• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 7 8 9 10 11 … 14 Dalej »
[marzec 1959] Uczniowie się biją!

[marzec 1959] Uczniowie się biją!
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
14.10.2023, 21:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.01.2024, 20:32 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III

Czternastoletnia Brenna lubiła twierdzić, że nie robi głupich rzeczy bez powodu. Istotną wskazówką było jednak właśnie to “bez powodu” - bo jeżeli dostrzegła coś, co uznała za powód, robiła rzeczy tak głupie, jak na przykład skoczenie znienacka ze schodów szóstorocznego Ślizgona, który akurat dręczył (w jej mniemaniu przynajmniej) zapłakaną mugolaczkę z drugiego roku i jakiegoś pierwszorocznika.
Mogła przynajmniej użyć różdżki, ale zadziałał odruch.
Jakieś sześćdziesiąt sekund później tarzali się po ziemi, ona z modnie rozciętą wargą, on z rozbitym nosem, który z pewnością stanie się najnowszym trendem na hogwarckich korytarzach. Rzecz jasna Vincent Prewett miał przewagę, i to bardzo potężną, bo był zwyczajnie dużo większy i silniejszy, i z pewnością to jej nabito więcej siniaków (chociaż upadek wywołany impetem skoku pewnie go zabolał) i ostatecznie było jasne, że on wygra - ale Brennę nie tak łatwo było złapać, i już dawno nauczono ją zwalczać naturalny u większości ludzi odruch: łagodzenie siły zadawanego ciosu. Oboje też okładali się na pięści na tyle często, że pewnie oboje potem mogliby trafić do skrzydła szpitalnego, gdyby piski dziewczynki (która rzuciła się rzecz jasna do ucieczki i znikła podczas bójki, podobnie jak jej towarzysz) nie przyciągnęły uwagi Irytka.
- MUHAHAHA!!! UCZNIOWIE SIĘ BIJĄ! UCZNIOWIE SIĘ BIJĄ! - wrzeszczał z uciechą, raczej z chęci napytania im biedy niż przerwania bójki czy udzielenia pomocy nauczycielom. - Tutaj, tutaj! Niech psorka od numerologii pędzi tu czym prędzej! A wice dyrektorka, szanowna, w jej ślady postępuje!
Brenna zamarła, z palcami jednej ręki zaciśniętymi na ubraniu Vincenta, a drugą świeżo wyrwaną z jego uścisku, gdy próbował ją obezwładnić - uwolnioną sposobem, jaki zademonstrował jej ojciec tego lata.
Jeżeli istniał ktoś, na kogo bardzo, bardzo nie chciała wpaść w takiej sytuacji, to pierwszą osobą była znienawidzona psorka od numerologii, a drugą z pewnością zastępczyni dyrektora i przy okazji opiekunka jej Domu. Dostanie chyba z miesięczny szlaban! Straci z pięćdziesiąt punktów! A brat znowu będzie na nią patrzył z tą swoją zbolałą miną!!!
Mogłaby przyjąć te dwie pierwsze konsekwencje, z westchnieniem akceptując, że sama - jest - sobie - winna, a akcja - to - reakcja. Ale tę trzecią?
- Dokończymy innym razem - wyrzuciła z siebie prawie bez tchu, puszczając Prewetta i pośpiesznie się podrywając. A potem ruszyła biegiem w jedyną możliwą drogę ucieczki - bo wbiegając schodami na górę trafiłaby prosto na prefektów, którzy stali tam przy posągu jeszcze dziesięć minut temu, a skręcając w korytarz: ruszyłaby za Irytkiem, ku zapewne nauczycielom. Nie, mogła pobiec tylko na prawo, i spróbować schronić się w jednej z sal, licząc, że któraś nie będzie zamknięta... lub... w Pokoju Życzeń. W rozpędzie Brenna zderzyła się ze ścianą, nie wyrabiając na zakręcie, ale zaraz odzyskała równowagę i wpadła w korytarz…


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
Nie mam nic do ludzi.
Nawet szacunku.
Co się rzuca w oczy, gdy do pomieszczenia wchodzi ON? Jego wzrost (197 cm). Jest gigantem, umięśniony, dba o to, aby być silnym fizycznie. Jest to jego atut. Ma na ciele sporo blizn ze spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami. Zwykle ma zarost na twarzy, kręcone włosy i ciemne jak otchłań piekła oczy, które patrzą na ludzi z nienawiścią, a na zwierzęta z obsesyjną miłością. Jeśli pracuje, nie spodziewa się gości ubiera się niedbale, byle jak, bez patrzenia na modę. Jeśli idzie do ludzi, brata, rodziny to ubiera się w skrojone na jego miarę garnitury, koszule, kamizelki (ale za tym nie przepada).

Vincent Prewett
#2
14.10.2023, 21:15  ✶  

No i stało się. Nigdy nie miał chwili spokoju, bo zawsze jakieś bachory musiały gnębić innych. Nie Vincent nie należał do osób, które chętnie udzielały się w aktywności społeczne. Nawet nie lubił ludzi, ale nie znosił też kiedy niewinne istoty były dręczone przez innych. Miał swoje za uszami, jego rodzina również nie była święta, ale czemu te paskudy musiały też dręczyć siebie nawzajem? Szedł właśnie korytarzem, gdy dostrzegł dwóch czwartoklasistów gnębiących małą dziewczynkę, która się poryczała od tego i nie wiedziała co miała zrobić. Przewrócił oczami i stanął nad nimi zdecydowanie górując wzrostem. Przewyższał już nawet większość nauczycieli, a rósł jak na drożdżach. Szybko przepędził tych starszych chłopaków patrząc na nich wzrokiem, który mógłby zabić. Chwilę później dopadł do nich jakiś młodszy chłopiec, który dziękował mu za uratowanie siostry. O nie! Pomyślał nie chcąc, aby te małe bachorki zaczęły roznosić plotki na temat tego, że jest szkolnym bohaterem. Nawciskał im jakiegoś kitu, zastraszył, że jak komuś o tym cokolwiek powiedzą to będą zbierać swoje zęby z podłogi i czekać drugi raz na wróżkę zębuszkę. Jak chciał to wyglądał okropnie i strasznie, ale zaraz potem poczuł atak na plecy i padł na ziemię zaskoczony.

Nie miał skrupułów w biciu dziewczyn. Póki wykazywały się chęcią do potyczek nawet siłowych nie odpuszczał, więc z wielką przyjemnością zlał dupę temu małemu chochlikowi. W ogóle nie rozumiał czemu został zaatakowany, nie rozumiał o co dziewczynie chodziło, ale nie było czasu na zadawanie pytań. Mógł z szacunkiem przyznać, że była dobra w tym co robiła, więc nie szczędził na niej swoich sił. Czuł też się podle, że tłukł się z babą, ale naprawdę była równym przeciwnikiem, co mu imponowało. Gryfoni byli jednak naprawdę dziwnymi istotami, impulsywnymi bez krzty pomysłu na to, aby zapytać w ogóle co się dzieje. Atakowali, aby czuć się bohaterami świata. Było to trochę żałosne, ale jej atak wchodził mu na ambicję, więc próbował ją gdzieś tam przyblokować, uderzyć pod żebra, aby straciła rezon, ale nie było to łatwe, bo maluch miał naprawdę sporo wiedzy na temat tego jak blokować ciosy przeciwników. Nos mu pulsował w bólu, ale nie takie rzeczy się działy w jego życiu, żeby zacząć teraz płakać nad rozwaloną facjatą.

Vincent również zamarł leżąc nad Brenną. Spojrzał w kierunku, z którego dobiegł go głos paskudnika jakim był Irytek i zszedł z dziewczyny podnosząc się szybko na nogi. Szybka analiza i stwierdził, że biegnie za dziewczyną. Jedyna droga ucieczki, a sam nie miał zamiaru wpaść w kłopoty. Miał ich wystarczająco na karku. Vincent na swoich długich nogach biegł wystarczająco szybko, aby dogonić Gryfonkę, a że już nie raz chował się przed nauczycielami znał dobrą kryjówkę. W ostatniej chwili złapał dziewczynę za szatę i cofnął ją, aby nie wbiegła w jeden z korytarzy, który kończył się zaułkiem.

– Tędy! – wydyszał i zaciągnął ją w kierunku drzwi, które były ukryte za kotarą. Wpadł do środka i zaryglował za nimi drzwi zaklęciem o ile dziewczyna w ogóle zechciała go posłuchać.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
14.10.2023, 21:16  ✶  
Brenna wcale nie miała zamiaru zwiewać w zaułek. Zasadniczo, to planowała ukryć się w swoim absolutnie ulubionym miejscu w Hogwarcie czyli w Pokoju Życzeń. Pociągnięta nagle za szatę jednak została dość gwałtownie cofnięta w tył – i niewiele miała do gadania w tej sprawie, bo Prewett był po prostu dużo silniejszy, a ona w pierwszej chwili straciła równowagę i w ten oto sposób zdołał pociągnąć ją za sobą.
Z początku sądziła, że miał koniecznie zamiar ją jednak pobić, czego innego się spodziewać po draniu, dręczącym jakąś małą blondyneczkę. Powinna prawdopodobnie się tego obawiać – jej warga krwawiła, żebra bolały jak jasny szlag, a na nadgarstku na pewno zaraz zaczną wychodzić paskudne siniaki – ale zdecydowanie bardziej obawiała się wpadnięcia w ręce nauczycielki numerologii. Zamiast się szarpać, gwałtownym ruchem uwolniła jeden z rękawów z wierzchniej, ciemnej hogwarckiej szaty, zamierzając po prostu ją tu zostawić i zwiewać dalej… kiedy dotarło do niej, że chyba usiłował zaciągnąć ją do jakiejś kryjówki.
Zdaje się, że niechcący zostali wspólnikami w zbrodni. Jednakowo winnymi bójki.
Śmiech Irytka niósł się korytarzem, podobnie jak kroki dwóch osób.
Nie było szans, aby Brenna zdążyła dotrzeć do upatrzonej wcześniej kryjówki.
Wpadła do pomieszczenia zaraz za nim. To mógł być oczywiście jakiś wredny, ślizgoński podstęp (zasadniczo było najmniej paru Ślizgonów, których Brenna bardzo lubiła, ale doskonale wiedziała też, że w podstępach to ani akurat celują), ale na pewno nie byłby gorszy niż pomaganie psorce w odszyfrowywaniu jakichś tabel numerologicznych (dzień, gdy wybrała numerologię, był bez wątpienia tym, w którym Brenna popełniła najgorszy błąd w swoim życiu). Kiedy Vincent zaryglował drzwi zaklęciem, Brenna też wyciągnęła różdżkę i wycelowała w nie, szepcąc pod nosem silenco – magia niewerbalna nie była w planie nauki na trzecim roku. Kroki na zewnątrz umilkły, ale teraz też tamci nie mogli przez dwie czy trzy minuty usłyszeć ich, a to powinno wystarczyć.
A potem, wciąż obserwując Vincenta, wycofała się i przysiadła na najbliższym stoliku. Lewą ręką roztarła obolały bok, a palce prawej wciąż zaciskała na różdżce, spoglądając na Ślizgona podejrzliwie. W końcu nie miała pojęcia, czy zaraz nie postanowi rzucić na nią jakiejś paskudnej klątwy.
– Czym cię karmili? Eliksirem wzrostu do każdego posiłku? Jedzeniem ukradzionym olbrzymom, czy co? – wypaliła, mierząc go spojrzeniem od stóp do głów, jakby dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że chyba rzuciła się do bójki z najwyższym chłopcem w Hogwarcie. I tak, sama była najwyższą dziewczynką na roku, a i na czwartym i piątym znalazłaby się pewnie tylko jedna wyższa od niej, odkąd w ciągu ostatnich kilku miesięcy wystrzeliła w górę – konkretnie Mavelle, jej własna kuzynka – ale gdzie jej tam było do niego?
Widok jego pokrwawionego nosa powinien wywołać wyrzuty sumienia. Ale nie wywołał, bo bolała ją ręka. A poza tym – zważywszy na to, jak bardzo był wysoki, poczuła się wręcz z siebie dumna. Chociaż prawdopodobnie raczej powinna zrobić rachunek sumienia z własnej głupoty.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
Nie mam nic do ludzi.
Nawet szacunku.
Co się rzuca w oczy, gdy do pomieszczenia wchodzi ON? Jego wzrost (197 cm). Jest gigantem, umięśniony, dba o to, aby być silnym fizycznie. Jest to jego atut. Ma na ciele sporo blizn ze spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami. Zwykle ma zarost na twarzy, kręcone włosy i ciemne jak otchłań piekła oczy, które patrzą na ludzi z nienawiścią, a na zwierzęta z obsesyjną miłością. Jeśli pracuje, nie spodziewa się gości ubiera się niedbale, byle jak, bez patrzenia na modę. Jeśli idzie do ludzi, brata, rodziny to ubiera się w skrojone na jego miarę garnitury, koszule, kamizelki (ale za tym nie przepada).

Vincent Prewett
#4
15.10.2023, 19:00  ✶  

Nie sądził, że dziewczyna może pomyśleć o pobiciu jej. To ona go zaatakowała, a on po prostu podjął pojedynek, aby nie czuła się gorsza. I może chciał jej dać tym lekcje, że nie powinna zadzierać, aż tak nosa? Nie wypadało rzucać się na innych bez zastanowienia. Gdyby nie to, że nie chciał jej zrobić krzywdy mogłaby wyglądać gorzej. Miał w sobie sporo agresji, ale nie był jeszcze na tyle podły, aby dobijać trzynastolatki na korytarzach Hogwartu. Może i wyglądał strasznie, może i potrafił zastraszyć, ale nie był w tym wszystkim na tyle zły, aby pozbywać się dzieci. Brenna należała do kategorii małych purchlaków bez dyscypliny i miał nadzieję, że to był jej pierwszy i ostatni wybryk w jego kierunku. Tak, doceniał jej umiejętności obrony i skutecznie oddany cios w nos, ale jednak mogła zapytać.

Tak więc zaciągnął trzynastolatkę do pomieszczenia uciekając z nią przed nauczycielami. Mogło to źle wyglądać, mogło to wyglądać tak jakby chciał ją zbić na kwaśne jabłko. Zważając, że wyglądał teraz co najmniej jak recydywista z nosem krwawiącym. Starł czerwoną ciecz z nosa rękawem i westchnął ciężko opierając się o ścianę obok drzwi. Spojrzał na bachora, który usiadł na jednej z ławki i uśmiechnął się złośliwie. Adrenalina buzowała mu w żyłach, a to powodowało, że czuł się nawet dobrze, nie czuł bólu jeszcze tak bardzo, ale coś czuł, że w nocy może być kiepsko. Na szczęście znał jednego dzieciaka, który był dobry w uzdrawianiu takich małych niedogodności.

– Nie, to nie eliksir wzrostu. – powiedział zmieniając wyraz twarzy na poważny, ale z iskierkami złośliwości w oczach. – To po prostu efekt regularnego przeciągania się każdego ranka i wiary w siebie! – wygiął usta w krótki uśmieszek i uniósł przy tym jedną brew ku górze.

Była chochlikiem bez ogłady, słyszał już o niej nie raz i wiedział doskonale, na który rok uczęszczała. Jak na trzynastolatkę była też dosyć wysoka, co było ciekawe, bo przyczepiła się akurat jego. Przewrócił oczami i znowu przetarł rękawem nos sprawdzając, czy krew nadal mu leciała.

– Co ci strzeliło do łba, aby się na mnie rzucać? – zapytał w końcu, bo naprawdę nurtowało go to pytanie. W ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego, że to co robił tamtym dzieciakom wyglądało aż tak źle z boku.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
15.10.2023, 20:34  ✶  
W wieku tych czternastu lat Brenna była jeszcze trochę zbyt bezczelna i trochę nazbyt „hop do przodu”. Pewnego rozsądku, odrobiny ogłady i dobrych manier zaczęła się uczyć koło szesnastego roku życia, ale i wtedy nie zawsze po nie sięgała.
Ot nie była aż tak pewna siebie, jak teraz – czyli nieco za bardzo.
– Wiara miała przenosić góry, a nie ludzi zamieniać w góry – odparowała, bo nie było trudno wyłapać, że Prewett zwyczajnie z niej kpił.
Chyba nie chciał kontynuować starcia, więc Brenna ostatecznie odłożyła różdżkę na stolik obok siebie - tak, żeby móc szybko po nią sięgnąć. Nie znała jeszcze Alastora inaczej niż z paru słów rzuconych przez Idę, koleżankę z roku, a jego ulubione powiedzenie "Stała czujność" nie stało się motywem przewodnim jej życia. Ale nawet teraz wiedziała, że w pewnych sytuacjach trzeba mieć różdżkę pod ręką. A potem poprawiła wierzchnią, hogwarcką szatę, by ta z powrotem układała się na niej jak na człowieku i zaczęła grzebać po kieszeniach: i samej szaty i spódnicy. (Zażądała od madame Malkin specjalnych przeróbek. Brenna nie była jakąś wielką przeciwniczką spódnic i sukienek - chociaż i za nimi nie szalała, bo ciężko się było w nich wspinać - ale nie uznawała takich, które nie miały kieszeni.)
Na stoliku obok niej zaczęły się po chwili piętrzyć cukierki, czekoladowe żaby, przysmak dla sowy, jakiś list, kawałek pergaminu, pióro, kilka sykli i wreszcie wydobyła też dwie chusteczki oraz niewielki pojemniczek. To nie tak, że Brenna wdawała się w bójki na szkolnych korytarzach bardzo często - zdarzało się to zaledwie okazyjnie - ale za to wszelkiego rodzaju upadki, pokaleczone kolana czy drobne wypadki podczas kiedy trenowały po cichu z Mav, były na porządku dziennym.
A nauczyciele lubili pytać.
Przez chwilę czekała, ale nikt nie szarpał za klamkę, drzwi się nie otworzyły…
Znów sięgnęła po różdżkę, stuknęła w stolik obok siebie, zamieniając jego powierzchnię w lusterko - czar świeżo opanowany na zaklęciach. I pochyliła się nad nim, obejrzeć wargę, pokrwawioną i opuchniętą. Żebra bolały bardziej, ale żeber nie będą oglądać profesorowie, kiedy już stąd wyjdzie... Taaak, najpierw te widoczne obrażenia. Brenna przystąpiła więc do doskonale sobie znanej procedury. Zaklęciem zwilżyła chusteczkę, ostrożnie wytarła krew z wargi, a potem nałożyła na nią odrobinę maści i to samo zrobiła z obolałym trochę policzkiem, na wypadek, gdyby miał wyleźć tam siniak. Za jakieś pół godziny twarz powinna wrócić do względnego porządku.
– Się jeszcze pytasz? Dręczyłeś Tabi – powiedziała, trochę zdziwiona, że w ogóle pytał. – Była przerażona. Serio, jak już macie być wspaniaaaałymiiii czystokrwistyyyymi Ślizgoooonami, co tak zasieją pogrom wśród szlam i co – to – nie – ja, to może byście skakali do takich swojego wzrostu, co? To znaczy, no ty nie możesz, ale chociaż wybierz kogoś ze swojego roku, co uczył się tych samych zaklęć, a nie!


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
Nie mam nic do ludzi.
Nawet szacunku.
Co się rzuca w oczy, gdy do pomieszczenia wchodzi ON? Jego wzrost (197 cm). Jest gigantem, umięśniony, dba o to, aby być silnym fizycznie. Jest to jego atut. Ma na ciele sporo blizn ze spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami. Zwykle ma zarost na twarzy, kręcone włosy i ciemne jak otchłań piekła oczy, które patrzą na ludzi z nienawiścią, a na zwierzęta z obsesyjną miłością. Jeśli pracuje, nie spodziewa się gości ubiera się niedbale, byle jak, bez patrzenia na modę. Jeśli idzie do ludzi, brata, rodziny to ubiera się w skrojone na jego miarę garnitury, koszule, kamizelki (ale za tym nie przepada).

Vincent Prewett
#6
16.10.2023, 16:28  ✶  

Uśmiechnął się łobuzersko na jej odpowiedź i przyglądał się jej uważnie. Nie wyglądała, aż tak źle jak myślał. Czyli udało mu się opanować. Tyle dobrze, bo nie chciał, aby cokolwiek złamała, bo mogłoby to się dla niego źle skończyć.

– Najwyraźniej w moim przypadku coś poszło nie tak – wzruszył ramieniem.

Obserwował ją uważnie jak zaczęła pozbywać się zawartości kieszeni w swoim mundurku. Jego wzrok zdecydowanie był zaskoczony, ale pełen podziwu. Cukierki, szmatki, słodycze, listy, pełno bibelotów; pokręcił głową i nawet się zaśmiał na ten widok. Sam z kieszeni wyjął kawałek materiałowej chusteczki, którą przyłożył do nosa, aby przestał krwawić. Podszedł do niej bliżej tak z czystej ciekawości, aby zobaczyć co tam ma i co chce zrobić. Sam nie miał na wierzchu różdżki, miał ją w specjalnej kieszeni, ale pod ręką jakby smarkowi coś uderzyło jednak do głowy.

Gdy zaczęła mu odpowiadać uniósł brwi ku górze i parsknął śmiechem. Pokręcił z niedowierzenia głową.

– Następnym razem zrób wywiad środowiskowy, a potem rzucaj się na innych, dzieciaku – westchnął i oparł się o stolik obok patrząc jak nakłada na twarz jakąś maść. – Nie dręczyłem jej, upewniałem się, że nie powie nikomu, co wcześniej zrobiłem – sprecyzował może niekoniecznie wylewnie. – Co to za maść? Masz coś w tych kieszeniach na mój nos? – zapytał łapiąc pudełko w rękę. Dopóki krwawienie nie ustąpi nie mógł wyjść, a nie chciał sam na siebie rzucać zaklęcia.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
16.10.2023, 17:36  ✶  
Niczego jej nie połamał, chociaż żebra bolały jak wszystkie diabły. Ale Longbottom ani myślała się do tego przyznawać. O nie, za nic nie dałaby mu satysfakcji, pokazując, że tak, to boli. Na nadgarstku dały się dostrzec powstające powoli siniaki, ale to tylko gdy unosiła rękę i fragment skóry wyłaniał się spod rękawa.
- Coś - powtórzyła Brenna. Miała ochotę powiedzieć, że chyba bardzo wiele rzeczy, ale jej bezczelność też miała swoje granice, a jednak tkwiła tu z nim sama, a kiedy nie szło już o kogoś innego, nie paliła się do niemożliwych do wygrania bitek aż tak bardzo. A po nim widać było od razu, że jest łobuzem. I Brenna w tej chwili żałowała, że nie jest starsza, żeby móc sobie z takim poradzić.
Zawsze miała kieszenie pełne różnego rodzaju drobiazgów. Nigdy nie wiesz, co się przyda, jeśli nie tobie, to komuś innemu. Po prawdzie nie opróżniła nawet wszystkich kieszeni, bo w wewnętrznej kieszeni szaty miała jeszcze kilka niespodzianek... Kiedy Vincent podszedł, spojrzała na niego podejrzliwie, ale widać zainteresowało go pudełeczko. Zadarła głowę, by na niego spojrzeć - i na ten nieszczęsny, rozbity nos. Jeśli zbijało ją z tropu, jak na nią górował, to maskowała to naprawdę doskonale. Ale może i nie zbijało, bo jej brat był niższy od niego najwyżej o parę centymetrów.
- Dobra, to teraz ważna lekcja. Jeśli dziewczyna płacze, jak coś jej tłumaczysz, i wygląda na przestraszoną, a nie dzieje się tak, bo odmawiasz pójścia z nią w weekend do Hogsmeade czy coś takiego, to właśnie nazywa się dręczenie - oświadczyła zdecydowanie. Słowa Vincenta ani trochę jej nie przekonały, że po wywiadzie środowiskowym nie skoczyłaby mu na plecy z tych schodów. Ba, wręcz przeciwnie! Tabitha pewnie zobaczyła, jak on robił coś, czego nie powinien i zmuszał ją do milczenia...
Zawahała się, zerkając to na niego, to na pojemniczek. Może chodziło o to, że nie chciała, by chodził tak z tym nosem i ktoś spytał, co mu jest. A może o to, że po prostu miała miękkie serce, nawet jeśli dalej czerpała pewną satysfakcję z tego, że mu ten nos rozbiła.
- Wytrzyj krew i nałóż trochę tej maści. Nie wyjdzie opuchlizna i szybciej się zagoi. Tylko nie bierz za dużo, bo to mocno chłodzi i może ci przymrozić nos. Korzystałeś kiedyś z takiej maści?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
Nie mam nic do ludzi.
Nawet szacunku.
Co się rzuca w oczy, gdy do pomieszczenia wchodzi ON? Jego wzrost (197 cm). Jest gigantem, umięśniony, dba o to, aby być silnym fizycznie. Jest to jego atut. Ma na ciele sporo blizn ze spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami. Zwykle ma zarost na twarzy, kręcone włosy i ciemne jak otchłań piekła oczy, które patrzą na ludzi z nienawiścią, a na zwierzęta z obsesyjną miłością. Jeśli pracuje, nie spodziewa się gości ubiera się niedbale, byle jak, bez patrzenia na modę. Jeśli idzie do ludzi, brata, rodziny to ubiera się w skrojone na jego miarę garnitury, koszule, kamizelki (ale za tym nie przepada).

Vincent Prewett
#8
16.10.2023, 22:34  ✶  

Vincent przyglądał się dziewczynce jeśli w ogóle można było ja tak określić, bo zdecydowanie dziewczynki nie przypominała. Nie zapominał jednak o jej wieku, bo była dzieckiem. Przyglądał się jej uważnie, aby zobaczyć jak mocno jej dowalił. W pierwszym momencie tarzania się nie za bardzo określił z kim się bije. Został zaatakowany, więc po prostu oddał, dopiero po chwili do niego dotarło, że była to dziewczyna, a potem, że trzecioklasistka, więc mógł na początku trochę mocniej ją potraktować. Zauważył siniaki, które powstawały na jej rękach. Szybko nimi ruszała, więc na tym nie skupiał. Adrenalina chyba schodziła, bo zaczął czuć jak nos mu z bólu pulsuje. Parę to ona miała.

– Oh, Longbottom. Świat nie jest tylko czarno biały – żachnął się, ale gdy dziewczyna zaczęła tłumaczyć mu na czym polega maść olśniło go. Genialne, że też sam nie zaczął czegoś takiego nosić ze sobą. Wyczyścił zaklęciem chusteczkę, która już nasiąkła krwią, zwilżył ją i pochylił się nad wyczarowanym przez Brenne lusterku w stoliku. Wyczyścił nos i posmarował go sobie maścią. Tak jak powiedziała; nie za dużo.

– Dobra dziecino – gdy już ogarnął nos, zignorował jej pytanie odnośnie tego, czy korzystał z maści, czy nie. Kiedyś miał z nią kontakt. Często kończył z obitą mordą, więc korzystał z różnych pomocy łagodzących ból i opuchliznę. Złapał jej ramię i spojrzał w oczy. – Powiem ci coś, czego nie możesz nikomu powtórzyć, bo jak to zrobisz rozkwaszę ci głowę na pierwszej lepszej ścianie. – zagroził. Oczywiście, że by tego nie zrobił. No może odrobinę by ją poturbował, aby wiedziała, że nie żartował. Nie chciał stracić swojej reputacji samotnika i wyrzutka bez ogłady. – Nie dręczyłem tamtego smarka, uwierz nie jestem troglodytą, którego bawi dręczenie dzieci. Pomogłem jej, a potem grzecznie wytłumaczyłem, że ma nikomu o tym nie mówić – odsunął się od Longbottom jeśli ta nie zrobiła niczego głupiego i oparł się znowu o ścianę.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
16.10.2023, 22:50  ✶  
– Ta, lubią tak mówić ci, co cali się przemalowali na czarno – powiedziała bezczelnie Brenna. Wciąż młoda, wciąż naiwna: wciąż nie wiedząca, że w przyszłości szarość ją otoczy, wypełni świat, i w imię zachowania tej bieli u innych, będzie się stawała coraz szarsza, aż może w końcu sięgnie do czerni.
Obserwowała go, gdy nakładał sobie maść, dość uważnie. Gdyby odpadł mu nos, bo jednak nie korzystał z takiej maści, musieliby lecieć do Skrzydła Szpitalnego, byłaby więc gotowa go powstrzymać, gdyby przesadził.
Ledwo schwycił ją za ramię, jej palce zacisnęły się na różdżce. Nie zaatakowała go, ale wyraźnie była gotowa wypalić jakieś zaklęcie, gdyby próbował szarpnąć.
– Zabójstwo z premedytacją, od dwunastu lat do dożywocia w Azkabanie – wypaliła, kiedy zagroził rozkwaszeniem jej głowy na pierwszej lepszej ścianie. Chociaż kiedy zaciskał palce na jej ramieniu przyszło Brennie do głowy, że Prewett prawdopodobnie byłby w stanie zrobić coś takiego. Chociaż nie, nie wierzyła, że rozkwasiłby jej łeb na pierwszej lepszej ścianie w Hogwarcie. Tutaj by się z tego nie wywinął.
Ale poza murami Hogwartu? Być może?
Jeśli nie teraz, to w przyszłości.
Pomyślała, że może pewnego dnia przyjdzie jej go aresztować. Bo Brenna już w trzeciej klasie miała mocne postanowienie: pewnego dnia zostanie Brygadzistką, dokładnie jak ojciec, i będzie wrzucać łotrów do więziennych cel. A Vincent Prewett dokładnie na takiego łotra jej wyglądał. Na pewno po Hogwarcie właśnie nim będzie!
Patrzyła na niego z pewnym powątpiewaniem, kiedy się odsunął i zapewnił, że nie dręczył tamtej dziewczyny.
– Czy w tym grzecznym wyjaśnianiu to było coś o rozbijaniu jej głowy o ścianę, jakby coś powiedziała? Bo jak tak… to wciąż jest dręczenie – wytknęła. Poczucie tego, co jest dobre, a co złe, miała mocne, może nawet mocniejsze niż wtedy, gdy podrosła. I była więcej niż pewna, że to co Prewett robił przed chwilą, dobre nie było, nawet jeżeli nie stała się jej żadna krzywda i była daleka od wybuchnięcia płaczem.
Zerknęła w stronę drzwi. Silenco przestało już na pewno działać, ale nie słyszała żadnych podejrzanych odgłosów. Sięgnęła więc najpierw po maść, a potem po inne swoje skarby, by zacząć upychać je po kieszeniach.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
Nie mam nic do ludzi.
Nawet szacunku.
Co się rzuca w oczy, gdy do pomieszczenia wchodzi ON? Jego wzrost (197 cm). Jest gigantem, umięśniony, dba o to, aby być silnym fizycznie. Jest to jego atut. Ma na ciele sporo blizn ze spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami. Zwykle ma zarost na twarzy, kręcone włosy i ciemne jak otchłań piekła oczy, które patrzą na ludzi z nienawiścią, a na zwierzęta z obsesyjną miłością. Jeśli pracuje, nie spodziewa się gości ubiera się niedbale, byle jak, bez patrzenia na modę. Jeśli idzie do ludzi, brata, rodziny to ubiera się w skrojone na jego miarę garnitury, koszule, kamizelki (ale za tym nie przepada).

Vincent Prewett
#10
17.10.2023, 17:28  ✶  

Przewrócił oczami na jej słowa, bo uważał już dawno, że świat nie może być tylko dobry, ani tylko zły. Na świecie musi być więcej barw, bo inaczej nic nie miałoby znacznie. Dobro bez zła nie istnieje i na odwrót. Nie chciał jednak jej tego tłumaczyć, dziewczyna miała mocny charakter i dopiero jak opuści szkołę dowie się tego jak działa świat. Vincent już siedział od roku w świecie dorosłych, uczył się od starszego brata, obserwował swojego ojca. Był wprowadzany w świat, który nie był usłany różami. Nie wracał do domu i nie bawił się samochodzikami. Uczestniczył w tym, w czym dzieci raczej w jego wieku nie powinny uczestniczyć. Z pozoru jego rodzina nie była szczególnie zła, ale za kurtyną działo się wiele. Longbottomowie byli akurat tym rodem, który miał ogromny kompas moralny nie podatny na manipulacje, ani ustępstwa. Jego rodzina nie raz się o tym przekonała, a Edward wspominał mu o tym dosyć często. Wiedział też już o kłusownikach i przyglądał się temu zagadnieniu, ale tylko z daleka, bo nie miał wystarczającej wiedzy, ani siły, aby temu się sprzeciwić.

Chciał na takiego łotra wyglądać, chciał, aby ludzie go tak postrzegali, chciał być straszny, wredny, odpychający, bo nie lubił przebywać wśród ludzi. Nie ufał im, nie rozumiał ich postępowania, nie chciał ich nawet rozumieć. Nawet to, że jacyś starsi chłopacy atakowali jakąś zwykłą mugolaczkę, która tylko szła z jednego miejsca do drugiego. Nie jej wina, że miała w sobie magię, nie jej wina, że dostała list z Hogwartu. Uważał, że uczenie panowania nad magią mugolaków było najlepszym, co wymyślili czarodzieje, bo lepiej mieć nad tym kontrolę niż zniszczyć świat przez głupotę. Nie był jednak na tyle odważnym, albo mądrym, aby się temu sprzeciwić, więc po prostu atakował takie dzieciaki, przepędzał pod pretekstem, że bez jego zgody nic takie nie będzie miało miejsca, bo to on jest od dręczenia innych. Wolał, aby go postrzegano jako tego złego.

Usta Prewetta wygięły się tylko w cynicznym uśmiechu, gdy ta zagroziła mu Azkabanem. Najgorsze, że miała rację, ale miał nadzieję nigdy się tam nie pojawić – nawet jako gość. Miejmy jednak nadzieję, że Brenna nigdy nie będzie zmuszona do tego, aby go zamykać, wysyłać do więzienia, miejmy nadzieję, że pomimo różnego środowiska uda się im sobie nawzajem nie przeszkadzać, a może nawet będą mogli współpracować mimo tych delikatnych różnic.

– Za kogo ty mnie masz? – oburzył się; może odrobinę zbyt teatralnie, bo do poważnej osoby mu daleko. – Nie jestem psychopatą. Mała i tak była już wystarczająco przestraszona. Zasugerowałem jej jednak, że rozpowiadanie o tej sytuacji innym nie skończy się dobrze. Wiesz, mój urok osobisty robi robotę – mrugnął do niej i przyglądał się temu jak zbiera swoje rzeczy do kieszeni. Chyba będzie musiał też coś takiego swojej krawcowej podsunąć.

– Skąd masz tą maść? – zapytała szczerze zainteresowany.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2780), Vincent Prewett (2090)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa