• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 … 6 7 8 9 10 Dalej »
[20.07.1972] I really wish I was cold | Florence & Laurent

[20.07.1972] I really wish I was cold | Florence & Laurent
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
27.10.2023, 13:26  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.06.2024, 09:11 przez Mirabella Plunkett.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Florence Bulstrode - osiągnięcie Badacz Tajemnic
I really wish I was cold
I wish I said what I wanted when I want, but I don't
I wish that I was a bitch
But, I've been in school for phycology since I was a kid
I'm used to pleasing everybody else ('Body else)
Nobody's hurting if I hurt myself
Oh, I wish it wasn't easy
When I say I'm happy, they believe me

Kominek w pokoju dziennym Bulstrodów zafurkotał zielonymi płomieniami. Laurent wynurzył się z nich wraz z pieśnią Fuego, który przysiadł na jego przedramieniu i rozłożył teraz swoje skrzydła, rozglądając się z uwagą po pomieszczeniu czarnymi niby perły ślepiami. Nie zapakował wiele, a jednak zapakował więcej to tej niewielkiej walizki, jaką trzymał w rękach, niż potrzeba było na jedną noc. Bo na jedną noc wystarczyłoby mu wielkie nic. Wszystko w zasadzie mógłby podebrać z szafy Atreusa, pewnie nie obraziłby się za koszulę czy dwie. Może niekoniecznie by dobrze leżały przez to, jak drobnej budowy Laurent był, ale kto by się tym przejmował, jeśli nie nastawiałeś się na bieganie po mieście? Blondyn nie nastawiał się też na siedzenie w tym domu. Nie chciał jednak zostawać na popołudnie i wieczór, a tym bardziej na noc w czterech ścianach, nawet jeśli była tam Pandora, Victoria, Brenna i Atreus. Nawet jeśli - bo w końcu bierzemy tutaj pod uwagę strach o to, że coś złego się może wydarzyć. W tym tkwiło trochę więcej i strach o własne zdrowie był spychany jakoś w dalszy kąt. Laurent przeżywał sinusoidę swoich uczuć i mógł powiedzieć z ręką na sercu, że ostatnie trzy miesiące były wyjątkowo okrutne dla jego serca. Sam był dla siebie okrutny i przy okazji dla tych, których wplątywał w tę operę mydlaną. Wystarczyłoby tylko się ustatkować, zatrzymać, przestać gonić za hedonistycznymi doznaniami. To było takie proste, kiedy myślał o tym w ten sposób.

Malutka sówka, Regalo, która mieściła się w dłoni, choć była już dorosłym osobnikiem, wzniosła się w powietrze i przeleciała do otworzonego okna, gdzie leżała miseczka z ziarnami dla sów, ale feniks, choć powiódł za nią spojrzeniem, nie ruszył się ze swojego miejsca. Laurent postawił walizkę na stoliku do kawy i dopiero opuszczona ręka zmusiła ogniste stworzenie do tego, żeby zmienić swoją pozycję. I wybrał otulenie pazurami walizki Laurenta, by tam spojrzeć na Florence, która pojawiła się w pokoju. Blondyn już odruchową procedurą wyciągnął różdżkę, by pozbyć się jakiegokolwiek pyłu, jaki mógł się tu pojawić, żeby chociaż o tyle nie sprawiać swojej ukochanej kuzynce problemu. Strachu było próżno na nim szukać. Był zmęczony. Głęboko zmęczony, a jego drżenie serca odbijane było z punktu w punkt, jak kulki Newtona wprawione w ruch. Wystarczyło pchnąć tylko jedną. Niekończący się ciąg obijania. Stuk, stuk, stuk...

- Florence... - Chciał powiedzieć dzień dobry, przywitać się, ale gardło mu się ściskało. Był wdzięczny za tę ciszę. Kochał osoby, które teraz zostały w jego domu, ale tak nie powinno być. Oni tam się nie powinni znajdować, ale nie chciał się z nimi kłócić, a to serce chybatało się od wdzięczności, że chcą pomóc po to, że... że mimo wszystko istoty w New Forest nie są warte chronienia, jeśli coś złego miałoby się stać im. Że mogłoby to wszystko spłonąć, ale najważniejsze było ich zdrowie. Utknął w myśli, że to wszystko było marnymi groszami i pyłem na wietrze, a on tym bardziej. Niewart tego, żeby tyle ludzi stawało na głowie. Mieli swoje problemy, a on tylko niepotrzebnie dokładał kolejne ciężkie cegły, zajmował im czas, którego wcale nie chciał im pochłaniać. Przetarł dłońmi twarz i ruszył sprzed tego kominka, żeby ją objąć.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#2
27.10.2023, 17:45  ✶  
Florence była daleka od panikowania po artykule, które ukazał się w Proroku Codziennym. Może za mało było w niej czarnowidztwa, może po prostu jeszcze nie w pełni do niej dotarło, jak dużą skalę osiągnęła wojna - mimo tego, że widziała, co stało się podczas Beltane i sama zaoferowała pomoc Patrickowi Stewardowi. Może po prostu zakładała, że śmierciożercy będą mieli ważniejsze rzeczy na głowie niż ściganie jej kuzyna.
Nie oznaczało to jednak, że nie martwiła się wcale. Bo martwiła się, owszem. Przyszła więc do domu wprost do dyżuru, w szpitalu zostając tylko kwadrans dłużej niż zwykle, by wprowadzić porządek na swoim biurku. I z dużym zadowoleniem przyjęła informację, że Atreus wybiera się do New Forest. Nim Laurent pojawił się w kominku, zdążyła akurat przebrać się w codzienną szatę, zamienić ciemny, ciasny kok w równie jak on idealny warkocz i przejrzeć pocztę z tego dnia. Zwabiona odgłosami z salonu - a ot tak wpaść do ich kominka dało się tylko z kilku lokalizacji, między innymi domu Laurenta właśnie - od razu skierowała tam swoje kroki. Spodziewała się, że może to brat wraca, ale zamiast niego dostrzegła, jak z kominka wychodzi kuzyn.
Nie odezwała się z początku, czekając po prostu aż za pomocą magii Laurent oczyści podłogę przy kominku i samego siebie. Jasne oczy Florence zmierzyły młodego Prewetta uważnym spojrzeniem, skupiając się na twarzy. Nie była aurowidzem: nie umiała powiedzieć, czy Laurent bardziej się bał, czy bardziej był zmęczony. Widziała tylko, że tego dnia nie był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, a mogła się też domyśleć, że to wszystko jeśli go nie przeraża, to najmniej przytłacza. I kiedy ruszył w jej kierunku, uniosła po prostu ręce, by go objąć na powitanie.
- Witaj, mój drogi - powiedziała spokojnie, pozwalając, by potrzymał ją w uścisku tyle, ile zechce, odsuwając się dopiero, kiedy rozluźnił uchwyt. - Zostaw tutaj na razie rzeczy, skrzat się nimi zajmie. Życzysz sobie kawy czy herbaty? A może masz ochotę na sok truskawkowy? - zapytała, jak gdyby nigdy nic, ujmując go pod ramię i prowadząc w stronę kuchni, gdzie zwykle królował skrzat, bo Florence żal było czasu na gotowanie, a z kolei jej bracia pewnie nawet nie pomyśleliby o tym, by się za coś takiego wziąć. Dziś jednak nie chciała wzywać skrzata tylko po to, by przygotował herbatę: czasem takie drobne rytuały... były człowiekowi potrzebne. - Dlaczego Atreus nie wrócił z tobą?
Czyżby dalej byli pokłóceni? Laurent oznajmił, że nie pojawi się tutaj, jeżeli będzie tu młodszy Bulstrode? A może Atreus umówił się ze swoimi kolegami na wycieczkę po kasynach i po odesłaniu kuzyna w bezpieczne miejsce pośpieszył na spotkanie?
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
27.10.2023, 19:10  ✶  

Zacisnął palce na szacie za jej plecami, przylegając do tej ostoi spokoju. Do najbardziej pewnej podpory tego całego mostu, który się chwiał i chybotał za często i za mocno w minionych tygodniach. Nie odsunął się od razu. Skoro nie odsuwała się ona, to i jemu nie było do czego śpieszno, ciesząc się jej zapachem. I tą ciszą. Tym, że tutaj nie było paniki, nie było nadmiaru pytań, nie było tego, co powinien i czego nie powinien. Nie wiedział, jak Florence potrafiła tak doskonale balansować między akceptacją, pouczaniem a dbaniem o kogoś.

- Sok truskawkowy. - Brzmiał wręcz wyśmienicie i idealnie na tę porę roku. Cofnął się troszkę, obejrzał na Fuego, który chyba zamierzał rozejrzeć się po domu, choć rzucił za nim spojrzenie, jakby nie do końca mu się podobało, że Laurent znika mu z pola widzenia. I nie trzeba było długo czekać - kiedy weszli do kuchni to furkot skrzydeł powiódł feniksa za nimi. Wylądował na parapecie, delikatnie i z gracją, starając się nie potrącić niczego tam stojącego. Z ogromną ciekawością przypatrywał się stojącej tam paprotce. Zatrzymał się w tej kuchni, przy stole, opierając dłonie na krześle i spoglądając na ptaka, kiedy Florence się oddaliła, żeby podejść do blatu. Zadzwoniło szkło, kiedy sięgnęła po szklankę. - Atreus został w New Forest. - Ta kuchnia widziała już bardzo wiele rozmów, choć nie miał ochoty nadal w niej zostawać. Wszystko wydawało się na miejscu między nim i kuzynem, tylko jak zwykle on miał ciągle mieszankę uczuć i myśli, nad którymi potrafił przejść, bo udawanie, że wszystko jest w porządku, kiedy widział Atreusa w tak fatalnym stanie było ciężkie. Musiał jednak uszanować przestrzeń, którą Bulstrode wyznaczył, bo chyba do niczego dobrego by to nie doprowadziło. Nawet na pewno. - Przyszła Victoria, Pandora i Brenna. Wszyscy stwierdzili, że tam zostają... - a ja najlepiej mam wypierdalać, bo co to komu. Nie dokończył na głos tego zdania. Nie, nikt tak nie powiedział. Tak, rozumiał, że się martwią, że chcą dobrze. Przesunął palcami po wyjątkowo nieułożonych włosach, które opadały mu na czoło. - Zgłosili to również do biura aurorów ze względu na niedawny atak. Dlatego zabrałem Fuego. Widzieli go. - I uciekli. Nie zamierzał ryzykować, że to stworzenie przeżyje jeszcze więcej przykrych chwil, niż już przeżywało. Ciężko było powiedzieć, gdzie sięgała inteligencja tych stworzeń, ale czarne oczy wpatrywały się teraz w niego pilnie tak, jakby wszystko doskonale rozumiał. Samo to, jak tutaj przyszedł, choć tak niechętnie odrywał się od swojego gniazda, mówiło wiele.

Chciał przyjść tutaj już wczoraj. Prosto po... jakże felernym spotkaniu, po tym wywiadzie, ale nie zdobył się na to. Poziom obrzydzenia wobec siebie samego sięgnął wysoko. Bardzo wysoko. Nie chciał się nikomu w tym stanie pokazywać nikomu. Chyba powinien się teraz bać, albo przynajmniej bardziej przejmować tym, co się działo, kiedy ten artykuł się okazał, ale jakoś nie potrafił w sobie znaleźć punktu zapalającego to "zmartwienie". Musiał załatwić prawnika, powiadomić ojca, zorganizować najbliższą pracę w rezerwacie przez podejrzenia, że ktoś może zaatakować, choć do tej pory nie słyszał, żeby nastąpiły jakieś ataki tego typu na rodziny czystej krwi. Może i był bękartem, ale, cholera, był bękartem, do którego Edward Prewett się przyznał. Cholera, ostatnio nawet używał tego jako argumentu o tym, że jest niewdzięczny i tego nie docenia. Myślał o transakcjach, jakie powinien wykonać i o tym, jakie straty przyniesie to, że w sezonie wakacyjno-letnim odwołał wszystkie spotkania. Sezonie, który zawsze był najbardziej korzystny dla jego konta bankowego. Nie było w tym wszystkim, w jego normach, miejsca na jakieś ataki Śmierciożerców i... na to wszystko.

- Florence. - Lubił brzmienie jej imienia. Kiedy je wypowiadał miał przed oczami polne, dzikie kwiaty, które były jednocześnie ziołami. Piękne, wonne i choć wydawało się, że panował na tej łące chaos, to natura starannie wszystko poukładała. Bo u Florence nie było miejsca na chaos. - Czy ja powinienem iść do... powinienem iść na terapię? - Może najwyższa pora? Może był po prostu jebnięty i potrzebował, żeby ktoś w końcu poukładał mu wszystko w głowie tak, jak należy? Tylko jak się otworzyć? Już próbował. To było za trudne.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#4
27.10.2023, 20:44  ✶  
Florence lubiła zwierzęta, chociaż nie była mistrzynią, jeśli szło o wiedzę o nich. Obecność feniksa przyjęła więc po prostu bez słowa, ufając, że Laurent zadba o to, aby ten przypadkiem nie spalił połowy kamienicy przy Horyzontalnej albo załatwić swoje potrzeby do doniczki z paprotką. Pozwalała więc ptakowi kręcić się po kuchni, gdy sama się po niej krzątała, nalewając Laurentowi sok truskawkowy, sobie szykując herbatę, a potem jeszcze krojąc na cząstki jabłko. Zwykle pozwalała zajmować się takimi rzeczami skrzatowi, sama nieskora do marnowania czasu, ale tym razem był to swego rodzaju rytuał, a skrzat transportował właśnie rzeczy na górę.
Otworzyła usta, by spytać „sam?”, kiedy Prewett wspomniał o Atreusie, ale zaraz padły kolejne imiona. Florence zesztywniała na moment, akurat w momencie, w którym różdżką podgrzewała wodę na herbatę.
– Znowu ona? – wyrwało się jej mimowolnie na dźwięk tego ostatniego imienia. Z trzech wymienionych kobiet znała tylko te dwie pierwsze, trzecia była zaledwie twarzą z balu i… cóż, z obrazów przyszłości, jakie widywała, i przy Patricku, i przy Atreusie, i słów Patricka o Zakonie Feniksa. Uniosła dłoń i uścisnęła nasadę nosa. Jakoś teraz bardziej prawdopodobne się jej zdawało, że dojdzie do jakichś kłopotów. – Mam więc nadzieję, że Biuro Aurorów zechce przyznać ochronę. Usiądź, proszę – powiedziała, odwracając się. Postawiła przed Laurentem wysoką szklankę z sokiem, a potem wyczarowała jeszcze kostkę lodu, która wpadła do środka z cichym pluskiem. Własną filiżankę ustawiła na blacie obok, a chwilę później do tego zestawu dołączył także talerzyk.
Kuchnia Bulstrodów była cicha, idealnie posprzątana, elegancka, chociaż zarazem w tej elegancki mało unikalna na tle innych mieszkań rodów czystej krwi. Zdawała się nieskończenie daleka od New Forest, od śmierciożerców i od całego tego zamieszania. Przynajmniej tak kiedyś myślała Florence. Teraz, po Beltane, wiedziała lepiej, a gdyby nawet to nie wystarczyło, to podłamany Laurent i feniks fruwający po kamienicy przy Horyzontalnej skutecznie wyprowadziliby ją z dawnych, błędnych przekonań.
Śmierciożercy znowu sięgali po jej rodzinę i ostatecznie obracali przeciwko sobie kogoś, kto do niedawna neutralność miał we krwi.
Tymi przemyśleniami Florence nie miała jednak zamiaru dzielić się z kuzynem. Podsunęła mu po prostu owoce i zajęła miejsce przy stole.
– Tak, Laurencie? – spytała, zwracając znów na niego spojrzenie jasnych, chłodnych oczu, znaku rozpoznawczego całej trójki rodzeństwa. A gdy zadał swoje pytanie, przypatrywała się mu zamyślona długą chwilę. Dłonie oparła o filiżankę, wypełnioną dobrą herbatą. Pomyślała, że gdyby kiedyś bardziej przykładała się do wróżbiarstwa, mogłaby znaleźć na jej dnie odpowiedzi na swoje pytania. Ale nigdy nie brała udziału w zajęciach wróżbiarstwa – Florence zawsze bardziej interesowało kształtowanie przyszłości niż jej przewidywanie.
I nie zamierzała pozwalać sobie teraz na żal z tego powodu. Florence ogólnie rzadko żałowała czegokolwiek.
– Myślę, że jedyną osobą, która potrafi odpowiedzieć na to pytanie, jesteś ty, mój drogi. Jeśli uważasz, że jej potrzebujesz i może ci pomóc, powinieneś skonsultować się z kimś z Lecznicy Dusz.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
15.11.2023, 17:23  ✶  

Znowu ona... dobre pytanie. Brenna po prostu... miała za dobre serce. Chciała wszystkim pomóc. Tak też chciała pomóc jemu. Usiadł na miejscu, gdzie kobieta postawiła szklankę z apetyczną zawartością, na której oparł długie, chude palce. Zapach truskawek był przyjemną odmianą od zapachów Londynu. Lubił w tym domu to, że mimo znajdowania się na ruchliwej ulicy był tu spokój. Czasami wręcz dziwna cisza dzwoniła mu w uszach, bo przyzwyczajony był do ciągłego zgiełku New Forest - krzyki mew, śpiew morza, nawolywania zwierząt i świergot ptaków w lesie. Teraz to nie szum mu towarzyszył a krzyk własnych myśli. Miał uporczywe wrażenie, że jego umysł rozpadał się jak kawałki porcelany. Już raz był w takiej sytuacji i zamiast sięgnąć po pomoc bliskich - po prostu uciekł. Zajął się światem hedonizmu, uciech i zupełnie zatracił, co skończyło się tragicznie. Haniebnie. I chociaż jeszcze miesiąc temu tak się zarzekał, że się nauczył na własnych błędach, że przecież nie jest głupcem - dwa razy nie popełnia się tego samego błędu to właściwie czuł, że mógłby się puścić i opaść z powrotem w ten słodko-nieprzytomny świat. Zapomnieć się i puścić wodze odpowiedzialności za własne zdrowie. Z którym wcale nie było coraz lepiej, a wręcz przeciwnie przez wzbierający stres i wszystkie wydarzenia, które miały miejsce wokół.

- Pójdę. Skonsultuje się z psychologiem. - Puścił szklankę i oparł dłoń na czole, pochylając głowę. Czemu go to wszystko tak denerwowało? Skąd to nieprzyjemne uczucie, żeby odepchnąć od siebie wszystko i wszystkich, żeby zamknąć się w swoim świecie i już nikogo nie wpuszczać, nie dopuszczać? Skąd to brzydkie uczucie niechęci? Nie chciał kierować do świata negatywnych uczuć, nie chciał chować uraz, złościć się na kogoś, szczególnie, kiedy nie widział nawet ku temu podstaw. To się nawarstwiało. Ochłapy przylepione do piwnicy chowanych brudów odpadały i zasypywały tę piwnicę na nowo. Miała służyć do porządkowania życia, ale źle ją zbudowano. Doprowadziła do zawalenia się całego domu. Na chwilę zagościła cisza z jego strony. Otworzył oczy patrząc na przemielone truskawki z tą powoli topniejącą kostką lodu i miał ochotę rzucić nią o ścianę. Jednocześnie wcale nie miał na to energii. Dwie sprzeczności tkwiły w nim od początku tego dnia, a nawet i nie. Tworzyły się w nim już wcześniej.

- Miesiąc temu po raz pierwszy pozwoliłem sobie na to, żeby się zakochać. - Pozwolił sobie - bo zawsze bardzo pilnował to swoje głupie serduszko, żeby nie nabierało skrzydeł i nie próbowało ulecieć z klatki piersiowej. Ale Kayden sprawił, że stracił nad tym kontrolę. To się po prostu stało. - Wydawało mi się to obustronne. Spoglądała na mnie inaczej, wiesz... inaczej. - Ta miłość. I nie sięgał po jego ciało. Sądził, że to było to. Tak mu się wydawało. - Teraz już nie mamy ze sobą kontaktu, choć nie wiem, co zrobiłem nie tak. Jak mrugnięcie okiem - masz coś wspaniałego, a kiedy mrugniesz zostaje ci tylko wspomnienie. - Laurent się kochał w ulotnościach, ale to... to bolało. - Chciałem ocalić wczoraj inną przyjaźń i skończyło się jak zawsze. A oni chcą, żebym się żenił. - Aydaya przede wszystkim, bo końcu postawiła swoje ultimatum. Że w swoje urodziny ogłosi ślub swoich dzieci. Położył jedną dłoń na blacie i spojrzał na bliznę po cięciu na nadgarstku, która pozostała mu ze statku. To nie było wcale takie złe. Ta śmierć. Była na końcu taka spokojna. Taka błoga... Tylko pozostawiała tyle myśli o tym, jak wiele jeszcze można było zrobić i jak wielu osobom trzeba było pomóc. - W tle jacyś Śmierciożercy i widma w Dolinie Godryka, Zimni, ludzkie tragedie. Ten świat krwawi. Te moje śmieszne problemy są jak pyłek na wietrze, ale czuję się taki zmęczony.

Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#6
16.11.2023, 10:52  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.11.2023, 11:01 przez Florence Bulstrode.)  
- Mam ci kogoś polecić, czy wolisz poszukać sam? - spytała Florence. Nie kwestionowała jego decyzji: tak jak nie zakwestionowałaby, gdyby Laurent postanowił jednak z usług magipsychitraty zrezygnował. Chociaż mimo pewnego sceptycyzmu, jaki zawsze żywiła wobec tej dziedziny uzdrowicielstwa, w tej chwili cieszyła się z wyboru Prewetta. Zapewne z zupełnie innych powodów niż te, dla których Laurent zdecydował się na terapię: miała nadzieję, że być może pomoże mu to inaczej spojrzeć na relację z ojcem.
Zrozumieć wreszcie, który jej element był prawdziwym problemem.
- Pamiętaj tylko proszę, że terapia nie ma cię naprawić. Jedynie pomóc w poukładaniu pewnych spraw i dostrzeżeniu pewnych rzeczy w relacjach z innymi - powiedziała, po czym upiła łyk herbaty, wciąż nie spuszczając wzroku z chłopaka. Kusiło ją, by spojrzeć w przyszłość, odczytać plany, ale nawet dla niej, dla której sięganie w przód było po prostu częścią natury, uciekanie się do tego talentu teraz, kiedy Laurent się jej zwierzał, było jak naruszanie prywatności.
Jutro miała tego oczywiście pożałować, gdy odkryje, że Laurent wybrał się nie wiadomo do kogo, nie wiadomo gdzie.
- Twoje problemy nie są śmieszne, mój drogi. Może nie wypada skarżyć się na skręconą kostkę komuś, kto nie ma nóg, ale to nie oznacza, że nie ma prawa boleć - powiedziała cicho, kiedy Laurent wyrzucił z siebie kolejne rzeczy. I nagle zrozumiała, że ten cały wywiad, trudna do przewidzenia reakcja śmierciożerców - chociaż Florence pewnie przed Beltane nie pomyślałaby, że napadną na kogoś czystej krwi - stanowiło tylko malutką część problemu. Podobnież jak Edward Prewett. - A miłość nigdy nie jest śmieszna.
Sama Florence spotykała się w swoim życiu jedynie z dwoma mężczyznami, jednym trzy lata w Akademii, i z kolejnym parę miesięcy podczas stażu za granicą: i tylko w jednym z nich, jak sądziła, była zakochana. Ostatecznie jednak to uczucie okazało się słabsze niż miłość do rodziny i mniej ważne niż własne aspiracje. Nie była pewna, czy jest odpowiednią osobą, by móc tu cokolwiek poradzić czy pocieszyć - ale z drugiej strony, do kogo Laurent miałby pójść? Przecież nie do swojego egoistycznego ojca, nie do zaślepionej macochy, raczej nie do Pandory, która gotowa by chyba była znaleźć tę dziewczynę (bo Flo nie wiedziała, że chodzi o chłopaka) i zmyć jej głowę. Kto pozostawał? Atreus i Orion byli chyba jeszcze gorszymi wyborami niż ona, ten pierwszy zwykle ulegający krótkim fascynacjom, ten drugi pod pewnymi względami całkiem podobny do Florence.
- Nie sądzę, że coś zrobiłeś źle. Mogła uznać, że jednak nie jest wam pisane albo była niestała w uczuciach. Przykro mi, że cię to spotkało. A jeżeli chodzi o ślub...
Zawahała się. Florence wychowywała się w świecie, w którym popychanie dzieci do ślubów było normalne. Jednocześnie nie uważała przymuszania do małżeństw za słuszną ścieżkę, a Laurent zdawał się jej stać w tym momencie życia, w którym taki aranżowany związek mógł tylko zaszkodzić obu stronom. Sama zapewne, poproszona o aranżowane małżeństwo, rozważyłaby je przynajmniej - skrupulatnie analizując wszystkie za i przeciw - chociaż zarazem ostateczną decyzję podjęłaby sama i żadna siła, żadna groźba, żadna obietnica, nie zdołałaby jej zmusić do zmiany tej decyzji.
- Nikt nie zdoła przemocą zaciągnąć się na ślubny kobierzec. Być może Aydaya okaże trochę litości, jeśli powiesz jej prawdę: że zakochałeś się, ale ta osoba ledwo znikła z twojego życia i potrzebujesz czasu, by tę ranę zaleczyć. Jeżeli jednak będą na to nalegać, obawiam się, że będziesz musiał zdecydować, co jest dla ciebie ważne, i z czego jesteś skłonny zrezygnować.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
17.11.2023, 00:16  ✶  

Pokręcił lekko głową na zaprzeczenie kiedy zapytała, czy ma kogoś poszukać - czy jednak poszuka sam. Bardzo niejednoznaczna odpowiedź, to prawda. Ale w zasadzie jedna osoba kręciła mu się po głowie od czasu, kiedy Edward o tym wspomniał. Osoba z odpowiednią reputacją, dla której potknięcie się na podłożu lekarskim (związane z tajemnicą lekarską) raczej nie wchodziło w grę. Choć niekoniecznie sprawiało to, że zaufanie Laurenta bardziej rosło. Że przestawał wątpić w to, że jego sekretów nikt nie zdradzi. Nie potrafił nawet wszystkiego opowiedzieć Florence, która wiedział, że pozostawi dla siebie pewne rzeczy sekretami a miał opowiadać przed obcym człowiekiem? Nie potrafił sobie tego poukładać w głowie, ale postanowił po prostu spróbować. Chyba tylko dlatego, że Guinevere upewniała go już co do działania tej tajemnicy lekarskiej i potrafiła przekonać, że w rękach sprawnego czarodzieja zaufanie czasami przychodziło samo z siebie.

- Poradzę sobie. - W żadnym wypadku nie chciał, żeby nawet w takiej sprawie ktoś targał go z kąta w kąt i... nie, tu nie chodziło nawet o targanie. - Chociaż, jeśli masz jakieś nazwiska namyśli to powiedz, proszę. - Zobaczy, sprawdzi, przekona się. Może napisze nawet do kilku żeby dopytać o szczegóły? Zupełnie nie wiedział nawet, na czym takie wizyty polegały. Albo może umówi się pod wpływem chwili, żeby potem nie mieć czasu na rozmyślenie się. A kiedy już spotkanie będzie umówione to głupie poczucie powinności będzie go cisnąć, żeby się stawił i nie uciekł jak panna młoda sprzed ołtarza. - Rozumiem. Potrzebuję po prostu... ostatnim razem, kiedy byłem w takim stanie wpadłem w duże problemy. - Miał nadzieję, że nie musiał nazywać rzeczy po imieniu. To się chyba ładnie nazywało: rozsypką? Że człowiek był w rozsypce? Starał się, naprawdę bardzo mocno się starał, trzymać fason. Wstawać codziennie, wyglądać najlepiej, nakładać iluzje na swoje blizny i się uśmiechać. Przeć do przodu z planami i tym, co chciał osiągnąć. Może chciał za bardzo, dlatego tak wiele rzeczy się nie udawało..?

- Nie może boleć. - Wypalił głośniej i napiął się cały. - Nie mam na to czasu, nie mogę... nie mogę sobie na to pozwolić. Nie ma na to miejsca. - Na to całe... na ten ból. Bo przecież byli ci, którzy naprawdę potrzebowali pomocy, a on musiał nadążyć. Za wszystkim i wszystkimi. Położył dłoń na swojej klatce piersiowej, jak robił to coraz częściej ostatnimi czasy, kiedy tylko pojawiały się nerwy. Klatka piersiowa zaczynała go od razu boleć. - Boję się. Boję się, że już dla nikogo nie będę wystarczająco dobry, jeśli się rozsypię. I jednocześnie wcale nie chcę się już starać. Chciałbym krzyczeć, ale nie umiem. Chciałbym przestać kłamać i być sobą, ale się boję. - Nawet teraz gdyby mógł to by krzyczał. Ale do czego, na co? Nawet nie wiedział. Ten krzyk tkwił w jego piersi od tego bólu nazbieranego miesiącami i nie potrafił sobie z nim poradzić.

- To nie jest temat dyskusyjny. Nie zamierzam poślubić żadnej kobiety. - Powiedział to spokojnie, ale całkowicie zdecydowanym głosem, tak jak było to przesądzenie w jego oczach. Florence znała go na tyle, żeby wiedzieć, że Laurent rzadko przyjmował taki ton, niemal chłodny. To oczywistości, którą już wybrał i nie było tutaj żadnego wpływu, który by go odwiódł od tego, co postanowił. Ten ton pojawiał się często tylko w jego pracy. Przy magicznych stworzeniach. Gdzie był zawsze niemal pewny tego, co robi i co mówi, że to, czego żąda od pracowników czy ludzi wokół jest wykonalne. Wystarczy słuchać. Ale w stosunku do rodziny..? Chyba ostatni raz miał taki ton jak obwieścił, że się wyprowadza. To było ze cztery lata temu. - Mogę własnoręcznie wypalić swoje nazwisko na rodzinnym gobelinie, jeśli im się to nie podoba. I tak nie powinienem się tam pojawić. W ogóle nie powinienem się pojawić. Byłoby lepiej, gdyby zniknął. Żałuję, że się urodziłem. - Takie myśli pałętały się po drogach jego myśli od jakiegoś czasu bardziej namolnie niż kiedyś.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#8
17.11.2023, 14:53  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.11.2023, 14:56 przez Florence Bulstrode.)  
– Przygotuję listę – powiedziała Florence lakonicznie, bo nie chciała podawać żadnych nazwisk ot tak, z rękawa. Nie, kiedy zdawała sobie sprawę z tego, jakie problemy mógł mieć Laurent i jak ważne było, aby cokolwiek powie, nigdy nie opuściło gabinetu. Nie wspominając już o tym, że nieodpowiedni terapeuta mógłby zamiast pomóc tylko pchnąć go gdzieś poza krawędź.
Było wielkim szczęściem, że Florence w gruncie rzeczy była osobą bardzo stabilną. Zadowoloną ze swego życia, mimo tego, że zdaniem niejednego trzydziestodwuletnia stara panna, mieszkająca z rodzicami i braćmi, mająca niewielu przyjaciół, powinna być nieszczęśliwa. Nie przeżyła w swoim życiu żadnych ogromnych tragedii ani wstrząsających momentów. Nie miała brudnych sekretów. Właściwie ogólnie niemal nie miała sekretów, poza tym jednym: rozmowie z Patrickiem i wsparciem, jakie mu zaoferowała. Nie straciła nikogo, kto byłby dla niej bardzo ważny. Nie spoczywał na jej barkach los świata. Tak, traciła czasem pacjentów i miała odpowiedzialną pracę, ale swój zawód lubiła i przynosił jej wiele satysfakcji. Jej rodzina bywała trudna, ale kochała ich, i większość z nich kochała ją. Tak, zgodziła się wspierać tajemniczą organizację, walczącą ze złem, ale jedyne, co miała robić, to de facto to samo, co zawsze: ordynować eliksiry i zakładać opatrunki.
Może tylko dzięki temu była w stanie w miarę spokojnie, bez gwałtownych reakcji wysłuchiwać Laurenta. Sama nie wypadać poza tę krawędź, kiedy „jej chłopcy” rozsypywali się jeden po drugim: ten dobry Laurent o wrażliwym duchu, przebojowy i pewny siebie Atreus, którego zdawałoby się, że nic nie poruszy i zawsze rozsądny Patrick. Uniosła filiżankę do ust, nieco automatycznym gestem, zastanawiając się, kiedy Orion wpadnie w jakieś kłopoty – ze śmierciożercami, z kobietami albo innego rodzaju – i co w najbliższym czasie wymyśli Vincent. Kiedy będzie się zastanawiała, w jaki sposób można pomóc im, pełna obaw, że to niemożliwe? Bo zdawało się, że to już jakaś seria.
– Będzie boleć. To zawsze boli. Ale ten ból świadczy o tym, że jesteśmy ludźmi i z czasem zblednie – powiedziała w końcu cicho. Ją bolało, nawet jeżeli może tak naprawdę nie kochała tamtego francuskiego uzdrowiciela, skoro nie zrezygnowała dla niego ze wszystkiego innego. Bolało Patricka, gdy Clare wymsknęła się mu spomiędzy palców i potem, gdy pochłonęła ją woda. Bolało Eunice, kiedy jej małżeństwo rozpadło się na kawałki i stanęła na progu Florence. Tym bardziej będzie bolało Laurenta, tak bardzo wrażliwego, tak mocno pragnącego miłości, a jednocześnie tak się przed nią wzbraniającego.
Chciałaby zabrać ten ból, ale choć mogła wyleczyć rany jego ciała, nie mogła sięgnąć tych duszy.
– Powinieneś starać się dla siebie, nie dla innych, mój drogi. Od zbyt dawna starasz się być tym, kim chcą cię widzieć inni.
Jego gwałtowną deklarację przyjęła zaledwie skinieniem głowy, akceptując ją bez szemrania i bez protestów. Nawet jeżeli tak naprawdę nie pojmowała pełni jej znaczenia, zakładając, że Prewett po prostu nie chce się żenić i że doskwiera mu złamane serce. Nieświadoma, że Laurent po prostu nie był zbytnio zainteresowany kobietami.
– W takim razie mamy już jakąś podstawę. Częścią naszej rodziny będziesz zawsze – zapewniła po prostu, bo nie mogła wykluczyć, że Aydaya i Edward, niezadowoleni z buntu, faktycznie wypalą go z drzewa genealogicznego. Ale dla Florence nie liczyły się cienkie pajęczynki malowane atramentem. Ważna była wspólna krew, płynąca w ich żyłach: i wspomnienie wielkich oczu kilkuletniego chłopca, patrzących na nią wiele lat temu.
Odstawiła filiżankę, a potem sięgnęła ku niemu, chcąc ująć jego dłonie.
– Ja nie żałuję, że tutaj jesteś. Ale boli mnie, że właśnie tak myślisz. Naprawdę sądzisz, że nie wniosłeś do życia innych i do tego świata niczego, co byłoby wartościowe, skoro chciałbyś to wszystko wymazać?
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
18.11.2023, 00:19  ✶  

To chyba jakaś mania, obsesja. Destrukcyjna wyżerająca wnętrze obsesja. Był pewien, że wytrzyma, że nie rozleci się, że cokolwiek się stanie wystarczy mu w sercu dobroci, żeby nie zachwiać się i nie zwątpić w to, że te siły w sobie posiadał, że mógł dokonać na tym świecie czegoś więcej. Uporczywa potrzeba bycia dla kogoś najważniejszym prowadziła go po drogach, w których odkrywał, że nie mógł być najważniejszy dla kogokolwiek. Bo nawet, kiedy trafiał na te nieśmiałe oświadczenia, że może, że jednak..? To je odrzucał. Nie pozwalając sobie na to, żeby puścić serce bez kontroli wycofywał się, ustalając granice i zasady relacji, jakie łączyły go z takimi ludźmi. Sam tworzył dla siebie negatyw - brzydką pułapkę, w której się plątał, a potem co pozostawało? Płacz nad własnym losem? Kiedy tak nad tym myślał to stawał się okrutnikiem w jego własnym mniemaniu, a skończył tak tylko i wyłącznie na własne życzenie. Zapewnienia z zewnątrz, że to nie jego wina... nie jego? Na pewno? Słowa Philipa, że wszystko sprowadzał do seksu, dźwięczały mu w głowie jak dzwon kościelny przeganiające gołębie z pustego placu. Niósł się echem pomiędzy uliczkami budynków, po których nikt się nie przechadzał.

- Dla siebie. - Powtórzył za nią podnosząc w końcu powoli głowę. Feniks przyglądał się temu wszystkiemu, słuchał tej rozmowy, w niemal całkowitym bezruchu. Nic nie wskazywało na to, żeby miał spopielić tutejszą kuchnię. Albo narobić do najbliższych doniczek. - Dla siebie... - Czyli co? Co miałby zrobić dla siebie? Jak miałby żyć? Kim się przejmować, kim nie? Do jakiego stopnia ten egoizm, który był częścią człowieczeństwa, byłby zdrowy, a gdzie zacząłby gardzić samym sobą, że stał się słaby, nie wytrzymał presji, więc wybrał łatwiejszą drogę? Nie było sensu rzucać tu dziecięcego tantrum. Stopnie Farenheita potrafiły rosnąć bardzo szybko, ale do człowieka dorosłego należała odpowiedzialność, żeby się zatrzymać i zbić temperaturę. Czoło nie mogło pozostać gorące, kiedy chciało się podejmować jakiekolwiek decyzje. Tylko że Laurent nie potrafił znaleźć wartości, w której mógłby się dla samego siebie starać. Nie potrafił tego złapać w dłonie. - Dziękuję. - Powiedział z wdzięcznością, uśmiechając się nawet przez to wszystko. Odetchnął głęboko, zamknął oczy. Jeśli oddech wystarczyłby do łapania stabilności to chyba stałby się jego mistrzem w ostatnich tygodniach. Ściągnął dłoń z klatki piersiowej mając zaufanie, że nic tutaj nie wybuchnie do stopnia, w którym chciałby uciec w najdalszy, najgłębszy zakamarek morza. To było właśnie magiczne we Florence - zawsze czuł, że nawet jeśli będzie zawiedziona jego postępowaniem to nie potraktuje go tak jak... jak Edward. Że mógł u niej znaleźć przebaczenie dla błędów i potykania się.

Ułożone na powrót na stole dłonie napotkały dłonie Florence i nie umknęły przed nimi. Miała rację, nie chciał mówić tych słów, przyznawać się, że w ogóle te myśli błąkają się po jego głowie. Ale to, że ich nie wypowiadał, bo nie chciał nikogo martwić i smucić, nie znaczyło, że ich nie było. Były. Przez to, że niewypowiadane, to brzęczące swoją samotnością zamknięcia w świecie, do którego nikogo nie dopuszczał. W zasadzie - nikogo oprócz niej. Starał się jakoś otwierać, ale kiedy patrzył na ludzi wokół, którzy potrzebowali wsparcia, albo kiedy myślał, że nawet mógłby... to dotykało go przerażenie. Co ta osoba o mnie pomyśli? Co powie?

- Wniosłem. Florence, wniosłem bardzo wiele, wiem. Nie chcę sprawiać nikomu kłopotów ani smutków, ale jestem zmęczony dawaniem. - I tutaj był ten brzydki egoizm, którego się wstydził. - Brakuje mi już piór do rozdawania. Nie miałem czasu, żeby je zregenerować. - I brakowało mu już tego ciepła w sporej ilości przypadków w swoim głosie. Tej poezji, która przywoływałaby słońce. - Jest mi wstyd, że takie myśli mnie nawiedzają w tej słabości. - Przesunął palcami po jej dłoni, wpatrując się w ich ręce na tym blacie.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#10
18.11.2023, 00:52  ✶  
– Tak, dla ciebie – przytaknęła Florence, bo daleka była od potępiania samolubstwa, ba, od uznania myślenia o sobie za samolubstwo. Czy sama w końcu nie poświęcała wiele myśli własnym ambicjom i planom? Czy nie potrafiła potraktować kogoś nieprzyjemnie lub nawet bezlitośnie, bo uważała to za właściwe lub nie podobało się jej czyjeś postępowanie?
Ale prawdą było też to, że nie potraktowałaby tak Laurenta. Nie była pewna, jak mocno leżało to w jego charakterze, a jak duży wpływ mieli na to Edward i Aydaya, ale ten zdawał się nieustannie myśleć tylko o tym, że nie jest dość dobry i co powinien zrobić, aby dość dobrym się stać. I nawet jeżeli do kogoś innego w takiej sytuacji pewnie straciłaby cierpliwość dawno, to dla niego miała jej całe morze: bo obserwowała go od dziecka, bo wiedziała, w jakich warunkach dorastał, bo traktowała go jak trzeciego, małego braciszka.
– Nie oddawaj ich więc. Widzisz, prawda jest taka, że jeśli ktoś jest wart tego, żebyś oddawał mu te pióra, zauważyłby, że straciłeś ich zbyt wiele – powiedziała, ściskając jego dłoń. Ręce miała chłodne, wypielęgnowane mimo rodzaju pracy, niezbyt silne, ale ich uścisk był pewny, nie za mocny i nie za słaby. – Nie mówię, że powinieneś być samolubny i w ogóle nie myśleć o innych. To oczywiste, że niektórzy ludzie są dla ciebie ważni i ty jesteś ważny dla nich. Ale masz prawo myśleć o sobie, Laurencie.
Przypatrywała się mu, zastanawiając, czego on tak naprawdę potrzebował. To znaczy, poza rzeczą oczywistą, której mieć nie mógł – ojca, który nie byłby okrutny i zbyt zapatrzony w siebie, by dostrzec resztę świata. Może naprawdę terapia była tutaj najlepszym rozwiązaniem? A może powinien wyjechać na jakiś czas, gdzieś daleko, gdzie nie będzie stał w cieniu ojca i macochy, gdzie nie będzie musiał troszczyć się o to, czego od niego wymagają, gdzie nie będzie zagrożenia śmierciożercami?
Jak chciał wspierać innym, pomagać im, skoro sam krwawił, a pomoc i wsparcie bał się prosić? To zdawało się Florence tak bardzo… niewłaściwe. Mogła tylko się cieszyć, że przynajmniej tutaj, przy tym stole, zdołała wyrzucić z siebie kilka rzeczy – i oby tego nie żałował.
– Gdybyś mógł dziś zrobić wszystko, co zrobić byś chciał? – zapytała w końcu, wciąż nie spuszczając z niego bacznego spojrzenia jasnych oczu.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Florence Bulstrode (3339), Laurent Prewett (5094)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa