• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 … 4 5 6 7 8 9 Dalej »
[ 19.06.1972 ] – Your Love Is My Drug

[ 19.06.1972 ] – Your Love Is My Drug
Widmo
Nie mam nic do ludzi.
Nawet szacunku.
Co się rzuca w oczy, gdy do pomieszczenia wchodzi ON? Jego wzrost (197 cm). Jest gigantem, umięśniony, dba o to, aby być silnym fizycznie. Jest to jego atut. Ma na ciele sporo blizn ze spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami. Zwykle ma zarost na twarzy, kręcone włosy i ciemne jak otchłań piekła oczy, które patrzą na ludzi z nienawiścią, a na zwierzęta z obsesyjną miłością. Jeśli pracuje, nie spodziewa się gości ubiera się niedbale, byle jak, bez patrzenia na modę. Jeśli idzie do ludzi, brata, rodziny to ubiera się w skrojone na jego miarę garnitury, koszule, kamizelki (ale za tym nie przepada).

Vincent Prewett
#1
17.10.2023, 23:07  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.01.2024, 20:34 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III

Brenna Longbottom & Vincent Prewett
Wieczór, Ulica Pokątna, bardzo wąskie alejki

Miał dzisiaj naprawdę dobry humor po tej potyczce słownej z Brenną, a zwłaszcza to, że wyjec jej wybuchł w pracy. Miał na sobie ubrane koszulę, która luźno opadała na ciemne, luźne, wygodne, ale w miarę eleganckie spodnie. Na to narzucił skórzaną kurtkę. Miał jeszcze jedną sprawę do załatwienia; nie była ona istotna, ale chciał mieć już to z głowy, aby móc potem wrócić do New Forest i zająć się resztą swoich spraw. Trzy godziny latał i załatwiał drobne problemy Edwarda, a miał już ich serdecznie dosyć. W gębie jak zwykle trzymał papierosa i kopcił jak smok, ręce wcisnął w kieszenie.

Nagle do jego nosa dotarł ciężki zapach kadzideł, a był on cholernie dziwny i nie za bardzo pasujący do tego miejsca. Zaczął się rozglądać, ale nie mógł znaleźć nigdzie źródła. Zignorował to, ale po pewnym czasie alejki zrobiły się cholernie wąskie, ludzie zniknęli, a on nie wiedział gdzie jest. To mu się nigdy nie zdarzało. Nawet jak czasem zdarzyło mu się wziąć coś mocniejszego, ale upić do nie przytomności nie czuł się tak zdezorientowany. Opierał się o ścianę i próbował się wydostać, ściany alejek miał wrażenie, że na niego napierają, powodują u niego wręcz klaustrofobiczne poczucie duszności. Źrenice miał cholernie rozszerzone przez co jego ciemne oczy wyglądały demonicznie. Może Brenna miała rację, że pochodził z piekła?

Próbował w panice szukać jakiejkolwiek pomocy, wyjścia z tego labiryntu, ale nie mógł nawet myśleć, aby się opanować. Powtarzał pod nosem ciągle jakieś przekleństwa, ale jego umysł i wzrok nie współpracował. W końcu obraz mu się całkowicie zamazał, całkowicie spocony, padł na kolana, a potem na bok tracąc przytomność. Obudził się nawet nie wiedząc po jakim czasie z bólem głowy i jeszcze zawrotami głowy. Labirynt alejek zniknął, a on znajdował się w jakiejś ciemnej ulicy. Podniósł się na równe nogi, ale był to błąd, bo błędnik mu zaszalał, więc oparł się o ścianę i ponownie się po niej osunął.

– Kurwa.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
17.10.2023, 23:22  ✶  
Myśli Brenny wypełniał w tej chwili morderca ze snów i tajemniczy mężczyzna ze strzelbą.
To nie była sprawa, którą by prowadziła i wydawało się, że naprawdę niewiele da się teraz zrobić. A jednak, gromadziła informacje z uporem maniaka, i wyszła dziś z pracy kilka godzin później niż powinna, nie tylko dlatego, że nadrabiała zaległości z trzech dni, ale też dlatego, że znowu grzebała w archiwach, próbując znaleźć cokolwiek, co pasowałoby do tych przypadków.
I mając w pamięci niedawny sen Nory, pomyślała, że nie aportuje się od razu do Doliny Godryka. Zajrzy do klubokawiarni, ot tak, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. To wcale nie był objaw paranoi – po prostu zje jakąś kanapkę i przy okazji pogada z przyjaciółką, co w tym dziwnego? Mundur zostawiła w szafce w Ministerstwie i teraz, w świetle latarni, odziana w najbardziej nijaką szatę, jaką dało się kupić w magicznym Londynie, wtapiała się po prostu w ogólny krajobraz ulicy.
Pokątna o tej porze powoli pustoszała. Przechadzali się tędy wciąż ludzie, ot mniej niż gdy wciąż świeciło słońce, ale Brenna i tak trzymała dłoń przy kieszeni z różdżką i odruchowo wpatrywała się w cienie. To było coś, czego każdy Brygadzista uczył się szybko, jeżeli chciał wytrwać w tej pracy: szukania miejsc, gdzie ciemność była głębsza. Dostrzegła więc dość szybko kogoś, kto siedział w alejce. Zapewne jakiś ćpun albo pijak, którego powinna zostawić samemu sobie… Ale Brenna cierpiała na nieuleczalny chyba kompleks bohatera i po prostu nie mogła nie sprawdzić, czy ktoś nie był ranny albo…
– Sherwood?! – wyrwało się jej, kiedy postąpiła krok w alejkę. Najpierw tylko jeden, bo odruchowo myślała, że to może być jakiś podstęp, ale kiedy rozpoznała Vincenta, wmaszerowała do uliczki już pewnym krokiem. Wyciągając różdżkę, by sobie przyświecić i przy okazji sprawdzić, czy w pobliżu nie ma tego, kto tak go urządził.
Owszem, kilka godzin temu sama chciała zamordować Vincenta za ten nawał listów i wyjca, i nie pojawiła się na jego progu z tradycyjnymi groźbami rozkwaszenia nosa tylko dlatego, że naprawdę nie miała na to czasu, ale przecież nie mogła zostawić go leżącego w jakiejś wąskiej alejce. Nos rozwali mu potem, kiedy ten już względnie dojdzie do siebie.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
Nie mam nic do ludzi.
Nawet szacunku.
Co się rzuca w oczy, gdy do pomieszczenia wchodzi ON? Jego wzrost (197 cm). Jest gigantem, umięśniony, dba o to, aby być silnym fizycznie. Jest to jego atut. Ma na ciele sporo blizn ze spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami. Zwykle ma zarost na twarzy, kręcone włosy i ciemne jak otchłań piekła oczy, które patrzą na ludzi z nienawiścią, a na zwierzęta z obsesyjną miłością. Jeśli pracuje, nie spodziewa się gości ubiera się niedbale, byle jak, bez patrzenia na modę. Jeśli idzie do ludzi, brata, rodziny to ubiera się w skrojone na jego miarę garnitury, koszule, kamizelki (ale za tym nie przepada).

Vincent Prewett
#3
19.10.2023, 12:57  ✶  

Słysząc znajomy głos mruknął pod nosem coś co brzmiało jak o nie, albo o kurwa – może nawet oba. Spojrzał na nią, a jej twarz mu się tak śmiesznie rozmywała przed oczami, co spowodowało, że się uśmiechnął w ten swój cyniczny sposób. Nie było mu jednak do śmiechu, bo miał swoich wrogów i trochę obawiał się, że to oni stoją za jego odurzeniem. Obawiał się, że Brenna była zagrożona. Czuł się naprawdę fatalnie, kręciło mu się w głowie, a nawet było mu dziwnie ciężko na żołądku. Próbował opanować myśli i zapanować nad własnym ciałem.

– Paskudko, kochana – wybełkotał. Nie miał zamiaru wstawać, bo nogi miał jak z waty. Chciało mu się śmiać na widok ścian alejek, które falowały w jego oczach, ale na szczęście już się nie zwężały. Dobrze, że nie miał klaustrofobii, bo pewnie by wpadł w jakąś panikę i to jeszcze przy tej Paskudzie. – Ale masz ładną buźkę – uśmiechnął się patrząc jej w oczy, a nawet złapał jej policzki, aby ta jej buzia tak nie fruwała. – Normalnie nic tylko całować, naprawdę nie masz żadnego faceta pod płaszczem? – zapytał mrużąc oczy – Poszedłbym na twoje wesele – puścił jej twarz i oparł plecy o ścianę zamykając oczy. Od tego jak obraz mu się rozmywał zaczynało mu być niedobrze. Czuł, że efekt tego dziwnego kadzidła, które wyczuł wcześniej w powietrzu zaczynał schodzić, ale nie był w pełni sprawny.

– Wzięłaś trolla ze sobą? – zapytał nie otwierając oczu. – Ale mi dziwnie w dyni, nie wiem co się stało – jego głos był zdecydowanie słaby, a twarz bledsza niż zwykle.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
19.10.2023, 13:29  ✶  
Światło lumos padło na Vincenta, rozproszyło ciemność, ogarniającą ciemną alejkę. Brenna nie dostrzegła żadnego ruchu, cienia, choćby śladu po kimś, kto mógłby zaatakować Prewetta. W pierwszym odruchu brała pod uwagę właśnie ten scenariusz - bo Vincent umiał pakować się w kłopoty prawie równie dobrze, jak ona, a chociaż jego akurat nie powinni napadać żadni śmierciożercy, to już wrogowie Prewettów? Czemu nie. Brenna nie była pod tym względem naiwna. Nie wiedziała, w jakie sprawy mieszał w Vincent (to znaczy pomijając tę jego półlegalną krucjatę przeciwko kłusownikom, ale dlaczego miałaby narzekać na tę?), ale mogła podejrzewać.
Tyle że kiedy już upewniła się, że nikt nie rąbnie jej drętwotą w głowę i przeniosła wzrok na mężczyznę, przekonała się, że nie wyglądał na rannego.
- Jasny szlag, no poważnie? Upiłeś się? Nie mogłeś chociaż z kimś, kto cię zbierze spod stołu? - spytała, przyklękając przy nim. Rozbiegane spojrzenie, poszerzone źrenice, ale nie, nie czuła charakterystycznej woni alkoholu, doskonale znanej jej z wielu interwencji, do których wzywano Brygadę. I jeszcze w dodatku gadał absolutne głupoty o weselach i całowaniu.
Nie był pijany. Był naćpany. Kompletnie naćpany.
- Moje, Vinnie? Popierdoliło cię? Jaki szaleniec by mnie zechciał - mruknęła i dotknęła jego czoła, chcąc sprawdzić temperaturę. Miała nadzieję, że jej tu zaraz nie straci przytomności. Jego gest i słowa nie zrobiły na niej wrażenia, bo odbierała je jako jego zwykłe żarty, podszyte wyłącznie sympatią i wrodzoną złośliwością charakteru... a teraz z całą pewnością także substancji, które krążyły w jego krwi. Zresztą nawet gdyby wygłaszał je ktoś inny, nie wzięłaby ich pewnie na poważnie, bo po prostu nigdy nie była dziewczyną, którą ktokolwiek chciałby podrywać. Ewentualnie inaczej - zawsze była dziewczyną nie tylko nazbyt urwisowatą, ale też otoczoną przez te dziewczyny dużo ciekawsze. Jak piękna Cynthia, idealna Victoria, tajemnicza Ida, zawsze we wszystkim najlepsza Lucy, przyciągająca spojrzenia Mavelle, zachwycające egzotyczną urodą Pandora i Avelina, czy pełne uroku Nora i Dani.
A to w dodatku był Prewett. Zawsze lubił dogryzać innym.
- Jest tu tylko jeden troll i jesteś nim ty. Coś ty brał? - mruknęła, teraz sięgając do nadgarstka, by sprawdzić puls. Był nierówny, ale na całe szczęście, nie sprawiał wrażenia słabego.
Parę tygodni temu sama skończyła w alejce w podobnych okolicznościach, zbierała z takiej Reginę, ale ot teraz nie skojarzyła tego z przypadkiem Prewetta. Zwłaszcza, że parę osób od kadzideł aresztowała, a kolejne zaginęły w tajemniczych okolicznościach... Chociaż nie powinna być naiwna - przecież to, że ktoś rozpowszechniał halucynogeny na Nokturnie nie znaczyło, że nie mogło tego robić kilka innych osób. Nie, w tej chwili nie wpadła na kadzidła - raczej była rozdarta pomiędzy wyborem, czy go stąd przeciągnąć do jakiegoś bezpiecznego miejsca, zagarnąć do Munga, bo potrzebuje uzdrowiciela, czy mu wpierdolić, skoro doprowadził się do takiego stanu.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
Nie mam nic do ludzi.
Nawet szacunku.
Co się rzuca w oczy, gdy do pomieszczenia wchodzi ON? Jego wzrost (197 cm). Jest gigantem, umięśniony, dba o to, aby być silnym fizycznie. Jest to jego atut. Ma na ciele sporo blizn ze spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami. Zwykle ma zarost na twarzy, kręcone włosy i ciemne jak otchłań piekła oczy, które patrzą na ludzi z nienawiścią, a na zwierzęta z obsesyjną miłością. Jeśli pracuje, nie spodziewa się gości ubiera się niedbale, byle jak, bez patrzenia na modę. Jeśli idzie do ludzi, brata, rodziny to ubiera się w skrojone na jego miarę garnitury, koszule, kamizelki (ale za tym nie przepada).

Vincent Prewett
#5
19.10.2023, 18:10  ✶  

Gdy światło z końca jej różdżki padło na niego on zdecydowanie zasłonił się przed nim, bo światło go zdecydowanie bolało.  Miał nadzieję, że nie będzie nigdy wnikała w jego interesy, wolał, aby się nie mieszała w sprawy Prewettów, bo nie chciał stracić jej jako przyjaciółki, a w pewnym sensie mimo tych wszystkich sprzeczek cenił jej obecność w swoim życiu. Był nawet szczęśliwy, że ją tu spotkał. Gdy wspomniała o alkoholu spojrzał na nią oburzony. Pokręcił głową i uniósł ręce ku górze.

– Paskudo, daj spokój ja i się upić?! – zaakcentował to zdanie z niedowierzeniem, że mogła go o coś takiego posądzić. On był przecież dobrym chłopcem. – Idę sobie, a tu nagle uliczki jakieś wąskie, coś zaczyna śmierdzieć, we łbie normalnie tak… – zabrakło mu słów, co było zdecydowanie gównem w tej sytuacji, bo Vincent nie lubił tracić słów. Lubił dogryzać, lubił się nim bawić i przeszkadzać Brennie w czymkolwiek. – No ten… Co ja mówiłem? – spojrzał na nią, a potem pochylił się do przodu, aby oprzeć łokcie o uda, a głowę o dłonie – Kurwa. Chyba mnie ktoś otruł, albo naćpał. Nie wiem co się dzieje – westchnął.

Vincent pachniał piżmem i wodą kolońską, taką trochę droższą, bo było go stać. No i przebijał się też potężny smród fajek, które facet palił tak jakby za każde pociągnięcie dymu płacono mu galeona.

– Ja bym mógł cię chcieć, ale jesteś zbyt wielkim osłem, aby kogokolwiek wziąć, więc się nawet nie próbuje w to wpakować, ale jak do czterdziestki nikogo nie znajdziesz, a ja jakimś cudem nikogo nie będę miał mogę cię wziąć – wybełkotał i zarechotał złośliwie. Mówił o dziwo szczerze. Nie mógłby pokochać jej romantycznie, bo była jego kumplem, ale była dobrą opcją jeśli naprawdę zostaną samotni. On tak naprawdę chciał Lycoris, ale co jeśli ona nigdy go nie będzie chciała? Mógł wziąć taką Brenne była naprawdę uroczą kobietą, ale sama tego nie zauważała, a on tym bardziej w niej tego nie widział.

– Mówię nic nie brałem. Wyglądam jak troll? A chociaż nadal przystojny? Ktoś mnie chyba otruł. Powoli to ustępuje, ale nie mogę się skupić. Zrób coś bo mi już dupa marznie, a nie mogę wstać – wymruczał.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
19.10.2023, 18:36  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.10.2023, 18:37 przez Brenna Longbottom.)  
– Szlag – mruknęła Brenna na jego opowieść, bo to brzmiało niepokojąco znajomo. Watcher był więc albo innym przypadkiem, albo częścią większej piramidy. Małą płotką w wielkiej ławicy ryb. Te cholerne kadzidła!!! O tak, doskonale znała ich działanie. Pamiętała do jakiego stanu doprowadziły ją, kiedy uruchomiły talent widmowidzenia i pchnęły ją w otchłań przeszłości, tak że nie wiedziała nie tylko gdzie jest, ale kiedy jest.
– Bycie opcją zapasową, jak już będziesz bardzo zdesperowany? Co za romantyczne, potencjalne oświadczyny, Sherwood. Nie próbuj tego z innymi dziewczynami, bo jebną ci w twarz albo gorzej, się rozryczą – roześmiała się Brenna, trochę uspokojona, bo skoro tak bardzo chrzanił od rzeczy, nie był w aż tak strasznym stanie. Poza tym skoro ona doszła do siebie po tych kadzidłach, tak samo jak Regina, to i jemu wkrótce powinno się poprawić. I cóż, prawda była taka, że raz akurat obecnie jej myśli krążyły wokół absolutnie kogoś innego, czy tego chciała, czy nie, dwa, że zdecydowanie nawet gdyby to była poważna oferta, a Vincent nie był po prostu kumplem, Brenna nie byłaby zainteresowana zostawaniem opcją rezerwową wobec Blackówny.
– Zawsze wyglądasz jak troll czyli wielki i paskudny – oświadczyła. – Vinc, jest w magicznym Londynie ktoś, do kogo mogę cię odstawić? – spytała. Jeżeli to był ten sam przypadek, co wcześniej, to prawdopodobnie musiał lądować w szpitalu, ale nie było najlepszym pomysłem odeskortowanie go aż do New Forest i zostawienie tam samego. Cholera wiedziała, czy te przeklęte kadzidełka nie miały jakichś efektów ubocznych. A sama pamiętała, jak się po nich czuła. Gdyby nie Mavelle, nie dałaby rady dotrzeć do domu.
Sięgnęła ku niemu, chcąc pomóc mu się podnieść. Był niestety w cholerę wielki. Na całe szczęście, ona też nie należała do drobnych kobiet, bo gdyby była parę centymetrów niższa, pewnie mogłaby tylko usiąść tutaj i zacząć płakać. Nieprzytomnego by go nie przeniosła, ale póki mógł chociaż próbować jej pomóc, powinni dać radę.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
Nie mam nic do ludzi.
Nawet szacunku.
Co się rzuca w oczy, gdy do pomieszczenia wchodzi ON? Jego wzrost (197 cm). Jest gigantem, umięśniony, dba o to, aby być silnym fizycznie. Jest to jego atut. Ma na ciele sporo blizn ze spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami. Zwykle ma zarost na twarzy, kręcone włosy i ciemne jak otchłań piekła oczy, które patrzą na ludzi z nienawiścią, a na zwierzęta z obsesyjną miłością. Jeśli pracuje, nie spodziewa się gości ubiera się niedbale, byle jak, bez patrzenia na modę. Jeśli idzie do ludzi, brata, rodziny to ubiera się w skrojone na jego miarę garnitury, koszule, kamizelki (ale za tym nie przepada).

Vincent Prewett
#7
19.10.2023, 20:01  ✶  

– Oh, Paskudo. Dlatego proponuje to tobie. Zadbałbym o ciebie – westchnął. Taka była prawda. Mogą się żreć, obijać sobie pyski, łamać nosy i wyzywać od najgorszych, ale nie pozwoliłby jej zrobić krzywdy. Była jego kumplem i tak powinno zostać już na zawsze. Dla niego ta opcja zapasowa nie brzmiała tak źle. Oboje daliby radę być ze sobą. Nie myślał w tym momencie penisem, bo nie miał do tego głowy. Myślał rozsądnie. Nie myślał o tym, czy byłby w stanie skończyć z tą dziewczyną w łóżku, bo to była ostatnia rzecz, o której w jej przypadku myślał. Zawsze starał się ją traktować komfortowo, nie jak mięso, nie jak obiekt pożądania. Po prostu, jako kumpele, bliską osobę na tyle, że wiedział, iż go tu nie porzuci. Nie wiedział jakby skończył, gdyby go nie znalazła, ale tak było dobrze.

– A jednak na mnie lecisz i mi pomagasz – zarechotał cicho rozbawiony w chuj. Naprawdę bawiła go ta sytuacja, ale w sercu czuł narastającą panikę, bo nie lubił tracić kontroli. Zarzucił jej na ramiona swoje wielkie łapsko, a drugą wsparł się na ścianie budynku, aby ułatwić jej podniesienie siebie. Czuł, że jak wstanie będzie lepiej i miał nadzieję, że tak będzie. Opierał się odrobinę na niej i odrobinę na ścianie. Stabilnie. Czuł się stabilnie, ale to było dalekie od tego normalnego samopoczucia. – Nie pamiętam – mruknął, bo nie miał siły skupić się na tym, czy kogoś tu znał. – Nie wiem – rozejrzał się po uliczce, ale niewiele szczegółów mógł dostrzec. – Odstaw mnie gdziekolwiek. Jakoś sobie poradzę. Nie musisz… nie musisz zawracać sobie mną głowy – uśmiechnął się ciężko.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
19.10.2023, 20:28  ✶  
– Dbający o kogoś Prewettowie? W dodatku o kogoś z nieprzekupnych Longbottomów? To wbrew rodzinnym tradycjom – parsknęła. Głównie dlatego, że ich rodziny niezbyt się dogadywały. Bo że o siebie nawzajem w obrębie rodu dbali, nie wątpiła. (I że jest jedna Prewettówna dbająca i o innych doskonale wiedziała: Pandora była przemiłą dziewczyną, z sercem na dłoni. Ale musiała o tym przypomnieć ot tak, dla zasady.)
– Siedź cicho, bo mogę zmienić zdanie. Nie zapomniałam ci tego wyjca – wytknęła, pomagając się mu dźwignąć na nogi. To była ta… najłatwiejsza część, bo teraz jeszcze trzeba było dowlec się z nim do najbliższego punktu Fiuu, skoro wyleciały mu z głowy wszystkie adresy, pod jakie mógłby się udać w magicznym Londynie. W końcu wbrew temu, co mówiła, nie było mowy, żeby go tutaj zostawiła. Nie zostawiłaby byle gdzie nikogo, kogo znalazłaby w takim stanie, a Vincent był jej (nie)przyjacielem. Przybiegłaby, gdyby potrzebował pomocy, choćby musiała gnać przez cały kraj. I nieważne, jak bardzo wcześniej by ją wkurzył.
– Jasne, zostawię cię tu, ktoś dźgnie cię nożem, wrócisz jako duch i będziesz chodził za mną na wszystkie spacery, a ja będę musiała błagać egzorcysty, żeby mnie od ciebie uwolnił. O nie, nic z tego, Sherwood – mruknęła, ruszając powoli do przodu. Trzymała się blisko ściany, tak, by w razie czego mógł się o nią podeprzeć. A jeżeli to nie podziała, cóż, zostawały zawsze magiczne nosze. Brenna cieszyła się, że tłum na Pokątnej już się przerzedził, a chociaż przechodnie jeszcze się zdarzali (w końcu to była ruchliwa ulica) to w świetle lamp trochę trudniej było ich rozpoznać. – Idziemy do kominka, a potem do Warowni Longbottomów, na szczęście ostatnio przygotowaliśmy kilka pokoi dla gości – zdecydowała, tonem nieznoszącym sprzeciwu. Zresztą, Prewett, chociaż zwykle sprzeczali się o różne drobiazgi choćby dla zasady – przy nim stawała się bardziej uparta i bardziej przeklinająca, zapewne dlatego, że taka była jako gówniara, a jako gówniara zaczęła się z nim wykłócać i weszło jej w to nawyk – akurat tego wieczora raczej nie był w stanie, który pozwalał mu na upieranie się przy swoim.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
Nie mam nic do ludzi.
Nawet szacunku.
Co się rzuca w oczy, gdy do pomieszczenia wchodzi ON? Jego wzrost (197 cm). Jest gigantem, umięśniony, dba o to, aby być silnym fizycznie. Jest to jego atut. Ma na ciele sporo blizn ze spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami. Zwykle ma zarost na twarzy, kręcone włosy i ciemne jak otchłań piekła oczy, które patrzą na ludzi z nienawiścią, a na zwierzęta z obsesyjną miłością. Jeśli pracuje, nie spodziewa się gości ubiera się niedbale, byle jak, bez patrzenia na modę. Jeśli idzie do ludzi, brata, rodziny to ubiera się w skrojone na jego miarę garnitury, koszule, kamizelki (ale za tym nie przepada).

Vincent Prewett
#9
19.10.2023, 22:03  ✶  

Zaśmiał się pod nosem, bo nie miał głowy do tego, aby odbić piłeczkę i czymś jej dowalić. Zanurzył się w myślach o tym, czy faktycznie wziął by ją do swojego domu jako żonę. Brenna była naprawdę wyjątkową personą i na dłuższą sprawę oraz aktualny stan rzeczy nie byłby w stanie z nią w ten sposób wytrzymać. Prędzej by się pozabijali, ale jeden plus byłby taki, że mieliby codziennie treningi siłowe i ciekawe życie, bo ona lubiła pakować się w kłopoty, a wtedy na pewno nie poszłaby sama na jakiegoś trolla, bo by wiedział kiedy wychodzi z domu. Wewnętrzny diabeł zarechotał w środku jak żaba na samą myśl. On jednak miał w głowie aktualnie inną kobietę, więc może niepotrzebnie jej o tym powiedział? Nie był jednak w stanie teraz myśleć o niczym innym jak to, że jego umysł był otumaniony.

– Heh… dobry był nie? – zapytał parkając pod nosem i opierając się na niej, ale nie za bardzo, aby mogła wytrzymać ciężar jego cielska. Vincent był ogromnym człowiekiem, a do tego jeszcze starał się utrzymywać ciało w odpowiedniej kondycji mięśniowej, aby móc obijać wszystkim gęby. Brenna nie należała do drobnych kobiet, ale nadal była niższa od niego i mógł przez to być dla niej ciężarem.

– Taak… jako duch byłbym upierdliwy – nie żeby jako żywy nie był. Temu nie mógł zaprzeczyć. Czasami był jak własny brat, wrzód i tyle, ale lubił dokuczać Brennie. Była idealną osobą do tego, więc nie zamierzał odpuszczać. Nawet jak groziła, że go tu zostawi. No błagam, ona była Longbottomem, nikogo nie zostawi na pastwę losu. – Kurwa. Tak jest szefowo Paskudo Pierwsza – machnął dłonią od czoła na gest salutowania, ale to był błąd, bo zachwiał się i pacnął ramieniem o ścianę, ale na szczęście nie upadł. Jedynie pociągnął ze sobą Brenne tak, że była zmuszona oprzeć się o niego. Znowu się zaśmiał głośno. – Lecisz na mnie – wyszczerzył się zawadiacko.

W końcu przestał się rzucać, czuł zmęczenie odurzeniem kadzidłami, jego umysł działał na zwolnionych obrotach, ale świadomość zaczynała do niego wracać. Potrzebował jednak snu, bo czuł się paskudnie. Dał się grzecznie prowadzić dziewczynie do wspomnianego kominka.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
19.10.2023, 22:14  ✶  
– Dobry? Cholera, Vinnie, wybuchł mi nad głową w Ministerstwie, kiedy rozmawiałam o sprawie seryjnego mordercy – westchnęła Brenna, ale wątpiła, by to do niego dotarło. Już pomijając jego pieprznięty charakter, przede wszystkim wciąż był zamroczony. – Jako żywy też jesteś upierdliwy – powtórzyła niby echo jego własnych myśli, a chwilę później zachwiała się, i z pewnym trudem utrzymała pozycję wyprostowaną, przy okazji jemu nie pozwalając grzmotnąć o ziemię. Na całe szczęście, ściana zapewniła im odrobinę podparcia, inaczej oboje walnęliby o chodnik. I znając jej szczęście, rozwaliłaby sobie twarz.
– Chciałbyś. Chwilowo to ty lecisz na glebę – mruknęła tylko, ciągnąc go lekko, żeby znowu ustawił się w miarę pionowo. Nie, pomaganie mu iść nie było łatwe. Skubaniec był nawet wyższy od Erika, a to już stanowiło nie lada osiągnięcie. Czasem Brenna zastanawiała się, czy jego matka przypadkiem nie zabalowała z jakimś półolbrzymem, bo jakoś ciężko było uwierzyć, że uplągł się tak wielki sam z siebie. I taki wkurzający.
Ale miał rację.
Była Longbottomem i po prostu nie mogła ot tak go tutaj zostawić.
Nieco się zataczając, a co jakiś czas przystając przy jakiejś ścianie, by poprawić chwyt, ruszyli we dwoje przez Pokątną, prosto ku najbliższemu Punktowi Fiuu, skąd pozostawało im udać się do Warowni. Brenna oczywiście najpierw trzy razy upewniła się, że Vincent jest w stanie pozwalającym wypowiedzieć adres poprawnie… A potem pozostawało zaciągnąć go do jednego z pokoi na najwyższej kondygnacji i poprosić skrzatkę, by dopilnowała, że Prewett nie wyzionie od tego kadzidła ducha.
Koniec sesji


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (1730), Vincent Prewett (1603)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa