• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 5 6 7 8 9 10 Dalej »
[27.07.72, wieczór] Stupid cupid, why'd you do me like that?

[27.07.72, wieczór] Stupid cupid, why'd you do me like that?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
02.01.2024, 05:43  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.09.2024, 15:16 przez Mirabella Plunkett.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Atreus Bulstrode - osiągnięcie Pierwsze koty za płoty
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Życie to przygody lub pustka

wiadomość pozafabularna
Suma przypadków: ULEWA
Podczas twojej podróży pomiędzy Londynem i jedną z czarodziejskich wiosek, natrafiasz na wielką ulewę. Czymkolwiek się poruszałeś (włączając w to teleportację), przestało działać. Na jedną upiorną noc utknąłeś na z pozoru kompletnym bezludziu, ale wtedy w oddali dostrzegłeś światło. W środku starego dworku ugościł się pan Binns wraz z czterema pięknymi córkami. Spędziliście wieczór pełen żartów wraz z ich magicznym, mówiącym psem. Kiedy się obudziłeś, zauważyłeś, że nad tobą nie ma dachu! Łóżko, w którym tak wygodnie spałeś, było całkowicie mokre. Spałeś w starej, brudnej od ziemi pościeli. Wszystko, co działo się wczoraj, było złudzeniem, lub psotami dziwacznych duchów. Żaden to był dworek - to była rudera! Na szczęście magia znów działała (a jeżeli dotarłeś tu innym środkiem lokomocji niż teleportacja - został on magicznie naprawiony), więc mogłeś wrócić do domu.

Bywały takie dni, w których zdawało ci się, że bogowie cię nienawidzą.
27 lipca z pewnością był takim dniem.
Na przykład jeżeli był ktoś, kogo Brenna bardzo chciała obecnie unikać, to tym kimś był Atreus Bulstrode. Nie, nie zamierzała robić tego tak uparcie, jak w maju, ale po prostu dla własnego zdrowia psychicznego i spokoju serca wolała na niego nie wpadać za często, teraz, kiedy żadna magia nie przysłaniała mu już tego, jak bardzo go wkurzała – a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że unikanie nie powinno to być trudne, bo ostatnio w pracy raczej się mijali. (Brenna była absolutnie nieświadoma, że to po części zasługa Mavelle, która ilekroć nosem Bonesów wyczuwała go w pobliżu, ciągnęła ją gdzieś w drugą stronę w jakiejś Super Ważnej Sprawie.) Tymczasem wetknięto im świstoklik i kazano stanowić się w jednej z wiosek na końcu świata, w której nigdy nie była, by się aportować, gdzie BUM robił właśnie jakieś przeszukanie i podejrzewano namierzenie czegoś czarnomagicznego…
…a potem zdecydowanie nie wylądowali gładko. Ani nawet tam, gdzie powinni.
– Jasny szlag – podsumowała Brenna, trochę oszołomiona, kiedy jebnęła kolanami prosto w błoto, a na twarzy poczuła krople deszczu. Zadarła głowę, spoglądając najpierw na ciemne chmury, spowijające niebo, potem rozejrzała się, dostrzegając… cóż, absolutną pustkę, jak okiem sięgnąć, na pewno nie przypominającą żadnej wioski ani starej posiadłości, pod którą powinni wylądować – a wreszcie opuściła wzrok, spoglądając niemalże oskarżająco na pustą butelkę, na której wciąż zaciskała palce. Bo poskładanie faktów nie było jakieś szczególnie trudne. Wywaliło ich z trasy.
– Jak dorwę tego, kto przygotował ten świstoklik… – mruknęła, podnosząc się z błota. W tej chwili jej pierwsza myśl bowiem brzmiała: świstoklik był felerny albo ktoś chciał zrobić na złość jej lub Bulstrodowi. – Teleportacja z powrotem do Londynu? – zapytała z pewną rezygnacją, wypuszczając wreszcie z dłoni absolutnie bezużyteczny i nie działający już świstoklik. A potem, nie czekając nawet na odpowiedź, spróbowała wdrożyć własne słowa w życie, czyli aportować się do punktu w atrium Ministerstwa.
Stłumiła przekleństwo, kiedy zamiast zniknąć zachwiała się tylko i ledwo utrzymała równowagę, chroniąc się przed kolejnym upadkiem w błoto. Znała to paskudne uczucie aż za dobrze – z Beltane i dwóch dni tuż po święcie, kiedy anomalie teleportacyjne ogarnęły całą Anglię. Nie dało się teleportować, a oni stali po środku niczego, późnym wieczorem, w wielkiej, narastającej z każdą chwilą ulewie.
Bogini chyba naprawdę jej nienawidziła.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#2
10.01.2024, 03:57  ✶  
Pierwsze co Bulstrode zrobił po zerwaniu z Brenną więzi, to porządnie się wyspał. Serio, nawet sobie wziął dzień wolnego, żeby do oporu delektować się leżeniem w łóżku i szeroko pojętym wypoczywaniem. Było to doświadczenie niebywałe, bo chyba zwyczajnie zdążył zapomnieć co to znaczy zmagać się tylko z bezsennością (na co z resztą łyknął sobie eliksir), a nie dodatkowo z wygłupami Brenny. Sen był mocny i głęboki, ale w taki sposób, który nie przynosił ze sobą żadnych snów, a wyłączał całkowicie. Następnego ranka natomiast czuł się jeszcze gorzej niż zazwyczaj, jakby danie szansy ciału na uzupełnienie braku energii poskutkowało tylko tym, że nagle zorientowało się że do tej pory leciało na oparach.
To wcale nie było tak, że od tych paru dni próbował jej unikać, ale miał wrażenie, że to ona dokładała ku temu wszelkich starań i nawet jej się nie dziwił. Sam też starał się nie myśleć o tym co między nimi było i czy miało to przełożenie na to, co znajdowało się między nimi aktualnie, bo prawdę powiedziawszy, nagła próba zignorowania tego typu rzeczy brzmiała jak najbardziej w jego stylu.
Kiedy wcisnęli im ten świstoklik uśmiechnął się tylko niechętnie, jakby właśnie ktoś im robił bardzo na złość, specjalnie wybierając akurat ich dwójkę do wysłania na miejsce sprawy, do jakiegoś absolutnie zapomnianego przez los i świat miasteczka.
- KurwaaaAA - wyrzucił z siebie, a proste słowo wzbiło się coraz głośniej ku niebu, kiedy podeszwy trafiły na błoto, rozjechały się, a Bulstrode w końcu stracił równowagę i wywinął orła do tyłu, lądując dupskiem w błocie. To z kolei zapoczątkowało kolejne przekleństwa, wyrzucane z częstotliwością karabinu, ale już bardziej pod nosem, bo szarpał się ze śliską mazią, żeby podnieść się na równe nogi i to na tym bardziej się aktualnie koncentrował. - Ja już go kurwa i ten jego świstoklik... - wymemłał pod nosem, najpewniej mając na myśli Louvaina, kiedy wreszcie stanął na nogach i rozejrzał się dookoła, widząc absolutnie nic. Błoto, kapiący z nieba deszcz, który dodatkowo moczył ubranie. - Dobrze że to butelka, to przynajmniej gładko wejdzie - warknął wreszcie, złapał za tę butelkę, co ją trzymała wypuściła i się zamachnął nawet, chcąc nią ewidentnie pierdolnąć, ale zatrzymał się, tylko zaciskając na niej palce ze złością, bo przecież przed chwilą przewidział dla niej inne przeznaczenie. Louvain nawet nie musiał być winny i Atreus nawet pewnie wiedział, że po prawdzie to na pewno nie był, ale w tym konkretnym momencie szukał pierwszego lepszego winnego.
Żachnął się trochę, jakby chciał coś jeszcze na jej słowa powiedzieć, ale pokiwał głową, zastanawiając się, czemu w ogóle na niego czeka, ale potem sam spróbował się teleportować i podobnie jak ona, stłumił przekleństwo. No tak, byłoby przecież za prosto, gdyby tylko wypluło ich w niewłaściwym miejscu. Musiało ich tutaj jeszcze uwięzić.
Mimowolnie sięgnął do niej ręką, kiedy się zachwiała, łapiąc ją za łokieć i próbując podtrzymać, nawet jeśli nie było potrzebne, bo samej udało jej się utrzymać równowagę.
- Popierdoli mnie, przysięgam - wyszeptał, ale na tyle wyraźnie, żeby mogła go usłyszeć. - To co, kręcimy butelką, czy idziemy po prostu przed siebie? - zaproponował jej z takim dziwnym, trochę niepokojącym uśmiechem, bo w sumie to bardzo miło było dowiedzieć się, że los się im całkowicie sprzeniewierzył.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
10.01.2024, 04:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.05.2024, 07:07 przez Brenna Longbottom.)  
Deszcz, zapadający zmrok, absolutne pustkowie, obok zamiast Mav, Patricka, Alka, Heather czy Erika – Atreus. Chociaż po zastanowieniu ostatecznie może i lepiej już on niż Erik, Erik byłby strasznie nieszczęśliwy i zapewne by marudził. Na pogodę, na błoto, że nie wypije popołudniowej herbaty, na to, że w ogóle tutaj wylądowali i tak dalej.
Głupia bogini, dlaczego mnie tak urządzasz? - zastanowiła się Brenna, chociaż tak naprawdę wątpiła, aby bogowie interesowali się nią jakoś szczególnie. Miała zwyczajnie trochę pecha, a trochę własna głupota wywiodła ją na manowce. I tej myśli towarzyszyła raczej rezygnacja niż złość. Brenna w ogóle we wściekłość wpadała stosunkowo rzadko, a do różnych dziwnych wypadków przywykła już na tyle, że nawet wizja nocnego, prawdopodobnie wielogodzinnego spaceru przez pustkowia podczas ulewy nie wywoływała w niej gniewu. Przyjęłaby to pewnie z filozoficznym wręcz spokojem i stwierdzeniem, że z cukru nie jest, się nie roztopi, gdyby była tu sama albo z kimkolwiek innym.
Ale i tak była teraz raczej zrezygnowana niż zła, w przeciwieństwie do niego. I omal nie parsknęła, kiedy zaczął rzucać kurwami i obiecywać niewesołą przyszłość komuś, zapewne Louvainowi, głównie dlatego, że te „kurwy” i miotanie groźbami najwyraźniej były rodzinne. Zresztą, ogólnie miała teraz na głowie znacznie większe problemy niż jakieś kontemplacje odnośnie niesprawiedliwości losu, bo nawiedziło ją natychmiast skojarzenie z mglistymi mokradłami.
– Dzięki – mruknęła tylko, gdy odruchowo jej pomógł. Niemożność teleportacji, totalnie nie popsuty świstoklik, niestety.– Kurew tu w pobliżu chyba za bardzo nie znajdziesz, się obawiam, a ten świstoklik to chyba ten deszcz coś psuje… – stwierdziła i sięgnęła po różdżkę i upewnić się, czy magia działa. Z pewną ulgą odkryła, że owszem. Najwyraźniej tym razem żadni czarnoksiężnicy nie zakłócali magii, a pogoda. Przynajmniej według jednego z opracowań, które podesłała jej Rhea Parkinson, mogło dojść do takich cudów.
Machnęła różdżką ponownie, roztaczając nad nimi coś na kształt niewidzialnego parasola. I tak byli już mokrzy, ale nie musieli przemoknąć aż do ostatniej suchej nitki...
– W tym błocie z kręcenia butelką i tak nic nie wyjdzie – rzuciła, posyłając mu nieco krzywy uśmiech., Bo w takim razie zostawała im wyłącznie ta druga ewentualność.
Iść dalej.
Najwyraźniej podczas przeszukania dwaj Brygadziści przebywający na miejscu będą musieli poradzić sobie sami. Brenna wolała na razie nie myśleć, jak zareagują pracownicy i później jej własna rodzina, gdy okaże się, że owszem, dwójka funkcjonariuszy dotknęła świstoklika, ale nigdy nie dotarła na miejsce docelowe i słuch po nich zaginął. Uznają, że ukatrupił ich gdzieś Voldemort?
Ruszyła po prostu przed siebie. Anglia miała to do siebie, że mogli wędrować przez najbliższe trzy godziny i nie natknąć się na ślad cywilizacji, ale warto było przynajmniej spróbować.
I o dziwo – po pokonaniu zaledwie kilkunastu metrów, w oddali, w zapadającej szybko ciemności, dało się dostrzec... światło. A po kolejnych kilkunastu można było już stwierdzić, że blask ten padał z okien dworku. Budynku sporego, otoczonego niskim, kamiennym murkiem. Starego, ale dość zadbanego. Brama była otwarta na oścież, jakby niedawno ktoś przez nią wyjechał, a z powodu ulewy nie została jeszcze zamknięta. Brygadzistka po chwili wahania rozwiała zaklęcie, chroniące przed deszczem: podejście do tego domu, choćby po to, by wskazano im drogę, było najlogiczniejszym rozwiązaniem, a nie wiedziała, czy mieszkają tam czarodzieje czy mugole.
Drzwi wejściowe do dworku otworzyły się chwilę potem, nim jeszcze zdążyli się do nich zbliżyć – prawdopodobnie ktoś dojrzał przybyszów z okna.
W progu stał korpulentny mężczyzna, starszawy, na pewno już parę lat po sześćdziesiątce, odziany w nieco staroświecki strój: szarą kamizelkę, ciemne spodnie w kant i jasną koszulę. Ciężko było powiedzieć, czy jest czarodziejem, czy jedynie mugolem, nie nadążającym za modą. Machnął dłonią, zapraszająco.
– Strasznie zmokliście! Może chcecie wejść do środka? – zawołał ku nim.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#4
23.01.2024, 20:59  ✶  
- Szkoda, może jakaś okazałaby się bardziej pomocna niż ta butelka - sarknął, krzywiąc się przy tym z niesmakiem. Ale miała w sumie rację. Jak się tak nad tym zastanowić, kiedy już się odłożyło na bok te wszystkie cisnące się na usta kurwy i groźby dla Louvaina, to akurat panująca ulewa wydawała się najlogiczniejszą odpowiedzią dla całej tej sytuacji. Niestety, bo to oznaczało, ze najpewniej musieli ją przeczekać, albo czekać na jakąś dobrą duszę, która po tym pustkowiu by się z jakichkolwiek przyczyn przemieszczała. A to z kolei wydawało się wręcz niemożliwe.

Westchnął w zbolały sposób, kiedy wytknęła, że chyba kręcenie butelką w aktualnych warunkach nie wydawało się zapowiadać specjalnie pomyślnie. Zostawiało ich to z drugą opcją, ale przynajmniej dzięki jej zaklęciu, nie musieli dalej moknąć od siarczystego deszczu. Miało to też inne plusy, bo dzięki temu Bulstrode mógł wyciągnąć z kieszeni papierosy i zapalić, żeby chociaż odrobinę sobie ukoić napięte nerwy.

Miał szczerą nadzieję, że deszcz nie popsuł dnia tylko im i ktokolwiek czekał na nich w miejscu docelowym, również raczył się ulewą. Może i byli to bogu ducha winni Brygadziści, ale Atreus był absolutnie przekonany, że ci z cała pasją wymyślali ich, kiedy okazało się że spóźniają się coraz bardziej i bardziej, i nikt nie wiedział gdzie w ogóle się znajdują.

Ruszyli przed siebie, schowani pod zaklęciem, a Atreus z roztargnieniem pociągał papierosa i patrzył co chwilę pod nogi, zdeterminowany by nie wdepnąć w jakąś większą kałuże. Buty i tak były już do wyrzucenie, bo zdawało się że nawet najlepiej rzucone zaklęcie nie przywróci im dawnego stanu świetności. Trudno. Trochę było ich szkoda, ale i tak miał w planach niedługo spotkać się z Lorraine, żeby kupić zarówno coś dla niej, jak i buty dla Staszka na zbliżające się urodziny. Nic więc nie stało na przeszkodzie, by wybrała też jakieś dla niego.

- Czy mi się wydaje, czy... - rzucił, kiedy w pewnym momencie objął spojrzeniem krajobraz i zauważył... połyskujące w oddali światło? Zmarszczył brwi, ewidentnie nie do końca wierząc, że mu się coś nie przewidziało, bo prawdę powiedziawszy to się nastawiał, że ten ich pełen niedoli spacer potrwa nieco więcej niż dziesięć minut, a tu proszę. - No nie wierzę - wymruczał z pewną ulgą, kiedy blask zaczął nabierać na wyrazie, a z ciemności wynurzyła się także sylwetka majaczącego przed nimi dworku. Przeszli przez bramę i Bulstrode chyba nawet trochę bardziej wyciągnął krok, wyraźnie zadowolony, że trafiło im się jakieś lepsze schronienie, nawet jeśli spacer ramię w ramię z Brenną wcale nie był taki zły.

- Dobry wieczór - przywitał się z mężczyzną, który stanął w drzwiach, zapraszając ich do środka. - Chętnie skorzystamy z gościny - uśmiechnął się do niego krótko, spoglądając na moment na Brennę, chcąc sprawdzić czy ta na pewno nie miała nic przeciwko temu. Zgadywał jednak, że podobnie jak on, wolała myśleć o tym co dalej pod dachem, a nie na środku ulewy.
- Zapraszam, zapraszam. Rozgośćcie się - mężczyzna zamachał na nich znowu dłonią, poganiając by weszli głębiej. - Nazywam się Binns, mam nadzieję, że nie dała wam zbytnio popalić ta ulewa - zagadał, prowadząc ich nieco głębiej, do pokoju dziennego.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
23.01.2024, 22:03  ✶  
Nie, zdecydowanie nie miała nic przeciwko temu. Zwłaszcza, że alternatywą byłoby tkwienie dalej na tej cholernej ulewie, a że było ciemno i mokro, mieli całkiem spore szanse w końcu utknąć gdzieś w błocie.
Brenna, po przekroczeniu progu, na pytanie o to, czy ulewa dała się im we znaki, uśmiechnęła się z odrobiną zakłopotania, bo cóż... ociekała. Dzięki zaklęciu nie aż tak mocno, jakby mogła, ale na dzień dobry na tym pustkowiu oboje runęli w rozmiękłą ziemię, a potem parę chwil na deszczu wystarczyło, aby włosy miała przemoczone, marynarkę mokrą, a buty się ubłociły, w efekcie więc pozostawiała za sobą ślady wody i błota na podłodze.
– Zgubiliście się w tej ulewie? – spytał pan Binns przyjaznym tonem.
- Powiedzmy, że jakaś siła wyższa chyba nas nie lubi i padliśmy ofiarą bardzo paskudnego zbiegu okoliczności - odparła Brenna, jeszcze niepewna, czy ma do czynienia z czarodziejem, czy z mugolem i czy na słowa o teleportacji ten nie pobiegnie wołać księdza albo psychiatry.
Przeszli przez korytarz, nieco staroświecko urządzonym, przypominającym wnętrza domów mugolskiej arystokracji. Drewniana podłoga, boazeria, ciemne, eleganckie tapety. Zza drzwi, do których zmierzali, dobiegały śmiechy i kobiece głosy. Mężczyzna otworzył je i gestem wskazał Brennie i Atreusowi, aby podeszli bliżej. Rozmowy, które słyszeli ledwo chwilę wcześniej umilkły, a kiedy Brenna zbliżyła się – jakoś pełna niedobrych przeczuć, bo ten dworek i anomalia teleportacyjna oraz panujący na zewnątrz mrok wzbudzały w niej dziwną niepewność – spojrzały na nią cztery pary oczu.
W przytulnym, elegancko urządzonym saloniku siedziały cztery piękne dziewczęta i na pewno żadna z nich nie wyglądała groźnie albo jakby czekała na zrobienie krzywdy przypadkowym gościom.
– Colette, Flosie, Luna i Mabela, moje córki – stwierdził mężczyzna, wskazując poszczególne kobiety, gdy wymieniał ich imiona. W jego głosie pobrzmiewała duma.
Colette była najstarsza, mniej więcej pewnie w wieku Brenny, jasnowłosa, wysoka i szczupła jak trzcina, o ślicznej, ale bardzo bladej twarzy. Pod oczami miała lekkie zsinienia, jakby się nie wyspała. Flosie, chyba około dwudziestego piątego roku życia, dla odmiany niska i drobna, miała rude loki, które w świetle ognia, płonącego w kominku, zdawały się błyszczeć wręcz złotem i czerwienią. Zwróciła ku Atreusowi ciemne oczy, wypełnione ciekawością. Czy coś w nich zabłysło na jego widok, czy może był to tylko odblask płomieni? Ciemnowłosa Luna, z rysów całkiem podobna do Colette, która rozmawiała z Flosie na kanapie przy kominku, uniosła na nich zaciekawione spojrzenie. Mabela była najmłodsza – tak młoda, że jeżeli towarzystwo było czarodziejami, to w najlepszym razie ledwo co ukończyła Hogwart – i siedziała na podłodze, bawiąc się z białym psem. Choć dużo szczuplejsza od pana Binnsa, miała jego oczy, nos i podobne usta, a włosy ciemne i lekko kręcone, tak jak Luna.
– Brenna – przedstawiła się Brygadzistka, niemal wyzbywając się podejrzeń. Jeżeli to byłoby siedlisko czarnoksiężników, to najdziwniejsze, jakie widziała. Gdzieś w głowie wciąż jednak dźwięczał jej głos Alastora. Stała czujność, Bre.
Jakie były szanse, że cztery młode dziewczęta, śmiejące się wieczorem w salonie, są mrocznymi wiedźmami?
…jakie były szanse, że teleportacja przestanie działać akurat teraz, przy przypadkowym domu?
Fragmenty ciał wypływające powoli z jeziora na mglistych mokradłach, oczy czaszki promieniujące zielenią, smród uderzający w nozdrza…
Nie każdy czarnoksiężnik od razu wygląda na wariata, prawda?
Nie wariuj.
– Bardzo przepraszamy za kłopot. Trochę się zgubiliśmy.
– Och, mocno musieliście się zgubić, tutaj bardzo rzadko miewamy gości – powiedziała Colette. Odłożyła na stolik książkę, którą czytała i podniosła się z fotela, uśmiechając do Brenny ciepło. – Kochana, jesteś okropnie przemoczona. Luno, chodź, przyniesiemy im ręczniki i coś ciepłego do picia, przecież muszą być strasznie zmarznięci!
– Przemoczona? Wygląda jak mokra kura! I co racja, to racja, jak ktoś tak zmoknie, łatwo złapać przeziębienie, a nawet zapalenie płuc – przyznała Luna, też podrywając się z miejsca. Obie wyszły szybko, pozostawiając resztę towarzystwa w salonie.
– Chodź tutaj, siadaj przy mnie, zajmij miejsce Luny, na pewno jest ci zimno, wyschniesz i ogrzejesz się przy ogniu! – zawołała tymczasem Flosie do Atreusa, klepiąc na poduszki na kanapie obok siebie. Tuż obok niej znajdował się duży kominek, w którym wesoło trzaskał ogień, emanując przyjemnym ciepłem: to mogło pomóc z mokrymi ubraniami, ale nie przegnać chłód z ciała Zimnego. Być może drwa wyłowiono gdzieś z morza, bo momentami płonęły na niebiesko.
– Rozgośćcie się, przecież nie wypuścimy was stąd w taką ulewę. Do najbliższej wioski jest stąd dobre dwie godziny drogi piechotą i to dla wprawnego piechura, gdy pogoda dopisuje, a nie kiedy wszystko tonie w błocie i w ciemnościach – zachęcił ich Binns. - Jeszcze zmylicie drogę w ciemnościach i zdarzy się jakiś wypadek.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#6
05.02.2024, 03:39  ✶  
Jakby nie patrzeć, to mogło być gorzej. Mogli być mugolami, bez krzty magii w sobie i przedzierać się przez tę ulewę nie pod magicznie wytworzoną parasolką, a nasiąkając wodą jeszcze bardziej. Bulstrode przeczesał palcami mokre włosy, chociaż podejrzewał, że niewiele mogło mu to teraz pomóc z ogólnym poziomem komfortu, jaki odczuwał, bo ubranie nieznośnie lepiło się do ciała. Dom w którym się znaleźli jednak, cóż, przynajmniej na pierwszy rzut oka nie wydawał się magiczny, a raczej do bólu zwyczajny. Rzucenie więc osuszającego zaklęcia nie miało żadnej racji bytu.
Podążył za gospodarzem i Longbottom, spojrzeniem omiatając pobieżnie wnętrze mijanego korytarza, który trącił starością. Brakowało mu tu jakichś podejrzliwie spoglądających portretów, ale jak tak się nad tym zastanowił, to na ciemnych tapetach nie wisiały chyba żadne ramy.
Z wnętrza pokoju, do którego zmierzali, przywitały ich kobiece śmiechy, jeszcze zanim drzwi otworzyły się i spojrzały na nich cztery pary oczu. Bulstrode uśmiechnął się do każdej następnej dziewczyny, którą przedstawiał im Binns, jednak był to uśmiech nieco niepewny, zakończony szybkim spojrzeniem z bok, na towarzyszącą mu Brennę.
Czuł się dziwnie, ale o ile Longbottom wyzbyła się wszelkich podejrzeń, kiedy znaleźli się przed czterema córkami, tak w nim dopiero teraz to uczucie narosło. Nie mógł zwyczajnie powstrzymać się przed spojrzeniem dookoła dziewczyn, gdzieś nad nimi, ale jak bardzo się nie starał, nie był w stanie zobaczyć feeri barw, która powinna ich otaczać. Albo trafili na całą rodzinę niezwykle uzdolnionych oklumentów, albo coś tu było zdecydowanie nie tak.
- Atreus - przedstawił się, uśmiechając się przy tym nieco szerzej, w głowie bardzo starannie przeklinając właśnie Brennę, że nie postanowiła zainwestować paru godzin w naukę porozumiewania się falami, bo bardzo chętnie by jej właśnie powiedział, co sobie myśli. Mówienie jednak tego przy całej piątce, w której towarzystwie się znajdowali, wydawało nieco słabym pomysłem.
Bulstrode zrobił parę kroków w kierunku Flosie, która zaproponowała mu miejsce obok siebie, nie mogąc się zdecydować, co właściwie lepszego zrobić w tej sytuacji, ale zatrzymał się przed kanapą, wyraźnie się wahając.
- Może jednak poczekamy na te ręczniki? - rzucił, wskazując kciukiem na drzwi, za którymi zniknęły Colette i Luna, ale rudowłosa dziewczyna tylko ściągnęła usta w pełnym zawodu wyrazie.
- Bzdura, to nic takiego - zawyrokowała, jeszcze raz klepiąc miejsce obok siebie. Auror zawahał się jeszcze przez moment, ale prawda jednak była taka, że nie trzeba było mu powtarzać więcej jak dwa razy, żeby usiadł obok jakiejś ładnej dziewczyny. Problemem jednak był fakt, że ogień podskakujący w znajdujący się obok kominku, niewiele mógł mu pomóc.
Wypadek już się zdarzył, chciał zauważyć z przekąsem, ale powtrzymał się, siadając na tej kanapie, ale trochę tak sztywno, pozbawiony zwyczajowej nonszalancji.
- Powiedzcie, często zdarzają się wam tutaj takie ulewy? - zapytał, początkowo spoglądając to na Flosie, to na Binnsa, ostatecznie jednak zatrzymując na dłużej spojrzenie na Brennie. Tak, kolory dookoła niej miały się dobrze.
- Niestety, właściwym wydaje się stwierdzenie, że są na porządku dziennym. Można chyba powiedzieć, że to urok tego miejsca, gdyby nie to jak łatwo zgubić się w tym deszczu. - wyjaśnił Binns, rozsiadając się w głębokim fotelu, który wydawał się z rodzaju tych, które zostały niemal idealnie wysiedziane przez jedynego właściciela.
- Przyniosłam ręczniki, a Luna zaraz poda herbatę - oznajmiła Colette, na powrót pojawiając się w pokoju. - Proszę kochana, wytrzyj się porządnie, żebyś się nie rozchorowała. - zwróciła się do Brenny z ciepłym uśmiechem, podając jej pluszowy, mięciutki ręcznik.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
05.02.2024, 10:59  ✶  
Brenna nie miała szansy dojrzeć ani uśmiechów posyłanych dziewczętom, ani spojrzenia w jej stronę, ani wreszcie tego, że nie tylko ona niepokoiła się w swojej paranoi, bo patrzyła absolutnie wszędzie, tylko nie na Atreusa. Zdawało się, że jej uwagę skupiły chwilowo głównie Mabela oraz pies - ta pierwsza wskazała krzesło w pobliżu siebie, zachęcając, by usiadła, a ten drugi podszedł nieco bliżej i merdał nieśmiało ogonem, zaciekawiony gościem.
- Lubi głaskanie, czy lepiej zostawić go w spokoju?
- Straszny z niego pieszczoch, za odrobinę drapania za uchem sprzedałby całą rodzinę - roześmiała się Mabela.
- To wstrętne insynuacje. Wcale nie sprzedałbym rodziny i ani trochę nie zależy mi na głaskaniu. Ale możesz trochę posmerać mnie za uchem - oświadczył pies, takim tonem, jakby robił jej wielką łaskę, sprawiając, że Mabela zachichotała, a Brenna zamarła na moment, niepewna, czy się nie przesłyszała. Ale nie: z pewnością głos dobiegł z psiej paszczy, i chart nadstawił łeb do głaskania. Brenna podrapała go za uchem odruchowo, dość szybko biorąc się w garść wobec tego fenomenu.
Skoro Nora Figg miała mówiącego kota, dlaczego gdzieś na świecie nie miało być mówiących psów?
- Przepraszam? Czy kominek jest podłączony do sieci Fiuu? - zapytała, uznając, że skoro na żadnym z domowników nie robiło wrażenia, że zwierzak gada, prawdopodobnie są czarodziejami. Jeśli działałaby sieć Fiuu, mogliby się stąd zabrać. A przynajmniej ona chętnie by się zabrała, bo chociaż siostry Binns były bardzo miłe, to wciąż w jej głowie tkwiła myśl, że od jakiegoś czasu na ich pojawienie się czekał pewien Brygadzista.
Jej aura, jedyna widoczna w pomieszczeniu, poza swoimi zwykłymi kolorami barwiła się odrobiną niepokoju. Z jednej strony sytuacją, bo jednak niemożność teleportacji i anomalie źle się jej kojarzyły, z drugiej, bardziej, myślą o tym, jak szybko Brygadzista znudzi się czekaniem i jak prędko ktoś uzna, że coś jest nie tak.
Erik, wrodzony optymista, prawdopodobnie, zaniepokoiłby się jej nieobecnością dopiero, kiedy szykowałoby się jakieś przyjęcie, a jej wciąż by nie było - w innym wypadku uważałby pewnie, że postanowiła kogoś odwiedzić albo zająć się jakąś pilną sprawą. Mavelle i Patricka jednak raczej zaalarmuje informacja pt. "dotknęła świstoklika i nie pojawiła się w punkcie docelowym, nie wraca".
- Oj, niestety, proszek Fiuu się nam skończył - wyznała Flosie, chociaż wcale nie wyglądała na zmartwioną tym faktem. Na dowód nawet wstała i wspięła się na palce, by zdjąć wazonik z gzymsu, a potem zademonstrowała im, że jest pusty w środku. - Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, prawda? Dzięki temu mamy więcej czasu, żeby bliżej się poznać.
A potem usiadła z powrotem, niby przypadkiem nieco bliżej Atreusa niż wcześniej. Przez moment nawet zetknęły się ramiona: nie mógł być całkowicie pewny, czy to nie dlatego, że jego koszula była przemoczona, ale... nie czuł od niej ciepła: a przecież właściwie każdy był teraz cieplejszy od Zimnego.
– Dziękuję – powiedziała Brenna, przyjmując ręcznik i posyłając uśmiech Colette. Blade policzki Binnsówny pokryły się czerwienią, po czym drugi z ręczników położyła na oparciu kanapy. Brenna, uznając, że skoro towarzystwo okazało się czarodziejami, to właściwie wszystko jedno, wyciągnęła różdżkę, by za jej pomocą pozbyć się błota ze spodni i butów.
Ledwo chwilę później do środka weszła Luna, z tacą z filiżankami. Popatrzyła nieco krzywo na Flosie, siedząca tuż obok mężczyzny, nim podsunęła mu herbatę.
- Napij się koniecznie, to moja specjalność, z miodem, imbirem i domowym sokiem, po niej na pewno unikniesz zapalenia płuc. Zapalenie płuc to bardzo poważna choroba - zachęciła. - Dla ciebie też mam - dodała szybko, odwracając się do Brenny, jakby właśnie przypomniała sobie o istnieniu drugiego gościa i dotarło do niej, że jest niegrzeczna.
- Dziękuję, ale nie jestem spragniona - skłamała Brenna odruchowo. Nawet nie dlatego, że naprawdę spodziewałaby się jakiejś trucizny. Po prostu wyobrażała sobie, jak wielki ochrzan dostałaby od Alka, gdyby wypiła jakąś pełną dodatków herbatkę, podaną obcą ręką, nocą, w posiadłości na krańcu świata, trochę zdana na łaskę gospodarzy. Spojrzała w stronę kanapy po raz pierwszy, odkąd weszli, posyłając Lunie uśmiech, ot w ramach łagodzenia odmowy.
W chwili, gdy spojrzała ku Lunie, Flosie i Atreusowi, gdzieś w tył głowy uderzyła ją jednak kolejna myśl, zabarwiona podejrzliwością. Przesunęła spojrzenie pomiędzy Colette i Flosie: mogłaby przysiąc, że ta starsza nie ma mniej niż dwadzieścia pięć lat i nie więcej niż dwadzieścia dziewięć, a ta druga wyglądała na jakieś dwadzieścia cztery - dwadzieścia pięć. Jeżeli zaś faktycznie były czarodziejkami, Brenna powinna przynajmniej kojarzyć twarz przynajmniej jednej z nich z hogwarckich korytarzy. Rok czy dwa różnicy wieku, inny Dom, nie były tu problemem, bo Brenna miała dobrą pamięć do twarzy, a kręciła się w różnych miejscach - przy stole Slytherinu u boku Victorii i Cynthii, przy stoliku Hogsmeade, gdzie siedzieli głównie Puchoni, bo wypatrzyła tam Norę i Dani lub Castiela czy pod wieżą Ravenclawu, czekając na kogoś ze znajomych. Tymczasem teraz w głowie nie dzwoniły żadne dzwonki. Charłak? Francuska szkoła? Porzucona wcześniej edukacja? Nauka domowa? Zasadniczo charłactwo wydało się jej niezłym wyjaśnieniem, bo przyglądając się kobietom nie dostrzegła różdżek, wystających z kieszeni. Żadna nie leżała też na blacie. Inna sprawa, że nie każdy zawsze trzymał różdżkę przy sobie (co Brennę po opuszczeniu Hogwartu bardzo zdumiało, bo w jej domu od zawsze traktowano takie postępowanie niemal jak zbrodnię).


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#8
07.02.2024, 05:45  ✶  
Bulstrode błagał, BŁAGAŁ, żeby na niego spojrzała, chociaż do końca jeszcze nie przemyślał tego, co właściwie zrobi, kiedy ta podłapie jego spojrzenie. Wybałuszenie oczu czy znaczące poruszenie brwiami wydawało się aż nazbyt wymowne, tak samo jak i niejednoznaczne. Zaraz by się pewnie któraś go zapytała, oczywiście tylko nie sama zainteresowana, bo w takich sytuacjach to bywało, czy mu coś do oka nie wpadło.

Obejrzał się na psa, kiedy ta zwróciła na niego uwagę, bo prawdę powiedziawszy, do tej pory pozostawał dla Atreusa absolutnie nieważnym elementem otoczenia. Był sobie, nie warczał, nie szczerzył zębów, wydawał się całkiem miły. A no tak, i gadał. I podobnie jak Brenna, Atreus zamarł na moment, chyba potrzebując chwili, żeby obróć parę razy w głowie informację, że mieli do czynienia z gadającym zwierzęciem. Nie był to jakiś ewenement, ale z tą informacją szła jakaś ulga. Bo to znaczyło, że byli wśród czarodziejów.
Atreus odetchnął, bo jakoś mu się tak lżej zrobiło. Może faktycznie mieli tutaj dookoła jakąś małą armię oklumentów, szczerze to nawet by się nie zdziwił, gdyby była to jakaś rodzinna sztuczka przekazywana wręcz religijnie z pokolenia na pokolenie. Nawet chwaliło się zaangażowanie i w ogóle.

Sięgnął po różdżkę, bardzo chętnie sięgając po magię by podobnie jak Longbottom pozbyć się z odzieży błota, czy nawet nieco ją osuszyć. To mu także polepszyło nieco humor, nawet jeśli musieli spotkać się z przykrą rewelacją, że całkiem przypadkiem państwu zabrakło akurat proszka Fiuu.
Dobrze też było widzieć, że Brenna wcale nie była aż tak spokojna na jaką wyglądała. Rozrastający się wykwitami na jej aurze niepokój był dla Atreusa łatwy do zauważenia i tym mocniej zarysowany, że wszyscy inni wydawali się niczym zgaszone świeczki i pozbawieni jakiegokolwiek blasku. A on tego okropnie nienawidził. Przyzwyczajony do widoku barwnych poświat, zawsze kiedy ktoś w jakiś sposób je blokował, czuł się zwyczajnie ślepy, nawet jeśli przecież miał jeszcze dwójkę sprawnych oczu.

Obejrzał się na Flosie, która znalazła się znowu obok niego, może nieco bliżej, ale czy mu to przeszkadzało? Absolutnie nie. Nie wyglądała przecież na groźną i nawet jeśli wciąż odczuwał szarpnięcia niepokoju, to przez głowę mu nie przeszło, że była w stanie mu coś zrobić. Pomijając oczywiście niby to przypadkowego otarcia się o jego rękę, ale hej - nie mógł jej przecież o to winić. Szkoda tylko, że nie wydawała się tak ciepła, jak zwykle była Brenna, kiedy łapał ją za rękę.

Przyjął swój ręcznik, przecierając nim niedbale włosy, ale co o wiele bardziej go ucieszyło, to herbata którą zaraz przyniosła Luna. Rozlewające się po żołądku ciepło, nawet jeśli nie rozganiało goszczącego w nim zimna, wciąż było niezwykle pocieszające i zwyczajnie przyjemne. Dlatego też uśmiechnął się do dziewczyny z wdzięcznością, bez mrugnięcia okiem pociągając z filiżanki łyk.
Utkwił spojrzenie w Longbottom, zastanawiając się co ona właściwie wyprawia, kiedy tak patrzyła od jednej dziewczyny do drugiej, samemu nawet przez moment nie zastanawiając się nad tym czy w ogóle powinien je znać. Atreus, tak samo jak i reszta borginowej Bandy, był łasy na ładne dziewczyny kiedy chodził do szkoły, ale prawdę powiedziawszy - większości z nich nigdy nie zapamiętał. Ich twarze scalały się w jakąś jedną, niewyględną masę, na szczycie której tańcowała w pełnej krasie Lorraine, śmiejąc się i rozsiewając swój urok, a towarzyszyła jej przy tym muzyczka z pozytywki, którą mu przypominała.
Równie dobrze otaczające ich dziewczęta mogły także uczęszczać do innej szkoły. Na przykład tej francuskiej, albo chociażby Durmstrangu, bo z tego co luźno kojarzył, niektórzy z rodziny Stanleya tam uczęszczali (o czym wiedział w sumie głównie przez to, że Stachu uwielbiał marudzić jakich to fajnych przedmiotów w tej Szwecji nie mieli).
- Ugościli nas państwo, za co jesteśmy wdzięczni, ale nie będziemy mogli narzucać się w nieskończoność. Byliśmy umówieni i obawiam się, że nasza nieobecność może kogoś zmartwić - żeby nie powiedzieć wkurwić, bo nie spodziewał się niczego innego w sytuacji, kiedy wysłani z Ministerstwa pracownicy nie stawiali się na miejsce docelowe. - Może moglibyśmy wysłać sowę? Wiem, że pada, ale chyba powinna sobie dać radę? - rzucił, spoglądając na Binnsa znad kolejnego łyku herbaty. - Bardzo smaczna - rzucił jeszcze do Luny, uśmiechajac się do niej jeszcze raz.
- Nonsens, to naprawdę nie problem. Jeśli będzie trzeba, znajdzie się wolny pokój. Nasza sowa jest niestety niezwykle leciwa i nie podoła takiej pogodzie - wyjaśnił mężczyzna, a Bulstrode, mimo że wewnętrze westchnął ciężko, jakby go własnie podwójnie skazano, to w gruncie rzeczy nie mrugnął nawet okiem. Zamiast tego napił sie znowu herbaty.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
07.02.2024, 09:54  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.02.2024, 09:56 przez Brenna Longbottom.)  
Pozostawała niepomna na te błagania. Ale może i dobrze, bo gdyby zaczął wysyłać jej jakieś znaki, za żadne skarby nie pojęłaby, o co chodzi. Miała drobne sygnały ustalone z rodziną i przyjaciółmi, z Mav umiały sporo sobie przekazać samym spojrzeniem, uściskiem ręki i spojrzeniem, ale wybałuszanie oczu, poruszanie brwiami i tym podobne w wykonaniu Bulstroda zapewne tylko bardzo by ją skonfundowały.
Oczywiście, że się niepokoiła. Już pomijając wrodzoną podejrzliwość - bo panny mogły być charłaczkami albo ostatecznie przyjechać z Francji, mimo braku akcentu - wiedziała, że rano zostanie zamordowana.
To jeszcze nie było najgorsze. Myśl o panice kilku osób (ehem, ehem, Mavelle) za to mocno ją uwierała. Gdyby Patrick dotknął świstoklika i przepadł, a Brenna się o tym dowiedziała, najpierw szukałaby go sama z Mav, a potem postawiła na nogi pół Zakonu. Dobrze, że on był zwykle mniej skory do drastycznych działań niż ona I pewnie nie będzie od razu zakładał najgorszego.
Za to Mavelle...
- Fale? - zapytała, gdy i pomysł Atreusa z sową został odrzucony. Mówiła bez nadziei, a jej twarz przybrała wyraz rezygnacji. Musiała pogodzić się z losem. Wyrok zapadł. Jutro będzie gęsto się tłumaczyć i myśl o tym przede wszystkim zaprzątała umysł Brenny. Przy optymalnym rozwoju wydarzeń, tylko Mav. Przy najbardziej drastycznym, zafundowała paskudną noc rodzinie i sporej części zakonników. Oby jak najpóźniej zorientowali się, że świstoklik nawalił.
Binns, oczywiście, pokręcił głową.
- Nie przedrą się podczas takiej ulewy. Przykro mi.
Westchnęła tylko z rezygnacją i znów pochyliła się, by pogłaskać psa. Przez kolejne parę minut wymieniała drobne uwagi z Mabelą, bardzo skorą do żartów, i odpowiadała na pytania Colette, która przysiadła w pobliżu, podczas gdy Flosie i Luna rozsiadły się po obu stronach Atreusa, zabawiając go rozmową, i zerkając to na niego, to posyłając krzywe spojrzenia sobie nawzajem.
I wciąż padało. Nie zanosiło się, że przestanie. Wciąż nie mogli się teleportować. Utknęli, może nie na wieczność, ale na pewno do rana.
- Pewnie jesteście zmęczeni - stwierdziła w końcu Colette, spoglądając na wielki, zabytkowy zegar ścienny, którego ciche, monotonne uderzenia powoli odmierzały czas. Mała wskazówka minęła już jedenastą. Brenna spojrzała na to z pewnym zdumieniem, bo przyszli tu późno, już po zmroku, a ten zapadał w lipcu koło dwudziestej pierwszej, ale nie zdawała sobie sprawy z tego, ile czasu minęło. - Pościelę wam na górze. Luno, pomożesz mi?
- Naprawdę, trzeba już się zbierać? - jęknęła Flosie. - Tak rzadko mamy gości!
- Północ to godzina duchów i opadających czarów - stwierdziła Mabela, obejmując ręką szyję gadającego psa. - O północy wszyscy powinni być w łóżkach. Tata tak zawsze mówił, gdy nie chciałam się położyć, prawda?
Pan Binns odchrząknął, trochę chyba zakłopotany metodą, którą najwyraźniej zaganiał do łóżka najmłodszą córkę.
- Nasi goście pewnie są zmęczeni, a po tym jak przemokli, dobrze im zrobi odrobina odpoczynku, Mabelo - wybrnął. - My zresztą też niedługo powinniśmy stąd znikać, późno już
- Dajcie nam pięć minut i przyjdźcie na górę, wszystko naszykuję - powiedziała Colette do Brenny i Atreusa. - Od dawna nie mieliśmy gości, więc muszę poszukać kilku rzeczy.
Brenna uśmiechnęła się do niej i kiwnęła głową, chociaż miała dziwne wrażenie, że raczej tutaj nie zaśnie. Siostry były przemiłe, pan Binns wyglądał absolutnie niegroźnie, w atmosferze dworku nie kryło się nic mrocznego. Nie czuła zapachu czarnej magii, nie wyłapała niczego podejrzanego w rozmowach, gestach ani mimice, nie miała niedobrych przeczuć, że stało się tu coś strasznego, które wynikały czy to z intuicji, czy z talentu widmowidza. A jednak nie umiała tak całkiem wyzbyć się podejrzeń. Mroczne wizje w rodzaju "zakłócili teleportacje tak jak tamten czarnoksiężnik i nocą mordują gości" nie chciały opuścić jej głowy.
– To był bardzo miły wieczór. Może jeszcze kiedyś nas odwiedzisz? To znaczy... może jeszcze kiedyś któreś z was nas odwiedzi. Mieszkającym na tym pustkowiu dziewczyna łatwo zaczyna czuć się samotna – stwierdziła Flosie, na moment kładąc rękę na dłoni Atreusa. I tym razem zyskał pewność. Skórę miała dziwnie chłodną: tak, że nawet on to wyczuwał. Wrażenie było takie, jakby dotknął lodowatej wody, a przecież nosił w sobie zimno Limbo. A może tylko mu się zdawało? Kontakt trwał zaledwie ułamek sekundy, bo dziewczyna zaraz cofnęła rękę, jakby spłoszona własną śmiałością i odwróciła wzrok, choć po ustach błąkał się jej psotny uśmieszek, świadczący o tym, że było w tym geście sporo kalkulacji.
- Jeszcze raz bardzo dziękuję za schronienie. - Brenna po raz ostatni pogłaskała psa i podniosła się z miejsca. Kiwnęła głową na pożegnanie domownikom, nim ruszyła do drzwi, by postąpić zgodnie z prośbą Colette. - Dobrej nocy.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
hold me like a grudge
and what an ugly thing
– to have someone see you.
Stosunkowo wysoki mężczyzna, mierzący sobie 183 centymetry wzrostu. Posiada włosy barwy ciemnego blondu i jasne, błękitne oczy. Budowa jego ciała jest atletyczna, a na twarzy często widnieje lekki, szelmowski uśmieszek. Porusza się z nonszalancją i pewną niedbałością.

Atreus Bulstrode
#10
08.02.2024, 06:39  ✶  
Fale, przedrzeźnił ją trochę w głowie, bo fale to by im się przydały między tymi czterema ścianami. Na samą myśl o tym, żeby przedrzeć się nimi przez tę ulewę trochę go rozbolała głowa, a nie zrobił tego wcześniej sam chyba tylko dlatego, że zdawał sobie sprawę z tego, że była to płonna nadzieja. Z resztą, sam Binns potwierdził to, że niewiele tutaj dało się zrobić w tym temacie.

Pozostawało im więc siedzieć i czekać na zbawienie. Bulstrode dość szybko opróżnił swoją herbatę, a kiedy skończył, podziękował jeszcze raz Lunie, również znowu zachwalając, jaka to ona nie była przepyszna. W zaistniałej sytuacji mógł być przynajmniej miły, nie mówiąc o tym, że kiedy dziewczyna usiadła po drugiej jego stronie, dyskusja i z nią i z Flosie, zajmowała większą część jego myśli, nawet jeśli sam wyglądał trochę sztywno i nie na miejscu. Jakby go teraz któryś z kolegów zobaczył, to by go pewnie bezwstydnie wyśmiał.

Ożywił się nawet nieco, kiedy to Colette się odezwała, wyznaczając czas, kiedy wszyscy powinni zacząć zbierać się do łóżek. On w sumie też nawet nie zauważył, kiedy im tak ten czas zleciał, że zastała ich prawie północ. Uśmiechnął się do Binnsa lekko, kiedy ten odchrząknął, najwyraźniej nieco zakłopotany słowami, które przytoczyła jego córka. Nieco to było naiwne, racja, ale czego nie robiło się, żeby posłać dzieciaki do łóżka? Enida też potrafiła opowiadać im niestworzone rzeczy, żeby wreszcie przyłożyli głowy do poduszek.

- Postaram się - odpowiedział Flosie, kiedy ta wydukała z siebie te jakże odważne słowa i może nawet w każdej innej sytuacji mówiłby szczerze, gdyby nie to, jak cholernie była zimna. Wzdrygnął się, konsternację kryjąc zaraz za nieco zakłopotanym uśmiechem, niby to podobnym do tego jej, jakby nieco wybity z rytmu jej jakże śmiałym posunięciem. Podniósł się zaraz ze swojego miejsca, w sumie to gwałtownie prostując jak struna i poprawiając przy tym mankiet koszuli dla przykrycia, chociaż częściowo, odrobinę nerwowych ruchów.
- Tak, jesteśmy niezwykle wdzięczni za gościnę. Dobrej nocy - zakomunikował, uśmiechając się jeszcze do zebranych, a potem ruszył z Brenną po schodach na górę.

Na piętrze bez problemu znaleźli Colette i Lunę, które zapędziły ich w kierunku jednych z drzwi, uchylonych do wnętrza pokoju, który najwyraźniej przygotowywały.
- Przepraszam, ale mamy tylko jeden pokój, który nadaje się do przyjęcia gości. Mam nadzieję, że to nie problem - zafrasowała się nieco Luna, uśmiechając przy tym przepraszająco.
- Pościeliłyśmy łóżko i przygotowałyśmy koce - Colette praktycznie wepchnęła te ostatnie Atreusowi w ręce, najwyraźniej sugerując, że to były przeznaczone właśnie dla niego. Bulstrode uśmiechnął się do niej tylko lekko.
- Nie martwcie się, jesteśmy dorośli, damy sobie radę - odpowiedział, kładąc te koce na skraju ogromnego łóżka, na którym pewnie z powodzeniem zmieściły nie tylko kolejne dwie osoby, a może i jeszcze więcej. Nie takie rzeczy robiło się na imprezach za nastolatka.
Colette na ten komentarz spojrzała na niego nieco podejrzliwie, ostatecznie przenosząc spojrzenie na Brennę, nagle o wiele bardziej obfite w sympatię.
- Gdybyście czegoś potrzebowali, nie krępujcie się. Dobrej nocy - powiedziała jeszcze i razem z siostrą opuściły pokój, zamykając za sobą drzwi.

A wtedy Bulstrode odetchnął, wyraźnie zmęczony. Spojrzał w stronę okna, o które deszcze wciąż wybijał sobie tylko znaną piosenkę, zanim zwrócił wzrokiem na Brennę, jakby się jeszcze nad czymś zastanawiał. W końcu jednak podszedł do niej, wyciągając do niej dłoń.
- Daj mi rękę - rzucił do niej, nie czekając aż sama ją wyciągnie, a zwyczajnie łapiąc ją za dłoń. Poczuł, jak przyjemne ciepło rozlewa się po skórze, a nawet jeśli obecne, pozostawiało charakterystyczny niedosyt, niedostateczne by walczyć z tkwiącym w nim zimnem. - Już myślałem, że zwariowałem. Że mam omamy. Kiedy ta... ee.. Flo-sie mnie dotknęła, była zimna. Zimniejsza ode mnie - podniósł ich ręce, jakby chciał żeby zwróciła uwagę na to, jak faktycznie jest zimny. - I nie wiem jakim kurwa cudem, ale nie byłem w stanie dostrzec aury żadnego z nich. Rodzina oklumentów? Już to widzę - żachnął się, robiąc dokładnie to samo co robił zawsze, kiedy łapał ją za dłoń, czyli z ociąganiem wzbraniając się przed tym żeby ją puścić, przy jednoczesnym wyglądaniu, jakby w ogóle nie zwracał uwagi na to, co teraz robią.
- Ale serio, fale? Możesz być pewna, że to pierwsza rzecz którą zrobię, kiedy tylko ta cholerna ulewa się rozjaśni.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (4995), Atreus Bulstrode (4058)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa