• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[7.06.1972] Nikotyna, kofeina, Ty. | Cain & the Edge

[7.06.1972] Nikotyna, kofeina, Ty. | Cain & the Edge
Keeper of Secrets
I am not actually tired, but numb and heavy, and can't find the right words.
Mierzący 182cm wzrostu Cain jest przeciętnej budowy osoby, która coś tam ćwiczy - nie chudy, nie wielce umięśniony. Ma ciemnobrązowe włosy i oczy barwy burzowych chmur, tak ciemne, że z daleka mogą wydawać się czarne. Jego zainteresowane otoczeniem spojrzenie podkreślone jest wiecznymi worami pod oczami.

Cain Bletchley
#1
02.12.2023, 19:09  ✶  

W mieszkaniu panował porządek. Tak, porządek. Szokujący porządek jak na Caina, któremu nigdy się nie chciało sprzątać, który rzucał wszystko na szafę, jakim jest tapczan czy kanapa, który nie zmywał regularnie, więc stosy naczyń stały na stole i zlegały w zlewie kuchennym. Chujowy był z niego dekorator wnętrz czy znawca, który kolor do czego pasuje, więc na środku stołu stała ta różyczka w... chciałabym napisać, że w wazonie, ale nie. W szklance. W szklance, która została wstążką owinięta. Tak, dokładnie tą średnio komponującą się z samym kolorem kwiatu. Krzesła, które nie były zawalone jakimiś prześcieradłami, które leżały na nich po zdjęciu z wieszaka na pranie, nagle przypomniały sobie, do czego służą, a całe mieszkanie wyglądało jak kompletnie inna rzeczywistość. Nawet pachniało inaczej. Bo świeżo. Te wielkie porządki nie były wynikiem tylko i wyłącznie faktu, że jego dawno zagubiony kochanek postanowił znowu się wkraść do jego życia (chociaż gdyby nie on to nie pokusiłby się aż o takie ogarnięcie wszystkiego). Powinien się przeprowadzać częściej i zdawał sobie z tego sprawę. Siedzenie w niemagicznym Londynie, w niezabezpieczonym mieszkaniu prosiło się o problemy. Flynn tutaj wszedł bez problemu i tak mógł każdy inny. Miał to zawsze w głowie, że to niebezpieczne, łatwe do wyśledzenia, do znalezienia. I zarazem nie miał do tego głowy wcale. Była ta myśl - i tyle. Zanikała w codzienności. Co było za to zapalnikiem do tego, żeby jednak zmienić miejsce zamieszkania to jednak nie bezpieczeństwo a osoba Freyi.

Zamierzał się wynieść i nawet jej nie informować o tym, dokąd się wynosi.

Takim sposobem część rzeczy była spakowana i stały w kartonach i torbach przy drzwiach, a w samym mieszkaniu zostały tylko rzeczy najpotrzebniejsze. Przez korytarz na samym wejściu teraz trzeba było przechodzić bardziej ostrożnie, żeby niczego nie potrącić, nie zepchnąć, nie popchnąć, a może akurat w tym kartonie, co zaraz spadnie, była jakaś porcelana? To mieszkanie wyglądało prawie teraz tak jak jego miejsce pracy w biurze aurorskim, gdzie wszystko miał poukładane. Różnica była właśnie taka - tam pracował. Tutaj... tutaj pracował też, no dobra. I jego biurko było też jedynym miejscem, gdzie nie walały się talerze, a krzesła nie przykrywały niezidentyfikowane materiały tworzące niby ubrania.

Półcienie tworzone były przez to, że główne światło nie było włączone - jedynie lampa podłogowa przy sofie w salonie była zapalona i wtórowała rozpalonym świeczkom. Ach, pieprzony romantyk się znalazł! Nie czuł się takowym, ale Flynn już mu się z romantyzmem kojarzył w pełni. Te wszystkie drobne gesty, jakie robił - nie do końca wiedział jak na nie reagować, tak jak nie wiedział, jak ma odpowiadać na jego komplementy. I tka, to było zawsze miłe, tylko jak właściwie się na takie gesty odpowiada? Co się robi z taką różą? Jak się prawi komplementy, żeby brzmiały dobrze i pasowały do sytuacji? Jak stworzyć tą romantyczną atmosferę, by nie była tania, beznadziejna? Szczególnie po tylu latach. Gramofon, niespakowany, odtwarzał płytę The Moody Blues. No to musiało zdecydowanie wystarczyć. Jeden z ich nowszych utworów, Nights in White Satin, był całkowicie poruszający. Jeszcze tylko brakowało tego, żeby sam coś ugotował, ale przed tym zdecydował się uchronić Flynna. Głupio by było, żeby dostał niestrawności. Może nie to, że nie potrafił kompletnie gotować, jakoś się musiał wyżywić, ale daleko temu było od kuchni po prostu smacznej. Dlatego ostatecznie na stole stały łakocie - bo obaj potrafili się nimi zajadać jakby byli na gastrofazie po wypaleniu nadmiernego skręta.

Cain opierał się na parapecie, wyglądając przez szeroko otworzone w salonie okno, kiedy usłyszał otwierające się drzwi.

- Tak, możesz wejść. - Uśmiechnął się, obracając się w kierunku spodziewanego - i oczekiwanego - gościa.



• • •
Sarkazm (rzeczownik) - środek przeciw idiotom. Dostępny bez recepty.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#2
03.12.2023, 01:43  ✶  
Wychodząc z cyrku, Flynn wciąż nie miał pojęcia, czy spotkanie z Cainem było rzeczywistością, czy jakimś niepojętym snem. Tylko ta cholerna książka, bo list wyrzucił, pomagała mu w chwilach, kiedy nie mógł sobie jasno zdać sprawy z tego, w jakiej sytuacji się właściwie znalazł. Nie pamiętał do końca wszystkich aspektów ich rozmowy, nie zdążył zagarnąć do umysłu wszystkich drobno rozsianych detali, sam już więc nie pojmował ogromu tego, co mu przekazał w niezwykle jak na niego obszernym potokiem słów. Wszystko przyćmiło porządnie - do tego stopnia, że z dziesięć minut nie mógł pojąć, w jaki właściwie sposób się rozstali - jak to w ogóle możliwe nie móc przypomnieć sobie tak prostego faktu, że Cain po prostu przerwał to wszystko i postanowił odejść? Ale pamiętał inne rzeczy. Uśmiech, ciepło. Pamiętał walenie jego serca, pamiętał ciężar jego ciała na swojej klatce piersiowej, dłonie dotykające go w delikatny sposób, kiedy na twarzy Bletchleya malowało się poczucie beznadziejności.

To było coś innego. Ci, co go znali z tego drugiego życia, kojarzyli go raczej jako człowieka uważnego - takiego, co nawet jak się nie odezwie, to zapamięta, a później jeszcze cię precyzyjnie skrytykuje, bo zdąży wyłapać jakieś szczegóły tu i ówdzie, policzy coś na kolanie, a później rzuci irytująco trafnym spostrzeżeniem, typu, że temperatura mgławicy, na którą skierowana była uwaga towarzyszy, musiała być sporo niższa, niż zakładali w swoim dokumencie, chociaż się na tym niby kompletnie nie znał (bo skąd dzieciak z ulicy, bez szkoły i bez perspektyw miałby to wiedzieć), a w ogóle o niuansach tychże prac niewielu ludzi wiedziało, bo nikt oprócz podstarzałych profesorów i szaleńców planujących dziwactwa się w nie nie zagłębiało. Nigdy mu o tym nie powiedział. Teraz też nieszczególnie chciał mu o tym mówić. Wydawało mu się zresztą, że jego tok myślenia był na tyle przewidywalny, aby nie zrobiło to szczególnej różnicy. Najpierw o nim myślał, jak mu powiedziały inne szczury o podejrzeniu go o bycie wtyką policji, że się do niego przystawia, bo tak jest najłatwiej zdobyć informacje od naiwnych. Pierwsza lampka zapala się człowiekowi w głowie, kiedy ten potencjalny pracownik Ministerstwa rozkłada przed tobą nogi. Druga, kiedy się okazuje, z jakich korzysta umiejętności - mógł cię owinąć wokół palca już dawno, a tego nie zrobił - nie mogłeś przypuszczać, że jest jakimś szarlatanem, co ci jakąś sztuką hipnotyczną przyćmił mózg, bo Fontaine o to przecież dbała. I wtedy zapala ci się ta trzeba lampka - kiedy ten ktoś zaczyna kończyć twoje wypowiedzi, zaczyna wiedzieć, co ci kupić do jedzenia, kiedy będziecie spędzać razem wieczór, kiedy siedzicie w tym samym pomieszczeniu i nic do siebie nie mówicie, ale i tak czujesz się spokojnie. Jak miał już wszystkie trzy, to do niego dotarło, że mu na nim zwyczajnie zależy. To było tak proste - wszyscy o tym wiedzieli, tak? Tak?

Znali ten ciąg zdarzeń, tak jak on znał ten budynek, na który patrzył właśnie od strony ulicy, dopalając papierosa, którego następnie dogasił, dociskając butem do rozgrzanego chodnika. Znali go tak jak znał tę okolicę, zapach tej alei, szarość zabrudzonych, nieodmalowanych od jego wizyt sprzed lat ścian kamienicy, w której mieszkał Cain. Było to dla nich tak samo oczywiste jak to, że Crow naciśnie klamkę i wejdzie do środka od razu, a później machnie ręką, magicznie zamykając je za sobą i przekręcając górny zamek.

Nieznane były kartony. Oczywiście uderzył w pierwszy z nich czubkiem ciężkiego buta, na co zareagował krótkim, wymruczanym wręcz „kurwa, przepraszam”, zapewne nieszczerym, bo kiedy oświetlał sobie ręką drogę przez labirynt, wyglądał na lekko zirytowanego. Mógł o to zapytać, ale nie chciał. O porządek też nie chciał pytać, bo w gruncie rzeczy nigdy o tym nie mówił, nie zadawał zbędnych pytań - sam nie posiadał nic, nie miał więc szczególnie szerokiego porównania, ale pewnie żyłby tak samo, dając przedmiotom uwarstwiać się dokładnie w tym miejscu, w którym je porzucił. Z założenia optymalnym. Lekko zirytowanego, bo to wszystko rozmyło się dokładnie w chwili, kiedy wykształtowane przez niego światło zniknęło, a on był już na tyle blisko, żeby to wszystko przestało mieć znaczenie. Ściągnął te buciska, kopnął je gdzieś w bok pomieszczenia i ruszył w kierunku Bletchleya z delikatnym, niewymuszonym uśmiechem.

- Mówisz o mieszkaniu, czy o czymś innym? - Pewnie by stanął tuż obok, też się przez to okno wychylając, ale Cain odwrócił się w jego kierunku, więc przylgnął do niego w taki sposób - od przodu, ujmując jego biodra dłońmi. Znów tak komicznie pewny siebie, jakby spoglądał na niego z góry, a nie z dołu, jakby wcale nie musiał lekko zadrzeć głowy do góry, żeby go pocałować. - Cześć.

Wyglądał na bardziej ułożonego niż tydzień temu. Nie na tyle, żeby mu zarzucić wystrojenie się, bo ubrał się dokładnie tak samo jak zawsze. Nawet łańcuch przy spodniach miał łudząco podobny do tego, który nosił lata temu. Tym, co się zdecydowanie różniło od ich ostatniego spotkania - przed przyjściem tutaj wziął prysznic, tylko skutecznie zabił jego efekt wypalając w drodze o wiele więcej niż powinien.

- Cieszę się, że mnie kochasz - nawiązywał do piosenki, której tekst rozbrzmiewał w tle tych wydarzeń - bo przyniosłem ci coś jeszcze. Nie udało mi się wcześniej, bo to było naprawdę ciężkie do zdobycia. - Cięższe niż drogie jak diabli (no nie dla wszystkich - Severine załatwiła mu je w jeden dzień) lusterka dwukierunkowe? Otóż tak, bo jedyną osobą będącą w posiadaniu egzemplarza była jego młodsza siostra, a wyrwanie jej czegokolwiek graniczyło z cudem. Nie odrywając od niego spojrzenia, wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko i umieścił je w jego dłoni. Jeżeli pochylił się w dół, mógł dojrzeć, że była to talia kart. Napis na zniszczonym opakowaniu sugerował, że była to jakaś limitowana edycja dodatków do Czarownicy.

@Cain Bletchley


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Keeper of Secrets
I am not actually tired, but numb and heavy, and can't find the right words.
Mierzący 182cm wzrostu Cain jest przeciętnej budowy osoby, która coś tam ćwiczy - nie chudy, nie wielce umięśniony. Ma ciemnobrązowe włosy i oczy barwy burzowych chmur, tak ciemne, że z daleka mogą wydawać się czarne. Jego zainteresowane otoczeniem spojrzenie podkreślone jest wiecznymi worami pod oczami.

Cain Bletchley
#3
04.12.2023, 18:19  ✶  

Jeżeli czegoś się nauczył w tym życiu od tylu lat poznając ludzi od środeczka, gdzie nie ma już miejsca na ukrycie uciekających zdań, obrazów czy uczuć to tego, że nic nie było jasne i oczywiste w emocjach. Stwierdzenie: ja go kocham opływało banałem a zarazem mocą wyznania. Niektórzy na te słowa czekali całe życie, inni nie chcieli go usłyszeć nawet przez chwilę bo to by oznaczało zobowiązania. Oznaczałoby konieczność pisania skomplikowań do scenariusza życia, jaki sobie przygotowałeś. Lub ktoś ci przygotował z myślą, że się z nim dzielnie zapoznasz. Nie ważne. Te drobne komplikacje niekiedy zostawały przyćmione przez zyski, kiedy już myślałeś o stratach a innym razem zatrzymywały serce i przyprawiały o zawał. Nie, zdecydowanie nic dobrego, zdecydowanie wam się nie uda, zdecydowanie nie chcesz. Skoro tak to uczysz się uciekać, bo łatwiej jest uciec niż stanąć twarzą w twarz ze swoim strachem. Zdanie zależy mi na tobie było jakieś łatwiejsze w przyswojeniu, przełknięciu. Łatwiej przechodziło przez gardło, bo gdyby się tak zastanowił to wcale nie musiało nawiązywać do tej sławionej przez poetów miłości. Zależało wam na sobie - a czy to miłość? Bletchley nie miał wątpliwości. Mógł unikać używania tego słowa, ale nie zmieniało to tego, że Flynn wtargnął do jego serca i nawet kiedy starał się to wszystko spłycać, kontrolować, nie pozwalał sobie na wybuchy emocji to potem ta Wrona przylatywała na jego okienko, błyskała tymi swoimi oczkami i już był załatwiony. Kto tu kim niby mógłby manipulować? Mógł wiele rzeczy. Flynn też całkiem sporo mógł. I koniec końców każdy z nich chodził po krawężniku zamiast cieszyć się tym, że dopiero co zrobili ładny, równiutki chodnik.

- Oba. - Uśmiechnął się kącikiem ust, wyciągając ręce, by oprzeć je na jego barkach i skrzyżować za szyją gdy tak chętnie nawiązał kontakt fizyczny. Nie wzbraniał się przed tym, tak jak nie wzbraniał się przed faktem, że znów wpuścił do swojego życia człowieka, który raz mu przyniósł zawód. Cain wiedział, że ludzie potrafią się zmieniać, ale wiedział też bardzo dobrze, że jednak częściej oszukiwaliśmy samych siebie, że ta druga strona zmianie uległa - albo że się zmieni. Klasyczny przypadek wszystkich nieszczęść, jakie spadały na żony alkoholików. - Jak nie pukasz do drzwi to możesz chociaż puknąć mnie. - Proste. Koniec końców rachunek będzie się zgadzał i kulturze stanie się zadość. Bo chyba można prosić o jakąś rekompensatę, tak? Cain celowo nie zamykał drzwi, bo Flynn gotów byłby szarpać się z tą klamką albo sięgać znowu po narzędzia złodziejskie, żeby się tu dostać, zamiast zapukać jak każdy normalny człowiek. Tak, zupełnie jakby nic się nie zmieniło i wrócili ot tak, po prostu, do punktu, w którym się rozstali. Pochylił się do jego ust, żeby je musnąć - smakujące nikotyną. Jak niemal zawsze. Ale ten zapach przykrywał coś innego. I tym razem nie był to ani zapach ogniska, ani całego dnia, który na sobie mógł nosić. - Heeej. - To było takie miłe. Tak miłe w swojej prostocie, że na dwie sekundy przymknął powieki, czując ciepły dreszcz przebiegający pod skórą jakby parada mrówek postanowiłaby wziąć udział w marszu równości - tylko akurat na jego ciele. Nie miał nic przeciwko. Uczucie było przyjemne.

Wyciągnął dłoń, spoglądając rzeczywiście w dół na to, czym jeszcze Fleamont zamierzał go zaskoczyć. Niezrozumienie i ciekawość łączyły się w jego spojrzeniu, kiedy obrócił pudełko, potem w drugą... i załapał. Zaskoczył trybik w nawiązaniu do rozmowy, jaką prowadzili, podniósł na Flynna głowę z uśmiechem rozbawienia, uniósł jedną brew pytająco, a potem karty otworzył i już chciał podnieść jedną z nich, żeby ją przeczytać... ale nie. Obrócił tylko rewers, żeby obejrzeć jak się prezentowały. Zabawy tego typu były w szkolnych murach naprawdę mało zabawne - przynajmniej dla niego. Z perspektywy czasu wiedział, że to była głupotka, że nie było czym się przejmować, ale dzieciaki zawsze potrafiły wszystko bardzo skutecznie wyolbrzymiać.

- Teraz nie wiem, czy proponować ci butelkę taniego wina w dużej ilości, żeby w to zagrać, czy może jednak absurdalną trzeźwość, żeby nas zabiła powaga. - Wszystko było kwestią tego, co mu przyjdzie potem z tego zapamiętać. - Mój wstyd już został przetestowany przy wymianie poczty. Gorzej nie będzie.



• • •
Sarkazm (rzeczownik) - środek przeciw idiotom. Dostępny bez recepty.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#4
07.12.2023, 02:04  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.12.2023, 02:43 przez The Edge.)  
Nie potrafił opisać uczucia, którego go ogarnęło, kiedy się znajdowali blisko w tak delikatnej, romantycznej atmosferze. Napięcie, ale znów w górze, jakby miłość była jednak bardziej oddechem niżeli ruchem bioder. Przechylił głowę w tył i spojrzał na niego błyszczącymi spod powiek oczyma. Jego usta zastygły w półuśmiechu, lekko rozchylone. Oddychał głęboko, jego klatka piersiowa wznosiła się i opadała, aż wreszcie pozostała tak na moment - napięta, w górze, jakby się musiał wezbrać w sobie, żeby coś powiedzieć, ale wcale nie musiał zbierać w sobie odwagi, ani niczego innego, bo odpowiedzi na te zaczepki nie wymagały nawet dłuższego namysłu.

- Ktoś czuje się dzisiaj odważny. - To, że go chciał dzisiaj mieć jak za dawnych czasów, było dla niego bardziej niż oczywiste. Nie narzekał wcale na ich zabawę w lesie sprzed tygodnia, bo lubił eksperymentować, ale nie miał zamiaru się oszukiwać - o wiele lepiej bawiłby się przy zamianie ról - o tym właśnie fantazjował, przychodząc tutaj niezaproszonym i zostawiając mu łatwy kontakt.

Pociągnął go za boki do przodu, przysuwając do siebie i zrobił jeszcze jeden krok w tył. I drugi. I w bok. Zakołysał się z nim w rytm piosenki, którą Cain sam im wybrał, nie zmywając tego wesołego wyrazu twarzy. Podobało mu się, jak go zajmowała ta chwila - ten przepiękny, zakochany i cudowny człowiek - gorący dreszcz mu przechodził nerwy od tego spojrzenia, a jednak wciąż czuł, że panuje nad sobą i nad nim. Bo tak samo jak potrafił narzucić kołysanie się razem do melodii, tak samo i potrafił uczynić z wieloma innymi aspektami wspólnego spędzania razem czasu.

- Pukać? - Mówił cicho, ale nie na tyle, żeby jego słowa nie przebiły się ponad muzykę. - To jest takie lekkie słowo, Cain. Ja nie pukam kiedy jestem zaproszony, ani nie nazwałbym pukaniem tego co z tobą zrobię, jak ściągnę z ciebie te spodnie. - Była nawet jakaś część niego, która już teraz wyobrażała sobie, jak głowa Bletchleya zjeżdża w dół pod naporem jego dłoni, bo to była tak słodka wizja widzieć go coraz niżej i niżej, gotowego na zapomnienie o wszystkim w imię chwili jego przyjemności, ale na uniesienia było jeszcze za wcześnie. Nie nakręcił go na siebie na tyle, żeby móc z nim zrobić co zechciał, a jemu się bardzo podobało, kiedy ktoś tak już pękał, że go błagał o cokolwiek. Stał tak po prostu, z palcami prawej ręki lekko zaciśniętymi na jego ciele i wpatrywał się w to, jak zareagował na tak głupiutką niespodziankę.

- A jednak nie zastałem cię tutaj ubranego w samą wstążkę. Bałeś się, że przyjdę z siostrą? - Trochę z niego zadrwił, ale klimat sytuacji nie sprzyjał temu, żeby ton jego głosu przybrał choćby minimalnie dramatyczną barwę. - Wybrałbym patrzenie jak się chichrasz pijany nawet gdyby alternatywą do tego nie była śmierć. - Czy koniecznie w dużych ilościach? Nie. Ale nie przeszkadzało mu to wcale, w gruncie rzeczy mógłby się czymś innym z nim odurzyć gdyby tego chciał, bo Flynn był jednym z tych ludzi, co się nie bali, że odchodzili w ciemność, jakby mu ktoś tam otworzył drzwi. Nie bał się tego niewiadomego, co czekało za kurtyną, nawet jeżeli to była tylko nicość, pustka, otchłań... był tam przynajmniej spokój, co go tak często szukali, choć zwiewali od innych rzeczy - jeden od głowy, drugi od serca.

@Cain Bletchley


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Keeper of Secrets
I am not actually tired, but numb and heavy, and can't find the right words.
Mierzący 182cm wzrostu Cain jest przeciętnej budowy osoby, która coś tam ćwiczy - nie chudy, nie wielce umięśniony. Ma ciemnobrązowe włosy i oczy barwy burzowych chmur, tak ciemne, że z daleka mogą wydawać się czarne. Jego zainteresowane otoczeniem spojrzenie podkreślone jest wiecznymi worami pod oczami.

Cain Bletchley
#5
13.12.2023, 23:49  ✶  

Dziwne. Kiedy patrzył na Flynna mógł powiedzieć, że to było dziwne. To, jak piękny mu się wydawał. Jak doskonała była jego linia szczęki, ten uśmiech, wargi do całowania i robienia wielu... och, lepiej nie wspominać. Bo przecież obrazy były jak żywe. Jak pięknie mu było w tych lokach - chyba złapał na ich punkcie jakąś obsesję tak swoją drogą, bo znowu jego palce powędrowały do tej kruczej czerni. Miłej w dotyku. Jak pięknie śmiały się oczy Flynna i jakie były... oddane. W swoim błysku, który podkreślał ich kształt. Tak mógłby jeździć palcem po każdej jego rysie, jakby chciał zostać rzeźbiarzem, który potem przeniesie każde z wrażeń na glinę. Nie potrzebował. Bo żadna rzeźba nie dorówna pięknu temu ciepłu, które ten jeden jedyny Flynn ze sobą przynosił. To nie tak, że tą przeszłość teraz można było wyrzucić za plecy. Zapomnieć. To raczej tak, że Cain chciał być chociaż trochę nierozsądny i zaczepiał się w tym żywym, pozytywnym uczuciu jak zbity pies. Sycił się więc teraz jego osobą. Dziwną - bo jedyną. I to było dziwne - bo jedyne. Może to w zasadzie jego wina. Pewnie tak. Nikt normalny nie rozpalał się w jedną sekundę tak, jak wtedy rozpalił się Flynn. Nikt normalny. To zadziwiające, jak poprzez drugą osobę można sobie podnieść mniemanie o sobie samym. Jak wartościowym człowiek potrafił się czuć tylko dlatego, że ktoś cię kocha. Słowo 'tylko' było tu bardzo niepasujące. Ale - dziwne, dziwne - dziwne, bo nie potrafił powiedzieć, czy zwróciłby na Flynna uwagę, gdyby go mijał. Teraz zaś nie wyobrażał sobie piękniejszej istoty od niego. Mógłby konkurować z tymi dumnymi jednorożcami, Cain widział jednego na lekcji Opieki nad Zwierzętami i tyle z tego było. Ach, mógłby - tylko w odwrotnym kierunku. Bo przecież czystość się trzymała z daleka od tego wyuzdanego mężczyzny.

- A co? Powinienem się ciebie bać? - Przyozdobił swoją twarz leniwym smirkiem. Badał ten taniec, ruch ciała, który nawet tańcem wcale wielkim nie był. Cain nie był zbyt taneczny. Ale pobujać się z Flynnem przy tym niby to tańcu-macańcu? Oj tak, wtedy był bardzo taneczny. W ogóle był bardziej cokolwiek, kiedy łączyło się to z Flynnem. Bo na co dzień Cain był nudnym jak flaki z olejem gościem, który raczej unikał aktywności, które mogłyby zacząć za mocno wpływać na jego głowę. Ale wystarczyło, że pojawiała się Wrona, uderzała dziobem w okienko i rzucała "no chodź!". Nawet nie musiał dodawać, że będzie fajnie. Przy Flynnie łatwo było przeżywać wzloty i upadki przez to, jak delikatne były bodźce, które na niego wpływały. Jak łatwo było zmienić jego nastrój. Z wielkiej radości przechodził nagle do strachu i pogoni myśli. Sam Cain miał problem z nadążeniem za tym i pewnie właściciel tejże głowy miał problem z samym sobą. Nie, bez słowa "pewnie". Na pewno.

Podążał za jego gestami tak, jak nie podążyłby za nikim innym. Nie ufając. Nie pozwalając na to, żeby stracić kontrolę nad samym sobą. A tu nie było żadnej kontroli. Jak bardzo to było niebezpieczne i jak powinien się pilnować - powtarzał sobie to i tłukł do głowy wtedy, kiedy Flynna przed nim nie było. A potem się zjawiał i wszystkie genialne mądrości i przemyślenia chuj brał. Dosłownie. I niedosłownie też.

- To obietnica? Zabrzmiało jak zajebista obietnica. - Bo raczej nie groźba. Punkt dla niego - bo tak, to na niego działało. A od zadziałania na Caina do tego, żeby jego emocje ruszyły jak koń z kopyta była już zazwyczaj krótka droga. Zakołysał się więc razem z nim w rytmie tej muzyki, podziwiając skarb oddający się w jego dłonie. Tak dobrze do nich pasujący. Był przekonany, że nikt inny nie pasował do jego ciała tak, jak pasował do niego Flynn.

- Żeby zobaczyć mnie w samej wstążce musiałbyś popracować. - Zapłaty w naturze tutaj były przyjmowane. - A co? Liczyłeś na taki widok? - Samo wyobrażenie tego go bawiło, chociaż kiedy sobie wyobrażał widok z drugiej strony - Flynna we wstążce - to już nie było zabawne. Było totalnie hot. - Tanie wino, ciastka i zjebana gra w karty. Kurwa... lepiej tego wieczoru nie dało się zorganizować. - Uśmiechnął się szeroko, bo wisienka na torcie... ha, była oczywista. Nie wiedział, czego się spodziewać po tych kartach, ale tak - alkohol się do tego przyda. Cokolwiek ich tam czekało. Włącznie z pytaniami o matki, ojców i innych członków rodziny, z których normalnie zwierzać się nie chcesz, bo są zbyt przypałowi, żeby mówić o nich głośno komukolwiek. Na szczęście Cain był panem Nikt. To zmieniało sytuację o 180 stopni.



• • •
Sarkazm (rzeczownik) - środek przeciw idiotom. Dostępny bez recepty.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#6
17.12.2023, 02:06  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.12.2023, 02:08 przez The Edge.)  
Zakołysał się raz jeszcze, prowadząc ich w tym silnie, po czym zaśmiał się lekko z jego pytania i odkrył, że ten śmiech był już tak samo gorący jak otaczająca ich atmosfera. Kwitł. Tylko tak potrafił opisać to co ujmowało teraz jego duszę. Flynn w tym momencie kwitł, takie chwile były najwyższym wyrazem jego spełnienia - podczas nich się nie myślało, podczas nich się czuło i chociaż uczucia były jego przesadzenie mocną stroną i normalnie od tak dużego ich natłoku już by się dusił, to teraz czuł się po prostu przyjemnie.

Przechylił lekko głowę, patrząc na niego pod kątem, analizując to, co mu teraz grało w tych ciemnych, podkrążonych oczach. I dostrzegał w nich rzeczy bardzo znajome - własne odbicie, czułość, gdzieś pomiędzy tańczącymi iskrami światła odbitych świec ukryło się świadectwo tego, że po drodze coś poszło pomiędzy nimi bardzo źle, ale chyba zepsuł mu się wzrok, bo to się znów rozmyło tak szybko, jakby nigdy tego nie zauważył. Nie mógł zdobyć się do walki o zdrowy rozsądek, bez wątpienia poddał się mniej-więcej w momencie, kiedy tańczący z nim teraz idiota zaczął gładzić go po rękach i mówić, że mu te wszystkie idiotyzmy wybacza. Wtedy czuł w sobie wszechogarniającą beznadziejność, dzisiaj... co najwyżej jakiś specyficzny smak tęsknoty, ale wiedział dobrze jak go zabić.

Przyciągnął go do siebie jeszcze bliżej, tak żeby ich ciała się stykały, po czym tę głowę przechyloną zatopił w jego szyi, żeby złożyć na niej szereg pocałunków, od góry do dołu, zaczynając przy uchu, kończąc nieopodal krawędzi koszulki, którą podwinął, wsuwając pod nią dłonie, żeby ułożyć je nie na biodrach, a na gołych lędźwiach.

- Na ciebie czekającego na mnie we wstążce? Trochę. - Odpowiedział całkowicie szczerze, ale tak naprawdę nie zależało mu na zrealizowaniu tego aż tak bardzo. Wyprostował się, zaciskając palce na jego skórze. - Kilka ostatnich dni spędziłem na wyobrażaniu sobie tej sceny z odległości kilku jardów. - Wracał wspomnieniem do Little Hangleton, którym musiał żyć dosyć silnie, skoro tak szybko namyślił się jakiej zapłaty chciał za swoje usługi od młodej Crouch. - Siebie na tych kolanach, z kosmykami włosów wystającymi spomiędzy twoich palców, z rozciągniętymi ustami, oczami mokrymi od napięcia - wymieniał bardzo powoli - a jednak spoglądającymi w górę w cichej modlitwie, w niemym oddaniu. - Uśmiechnął się znów, ale to był jeden z tych uśmiechów, które nie sięgają oczu, najpewniej przez narastające w nim podniecenie. - Urocze - przyznał - ale wolałbym widzieć cię tam na dole. - Teatralnie spojrzał oczami w dół, jakby chciał mu coś zasugerować, ale ręką zrobił coś innego - zabrał ją z jego lędźwi, żeby ująć Caina za twarz i pocałować jeszcze raz, ale już nie w formie całusa na powitanie, tylko chcąc go faktycznie poczuć, zatrzymać się w tej pozycji na dłuższą chwilę, a później pogładzić go po włosach, kiedy zaczesywał mu je za ucho. - Więc może trochę obietnica... ale bardziej zapowiedź. Obiecać to ja ci mogę, że chociaż głowie przypominać tego raczej nie muszę, to przypomnę twojemu ciału, w jakim miejscu czujesz się najlepiej. - Tam na dole. Albo po prostu pod nim.

A później się od niego delikatnie odsunął.

- Powiedz jeszcze, że będziemy pić je z gwinta, a nie z kieliszków. I że mama kazała ci wrócić do dwudziestej drugiej. - Mógłby tak wymieniać dalej, bo to przecież była okazja do tak wielu żartów - o tym jak przy nim przestanie siwieć, albo że nie powinien zadawać się z chłopakami, którzy nie dostali się do Hogwartu, bo to złe towarzystwo, ale... Do diabła, nawet on miał czasami dosyć ciorania samego siebie bez powodu. Ale faktycznie na łbie pojawiły mu się już pierwsze siwe włosy, tylko wbrew temu co wszyscy o nim myśleli, Edge je sobie skrupulatnie wyrywał.

- ...tylko nie mów, że kieliszki były w tym kartonie, który kopnąłem wchodząc.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Keeper of Secrets
I am not actually tired, but numb and heavy, and can't find the right words.
Mierzący 182cm wzrostu Cain jest przeciętnej budowy osoby, która coś tam ćwiczy - nie chudy, nie wielce umięśniony. Ma ciemnobrązowe włosy i oczy barwy burzowych chmur, tak ciemne, że z daleka mogą wydawać się czarne. Jego zainteresowane otoczeniem spojrzenie podkreślone jest wiecznymi worami pod oczami.

Cain Bletchley
#7
18.12.2023, 20:52  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.12.2023, 20:52 przez Cain Bletchley.)  

Czyli co ujmowało jego duszę? Bliskość ciał? Muzyka? Świece? Słodycze na stole? Obietnica taniego wina (bo żadnego drogiego Cain by nie kupił)? Chłonął ten śmiech, bo był piękniejszy od muzyki wygrywanej przez gramofon. Taki bliski, taki ciepły, taki realny. Czarnowłosemu już się zbierało na dotyki, już kręcił swoją grę, której cel był oczywisty i mógł się skończyć tylko w jeden sposób. Chyba jego na razie za bardzo trzymał za jaja sentymentalizm. Ale to może być przez to, że jeszcze Flynn go za te jaja nie złapał, żeby sentymenty mu wybić z głowy. Żeby zamiast krew płynąć do głowy, do spływała jednak w dolną część ciała. Faktem tej chwili było to, że rzeczywiście tutaj się czuło - nie myślało. Pływało w tych uczuciach i pozwalało im stanowić własną szalupę ratunkową przed wszystkim i przed wszystkimi. Panie Przyjemnie, mam więc szczerą nadzieję, że się dzielisz przyjemnością? I podzielisz ją jeszcze bardziej? Najlepiej - siebie samego na pół. Dostaniesz w zamian drugą połowę - deal? Tylko ty i ja, ja i ty, ten kręcący się winyl, jak zaczynały się kręcić nasze głowy i nasze serca. Tylko kręcące się chmury za otwartym oknem, co to dla siebie wzięły obie połówki gwiazd i księżyca.

Crow miał mądre oczy. Zawsze takie czujne. Nawet kiedy mówił głupie rzeczy i kiedy robił rzeczy jeszcze głupsze, wszystko to składało się na jakiś niepojęty śmiertelnym, boski plan. Plan spierdolenia nie raz i nie dwa, ale te biegające w jego głowie myśli, które tak bardzo chciał przepalać na emocje, tworzyły świat pełen wonnych kwiatów i kolibrów zlatujących się do każdego klosza. Głupich koliberków, które zwieje byle wiatr. Tak właśnie łatwo było wywołać sztorm i zniszczyć wszystko, co piękne. Sam gubił się w tym, co mogło wywołać niepotrzebną złość u jego czarnowłosego bożyszcza. A przecież mógłby usiąść i spisać całą listę tego, co widział, że go denerwowało. Nie ważne, nie ważne. Teraz nikt się nie denerwował. Chciałby powiedzieć, że teraz Flynn przepływał mu między palcami, ale to byłoby niedopowiedzenie - albo kłamstwo. Bo ciało Flynna było napięte mimo rozluźnienia. Bo swoim dotykiem ciągle mu przypominał i uświadamiał, że mógł (i chciał) napinać siebie i jego również. Bardziej. Mocniej. Intensywniej.

Odpowiedź na te doświadczenia przyciągnęła Flynna bliżej. Tak blisko, że Cain odchylił swoją głowę, rozchylił wargi i zamknął oczy, pozwalając sobie na westchnienie i pomruk. Jego mięśnie odpowiedziały, zapracowały, jego dłoń zsunęła się na kark, druga zacisnęła na biodrze mężczyzny, dociskając się do niego, albo jego do siebie. W tej chwili ciężko się było połapać. Rozgrzane dłonie na jego ciele nie przyniosły dreszczy z różnicy temperatur, ale przyniosły ze sobą wyczekiwanie. Niemal zgrzyt jego zębów, kiedy w jego głowie te ręce już zsuwały się po jego ciele niżej. Otworzył jego oczy, choć nie patrzył na niego. Przez uniesioną głowę spoglądał na sufit, ale tego sufitu również nie dostrzegał. Widział Flynna na kolanach na zielonej trawie. I byłby spojrzał na dół pod wpływem jego słów, ale Fleamont miał na to inny plan. Dla niego, dla nich.

Palił. Ale, kurwa, nie miało to żadnego znaczenia w tej epitomii doznań, jakie jego ręce i usta sprowadzały na jego mały-wielki świat.

A mówią, że upić można się tylko alkoholem.

Teraz to jemu było zimno, kiedy się odsunął i jeszcze wymusił na jego nogach, żeby były tak samo stabilne jak jeszcze pięć minut temu.

- Kieliszki... - Powtórzył bardzo mądrze, spoglądając już całkiem niemądrze na kartony. Trochę jak ciele, które nie rozumie, co się do niego mówi. - Aaaa... który karton potrąciłeś? - Załapał w końcu, wypływając z tych bodźców, które skakały po jego skórze jak te śmieszne diabełki wokół kotła w Piekle. Albo inne spierdolone koniki polne na łące. Ruszył w kierunku kartonów, jakby to było ważne, ale zatrzymał się po dwóch krokach. Obrócił. I ruszył w kierunku kuchni. Zrobił trzy kroki. Zatrzymał. Spojrzał na Edga. - Ty naprawdę chcesz lampki? - Właśnie, LAMPKI. - Albo shoty z kieliszków, tak jeszcze wina nie piłem. - Uśmiechnął się z rozbawieniem i machnął ręką w kierunku stołu sugerując, żeby sobie tam Crow klapnął. Sam wyciągnął z lodówki wino, żeby z otwieraczem położyć je na stół. Razem z kieliszkami. Albo lampkami - według woli Edga! - Obiecuję, że jest tam więcej siarki niż winogrona.



• • •
Sarkazm (rzeczownik) - środek przeciw idiotom. Dostępny bez recepty.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#8
23.12.2023, 03:56  ✶  
Mógłby go mieć tu i teraz - Bletchley nie pozostawił w nim cienia wątpliwości, że miał taką możliwość i nieszczególnie by żałował, jeżeli tylko zechciałby pociągnąć to dalej. Normalnie byłby zachłanny, ale dzisiaj nie chciał - bo skoro był pewien swego, skoro wciąż grała mu w głowie ta sama, spokojna melodia pełna pożądania, nie musiał się wcale spieszyć - zamiast tego ofiarowano mu niebywale miłą okazję do oglądania Caina w stanie kompletnego ociemnienia jeszcze zanim ostatecznie się do niego dobrał. Nawet nie próbował udawać, że mu się to nie podoba - śledził go spojrzeniem uśmiechnięty w taki przyjemny, zaintrygowany sposób. Nie odpowiedział na pierwsze z zadanych mu pytań, jedynie zaśmiał się, stojąc w tym samym miejscu, z dłonią opartą o biodro, na którym jeszcze kilka sekund temu czuł gorący dotyk jego ręki. To był taki lekki chichot - jeden z tych, którego brzęczenie odbija się echem po całym ciele, a instynkt daje znać, że jego źródłem nie jest nic negatywnego - to był brudny śmiech świadczący o równie brudnej myśli. Bo Flynn nie chciał go tylko całować po szyi - on chciał ssać, gryźć, lizać, pluć i miażdżyć - chciał go całkowicie zdominować i reakcją, której oczekiwał w odpowiedzi było właśnie to - rozchylone usta, zaczerwienione wargi, spomiędzy których wydaje się co najwyżej ciche błaganie, przerywane serią niespójnych, sprośnych dźwięków.

Chłopak działał dobrze na kulejącą, pełną szarości wyobraźnię.

- Tak, Cain, te wysokie. Na to się mówi lampki? - Wybiórczość jego wiedzy mogła wydawać się momentami idiotyczna, ale była też czymś, do czego ktoś spędzający z nim tak dużo czasu musiał się już przyzwyczaić. - Brzmi bardziej na określenie czegoś wąskiego, pomyślałbym, że jest do szampana.

Niby kontynuował tę myśl, ale głos miał trochę nieobecny. Kiedy Bletchley odwrócił się w jego kierunku, zobaczył, jak Crow siedzi przy tym wskazanym stole, z nogami niedotykającymi podłogi - prawą stopą wspartą o krawędź krzesła i kolanem podciągniętym do góry i lewą nogą wyłożoną tak, jakby chciał na tym krześle usiąść po turecku, ale nie to było w tym ważne, tylko ta zmarkotniała mina, kiedy wpatrywał się w otwarte okno i myślał o czymś. O czymś, o czym pewnie nie będzie chciał mówić, chociaż te myśli miał tak głośne, że aż drażniły w uszy.

Znowu odpłynął gdzieś w bok - gdyby emocje opisywać muzyką, to w tych kilku sekundach ktoś zagrał na fortepianie szereg nietrafionych nut. Bo kiedy tylko Caina zabrakło obok, a naprzeciwko niego znajdowało się okno z tak znanym mu obrazem Londynu, momentalnie zanurzył się w melancholii, a ta zabrała go niżej, pod ten rozpalony od letniego słońca bruk, pod warstwy kabli, rur i ziemi, tam, gdzie w podziemnych korytarzach zasiadała Fontaine. Sięgały już tutaj, czy wbrew ostrzeżeniom, jakie im zostawił cztery lata temu wciąż kopali w dół, a nie wszerz? Nie wiedział i bał się sprawdzić, bo o ile powrót Caina nie okazał się aż tak dramatyczny, jakby mógł, to... niektóre osoby z jego przeszłości naprawdę powinny w niej pozostać. Lepiej działali jako wspomnienia.

Równie szybko co tam odpłynął, wrócił na powierzchnię. Wszystkim czego potrzebował był jego głos.

- Jak dobrze, już się bałem, że kupiłeś jakieś zawyżone cenowo Bordeaux. - To by była dopiero strata pieniędzy, bo nie chwaląc się oczywiście - Flynn był absolutnym specjalistą w wymiotowaniu po winach z wyższej półki, co stanowiło jeden z ostatnich punktów na liście sposobów na zaimponowanie komuś, kto ci się podobał. - Ale to twoje wciąż trzyma poziom, od jakiegoś czasu mugole pakują to i oranżadę w folię.

Odchylił głowę do tyłu, spoglądając na niego z dołu. Jeżeli Bletchley usiadł na krześle obok, Flynn od razu objął go ramieniem, układając rękę wzdłuż oparcia. Jeżeli gdzieś dalej - nerwowo zastukał palcami w swoje udo, ale nie skomentował tego w żaden sposób, po prostu obserwował go z uwagą. Niezależnie od wszystkiego, opróżnił kieszenie, wyciągając z nich paczkę papierosów, którą położył na blacie. Nie zapalił jeszcze, ale musiał o tym myśleć, skoro po nią sięgnął, bo normalnie nie zwróciłby uwagi na to, że coś go w takiej pozycji uwierało w nogę.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Keeper of Secrets
I am not actually tired, but numb and heavy, and can't find the right words.
Mierzący 182cm wzrostu Cain jest przeciętnej budowy osoby, która coś tam ćwiczy - nie chudy, nie wielce umięśniony. Ma ciemnobrązowe włosy i oczy barwy burzowych chmur, tak ciemne, że z daleka mogą wydawać się czarne. Jego zainteresowane otoczeniem spojrzenie podkreślone jest wiecznymi worami pod oczami.

Cain Bletchley
#9
31.12.2023, 13:58  ✶  

Flynn miał talent - i to nie tylko wobec niego. Cain starał się trzymać to zastanowienie bardzo daleko od siebie. To, co robił taki Flynn Bell, kiedy nie było go z nim. Albo raczej - Z KIM robił. Gdyby się zastanowił, przystanął, nie dawał tak owijać temu Diabłu wokół palca, co by z tym zrobił? Ze swoim smutkiem, ciągotami do wyłączności? Robiłby sceny zazdrości? Pewnie schowałby wszystko do swojego pudełka Pandory i otwierałoby się w najmniej odpowiednich momentach. Jak to bywało ze złośliwością rzeczy martwych. Martwe potrafiły być w końcu dawne uczucia i zaszłe myśli w jego głowie. Tak więc miał talent do tego, żeby ludzie uginali przed nim swoje kolana i chcieli od niego więcej. Na czym polegała jego magia? Na tych pieskich oczach? Na uśmiechu, który był jak malowana kaplica sykstyńska. Uświęcony, upiękniony, doskonały w całości. Cain niby nie starał się dopatrywać w tym niczego, nie poszukiwać sensu, bo gdy o to pytał - sens nie istniał. Słyszał tylko bicie swego serca i to pragnienie, żeby go trzymać, żeby go obejmować, żeby otrzymywać jego pieszczoty. Wracały do niego wszystkie myśli, choć mawiali, że z trwogą zwracało się do Boga. Boga... Nie był artystą, ale artystycznie próbował go namalować. Swoimi myślami. Swoimi porównaniami. Naprawdę jak jakiegoś pierdolonego świętego, który objawił mu się jak archanioł Marii Boskiej. I mieszał mu w głowie jak Cleo mieszała śmietanę. Tak i ten talent doprowadził do zmroczenia.

- Co? - Uśmiechnął się, trochę krzywo, ale to nie w negatywnej reakcji. Wręcz przeciwnie, bo spojrzenie i śmiech Flynna mówił mu bardzo wyraźnie, że czarnowłosy właśnie knuł jakieś tajne, sprośne myśli, które zamierzał wprowadzić w grę. Teraz czy później, nie miało to znaczenia. Oczekiwanie nie było niemiłe - przynajmniej do pewnego stopnia. Bo był taki próg, gdzie Cain po prostu nie wytrzymywał napięcia. I bywało to całkowicie randomowe, niekoniecznie podczas sprośnych żartów czy czułości. Mogła panować cisza i mogło dziać się zupełne nic - pozornie. Bo w jego mózgu buzowała fala myśli i emocji. Wystarczyło tylko pchnąć tę machinę... a Fleamont perfekcyjnie wiedział, jak. Czy on posiadał jakąś instrukcję obsługi do Caina i jemu podobnych - nie wiedział. A może po prostu się tej instrukcji nauczył, opracował sam. Miał łeb jak sklep i podziwiał jego prace, zdolność do rozbierania mechanizmów i ich składania. Człowiek był jak taki mechanizm. Po prostu bardziej nieprzewidywalny i nie nastawiony na jednozadaniowość.

- Hmph. - Lampki, kieliszki... - Właściwie to nie wiem. - Przyznał po chwili zastanowienia, po przeszukaniu swojej biblioteki słów, wiedzy i wspomnień. To było jak przeszukiwanie archiwum - tylko o wiele bardziej chaotycznego, choć brunet starał się go utrzymywać w formie białej, idealnie rozłożonej przestrzeni niezastąpionej w swoim ładzie. - U mnie w domu na te małe gówna do wódki mówiło się kieliszki. Na całą resztę, co ma te długie nogi - lampki. - Natomiast jak wyglądała PRAWIDŁOWE nazewnictwo... - Jak wygląda prawidłowa nomenklatura to nie wiem. - Kieliszki - albo lampki - zostały jednak postawione na stole razem ze schłodzonym winem. I tu się zatrzymał.

Zatrzymał, bo zapatrzył na Flynna. Na jego zmizerniałą minę. O czym myślisz? Zawsze się nad tym zastanawiał. Co krok, co ruch. Co działo się w jego głowie, jak działała, ile rzeczy pałętało się w jego biednej czaszce. Czy bardzo się męczył i czy znów coś nieprzyjemnego nim targało?

- O czym myślisz? - Zadał to pytanie, którego nie zadawał bardzo często. Może to błąd, może powinien właśnie o to pytać zawsze, kiedy go to intrygowało. Ale wydawało mu się to nieprawidłowe. Z jakiegoś powodu... żeby nie poruszać niektórych ran i blizn? Powiedział ostatnio, że będzie żałował. Tego, że nie zajrzał do jego głowy. Nie wydawało mu się, żeby mogło tak być. - Oranżada jest spoko, niech pakują je razem. - Uśmiechnął się, uspokojony, że Flynn bardzo gładko wrócił tutaj, do niego, nawet jeśli przez moment odpłynął... gdzieś. W świat mu niedostępny. Ciekawe, czy Flynn sobie zdawał sprawę, jak wiele szacunku Bletchley żywił do tego świata? Świata Fleamonta Bella, który nie znał swoich rodziców.

Flynn mógł być spokojny, bo Cain usiadł tuż obok.

- Dobra, to jak się w to gra. - Przesunął wino po blacie w kierunku Flynna sugerując, żeby rozlał, a sam otworzył pudełko i spojrzał z jednej i drugiej strony na wieczko. A potem do wnętrza w poszukiwaniu... jakiejś karteluszki, która zdradziłaby sekrety tej dziwnej gry, którą uwielbiano w szkole.



• • •
Sarkazm (rzeczownik) - środek przeciw idiotom. Dostępny bez recepty.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#10
31.12.2023, 20:04  ✶  
Objął go więc ramieniem, w nienachalny sposób - nie robił tego po to, żeby go do siebie przysunąć lub wymusić uścisk, bardziej po to, żeby wyznaczyć swoją przestrzeń, a Cain był ważnym elementem tej przestrzeni. Poprawne nazewnictwo kieliszków nieszczególnie ujęło jego uwagę - porzucił temat. No bo mógł niby dopytać o to kiedyś jednego z tych znajomych, którzy mieli w domu kilka rozmiarów łyżek i z jakiegoś powodu wiedzieli, do czego służy każda z nich, ale to była ta kategoria wiedzy, jakiej nie zapraszał do pałacu swojego umysłu. No bo po co - to nie miało większego znaczenia. Zasady dobrego wychowania, życie zgodnie z obyczajem społecznym - to wszystko było stosem zupełnie niepotrzebnych mu regulaminów, których i tak nie zechciałby przestrzegać. Wymuskał z nich co prawda kilka rzeczy miłych. Drobne tradycje, jak choćby to stukanie się szkłem w Nowy Rok. Ale jak ono się nazywało, jaki powinno mieć kształt - to zbywał słuszną w swojej opinii obojętnością. To nie szkło się liczyło, tylko hałas, zapach dymu roznoszący się po okolicy, błyski, smak niedobrego szampana ściekającego ci po gardle i uśmiech tego, z kim spędzałeś pierwszy dzień ze świeżego kalendarza.

Liczyły się emocje. Liczyło się to, czego doświadczało się zmysłami i sercem.

Przygryzł wargę, kiedy usłyszał zadane mu pytanie. Od razu wydał się w tym, że to było jedno z pytań, na które nieszczególnie chciał odpowiadać, ale też... Powiedział już sobie nie raz, że kiedyś powinien zacząć. Nawet jeżeli robił to zdawkowo, jeżeli pomijał najważniejsze fakty, albo doprawiał słowa drobnymi kłamstewkami, powinien częściej coś mówić.

Jeszcze gdyby słowa chciały z nim współpracować...

- O Ścieżkach - przyznał. Dwa króciutkie słowa wydawały się być dla niego tak wielkim krokiem, że sam się tym przeraził. Pocałował Caina w skroń, a później wziął od niego to wino, nie czując w sobie siły do drążenia tego tematu głębiej. Może gdyby faktycznie spił się tym winem bardziej niż wypadało, ale teraz... Wystarczyło mu, że powiedział prawdę. Zamiast za gadanie o rzeczach, które go wewnętrznie męczyły, wolał posiłować się z korkociągiem. Jasne - takie rzeczy można było robić magią i wyszłoby to pewnie zgrabniej i szybciej, ale zawsze kiedy człowieka atakowała fala niezręczności, to od razu chciał zrobić coś z rękoma. Zmiana pozycji, proste zadanie - czyściło ci to głowę lepiej niż cokolwiek innego.

- Aaaa - próbował przywołać z pamięci, jak to dokładnie działało - w Kotle dzieci grały w to tak, że miały w rękach plik kart i dawały je sobie, a ten, kto je dostał, musiał odpowiedzieć na pytanie. Nas jest dwójka, to równie dobrze możemy losować. - Oh takie gry były zawsze okrutne - bo zawsze był ten ktoś, kto żadnych kart nie dostawał. Bell rozumiał, jak bolesne to było, widział te smutne spojrzenia, ale kompletnie nie potrafił się z tym utożsamić. Nigdy przecież nie narzekał na powodzenie, ale...

Wino wydało z siebie głośne „pyk”, a on nalał im je do... kieliszków? Lampek? To miało jakieś znaczenie? Co najwyżej takie, że je przelał.

...ale nienawidził takich gier. I zawsze się o nie obrażał. Albo zbywał wszystkich milczeniem.

Podał mu jego wino, a sam wyciągnął przypadkową kartę ze środka talii. Odwrócił ją i wydał z siebie krótkie „oh”, bo jej treść brzmiała: „9, za co w swoim życiu jesteś najbardziej wdzięczny?” i w pierwsze reakcji Flynn uniósł to swoje szkło do góry, żeby się z nim stuknąć jak w tego Sylwestra, bo odpowiedź była prosta.

- Za ludzi chcących być wokół mnie.

I ta ręka, którą zabrał, żeby otworzyć butelkę, wróciła na swoje miejsce. Jak na znak, że wliczał go do tego grona.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Cain Bletchley (14344), The Edge (14108)


Strony (4): 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa