto ją nie znał, przeskoczyła natychmiast z tematu widm, śmierci i dzieci tracących młodość na... karty. Bo taki miała już charakter i dawno nauczyła się, że myśląc wciąż i wciąż o tych paskudnych rzeczach, dając im sobą zawładnąć, daleko nie zajdzie. Rozprawiała więc nad szarlotką przez kolejne minuty o najbardziej znanych czarodziejach i edycjach kolekcjonerskich, jakby na stole wcale nie leżała teczka, będąca świadectwem wielu innych rozmów, jakie odbyła: o energii, magicznych istotach, umarłych, dzieciach zamieniających się w starców i sprawach mrocznych oraz paskudnych.

Koniec sesji


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2545), Orion Bulstrode (2582)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa