• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton v
« Wstecz 1 2 3 4 Dalej »
[noc z 15.07 na 16.07.72] Nic nowego w Little Hangleton

[noc z 15.07 na 16.07.72] Nic nowego w Little Hangleton
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
23.01.2024, 21:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.04.2024, 21:47 przez Morrigan.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz tajemnic IV

- Dlaczego takie rzeczy zawsze dzieją się w Little Hangleton? - zapytała Brenna Longbottom pewnej deszczowej, lipcowej nocy, stojąc na tyłach domu do niedawna należącego do Elizabeth Fawley.
Dom był duży i stary, ale za dnia zapewne wyglądałby zupełnie normalnie. Wznieśli go mugole, dobre sto lat temu, później odkupiła go Fawleyówna - trudno powiedzieć, dlaczego, bo i tuż za płotem, i po drugiej stronie ulicy znajdowały się domy niemagicznych ludzi - a wreszcie, gdy postanowiła się wyprowadzić, został kupiony przez mugola. Taaak... za dnia to miejsce pewnie nie miałoby w sobie niczego upiornego, ale teraz, nocą, na tle nieba, raz za razem przecinanego przez błyskawice, budynek jawił się jako dom prosto z koszmarów.
Zwłaszcza, jeśli wiedziało się, że ktoś niedawno w nim zginął.
Archi który kupił dom Elizabeth Fawley, miał zamiar go wyremontować i odsprzedać w wyższej cenie. Nie zdążył. Ledwo kilka dni po dokonaniu zakupu zginął w okolicznościach, które mugolska policja uznała za "tajemnicze". Na tyle, że jego śmierci nie sklasyfikowano od razu ani jako wypadku, ani samobójstwa. I te tajemnicze okoliczności ściągnęły tutaj Brennę i Mavelle. Jeżeli faktycznie doszło tylko do zwykłego, choć nieco dziwacznego wypadku albo nawet Archiego , sprawa w żaden sposób nie dotyczyła magicznego świata ani BUMu.
Jeśli jednak Elizabeth Fawley zostawiła po sobie celowo jakieś niespodzianki, było to przestępstwo i to poważne, bo narażało świat czarodziejów na wykrycie oraz doprowadziło do śmierci przypadkowej ofiary. W takiej sytuacji ona powinna zostać odnaleziona, dokądkolwiek by nie wyjechała, a sam dom musieli „rozbroić” pracownicy departamentu, zajmującego się niewłaściwym użyciem przedmiotów mugoli. Jeżeli jakiś magiczny w tym domu czegoś szukał i to on dopadł Archiego – tym bardziej była to sprawa dla Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Tak czy siak po domu należało się rozejrzeć. A że wokół było kilka domków, w których mieszkała masa mugoli, teraz bardzo czujnych po tajemniczej śmierci sąsiada… należało te oględziny przeprowadzić w miarę bezpiecznie.
– Chociaż nie, cofam to, widma wylazły w Dolinie. Czujesz coś podejrzanego, Mav? W ogóle w tym deszczu jesteś w stanie wyczuć cokolwiek? – spytała jeszcze, rozglądając się i upewniając, że punktu, który wybrała na przedostanie się na drugą stronę posesji nie widać z żadnego z pobliskich domów. A potem po prostu podciągnęła się i przeskoczyła przez płot. Z dwojga złego wolała, aby ktoś ewentualnie dojrzał kobietę skaczącą przez ogrodzenie niż taką, która pojawiła się przed budynkiem znikąd…
Jej stopy zapadły się w błoto i omal się nie poślizgnęła. Z dużym wyczuciem dramatyzmu zagrzmiało gdzieś w pobliżu. Wilgotne włosy przylgnęły do twarzy i szyi Brenny, krople deszczu spływały za kołnierz. Ubranie, chronione jeszcze przez chwilę zaklęciem, które rzuciła, nim się tu pojawiły, na całe szczęście pozostawało suche. Podobnie jak rękawiczki, o które zadbała, by przypadkiem niemagiczna policja nie znalazła tutaj jej odcisków palców – wprawdzie nie mogliby ich znaleźć w żadnej bazie, nie chciała jednak zostawić żadnych śladów, które mogłyby zintensyfikować śledztwo.
Pogoda była paskudna, ale w połączeniu z późną porą praktycznie zniwelowała szansę na to, że w okolicy pojawi się jakiś spacerowicz. Albo że zostaną zobaczone przez okna, jeśli wyjrzeliby przez nie sąsiedzi. Zwłaszcza że Brenna sama ledwo widziała cokolwiek w ciemnościach: nie próbowała jednak używać lumos, póki były na zewnątrz. Magiczny blask mógłby ściągnąć czyjąś uwagę.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#2
05.02.2024, 20:15  ✶  
- Najwyraźniej to miejsce jest przeklęte – westchnęła, mierząc dom spojrzeniem – Albo po prostu wszystko tłumaczy jedno słowo. Fawley – skwitowała. Może nie tyle słowo, co nazwisko, ale to i tak całkiem sporo mogło mówić. W końcu… to nie tak, że istnienie ichniego mauzoleum było jakąś cholerną zagadką, nie? Nie tak, że nie mieli do czynienia z Fawley na pierdolonym statku, nie tak, że już wcześniej nie kręciły się w okolicy tych cholernych Fawleyów i tak jakby… no jak nie pomyśleć, że coś koło nich śmierdzi, no jak? Trochę ciężko nie być uprzedzonym…
  Inna sprawa, że aktualnie tego domu nie zamieszkiwał żaden przedstawiciel tejże rodziny. Ale to niewiele mogło znaczyć – w końcu kto wie, co poprzedni właściciel – właścicielka, dokładniej rzecz ujmując – pozostawił w jego czterech ścianach? Sami mugole potrafili zostawiać po sobie najróżniejsze niespodzianki, a co dopiero czarodzieje.
  Zwłaszcza jeśli po głowie chodziły im jakieś paskudne zamiary i nieszczególnie przejmowali się tym, że w zasadzie nie powinni niemagicznym ujawniać w ten czy inny sposób rzeczy, które świadczą o „nadnaturalności” świata.
  Ale, ale, nie ma co uprzedzać faktów. Może to sprawka poprzedniej właścicielki domu, może w grę wchodziło zupełnie co innego – nie dało się tego, niestety, stwierdzić na pierwszy rzut oka, więc nie pozostawało w zasadzie nic, poza koniecznością wtarabanienia się do środka i przekonania na własne oczy, co i jak. Tak dyskretnie, jak tylko się dało, oczywiście, byłoby głupio, gdyby ktoś je przyskrzynił na – ekhm – wykonywaniu obowiązków służbowych, kwalifikujących się do posadzenia za kratki…
  - Jedna Dolina kontra ile przypadków w Little Hangleton? – skwitowała dość kwaśno, zapewne głównie z powodu drugiej części wypowiedzi Brenny. Bo właśnie, ten chędożony deszcz… - Obawiam się, że w tych warunkach mój nos jest tu bezużyteczny – mogła mieć czuły nosio, godny prawdziwych psów, ale niestety! Zmysł węchu nie był czymś… absolutnym, miał swoje ograniczenia, w postaci panujących warunków.
  W końcu zapachy nie były aż tak trwałe, żeby być zdolnymi przetrwać i przebijać się przez strugi deszczu…
  Nie obijała się; odruchowo zerknęła jeszcze z parę razy na boki, żeby się upewnić, czy przypadkiem nie dostrzeże czegoś podejrzanego, mimo że to było trudne w panujących warunkach (aczkolwiek najbardziej podejrzane w tej chwili to były właśnie one – ot, paradoks) i poszła w ślady Brenny. Przeskoczyła przez płot i zmełła przekleństwo w ustach. Magia magią, ochrona ochroną, zmoknąć bardziej może i nie zmokła, nie licząc jednak czupryny i poczucia, że zaraz będzie się kleić od wody, która jednak znajdowała sobie drogę wejścia, ale błoto… nie, nawet nie to, że fuj i tak dalej – nietrudno o poślizgnięcie się na takiej brei i zażyciu błotnej kąpieli. Choć to akurat to ponoć same luksusy, a tu o, za darmo wręcz…
  W zasadzie to nie było na co czekać; skierowała się w stronę domu, poruszając jednak dość ostrożnie, żeby nie przekonać się na własnej skórze, jak wygląda mocno niechciana kąpiel. Jeśli mijały okna - nie omieszkała spróbować zerknąć przez nie do środka, niemniej celem były drzwi. I taka tam drobna alohomora na zamek, po co wszak robić hałas poprzez wyłamywanie, skoro można sprawę załatwić o wiele dyskretniej…?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
05.02.2024, 20:20  ✶  
- Oj, patrząc w ten sposób, to jedno słowo zdecydowanie nie wystarczy. Dorzuciłabym do tego na pewno jeszcze “Gaunt”, bo może już wymarli, ale na pewno zostawili całą masę tych, no, negatywnych fluidów w okolicy. A poza tym koniecznie “Rookwood”, bo ich dom też leży w tej okolicy. Totalnie wyobrażam sobie Chestera Rookwooda podrzucającego mugolom jakieś znikające klucze i tym podobne do domów, a potem wymykającego się z diabolicznym śmiechem - paplała Brenna, już przełażąc przez płot, i później, brnąc przez błoto w stronę domu. Umilkła dopiero, kiedy zbliżyły się do tylnego wejścia.
Jak wynikało z ich informacji, budynek powinien być pusty.
Archi nie żył, mugolska policja zakończyła wszystkie czynności wczoraj rano. Jeśli nawet zmarły mugol miał rodzinę, potencjalnie zainteresowaną spadkiem, było za wcześnie, aby się tutaj pojawili.
Poza tym obserwowały okolicę tuż przed zapadnięciem zmierzchu i nic nie wskazywało na to, że ktoś kręcił się po samej posesji. Owszem, kilku sąsiadów rozmawiało tuż pod płotem, najwyżej podekscytowanych tym przypadkiem (“A pamiętacie Riddle’ów?! Kolejne dziwne śmierci!”), ale nikogo nie dostrzegły w samym budynku.
Wszystkie okna były ciemne, a firanki utrudniały zajrzenie do środka. Zamek szczęknął, potraktowany alohomorą. Nawet jeżeli wcześniej dostępu broniły zaklęcia, straciły moc wraz ze zniknięciem pani Fawley. Brenna machnęła różdżką, trzy razy, najpierw zwijając policyjne taśmy, a później - ściągając błoto z butów swoich i Mavelle, i wyrzucając je ruchem różdżki na zewnątrz. Oczywiście, taśmy miała zamiar później znów tutaj rozstawić, bo ostatnie czego potrzebowali to opowieści o błocie i uszkodzonych taśmach.
Brenna weszła do środka, odruchowo starając się poruszać jak najciszej. Nie gadała już nawet głupot, chociaż w teorii szanse na to, że ktoś je tu usłyszy, praktycznie nie istniały - i na pewno były mniejsze niż na zewnątrz.
- Znaleziono go podobno w salonie - mruknęła półgłosem.
Po chwili wahania Brenna przystanęła, a potem jej ciało zwinęło się, zmieniło i kobieta opadła na cztery, wilcze łapy. W ten sposób mogła zdać się na nos i poruszać znacznie ciszej, i łatwiej jej było nawigować po mieszkaniu w ciemnościach.
Zaczęła węszyć. W powietrzu wciąż unosił się zapach wielu osób - prawdopodobnie ekipy policyjnej. Za dużo obcych woni, zarówno ludzi, jak i dotyczących samego domu, aby mogła wyłowić z tego cokolwiek przydatnego.
W wilczej postaci pobiegła do salonu, tam, gdzie podobno znaleziono Archiego. Ta woń - martwego ciała - nie wywietrzała jeszcze i była doskonale wyczuwalna.
Grzmot przetoczył się nad domem. Błyskawica rozświetliła na moment pomieszczenie. Brenna potrząsnęła łbem i zmieniła się z powrotem.
- Cholera, ta atmosfera działa na wyobraźnię - mruknęła, celując różdżką w okno i zaciągając zasłony. Potrzebowały odrobiny światła, a nie chciała, by ktoś dostrzegł je z zewnątrz. - Podobno na ciele były dziwne, drobne ranki, których ten ich mugolski lekarz nie umiał uzasadnić. Mam nadzieję, że nie przyjdzie nam wykradać ciała, to będzie trochę trudniejsze niż wpakowanie się tutaj.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#4
05.02.2024, 20:30  ✶  
Zachichotała cicho. Cicho, bo przecież się włamywały; może i raczej nie istniało wielkie ryzyko odnośnie tego, żeby ktoś usłyszał (halo, ciemno, leje, jeszcze grzmoty się napataczały; słowem: psa z domu nie wygonisz. Kto normalny by wyściubiał nosa w taką pogodę?), ale… no hej, jak robisz coś nielegalnego, to jednak nie generujesz wokół siebie wszelkich możliwych sygnałów, że Coś Się Dzieje. I to takich dużych-dużych, prawda? Nawet jeśli jednak wiesz, że w środku nie powinno nikogo być, co już samo w sobie stanowiło niesamowicie wielkie ułatwienie.
  - Raczej gryzące, nie znikające – dodała z wyraźnym rozbawieniem – Chociaż nie, prędzej wyobrażam go sobie szorującego oczy, jak tylko jego wzrok padnie na mugola – stwierdziła po sekundzie, dochodząc nagle do wniosku, że „Rookwod” -dowcipniś jednak nie wpasowuje się w wizję, jaką miała w swym umyśle. Chociaż też trochę ciężko mówić, żeby w wizji Brenny jego postępowanie było czymś, co na dłuższą metę dałoby się odebrać pozytywnie…
  W samym wejściu do środka było coś takiego… rodem wyjętego z horroru. Opuszczony dom, burza na zewnątrz i kryjąca się w środku tajemnica. Brakowało tylko paru osób więcej i dalszego ciągu historii pod postacią stopniowego uszczuplania wałęsającego się po wnętrzu grona; ot, jakieś paskudne potworzysko dostało nie tyle darmową, co zdobytą bez wysiłku kolację… zwłaszcza że ciało miało na sobie te niewyjaśnione jak do tej pory ranki; to pobudzało wyobraźnię, prawda…?
  W przeciwieństwie do Brenny, nie zdecydowała się zmienić formy; węch miała dobry i bez tego, a w razie czego wolała jednak mieć dłonie, zamiast łap. Szkoda tylko, że jak na razie w powietrzu nie wyczuwała wyraźnie niczego, co mogłoby się okazać w jakiś sposób przydatne – ot, za dużo woni jednak swoje robiło.
  I czas.
  Może i naprawdę trudno było tu o uświadczenie kogokolwiek, kto mógłby przeszkodzić im w myszkowaniu, to jednak i tak zachowywała ostrożność przy poruszaniu się; choćby po to, żeby zaraz się nie okazało, że na podłodze znajdował się jakiś przedmiot, który przypadkowo rozdeptała – a mugolscy policjanci zapewne doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jaki był rozkład w pomieszczeniu. Po co więc zostawiać ślady swej obecności?
  - Tylko patrzeć, jak z szafy wypadnie krwiożerczy wampir, nie? – mruknęła cicho – Albo nietoperze, koniecznie powinno się poderwać całe stado nietoperzy i wplątać nam we włosy – oświadczyła, rozświetlając końcówkę różdżki. Tak, zdecydowanie potrzebowały tu świata i zdecydowanie atmosfera tego miejsca przypominała jakiś horror, taki z duchami, wampirami i nietoperzami. I może jeszcze z biegającymi rączkami. Tak, dosłownie rączkami, takimi nieprzytwierdzonymi do reszty ciała, a i tak w jakiś sposób posiadającymi własną świadomość…
  - Brennie, złotko, jakie „trudniejsze” – wyszczerzyła się, rozglądając po pomieszczeniu, w jakim się teraz znajdowały – Kostnica to nie jest miejsce pełne żywych, wystarczy, że zdasz się na mnie. Zbajeruję cerbera, a ty niezauważona się przemkniesz... – zażartowała. No, nie da się ukryć, Bones miała znacznie więcej doświadczenia w robieniu maślanych oczu, chociaż teraz… teraz bycie Zimną potencjalne randkowanie mocno utrudniało (zwłaszcza jeśli ofiarą miałby być mugol). Czy tego chciała, czy nie.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
05.02.2024, 20:37  ✶  
– Dziwne, że w ogóle mieszka w Little Hangleton, gdzie mugole oddychają tym samym powietrzem. Może powinnam wysłać mu uprzejmy, anonimowy liścik „panie Rookwood, wdycha pan powietrze, które wcześniej mieli w płucach mugole, ergo, jest pan po części mugolem”. Może przestałby oddychać i umarł przez uduszenie – oświadczyła Brenna jeszcze z poważną miną nim przemieniła się w wilka.
Cóż, lubiła snuć różne absurdalne wizja, a ta nie była nawet aż tak nieprawdopodobna, czyż nie…?
*

– Proszę, żadnych krwiożerczych wampirów. Ostatnio dostaję sprawy związane z wampirami trochę za często.
Brenna aż się wzdrygnęła. Może była to pewna hipokryzja z jej strony, że absolutnie ignorowała to, że Zimni zapewne umarli i wrócili do życia, a ich niską temperaturę wrzucała do worka „teraz taki ich urok, trzeba się tego pozbyć po prostu dla ich bezpieczeństwa”, a jednocześnie uważała istnienie wampirów za coś nienaturalnego. Starała się nie dać tego po sobie pokazać, próbowała pamiętać, że oni też wciąż czują, ale gdzieś w głowie miała myśl, że gdy przejmie nad nimi władzę głód – nie będą troszczyć się o nic i o nikogo.
– Ehem, nie to, że wątpię w twoje zdolności w tym zakresie, ale jak miałabym zabrać wtedy to ciało? Transmutować i włożyć do kieszeni? Trochę się boję skutków – roześmiała się na odpowiedź kuzynki. Mavelle zapewne potrafiłaby odwrócić uwagę patologa czy strażnika całkiem skutecznie. Jeśli szło o flirtowanie ona i Erik… nawet nie dało się powiedzieć, że byli od Brenny kilka razy lepsi, bo przecież mnożenie przez zero zawsze dawało wynik zero.
Ale Brenna obawiała się, że nawet uroda i charyzma Bones nie wystarczyłaby do odwracania uwagi tak dobrze, aby ona mogła spokojnie porwać ciało.
– Dlatego… może zacznijmy tak… – powiedziała i obróciła się wokół własnej osi, szepcąc cicho inkantację appare vestigum. Złocisty proszek posypał się z jej różdżki, pokrył podłogę i meble. Pojawiały się w nim ślady wilczych łap i stóp – ich własny trop. Nic więcej. Żaden z policjantów, którzy tu weszli, nie zostawił po sobie śladów, bo nie miał w sobie magii. Nic nie wskazywało też na to, że w salonie znajdowały się magiczne przedmioty albo jakieś zabezpieczenia. – W porządku, jeżeli zabił go jakiś magiczny przedmiot, to nie znajdował się w salonie… ale skoro znaleziono go tutaj, to popatrz, tuż obok jest szafka z telefonem. – Brenna podeszła bliżej i wskazała na mebel. – Niekoniecznie więc odniósł obrażenia tutaj. Mógł się tu przyczołgać i chciał zadzwonić po pomoc, ale nie zdążył. I taka wersja wykluczałaby też, że zaatakował go jakiś czarodziej, bo nie miałby szansy dotrzeć aż tutaj. Cholera, może trzeba było najpierw ukraść policyjne raporty albo skonfundować jakiegoś mugola… w każdym razie… rozdzielamy się, i jedna sprawdza piwnicę, druga piętro, czy idziemy na górę razem? – zapytała, odwracając się w stronę schodów.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#6
05.02.2024, 20:42  ✶  
- W takim razie teraz niemal na pewno znajdziemy tu gdzieś katafalk, na którym leży wiekowa trumna przedniej jakości, wyściełana najlepszym atłasem, wymoszczona poduszkami z pewnym osobnikiem o zbyt długich kłach, w eleganckim smokingu… a może fraku? Mniejsza, i tak wszystko będzie jeszcze okrywał długi płaszcz, łopocący na wietrze – nie, oczywiście że nie sądziła, że naprawdę znajdą tu wampira. Sceneria pasowała, owszem, ale hm… podpadało to raczej pod zbieg okoliczności, choć też i nie do końca – bo pogoda mimo wszystko sprzyjała nieszczególnie legalnym metodom zyskiwania informacji.
  Bo nie, niestety, włamywanie się trudno uznać jako coś, co robiło się w majestacie prawa, tak samo, jeśli chodziło o wykradanie ciała…
  - Widzisz? Już wiesz, jak byś je zabrała – zaśmiała się cicho. Tak. Fantazja, zdecydowanie, obie wiedziały, że transmutacja ludzkiego ciała na dłuższą metę to nie takie hop-siup; że efekty mogły być… hm, delikatnie mówiąc, mogły zatrzeć dowody wszelkiej zbrodni – Albo po prostu miałabyś odpowiednio dużo czasu, żeby je obejrzeć… chociaż pewnie lepiej by było ściągnąć tam któregoś patologa – skwitowała, chyba powoli zaczynając całkiem na poważnie rozważać taki manewr. Ale to ostateczność, nie pierwszy wybór na ścieżce rozgryzienia sprawy!
  Nie ingerowała w czar Brenny, po prostu skupiając się na tym, jakie ślady miał ukazać. Jakie ukazywał. Wyniki… zadowalające i jednocześnie nie; z jednej strony wskazówka, że – być może – jednak magia nie miała nic wspólnego ze śmiercią nieszczęśnika, z drugiej – cokolwiek się tu rozegrało, pozostawało nadal w sferze domysłów, niemogące być obejrzane niczym film na ekranie.
  - Może? Ale w sumie nie sądze, żeby raporty gdzieś uciekły, gdybyśmy uznały, że jednak ich potrzebujemy... – uznała z pewną zadumą w głosie. Brak konkretnych śladów, mebel z telefonem i… dylemat.
  - Horrory uczą, że nigdy nie należy się rozdzielać – mruknęła. W końcu znajdowały się w miejscu wręcz wyjętym z rzeczonego horroru, nieprawdaż? Sceneria się zgadzała, reputacja miejsca mniej więcej też; wprawdzie nietoperze jeszcze nie próbowały się wplątać w ich włosy, ale to jeszcze nic straconego… jeszcze! - Ale mam ochotę jednak popełnić ten błąd. Szybciej sprawdzimy całość – stwierdziła z pewnym wahaniem. W zasadzie, czego się miały bać? Nic nie słyszały, aby „ekipa sprzątająca” trafiła na coś, co wyrywa z butów, więc czy na pewno rozdzielenie się stanowiło zagrożenie?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
05.02.2024, 20:53  ✶  
– O nie, to ty masz sypiać w katafalku, pamiętasz? – roześmiała się Brenna, chociaż zaraz zakryła sobie usta dłonią, bo do licha, to było miejsce zbrodni. Nie wypadało tutaj chichotać. – Obawiam się, że prawdziwe wampiry wcale nie przepadają za atłasem. I za frakami. Spotkałam ostatnio dwa, uwierzysz? Jeden to absolutny gówniarz, rudy i piegowaty, a drugi chodził w skórzanej kurtce. Nie wyobrażam sobie żadnego z nich w atłasowej trumnie.
Pokręciła lekko głową, bo żadnego z tych chłopców nie podejrzewałaby o tak wysublimowane gusta. A potem podeszła do schodów i zerknęła najpierw w górę, później w dół.
– Hm… w horrorach najpierw giną blondynki, więc ja idę do piwnicy, bo tam zwykle czekają te paskudniejsze rzeczy. Nie mogę się już doczekać – rzuciła lekko, uniosła różdżkę i ruszyła w dół: prosto do pomieszczeń, ciągnących się pod budynkiem. Dość szybko rozległo się skrzypienie drzwi, świadczące o tym, że dostała się na dół. Rozejrzała się: widziała mnóstwo półek i kilka pozamykanych szafek. Atmosfera tego miejsca była dosyć upiorna, zwłaszcza że Brenna wciąż słyszała szum deszczu, gdzieś w oddali znów przetoczył się grzmot, a ciemności rozpraszało tylko magiczne światło. W pierwszej chwili, gdy wzrok kobiety padł na jeden z pojemników, zrobiła się podejrzliwa, co do jego zawartości i podeszła od niego ulegając wyobraźni, niemal pewna, że znajdzie tam coś… czego być tu nie powinno… ale okazało się, że to tylko dżem. – Na razie widzę tylko dużo słoików z konfiturami! – zawołała jeszcze, bo jednak wychodziło na to, że nikt nie mógł je usłyszeć.
Mavelle tymczasem mogła wejść na piętro.
Znajdowały się tu cztery pokoje. Zaniedbane – Elizabeth prawdopodobnie od dawna niezbyt często tu sprzątała, a może nawet nie wchodziła na górę. Kto wie? Zanim sprzedała dom mogła bywać w nim stosunkowo rzadko. Policja prawdopodobnie się po nich kręciła, ale istniała szansa, że coś przegapili, zwłaszcza jeśli było zamaskowane zaklęciami. Meble były stare, pokryte kurzem, i zostało tu sporo pamiątek po poprzedniej właścicielce: istniała więc szansa, że naprawdę mężczyzna umarł przez jakiś czarodziejski przedmiot…
Podłoga zaskrzypiała pod stopą Bones. Zdawało się jej, że chwilę później usłyszała jakiś trzask, ale nie była pewna: rozległ się kolejny grzmot i dźwięk tak głośny, że piorun musiał uderzyć gdzieś blisko. Może dlatego dziwne, narastające bzyczenie usłyszała dopiero, kiedy zbliżyła się do bardzo starych zasłon, przysłaniających jedno z okiem – ich chyba policjanci nie ruszyli.
W jej nos uderzył dziwny zapach.
Nie była to zwykła woń starego domu: nie umiała jej rozpoznać, ale czuła, że… coś tu jest. Jakieś odchody? I coś jeszcze…?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#8
05.02.2024, 20:55  ✶  
- Dobrze, to jak tylko wrócimy, pójdę do piwnicy i zobaczymy, co się da zrobić w tym temacie – oświadczyła śmiertelnie poważnym tonem. Jakby to wcale a wcale nie był żart, tylko naprawdę miała zamiar zapakować się do trumny i porobić za rodzinnego wampira Longbottomów… - Jak myślisz, które drewno będzie bardziej twarzowe? Mahoń, dąb, heban…? – wyliczyła pierwsze, co jej przyszło na myśl. Zresztą, nie zaliczała się do drzewnych specjalistek; to było coś zgoła innego niż, chociażby, papier i wszelkiej maści ołówki, węgle czy inne tusze.
  - Och, rujnujesz moje marzenia – dość teatralnym gestem przyłożyła dłoń do piersi. Bo jak to, wampiry nie śpią w trumnach – skandal! Znaczy, w atłasowej wyściółce… Stało to w zupełnej sprzeczności z tym, co szło wyczytać z mugolskich ksiażek czy ujrzeć w ich filmach, ale – trudno się mówi! I tak cała ta rozmowa nie była na poważnie, a co za tym idzie – serduszko Bones nie zostało złamane przez tę jakże druzgocącą wieść.
  - Rozumiem, że muszę na nowo się przefarbować, żeby zyskać prawo do schodzenia pierwszej do piwnicy? – spytała żartobliwie, bynajmniej się jednak nie kłócąc odnośnie tego, która dokładnie gdzie idzie. Ktoś musiał tak czy siak, a która gdzie pójdzie, to miało raczej drugorzędne znaczenie. Wszak obie sroce spod ogona nie wypadły, nieprawdaż? Różdżkę trzymać potrafiły, samo posługiwanie się magią też im było nieobce, nie mówiąc już o niezliczonych sytuacjach, w których musiały sobie przecież poradzić, żeby ujść z nich cało.
  Stąd też ruszyła po schodach na piętro…
  - A jesteś pewna, że to są konfitury?! – odkrzyknęła w odpowiedzi, zapewne w pierwszym odruchu myśląc tak samo, jak Longbottom. Zresztą, nie oszukujmy się, w takim domu nie powinny sobie stać tak po prostu najzwyklejsze w świecie słoiczki z zawartością, której się używało chociażby do ciast! To bardziej powinno być jakieś mroczne mazidło do ciała, ku chwale wiecznej młodości, i tak dalej, i tak dalej…
  - A tutaj to jak na razie widzę tonę kurzu! Ewidentnie nikt tu ze ścierką nie pojawiał się od bardzo dawna! – podzieliła się swoim spostrzeżeniem. Cisza, spokój, można by rzec, że w zasadzie typowy dom, tylko trochę zaniedbany. Gdyby tylko nie ta dziwna śmierć…
  … i ten zapaszek, jaki uderzył ją wprost w nozdrza, gdy już niemalże dosłownie się wzdrygnęła. Ten grzmot, aż uszy zabolały – musiało walnąć naprawdę blisko. Ale nie, nie ogłuchła, jak się w pierwszej chwili mogło wydawać. To dziwne brzęczenie… chwilkę zajęło zrozumienie, że to nie „powidok” popiorunowy, tylko coś, co naprawdę słyszy. Cofnęła się, subtelnym gestem różdżki kształtując wokół siebie niewidzialną barierę – tak mocno na wszelki wypadek. A że naprawdę nie wypadało walić bez pardonu ogniem – i ściągać tym samym uwagę postronnych – po prostu strzeliła, tak na odlew, w zasłony oszałamiaczem.
  Może gdyby bardziej się przykładała do lekcji związanych z magicznymi stworzeniami, to coś by znacznie wcześniej zaświtało w łepetynie...
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
05.02.2024, 21:19  ✶  
Ciemność, oślepienie i zabawa w ciuciubabkę inspirowane tym

- Wiesz co? Wypróbujemy różne rodzaje drewna - obiecała jeszcze, nim zbiegła na dół.
*

– Truskawkowe i wiśniowe! Żadnej krwi ani fragmentów ciał – zrelacjonowała Brenna, a potem zamarła.
Jej okrzyki najwyraźniej bowiem zaalarmowały coś, co faktycznie siedziało w piwnicy. I to „coś” uderzyło raz i drugi od wewnątrz w drzwi szafy, ustawionej w kącie pomieszczenia. Brenna obróciła się gwałtownie, kierując na tę różdżkę i wtedy…
…drzwi rozwarły się i z szafy wypełzł dementor.
Kobieta momentalnie poczuła, jak ogarnia ją chłód. Pojawienie się ze sobą tej istoty niosło ze sobą strach, brak nadziei, poczucie, że wszystko jest stracone. W słabym świetle lumos mogła dostrzec pokrytą liszajami rękę, wyłaniającą się ze zbyt długiego, poszarpanego rękawa. Ale gdzieś w głowie Brenny odbiła się myśl, że przecież nikt nie trzymałby dementora w szafie: i że spotkała już takiego na Boginowym Moście.
Że po Beltane jej największym strachem był może nie dementor, ale te emocje, które ze sobą przynosił.
- RIDIKKULUS! – – powiedziała głośno i wyraźnie, poruszając różdżką. Skupiła się na wyobrażeniu sobie dementora w różowej, koronkowej sukience, takiej, jaką kiedyś założyła ciotka Lavinia, i trzasnęło, a stwór przystanął, jakby niezdecydowany, co zrobić. I chociaż chichot, jaki wyrwał się z ust Brenny był bardziej nerwowy niż szczery, to chyba wystarczyło: bo istota cofnęła się, wpadła na szafę, a nim się rozpadła, strąciła z jednej z półek jakiś słoik i…
…w nim nie było konfitury.
Ciemny proszek, zostawiony tu przypadkiem albo celowo przez Elizabeth Fawley, momentalnie pochłonął pomieszczenie, wszystko malując mrokiem. Brenna wprawdzie odruchowo rzuciła tarczę, ale chociaż proszek sam w sobie nie sięgnął kobiety, to i tak otoczyła ją nieprzenikniona ciemność. Nie widziała kompletnie niczego, a blask różdżki wygasł i kolejne lumos nie podziałało. Gdzieś w tle Brenna usłyszała kolejne trzaśnięcie i zaklęła pod nosem, bo jeśli w tę nieprzeniknioną ciemność wyszedłby kolejny bogin – dementor, i zaczął się z nią bawić w ciuciubabkę… miałaby przerąbane. Oby był to tylko odgłos starego domu…
Wycofała się, krok, jeden, drugi, ku – jak miała nadzieję – wyjściu. Gdzieś w oddali znów zagrzmiało, coś trzasnęło, Brenna obróciła się… i wpadła na jakiś stołek. W kompletnym mroku wylądowała na ziemi, omal nie wypuszczając różdżki.
Była oślepiona i musiała znaleźć cholerne wyjście, zanim wylezie tutaj następny bogin. Albo ghul. Albo cholera wie co trzymane tutaj przez Fawleyównę.
Popełzła po podłodze, a potem z pewnym trudem wstała. I wyciągając przed siebie dłonie, jak podczas zabawy w ciuciubabkę, ruszyła powoli do przodu, starając się nie wpaść na żadną ścianę ani na półkę. Namacała w końcu coś, co było framugą i wydostała się na zewnątrz – ku schodom. Tutaj też panował mrok ciemnej, burzowej nocy, ale nie aż tak nieprzenikniony jak w piwnicy, wypełnionej tajemniczym proszkiem…
*

Tymczasem na górze magiczna zasłona otoczyła Mavelle. W samą porę – spomiędzy zasłon wyleciało bowiem parę… bachantek. Nie było ich wiele: wyjaśniało to, dlaczego policjanci je przegapili, zwłaszcza że pewnie niekoniecznie sprawdzali akurat zasłony (a i zgon mógł wydawać się im dziwny, ale nie brali za pewniaka, że ktoś się do niego przyczynił). Oraz drobniutkie rany i śmierć mugola. Został pewnie pogryziony przez bahanki, i nie zdołał wezwać pomocy, pokonany przez ich jad…


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#10
07.02.2024, 22:31  ✶  
Wybieranie i testowanie drewna musiało poczekać. Niestety. A może i stety, bo jak by to wyglądało, gdyby po prostu poszły – tak jak stały – porzucając tym samym swoje zadanie? Bo przymiarki ważniejsze? Nie, tak nie mogło jednak być…
  … ale najwyraźniej jednak mogło być, iż śmierć ostatniego lokatora domu nie była jednak taka całkiem niedotycząca świata magicznego. Oczy w końcu zobaczyły to, co próbował powiedzieć nos. Bahanki wylatujące z zasłon… te małe cholerne gady, niby to-to elfiaste, ale z elfami wspólnego miały tyle, że wyglądały (przynajmniej na pierwszy rzut oka) jak bardzo, bardzo mali ludzie. I tyle.
  Bo futro, dwie pary rąk i nóg już tworzył dość paskudną mikroabominację – i to dość śmiertelną, jeśli nie wiedziało się, jak należy postąpić. A mugol… skąd mugol miał wiedzieć? Dla niemagicznych to już praktycznie wyrok śmierci.
  Bahanocydu pod ręką nie miała, więc musiała sobie radzić inaczej. Jak nie miksturą, to magią – nawet jej powieka nie drgnęła, gdy machnięciem różdżki posłała w te cholerstwa już nawet nie tyle oszałamiacze, co zaklęcia paraliżujące. Serce z kamienia wręcz – nawet nie poczuła choćby ukłucia współczucia, gdy te małe podlestwa pospadały po prostu na podłogę. Może i powinna, ale z drugiej strony… w zasadzie to szkodniki, szkodników się nie żałuje, a te tu konkretnie doprowadziły jeszcze do zgonu.
  Co kwalifikowało się na zapuszkowanie, ale więzień dla bahanek i wyroków dla nich to jeszcze nie wynaleźli, a przynajmniej Bones nic o tym nie wiedziała… co byłoby dość dziwne, skoro jako brygadzistka powinna się więcej niż nieźle orientować w przepisach, prawda?
  Westchnęła ciężko, rozglądając się po pomieszczeniu, w poszukiwaniu czegoś, do czego mogłaby te stworki wsadzić. Zostawić je tu? Nie ma szans. Wyeksterminować? I tak trzeba posprzątać i tak, a im mniej śladów tu pozostawią, tym lepiej. Zasłony kusiły; w zasadzie miotnęła jeszcze raz zaklęciem w zwisający materiał, żeby się upewnić, że już wszystko, co miało wylecieć, wyleciało i bynajmniej nie będzie stanowiło niespodzianki dla przyszłych gości czy lokatorów. Choć, cholera, te gnoje swoje jajka zakopywały, więc…
  … skrzywiła się na tę myśl. Czy, gdzie, kiedy – mało przyjemna zagadka i nie do rozwiązania w burzową noc.
  Co mogła stąd zabrać, by nie przykuć zbytniej uwagi? W co mogła wsadzić te niewielkie stwory, żeby rozwiązać gdzie indziej ich kwestię? Na pierwszy rzut oka nic nie widziała, zostawało więc przejść się po pokoju. Na ścianie coś błysnęło – odbiło światło różdżki. Bones zatrzymała się na chwilę, przyglądając się… obrazowi. Nie był taki zwykły, kryło się w nim coś więcej niż tylko formy nakreślone farbami na płótnie. Kobieta przed zwierciadłem, czytająca… list? Coś innego? I właśnie; zwierciadło – twórca tego obrazu pozostawił w nim odrobinę magii, bo wydawało się naprawdę odbijać. Głównie twarz czytającej, ale również i światło; jakby tylko ten element rzeczywistości, utkany w całości z magii, wdzierał się do świata uwięzionego w ramie.
  Było w tym coś niepokojącego.
  Ale czas płynął – nie mogła i nie chciała sobie pozwolić na kolejne polowanie na bahanki, więc po prostu zmusiła meble, z pomocą magii, do pokazania, co kryły w swych wnętrzach. Materiały to ostateczność i nie kwapiła się do sięgania po nie ze względu na pewną przegraną z zębami (o ile wpadłyby na to, żeby ich użyć, oczywiście), więc coś twardszego, najlepiej zamykanego… Nie, nie traciła czasu na bardzo dokładne przetrząsanie tego wszystkiego, szukając…
  … doniczki? Stała w kącie, przysłonięta komodą, więc niedziwne, że nie przyuważyła od razu. Taka cięższa, większa, konkretniejsza – albo nigdy w niej kwiatek nie zamieszkał, albo już dawno opuścił ten padół i po prostu zwolniło się miejsce na kolejny. Co nigdy nie nastąpiło. Problem się rozwiązał – jak meblom kazała się pootwierać, tak teraz miały się pozamykać; naprawę starała się niczego nie dotykać, nie tylko nie będąc pewną, czy przypadkiem na czymś nie ciąży jakaś klątwa, ale i również nie chcąc zostawić jakichkolwiek śladów po sobie.
  Mrucząc coś pod nosem powrzucała – magicznie, a jakże; nie miała zamiaru ich dotykać – bahanki do doniczki i przykryła ją podstawką, na której ta wcześniej stała. No dobra, chyba można się stąd zawijać… chyba…
  - Brenn? Mam winowajców! – zawołała, wkraczając na schody i lewitując przed sobą tymczasowe więzienie.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Mavelle Bones (2814), Brenna Longbottom (2847)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa