W mieszkaniu panował porządek. Tak, porządek. Szokujący porządek jak na Caina, któremu nigdy się nie chciało sprzątać, który rzucał wszystko na szafę, jakim jest tapczan czy kanapa, który nie zmywał regularnie, więc stosy naczyń stały na stole i zlegały w zlewie kuchennym. Chujowy był z niego dekorator wnętrz czy znawca, który kolor do czego pasuje, więc na środku stołu stała ta różyczka w... chciałabym napisać, że w wazonie, ale nie. W szklance. W szklance, która została wstążką owinięta. Tak, dokładnie tą średnio komponującą się z samym kolorem kwiatu. Krzesła, które nie były zawalone jakimiś prześcieradłami, które leżały na nich po zdjęciu z wieszaka na pranie, nagle przypomniały sobie, do czego służą, a całe mieszkanie wyglądało jak kompletnie inna rzeczywistość. Nawet pachniało inaczej. Bo świeżo. Te wielkie porządki nie były wynikiem tylko i wyłącznie faktu, że jego dawno zagubiony kochanek postanowił znowu się wkraść do jego życia (chociaż gdyby nie on to nie pokusiłby się aż o takie ogarnięcie wszystkiego). Powinien się przeprowadzać częściej i zdawał sobie z tego sprawę. Siedzenie w niemagicznym Londynie, w niezabezpieczonym mieszkaniu prosiło się o problemy. Flynn tutaj wszedł bez problemu i tak mógł każdy inny. Miał to zawsze w głowie, że to niebezpieczne, łatwe do wyśledzenia, do znalezienia. I zarazem nie miał do tego głowy wcale. Była ta myśl - i tyle. Zanikała w codzienności. Co było za to zapalnikiem do tego, żeby jednak zmienić miejsce zamieszkania to jednak nie bezpieczeństwo a osoba Freyi.
Zamierzał się wynieść i nawet jej nie informować o tym, dokąd się wynosi.
Takim sposobem część rzeczy była spakowana i stały w kartonach i torbach przy drzwiach, a w samym mieszkaniu zostały tylko rzeczy najpotrzebniejsze. Przez korytarz na samym wejściu teraz trzeba było przechodzić bardziej ostrożnie, żeby niczego nie potrącić, nie zepchnąć, nie popchnąć, a może akurat w tym kartonie, co zaraz spadnie, była jakaś porcelana? To mieszkanie wyglądało prawie teraz tak jak jego miejsce pracy w biurze aurorskim, gdzie wszystko miał poukładane. Różnica była właśnie taka - tam pracował. Tutaj... tutaj pracował też, no dobra. I jego biurko było też jedynym miejscem, gdzie nie walały się talerze, a krzesła nie przykrywały niezidentyfikowane materiały tworzące niby ubrania.
Półcienie tworzone były przez to, że główne światło nie było włączone - jedynie lampa podłogowa przy sofie w salonie była zapalona i wtórowała rozpalonym świeczkom. Ach, pieprzony romantyk się znalazł! Nie czuł się takowym, ale Flynn już mu się z romantyzmem kojarzył w pełni. Te wszystkie drobne gesty, jakie robił - nie do końca wiedział jak na nie reagować, tak jak nie wiedział, jak ma odpowiadać na jego komplementy. I tka, to było zawsze miłe, tylko jak właściwie się na takie gesty odpowiada? Co się robi z taką różą? Jak się prawi komplementy, żeby brzmiały dobrze i pasowały do sytuacji? Jak stworzyć tą romantyczną atmosferę, by nie była tania, beznadziejna? Szczególnie po tylu latach. Gramofon, niespakowany, odtwarzał płytę The Moody Blues. No to musiało zdecydowanie wystarczyć. Jeden z ich nowszych utworów, Nights in White Satin, był całkowicie poruszający. Jeszcze tylko brakowało tego, żeby sam coś ugotował, ale przed tym zdecydował się uchronić Flynna. Głupio by było, żeby dostał niestrawności. Może nie to, że nie potrafił kompletnie gotować, jakoś się musiał wyżywić, ale daleko temu było od kuchni po prostu smacznej. Dlatego ostatecznie na stole stały łakocie - bo obaj potrafili się nimi zajadać jakby byli na gastrofazie po wypaleniu nadmiernego skręta.
Cain opierał się na parapecie, wyglądając przez szeroko otworzone w salonie okno, kiedy usłyszał otwierające się drzwi.
- Tak, możesz wejść. - Uśmiechnął się, obracając się w kierunku spodziewanego - i oczekiwanego - gościa.