• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 5 6 7 8 9 10 Dalej »
[23.04.1972] Bez słów | Olivia & Laurent & Aydaya

[23.04.1972] Bez słów | Olivia & Laurent & Aydaya
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
13.12.2023, 00:11  ✶  
Czyżbym ja prosiła o za dużo znów?
Tyś mi dał i zabrał bez słów, bez słów
Bez słów

Pióro przesuwało się gładko po papierze, ale nie był to czysty pergamin. To była gazeta. Laurent siedział w salonie, drzwi tarasowe były szeroko otworzone - można było przez nie wejść swobodnie, ignorując zupełnie zamknięte, frontowe drzwi. Przy nich leżał Duma. Spał. Ale wystarczył jeden ruch, który dotarłby do jego szpiczastego ucha, żeby podniósł swój łeb. Zaraz miało się to stać - jarczuk miał wyczuć obecność Olivii, którą znał już dobrze. Jej dotyk, jej zapach. Jej osoba zlała się z tym miejscem, chociaż wcale nie stała jego jednością. Laurent pilnował wielu rzeczy w swoim życiu osobistym. Głównie tego, żeby nie mieć problemów ze związkami i ewentualnymi plotkami, które by się mogły pojawić. Że ta i tamta stała się wybranką, że tak wypada albo nie wypada. Były pewne granice, których przekraczać nie chciał. Inne - których przekroczyć nie mógł. Ponoć było to dobre tak długo, jak nikogo nie raniło. Więc? Nie raniło? Mogło nie ranić? Kosmos nie składał się z samych przychylnych gwiazd i skłonny był do złośliwego migotania. Zesłania czarnego psa, Omenu, który zwiastował śmierć. A może ostrzegał przed śmiercią, tylko ludzie to opacznie rozumieli. Lęk i strach przed negatywem był pisany barwą niebieską. Taką samą, jak tusz spływający z pióra w jego palcach, które właśnie skończyło podkreślać jedno ze zdań będących wypowiedzią badacza rozwodzącego się nad delikatnością kości istot latających oraz wpływem diety na ich kondycje i zdolności do samego lotu. Oczywiście w mowie o stworzeniach hodowlanych czy trzymanych w przestrzeni wymagających zajmowaniem się ich. Dla porównania stawiano te dzikie. Niektóre stworzenia sprawiały, że chciało się rozchylić usta, by powiedzieć, że są cudem. Czy to naprawdę był cud? Podobno można było na nie liczyć. Podobno nie było słowa "niemożliwe" w świecie magii. Laurent jednak lubił wiedzieć. Szczególnie, że czuł odpowiedzialność za ten rezerwat. Musiał czuć. Przecież był jego.

Niebieskie oczy spoglądały na niebieski tusz. Tusz prowadziła dłoń z ręką w jasno niebieskiej koszuli. Siedział na kanapie z niebieskim kocem zarzuconym na obicie. Gdyby wstał - spojrzałby na równie niebieskie morze. A potem powiedziałby, że na świat, mimo tego, patrzy przez różowe okulary. Gdybyś pytała głębiej może pojawiłaby się ta prawdziwa, właściwa barwa. Niebieski do niego pasował. Pasował aż za dobrze.

Laurent podniósł spojrzenie na zegar na kominku zza okrągłych okularów, nad którym wisiał piękny obraz w złotej ramie prezentujący piękne selkie wynurzające się z morskich fal o ciemnych włosach - prócz jednej o włosach barwy platyny. Obraz, do którego obecności był już bardzo przyzwyczajony, a i tak potrafił spoglądać na niego z nostalgią. Czasem z uśmiechem, a innego razu - ze smutkiem. Tym niebieskim kolorem, które przeczyło temu, że każde serce jest czerwone. Odłożył pióro do kałamarza na stoliku kawowym, złożył gazetę i ułożył ją zaraz obok.

- Migotku, posprzątaj proszę. Podamy zaraz herbatę. - Skrzat pojawił się od razu, pokłonił się i zaczął zbierać rzeczy ze stolika. Laurent zdążył wstać z kanapy i nawet nie ściągnął okularów z nosa, kiedy zobaczył, jak Duma podrywa łeb. Zawsze - najpierw on, daleko potem jakiekolwiek pukania, kroki... chyba że mowa była o teleportacji. Wtedy to była zupełnie inna para kaloszy. Uśmiechnął się i skierował do drzwi, by wyjść na zewnątrz, obejmując się rękoma. Zimno. Zimny wiatr trzaskał włosami i przenikał przez ubranie. Morski wiatr zawsze potrafił przetrzepać skórę i należało mieć do niego zdrowy szacunek. Pamiętać, że tutejsze temperatury nie równały się tym londyńskim. - Dzień dobry, Olivio. - Uśmiechnął się w stronę kobiety i gestem dłoni zaprosił ją do środka, by ją przepuścić i zamknąć za nią drzwi. Duma ruszył się ze swojego honorowego miejsca, pomerdał ogonem, podstawił jej łeb, domagając się pieszczot w pierwszej kolejności.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#2
13.12.2023, 00:39  ✶  
Olivia była zdenerwowana. Nie zdenerwowana w sensie złym - zdenerwowana w sensie ogromnego stresu, który targał jej ciałem od samego rana. Poprosiła Laurenta o spotkanie, bo chciała poznać odpowiedzi. Sypiali ze sobą od dłuższego czasu, ale fizyczna przyjemność nigdy u Olivii nie szła w oderwaniu od tej emocjonalnej. Pokochała Laurenta całym sercem i całą duszą, lecz znała granice, które jasno wyznaczył, i rozumiała je. Szanowała to, że nie chciał się z nią pokazywać, że omijali miejsca, w których mogli ich zobaczyć. Rozumiała naprawdę wiele.

Ale nie mogła tak o zignorować uczucia, które wykręcało jej żołądek bardziej niż przy teleportacji. Uczucia, które sprawiało, że miała wrażenie, że nie mogła złapać oddechu, że nie była w stanie ustać na miękkich nogach. Bo to, że się zakochała, wiedziała już wcześniej. Teraz jednak po prostu bała się, że wszystko posypie się jak domek z kart, bo Laurent mówił słodkie słowa, szeptał czule do jej ucha i sprawiał, że czuła się kochana, leczy czy w ogóle odwzajemniał jej uczucia? Nie była pewna.

Gdy zjawiła się w New Forest, jej obawy były jeszcze większe. Lodowaty wiatr szarpał jej rudymi włosami i próbował zerwać ciepłą kurtkę, którą się owinęła. Nie udało mu się, lecz przyjemnie schłodził rozgrzaną skórę na jej twarzy. Trochę orzeźwił jej umysł, który był teraz pełen plątaniny myśli, niekoniecznie pozytywnych.
- Witaj, Laurencie - uśmiechnęła się do Prewetta słabo, wchodząc do środka i wyciągając rękę z kieszeni spodni, by pogłaskać Dumę po głowie. Podrapała go za uchem, na chwilę przyjmując swój zwyczajowy, beztroski wyraz twarzy. Zaraz jednak, gdy powróciła wzrokiem do Laurenta, spoważniała. Ona sama była jak otwarta księga, widać było, że przyszła tu z jakimś problemem. - Dziękuję, że mnie zaprosiłeś.
Wymienianie drobnych uprzejmości leżało w jej naturze, przynajmniej od tych kilku lat. Naprawdę była wdzięczna, że mogli się spotkać tu, a nie kryć... gdziekolwiek. Bo kolejne schadzki to było ostatnie, czego potrzebowała w tej chwili. Wyprostowała się, przestając na chwilę drapać psa, by przejść obok zwierzęcia i stanąć przed Prewettem. Zawahała się - normalnie by go uściskała lub pocałowała w policzek. Teraz jednak, w tym miejscu, wydało jej się to mocno nie na miejscu. Posłała mu więc słaby uśmiech.
- Możemy porozmawiać?
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
13.12.2023, 09:53  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.12.2023, 10:43 przez Laurent Prewett.)  
Taki wyraz twarzy tej czerwonowłosej piękności to było coś nowego. Nie dlatego, że nigdy nie widział jej przejętej, zdenerwowanej. Widział. Otwarta księga jej emocji, szczególnie kiedy ją przeczytałeś, była oczywista, literki wyraźne, słowa składały się w zgrabną całość. Mógłby zacząć czytać... Tylko czy wtedy sam nie stałby się księgą zamkniętą? Przejętą żywcem przez nie swoje emocje i nie swoje sprawy. To, czy chciał czy nie chciał miało znaczenie trywialne w całym jego życiu. Chcieć można wiele. Móc można co najwyżej chcieć. Jej wzrok, jej krok, jej rytm serca, którego nie słyszał, a który sobie wyobrażał. Stało się coś złego. Chciałoby się napisać, że MIMO TO nie pożałował jej uśmiechu, ale to byłoby kłamstwo. Bo przecież nie pożałował jej uśmiechu właśnie dlatego, a nie pomimo. Dlatego, że kiedy coś złego się w twoim życiu dzieje to potrzebujesz tym bardziej oparcia, miłego słowa, dobrego gestu. Tym bardziej chcesz czegoś ciepłego, kiedy ogarniał cię chłód. Jak ten wiatr targający nie tylko włosami i ubraniem. Mógł potargać również serce, jeśli się z nim nieostrożnie obchodzisz.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - Spojrzał na nią ciepło, zamykając drzwi i odbierając od niej sweterek, płaszcz czy w czymkolwiek innym przyszła. W końcu nie była tutaj obca, ale przez te miesiące znajomości poziom kurtuazji Laurenta względem niej nie opadł ani trochę. Zawiesił jej ubranie na wieszaku i ruszył naprzód, pozostawiając ją z psem, żeby dopilnować, czy zastawa już znajduje się na stoliku w salonie. - Tak mocno wieje, że niestety nie mogę zaproponować herbaty na tarasie. - Z salonu, z wielkich okien i otwartych drzwi był taki widok na morze, że nie trzeba było tarasu, żeby je podziwiać. Tym nie mniej sam wolał spędzać czas raczej na zewnątrz, skoro już mógł podjąć gości. Stety czy niestety pogoda zobowiązała. Chciał nawet mówić coś dalej, wtopić ją w spokojną atmosferę, ale usłyszał jej kroki, obrócił się, a ona stała przed nim. Z hasłem bardzo kluczowym. Bo przecież mogli rozmawiać. Zawsze i wszędzie, tu i teraz tym bardziej. Bez wścibskich oczu i uszu. A jednak zapytała o to. Nie usiadła, nie wyznała, że ma kłopot, że... Ach. Odsunął krzesło w jadalni zapraszając ją na nie, a sam usiadł obok, na miejscu gospodarza.
- Zawsze możemy porozmawiać. - Zapewnił ją łagodnie, chociaż niepokój uderzył w niego. Kiedy kobieta przychodzi do ciebie z taką miną i jeszcze pyta czy Możecie POROZMAWIAĆ to niczego dobrego nie wróżyło.


○ • ○
his voice could calm the oceans.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#4
13.12.2023, 10:09  ✶  
Kurtka wylądowała na wieszaku, a ona objęła się i potarła ramiona, by trochę się rozgrzać. Rozumiała, czemu Laurent kochał New Forest, ale nie rozumiała, dlaczego musiało tu być tak okropnie zimno. Gdyby miała tutaj mieszkać, ciągle chodziłaby chora. Każdą wizytę zresztą przypłacała herbatą z miodem czy eliksirami pieprzowymi, tak na zaś. Nienawidziła chorować i nienawidziła, gdy było jej zimno. Olivia była typem kobiety, która lubiła kąpać się we wrzątku, lubiła wygrzewać się na słońcu - paradoks, że mieszkała akurat w Londynie, gdzie tego słońca było tyle o ile. Może powinna pomyśleć o jakichś ciepłych krajach? Albo bardziej umiarkowanym klimacie. Niby kiedyś miała zamieszkać we Francji, u siostry, ale po pierwsze to nadal była na nią obrażona, że ta przestała się odzywać, a po drugie - francuski był okropnym językiem. Nie potrafiła zrozumieć Francuzów nawet wtedy, gdy ci mówili po angielsku. Co najlepsze: rzadko kiedy to robili, z tego co wiedziała. Przy niej używali angielskiego, ale co z tego, jak i tak rozumiała co drugie słowo?

Olivia zapatrzyła się na wzburzone morze. Nie była to cisza przed sztormem, morze żyło własnym życiem. Tafla prawie nigdy nie była gładka, nie było dnia by nie pojawiły się na nim fale, w przeciwieństwie do akwenów zamkniętych, jak jeziora. Quirke pomyślała, że powinna mieć większy szacunek do tego żywiołu (szkoda, że za kilka miesięcy nie będzie pamiętała o tej myśli). Usiadła na krześle i złożyła zimne dłonie na kolanach, wbijając wzrok gdzieś w ziemię. Nie była dobra w takich rozmowach, nie wiedziała jak ma się zachować. Przy Laurencie czuła spokój - miała wrażenie, że świat się zatrzymuje, a jej myśli nagle stają się spokojne i ułożone. Dzisiaj jednak tego nie czuła, wręcz przeciwnie. Może dlatego, że trochę spodziewała się odpowiedzi? A może dlatego, że miała jakąś taką nadzieję, że jednak będzie inaczej niż to, co przewidywała? Ta niepewność była najgorsza.
- Wiem i za to ci dziękuję - powiedziała niewyraźnie, zerkając na Laurenta niepewnie. Włosy miała potargane wiatrem, tym razem mocniej niż zazwyczaj. Nie pasowali do siebie - on był ułożony, spokojny, dystyngowany. Ona była jego kompletnym przeciwieństwem. Była impulsywna, nie dbała o pozory, a spokoju to nie odczuwała nawet we śnie. Niby przeciwieństwa powinny się przyciągać, ale tu jakoś tego nie czuła. To znaczy z jego strony: bo ze swojej czuła, to było jasne. - Nie wiem jak zacząć, nie jestem dobra w takie rozmowy. Laurencie, męczę się.
Zaczęła, nieco unosząc głowę. Nie musiała tego nawet mówić - umęczenie widać było gołym okiem w jej niebieskich oczach.
- Męczy mnie to, że musimy się ukrywać, że nie możemy pójść nigdzie normalnie, jak para. Męczą mnie granice, które wyznaczyłeś. Męczy mnie, że codziennie wyczekuję twojego listu, że nie mogę się skupić na codziennych zadaniach. Mam wrażenie, jakbym się dusiła, a jednocześnie że tylko przy tobie mogę oddychać - powiedziała, zaciskając ręce na kolanach. Trzęsły się tak samo jak jej podbródek. Nie płakała, ale chyba była blisko. - Laurencie, czy ty mnie kochasz?
Może powinna od tego zacząć, bez tego dramatycznego wstępu, ale nie pomyślała, że tak byłoby łatwiej.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
13.12.2023, 16:43  ✶  

W swoim odruchu chciał podejść do niej i pomóc jej się rozgrzać. Potrzeć trochę te ramiona tak, jak ona to robiła, choć pewnie jego dłonie były też zimne to i tak cieplejsze od lekko zmarzniętych palców przez morski wiatr. Przytulić, bo nigdy nie było cieplej niż w chwili, kiedy ktoś stoi przy tobie. Ciało przy ciele, które możesz rozgrzać sobą i które ogrzewa i ciebie. Chciałoby się powiedzieć, że nie było chwil, w których było to nieprzyjemne, ale były. Kiedy temperatura była zbyt wysoka i grzało cię słońce to nagle pełna i ciągła bliskość drugiej osoby potrafiła być niekomfortowa. Teraz na nadmiar temperatury narzekać zdecydowanie nie mogli. Odruch jednak został zwalczony. Nie odbił się nawet drgnięciem w swoim echu. Rozbił na murach przyzwyczajeń, bo dzisiejszy dzień odbiegał od normy i odbiegało od normy to, jak Olivia na niego spoglądała. Albo właśnie jak niekoniecznie chciała spoglądać. Sposób, w jaki usiadła, przywitała się, kiedy unikała spotkania fizycznego - przynajmniej takie odebrał wrażenie. Nie szczędził jej w końcu czułości, kiedy mogli sobie na to pozwolić w chwilach tak lekkich jak prywatna przestrzeń jego domu. Właśnie - lekkich. Słowo klucz, tylko klucza zabrakło. Nie został wpięty w zamek. Olivia została od niego odsunięta, albo sama się odsunęła. Przekraczanie wyznaczonej granicy aktualnie przez nią odpadało. Przynajmniej na ten moment, kiedy nie wiedział, co się dzieje.

Nie ponaglał jej i nie pośpieszał, ale on nie kierował oczu na morze. Najpierw wpatrywał się w nią, ale sam czuł się lepiej, kiedy ktoś nie przenikał go spojrzeniem, jakby czekał tylko na to, co powie. Jakby mógł w tym, co powie, popełnić jakiś karygodny błąd i zostać skazanym na piekielne otchłanie. Nie, nie wywierał na niej presji. Mogli tak siedzieć i następnych dziesięć minut. Może wtedy by powiedział, czy na pewno powinno tak siedzieć, bo przecież narastający stres i nerwy na pewno nie pomagały w mówieniu czegokolwiek. Gdzieś po drodze pewnie by zagaił, czy może jej jakoś pomóc w tym, co chce powiedzieć, co zrobić, co się stało... może. Nie było takiej potrzeby, bo Olivia rozchyliła swoje usta i kiedy już to zrobiła to dźwięk sam powiódł ją dalej. Przełożył myśli na struny głosowe - bardzo to lubił. Jej bezpośredniość. Jej autentyczność.

- Możesz mi powiedzieć wszystko i zacząć od wszystkiego. Nawet jeśli to opowieść od tyłu - postaram się za nią nadążyć. - Męczy się. Ach, przeczuwał, do czego to mogło zmierzać. Ale nie zamierzał wcale przed tym uciekać. Ostatnie, czego chciał dla niej to tego, żeby się męczyła. Żeby cierpiała. Nie do tego dążył, nie tego chciał... ona na pewno też nie. Kiedy złapał jej kontakt wzrokowy to rzeczywiście - jej własne słowa odbijały się w zwierciadłach jej duszy. Jakimś pragnieniem. Niespełnioną potrzebą, która drążyła jej ciało i zatykała. Tworzyła pustkę w jej głowie i sercu, chociaż jednocześnie była to zajęta przestrzeń. Więc co? Takie pustki można tylko zapełnić w jeden sposób - drugą osobą. To zawsze musiały być dwa pasujące do siebie elementy. W innym wypadku... należało ją od siebie odciąć.

I padły słowa, których, o zgrozo, nie chciał słyszeć. Bo nie chciał, żeby padały z jej ust. Bo tworzyły nieszczęście - jej nieszczęście. Choć odpowiedź z jego strony nie była oczywista. Zakochanie - oj tak, kiedy byli razem, kiedy dotykał jej ciała, to przecież było zakochanie. Adorował ją. Ale - miłość? Potrafił to odróżnić. Już tak. Różnica zaś była ogromna. Nie zamierzał mieszać jej teraz w głowie, próbować się tłumaczyć, bo chyba nie było niczego gorszego ponad to. Chciał złapać jej dłonie, przytulić, przesunąć palcami po policzkach. Prawie płakała. I pewnie zaraz płakać zacznie. Serce mu pękało, kiedy na nią patrzył. Głupi, głupi Laurencie...

- Nie, Olivio. To nie jest miłość i nigdy nią nie będzie. - Powiedział cicho. Można takie rzeczy powiedzieć na milion sposobów i milion razy delikatniej. A potem spodziewać się miliona możliwości, że jednak druga strona nie zrozumiała tego odpowiednio i robiła sobie nadzieje. A to było jeszcze gorsze. Nie pozwoliłby na to, żeby ją skrzywdzić, jakkolwiek to spotkanie miałoby się nie skończyć. Nawet jeśli miałby jej już więcej nie zobaczyć... a bardzo by tego nie chciał. Była mu droga. Bardzo droga.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#6
13.12.2023, 19:37  ✶  
Zabolało, chociaż spodziewała się takiej odpowiedzi. Sam przecież wyznaczył tę granicę, od początku mówił jej, na czym polega ta relacja. Ale jednak, w swojej głupiej naiwności, myślała przez moment, że może zmienił zdanie, że może ta granica została przesunięta. Ale nie, trwała nadal, niewzruszona, niczym góra lodowa. Tak jak on sam, bo jak inaczej nazwać kogoś, kto tak usilnie obstaje przy swoim, raniąc inne osoby? I co z tego, że robił to nieświadomie, bo że nie chciał jej skrzywdzić, to była bardziej niż pewna. Ale skrzywdził, chociaż może to była jej wina? Ach, głupia, głupia Olivia. Łzy same spłynęły po policzkach rudowłosej, ale zanim Laurent mógł się przyjrzeć, Olivia opuściła głowę, żeby włosy przesłoniły widok na jej twarz. Złączyła drżące dłonie, żeby opanować to drżenie - nie tylko ich, ale i całego ciała.

Zaskakujące, że Laurent widział ją w takich chwilach, bo przecież ona nienawidziła pokazywać, że jest słaba. Nie od momentu, w którym jej ufność - a może głupota? - sprowadziły na nią nieszczęście. Przez wiele długich miesięcy była zupełnie inną osobą, która uważała uczucia za słabość i ich nie okazywała. Prawie wtedy umarła. Potem stało się na odwrót - chciała być kimś innym i usilnie obdarzała ludzi zaufaniem, co skończyło się kolejną wizytą w Mungu przez lądowanie na drzewie, gdy pchniętą ją zaklęciem w Portsmouth.

Kim miała być teraz?

Którą Olivię miała wybrać? Czy tą, która teraz wstanie, wściekła że zabawił się jej uczuciami? Tą, która powinna przewrócić stolik, potłuc filiżanki i spoliczkować Prewetta? Miała ochotę - chciałaby zobaczyć, jak jego blada skóra czerwienieje pod wpływem uderzenia. Jednak gdy zbyt długo przywdziewasz różne maski, to w pewnym momencie staje się to twoją zgubą i nie wiesz, kim jesteś. W tej chwili Olivia stała właśnie przed tym dylematem, bo przecież istniała inna ona, o której już zapomniała.

Czy miała wybrać tamtą drugą Olivię? Która otrze łzy, poda Laurentowi rękę i cicho wyślizgnie się z posiadłości New Forest, by nigdy więcej nie odezwać się do Prewetta? Czy miała wybrać Olivię, która na widok jego twarzy będzie odwracać wzrok i udawać, że się nie znają? Nie potrafiła zdecydować, bo serce bolało ją tak mocno, że nieomal czuła fizyczny ból. Jednocześnie nie potrafiła powstrzymać łez, które samoistnie staczały się z oczu. Czy mogłaby to zrobić? Czyż nie przyszła tu po to, by przestać się męczyć?

- Rozumiem - powiedziała w końcu, ocierając oczy opuszkami palców. Nie dbała o to, że się rozmazała, że miała czerwony od płaczu nos. W gruncie rzeczy płaczące kobiety nie były tak urocze, jak to opisywano w książkach. Czerwony koniuszek noska, kilka kropelek na twarzy wzdłuż policzków i drżący podbródek. W tym widoku nie było absolutnie nic uroczego, chociaż niektórzy usilnie próbowali to romantyzować. - Chciałam ci jednak podziękować.
Zadecydowała - wybrała trzecią opcję, bo przecież nie mogło być za prosto. Z nią nigdy nie było. Ta trzecia Olivia, którą kiedyś była, bywała lekkomyślna tak jak obie Olivie wspomniane wcześniej. Nie była jednak zrozpaczona czy agresywna, każda z osobna. Nie będzie wywracać stolików czy rzucać się na ziemię i błagać o to, żeby jednak ją pokochał. Ta trzecia Olivia, którą pogrzebała dwa lata temu, była... zapomniana, trochę zakurzona, ale była nią samą. Miała cechy wszystkich tych masek, które przywdziewała, lecz żadna z nich nie była tak intensywna, przerysowana.
- Wiesz, jeszcze wczoraj bym zbiła tą śliczną porcelanę, którą masz w domu - powiedziała, lekko się uśmiechając. Otarła oczy rękawem czarnego swetra, jakby przewidziała, że zjawiając się w New Forest będzie musiała coś pożegnać, zakończyć. - Ale w gruncie rzeczy właśnie zrozumiałam, że nie mogłabym tak żyć, tak jak ty.
Lekko się wyprostowała i potoczyła spojrzeniem po ślicznym pomieszczeniu. Wszystko tu było dopieszczone, wyczyszczone, bez kapki kurzu. Skrzaty domowe, ocieranie łez pieniędzmi, kupowanie wysp, wycieczki do Chin. I ta obłuda.
- Żal mi ciebie, Laurencie - nie powiedziała tego, żeby go zranić, chociaż mógł to odebrać. Głos jednak miała łagodny, wyciągnęła nawet dłoń, by ścisnąć jego rękę. - Nie dlatego, że jesteś żałosny, bo nie uważam cię za takiego. Ale dlatego, że w twoim świecie nie ma miejsca na prawdziwe uczucia. Wszystko musi być idealne, ty musisz być idealny. A idealne istnieje tylko w chwili, kiedy druga osoba dostrzeże twoje słabości i wady i je zaakceptuje. W twoim świecie, w twoim życiu - nie ma miejsca na tę drugą część. Dałam się ponieść tym pięknym chwilom, ale chyba czas na pobudkę i powrót do realnego życia. Wierzę, że chciałeś dobrze, ale na przyszłość uważniej dobieraj obiekty swojego zainteresowania. Osoby niższego stanu, takie jak ja, nie są przyzwyczajone do życia, które wiodą osoby twojego pokroju. Szukamy czegoś prawdziwego, a nie wypełnienia pustki, spowodowanej nudą, dlatego upadek boli kilka razy mocniej.
Zabrała dłoń. Może była odrobinę brutalna, ale słowa, które płynęły z jej ust, były szczere. A za tę szczerość kiedyś ją cenił. W tej chwili jednak zranił ją i pewnie minie sporo czasu, zanim Olivia się po tym pozbiera. Ulżyło jej jednak, bo w gruncie rzeczy te odczucia zawsze gdzieś w niej siedziały. Łzy powoli przestawały lecieć - zostawiły na jej policzkach ślady tuszu, który rozmazał się również w kącikach oczu. Ale w tych oczach właśnie Laurent mógł zobaczyć spokój.
- Zawsze będę cię kochać, ale chyba potrzebowałam twoich słów żeby zrozumieć, że to nie jest ten rodzaj miłości, którego poszukuję. Którego ty poszukujesz - czy Laurent w ogóle był zdolny do miłości? Przecież tak dobrze im było razem, przynajmniej przez chwilę. Myślała, że to to, ale zderzyła się z górą. Bolało, ale już nie chciała uciekać przed konsekwencjami. - Pomogłeś mi, pewnie nieświadomie, ale za to jestem ci wdzięczna. Dlatego chcę, żebyś wiedział, że pomimo że wbiłeś mi nóż w serce, to nie zapomnę tego roku. Wyciągnąłeś ze mnie to, co najlepsze, ale czas żeby nasze drogi się rozeszły. Mam nadzieję, że znajdziesz osobę, przed którą się otworzysz i która zaakceptuje cię w każdym calu. Nie tego Laurenta, którego pokazujesz wszystkim, ale tego prawdziwego, którego ukrywasz pod płaszczykiem ideału.
Chyba po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna zachowała się tak, jak należy. Wróciła Olivia sprzed tragedii, dzięki Laurentowi stała się kimś, o kim zapomniała. Za to była mu cholernie wdzięczna, chociaż być może słowa, które wypowiadała, nie do końca o tym świadczyły. Ale przecież wiedział, że nigdy nie była dobra w tego typu rozmowach. Dlatego z pewnym wahaniem wyciągnęła dłoń i jeśli się nie odsunął, to pogłaskała go po policzku.
- Jesteś dobrym człowiekiem, Laurencie, tylko się trochę pogubiłeś. Ale znajdziesz w końcu osobę, która skieruje cię na właściwe tory. Tak jak ty mnie w tej chwili.
Turecka piękność Prewettów
Czarna Madonna Anglii

Aydaya Prewett
#7
18.12.2023, 23:24  ✶  

Aydaya była umówiona, aby odwiedzić Laurenta w jego przybytku, szumnie przez niego zwanym Rezerwatem. Zdaniem kobiety, póki co to do takiego mógł co najwyżej aspirować za kilka lat i sporo zewnętrznych dotacji później. Chociaż oficjalnie New Forest działało pod egidą rodu Prewett, to w istocie było zakursem jej syna aby uniezależnić się od rodowej fortuny i uczynić w tym świecie coś swojego. O ile mogła rozumieć potrzebę wykazania się poprzez ciężką pracę rąk własnych, o tyle uważała, że zupełnie zbytecznym było pozyskiwanie jakichś bliżej nienazwanych zewnętrznych sponsorów. Była pewna, że przy przedstawieniu odpowiedniego biznesplanu i wprowadzenie ewentualnych zmian i poprawek, nakłoniłoby Edwarda do przeznaczenia pewnych funduszy na otwarcie Rezerwatu.

No cóż, rzecz już była, więc pani Prewett postanowiła, że zamiast na siłę próbować przemówić swoim mężczyznom do rozumów, może sama obejmie New Forest swoim cichym patronatem. Od jakiegoś czasu już szukała sposobu aby choć powierzchownie zakopać dzielący ją z synem wąwóz - co prawda Laurent nigdy nie spełnił w stu procentach jej oczekiwań co do niego - zbyt delikatny, zbyt kruchy, zbyt inny - ale wierzyła, że skoro Edward nadał mu ich nazwisko, to zasługiwał na traktowanie jak każdy inny Prewett. A każdemu innemu Prewettowi w takiej sytuacji zaoferowała by parę dobrych rad i być może po ich wprowadzeniu zaoferowałaby transfer jednego z okazów z Magicznej Oranżerii jej ojca. Nie wszystkie stworzenia przyjęłyby się w brytyjskim klimacie, ale była pewna że znalazłyby się takie, które stanowiłyby znakomity dodatek do Rezerwatu New Forest.

Zapowiedziała się oczywiście, miała być dopiero późnym popołudniem, ale tak się złożyło, że znajoma, która miała ją odwiedzić na herbatę (i oczywiście najświeższe informacje ze świata rodzin czystokrwistych) nie pojawiła się - usprawiedliwiając nieobecność sprawami rodzinnymi. Tak więc Aydaya została pozostawiona z dość dużą ilością wolnego czasu, a ponieważ pogoda - jak na kwiecień w Walii - nie była najgorsza, postanowiła odwiedzić syna wcześniej, korzystając z wolnej chwili. Nie zaprzątała sobie głowy zmianą godziny rezerwacji, zresztą czy matka musiała specjalnie zapowiadać się synowi, że go odwiedzi? No właśnie, oczywście, że nie.

Po dotarciu do New Forest - oczywiście na grzbiecie swojego rumaka, co było jej preferowanym sposobem podróży - przekazała wodze jakiemuś pracownikowi. Zaraz też podszedł do niej Alexander, informując ją, że wiedział o jej przybyciu, ale nie spodziewano się jej dokładnie o tej godzinie. "Nonsens, jestem pewna, że Laurent z chęcią mnie przyjmie." oznajmiła, kierując się w stronę budynku, który był biurem rezerwatu. Była tu już wcześniej, raz lub dwa razy, ale musiała przyznać że miejsce to znacznie się od tamtego czasu rozrosło. Mężczyzna podążył za nią, przekonując ją, że być może lepiej byłoby, gdyby obejrzała stajnie a może chciałaby zaczekać chwilę w pomieszczeniu obok i wypić herbatę. Aydaya jednak uważała tego typu konwenanse za zbyteczne. Gdyby miała odwiedzić kogoś kto nie był członkiem jej rodziny, to zapewne przede wszystkim nie byłaby wcześniej - byłoby to nieuprzejme i niezgodne z etykietą. Jej dzieci jednak powinni być gotowe znosić jej obecność wtedy, kiedy ona sobie jej zażyczyła przede wszystkim...

... przystanęła, nieco zdziwiona, słysząc za drzwiami gabinetu Laurenta głosy dwóch osób. Dwojga ludzi. Jego i drugi, kobiecy. Uciszyła jednym ruchem ręki Alexandra, który już otwierał usta żeby się odezwać i przyłożyła palec do własnych ust, sygnalizując, że powinien pozostać cicho. Przez chwilę stała tak pod drzwiami, chłonąc monolog dziewczęcia - skierowany ani chybi do uszu jej niesfornego sercowo przysposobionego syna. Nie dlatego, że była wścibska, o nie! Aydaya Prewett Buruk nie miała w swym życiu miejsca na wścibstwo. Bycie dobrze poinformowanym, o mniej i bardziej głośnych sprawach ludzi wokół nie było tym samym co pospolite wścibstwo. I była gotowa walczyć z tym, kto zarzuci jej cokolwiek innego.

W końcu miała już dość ckliwych wyznań, aby mniej więcej zrozumieć sytuację, w którą zamierzała wkroczyć. Z właściwym sobie animuszem otwarła drzwi z uśmiechem na twarzy i otwartymi ustami, jak gdyby chciała się przywitać i zamarła, widząc, że Laurent nie jest sam. Miała na sobie przylegające spodnie do jazdy konnej, kowbojskie buty, czarną bluzkę z długimi rękawami sznurowaną na piersi i włosy upięte w grabny kok. Płaszcz, którego zdążyła się już pozbyć, znajdował się w rękach Alexandra.

- Och, wybaczcie moi drodzy! Zupełnie nie chciałam wam przeszkodzić. Byłam umówiona na spotkanie z synem i pomyślałam, że wpadnę nieco wcześniej. Laurent, przedstawisz mnie tej pięknej, młodej damie? - rozszczebiotała się, cała w uśmiechach, natychmiast przejmując kontrolę nad sytuacją. Doprawdy, z tak apodyktycznymi rodzicami dziw brał, że Laurent nie został całkowitym niemową.
- Aydaya Prewett, mama tego tutaj kawalera. - dodała, wyciągając dłoń w stronę dziewczyny, aby ją uścisnąć, niezależnie od tego czy Laurent faktycznie postanowił ją przedstawić.



[Obrazek: 95d2a6be96822749cf05e777388d9bf25c7c9f8e.gif]
"Istota nadziemska,
bo przecież żadnej innej nie pokochałby Edward Prewett."
— Laurent Prewett
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#8
19.12.2023, 20:48  ✶  

Ach... nie, tylko nie to. Kobiece łzy, takie cenne, które powinno się zbierać jak łzy feniksów do szklanych fiolek, żeby potem wyrzucać w martwe morze. Żeby zapomnieć. Żeby nie było dowodów na te łzy, na te żale. Na to, że pojawiły się rany, które je sprowokowały. Nie było niczego pięknego w takim płaczu, to prawda. Były zapuchnięte oczy, był ból, były szlochy i lejąca się woda z nosa. Nic ładnego. Nic dostojnego. Chciał teraz tym bardziej ją objąć, zapewnić, że mu przykro, że nie chciał, żeby tak wyszło, nie chciał jej zranić. Nie chciał źle. Dobrymi intencjami piekło brukowano. W tym jednak tkwiła też prawda - bo ludzki egoizm. Cieszyli się biorąc od siebie to, co sobie oferowali przez ten rok. Byli zadowoleni. Dobrze im było. Pozwalało czasami wyrwać się z wrażenia bezpiecznego kącika, w którym wcale nie było tak bezpiecznie jak w chwilach ucieczki od tego świata. Chciał ją pogładzić, ale czy to byłoby dobre? Bardzo łatwo zrobić komuś krzywdę tylko przez to, że w tej jednej chwili próbujesz go pocieszyć - szczególnie w miłości. I tak śmiali się z mężczyzn, że nie wiedzieli, co zrobić, kiedy baba płacze. Laurent wiedział. Czego jednak nie wiedział to tego, czy nie da jej złudnej nadziei tylko dlatego, że zacznie jej szeptać słodkie i czułe słówka. Nie chciał jej zrobić krzywdy większej ponad tą, która się zadziała. I to była niczyja wina.

Wyciągnął chustkę ze swojej kieszeni i podał jej. Chciała dotyku? Chciała wsparcia? Bo on nie chciał jej widzieć takie załamanej. Nie chciał, żeby przez niego roniła te łzy i żeby to tak bardzo bolało... a musiało boleć. Jego by zapiekło do żywego. Może nawet nigdy do końca by się z tym nie pogodził. Zawsze zostałoby mu w sercu to uczucie, które potem wędrowałoby za nim jak cień. I prześladowało. Bał się tego. Tak mocno bał się tego, że miłość go pokona, że nie pozwalał sobie na rozwinięcie skrzydeł romantyzmu poza te krótkie zakochania, te krótkie romanse, które w rzadkich przypadkach potrafiły się powtarzać. Przesunął chustkę w jej kierunku po stole.

- Przepraszam, że cię zawiodłem, Olivio. Jestem wdzięczny za każdą chwilę, jaką mi poświęciłaś. - Podziękowania... wydawały się opcją, w której wychodziła z tego z twarzą. Były takie dumne. I był też wdzięczny za to, że właśnie tak to postanowiła rozegrać. Nie bluzgając, nie krzycząc. Myślała teraz o tym, co ich połączyło i, cholera, przecież to było dobre. Bardzo dobre. Nawet jeśli nie miało szczęśliwego zakończenia, bo nikt nad ich głowami nie napisał "happily ever after".

Dorwała go z lekkim zdziwieniem, bo co to znaczyło - nie chciałaby żyć, jak on? Nie zadał tego pytania. Odpowiedź nasunęłaby mu się sama w głowie, ale zanim to zrobiła to Olivia kontynuowała. "Żal mi ciebie" przecięło jego serce jak ostrze. Nie było wcale lepiej z każdym kolejnym słowem. Prawda. Nie odkrywała przed nim nowości - to była święta prawda, z której zdawał sobie sprawę. I to, że hedonizm czystokrwistych różnił się nawet między sobą stawało się oczywiste tu i teraz. Nie wiedział, co powiedzieć. Zdeklasowała go. Zasznurowała skutecznie usta.

Przecież musiał być idealny.

Nie, nie odsunął się. Chłonął jej słowa, które już brzmiały tylko w jego głowie. Nadal czuł jej dotyk na dłoni, chociaż teraz jej palce były na jego policzku. Jakby jednak był kimś cennym, a nie kimś, kto, jak to określiła: wbił jej nóż w serce. Sam miał wrażenie, że od tych słów sztylet przekręca się w jego mięśniu sercowym. Wbija, dryluje, utacza krew. Taki miód spłynął na te prawdy, które z siebie wyrzuciła, a które pozostawiały go oniemiałym. Miód...

... który nie spłynął na wargi Laurenta, bo KTOŚ otworzył drzwi.

Mina Laurenta wpatrzonego tak przepraszająco, tak z żalem i poczuciem winy na Olivię stała się niemal kamienna, trochę może nawet pokazała stres. Obawę. Naprężył się jak struna, odsunął gwałtownie od Olivii i podniósł z krzesła na baczność, spoglądając na matkę. Rozchylił już wargi, żeby rzeczywiście je sobie przedstawić, kiedy Aydaya nawet nie poczekała - przedstawiła się sama. Co ona tu robiła? I czemu to robiła? Chciała jeszcze bardziej namieszać, bardziej się pokłócić? Za mało złej krwi budowało się między nimi w Keswick? Laurent przesunął palcami o kciuk, żeby zamaskować chwilowe drżenie tej dłoni z naprężenia od emocji, które w niego uderzyły przez obecność Aydayi.

- Dzień dobry, matko. - Przywitał się sztywno, spoglądając na nią wielkimi oczami. Jaka była zadowolona, jaka szczęśliwa! Szczególnie, kiedy podkreśliła to "słowo-klucz". Oderwał od niej spojrzenie tylko na moment na zegar. - Byliśmy umówieni za kilka godzin... - Napomknął, przez moment ogarnięty paraliżem, że zapomniał. Że coś się nie zgadzało w grafiku, że ktoś (kto?) nawalił. Ale nie. To po prostu Aydaya postanowiła... jeszcze sam nie wiedział, co postanowiła.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#9
20.12.2023, 10:21  ✶  
Nie była pewna, co pierwsze spowodowało, że zerwała się na równe nogi, podobnie jak Laurent. Czy to była chwytająca za klamkę Aydaya Prewett, czy może prostujący się jak struna Laurent. Jednak zarówno jedno, jak i drugie, było dla niej niemałym szokiem. Niemal natychmiast odwróciła się, zapominając o rozmazanym makijażu przez łzy, które na szczęście przestały już toczyć się po jej policzkach. Nadal bolało, ale w tym co powiedziała było sporo prawdy. Nawet jeśli Laurent byłby gotowy, by otworzyć swoje serce na miłość, to w jej sercu tej miłości dla niego nie było. Przeciął tę nitkę swoimi wcześniejszymi słowami, a Olivia długo chowała urazy. Jednocześnie nie mogła się na niego gniewać, bo przecież jakby uzdrowił ją, wyleczył z tego bezsensownego romantyzmu, który wzięła z książek. Bo przecież czy to był pierwszy raz, gdy była beznadziejnie zakochana w kimś, kto tego nie odwzajemniał? Oczywiście że nie. Laurent po prostu był tym ostatnim kimś.

Aydaya nie musiała się przedstawiać - piękna twarz, nieskazitelna cera, sylwetka posągowa... I ten słodki głos. Od razu wiedziała, z kim ma do czynienia. Laurent opowiadał o swojej matce tylko raz i to całkiem przypadkiem. Jak to szło? Piękne imię, piękna kobieta. Która piła herbatę z Turcji. Tyle wiedziała o Aydayi Prewett. Olivia zrobiła dwa kroki w stronę pani Prewett, również wyciągając dłoń w jej kierunku. Uścisnęła ją lekko, może trochę za lekko, nie będąc jednocześnie w stanie ukryć drżenia dłoni. Bo nie tylko Aydaya ich przyłapała w dość intymnej chwili, ale zapewne słyszała te ostre słowa, którymi Olivia raczyła Laurenta. Ona nie wiedziała, jaka jest jego matka, jaki ma stosunek do syna - podejrzewała więc, że nie do końca byłaby zadowolona ze słów, które wypłynęły z jej ust. Bo która matka chce patrzeć na to, jak dziewczyna z gminu wyrzuca z siebie brutalne słowa prawdy na temat stałości uczuć własnego syna?
- Olivia Quirke, bardzo mi miło - posłała kobiecie lekki uśmiech. Onieśmielony, zawstydzony. Bo Aydaya była z zewnątrz tym, kim chciałaby być chyba każda kobieta. Prewett mogła słyszeć o Quirkach tyle, co nic. Czystej krwi, niezamożni. Rodzina mała, bez wielu krewnych i skomplikowanych linii rodowych. Nowa, raczkująca, być może gdzieś bardzo daleko spokrewniona z największymi rodami, ale tego to nawet sami Quirkowie nie wiedzieli. Ojciec w Ministerstwie, zajmuje się Magicznymi Stworzeniami - to pierwszy punkt styku między tą rodziną a Laurentem. Olivia... Najmłodsza córka, pracująca w sklepie matki, zajmująca się eliksirami. Nic, absolutnie nic ciekawego. Zero skandali, zero wystawnych balów, zero dramatycznych rozstań. Byli nikim w porównaniu do Prewettów, Longbottomów, Lestrange'ów czy Blacków.

Na wszystkich bogów mugolskich i magicznych, buddyjskich, chrześcijańskich i pogańskich - oby Aydaya nie słyszała tego, co mówiła Olivia. Quirke nie do końca dyskretnie otarła chustką, którą podał jej wcześniej Prewett, kąciki oczu i nos. I tak się wyda, że płakała, ale przecież to nic, prawda? Trzeba tylko było wymyślić jakieś zgrabne kłamstwo, żeby nie wydało się, że mieli romans. Bo na pewno kobieta by tego nie pochwaliła. Olivia nie była w tej lidze, była kilka poziomów niżej. Sęk w tym, że Quirke nie potrafiła kłamać. Jak sama wcześniej zauważyła, nie potrafiła też poruszać się między półprawdami, nie potrafiła ważyć słów tak, by zostawić niektóre tematy w sferze niedopowiedzeń. Wiedząc to, zerknęła nieco wystraszonym wzrokiem na Laurenta. Pomóż.
- Nic się nie stało, i tak miałam wychodzić, nie przeszkodziła pani w niczym - kolejny nerwowy uśmiech, rumieniec na policzkach, nerwowe gniecenie chustki. Kłamała, Aydaya przeszkodziła, chociaż na samym końcu - z dwojga złego lepiej na końcu niż w trakcie. Chociaż czy wyjście teraz nie będzie niegrzeczne? A może zostanie tutaj w tej chwili będzie niegrzeczne? Och, kurwa, nie wiedziała jak się zachować. Iść, zostać, palnąć komplement, bo przecież kobieta była tak śliczna jak promyk słońca, przebijający się przez gęste listowie w ciemnym lesie?
Turecka piękność Prewettów
Czarna Madonna Anglii

Aydaya Prewett
#10
08.01.2024, 13:18  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.01.2024, 13:21 przez Aydaya Prewett.)  

Czy świat był niesprawiedliwy dla młodych, których serca unosiły się w ulotnych zrywach aby niedługo później upaść, obijając się i łamiąc niczym delikatna porcelana? A może jednak bardziej nieprzychylnie spoglądał na starych, którym z rzadka dane było już cokolwiek czuć, gdy ich posklejane na powrót po tysiąckroć serca ledwie tliły się wątłymi emocjami? Czasem Aydaya miała poczucie, że choć młodzi i starzy czuli inaczej, to dla żadnego z nich świat uczuć nie był łaskawy. Ona sama miała szczęście trafić na męża, który ją kochał. Mimo wszystkich przeciwności, ułomności i potknięć, wciąż trwał przy niej, wciąż pożądał jej ciała i duszy. A to nie było w jej świecie wcale takie oczywiste.

Aydaya uśmiechnęła się do swojego syna szeroko, i machnęła teatralnie dłonią na jego słowa. Wiedziała, że jest zbyt wcześnie, wiedziała, że właśnie nakryła go w dość intymnej sytuacji - zapewne go zawstydzając przed stojącą przed nim dziewczyną - lecz jej umysł nie potrafił przeniknąć przez twarde mury świata, który sobie zbudowała i dostrzec tego, że wyrządzała mu krzywdę. W jej opinii i przekonaniu właśnie zapobiegła potencjalnemu mezaliansowi a Laurent powinien się cieszyć, że zastała go tutaj ona, nie zaś jego ojciec, który zapewne na taki widok nie zareagowałby wcale entuzjastycznie.
- Ależ mój drogi, czas to pieniądz a domyślam się, że twe minuty są bardzo drogie... - zaczęła, czyniąc dość nieoczywistą aluzję do tego, co podejrzewała, że robił aby zdobyć pieniądze na budowę rezerwatu - ... więc uznałam, że mając wolną chwilę wpadnę wcześniej. - wytłumaczyła się, bez cienia skruchy w głosie. Jeszcze by tego brakowało, żeby musiała się tłumaczyć przed własnym dzieckiem z odwiedzenia go w miejscu pracy! Niedorzeczność.

Następnie jej wzrok zogniskował się na Olivii, która choć starała się trzymać dzielnie w jej obliczu, to widać było, że była obecnością Aydayi onieśmielona. To nieco ją udobruchało. Tak właśnie powinny zachowywać się w jej towarzystwie młode dziewczęta, uznając jej niezaprzeczalną wyższość nad nimi. W gruncie rzeczy wcale nie trudno było sobie zjednać kobietę - ot nieco pochwał, zaabsorbowanie i adoracja jej osoby i próżność pani Prewett zostawała mile połechtana. Domyślała się, że dziewczynę łączyło z jej synem coś więcej niż kontakty biznesowe. Jaka jednak była natura i zaawansowanie tego mariażu dusz i czy została odzwierciedlona cielesnym zbliżeniem - tego chciała się dowiedzieć. A w tym celu nie mogła spłoszyć Olivii, musiała wydać jej się sympatyczna i dobroduszna, tak żeby dziewczyna poczuła się w jej towarzystwie swobodnie, niczym przy starszej koleżance, nie zaś matce swojego... No właśnie.

- Ależ moja kochana Olivio, przyjaciele mojego syna mogą mówić mi po imieniu. Nie ma sensu bawić się w etykiety. Co więcej, nalegam, żebyś nie opuszczała naszego towarzystwa tak szybko. Widzisz, Laurent tak niewiele wpuszcza mnie do swojego życia, że nawet nie wiedziałam, że ma tak uroczą, uprzejmą i miłą koleżankę. - w jej głosie pobrzmiał ból rodzica, który bezskutecznie próbuje zaistnieć w życiu swojego dziecka. Aydaya kłamała jak z nut. A może sama wierzyła w to co mówiła? Z nią nigdy do końca nie było wiadomo. - Proszę, opowiedz mi coś o sobie kochana. Jak poznałaś Laurenta? Czy dobrze mniemam, że twój tata pracuje w Ministerstwie? Musisz być z niego bardzo dumna. Może na to nie wyglądać, ale bardzo szanuję ludzi, którzy dochodzą do sukcesu ciężką pracą i determinacją. - Och, czyżby? Szkoda, że jej własny syn nigdy tego od niej nie usłyszał.



[Obrazek: 95d2a6be96822749cf05e777388d9bf25c7c9f8e.gif]
"Istota nadziemska,
bo przecież żadnej innej nie pokochałby Edward Prewett."
— Laurent Prewett
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Laurent Prewett (3730), Olivia Quirke (3389), Aydaya Prewett (1701)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa