Czternastoletnia Brenna lubiła twierdzić, że nie robi głupich rzeczy bez powodu. Istotną wskazówką było jednak właśnie to “bez powodu” - bo jeżeli dostrzegła coś, co uznała za powód, robiła rzeczy tak głupie, jak na przykład skoczenie znienacka ze schodów szóstorocznego Ślizgona, który akurat dręczył (w jej mniemaniu przynajmniej) zapłakaną mugolaczkę z drugiego roku i jakiegoś pierwszorocznika.
Mogła przynajmniej użyć różdżki, ale zadziałał odruch.
Jakieś sześćdziesiąt sekund później tarzali się po ziemi, ona z modnie rozciętą wargą, on z rozbitym nosem, który z pewnością stanie się najnowszym trendem na hogwarckich korytarzach. Rzecz jasna Vincent Prewett miał przewagę, i to bardzo potężną, bo był zwyczajnie dużo większy i silniejszy, i z pewnością to jej nabito więcej siniaków (chociaż upadek wywołany impetem skoku pewnie go zabolał) i ostatecznie było jasne, że on wygra - ale Brennę nie tak łatwo było złapać, i już dawno nauczono ją zwalczać naturalny u większości ludzi odruch: łagodzenie siły zadawanego ciosu. Oboje też okładali się na pięści na tyle często, że pewnie oboje potem mogliby trafić do skrzydła szpitalnego, gdyby piski dziewczynki (która rzuciła się rzecz jasna do ucieczki i znikła podczas bójki, podobnie jak jej towarzysz) nie przyciągnęły uwagi Irytka.
- MUHAHAHA!!! UCZNIOWIE SIĘ BIJĄ! UCZNIOWIE SIĘ BIJĄ! - wrzeszczał z uciechą, raczej z chęci napytania im biedy niż przerwania bójki czy udzielenia pomocy nauczycielom. - Tutaj, tutaj! Niech psorka od numerologii pędzi tu czym prędzej! A wice dyrektorka, szanowna, w jej ślady postępuje!
Brenna zamarła, z palcami jednej ręki zaciśniętymi na ubraniu Vincenta, a drugą świeżo wyrwaną z jego uścisku, gdy próbował ją obezwładnić - uwolnioną sposobem, jaki zademonstrował jej ojciec tego lata.
Jeżeli istniał ktoś, na kogo bardzo, bardzo nie chciała wpaść w takiej sytuacji, to pierwszą osobą była znienawidzona psorka od numerologii, a drugą z pewnością zastępczyni dyrektora i przy okazji opiekunka jej Domu. Dostanie chyba z miesięczny szlaban! Straci z pięćdziesiąt punktów! A brat znowu będzie na nią patrzył z tą swoją zbolałą miną!!!
Mogłaby przyjąć te dwie pierwsze konsekwencje, z westchnieniem akceptując, że sama - jest - sobie - winna, a akcja - to - reakcja. Ale tę trzecią?
- Dokończymy innym razem - wyrzuciła z siebie prawie bez tchu, puszczając Prewetta i pośpiesznie się podrywając. A potem ruszyła biegiem w jedyną możliwą drogę ucieczki - bo wbiegając schodami na górę trafiłaby prosto na prefektów, którzy stali tam przy posągu jeszcze dziesięć minut temu, a skręcając w korytarz: ruszyłaby za Irytkiem, ku zapewne nauczycielom. Nie, mogła pobiec tylko na prawo, i spróbować schronić się w jednej z sal, licząc, że któraś nie będzie zamknięta... lub... w Pokoju Życzeń. W rozpędzie Brenna zderzyła się ze ścianą, nie wyrabiając na zakręcie, ale zaraz odzyskała równowagę i wpadła w korytarz…