• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 7 8 9 10 11 … 14 Dalej »
[6 grudnia 1970r] Brenna & Cain | Where there's life, there's hope.

[6 grudnia 1970r] Brenna & Cain | Where there's life, there's hope.
Keeper of Secrets
I am not actually tired, but numb and heavy, and can't find the right words.
Mierzący 182cm wzrostu Cain jest przeciętnej budowy osoby, która coś tam ćwiczy - nie chudy, nie wielce umięśniony. Ma ciemnobrązowe włosy i oczy barwy burzowych chmur, tak ciemne, że z daleka mogą wydawać się czarne. Jego zainteresowane otoczeniem spojrzenie podkreślone jest wiecznymi worami pod oczami.

Cain Bletchley
#1
19.10.2023, 22:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.01.2024, 20:38 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III

Where there's life, there's hope.
~ J.R.R. Tolkien

- ... dzięki, że pomogłaś mi to zorganizować. - Odetchnął, odkładając pudło na stół - zaraz obok innych pudełek, pakunków i... w ogóle. Przetarł wierzchem rękawa ciepłej kurtki czoło czując perlący się tam pot zlepiający jego włosy. Skierował swoje spojrzenie na dzieci siedzące przy choince, otwierające pudełka, w których były kolorowe bombki, girlandy i świeczki, które można było rozpalić magicznym płomieniem nie narażającym wszystkiego na spłonięcie. Nic tutaj nie było kompletne, do pary. To były wszystko, co Cain był w stanie zebrać od ludzi i teraz przynieśli to, o co poprosił Brennę. O to, co było potrzebne, bo listę trochę miał. Ciepła odzież na zimę, prezenty dla dzieciaków, nowe prześcieradła, bo przecież tamte wołały o pomstę do nieba - i zalęgły się w nich mole, które pożerały wszystko, co napotykały na swojej drodze. Starsza kobieta, która zajmowała się tymi sierotami, a która sama była mugolakiem, przykucnęła przy dzieciach wyciągających do niej swoje zdobycze - bombki lśniły i błyszczały w bladym świetle dawanym przez żyrandol. Tak, żarówkę też trzeba będzie wymienić, kiedy spojrzał na górę. A nawet kilka żarówek. Dwie już nie świeciły, jedna z nich mrugała, jakby chciała a nie mogła.

Ciężko było powiedzieć, że był to dom dziecka. To było schronisko w starym domu dla tej kobiety i dla siódemki dzieciaków, które straciły swoje rodziny z różnych względów. Albo raczej... ze względu całkiem jednego. To były Mikołajki. Wiedział. Wiedział, że nie powinien Brenny nigdzie ciągnąć, że powinien to sam ogarnąć, ale to nie tak, że załował im pieniędzy. Zgrozo - wydał to, co tylko mógł i co miał. Problemem było to, że warunki tego starego domu niekoniecznie sprawiały, że było to miejsce w pełni mieszkalne. Trzeba było ich przenieść, najlepiej właśnie do jakiegoś domu dziecka, które miało normalne warunki, a może po prostu sfinansować odnowę tego? Gdyby to było takie proste. Gdyby to było takie proste i jeszcze te dzieciaki... gdyby te dzieciaki nie były porzuconymi mugolakami na pastwę losu, ponieważ nikt nie był nimi zainteresowany. Kuło go to w tył głowy. Nie mógł ich tak zostawić. Po prostu nie mógł. Ten obrazek wydawał się taki spokojny i niewinny, ale taki nie był. Mikołajki.

- Brenn... - Złapał Brennę za ramię i odciągnął kawałek na bok, odrywając wzrok od grupy. - Widziałem, jak ktoś się kręci koło tego domu trzy dni temu. Ktoś o bardzo czarnej aurze. - Nie chciał być czarnowidzem, nie chciał być tym pesymistą - cholera, nigdy nie chciał nim być..! Ale nie potrafił. Nie potrafił się nie stresować i nie spinać. Normalni ludzie nie mieli takich aur, takich kolorów. Nawet samobójcy nie byli czernią. Takie aury posiadali tylko czarnoksiężnicy. I tak, tym samym właśnie przyznał, że kręcił się tutaj dłużej i pomagał ten rodzinie dłużej. I przy tym był przemęczony - to też było widać po jego oczach. Bycie w Zakonie czy nie bycie w Zakonie - co to zmieniało? Nawet gdyby w Zakonie nie był, robiłby dokładnie to samo. Zakon był pomocą i drogą, nie celem samym w sobie. Ale to, że w Zakonie byli oznaczało właśnie to - mogli sobie pomagać i wiedzieli, gdzie ten pomocy szukać w razie czego. - Ich... - Spojrzał na dzieciaki i ich opiekunkę, ale zaraz wrócił spojrzeniem do Brenny. - Trzeba ich stąd wywieźć. - Jak? Gdzie? Dokąd? Nie mieli też pewności, ale Cain trochę wariował. - Jeden z tych dzieciaków stracił matkę tydzień temu. Przez tych gnoi. - Cain był zazwyczaj spokojnym człowiekiem, ale teraz był napięty i nerwowy. Człowiek w takim stanie robił rzeczy, których mógł potem żałować. Odetchnął puszczając Brennę. - To miejsce się nawet nie nadaje do życia. - Nie w takim stanie.



• • •
Sarkazm (rzeczownik) - środek przeciw idiotom. Dostępny bez recepty.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
19.10.2023, 23:06  ✶  
- Daj spokój, cała przyjemność po mojej stronie - zapewniła Brenna naprawdę szczerze, chociaż odłożyła wielkie pudło, jakie dźwigała, na blat z ogromną ulgą. Głównie dlatego, że było naprawdę ciężkie.
Lubiła dzieci. A że tego ranka odwiedzała swoją chrześnicę, by podrzucić jej prezenty, a w nocy wysyłała sowę z prezentami dla Franka i Alice do Hogwartu, tym mocniej uderzało ją, że tym dzieciakom nie miał kto pomóc i zwyczajnie chciała tutaj być. Pieniądze na prześcieradła i prezenty? Brenna miała więcej niż mogłaby wydać przez trzy życia, więc nie było to dla niej żadnym problemem. Zresztą do dokupionych na szybko ubrań mogła dorzucić i trochę tych, z których Frankie niedawno wyrósł, bo były porządne, najlepszej jakości, a że wszyscy domownicy mieli zapędy w obsypywaniu go prezentami - prawie nie noszone. Czas też znalazła, bo przecież nie było mowy o odmówieniu Cainowi, nieważne, czy chciał, żeby zrobiła zakupy dla paru sierot, poszła razem z nim szukać wielkich pająków w Zakazanym Lesie czy pomogła mu wybrać nową szatę na Pokątnej.
Jej spojrzenie powędrowało w stronę dzieci, siadających wokół choinki. Ich widok wywoływał w niej mieszankę różnych uczuć, bo tak jak bardzo ją rozczulały, tak samo mocno bolało, że nie miały takiego dzieciństwa, jakie pamiętała ona. Beztroskiego. W gronie kochającej rodziny. W którym nie brakowało absolutnie niczego. Zawsze uważała, że wszystko, co w niej dobre, istniało właśnie dlatego, że urodziła się w takiej, a nie innej rodzinie.
Chciała do nich podejść, może zagadać, bo ten czas dla tych dzieci był równie ważny, co prezenty i ciepła kurtka, ale Cain schwycił ją za ramię. Pozwoliła odciągnąć się mu na bok bez protestów, bo Bletchley może miewać niekiedy skłonność do głupich żartów, ale w tej chwili, skoro chciał powiedzieć coś poza uszami dzieci... miał na pewno powodów.
Niestety, nie myliła się.
Brenna zesztywniała, gdy wspomniał o ciemnej aurze, bo skoro Cain tak mówił, prawdopodobnie się nie mylił - a skoro aura była ciemna, to już mieli zapewne do czynienia z kimś naprawdę paskudnym. Wzrok kobiety odruchowo pobiegł do dzieci, a jej palce na krótki moment zacisnęły się w pięści. To były sieroty, to miejsce zapewniało fatalne warunki - choć i tak lepiej tu niż gdyby miały być w mugolskim sierocińcu... - a na dodatek jakiś drań kręcił się w pobliżu?
Wypuściła powietrze z płuc, odpychając od siebie te wszystkie paskudne myśli i emocje, a przełączając się na tryb planowania. Bo Brenna była narwaną wariatką, ale w takich sytuacjach w jej głowie od razu rozwijała się lista rzeczy do zrobienia, i często od razu pojawiały się też spisy załączników, a także dodatkowe odnośniki.
- Damy radę - obiecała, przenosząc spojrzenie na Caina. - Sierociniec, który wspiera mama, dwoje będzie mógł przyjąć od ręki. Jedną dziewczynkę ledwo stamtąd adoptowano, mają miejsce. Pozostali... Zorganizujemy tutaj dyżury, dopóki ich nie przeniesiemy, dzisiaj ja mogę zostać na noc. Napiszę kilka listów, coś skombinujemy, w najgorszym razie wezmę ich parę dni do nas.
Wolałaby uniknąć tego ostatniego rozwiązania, bo nie chciałaby, aby dzieci do nich nadmiernie przywykły. Mimo zapędów do adoptowania innych, wiedziała, że nie może po prostu przygarnąć paru sierot na stałe – nie teraz na pewno, kiedy Zakon raczkował, kiedy w Ministerstwie panował chaos, bo potrzebowały stabilności, osób, które staną się dla nich prawdziwymi rodzicami, a nie wiecznie zabieganej opiekunki. Tak, umieszczenie ich gdzieś, nawet czasowo, nie będzie takie łatwe, ale znała wielu ludzi, miała kontakty z właścicielami sierocińców, mogła przynajmniej próbować.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Keeper of Secrets
I am not actually tired, but numb and heavy, and can't find the right words.
Mierzący 182cm wzrostu Cain jest przeciętnej budowy osoby, która coś tam ćwiczy - nie chudy, nie wielce umięśniony. Ma ciemnobrązowe włosy i oczy barwy burzowych chmur, tak ciemne, że z daleka mogą wydawać się czarne. Jego zainteresowane otoczeniem spojrzenie podkreślone jest wiecznymi worami pod oczami.

Cain Bletchley
#3
20.10.2023, 14:27  ✶  

Jeśli się nie znało Brenny pomyśleć, że jest niezdarną kobietą żyjącą z dnia na dzień łatwo było stwierdzić. Wydaje pieniądze, więc wcale ich za bardzo nie ma. To dobrze. Dzięki temu nie było wiszących nad nią osób, które chciałaby ją, brzydko mówiąc, wydoić. Nie ma osób, które zrobiłyby jej krzywdę przez to, że była taka dobroduszna, chciała pomagać, a przecież o oszustwa i oszustów wcale nie było trudno w tym świecie. Mogła mieć kasy jak lodu, ale Cain nie chciał latać do niej z prośbami o pomoc w tę i nazad. Sytuacje takie jak ta to było coś innego. Przede wszystkim nie dotyczyły bezpośrednio niego samego. Ta rodzina niepowiązanych ze sobą krwią osób potrzebowała tej pomocy. Potrzebowali tego, żeby ktoś ich wydostał z gnojowiska, w które najwyraźniej chciał się ktoś zamieszać. Dokończyć robotę, albo... Cain bardzo chciał myśleć, że to mu się przewidziało, ale wolał zakładać tą gorszą wersję i dać się zaskoczyć lepszą, niż ślepo wierzyć w to, że będzie dobrze, a potem czegoś nie zrobić, choć mógł, bo wszystko wydawało się w porządku. Człowiek naprawdę potrafił być świetnym kłamcą. Najlepiej nam wszystkim wychodziło okłamywanie samych siebie.

Pokiwał głową, słuchając słów Brenny i przesunął dłonią po twarzy. Ściągnął z siebie kurtkę i rzucił ją obok pudełek, potrzebując sekundę, dwie, może pięć na to, żeby naprawdę złapać oddech i żeby dopuścić do siebie myśl - to się dzieje. Okropieństwa świata przenosiły się na życia całkowicie prostych ludzi. Zabijesz żołnierza na wojnie, a ten żołnierz zostawi za sobą całą rodzinę, która czekała na niego z kolacją i na święta. Czy to było dla niego za dużo? Nie. Natomiast powinien był wcześniej zwrócić się o pomoc, bo od ponad tygodnia starał się pomóc tej "rodzinie", broniąc najpierw to dziecko, żeby potem zastanawiać się nad tym, jak oni tutaj spędzą swoje święta? Prezenty swoją drogą, ale Brenna miała rację - dla nich ważny był ten czas. Jak to teraz - wieszanie bombek, kiedy wszystkie były takie rozpalone, żywe, śmiejące się. Nieświadome zagrożeń. W różnym wieku - jedna z dziewcząt była już tutaj nastolatką jako najstarsza z grupy. Ominęła ją szkoła, do której powinna uczęszczać.

- Dobra. Idę się ogarnąć. - Kiwnął głową w kierunku dzieci. - Potrzymasz na nich oko? - Albo i nawet dwoje oczu. To było w zasadzie chore, że nie mogli z tym pójść do Ministerstwa i powiedzieć, że trzeba tym ludziom pomóc. Tym dzieciom. To znaczy - mogli, ale co by to dało? Trafiliby na kolejkę do osób poszkodowanych, potrzebujących wsparcia i kiedy by to wsparcie otrzymali? Kiedy by zareagowała papierologia, zanim naprawdę pozwolono ich chronić? Nawet jeśli niektórzy chcieli dobrze, to niektórych rzeczy nie dało się zrobić naprawdę dobrze bez zignorowania prawa w niektórych punktach.

Obejrzał się przez moment na drzwi frontowe, zanim skierował do "łazienki", którą tutaj mieli, gdzie była wanna czy kran, a i owszem, ale niepodłączone, więc woda stała w misie i czekała do użycia. Cain jej odrobine wyczarował, żeby przemyć swoją twarz i przez moment przejrzeć się w lustrze. Poradzą sobie z tym. Ty sobie poradzisz. To tylko kilka dzieci i jedna kobieta do ochrony. Najwyżej poprosi się kogoś jeszcze o pomoc. Idź do domu, wyśpij się...

Jednego dziecka nie było wśród tych, które układały choinkę. Chłopca, którego matka została tydzień temu zamordowana, ośmioletniego szkraba, który odkąd tutaj przywędrował nie wypowiedział ani słowa i tylko machał albo kręcił głową. Kiedy Brenna podeszła jedna z dziewczynek prędko schowała się za plecami starszej opiekunki, na której twarzy gościł pełen wdzięczności uśmiech.

- Pani jest świętym Mikołajem? - Zagaiła inna dziewczynka, podchodząc do Brenny i stając przed nią jak taki mały aniołek, ciekawski i nie bojący się świata ani ludzi.

- Święty Mikołaj to chłopiec! - Fuknął na nią jeden z chłopców zaplątany aktualnie w girlandy tak, że chyba tylko pomoc Boża mogłaby doprowadzić do jego rozplątania. Przy czym chłopcu to ewidentnie nie przeszkadzało - walczył dzielnie, ze skupieniem, próbując rozwikłać zagadkę gdzie i którędy wszystkie te sploty wędrowały.

- To może pani jest skrzatem świętego Mikołaja? - Postanowiła poprawić pytanie dziewczynka.

- Skrzaty są malutkie... - Odezwał się kolejny głos. I tylko ta jedna nie zabierała głosu w ogóle, onieśmielona obecnością kobiety. Kiedy Cain, trochę spokojniejszy, wyszedł z łazienki, miał już przed sobą obraz Brenny wciągniętej zabawę ubierania choinki. Nie mógł się nie uśmiechnąć. Tylko... kogoś brakowało. Ściągnął brwi, licząc dzieciaki, nie mogą znaleźć... tamtego chłopca.

- Mario... gdzie jest Basil? - Zaczepił starszą kobietę, podchodząc do niej, żeby szepnąć jej to pytanie niemalże na ucho, rozglądając się ciągle za chłopcem.

- Och... gdzieś tu powinien być... Basil? Basil! - Zawołała Maria, odchodząc od dzieci, żeby rozejrzeć się po domu.



• • •
Sarkazm (rzeczownik) - środek przeciw idiotom. Dostępny bez recepty.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
20.10.2023, 14:43  ✶  
Brenna nie była aż tak naiwna. Oszustów zwykle dość łatwo wyczuwała, a przyjaciołom owszem, oddałaby wszystko, o co poprosili... tyle że...
Zasadniczo Brenna uważała, że Alastor i Cain byli dużo lepszymi i bardziej empatycznymi ludźmi od niej.
Nie chodziło nawet o to, że widzieli aury (a raczej jeden z nich widział je kiedyś). Po prostu nieśli pomoc nawet, jeżeli musieli mocno kombinować, w jaki sposób tej udzielić. Żeby kogoś nakarmić, odejmowali sobie od ust. I wyrośli na takich ludzi mimo tego, że w ich domach raczej się nie przelewało. Oczywiście, Brenna nie znała pełnej sytuacji rodzinnej kuzynów, ale łatwo było się domyśleć, że aurorska służba odcisnęła swoje piętno i na ojcu jednego, i na matce drugiej. Podczas gdy jej ojciec, nawet jeżeli prowadził najpaskudniejsze sprawy, pozostał człowiekiem wprawdzie surowym i wymagającym, to też na swój sposób wspierającym i rodzinnym, z nimi sprawa wyglądała inaczej. Ich rodzice prawdopodobnie nie byli zawsze obok. Nie zawsze mogli liczyć na wsparcie, nie mieli na wyciągnięcie ręki wszystkiego, po co tylko zechcieliby sięgnąć, nie mieli obok siebie masy ludzi równie beztroskich jak oni. Skrzatki, podsuwającej pod nos deser, matki, która ganiła za przewinienia, ale chwaliła za osiągnięcia, i starszego brata, zbierającego cię z ziemi, kiedy spadniesz z drzewa.
Brenna nie uważała, żeby bycie szczodrą w jej przypadku o czymkolwiek świadczyło. Było łatwe, kiedy jej skrytkę Gringotta wypełniały galeony, jakie matka przelewała tam regularnie od narodzin córki, i którymi potem zasypano skarbiec, gdy zmarł dziadek Potter. Nie musiała się zastanawiać, skąd wziąć potrzebne środki ani niczego sobie odmawiać, gdy je wyciągnęła - więc co tak naprawdę dawała od siebie? Najwyżej odrobinę czasu.
W przypadku Caina sprawa przedstawiała się inaczej.
Dlatego ostatecznie to chyba on był lepszym człowiekiem od niej.
- Jasne, pobawię się z nimi - zapewniła tylko i poklepała go po ramieniu. O tak, też liczyła, że się pomylił, ale nie wolno im było tak zakładać. Po prostu nie. A pójść do Ministerstwa... Dowodów było za mało. A Ministerstwo nie mogło być wszędzie.
Oni niestety też nie.
Brenna odepchnęła jednak od siebie tę myśl, bo może nie byli wszędzie, ale byli tutaj.
- Och, jestem lepsza od świętego Mikołaja - zapewniła Brenna wesoło, kiedy dzieci zaczęły podpytywać. - Też przynoszę prezenty, w razie potrzeby wlezę gdzie trzeba przez komin, a jestem od niego dużo ładniejsza - oświadczyła, robiąc przy tym komiczną minę. Przyklękła przy choince, gotowa pomóc dzieciakom z bombkami, i w pierwszej chwili nie zdawała sobie sprawy z tego, że kogoś tu brakuje, bo nie zdążyła przecież poznać nawet ich imion, nie mówiąc o twarzach, ale...
...czy gdy tu wchodziła, nie było jeszcze jednego dzieciaka?
- Hej, a gdzie wasz kolega? Nie stał tutaj wcześniej?
– Aaaa? Basil? Pewnie się gdzieś schował. On ciągle płacze za rodzicami…
– Chyba wyszedł, jak rozmawialiście – dodała jedna z dziewczynek, a Brenna… może nie zakładałaby niczego złego, ale opowieść Caina o tym, że był tu ktoś z czarną aurą…
Dźwignęła się na nogi w tej samej chwili, w której opiekunka od dzieci ruszyła w głąb domu, nawołując chłopca.
– Jeśli go tu nie ma, niech pani przyniesie jakieś jego ubranie! – zawołała Brenna, wściekła na samą siebie, że od razu nie zauważyła, że dzieciaka nie było w pomieszczeniu. Pewnie znikł Marii z oczu, kiedy Cain i Brenna rozmawiali z boku. – Sprawdzę, czy zostały jego buty – mruknęła, ruszając ku drzwi, zamierzając sprawdzić, ile par dziecięcych bucików tam stoi. Do licha, może chłopiec wyszedł na zewnątrz? Chciał szukać rodziców?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Keeper of Secrets
I am not actually tired, but numb and heavy, and can't find the right words.
Mierzący 182cm wzrostu Cain jest przeciętnej budowy osoby, która coś tam ćwiczy - nie chudy, nie wielce umięśniony. Ma ciemnobrązowe włosy i oczy barwy burzowych chmur, tak ciemne, że z daleka mogą wydawać się czarne. Jego zainteresowane otoczeniem spojrzenie podkreślone jest wiecznymi worami pod oczami.

Cain Bletchley
#5
20.10.2023, 21:56  ✶  

Kłamstwem byłoby powiedzenie, że Cain był taki czysty i dobry, taki wymuskany, że pomagał tak wspaniale i przy tym nie spoglądał na niektórych ludzi i nie czuł wobec nich niechęci. Że nie kłębiły mu się w głowie myśli, że ci nie zasłużyli, albo przychodziło im wszystko łatwo, bo na przykład... dostali spadek. Nie był żadnym świętym. Nie czuł się żadnym bohaterem. Był człowiekiem szarpiącym się z codziennością, który chciał, żeby i codzienność innych nie była szarpaniną. Tak, niektórym wszystko przychodziło lekko. Bardziej niż mugoli chyba nie lubił czystokrwistych z zadufanych rodzin takich jak Lestrange, Black czy Malfoyowie. Nosili swoje głowy tak wysoko i potrafili prawić morały temu światu, samymi będąc przegnitymi do cna. Nie lubił gwiazdeczek, które obnosiły się ze swoim bogactwem, kiedy dziecko potrafiło przymierać głodem ani nie lubił tych ludzi, którzy znajdowali sobie miejsca na wysokich pozycjach, bo mieli wujki, ciotki i wszystkich innych. Na niego też potrafili pokazywać palcami, że to dzięki Moodym wlazł na pozycję aurora, ale to nieprawda. Ciężko pracował, żeby się tam dostać. Koniec końców człowiek miał bardzo wiele myśli, z których większość potrafiła być fałszywa, obłudna - dlatego takie niebezpieczne było zaglądanie do czyjejś głowy. Cain stosował się do tego ostrzeżenia z wyjątkowym skupieniem bo wiedział, że obrazy, emocje i myśli, jakie mógł zobaczyć zostaną z nim już na całe życie. Kiedy się uczył Legilimencji jakoś nie do końca wziął to pod uwagę. Tak, Brennie też potrafił momentami zazdrościć, szczególnie kiedyś, że tak gładko poszło jej to życie. Że mogła kupić 100 żab i nie było z tym problemu. Dziś to nie miało znaczenia. Z wiekiem przyszła mądrość, że nie ma czego zazdrościć, bo to wszystko to odpowiedzialność. Brenna zaś tymi pieniędzmi robiła bardzo dużo dobrego, a zresztą zawsze się cieszył tym, że życie Longbottom było ułożone. Że nie musiała się martwić szarpaniem o przetrwanie i właśnie tym, że trzeba sobie czegoś odjąć od ust. Nigdy by się jednak nie zgodził z tym, że status majątkowy dyktował o tym, kto był lepszym człowiekiem. Pomoc była pomocą - i tylko to się liczyło jego zdaniem.

- No jest ładniejsza. - Wyceniła dziewczynka, która najodważniej z tej grupy tak wyszła w kierunku Brenny i co chwila się obracała do swojej drużyny dziecięcej, kiedy ci rzucali swoje komentarze. A gdy ta przykucnęła przy nich, żeby im pomóc, z wielką ochotę przystąpili do wspólnego dekorowania drzewka świątecznego. Żeby Mikołaj mógł przynieść pod drzewko prezenty! Chociaż większość osób rozkładało drzewko i dekorowało dopiero w samą Gwiazdkę, albo przed nią. Cain zatargał tutaj im małą choinkę, żeby... te Mikołajki były dla nich wyjątkowe. Żeby mogli nacieszyć się magią świąt, dopóki mieli okazję.

Wyszedł. Padło to słowo, Cain spojrzał na Brennę i już w następnym momencie złapał swoją kurtkę i wybiegł na korytarz jeszcze przed Brenną. Jego oczy szukały panicznie tej małej pary bucików, jaka powinna się tutaj znajdować w tym rozchodzonym śniegu, stopionym, który trzeba było posprzątać, ale...

- Nie ma. - Ciężko powiedzieć, czy mówił bardziej teraz do siebie czy jednak do Brenny. Złapał za klamkę drzwi i wybiegł na zewnątrz, rozglądając się po ciemnym wieczorze. Śnieg zalegał wszędzie, z nieba zaczęły lecieć pojedyncze płatki. Spojrzał dookoła, a potem odruchowo na ziemię, szukając śladów tych małych stópek. Chyba ginęły w ich rozchodzonych śladach, kiedy tutaj przyszli. Zaczął iść wzdłuż ich śladów i rzeczywiście zobaczył je - małe ślady wygniecione w ziemi, prowadzące w innym kierunku niż te ich.

- Pan Raziel. - Odezwał się dziecięcy głos, a Cain się aż zatrzymał. Ciepła para poleciała z jego ust, kiedy podniósł wzrok na ubranego w czarne szaty mężczyznę, który trzymał dłoń na ramieniu dziecka. Tego, które się nie odzywało dotychczas. - Znalazłem tatę. - Chłopczyk uśmiechnął się.

Mężczyzna uniósł różdżkę.

Cain krzyknął.

Cisza.



• • •
Sarkazm (rzeczownik) - środek przeciw idiotom. Dostępny bez recepty.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
20.10.2023, 22:16  ✶  
Nikt nie był idealny. Bo byli po prostu ludźmi. Brenna tę prostą prawdę pojęła bardzo, bardzo dawno temu. Sama też miewała myśli, którymi niekoniecznie chciała się innym chwalić, chociaż jeżeli nawet komuś zazdrościła, to nigdy tą paskudną zawiścią „chcę, żebyś ty tego nie miała”, a jeżeli kogoś nienawidziła, to zawsze dlatego, że ten człowiek kogoś krzywdził. Pewnie mogła się domyśleć, że takie mogłoby zagościć w głowie i Caina. Ale nie zmieniało to faktu, że Cain Bletchley i jego obaj kuzyni byli chyba jednymi z najlepszych ludzi, jakich znała.
Nawet jeżeli w tych paskudnych czasach ich biel musiała pokryć się szarością.
Wybiegła za Cainem, ledwo się przekonała, że tak, dzieciak najwyraźniej musiał wyjść z domu. Nie potrzebowali jednak rzeczy, bo Bletchley dość szybko namierzył trop. Brenna gnała za nim po prostu, nie dbając o to, że wypadli na zewnątrz bez okryć, z gołymi głowami, wprost w śnieżną, grudniową noc. Liczyło się tylko znalezienie dziecka.
Znaleźli je.
Po prostu za późno.
Brenna nie krzyknęła.
Rzuciła się do skoku już w momencie, w którym człowiek (człowiek, tylko ludzie byli skłonni do takiego okrucieństwa) unosił różdżkę, jeszcze nim zabłysło zielone światło. Jakaś jej część chyba już wiedziała, że jest za późno, że nic nie zdołają już zrobić – ale ciało zadziałało same, i wybierało tę najszybszą formę ataku, niekoniecznie intuicyjną dla czarodziei, ale sięgnięcie do kieszeni, gest, wypowiedzenie w myślach inkantacji, to zajęłoby zbyt wiele czasu. Skoczyć, obalić, chyba nawet zabić, bo w tej chwili była na to gotowa całą sobą, gdyby dostała taką szansę. (Ale nie, gdyby miała czas pomyśleć, nie liczyłaby wcale, że pójdzie tak łatwo.)
Podobno póki życia, póty nadziei. Nie mieli jej tylko umarli.
Oni żyli – ale chłopiec, którego chcieli ocalić tej nadziei nie miał już mieć.

Rzut PO 1d100 - 42
Sukces!

Rzut PO 1d100 - 96
Sukces!


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Keeper of Secrets
I am not actually tired, but numb and heavy, and can't find the right words.
Mierzący 182cm wzrostu Cain jest przeciętnej budowy osoby, która coś tam ćwiczy - nie chudy, nie wielce umięśniony. Ma ciemnobrązowe włosy i oczy barwy burzowych chmur, tak ciemne, że z daleka mogą wydawać się czarne. Jego zainteresowane otoczeniem spojrzenie podkreślone jest wiecznymi worami pod oczami.

Cain Bletchley
#7
21.10.2023, 10:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.10.2023, 10:09 przez Cain Bletchley.)  

Śnieg chował w swoim mroku tą mało-wielką zbrodnię.

Dłoń Caina sięgała po różdżkę wciśniętą za pas, gdy bezwładne ciało uśmiechającego się, spoglądającego na niego chłopca leciało na ziemię. Czarna szata mężczyzny wtapiała się w noc, lecz kontrastowała ze śniegiem w półcieniach tworzonych przez jaskrawe latarnie. Na twarzy tego mężczyzny nie było wstydu za grzech - było uniesienie. Kwitnące uniesienie, gdy jego różdżka z chłopca została zwrócona ku nim. Doznał katharsis. Śmierć przyniosła mu oczyszczenie, gdy wypełnił nią wolę swego Pana pragnąc dołączyć do grona Śmierciożerców i doczekać się Mrocznego Znaku na przedramieniu. Dla tego człowieka to był ideał. Słabość i niedoskonałość widział w takich jak oni - chroniących brudną krew przed eliminacją.

Błysnęły zaklęcia, a świat wrócił do normalnej czasoprzestrzeni dopiero gdy ciało dziecka dotknęło miękkiego śniegu.

Mężczyzna o długich, czarnych włosach wycofał się bezpiecznie, żeby zachować odległość między sobą a Brenną, ale to były fałszywe oczekiwania - kobieta szarżowała na niego jak wściekła tygrysica, której odebrano młode, gotowa do skoku, gotowa wbić w niego swoje kły i pazury. Zostawił ciało, które nie było mu do niczego potrzebne, ubierając się w szeroki uśmiech i błyszczące od podniecającej adrenaliny oczy. Szarpnął różdżką, a smród czarnej magii wypełnił powietrze i wzbił leżące na ziemi płatki śniegu w powietrze do tańca od ruchu dwóch rozgrzanych ciał. Nie było w tym piękna dla Caina, ale czarnoksiężnik odnajdował w tym melodię swego życia.

Wycelowana we wroga hebanowa różdżka błysnęła bladoróżowym światłem, trafiając w swój cel, by pół sekundy później ten zniknął z poziomu wzroku Bletchleya, gdy Brenna z całą swoją siłą (a miała jej całkiem wiele) wpadła na mężczyznę i powaliła go na ziemię, przygniatając do chodnika. Cain ruszył biegiem w kierunku dziecka. Padł przy nim na kolana i uniósł jego drobne ciało, by odsunąć się z nim od Brenny i milczącego zwolennika Czarnego Pana. Milczał - tylko dlatego, że oszałamiające zaklęcie go trafiło. Spoglądał w oczy Brenny z fanatycznym wyrazem twarzy, z uśmiechem - został wybrany. Jego Pan, nowy Bóg, dał mu misje, dzięki której mógł udowodnić swoją wierność. Tu nie było żalu za grzechy. Nie było wątpliwości.

Cain spojrzał na wciąż uśmiechającego się chłopca o pustych oczach. Jeszcze przed paroma chwilami były szczęśliwe. Bo znalazł ojca. Pewnie chciał się pochwalić nowym kolegom. A może to ten "ojciec" zaczarował go zaklęciem, żeby go przyprowadzić do innych sierot? Nie miało to żadnego znaczenia. Nie żył. Przez błąd, przez chwilę nieuwagi stracił swoje cenne życie.

Tam, gdzie była Śmierć nadzieja zanikała.


Za Caina
Rzut PO 1d100 - 79
Sukces!

Rzut PO 1d100 - 6
Akcja nieudana


Za Cruciatus NPC
Rzut PO 1d100 - 24
Akcja nieudana

Rzut PO 1d100 - 29
Akcja nieudana


• • •
Sarkazm (rzeczownik) - środek przeciw idiotom. Dostępny bez recepty.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
21.10.2023, 11:04  ✶  
Nie myślała teraz o tym, dlaczego to zrobił, jak się czuł, co nim kierowało. Nie zastanawiała się, dlaczego chłopiec wyszedł do niego w noc, nie wpadła jeszcze na to, że dziecko od tygodnia mogło być już pod wpływem imperius, że samo zauroczone mogło poszukać tego człowieka i że sprowadziłoby go do innych dzieci. Nie przyszło jej nawet do głowy, że ich obecność miała znaczenie, bo gdyby się tu nie pojawili, jutro na miejscu znaleziono by osiem trupów, nie jednego. Nie zastanawiała się nad tym, co stałoby się, gdyby ich tu nie było, a chociaż smród czarnej magii uderzył ją w nozdrza – chyba wręcz umknęło jej, że któreś z nich omal nie zostało trafione cruciatusem.
W jej głowie, w jej sercu, pozostało miejsce wyłącznie na gniew i rozpacz. I palące poczucie winy, jedną jedyną myśl, kołaczącą się w umyśle: zawiodła.
Mężczyzna przez chwilę nie mógł się ruszać, sparaliżowany zaklęciem Caina, które trafiło w tej samej chwili, w której zderzyła się z tym draniem, a to dawało dość czasu, by wyrwać mu różdżkę, cisnąć ją gdzieś na siebie. To był ten moment, w którym Brenna powinna wyciągnąć kajdanki, odczytać mu jego prawa i upewnić się, że nie potrzebuje pomocy medyka, a potem wezwać na miejsce aurorów. Tak jak uczono ją w Brygadzie i przede wszystkim w Warowni, bo przecież nie bije się bezbronnych – i Brennie dotąd faktycznie nie wpadłoby do głowy zrobić czegoś takiego.
W tej chwili wściekłość jednak ją porwała, po raz pierwszy w życiu tak intensywna. Widywała w pracy różne rzeczy, miała do czynienia z mordercami, zboczeńcami, damskimi bokserami. Patrzyła w dym i widziała w nim śmierć. Musiała nauczyć się panować nad emocjami. Ale wojna dopiero się zaczynała i coś takiego, to była nowość: zamordowanie dziecka na jej oczach, dziecka, które powinna ochronić, i ten uśmiech na jego twarzy, który tak straszliwie chciała zmazać. Gdyby była w stanie myśleć logicznie, powiedziałaby, że nie szkodzi, potem powie się, że stawiał opór, ale w tej chwili nie obchodziłoby jej nawet, gdyby miała zostać wykopana z Brygady za to, co zrobi, nie mówiąc o degradacji.
Pięść uderzyła w uśmiechniętą twarz, raz, drugi, trzeci.
Czystokrwiści zbyt często wierzyli, że są nietykalni.
Nie byli.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Keeper of Secrets
I am not actually tired, but numb and heavy, and can't find the right words.
Mierzący 182cm wzrostu Cain jest przeciętnej budowy osoby, która coś tam ćwiczy - nie chudy, nie wielce umięśniony. Ma ciemnobrązowe włosy i oczy barwy burzowych chmur, tak ciemne, że z daleka mogą wydawać się czarne. Jego zainteresowane otoczeniem spojrzenie podkreślone jest wiecznymi worami pod oczami.

Cain Bletchley
#9
21.10.2023, 13:19  ✶  

Chciał jego śmierci.

- P-panie Cain..? - Znów na krótki moment zagościła cisza. Cisza przerywana okrutnymi, bezlitosnymi plaśnięciami pięści Brenny o miękkie ciało uśmiechającego się mężczyzny. Nie krzyczał, bo nie zostało mu nadane do tego prawo. Miał się nie ruszać i czekać na swój marny koniec. Cisza - dopóki zza ich pleców nie dobiegł głos opiekunki sierocińca. Cain obrócił się w jej stronę z tym dzieckiem na rękach, na które padło jej spojrzenie. Zakryła swoje usta dłońmi, nie widząc z tej odległości, co się stało, że dziecko jest martwe, że ma jeszcze te szeroko otworzone oczy. Że już nie oddycha. Cain podbiegł do niej szybkim krokiem i ułożył dziecko przy drzwiach tak, żeby siedziało, nie odzywając się nawet słowem do kobiety i nie szukając z nią kontaktu wzrokowego. Palcami przesunął po dziecięcych powiekach, żeby je zamknąć, nim z różdżką wrócił do Brenny.

- Wystarczy. - Nie chciał go ratować. W jego głowie gościła głucha, zatrważająca cisza. Nie było tam miejsca na żal, na gniew, na nienawiść. Dzwoniła pustka wypełniająca się niedowierzaniem i zarazem zapełniona prawdą żywą, która nie chciała uciekać w kłamstwo - że już nigdy o tym nie zapomni. Brenna zapewne też nie. Nie wymażą wspomnienia Basila opadającego w śnieg. Kiedy Brenna nie zareagowała machnął różdżką, żeby wymierzyć zaklęcie w jej plecy. Zdrada. - Wystarczy. Zejdź z niego. - Wydał słowne polecenie kobiecie, pokonując dzielącą ich odległość. Czy ta bestia w ludzkiej skórze jeszcze w ogóle żyła? Było co ratować? Ponieważ... wcale mocno się nie śpieszył, gdy wracał. I zarazem śpieszył się, żeby ją zatrzymać. Życzył mu śmierci. Nie życzył Brennie śmierci na rachunku sumienia. Nawet jeśli była to śmierć kogoś takiego jak ten człowiek. Podbiegł resztę odległości, żeby złapać Brenne i obrócić ją w swoją stronę. Przytulić ją do siebie z całej siły, obracając od tego zwolennika, obracając od ciała Basila, przy którym teraz płakała zrozpaczona opiekunka. - Wystarczy... - Powtórzył ciszej, spoglądając znad jej ramienia na czarną szatę przyozdobioną teraz na białym śniegu krwią. Choćby miał się z nią siłować [z Brenną], choćby jego zaklęcie nie zadziałało - chciał ją od tego mężczyzny odciągnąć. Nie dać jej popełnić zbrodni. - Zapłaci gorszą cenę za swoją zbrodnię niż śmierć. - Obiecał jej cicho, całując ją w skroń.

Obiecał jej nie tak dawno temu, że następny Śmierciożerca padnie do niej na kolana. Tu nawet nie było na to miejsca.


Rzut PO 1d100 - 38
Slaby sukces...

Rzut PO 1d100 - 75
Sukces!


• • •
Sarkazm (rzeczownik) - środek przeciw idiotom. Dostępny bez recepty.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
21.10.2023, 14:08  ✶  
Przynajmniej już się nie uśmiechał.
Cain nie musiał się z nią siłować. Zepchnięta z naśladowcy jego zaklęciem wstała po prostu, kiedy ku niej sięgnął. Kłykcie miała poobijane, i bolały, ale ten fizyczny ból był czymś dobrym i sprawiał wręcz satysfakcję. Nie płakała, nie krzyczała, chwytała tylko oddech znacznie szybciej niż zwykle, a kiedy wypuszczała z ust powietrze, to zamieniało się w parę. W płuca wbijały się zimne igiełki, od wysiłku i od chłodu tej grudniowej nocy. Nie czuła jednak zimna, nie na ciele przynajmniej, bo lód spowijał ją gdzieś od środka.
Nie próbowała uciekać przed rękami Caina, nie protestowała, kiedy ucałował jej czoło. Uniosła dłonie i na moment ujęła jego twarz własnymi, okrwawionymi palcami.
– Nie zabiłabym go – powiedziała martwym głosem. Nie, tego by chyba faktycznie nie zrobiła, chociaż pragnęła z całych sił i może powinna, bo takich jak on należało usunąć z tego świata. Ale Brenna stała dopiero na początku tej ścieżki, i potrzebowała jeszcze czasu, by zrozumieć, jak łatwe jest zejście do piekieł. I by powziąć mocne postanowienie, że właśnie to zrobi: że zepchnie tam każdego, kogo zdoła, choćby miała spaść z nimi i już tam pozostać. Prędzej czy później śmierć miała znaleźć się na jej rachunku sumienia: o ile sama przeżyje dostatecznie długo. Tym razem jednak jej ciosy nie były śmiertelne. – Nie rób tego więcej, Cain – dodała, już niemal miękkim tonem, opuszczając ręce. Na jego policzku został czerwony ślad, krew czarnoksiężnika. – Możesz mnie ogłuszyć, uderzyć, potraktować depulso albo związać, ale nie steruj mną w ten sposób.
Nie, nie było w niej złości na niego o to, co zrobił. Na pewno nie teraz. Nie zasługiwał na tę złość, nie, kiedy sam czuł dokładnie to samo, co ona, nie postrzegała tego w kategorii zdrady. Nie, kiedy wiedziała, że to o niej myślał, rzucając to zaklęcie. Była mu nawet wdzięczna w pewien sposób: i martwiła się o niego, bo wiedziała, że będzie czuł dokładnie to samo, co ona.
Że zawiedli.
Ale ich samopoczucie w tej chwili niewielkie miało znaczenie. Musieli działać.
Odsunęła się, i tym razem sięgnęła po różdżkę, by wyczarować więzy. A potem skierowała się ku opiekunce. Ku małemu ciału pod drzwiami. Przyklękła wprost na śniegu, i stanowczym gestem chwyciła za ramię mugolaczkę.
– Niech pani idzie do dzieci i powie im, żeby się pakowały. Zabieram je stąd. Teraz – powiedziała. Może powinna była zrobić to od razu. W domku ogrodnika będzie im ciasno, ale lepiej niż tutaj, i na pewno będą bezpieczniejsze. A jutro znajdzie im jakieś inne miejsca. Musieli zawiadomić Ministerstwo, zabrać tego człowieka do Biura, przesłuchać, ale dzieci były najważniejsze. – Zajmiemy się nim – dodała cicho, chociaż jak mogliby pomóc temu chłopcu? Nijak. Mogli jedynie zabrać stąd ciało Basila do zimnej kostnicy w Ministerstwie, gdzie ktoś potwierdzi, że zginął na skutek czarnomagicznego zaklęcia. Jeszcze jedna ofiara, jeszcze jeden numerek na liście. Jeden z pierwszych, ale nie ostatnich.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2276), Cain Bletchley (3306)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa