Laurent zastanawiał się nad bardzo prostą rzeczą. Banalną i podstawową. Brzmiała ona tak: czy ta znajomość spisana była na stracenie? Jednym prostym zdaniem Philip zasiadł chaos w jego głowie. Pociągnął go na dół sprawiając, że okręcił się wokół kolejnej równie prostej myśli. Myśli o tym, że potrzebuje pomocy. Nie od rodziny, nie od znajomych czy przyjaciół. Pomocy od kogoś, kto rozumiał zagadnienia psychologiczne. Więc może nie poszło to aż tak źle? Może coś dobrego z tego wyniknęło? I takim sposobem był w drodze do osoby, która była... bliska i daleka zarazem. Z którą spędzili dużo dobrego czasu i teraz spędzali dużo czasu... bardzo dziwnego. Zaczynał rozumieć, że zachowywał się jak gówniarz. Wstępowała w niego jakaś złośliwość i pewne rzeczy robił z premedytacją, jakby to miało czemukolwiek pomóc. Budziło się w nim jakieś niespokojne zwierzę, które chciało się zanurzać w przyjemnościach całkowicie sprośnych, egzotycznych i bardzo skrajnie odmiennych od powtarzającej się codzienności. To nie było normalne. Tak, był chory, musiał być chory. Chory, bo nie potrafił stworzyć stałej relacji, bo odpychał, a jednocześnie chciał być przyciągany, bo... bo wszystko zakańczał na seksie.
Najgorsze w tym zdaniu, które go prześladowało, było to, że było prawdą. A Laurent nie wiedział, jak samego siebie powstrzymać w tej chorobie.
Ubrany wyjściowo, ale przy tym niekoniecznie bardzo elegancko, z przejrzystą koszulą prezentującą złote łańcuszki spływające na jego klatkę piersiową, z materiałem zebranym na kibici prawie na wzór gorsetu i dobrze przylegające spodnie podkreślające długie, szczupłe nogi. Złote kolczyki z niebieskimi kamieniami szlachetnymi pałętały się pod zaczesanymi na bok kosmykami włosów, których część opadała na jego czoło. Palce zdobiły pierścienie - jak zawsze - a na nadgarstku przesuwał się jeden z wielu zegarków, dobrany odpowiednio do stroju. Pewnie wystarczyłoby, żeby z półcieni wieczoru pokazał się w jakimś klubie i... jak to usłyszał mógłby mieć każdego. Może tak. Chyba to czas dyktował człowiekowi, kiedy jednorazowe przygody przestawały być aż takie kuszące i potrzeba ustatkowania się zaczynała dusić serce. Choć niektórzy nigdy ustatkować się nie chcieli.
- Dobry wieczór, Philipie. - Przywitał się, spoglądając na starszego mężczyznę. Spodziewając się - i chyba nawet oczekując - tego uroczego uśmiechu na jego twarzy. Tych dołeczków w policzkach. Tego całkowitego przecięcia i odcięcia od trudnego i męczącego poranka. Bo nie przyszedł tutaj na wojnę. Bo nie przyszedł się kłócić. A przyszedł, bo... bo w sumie co? Znowu był mu coś winny? Czy może znowu chciał dać się przelecieć? Nie wiedział. Nie miał pojęcia. Ale był. I nie myślał, że mógłby być gdzieś indziej. - Jak twój dzień po pojedynku?