Przebywający z dala od zgiełku magicznego Londynu Philip opuścił swój dom w Dolinie Godryka z zamiarem odbycia dłuższego spaceru, podczas którego wyprowadzi swoje psidwaki i pewnie wstąpi do kilku sklepów w tej miejscowości. Przeniesienie się do tej mieściny nie sprawiło, że pozostawił sobą towarzyszące mu od Beltane przygnębienie, stanowiące zaledwie jedną część emocji jakich doświadczał w następstwie nieudanego rytuału podczas tego sabatu. Z każdym dniem coraz bardziej wchodziło mu to pod skórę, czyniąc każdy dzień coraz bardziej nieznośnym dla niego. Wszystkie te emocje były przez niego niepożądane i bardzo niewygodne. To szaleństwo musiało się skończyć. Poszukiwał sposobu na uporanie się z tym wszystkim, rzucając się w wir różnorakich zajęć: wszystkich aktywności sportowych, w tym wyczerpujących treningów Quidditcha, wypełniania swojego wolnego czasu innymi zajęciami byleby nie czuć tego wszystkiego i nie myśleć o tym.
Tak więc w ten ciepły wiosenny dzień, którego piękno nie cieszyło go jak przed Beltane, przechadzał się uliczkami Doliny Godryka. Prowadził na smyczy swoje psidwaki. Taffy i Nuggets szły grzecznie przy jego nodze, nie sprawiając najmniejszych problemów. Czasem kogoś jedynie obwąchały. Zdążył wstąpić już do sklepu piśmienniczego Bagshotów, chcąc uzupełnić braki w zapasach pergaminu i atramentu. Teraz zmierzał w stronę placu, na którym Lovegoodowie rozstawiali swój niezwykły bazar cudów. Poza skrzynkami pełnych owoców i warzyw, których zawartość zawsze go interesowała, zamierzał poszukać jakieś egzotycznej rośliny na prezent i może jakiegoś magicznego przedmiotu. W gruncie rzeczy przydałby mu się fałszoskop.