—07.03.1972r.—
Mieszkanie Loretty, Londyn
Erik A. Longbottom & Loretta Lestrange
Nie chcąc zawalać swojej siostry pracą na rzecz zbliżającego się eventu charytatywnego, postanowił znaleźć parę osób, które mogłyby być zainteresowaniem przekazaniem w ich ręce swoich skarbów. Parę listów później, mężczyzna otrzymał do młodej malarki o jakże dźwięcznym nazwisku Lestrange. Cóż, to był już jakiś start, prawda? Naturalnym krokiem było oczywiście skontaktowanie się z malarką przy pomocy listu i takim oto sposobem doszło do zaaranżowania tego spotkania.
Pokonując kolejne stopnie, starał się przypomnieć sobie wszelkie informacje, jakie posiadał na temat artystki. Nazwisko oczywiście kojarzył, bo i było mu całkiem dobrze znane. Rodziny czystej krwi w dużej mierze się znały lub przynajmniej jako tako kojarzyły, toteż nie byłby zdziwiony, gdyby ich ścieżki przecięły się przelotem przeszłości.
Tym, co w dużej mierze go zaskoczyło, było to, że kobieta najwyraźniej cieszyła się sporym uznaniem wśród angielskich artystów. Nie miał więc do czynienia z byle kim. Jeśli dobrze to rozegra, to może rodzina zyska wieloletniego partnera. Oby tylko nie popełnić żadnej gafy, pomyślał, prosząc przy okazji Merlina o wsparcie.
Kiedy Erik stanął pod odpowiednimi drzwiami, zapukał mocno trzy razy do drzwi, powiadamiając tym samym właścicielkę lokum o swoim nadejściu. Usłyszawszy kroki w mieszkaniu, wyprostował się i odkaszlnął cicho.
— Dzień Dobry. Panna Lestrange, jak mniemam? — zaczął, gdy drzwi zaczęły się powoli uchylać. — Erik Longbottom. Wymieniliśmy parę listów przed paroma dniami. W sprawie licytacji...
Uśmiechnął się lekko do kobiety, przywołując na twarz swój firmowy uśmiech numer trzy.
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.❞