• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[lipiec 72] Mam kilka pytań

[lipiec 72] Mam kilka pytań
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
19.01.2024, 20:25  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.04.2024, 21:47 przez Morrigan.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz tajemnic IV

O co chciał zapytać Vincent Prewett?
Mogło to brzmieć po prostu źle, ale Brenna zwykle niezbyt przejmowała się tym, co Vinc ma do powiedzenia – bo rzadko wyskakiwał z czymś gorszym niż „no pobiłem… znaczy się ktoś pobił jednego kłusownika”. A jeśli miał do niej jakieś pytania, było to na ogół coś w stylu „gdzie znalazłaś trolla?!” albo „jak mogłaś pójść tam beze mnie?!” lub „ile kości ma człowiek i czy da się je wszystkie połamać?”
Ale tym razem miała złe przeczucia. Może dlatego, że nie trzeba było umiejętności jasnowidzenia wujka Morpheusa, aby przewidzieć, że przy tak sformułowanej wiadomości, mogło mieć to coś wspólnego z napadami na New Forest, jej rozmową z Edwardem albo… cholera wie, czym jeszcze.
Oczywiście, istniała szansa, że Brenna martwi się na wyrost.
Vincent mógł po prostu chcieć wiedzieć, gdzie zamówiła kapelusz stylizowany na cylinder Abrahama Lincolna.
Wbrew pozorom wcale nie było to niemożliwe.
Westchnęła tylko i przechyliła się nad drewnianą barierką mostku, przerzuconego przez rzekę, przecinającą Dolinę Godryka, by spojrzeć na wodę. Wyznaczyła spotkanie tutaj, bo jeżeli jednak nie chodziło o Abraham Lincolna, to Pokątna czy Horyzontalna były nazbyt ryzykowne. O pewnych sprawach po prostu nie rozmawiało się wśród ludzi. I wybrała miejsce w pobliżu wioski, nie chcąc ani zbliżać się do Kniei, ani nadmiernie oddalać od innych domów, a przed wyjściem tutaj – z dwoma psami, które teraz kręciły się radośnie wokół jej nóg, próbując ją zachęcić do dalszego spaceru – rzecz jasna upewniła się, że nikt nie obserwuje domu oraz informując Malwę, gdzie i z kim się wybiera. Żyli w naprawdę porąbanych czasach, w których Brenna wręcz obsesyjnie pilnowała pewnych rzeczy, nawet jeżeli chodziło o spacer pół godziny drogi od posiadłości Longbottomów.
– Mam nadzieję, że nie chodzi o to, że za dawno nikt ci nie złamał nosa i koniecznie chcesz się z kimś pobić, bo jeżeli tak, to powinieneś był o tym napisać zawczasu – rzuciła, kiedy usłyszała trzask teleportacji. Jeden z psów zaszczekał na jego widok, a Brenna pociągnęła lekko za smycz, by przypadkiem nie rzucił się ku Prewettowi. Wprawdzie pewnie Gałgan raczej chciałby go zalizać niż powalić, ale… – Przy psach bić się nie będę, bardzo by je to zestresowało i… – Zamarła, kiedy się do niego odwróciła, a potem bardzo, bardzo musiała postarać się, aby nie wybuchnąć śmiechem. Gdyby się roześmiała, byłoby to jego swojego rodzaju zwycięstwo, a to przecież jej musiało być tutaj górą, tak?
– W porządku, czyli naprawdę chcesz dowiedzieć się, gdzie zamówić pasujący frak? – spytała z poważną miną, mierząc Vincenta spojrzeniem. – Mogłam po prostu podać ci adres listownie. Jeśli odpowiednio przytnie się także brodę, będziesz mógł pracować jako sobowtór prezydenta – oświadczyła.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
Nie mam nic do ludzi.
Nawet szacunku.
Co się rzuca w oczy, gdy do pomieszczenia wchodzi ON? Jego wzrost (197 cm). Jest gigantem, umięśniony, dba o to, aby być silnym fizycznie. Jest to jego atut. Ma na ciele sporo blizn ze spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami. Zwykle ma zarost na twarzy, kręcone włosy i ciemne jak otchłań piekła oczy, które patrzą na ludzi z nienawiścią, a na zwierzęta z obsesyjną miłością. Jeśli pracuje, nie spodziewa się gości ubiera się niedbale, byle jak, bez patrzenia na modę. Jeśli idzie do ludzi, brata, rodziny to ubiera się w skrojone na jego miarę garnitury, koszule, kamizelki (ale za tym nie przepada).

Vincent Prewett
#2
19.01.2024, 20:57  ✶  

Ten atak nie dawał mu spokoju. Jego brat wszystko bagatelizował, Laurent próbował żyć dalej, a on siedział jak na szpilkach czekając na kolejnego frajera, co spróbuje zaatakować mu rodzinę. Ciekawiło go też to, co Brenna chciała od jego brata, co za interes do niego miała. W końcu jako Brygadzistka raczej nie powinna do niego łazić, a jeszcze bardziej jako Longbottom. Wypalił już dzisiaj prawie całą paczkę fajek i niewiele to dawało. Był zajęty swoimi obowiązkami, więc to jakoś zatrzymywało jego myśli w miejscu, ale rwał się do tego, aby czegokolwiek się dowiedzieć na temat tamtego mężczyzny. Jeszcze nie raz łaził po lesie i szukał jakichkolwiek śladów na temat tamtego faceta, ale nic. Fiasko.

Ubrany był standardowo, w mugolskie dżiny, podkoszulek i ciężkie buty. Do ostatniego momentu nie planował brać prezentu od Brenny, ale z drugiej strony nie byłby sobą, gdyby nie spróbował jej rozśmieszyć, gdyby nie spróbował rozładować napięcia, które tak skutecznie zbudował swoim listem. Wiedział, że ona teraz zjada paznokcie denerwując się tym o co mu chodziło. W końcu, gdyby chciał ją wypytać o jej misje zrobiłby już to dawno w liście, gdyby chciał się pochwalić swoimi wyczynami również by już dawno to zrobił, a tak wysłał liścik, który nic nie mówił. W środku delikatnie triumfował. W końcu wylądował w umówionym miejscu i naciągnął na głowę kapelusz czekając na jej reakcję. W jej oczach widział rozbawienie, ale skubana nie wy buchnęła śmiechem. Podszedł do niej i spojrzał na psiaki. Lubił psy, naprawdę lubił psy. Za kotami za to nie przepadał. Nie znosił ich wręcz.

– Spokojnie nie chce się bić i nie, nie chodzi o adres – ściągnął kapelusz z głowy i wcisnął go do torby z powiększonym dnem. – Nie będę owijał w bawełnę – mruknął i wskazał jej głową, że mogą iść dalej bo widział, że psy się niecierpliwiły. – Po co spotkałaś się z moim bratem? Zastanawiam się też, co zrobić z tym zwiadem. Naprawdę nie podoba mi się to, że zaatakowali moją rodzinę – odpalił papierosa i się nim zaciągnął.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
19.01.2024, 21:12  ✶  
Gałgan niemal natychmiast wyrwał do przodu, merdając ogonem i popiskując. Brenna podejrzewała niekiedy, że gdyby na progu stanął włamywacz, pies zalizałby go na śmierć. Łatek wycofał się za to, chowając za nogami właścicielki – najwyraźniej wysoki wzrost i jeszcze cylinder, dodający Vincentowi kilku centymetrów, ani trochę się mu nie podobały.
W domu Longbottomów roiło się od psów. W tej chwili nie uświadczyłoby się tam ani jednego kota, chociaż raczej nie dlatego, że domownicy ich nie lubili. Gdyby jakiś stanął na progu i poprosił o adopcję, pewnie jedynym argumentem przeciwko przyjęciu takiego byłoby, czy psy się z nim dogadają. Ach… i jeszcze jednak byłby drugi. Jak przyjęłaby to Elise, kobieta, która może Longbottomem się nie urodziła, ale władała większością domowników znacznie skuteczniej niż szacowny Godryk Longbottom.
Brenna obróciła się, tyłem do barierki i podparła o nią łokciami. Nigdy nie paliła, ale ostatnio w jej życiu zdarzały się momenty, gdy zaczynała mieć ochotę, by zacząć. W tej chwili też ją do tego ciągnęło, bo jednak Vincent chciał zapytać dokładnie o to, o czym wolałaby nie rozmawiać: o Edwarda Prewetta, powody wizyty, a „co ty knujesz?” właściwie wręcz zawisło w powietrzu. Miała stos powodów do spotkania się z Edwardem Prewettem. I była to tylko jedna z rzeczy, których w teorii nie powinna robić jako Brygadzistka, i nie powinna robić jako Longbottom, a jednak czuła się w obowiązku je robić, bo… bo była po prostu sobą.
Zadarła na moment głowę, spoglądając na pogodne, letnie niebo, jakby spodziewała się znaleźć tam odpowiedzi na wszystkie pytania. Jakąś wskazówkę, co powiedzieć Vincentowi.
Nigdy nawet nie pomyślała, żeby go w to wszystko wciągać. Nie był fanatykiem czystej krwi, wiedziała to: gdyby było inaczej, odsunęłaby się od niego, jak odsunęła od niektórych z dawnych znajomych, albo przynajmniej stałaby się ostrożniejsza – jak wobec tych dwóch osób, Flitnówny i Lestrangówny, których całkiem porzucić po prostu jeszcze nie umiała. Był jej przyjacielem, jednym z najlepszych i czasem mogło się zdawać, że są jak dwie strony jednej monety, różni i podobni jednocześnie, mocniej niż uwierzyłby ktokolwiek, kto nie miał okazji bardzo dobrze ich obojga poznać – a takich osób przecież niemal nie było. Ale jednocześnie Brenna nie widziała Prewettów w pierwszej linii tej wojny. Nie wyobrażała sobie, żeby ktoś taki jak Vincent chciał walczyć wyłącznie w imię prawdy i sprawiedliwości, bo przecież zawsze powtarzał, że nie lubił nawet ludzi. I wiedziała, jak mocno zamieszany jest w różne interesy, niekoniecznie legalne.
Czy sytuacja zmieniła się teraz na tyle, by faktycznie przestać milczeć?
Gdy wojna pukała do jego domu?
Gdy – w gruncie rzeczy – mogli potrzebować właśnie kogoś, kto umie poruszać się po półświatku…?
– Zobaczyłam jego zdjęcie w gazecie, śmiertelnie się zakochałam i postanowiłam go niecnie uwieść – oświadczyła bez mrugnięcia okiem. – Jest właścicielem masy kasyn, Sherwood. Do tych chodzą bogaci i wpływowi tego świata, i ci, którzy marzą o tym, aby coś ugrać. A wśród śmierciożerców są głównie trzy kategorie… Ci, którzy są niezadowoleni ze swojego losu i chcą coś na tym ugrać, ci, którzy po prostu lubią zabijać i ci, którzy są bogaci, wpływowi, uważają się za lepszych od motłochu i chcą, żeby tak już na zawsze zostało.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
Nie mam nic do ludzi.
Nawet szacunku.
Co się rzuca w oczy, gdy do pomieszczenia wchodzi ON? Jego wzrost (197 cm). Jest gigantem, umięśniony, dba o to, aby być silnym fizycznie. Jest to jego atut. Ma na ciele sporo blizn ze spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami. Zwykle ma zarost na twarzy, kręcone włosy i ciemne jak otchłań piekła oczy, które patrzą na ludzi z nienawiścią, a na zwierzęta z obsesyjną miłością. Jeśli pracuje, nie spodziewa się gości ubiera się niedbale, byle jak, bez patrzenia na modę. Jeśli idzie do ludzi, brata, rodziny to ubiera się w skrojone na jego miarę garnitury, koszule, kamizelki (ale za tym nie przepada).

Vincent Prewett
#4
19.01.2024, 21:35  ✶  

Gdy jeden z psów wyrwał się w jego kierunku nie mógł się powstrzymać i o prostu kucnął wyciągając do niego łapę, aby go pomiziać po głowie. Wytarmosił mu kark, grzbiet, dał tyle miłości ile człowiek od niego nigdy nie uświadczył. Lubił zwierzęta i zawsze było to widać, gdy był w ich towarzystwie. Gdyby miał więcej czasu to zapewne sam sprawiłby sobie takiego psiaka, ale nie miał i nie chciał ryzykować, że to stworzenie będzie czuło się osamotnione, bo on podły właściciel latał po lasach zamiast wyjść z nim na spacer. Brenna miała ten plus, że w jej domu był ogrom ludzi, więc zawsze był ktoś kto się nim zajmie. Jego brat miał wyszkolone psy obronne, ale nie było to to samo, co posiadanie psijaciela.

– No już, spokojnie, wystarczy – wymruczał do Gałgana z uśmiechem, poklepał go lekko po boku i wstał z powrotem na nogi.

Jego wzrok padł na Brenne, która najwyraźniej odpłynęła w krainę myśli i może kręcenia? Miał nadzieję, że nie będzie przed nim unikać odpowiedzi, ale wiedział też, że się łudził. Ta kobieta miała swoje sekrety, a on nigdy w nie wchodził – do dzisiaj. Wiedział, że ona coś knuła, wiedział, że nie bez powodu szła do jego brata. Nikt bez powodu nie chodzi do Edwarda Prewetta. Uniósł brew ku górze na jej odpowiedź i wywrócił oczami dookoła. Już widział jak ona leci na tego starego pryka. Liczył może, że uda mu się z niej wyciągnąć jakieś drobne szczegóły dotyczące tamtego mężczyzny, że może coś ustaliła, albo coś robi w kierunku tego, aby go złapać i zmiażdżyć. No dobra – Brenna raczej nie miażdżyła dosłownie ludzi.

– Taaa, już widzę jak niecnie kogoś uwodzisz, a zwłaszcza Prewetta – parsknął kręcąc głową. – Chcesz zajarać Niecna Uwodzicielko? – nie zapomni jej tego nigdy. Co to, to nie. Do końca życia będzie już niecną uwodzicielką jego brata. Nie mógł się powstrzymać od śmiechu, bo wyobraził sobie to jak dziewczyna przychodzi i siada Edwardowi na kolana, a potem obrywa jakimś przedmiotem od jego żony. – Z tobą się nie da poważnie rozmawiać – westchnął ciężko i gdy już opanował swój śmiech wrócił do palenia papierosa pozwalając jej kontynuować wypowiedź.

– I myślisz, że w kasynach mojego brata może się kręcić ktoś ze Śmierciożerców? I zaatakowałby jego syna? – zapytał mrużąc oczy i wpatrując się w nią – Z jakiego tytułu byłaś u niego? Nie sądzę, aby Ministerstwo działało w ten sposób.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
19.01.2024, 21:48  ✶  
– Będzie teraz oczekiwał głaskania przez jakiś czas. Tak od dwóch tygodni do dwóch lat – skwitowała Brenna, spuszczając oba psy ze smyczy. Okolicę było widać jak na dłoni, Łatek nigdy się nie oddalał, a Gałgan… podejrzewała, że będzie teraz trącać łbem Vincenta i domagać się głaskania, więc też nigdzie się nie ruszy.
Nie, nie była zainteresowana Edwardem Prewettem. Musiałaby upaść na głowę, żeby coś takiego wpadło jej do głowy. Do uwodzenia kogokolwiek zresztą nie nadawała się kompletnie, chociaż kiedy Vincent wspomniał o tym, że w polu jej zainteresowań nie powinien znaleźć się „zwłaszcza żaden Prewett”, pomyślała, że los jednak bywał ironiczny. Bo nie to, że takiego uwodziła, o tym nawet nie pomyślała, ale w tej głowie wciąż jeszcze miała kogoś, kto krwi Prewett nosił w sobie całkiem sporo. Odgoniła jednak od siebie tę natrętną myśl, bo powinna się ich pozbyć: nie mogła już nawet usprawiedliwiać tego rytuałem, a doskonale rozumiała, że ten konkretny chłopak miał oczy dla zupełnie innych dziewczyn niż ona. Zresztą, czy człowiek, który dał jej tę głupią pralinkę w ogóle istniał, skoro kierowała nim magia?
– Nie chcesz dostawać głupich odpowiedzi, nie zadawaj głupich pytań – stwierdziła i podciągnęła się, by przysiąść na barierce. Matka zawsze ganiła ją za robienie takich rzeczy, roztaczając przed Brenną wizję wpadnięcia prosto do strumienia, a Brenna rzecz jasna tylko tym chętniej sobie na tego typu zachowania pozwalała, chociaż niekoniecznie na oczach matki. (Nawet teraz, po wielu, wielu latach, wolała nie robić tego w jej obecności.) I to, że raz do rzeki faktycznie wpadła, ani trochę Brenny nie zniechęciło…
– Nie, dzięki – odparła, po jakiejś sekundzie walki z samą sobą. Prawie nie piła – poza grzecznościowymi toastami na balach, a i wtedy pilnowała, by ledwo zamoczyć usta i robiła to głównie, kiedy była gospodynią – nie paliła i wolała nie wpadać w żaden z tych nałogów. – Merlinie, Vinc – parsknęła, spoglądając na niego z mieszaniną rozbawienia i politowania, chociaż tak naprawdę wcale nie była teraz wesoła. Cała ta rozmowa była cholernie poważna, i mogłaby przysiąc, że gdyby przesunęła nożem po powietrzu, odkryłaby, że to stawia opór, tak zgęstniało od napięcia… – Naprawdę sądzisz, że ja robię rzeczy tak, jak typowo robi Ministerstwo Magii? Po roku siedemdziesiątym? Poszłam do twojego brata całkowicie prywatnie. Porozmawiać o tym i owym. To nie ma niczego wspólnego z pracą.
Informacje o śmierciożercach, które Ministerstwo Mogło wykorzystać, przekazywała. Krycie takich rzeczy było samo w sobie współudziałem. Ale tam, gdzie było jasne, że departament i tak nic nie zrobi, że szefowie rozłożą ręce, że procedury, że za mało dowodów i w ogóle… Po to istniał Zakon, prawda?
– Nie, nie sądzę, że ktoś w kasynie zaatakowałby jego syna. Byłby samobójcą. Ale uznałam, że jeśli Edward Prewett nie ma chęci żyć w świecie, w którym trzeba padać na kolana przed Voldemortem, to może zechce czasem szepnąć słowo albo dwa z tych, które szepcą mu pracownicy. A z którymi sam raczej nic nie robi, bo czemu miałby iść na jakąś bezpośrednią wojnę.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
Nie mam nic do ludzi.
Nawet szacunku.
Co się rzuca w oczy, gdy do pomieszczenia wchodzi ON? Jego wzrost (197 cm). Jest gigantem, umięśniony, dba o to, aby być silnym fizycznie. Jest to jego atut. Ma na ciele sporo blizn ze spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami. Zwykle ma zarost na twarzy, kręcone włosy i ciemne jak otchłań piekła oczy, które patrzą na ludzi z nienawiścią, a na zwierzęta z obsesyjną miłością. Jeśli pracuje, nie spodziewa się gości ubiera się niedbale, byle jak, bez patrzenia na modę. Jeśli idzie do ludzi, brata, rodziny to ubiera się w skrojone na jego miarę garnitury, koszule, kamizelki (ale za tym nie przepada).

Vincent Prewett
#6
20.01.2024, 19:58  ✶  

– Czyli masz kolejny pewnik, że się mnie nie pozbędziesz – pacnął dupą na pomoście, aby zgarnąć sobie psa na nogi i dalej go miział. Skoro tego potrzebował nie zamierzał mu tego zabierać. Papierosa wypalił dosyć szybko i przydusił go o pomoc, aby niczego przypadkiem nie podpalić. Przeciągał też trochę w czasie tę rozmowę, bo sam nie wiedział o co chciał ją zapytać. Denerwowała go jego bezradność, że Brenna zawsze jest ze wszystkim do przodu, a on leci za nią jak takie dziecko we mgle. Chociaż pies go nie zawodził, zawsze wiedziało się czego chciał. Głaskał go po grzbiecie i próbował uniknąć lizania twarzy, bo tego akurat nie lubił, a broda zbierała sobie taki zapach psiej gęby bardzo szybko.

– Ależ to nie była głupia odpowiedź, Niecna Uwodzicielko – parsknął próbując wygrać z psem walkę na zbyt intensywną miłość. Bosz, jak on kochał te stworzenia, aż mu się humor poprawiał. – Żebyś ty była taka do kochania pod postacią animaga – zaśmiał się cicho na wizję tarzającego się wilka łaknącego miziania. – Ale dosyć żartów – westchnął chcąc uciąć ten temat, bo naprawdę chciał skończyć tą rozmowę i dowiedzieć się tego, czego chciał się dowiedzieć. Nie przerywał zabawy z psem, ale słuchał tego, co do niego mówiła. Raz po raz zadzierał głowę, aby na nią spojrzeć.

– I co zrobisz z tymi szeptami od mojego brata? Będziesz prowadzić swoją własną zemstę? Wendetę? Jeśli nie dla Ministerstwa to dla kogo? Sama nie dasz rady – zauważył, bo w sumie nie widział tego, aby Brenna chodziła i szukała informacji dla siebie samej. Co potem zrobi? Poleci pod postacią wilka i sama zabije Voldemorta? Byle kto nie pokona tego człowieka. Nikt nie mógł z nim sobie poradzić od dwóch lat.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
20.01.2024, 20:34  ✶  
Brenna biegła do przodu od zawsze, bo po prostu nie umiała inaczej. Taka była jej natura od małego, gdy wystrzeliwała przed siebie jak strzała i po chwili zwalniała, zawracała, orientując się, że zostawiła z tyłu kuzynki czy przyjaciółki. Trwało to przez kolejne lata, a teraz…
…teraz chyba po prostu bała się zatrzymać. Bała się obejrzeć za siebie. Gdyby sobie na to pozwoliła, gdyby usiadła choć na chwilę, czy dałaby radę się podnieść? Czy nie dopadłyby jej zwątpienie i świadomość, że tak naprawdę wcale nie wie, co robić – że tylko udaje? I czy jeżeli pozwoliłaby sobie na to zwolnienie, to czy nie dobiegłaby do jakiegoś celu za późno?
I tak spóźniła się zbyt wiele razy.
Puściła pomimo uszu tę całą Uwodzicielkę, bo nigdy nie przeszkadzały jej żadne przezwiska czy tego typu żarty, obojętnie, czy wypowiadano je w złej woli czy żartobliwie. No… może bardzo, bardzo dawno temu, ale mając na nazwisko Longbottom Brenna przywykła do wyśmiewanek jeszcze przed Hogwartem i na całe szczęście nigdy nie była na nie jakaś wrażliwa.
– Ależ jestem. Po prostu tylko dla Mabel. Kiedyś dla Alice i Franka – parsknęła. Do niedawna Mabel jeździła wręcz na jej grzbiecie, prawdopodobnie jedyna dziewczynka w Anglii, która mogła chwalić się, że wilki zabierają ją na przejażdżki. Gdy Frank i Alice byli młodsi, jakieś osiem lat temu, Brenna też często zmieniała się wyłącznie dla ich uciechy.
– Zabawne, spytał mnie o to samo. Osobista zemsta, wendeta – stwierdziła z zamyśleniem i uderzyła piętą o drewnianą podpórkę. Nie patrzyła na Vincenta, a gdzieś przed siebie, ku zabudowaniom Doliny Godryka.
W tej wiosce mieszkało tak wiele osób, które kochała.
– Wendeta zakłada zemstę za wszelką cenę, a ja jednak nie umiem na nic się nie oglądać – powiedziała. – Ale tego typu rzeczy mam zamiar wykorzystać najlepiej, jak potrafię. I może nie mogę sama pokonać Voldemorta, ale mogę tu i ówdzie spróbować pokrzyżować mu szyki. Przecież nie będę czekać aż przejmie władzę, a Ministerstwo... oboje wiemy, że w nim wysokie stanowiska zajmują osoby czystej krwi, a wewnętrzny krąg Voldemorta to prawie sami czystokrwiści. Poza tym? Ja nigdy nie jestem sama.
Wzruszyła lekko ramionami. Bo to nie tak, że Brenna nigdy nie prosiła o pomoc innych. Nie lubiła o nią prosić dla siebie. Nie pokazywała, kiedy coś jest nie tak. Jeżeli czuła się nawet czymś zasmucona, przytłoczona albo zraniona, pilnowała, by inni tego nie dostrzegli. Teraz bardziej niż kiedykolwiek starała się, aby nie zauważyli jej niepewności. Jeśli ktoś, kto ciągnie cię za sobą się chwieje, jak ty masz czuć się pewnie? Ale zdawała sobie sprawę z własnych ograniczeń i zawsze gdy miała coś zrobić, szukała osoby, która mogła swoją wiedzą czy umiejętnościami w tym pomóc.
I doskonale wiedziała, że to nie tak, że rodzina i przyjaciele zostawiliby ją samą sobie.
Poza tym miała Zakon Feniksa. Dokładnie tak, jak miał go każdy inny człowiek. Mieli siebie nawzajem.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
Nie mam nic do ludzi.
Nawet szacunku.
Co się rzuca w oczy, gdy do pomieszczenia wchodzi ON? Jego wzrost (197 cm). Jest gigantem, umięśniony, dba o to, aby być silnym fizycznie. Jest to jego atut. Ma na ciele sporo blizn ze spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami. Zwykle ma zarost na twarzy, kręcone włosy i ciemne jak otchłań piekła oczy, które patrzą na ludzi z nienawiścią, a na zwierzęta z obsesyjną miłością. Jeśli pracuje, nie spodziewa się gości ubiera się niedbale, byle jak, bez patrzenia na modę. Jeśli idzie do ludzi, brata, rodziny to ubiera się w skrojone na jego miarę garnitury, koszule, kamizelki (ale za tym nie przepada).

Vincent Prewett
#8
21.01.2024, 18:16  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.01.2024, 19:12 przez Vincent Prewett.)  

Vincent szedł do przodu ze świadomością, że powinien być wierny rodzinie, pomagać bratu w jego biznesie, ale nigdy na ten temat nie ubolewał. Lubił chronić Prewettów i ich sekretów, miał też wolną rękę do swoich własnych interesów. Z przyjemnością pomagał Laurentowi w rezerwacie nawet jeśli Edward oczekiwał od niego tego, że będzie miał jego syna na oku. Lubił chronić magiczne stworzenia i ściągać je tutaj, aby przypadkiem jacyś kłusownicy nie zniszczyli tych istot. Nie był też nigdy postawiony w sytuacji w jakiej znajdowała się Brenna, nigdy nie musiał pędzić i nigdy nie czuł strachu przed zatrzymaniem się. Czuł strach przed przywiązaniem, przed tym, że będzie mu na kimś zależeć, ale ta osoba przed nim odejdzie, więc to ucinał w zarodku, a przynajmniej próbował.

– Bo trochę to tak wygląda – zwrócił uwagę. – Pakujesz się w kłopoty, polujesz na ludzi powiązanych z Voldemortem lub potencjalnie osoby, które mogłyby mieć z nim powiązania… – podsumował – Jedna Brenna Longbottom przeciw wszystkim złym robakom? – zerknął na nią nie przerywając zabawy z psem.

Kiwnął w zamyśleniu głową. I tak wydawało mu się to podejrzane. Nadal jakoś tego nie kupował. Nie wiedział nic o Zakonie Feniksa, nie wiedział o tym, że ktoś naprawdę działa w ukryciu, aby znowu zapanował spokój na świecie, brak strachu i możliwość działania dla siebie bez oglądania się za plecy, czy czasem przyjaciel nie wsadzi ci noża między kręgi.

– To kogo masz? Erika? – uniósł brew – Czy jednak Longbottomowie mają armię, która czeka w pogotowiu – zażartował i znowu zamilkł na dłuższą chwilę. – Może… – westchnął ciężko – Mógłbym się jakoś przydać? Nie chce siedzieć bezczynnie i szczerze? Nie podoba mi się to, co wyczynia ten świr – Vincent naprawdę miał w poważaniu to jakiej krwi był kto. Wiedział, że jego brat ma przeciwne zdanie, wiedział, że chciał dla niego żony o odpowiednim statusie krwi, aby nie było problemów z właśnie tym świrem, ale może jak ten świr zniknie to będzie spokój?

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
21.01.2024, 19:03  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.02.2024, 17:18 przez Brenna Longbottom.)  
Dobry przyjaciel.
Mimowolnie pomyślała o rozmowie z Morpheusem, sprzed ledwo paru dni: o symbolu w filiżance, psie, oznaczającym dobrego przyjaciela. Gdyby była bardziej skłonna ufać znakom i wróżbom, pewnie przyszłoby jej do głowy, że symbol mógł zwiastować ten moment - podpowiadać, że owszem, to jej przyjaciel, że można mu zaufać.
Ale Brenna, mimo tego, że sama patrzyła w przeszłość, że dorastała z kuzynką patrzącą na teraźniejszość i z wujem spoglądającym w przyszłość, zawsze była trochę sceptyczna.
Bo większość wróżb była tak niejasna.
Skąd fusy na dnie filiżanki miałyby wiedzieć, co ci się przytrafi?
I czy pewnych interpretacji nie doszukiwaliśmy się sami? Zwykle wszystko stawało się jasne dopiero po fakcie i mogło być tylko dziełem umysłu, pragnącego znaleźć znaczenie. Wszystko dało się nagiąć. Albo powiedzieć, że och, tak, to jednak oznaczało coś zupełnie innego - źle zrozumiałaś wróżbę i dlatego wszystko się zawaliło, to nie tak, że sama wróżba nie była właściwa, po prostu tym dobrym przyjacielem był ktoś inny.
Vincent był jej przyjacielem, a przyjaciołom powinno się ufać, a jednak... Wcale nie była pewna. Na ile tak naprawdę mogła zaufać Vincentowi Prewettowi? Powierzyłaby mu własne życie, ale tu przecież nie chodziło o nie. Co jeżeli wśród jego innych dobrych przyjaciół byli śmierciożercy? Co jeśli Prewettowie z takimi współpracowali? Co jeśli...?
Ale jeżeli nie mogłaby zaufać jemu, to czy istniał ktokolwiek, komu zaufać by mogła?
Bo tak naprawdę wiedział o niej więcej niż nawet rodzina. Nie rozmawiała z nim o Zakonie nie dlatego, że miała wątpliwości wobec Vincenta, ale po prostu konflikt go nie dotyczył.

Na co powinna postawić?
Na Zakon mniejszy, z mniejszymi możliwościami, ale mniej podatny na wyniesienie informacji, na zdradę?
Na ten, w którym ryzyko urośnie, ale będą mogli działać skuteczniej?
Tym razem odpowiedzialność spoczywała na niej. Robiła podobne rzeczy, wciągała ludzi, sama postanawiała gdzieś się wpakować, zająć jakąś sprawą, wciągnąć w nią kogoś. Nigdy nie współpracowała pod tym względem z Idą, jeśli już, to z Patrickiem. Ale zawsze mogła przesłać krótką wiadomość, chcę zrobić to i to, i uzyskanie błogosławieństwa było swego rodzaju pieczątką, że wszystko w porządku – teraz nie było już o tym mowy.
Jeśli nie wiesz, co robić, udawaj, że jest inaczej tak długo, aż stanie się to prawdą.
Albo przynajmniej na tyle skutecznie, by innym zdawało się, że faktycznie wiesz, co robić.
Komu, kto już nie był w Zakonie, mogła zaufać bardziej niż jemu?

- Nie jestem aż tak głupia, żeby sądzić, że sama mogę cokolwiek zmienić - powiedziała w końcu cicho. Może mogła sobie roić takie rzeczy mając lat siedemnaście, ale nie mając lat dwadzieścia siedem. Była zwykłą czarodziejką, a jej głównymi atutami były pieniądze, znajomości i to, że ojciec szkolił ją na żołnierza. Żołnierza... - Ale nie mylisz się aż tak bardzo z tą armią. Po prostu nie jest wielka. I nie należy do Longbottomów.
Ostatecznie wszycy byli ludźmi Dumbledore'a. Jego małą, wierną armią.
– Oboje wiemy, że Ministerstwo ma ograniczone możliwości, bo musi trzymać się przepisów. W wielu sprawach. Inaczej nie współpracowalibyśmy przy niektórych – mruknęła, wciąż zapatrzona gdzieś przed siebie. W pobliżu nikogo nie było, a i Brenna za każdym razem, gdy spotykała się z kimś w Dolinie w jakichś podejrzanych sprawach poza Warownią, wybierała inne miejsce i godzinę, by ktoś nie dopatrzył się wzoru… ale i tak zniżyła głos niemal do szeptu. – A ja nie jestem jedyną, która działa w ten sposób. Tylko czy ty naprawdę chcesz o tym rozmawiać, Vinc? To kwestia nie tylko nadstawiania karku, ale też kłamania najbliższym, uważania na niektóre relacje i wykonywania rozkazów. Także takich, które mogą się nie spodobać. Żadna grupa indywidualistów nie zajdzie daleko.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Widmo
Nie mam nic do ludzi.
Nawet szacunku.
Co się rzuca w oczy, gdy do pomieszczenia wchodzi ON? Jego wzrost (197 cm). Jest gigantem, umięśniony, dba o to, aby być silnym fizycznie. Jest to jego atut. Ma na ciele sporo blizn ze spotkań z niebezpiecznymi stworzeniami. Zwykle ma zarost na twarzy, kręcone włosy i ciemne jak otchłań piekła oczy, które patrzą na ludzi z nienawiścią, a na zwierzęta z obsesyjną miłością. Jeśli pracuje, nie spodziewa się gości ubiera się niedbale, byle jak, bez patrzenia na modę. Jeśli idzie do ludzi, brata, rodziny to ubiera się w skrojone na jego miarę garnitury, koszule, kamizelki (ale za tym nie przepada).

Vincent Prewett
#10
28.01.2024, 19:46  ✶  

Vincent w swoim otoczeniu miał mało przyjaciół. Dobierał takie osoby z zatrważającą ostrożnością. Najbardziej ufał Brennie. Może dlatego, że nigdy nie zawiodła, że zawsze była tą wstrętną Paskudą i po prostu nie kręciła? Może dlatego, że opinia o jej rodzinie była właśnie taka, że byli uczciwi? Nie wiedział. Jego własna rodzina nie miała czystego sumienia, ale miał wrażenie, że nigdy nie sprawił Longbottom zawodu z powodu tego, że mu zaufała. Zawsze robił wszystko, aby ich relacja była w pełni uczciwa. Czasami oboje zostawiali niedopowiedzenia, ale tylko dlatego, że mieli sprzeczne biznesy jeśli chodzi o moralność obcowania ze światem, o to, że Vincent też wykonywał pracę dla swojego brata, którą musiał ukrywać. Najbardziej ufał swojej rodzinie, ale potrafił się też sprzeciwiać Edwardowi, gdy ten wymagał od niego czegoś, czego nie zamierzał robić, bo nie był pod jego pełną władzą.

Czy miał problemy z wykonywaniem rozkazów? Raczej nie. Często wykonywał polecenia swojego brata, często sam wydawał rozkazy, bo miał pod sobą ludzi oddanych, ale związanych z pracą dla Prewettów, a nie dla społeczeństwa magicznego. Gdy Brenna wspomniała o rozkazach nawet nie drgnął. Rozumiał to jak najbardziej. Posłuszeństwo, zaufanie, aby pokonać takiego świra jakim był Voldemort oraz jego ludzie potrzebna była zorganizowana i zaufana grupa osób, która zrobi wszystko, aby ludzie wokół byli zaufani. Ciekawiło go cholernie, co miała w rękawie Brenna, ale nie miał zamiaru wypytać natarczywie. Wiedział, że jeśli potrzebowała pomocy to w końcu zgodzi się go do siebie przyjąć, nie?

– Brenn, mam dosyć patrzenia ciągle za siebie, sprawdzania każdej osoby, z którą rozmawiam, pilnowania tego, co mówię komu i kiedy. Cały czas martwię się o to, że mojej rodzinie w końcu coś się stanie. Jeśli robisz coś, co może powstrzymać to szaleństwo to chce ci pomóc. Łatwiej też ci będzie dotrzeć do mojego brata jak będziesz mieć moje poparcie niż jak będziesz próbować to sama robić – zadeklarował. Był w stanie poświęcić swój indywidualizm, bo pierdolenie na temat tego jak bardzo byli źli zamaskowani ludzie było gówno warte. Wolał działać, niezależnie z czym to się wiązało.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (4186), Vincent Prewett (2740)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa