O co chciał zapytać Vincent Prewett?
Mogło to brzmieć po prostu źle, ale Brenna zwykle niezbyt przejmowała się tym, co Vinc ma do powiedzenia – bo rzadko wyskakiwał z czymś gorszym niż „no pobiłem… znaczy się ktoś pobił jednego kłusownika”. A jeśli miał do niej jakieś pytania, było to na ogół coś w stylu „gdzie znalazłaś trolla?!” albo „jak mogłaś pójść tam beze mnie?!” lub „ile kości ma człowiek i czy da się je wszystkie połamać?”
Ale tym razem miała złe przeczucia. Może dlatego, że nie trzeba było umiejętności jasnowidzenia wujka Morpheusa, aby przewidzieć, że przy tak sformułowanej wiadomości, mogło mieć to coś wspólnego z napadami na New Forest, jej rozmową z Edwardem albo… cholera wie, czym jeszcze.
Oczywiście, istniała szansa, że Brenna martwi się na wyrost.
Vincent mógł po prostu chcieć wiedzieć, gdzie zamówiła kapelusz stylizowany na cylinder Abrahama Lincolna.
Wbrew pozorom wcale nie było to niemożliwe.
Westchnęła tylko i przechyliła się nad drewnianą barierką mostku, przerzuconego przez rzekę, przecinającą Dolinę Godryka, by spojrzeć na wodę. Wyznaczyła spotkanie tutaj, bo jeżeli jednak nie chodziło o Abraham Lincolna, to Pokątna czy Horyzontalna były nazbyt ryzykowne. O pewnych sprawach po prostu nie rozmawiało się wśród ludzi. I wybrała miejsce w pobliżu wioski, nie chcąc ani zbliżać się do Kniei, ani nadmiernie oddalać od innych domów, a przed wyjściem tutaj – z dwoma psami, które teraz kręciły się radośnie wokół jej nóg, próbując ją zachęcić do dalszego spaceru – rzecz jasna upewniła się, że nikt nie obserwuje domu oraz informując Malwę, gdzie i z kim się wybiera. Żyli w naprawdę porąbanych czasach, w których Brenna wręcz obsesyjnie pilnowała pewnych rzeczy, nawet jeżeli chodziło o spacer pół godziny drogi od posiadłości Longbottomów.
– Mam nadzieję, że nie chodzi o to, że za dawno nikt ci nie złamał nosa i koniecznie chcesz się z kimś pobić, bo jeżeli tak, to powinieneś był o tym napisać zawczasu – rzuciła, kiedy usłyszała trzask teleportacji. Jeden z psów zaszczekał na jego widok, a Brenna pociągnęła lekko za smycz, by przypadkiem nie rzucił się ku Prewettowi. Wprawdzie pewnie Gałgan raczej chciałby go zalizać niż powalić, ale… – Przy psach bić się nie będę, bardzo by je to zestresowało i… – Zamarła, kiedy się do niego odwróciła, a potem bardzo, bardzo musiała postarać się, aby nie wybuchnąć śmiechem. Gdyby się roześmiała, byłoby to jego swojego rodzaju zwycięstwo, a to przecież jej musiało być tutaj górą, tak?
– W porządku, czyli naprawdę chcesz dowiedzieć się, gdzie zamówić pasujący frak? – spytała z poważną miną, mierząc Vincenta spojrzeniem. – Mogłam po prostu podać ci adres listownie. Jeśli odpowiednio przytnie się także brodę, będziesz mógł pracować jako sobowtór prezydenta – oświadczyła.