Brenna całkiem nieźle znała niemagiczny Londyn, ale w Chinatown nawet ona nie potrafiła się odnaleźć. Miała wrażenie, że poza granicą Soho, w pobliżu Gerrard Street trafia się do zupełnie innego świata - trochę tak, jak wchodząc do Dziurawego Kotła płynnie przechodziło się przez granicę między tym, co mugolskie, a tym, co absolutnie czarodziejskie.
Feeria kolorów, napisy w alfabecie, którego nie potrafiłaby odczytać, obce zapachy z restauracji, w których serwowano jedzenie o tajemniczych nazwach, supermarkety wypełnione pamiątkami - w oczach Brenny nie raz dziwniejszymi niż to, co oferowano choćby u Zonka w Hogsmeade, europejscy turyści ginący niemalże w tłumie Azjatów - to wszystko teraz, gdy zbliżał się zmierzch, sprawiało, że czuła się wręcz odrobinę nierealnie.
- Proszę ładnie, żadnego bicia i pogróżek od progu, bo przysięgam, że wtedy zamiast gadać z gościem, aresztuję ciebie - uprzedziła Brenna, kiedy przystanęli wreszcie przed jedną z restauracji, z której ulatywał ku nim zapach ryżu, kurczaka i warzyw. Brenna, mimo całej swojej miłości do jedzenia, nie patrzyła jednak ku knajpie, a na drugą stronę ulicy: ku budynkowi, na którego parterze znajdowało się studio tatuażu, a na piętrach lokale mieszkalne.
Tutaj miał mieszkać niejaki Kevin, czarodziej o mieszanym pochodzeniu, być - może - pośredniczący - w - transakcjach - dotyczących - magicznych - zwierząt. A przynajmniej tak wynikało z informacji wyciągniętych po pewnym przeszukaniu.
I Brennie niezbyt zależało na tym, aby aresztować samego Kevina, za to bardzo chętnie dotarłaby dalej. Tyle że Brygada nie miała w gruncie rzeczy przeciwko niemu żadnych dowodów - to że jego adres mieli kłusownicy jeszcze o niczym nie świadczyło. A Kevin ewidentnie znał kogoś w Ministerstwie, i pewnie o takiej oficjalnej wizycie ktoś usłużnie by go uprzedził.
Nie oznaczało to jednak, że nie mogła tutaj czystym przypadkiem wpaść i spróbować podpytać o to i owo, prawda? Zwłaszcza, że miała pewne podejrzenia, co do kontaktów tego człowieka ze szmalcownikami, którzy z kolei mogli mieć kontakty z tą... ciemną stroną.
Wsunęła dłonie do kieszeni kurtki. Zwykłe, jeansowej, absolutnie mugolskiej. Całe jej ubranie było mugolskie, miała je też na sobie po raz pierwszy i niewykluczone, że ostatni, bo ot w pewnych sprawach lepiej było zachować ostrożność. Z tych samych powodów przed przyjściem tutaj umyła włosy cudowną płukanką Potterów, dzięki której jej włosy były teraz czarne i proste, a na twarz nałożyła równie cudowny, potterowski podkład, rozjaśniający cerę o dobre parę tonów. To nie tak, że nie przypominała samej siebie, bo przypominała. Ale ludzie rzadko intensywnie przypatrywali się twarzom, więc zawsze utrudniałoby to rozpoznanie po rysopisie.
- Pamiętaj, że chcemy dostać ludzi, którzy te zwierzęta łapią, dobrze? A jeśli na przykład, nie wiem, przypadkiem wyrzucisz go z okna, to wiele się nie dowiemy. A w studiu na dole pracuje jego brat, charłak. Może masz ochotę wytatuować sobie "Jebać kłusowników" na czole? - zażartowała, wskazując na wejście do studia tatuażu. Jeżeli zresztą chcieli dostać się na górę, i tak musieli tędy przejść.