• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 Dalej »
[noc 27/28.06.1972] Brenna & Laurent | Dreams Where Ur Murdered

[noc 27/28.06.1972] Brenna & Laurent | Dreams Where Ur Murdered
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
03.10.2023, 23:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.01.2024, 20:29 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III

Dreams where ur murdered
Boy I know you heard it all before
You shut your eyes to pain
Boy then just lock the fuckin' door

Laurent miał w swoim życiu problem z wieloma rzeczami. Jedzenie było tym wiadomym szeroko w gronie osób, które były z nim bliżej. I tak w niego wciskali i karmili, czym mogli, póki mieli go na oku, a potem on wracał do swojego zupełnie zakręconego życia i znowu ta wspaniała dieta brała na łeb, na szyję. Potem były problemy ze snem. Nie pojawiły się dawno temu, nie. Nie minął nawet miesiąc. Na to lekarstwo było całkiem proste - wystarczył eliksir nasenny i oczy zamykały się same. Tylko czy na pewno zdrowym było ciągle poić się tym wspomagaczem śnienia? Miał pewne wyobrażenie o tym, że nie do końca. Trzeci pojawił się w zasadzie razem z tym drugim - i co tragiczne również wiązał się z lekiem w postaci mikstur. Innym rozwiązaniem, doraźnym, były czekoladki, które nosił przy sobie i kiedy było naprawdę źle po prostu zjadał jedną z nich. Robiło się przez to lepiej. Nigdy nie był wybitny w kontrolowaniu swoich emocji, albo może nawet nie w ich kontrolowaniu co przeżywaniu. W tym świecie było za wiele bodźców i zbyt mało filtrów, przez które byłby w stanie je przesiewać. W zasadzie miał wrażenie, że z czasem jest tylko gorzej, nie lepiej. Że staje się coraz bardziej rozhisteryzowany, że już się zupełnie gubił w tym wszystkim i w oczekiwaniach, jakie miał wobec niego świat. Czy raczej w oczekiwaniach, jakie sam przed sobą stawiał, żeby wychodzić naprzeciw temu światu. Niekoniecznie zawsze gościnnemu. Niekoniecznie zawsze chcącego przywitać cię z szeroko otwartymi ramionami. Uspakajające zszargane nerwy eliksiry również były w sprzedaży. Chyba była pora się tutaj zastanowić, gdzie leżał błąd w całej kalkulacji i co poszło nie tak. Czy opętała go miłość do samych opętań? Ta najbardziej trująca, bo pragnienie uczepiania się uzależnień? Czy może był za bardzo uzależniony od czucia i musiał znaleźć coś, co jednak za niego przefiltruje te bodźce, skoro sam nie potrafił?

Noc była bardzo dobry filtrem.

Wszystko wyciszała i normalizowała. Tłumiła dźwięki, a dziś drzewa pochłonęły nawet huk morza w swoim listowiu i sosnowych igłach. Laurent siedział na drewnianej ławce zrobionej z jednych ze ściętych drzew. Ławce zrobionej przy bardzo konkretnym miejscu, bo w miejscu, gdzie na wysokich skałach stworzonych tu specjalnie dla niego rezydował feniks. Nie śpiewał tym razem. Siedział tuż obok na tej ławeczce, jakby została ona zrobiona dla niego z przymkniętymi, czarnymi oczami. Może spał? Laurent bał się wielu rzeczy, ale przede wszystkim - bał się ludzi. To nie magiczne istoty go przerażały. Nie one tak knuły i spiskowały, bo nawet jeśli nie miały przyjaznej natury, to przynajmniej wiedziałeś, czego się po nich spodziewać. A ludzie..? Żarłoczne kreatury, które wyrywały pióra ze skrzydeł i układali sobie z nich koronę. Warto było - przecież były anielskie. I nie oznaczało to, że tych ludzi nie kochał. Każde życie było cenne. O każde należało dbać. O każde warto było się troszczyć. Bo ludzie potrafili być okrutni, ale potrafili być też wspaniali.

Laurent zwinął się bardziej na ławce, opatulając swoje zgięte nogi rękoma, opierając na kolanach podbródek. Była noc, pojedyncze pasma księżyca przedzierały się przez korony. Może i ludzie usnęli, ale ten stary las nie spał. Nocne stworzenia wyruszyły na patrol swoich terenów albo żer - Laurent nie ingerował w życie tego lasu, dopóki jego ingerencja nie była wymagana dla zdrowia tych istot. To zdrowie nie obejmowało naturalnego kręgu życia. Tak było dobrze - móc być tą wersją siebie z daleka od świata, w którym nie potrafił siebie samego umiejscowić do końca. Bez szarpaniny o lepsze jutro i bez zmagania się z nerwami i stresem.

Wyobraźcie sobie więc jego zaskoczenie, kiedy Duma leżący u jego stóp, spokojny dotychczas, choć ciągle czujny, uniósł gwałtownie łeb. Kiedy pojawił się ruch, trzaski... Duma zawarczał cicho, ostrzegawczo. Laurent aż przymrużył oczy widząc sylwetkę przedzierającą się na gwałt, na złamanie karku, przez krzewy, gałęzie, liście. A za nim druga sylwetka. Delikatne światło lumos błyszczało z różdżki tego drugiego i błysnęło, kiedy jakiś czar poleciał w powietrzu, ale zamiast trafić w osobę, która goniła tę pierwszą, uderzyło w gałąź. Drzewo załkało, zaskrzypiało i ciężki kawał drewna zwalił się na dół. Laurent podniósł się, od razu przebudzony, razem z nim Duma. Fuego pisnął zbulwersowany cicho, spoglądając chmurnie czarnymi jak koraliki oczyma w kierunku błysków. Choć Laurent tego dumnego feniksa zwykł przezywać per kurczak czasem zamiast jego własnym imieniem. To jest - imieniem, jakie mu nadał. I jakie ewidentnie ptakowi się spodobało.

Mówić o tym, że poczuł zaniepokojenie to było jak nie powiedzieć niczego.

- S-stać! Nie wolno tu biegać nocą! - Brzmiało niepoważnie? Ale nawet nie wiedział, jak zareagować. Duma zaszczekał wściekle, teraz już obnażając przerażające zębiska, ale Laurent go przytrzymał. Sylwetki zbliżały się do niego, a on panicznie poszukał różdżkę, próbując odgrodzić postaciom drogę ucieczki.


Próba wykształtowania z pnączy ściany między drzewami, które zatrzymają ten bieg.
Rzut Z 1d100 - 99
Sukces!

Rzut Z 1d100 - 24
Akcja nieudana


○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
04.10.2023, 07:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.10.2023, 07:47 przez Brenna Longbottom.)  
Wiadomość dotarła tuż po zmierzchu i była niepokojąca: Cane, mugolak, nie będący wprawdzie częścią Zakonu, ale już rzemieślnikiem, z którego usług niekiedy korzystali owszem, wpadł w kłopoty. Ktoś obserwował jego dom i najwyraźniej sytuacja wzbudziła w nim sporo lęku - może stało się coś, o czym nie chciał lub nie zdążył wspomnieć - skoro zdecydował się do niego nie wracać, a zamiast tego skryć w pobliskim rezerwacie. Anytalent do translokacji uniemożliwiał mu teleportację, wolał więc poczekać aż ktoś się po niego zgłosi.
Ta informacja była na tyle poważna, aby Brenna, wracająca właśnie z pracy, na progu domu rodzinnego zrobiła natychmiastowy w tył zwrot, powiedziała do skrzatki, że gdyby ktoś jej szukał, odwiedza New Forest, rzuciła na siebie kameleona i teleportowała się przez pół kraju. Nie dość jednak, aby od razu stawiała na nogi pół Zakonu, podnosząc wielki alarm, ściągając ich z pracy i robiąc wielkie zamieszanie w New Forest. Ona sama mogła w bardzo prosty sposób pozostać niezauważona, większa grupa pojawiająca się po zmroku już sprowokowałaby pytania. Ostatecznie, skoro Cane nie był pewny, czy na pewno grozi mu niebezpieczeństwo i postanowił ukryć się w pobliskim lesie, raczej powinno obejść się bez walki.
Tym razem poszła więc sama, nie czekając aż ktoś jeszcze wróci do posiadłości.
Brenna teleportowała się w pobliżu punktu aportacyjnego, gdy niebo już zabarwiło się na granatowo. Przemieniła się niemal natychmiast, nim została przez kogoś dostrzeżona - kameleon miał dać jej tylko te parę sekund na przemianę właśnie.
Gdyby aportowała się poza terenem, nie weszłaby pewnie o tej porze do środka. A aportując się tutaj i ruszając dalej, człowiek mógłby zwrócić uwagę pracowników. Ale wilczyca o ciemnej sierści, biegnąca gdzieś pomiędzy drzewami, w takim rezerwacie nie powinna być niczym nadzwyczajnym. Ciemne umaszczenie, barwą przypominające włosy Brenny, zlewało się z mrokiem, który ogarnął las, a na czterech łapach czarodziejka poruszała się znacznie szybciej niż na dwóch nogach. Nos, teraz czulszy i wyłapujący więcej niż oczy, ostrzegał, których ścieżek nie obierać, gdzie mogą kryć się zwierzęta, które pojawienie się wilka w pobliżu swych legowisk uznają za wezwanie. Węszyła - bo wiadomość trafiła do niej nie bez powodu, w Zakonie najlepszą tropicielką była Mavelle Bones, ale Brenna w wilczej postaci też całkiem nieźle sobie radziła, a znała zapach Cane'a.
Księżyc i gwiazdy od dawna już gościły na niebie, gdy Brenna wreszcie pochwyciła trop.
Zawyła w ciemnościach, dając w ten sposób Canowi znać, że jest w pobliżu i pobiegła za pozostawionym tropem. Szybko, ile sił w wilczych łapach, bo jej nos podpowiadał, że Cane nie był sam: że w pobliżu kręciły się najmniej dwie inne osoby. A gdy zbliżyła się na tyle, by jej uszy też wychwyciły dźwięki... zrozumiała, że tych osób były najmniej trzy i kolejny zapach był znajomy...
Wypadła spomiędzy drzew. W samą porę, by zobaczyć pnącza, które ogrodziły drogę dwóch mężczyzn. I ona, i Laurent, dostrzegli błysk zaklęcia: gdy przeszkoda odgrodziła pierwszego z nich, drugi cisnął czar, a ten rzucił uciekinierem prosto w rośliny.
Rozległ się jego krzyk. Napadnięty wstał i z trudem, zataczając się, spróbował ruszyć na bok, ku drzewom...
A chwilę później dał się słyszeć warkot, kiedy ciemny kształt rzucił się na drugą osobę, w momencie, gdy próbowała cisnąc kolejne zaklęcie...
Pnącza częściowo odgradzały od nich Prewetta, a ciemność też nie ułatwiała dostrzeżenia, co dokładnie się dzieje.

AF
Rzut Z 1d100 - 39
Slaby sukces...

Rzut Z 1d100 - 59
Sukces!


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
04.10.2023, 14:03  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.10.2023, 14:03 przez Laurent Prewett.)  

Rośliny, jakby same chętne do obrony tego miejsca, zaczęły splatać się ze sobą, łączyć i blokować drogę gdziekolwiek dalej. Czy to była akcja wykonana z pomyślunkiem? Tak... jeśli za pomyślunek można uznać parę sekund nerwów wspinających się po ciele w pełnym niezrozumieniu sytuacji i tego, co ma tutaj miejsce. Kim byli ci ludzie? Co tu robili? Co zrobić chcieli? Wymiana zaklęć wydawała się jednostronna, a jednak nie miał odwagi transmutować otoczenia między nimi z prostego powodu - bał się, że ten mężczyzna pobiegnie dalej i zniknie w ciemnościach, a wtedy już niczego - i nikogo - uratować się nie da. Prawidłowość tej decyzji rozbijała się splatającym w supeł wnętrzności echem nocy. Teraz już nie było żadnej ciszy. Wściekłe szczekanie jarczuka, który prężył swoje mięśnie, oddzielając Laurenta od niebezpieczeństwa, szum rosnących i ocierających się o siebie liści, które zaczynały tworzyć wokół nich półkole, szeroko rozrastając się dookoła, żeby na pewno odgrodzić dalszą drogę tej eskapadzie. Wilcze wycie. Wilk? Duma szczeknął przez moment głośniej, jakby w odpowiedzi na ten zew, pierwotny i głęboki. W tym lesie nie było żadnych wilków. Żyły tutaj przeróżne dziwne stworzenia czy bardziej zwyczajne, ale nie wilki!

Laurent się nad tym nie zastanowił, bo decyzja, którą wybrał, spowodowała natychmiastowy impakt w zmianie sytuacji. Zaklęcie strzelił prosto w uciekiniera. Coś w blondynie drgnęło, coś urosło mu w gardle. O nie... Kimkolwiek byli nie powinna dziać się tu krzywda. Co, jeśli ta osoba była niewinna, jeśli coś poważnego by mu się stało? Laurent ruszył w jego kierunku, kolejnymi przeciągnięciami różdżki tworząc z gałęzi niewielkie światełka, lampiony, które miały chociaż trochę pokonać noc, żeby było tu coś widoczne.

- Cane? - Zapytał w szoku, spoglądając na zbolałą, zalaną potem twarz rzemieślnika, który mieszkał w tych okolicach. I już bez zastanowienia podbiegł do mężczyzny, łapiąc go w swoje ramiona, żeby opaść razem z nim na ziemię. Mężczyzna ciężko dyszał, trzymał się kurczowo własnego ciała, ale teraz jedną ręką złapał koszulę Laurenta. Nie przeszkadzało mu to. Przeszkadzało mu za to to, że nieprzyjemny zapach krwi uderzył do jego nozdrzy. Nie widział jej jednak za bardzo, więc może to tylko mała ilość? Albo to mdlący, żelazisty i trupi zapach czarnej magii, który zawirował w powietrzu? - Trzymam cię, Cane, nie pozwolę cię... - skrzywdzić. Chciał to powiedzieć, kiedy jego szeroko otworzone oczy odbiły scenę, gdy na rosłego mężczyznę wpadła ciemna strzała, jakim był... wilk. Najprawdziwszy wilk, który zaczął cielesną szamotaninę z wilkiem. Odskoczył od tego pocisku całkiem sprawnie, by zaraz złapać wilka za jego łapy, kiedy ten na niego skoczył kolejny raz. Przewalony jednak siłą rozpędu wilka upadł na swoje plecy, kopiąc stworzenie w bok i starając się je przewalić na bok.

- Musisz wstać, Cane... wstawaj. Odejdziemy parę kroków... - Trzymając w ramionach Cane podniósł się razem z nim - i tylko z jego pomocą był w stanie, bo jego ramiona nie dźwignęłyby tego mężczyzny na nogi. Odsunął się z nim parę kroków, chcąc znów oddalić się za względnie bezpieczną ścianę. Chociaż trochę.

- Ten mężczyzna... Śmierciożercy*... - Coś w głowie Laurenta przeskoczyło, kiedy padło to hasło. Hasło o jedynych ludziach, wobec których Laurent naprawdę czuł... niechęć, gniew... obrzydzenie? Powoli pomógł mężczyźnie usiąść i podniósł się, wychodząc zza ściany. Feniks zaśpiewał i wzniósł się na swoich skrzydłach ponad głowami zebranych, rozjaśniając przez moment ciemność płomiennymi skrzydłami. Laurent patrzył. Na tę przepychankę, na mężczyznę, który chciał... Boże. On chciał chyba... on chciał...

- Bierz go. - Laurent zacisnął dłoń na swojej opuszczonej teraz różdżce.

Duma, prawie metrowy diabeł wyciągnięty z piekieł, uroczo i doraźnie nazywany psem, wyrwał z miejsca i jako drugie stworzenie wpadł na przewróconego, siłującego się z wilkiem mężczyznę, próbując zacisnąć potężne szczęki na jego ręce.


Rzut na atak Dumy, zakładam, że PO ma spokojnie
Rzut PO 1d100 - 1
Krytyczna porazka

Rzut PO 1d100 - 9
Akcja nieudana


[+]notatka
*Nasz NPC tutaj Śmierćkiem nie jest. Jest to nawiązanie NPCa do problemu wyłącznie.


○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
04.10.2023, 14:18  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.10.2023, 14:35 przez Brenna Longbottom.)  
Cóż, Brenna zdołała osiągnąć przynajmniej to, na czym zależało jej przede wszystkim - gdy skoczyła na mężczyznę, czerwony promień zaklęcia poleciał gdzieś w niebo, zamiast trafić uciekającego mężczyznę. Kopnięta w bok niemal natychmiast zaatakowała znowu, zacisnęła szczęki na jego nodze i...
...w tym momencie wpadł na nią Duma.
Trudno powiedzieć, czy nie zrozumiał polecenia Laurenta i założył, że ma bronić człowieka atakowanego przez wilczycę, czy też po prostu chciał rzucić się na mężczyznę, ale kiedy ten poruszył się, próbując uwolnić z wilczego uścisku, nie zdołał wyhamować pędu. Wpadł bowiem prosto na Brennę. Ta, chociaż nie rozumiała, co dokładnie się dzieje, odruchowo, szarpnęła się, zrzucając z siebie zwierzaka - bo wcale nie była małym ani słabym wilczkiem, a "należała" do największych przedstawicieli gatunku. Duma padł na ziemię kawałek dalej.
Tyle że to dało mężczyźnie dość czasu, aby wydobył różdżkę.
Czar trafił prosto w wilczycę, odrzucając ją z dużą siłą. Potraktowana zaklęciem czarodziejka straciła kontrolę nad przemianą: już w locie wilcze ciało przemieniło się i choć w powietrze wyrzucono wilczycę, to przecięła je już kobieta, która znikła Laurentowi i Cane'owi z oczu, wpadając gdzieś pomiędzy rośliny.
Kiedy poczuła, że stacza się do jakiegoś cholernego dołu, w głowie miała tylko jedną myśl.
Cholera, znowu?!
To był jeden z tych dni, gdy absolutnie wszystko, co mogło pójść nie tak, właśnie tak szło.
- Bre! - zawołał Cane mimowolnie się oglądając. Połączenie faktów w kwestii tego, skąd nagle wilk zamieniający się w kobietę, nie było takie trudne, zważywszy na to, że sam się z nią skontaktował. Zdawał się niezdecydowany, zawahał, jakby nie wiedząc, czy pozwolić pociągnąć się za ścianę z roślinności, czy próbować rzucić się na pomoc. Tyle że... chyba nawet nie miał różdżki - stracił ją gdzieś po drodze, inaczej przecież mógłby przynajmniej próbować bronić się przed atakiem.
Tymczasem Brenna, poobijana najpierw przez kopniaka, potem przez kotłowaninę z Dumą, a wreszcie przez to ostatnie zaklęcie, zrobiła to, co zdarzało się jej robić bardzo często w ostatnich trzech miesiącach.
Błyskawicznie zagłębiła palce w trawie i ziemi na brzegu dołu, chcąc się z niego wygrzebać. Szybko, zanim ten cholery gość dopadnie któreś z nich. Co nie było takie łatwe, gdy palce prawej ręki wciąż zaciskała na różdżce.
- SPIERDALAJ STĄD, CANE!!! - wrzasnęła jeszcze na wszelki wypadek, bo jeśli on by zniknął, ona w najgorszym razie mogłaby się deportować. W jaki sposób miałaby wyjaśnić to wszystko Prewettowi, wolała się w tej chwili nie zastanawiać. Może po prostu będzie szła wtedy w zaparte, że wcale jej tu nie było.

Na obronę przed Dumą
Rzut Z 1d100 - 63
Sukces!

Rzut Z 1d100 - 56
Sukces!


a tu rzuty, z których wychodzi, że skoczy na nią Duma, i że to ona oberwie spellem


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
04.10.2023, 15:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.10.2023, 16:00 przez Laurent Prewett.)  

Nie, nie rozumiał, co się tutaj dzieje i w zasadzie to nawet nie tak, że nie liczył się z tym, że jarczuk może uszkodzić tego... wilka. Nie miał pojęcia, nie rozumiał, nie wiedział. Wiedział tyle, że to było niebezpieczne - z dwóch stron. Ten wilk teraz atakował tego Śmierciożercę, a zaraz mógł się rzucić na ich dwójkę. Laurent chciał stanąć przy boku mężczyzny, spojrzeć na niego dokładniej, ale bał się, że jeśli cokolwiek tam się wydarzy, coś pójdzie nie tak, to będzie mu o wiele trudniej obronić poszkodowanego. Teraz stał pomiędzy nim a potencjalnym zagrożeniem. Śmierciożercą i plątaniną dwóch wielkich kundli. Duma przepchnął wilka i zarył bokiem w ziemię - Laurent nawet nie potrafił powiedzieć, co się dokładnie tam działo. Jego oczy niedostatecznie nadążały za półcieniami, jakie miały tam miejsce. Ruchem różdżki przyciemnił światła wokół nich i skupił się na tym, by rozjaśnić teren nad terenem walki. Tak, że dzięki temu ich dwójka była mniej widoczna, a tamtych mieli w pełni przed sobą na widoku. Drgnął, kiedy zobaczył, jak Duma ląduja na ziemi, ale nic mu się chyba nie stało, bo zaraz zerwał się na równe łapy, kiedy akcja potoczyła się dalej. Przeciwnik złapał za różdżkę i miotnął zaklęciem... ale nie w niego. Nie w Dumę. W wilczycę. I nie było to nawet dziwne - atakował to, co aktualnie miał przed sobą, pod ręką - aaach, co za różnica! Istotne było to, że wilk poleciał i zamienił się w... Brennę.

- Nie ruszaj się, Cane! Możesz być poważnie ranny. - Nie miał pojęcia, jakie zaklęcie go trafiło, ale było wystarczająco silne, żeby mężczyzna miał problem z błędnikiem, z ciałem, żeby drżał i wyglądał tak, jakby zaraz miał stracić przytomność. Chyba rzeczywiście nie miał różdżki. Laurent z powrotem wzniósł swoją różdżkę. Duma podniósł się z ziemi, otrzepał i naprężył mięśnie, gotów skoczyć na mężczyznę, z którego różdżki wystrzeliła magia. Sytuacja dla przeciwnika nie prezentowała się dobrze, ani trochę.

Przejrzyste paski powietrza przecięły ze świstem powietrze, kiedy ostrza stworzone z czystej mocy magicznej poleciały w kierunku Cane'a. Laurent nie cofnął się. Stojąc pomiędzy napastnikiem a celem nie zamierzał się cofać, nawet jeśli te obrażenia miałby przyjąć na siebie. Musiał go ochronić. Świetlista aura stworzyła półkole wokół niego, pochłaniając  magiczne uderzenie. Drobinki magicznej energii zajaśniały jak pył, a tarcza jaśniała razem ze zdeterminowanymi oczami Laurenta, który spoglądał zza niej na napastnika.

Duma znów skoczył na mężczyznę, wymuszając na nim zrobienie uniku w bok, ale tym razem wielki basior nie upadł, łapiąc równowagę. Jego wielkie szczęki kłapnęły tylko w powietrzu, a łapska zaryły w ziemi, pozostawiając na niej bruzdy.

Brenna wyszła z... Laurent sam nie wiedział, skąd. Z poplątanym włosem, liśćmi wokół siebie, gniewem płonącym w spojrzeniu. A może to nie gniew? Wydała polecenie, które dotarło do uszu rzemieślnika. Ale co on już robił..? Laurent mimowolnie trochę się obejrzał za siebie, nie mając doświadczenia w pojedynkach. I chociaż może wydawał się pewny tego, co robi, to nie miał zielonego pojęcia. I był absolutnie przerażony. Tylko adrenalina i potrzeba chronienia Cane'a i tego lasu nakazywała mu działać. Rzemieślnik pokiwał głową i rzeczywiście zaczął się dźwigać na nogi, żeby chyba spróbować się stąd wydostać.


Na obronę:
Rzut N 1d100 - 93
Sukces!

Rzut N 1d100 - 29
Akcja nieudana


Na Dumę:
Rzut PO 1d100 - 53
Sukces!


○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
04.10.2023, 17:33  ✶  
Wygrzebała się z dziury i potem z krzewów bez żadnej gracji, potykając się na nierównym gruncie, brudna, poobijana, rozczochrana, z rozbitą wargą. Brenna prezentowała się w tej chwili raczej żałośnie niż szczególnie wojowniczo. Ale może nie powinna narzekać, bo wciąż żyła i miała swoją różdżkę, a w takich sytuacjach to już był duży sukces. Warga piekła, żebra bolały, ale na razie ten ból był jeszcze przytłumiony przez adrenalinę. Miała go naprawdę odczuć dopiero za jakiś czas. Teraz nie miał żadnego znaczenia – nie, kiedy wszyscy wciąż byli w niebezpieczeństwie.
Zaskoczyło ją, że natychmiast nie pomknęło już ku niej żadne zaklęcie, że nie musiała używać protego. Ale dlaczego, to stało się jasne dość szybko - napastnik obrał za cel kogoś innego. I Brennę przeszedł chłód, gdy dostrzegła, jak ofensywny czar rozbija się o barierę protego, bo… gdyby Prewett nie zdążył… mógłby czekać ich kolejny pogrzeb. Następny z serii. I nie ostatni, bo jakaś część Brenny wiedziała, że tych pogrzebów będzie tylko coraz więcej: że nie było szans, aby zdążyli za każdym razem.
Nie miała szans przyjrzeć się mężczyźnie, których ich atakował. Jego tożsamości wprawdzie nie chroniła charakterystyczna, biała maska, więc nie mieli do czynienia z jednym z najniebezpieczniejszych zwolenników Voldemorta, ale mrok i kaptur naciągnięty głęboko na głowę dość skutecznie utrudniały rozpoznanie. Dostrzegła za to, że Laurent wciąż tu jest, jego jasne włosy były doskonale widoczne nawet w ciemnościach. A to oznaczało, że nawet gdyby Crane zdołał uciec, ona nie mogłaby się nigdzie ruszyć. Chociaż ani trochę nie odpowiadało jej, że Prewett stał się świadkiem tego wszystkiego (nie wspominając już o tym, że w ogóle doszło do tej sytuacji, cholerna jasna, powinna była się pośpieszyć), nie mogła przecież po prostu go zostawić. Nie zastanawiała się też nawet, jak to wyjaśnić. Kiedy Cane usiłował odejść, skryć się między drzewami, nim dosięgnie go kolejny czar, Brenna wyciągnęła różdżkę, tym razem próbując posłać ku napastnikowi swój ulubiony czar: skrępować go magicznymi więzami.

Kształtowanie
Rzut PO 1d100 - 69
Sukces!

Rzut PO 1d100 - 51
Sukces!


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
04.10.2023, 17:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.10.2023, 18:09 przez Laurent Prewett.)  

Cane wspiął się po liściastej ścianie, pomagając swojemu ciału utrzymać na niej równowagę i odbił się od niej, żeby przyczepić rękoma do drzewa, napinając palce, jakby chciał się nimi wbić w pień i w go uczepić. Laurent oglądał się na niego z niepokojem, nie wiedząc, czy ma za nim biec czy pilnować tego, co działo się tutaj. Zresztą - uciekać? Czemu Brenna krzyczała do tego mężczyzny, żeby UCIEKAĆ? Tam wcale nie było bezpieczniej, tam... New Forest wcale nie był bezpieczny! Szczególnie nie nocą! Laurent bardzo dobrze znał zwyczaje tutejszych stworzeń, potrafił się z nimi dogadywać, szanował ich przestrzeń i nauczył się ich ścieżek. Ale Crane?

- C-Crane! Nie idź tam... Nie idź nigdzie! - Laurent nie wytrzymał i opuścił różdżkę o tyle, że obrócił się od centrum zagrożenia, kiedy Furia w postaci Brenny trzasnęła swoją różdżką jak biczem. Tego już nie widział. Zaufał temu, że tarcza w razie czego byłaby w stanie przyjąć kolejne słabsze zaklęcie, albo temu, że jednak taniec z Brenną i Dumą zajmie przeciwnika na tyle, żeby odwrócić uwagę od niego i nieszczęsnego rzemieślnika, którego tutaj być nie powinno. Ale bardziej nie powinno mu nic grozić ze strony osoby, którą Laurent myślał, że oznaczył ten chory człowiek nazywający siebie Lordem Voldemortem jako swojego żołnierza w tej wojnie. Nie zastanawiał się na razie, czemu w ogóle Crane tu był, co robił tu ten mężczyzna i co najważniejsze, dlaczego Brenna tutaj była. Za to, co się działo, też przyjdzie mu jeszcze Brennę przeprosić - że naraził ją na zęby Dumy, że przez niego ta skończyła w (kolejnym) rowie.

- Crane! - Laurent dobiegł do Crane'a i złapał go delikatnie za ramiona, próbując zatrzymać. Mężczyzna był napędzany adrenaliną i w pierwszym odruchu strącił z siebie dłonie blondyna, starając się od niego uwolnić, kiedy jego umysł był napędzony komendą kogoś, komu zdecydowanie bardziej ufał. - Stój! Nie możesz iść w głąb lasu! - Już i tak ten hałas mógł przyciągnąć coś, czego potencjalnie mogli nie chcieć prowokować, a mężczyzna był ranny. Chociaż ewidentnie nabrał trochę animuszu.

- Zostaw mnie! - Mogli się znać, mogli wymieniać przyjacielskie pogawędki, ale co to wszystko znaczyło w obliczu realnego zagrożenia, jakim była osoba chcąca go zabić? Wobec tego, że Brenna kazała mu uciekać? Laurent obejrzał się bezradnie po tych kilku krokach na Brennę, oponenta i Dumę i zatrzymał. Nie, bez sensu, bez sensu, bez sensu... Dotknął dłonią swojego gardła i odchrząknął. Przez chwilę. Przez moment wątpił. Usłyszał huk upadającego ciała za sobą związanego pętami, a potem krzyk, obrzydliwy krzyk bólu, kiedy Duma wpadł na mężczyznę i jego szczęki zacisnęły się na jego ręku, na której trzymał różdżkę. Trzasnęła kość, choć Laurent sądził z tej perspektywy, że to raczej gałązka.

Zaśpiewał.

Jego anielski głos poniósł się między drzewami i przeniósł tych, którzy mogli to usłyszeć, do niego innego świata. Choć nadal stali tutaj. Drzewa zawęziły się wokół nich, nie pozwalając przejść Cane'owi, tworząc warownię z liści, gałęzi i igieł. Cane zatrzymał się, zaskoczony, gdy wzrok Laurenta przeniósł się na leżącego Śmierciożercę. Niektóre z drzew poruszyły się złowrogo i wyciągnęły swoje grube gałęzie, żeby pochylić do przodu - między innymi nad Cranem, żeby zmusić go do odsunięcia się. Tak i do Dumy, zmuszając jarczuka do uskoczenia przed atakiem, którego nawet nie było. Nic się jednak nie zbliżało do Brenny.


Rzut Z 1d100 - 2
Akcja nieudana

Rzut Z 1d100 - 52
Sukces!


Duma:
Rzut PO 1d100 - 92
Sukces!


○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
04.10.2023, 18:14  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.10.2023, 18:19 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna kazała uciekać z prostego powodu… będąc w dziurze nie miała pojęcia, jak wygląda sytuacja, i czy przypadkiem Cane zaraz nie zginie od jakiegoś zaklęcia, co zrobi Prewett… i cóż… czuła trzy tropy.
Jak się okazało… nie pomyliła się.
Zaklęcie świsnęło jej tuż nad głową, kiedy w ostatniej chwili padła na kolana, unikając czerwonego promienia. Pierwszy napastnik teraz był związany jej czarem, ale och, to była ta sytuacja, gdy Brenna już witała się z gąską, już sądziła, że kogoś aresztuje, a przynajmniej przepyta, kiedy nagle brama ogródka zatrzasnęła się i wilk odkrył, że pilnuje go bardzo wściekły myśliwy.
Drgnęła, słysząc śpiew. Ale nic się nie działo – pieśń selkie nie zadziałała na nią tak, jak tamtego kwietniowego dnia, gdy podążyła za nią do wody, omamiona magią i kryjącą się w niej fałszywą obietnicą, czymś, co nigdy nie było jej pisane. Nie dostrzegła nawet, że coś dzieje się z lasem, że drzewa zdają się poruszać, bo była zbyt skupiona na walce, aby być w stanie wychwycić drobne halucynacje, sprowadzone mocą krwi dziecka morza.
– Laurent, zabierz go stąd po prostu! – zawołała, bo wyglądało na to, że Prewett ostatecznie z sobie tylko znanych przyczyn – odruchu, znajomości z Canem, czy jakiegoś zaćmienia – stanął po ich stronie. Machnęła różdżką, tym razem zamierzając drugiemu z napastników, skrywającego się gdzieś w mroku drzew, jego własną broń z ręki. Ten czar zadziałał: różdżka wyrwała się z ręki mężczyzny i poleciała gdzieś w ciemność…
…tyle że mężczyzna spętany więzami, wciąż miał własną różdżkę. Wycelował w Brennę i pomknęło ku niej zaklęcie, a próba rzucenia tarczy…
Bardzo, bardzo nie zadziałała.
Coś się stało po prostu i Brenna poczuła w dłoni ostry ból, a chwilę później czar trafił w nią i ponownie odrzucił. Tym razem trafiła w pień drzewa, uderzając w nie z dużą siłą, tak że na moment ją zamroczyło z bólu. Z trudem utrzymała różdżkę w ręku. Można było powiedzieć, że i tak miała ogromne szczęście – bo napastnik numer dwa rzucił się szukać swojej różdżki, a ten pierwszy korzystając z sukcesu, zamiast zaatakować drugi raz, pozbył się krępujących go więzów.


Na tarczę
Rzut N 1d100 - 1
Krytyczna porazka

Na wytrącanie różdżki
Rzut PO 1d100 - 43
Sukces!


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
04.10.2023, 18:53  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 04.10.2023, 19:04 przez Laurent Prewett.)  

Nie. Zabrać go i zostawić Brennę, która już zaliczyła przynajmniej dwa loty? Albo jeden? w tej kotłowaninie ciał nie wiedział, co się dzieje. Ale może powinien to zrobić? Tylko wtedy Brenna... ten przeciwnik... To byłaby najbardziej rozsądna decyzja. Wracać tam, gdzie wydawałoby się, że mogło być bezpiecznie. Paradoksalnie czy też nie najbezpieczniej wydawało się jednak tam, gdzie mieli przewagę. Gdzie nawet jeśli Brenna czynnie walczyła to uwaga przeciwnika musiała być rozproszona na kilka kierunków. To działało, całkiem nieźle. Laurent nie wiedział, co najlepiej było robić w sytuacjach takich jak ta. Uciekać czy jednak nie. Na pewno nie chciał przeszkadzać, dlatego nie plątał swojej wizji w okolicach samej Brenny. Zostawienie jednak jej tutaj naprawdę nie wydawało mu się odpowiednie...

Laurent przerwał śpiew, kiedy zaklęcie przecięło powietrze i uderzyło w Brennę z ogromną siłą.

- Brenna! - Boże. Laurent z przerażeniem spojrzał na dwójkę, która się tutaj pojawiła. - Schowaj się. - Cane był zdekoncentrowany, ale byli w takim miejscu, że jego ukrycie się było możliwe - najważniejsze, żeby nigdzie nie lazł. Mężczyzna nadal ogarnięty widmami lasu spowodowanymi jego śpiewem potulniej skinął głową, kiedy sam blondyn rzucił się w kierunku Brenny, żeby do niej dobiec, żeby teraz ją obronić cokolwiek by się wydarzyło. Bo przecież nic nie mogło się jej stać, prawda? Nie mogło...

Leżący mężczyzna wyswobodził się z pętów stworzonych przez Brennę i to był dokładnie ten sam moment, w którym Duma znów na niego skoczył. Tym razem z morderczą wręcz precyzją. Gdyby nie czar drugiego napastnika te kły sięgnęłyby gardła - zamiast tego zacisnęły się na ramieniu i chlusnęła krew. Kolejny wrzask przeciął powietrze, kiedy ten próbował wyrwać się z imadła, jakim był pysk jarczuka. Dopiero chlaśnięcie czaru przeciwnika nakazało instynktownie stworzeniu puścić i uskoczyć do tyłu. Z jękiem mężczyzna się wycofał i rzucił do ucieczki, pociągnięty przez drugą osobę pochłoniętą cieniami.

- Noga! - Laurent się prawie potknął, kiedy zobaczył tę obrzydliwą scenę. Po to szkolił Dumę. Po to trenował, żeby bronił go przed... wtedy nie sądził jeszcze, że Śmierciożercami. Bo za takowych miał tę dwójkę aktualnie selkie. Nogi mu zmiękły, ale nie odwrócił spojrzenia, chociaż jego żołądek ścisnęło. Jarczuk chciał wyrwać do przodu - instynkt kazał mu gonić, poczuł krew, chciał krwi, dopóki nie pochwyci ofiary. Został jednak w miejscu, szczekając wściekle za uciekinierami. Laurent dopadł do Brenny, ale nie odważył się jeszcze w pełni na nią spojrzeć bojąc się, że tamta dwójka tutaj zwróci. Trzęsły mu się już dłonie od tego napięcia. Od tego, czego był tutaj świadkiem. - Brenna... wszystko dobrze? Słyszysz mnie? - W końcu na nią spojrzał, kiedy Duma przestał szczekać. Mętne światło transmutowanych latarenek płonęło nad ich głowami.


Rzut PO 1d100 - 99
Sukces!

Rzut PO 1d100 - 66
Sukces!


Rzut PO 1d100 - 71
Sukces!


○ • ○
his voice could calm the oceans.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
04.10.2023, 21:12  ✶  
Powinna ich dorwać.
Powinna. Ale to ostatnie, nieudane zaklęcie sprawiło, że jej prawa ręka teraz spływała krwią - i Brenna zauważyła to dopiero, kiedy dźwignęła się do pozycji siedzącej i wyciągnęła przed siebie różdżkę, próbując posłać zaklęcie w stronę uciekającego. Czar wprawdzie udało się rzucić, ale chybiła haniebnie: oszałamiacz przemknął dobre pół metra od mężczyzny niż ten znikł w ciemnościach. Nie odwróciła spojrzenia nawet wtedy, kiedy podbiegł do niej Laurent, bo plecami wolno było ci się odwrócić tylko do trupa... a przynajmniej jeden z tych dwóch był w doskonałym stanie.
Musisz wstać, Bren, szepnęło coś w jej umyśle. Podparła się lewą ręką o drzewo, i powoli dźwignęła na nogi, pokrwawione palce prawej dłoni zaciskając kurczowo na różdżce. Kręciło się jej w głowie - gdy ten drugi raz uderzyła o pień, obiła sobie nie tylko kręgosłup. Żebra i biodro, uderzone wcześniej, przy tym pierwszym upadku, protestowały przeciwko każdemu ruchowi. Wszystko w niej wyrywało się, żeby się przemienić i rzucić w pościg... ale wbrew temu, co twierdził Erik, Brenna miała trochę instynktu samozachowawczego. I wiedziała przecież - jest tylko człowiekiem. Nie Dumbledorem, nawet nie Patrickiem. Żadnym wybrańcem, który miał moc wykraczającą poza możliwości innych czarodziejów. Była nazbyt poturbowana, aby teraz dać sobie radę z dwoma przeciwnikami.
Gdyby rzuciła się w pogoń, mogłaby tylko umrzeć. A wtedy nie pomogłaby już nikomu. To byłoby głupie i niepotrzebne.
- Nic mi nie jest - zapewniła więc tylko. Na pierwszy rzut oka dało się w to nawet uwierzyć, bo przecież poza tym, że była brudna, to te widoczne obrażenia ograniczyły się do rozciętej wargi i zranionej ręki. Wszystko inne, krwiaki i siniaki, zaczynające wyśpiewywać pieśń bólu, skrywały się pod ubraniem. Przez głowę przeszła jej myśl, że Bulstrode prawdopodobnie ją zamorduje, bo z dużym prawdopodobieństwem albo wyrwała go ze snu, albo zepsuła jakiś wieczór w kasynie. Tym razem to nie były dwie minuty niebezpieczeństwa o jakiejś ludzkiej porze i to niezbyt groźna sytuacja…
Brenna zwróciła wreszcie spojrzenie na Laurenta.
– Nie oberwałeś? – spytała, mierząc go wzrokiem, ale wydawało się, że Prewett nie jest nawet zadraśnięty. Odwróciła się więc, rozglądając za drugim czarodziejem.
Nie byli bezpieczni. Wciąż nie byli bezpieczni. Tamta dwójka mogła wrócić. Musieli się stąd wynosić.
- Cane? - rzuciła. Nie krzyczała, podniosła jedynie głos. Ruszyła w ślad za nim, utykając lekko na prawą nogę. - Cały jesteś?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (3865), Laurent Prewett (5427)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa