• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[28.07.72, rano] Słońce po ulewie

[28.07.72, rano] Słońce po ulewie
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
19.02.2024, 20:59  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.04.2024, 21:37 przez Morrigan.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz tajemnic IV

Brenna pojawiła się w Warowni, kiedy niebo już dawno pojaśniało - chociaż pora wciąż była wczesna, po prostu słońce w sierpniu wcześnie wstawało. Wilgotne ubrania wysuszyła wcześniej zaklęciem, ale i tak pozostały na nich ślady błota, były wymięte po wędrowaniu w nich przez ulewę i spaniu, a włosy od wilgoci pozwijały się i były jeszcze trochę bardziej rozczochrane niż zwykle.
Blada z niewyspania i chłodu, wciąż była przemarznięta - i zastanawiała się, czy Zimni cały czas czuli się tak, jak teraz ona. Jakby nigdy już nie miało być im ciepło. Mogła cieszyć się tylko, że ta cała przygoda nie przytrafiła się jej jesienią albo wczesną wiosną, bo kto wie, czy po prostu by nie zamarzła.
Marzyła o herbacie, kocu i śnie.
Podejrzewała za to, że czeka ją wiele tłumaczeń - kwestia, komu będzie się tłumaczyć i kto dopadnie ją jako pierwszy. Oby nie matka, bo uciec przed nią będzie najtrudniej. A jej spojrzenie pełne wyrzutu i to "zafundowałaś nam bezsenną noc, Brenno"... Prawie słyszała, jak matka wypowiada te słowa...
Brenna pchnęła drzwi wejściowe i zamarła, starając twarzą w twarz z kuzynką. Może zwabiło ją popiskiwanie Łatka, który chyba usłyszał dźwięk klucza w zamku i przybiegł się przywitać, a może po prostu zobaczyła z okna, jak Brenna aportowała się w pobliżu domu, tuż poza zasięgiem zaklęć ochronnych.
– Wywaliło świstoklika na pustkowiu – oświadczyła natychmiast, jeszcze zanim padły jakiekolwiek pytania, woląc skrót informacji przedstawić już, teraz, natychmiast. – Przez ulewę teleportację szlag trafił, był tam dom i w tym domu przyjęły nas duchy. A właściwie to może tę teleportację szlag trafił właśnie przez duchy.
Brzmiało to wybitnie idiotycznie i bardzo nieprawdopodobnie: i pewnie ktokolwiek inny zastanawiałaby się, czy w ogóle o tym mówić. Czy nie uznają go za wariata albo wierutnego kłamcę.
Ale Brenna była Brenną, tą dziewczyną, która jeśli na imprezie miała najprawdziwszego niedźwiedzia, to nikt się nawet temu nie dziwił, bo wszyscy uznawali, że tak powinno być (i co miało się potwierdzić już za parę dni). Oczywiście, że mogło się jej to przydarzyć. Poza tym była po prostu zbyt zmęczona, zbyt wycieńczona i fizycznie, i psychicznie, na szukanie wymówek bardziej wiarygodnych niż... no cóż, prawda.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#2
20.02.2024, 19:05  ✶  
Brenna zniknęła. Wyparowała. Nie wiadomo co, gdzie, jak, dlaczego. Nie, żeby nigdy-przenigdy nie przepadała podczas wykonywania obowiązków służbowych (i tych mniej służbowych), ale tym razem... świstoklik jednak miał ich dostarczyć do konkretnego punktu. Punktu, w którym się nie pojawili. Do tego Longbottom przecież w małym palcu miała teleportację; nawet jeśli ta odległość nie była na jeden "skok", to nie tak, że nie istniała żadna możliwość, aby się przemieścić gdzie indziej. I dać znak, że jest w porządku.
  Ale teraz... teraz panowała przeabsolutna cisza w "eterze", przez co Bones prawie że chodziła po ścianach. Kontakt z Bulstrodem? Nie ma. Może był już poza jakimkolwiek zasięgiem tej umiejętności, a może... myśl ta powracała jak bumerang, niechciana, nieproszona, bo dopuszczenie jej do siebie oznaczało, że znany świat czeka katastrofalne tąpnięcie, w wyniku którego się rozpadnie i przestanie istnieć.
  Do Warowni wróciła tylko i wyłącznie dlatego, że po prostu kazali jej w końcu iść w cholerę i odpocząć, ale, ale... jaki odpoczynek? Jak można było spać?! Albo nawet po prostu leżeć, wpatrując się w sufit? Nie, ta noc z cała pewnością nie zaliczała się do przespanych, zwłaszcza że jednak ta godzina nadal zaliczała się do pory nocnej. A że słońce miało latem inne zdanie? Cóż, to już inna sprawa...
  Kuzynka też nie prezentowała sobą pierwszej świeżości; nastroszone włosy, których nawet nie dało się związać w kucyk, parę mącznych plam na policzkach i koszuli, która to dobrą chwilę musiała nie widzieć żelazka czy też odpowiednich zaklęć. Pytania nie padły. Ani jedno. I to nawet nie z tego względu, iż Longbottom sama zaczęła się tłumaczyć, a dlatego, iż Bones praktycznie natychmiast wyciągnęła ręce, żeby przygarnąć kuzynkę do piersi i zamknąć w zdecydowanie nielekkim uścisku, nie dając Łatkowi najmniejszej szansy na to, aby pierwszemu obdarzyć Brennę czułością. Tak więc biednemu pozostawało jedynie krążenie wokół kobiet, merdanie ogonem tak, że z powodzeniem można by było go zatrudnić do wachlowania oraz stawanie na tylnych łapach i opieranie się o nogi kuzynek, żeby tylko zwrócić na siebie uwagę i w końcu zostać wydrapkanym na powitanie, jak należy.
  - Już rozważałam zaprzęgnięcie wujka do poszukiwań - wymamrotała jeszcze, zanim się odsunęła, nie omieszkując głasknąć uradowanego psiaka, zostawiając biały ślad na jego sierści. Pustkowie, ulewa, dom, duchy... Coś to mówiło. Coś. Nawet więcej, niż coś. Ale, ale, ale! Choć bardzo chciała wiedzieć, co i jak, po prostu pociągnęła Brennę za sobą, w głąb domu.
  - I ciii, jestem prawie pewna, że przed chwilą słyszałam ciocię, a jak was znam, to lepiej, żeby teraz cię nie widziała... Zmarzłaś? Chodź do kuchni, akurat jest nagrzana, zrobię ci czekoladę. Chyba że wolisz herbatę? - wyrzuciła z siebie, praktycznie na jednym oddechu, kierując się do - teoretycznie - dominium skrzatki, z którego Malwa jednak została najwyraźniej wykopana. Cóż, bułki same się nie upieką, a Mavelle tej nocy zdecydowanie odczuwała potrzebę, żeby "poznęcać" się nad ciastem...
  - Te duchy... Był tam może gadający pies? - zagadnęła jeszcze, zanim zdążyły przekroczyć próg kuchni, w której Bones zdecydowanie miała zamiar posadzić Brennę i się zakrzątnąć wokół niej.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
21.02.2024, 19:47  ✶  
Brenna odwzajemniła uścisk, też mocno przygarniając do siebie Mavelle. To naprawdę nie była jej wina, ale dręczyły ją teraz wyrzuty sumienia. Nie wątpiła, że Bones będzie się o nią martwić – pewnie bardziej niż Erik, nie dlatego, że brata nie obchodziła siostra, ale że ten miał skłonność do szukania pozytywnych wyjaśnień – bo i sama w podobnych okolicznościach szalałaby z niepokoju o każdego członka rodziny czy Zakonu. Znikła w końcu z pracy, gdy miała pojawić się w określonym miejscu, a co więcej obok niej był auror, potrafiący wysyłać fale, i wiadomości do niego nie docierały.
– Przepraszam – mruknęła tylko, nawet nie próbując się usprawiedliwiać. – Uch… sama nie wiem, co ją bardziej wkurzy… jeśli dam się jej martwić jeszcze pięć minut, czy jeśli zobaczy moje włosy w takim stanie. Czy może jej nie powiedziałaś? – spytała bardzo cicho, dając się pociągnąć kuzynce do kuchni. Dopiero tam przykucnęła, aby pogłaskać psa, który natychmiast podjął próbę wpakowania się kobiecie na kolana. – Cokolwiek, co jest ciepłe – poprosiła, z psem w ramionach (i tak miała brudne ubranie, wszystko jedno) podnosząc się, by opaść na najbliższe krzesło. Nie kłóciła się nawet, że może sama zrobić sobie tę herbatę czy czekoladę, bo jednak była zmęczona tym wszystkim, psychiczne i fizycznie, i cieszyła się, że wreszcie jest w ciepłej, miłej kuchni, a zaraz może nawet zdoła przespać ze trzy godziny we własnym łóżku, zanim znów wpadnie w rytm.
– Ktoś jeszcze wie? Poślij może wiadomość? – zapytała, jedną ręką podtrzymując psa, a drugą wskazując na czoło, jakby tym gestem chciała podkreślić, że chodzi jej o fale. Wprawdzie w Ministerstwie Brenna już poinformowała, że żyje i dlaczego znikła, ale nie miała pojęcia, czy i komu dała znać Mav…
Wyprostowała się bardziej, mierząc Bones czujnym wspomnieniem, gdy ta wspomniała o „gadającym psie”. Niecodziennie widywało się takie psy: nawet w świecie czarodziejów. Miała dość mocne podstawy sądzić, że niektórzy krewni i znajomi nawet jej uwierzą, choć historia brzmiała absolutnie nieprawdopodobnie, ale nie sądziła, że Mavelle będzie od razu wiedziała, o co chodzi!
– Tak, był – powiedziała, nietypowo dla siebie, bo dość powoli. – Byli tam… pan Binns. Jego córki i ich pies. A rankiem wszyscy znikli i dom okazał się ruderą. Słyszałaś o takim przypadku? Ktoś coś zgłaszał do Brygady?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#4
23.02.2024, 00:50  ✶  
Nawet nie była zła na Brennę; po prostu cieszyła się, że siostra wróciła. Bo myśl, że może trafiła gdzieś, skąd nie wróci, była wręcz rozdzierająca. Ale też Bones starała się wierzyć; dopóki nie było ciała, dopóty powinna istnieć nadzieja.
  Przynajmniej w teorii.
  - Shhh – szepnęła. Żadnego przepraszania. Chociaż, gdyby to zniknięcie okazało się celowym, to pewnie przeprosiny by były wskazane, ale to też nie tak, że Mavelle by ich oczekiwała. Za to uśmiechnęła się blado. No tak, Elise jednak była z tych kobiet, co nawet w takiej sytuacji potrafiły niemalże dostać palpitacji serca z powodu nieodpowiedniej fryzury…
  - Ja nie, ale Erik nie omieszkał wszystkim napomknąć, że cię wywiało – westchnęła cicho, kręcąc głową. W sumie nie to, że zrobił to w złej wierze, bo tak nie było; w zasadzie mogła zaznaczyć, żeby póki co trzymał język za zębami i nic nie piskał na temat zniknięcia Brenny – Wezmę ją na siebie, tak że na razie po prostu nie przyciągajmy jej uwagi – prawie szeptała; zupełnie jakby Elise miała mieć uszy w całym domostwie i tym samym doskonale się orientować, co działo się w każdym jego zakamarku. Cóż, onegdaj miała na karku całkiem niezłą gromadkę dzieci i nie można powiedzieć, że to nie wymagało wyhodowania sobie dodatkowych par oczu oraz uszu…
  W kuchni naprawdę było ciepło i wyglądało na to, iż Bones nie poprzestawała na tylko jednej partii wypieków. Na blacie dało się dostrzec wyrastające przyszłe wypieki, palenisko bynajmniej nie było puste, a sądząc po zapachu – ta partia właśnie dochodziła do siebie. No i jeszcze przykryta ściereczką miska; zupełnie jakby tam też wyrastało ciasto…
  … czyżby Bones wpadła w swego rodzaju szał? Być może. Czy czekała wszystkich wyżerka na śniadanie? Jak najbardziej. Czy było tego za dużo, jak na wszystkich lokatorów Warowni? Cóż, w sumie żaden problem, bo mogła zabrać do Biura… I zapewne nawet znalazłaby się specjalna bułeczka dla jednego z aurorów. Taka bardzo specjalna.
  Złapała za różdżkę i machnęła nią, magią wprawiając wszystko w ruch. Tak po prostu było szybciej, miast miotać się po całej kuchni. I może nawet nie tyle szybciej, co też po prostu mogła poświęcić znacznie więcej uwagi Brennie?
  - Spróbuję się skontaktować, jak nie, to po prostu wyślę sowy – mruknęła. Patricka niekoniecznie mogła złapać, a Wood i tak nie potrafiła komunikować się w ten sposób i tak, więc pozostawało jedynie skrobnąć parę słów i przykazać sowie dostarczyć list, gdzie trzeba – ale w tej chwili ważniejszym jednak było zadbanie o kuzynkę. Zwłaszcza że naprawdę wyglądała, jakby miała paść tu i teraz…
  Binns, jego córki i pies. Gadający pies. Jak mu tam było? Owen? Nie, jakoś inaczej… Osmel? Nie sądziła, że jeszcze o nich usłyszy; ba, chwilami zdawało się jej, że to jedynie sen, a nie coś, co przeżyła naprawdę. Zerknęła na Brennę, wrzucając dość hojnie pianki do sporego kubka; w tym przypadku wyglądało na to, że chyba faktycznie naszykowała wcześniej dzbanek i tylko starała się, żeby zawartość nie ostygła. Tak na wszelki wypadek…
  - Widzisz, promyczku... – zaczęła, stawiając przed kobietą kubek. Ruch różdżki – świeżutkie bułki wylądowały na talerzu, a talerz dołączył do gorącej czekolady – Parę miesięcy temu szlag mi trafił ślicznotkę – znaczy się, jej dwukołowe oczko w głowie – i magię też. W środku ulewy takiej, że nie mam pojęcia, jakim cudem sama nie zamieniłam się w kałużę. Ale trafiłam na domek i gościnnego pana Binnsa… Szczerze mówiąc, nie byłam do końca pewna, czy to naprawdę się wydarzyło – przyznała, siadając dość ciężko – W każdym razie, chyba jednak tak? Kojarzysz może obraz rodziny w tej ruderze?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
25.02.2024, 18:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.02.2024, 18:58 przez Brenna Longbottom.)  
– Pogadam z nią – westchnęła Brenna po prostu, przymykając na moment oczy. Nie chciała zrzucać tego na Mavelle. Potrzebowała po prostu trzech minut, i chociaż zwykle człowiek wolał nie powtarzać tej samej historii kilka razy, to ona uznała, że chyba jednak tak woli: najpierw wyjaśnić wszystko Bones, a dopiero potem wytłumaczyć matce, dlaczego nagle nie było z nią żadnego kontaktu i niektórzy zaczęli sądzić, że ubili ją śmierciożercy.
Nie mogła nawet winić Erika. To znaczy, gdyby on tak znikł, Brenna nie powiedziałaby niczego matce – ale już kuzynce, ojcu i Patrickowi owszem, a potem popędziła go szukać. Brat trochę się zapędził, ale to też nie tak, że mogła mieć o to pretensje…
Sięgnęła po podstawiony jej kubek i uśmiechnęła się do Mavelle z wdzięcznością. Przestudziła czekoladę zaklęciem tylko odrobinę, o tyle, by nie poparzyć sobie warg, gdy uniosła kubek do ust. Zawsze lubiła gorącą czekoladę, ale tym razem ta smakowała wprost niebiańsko. Zaledwie po paru łykach jednak Brenna odstawiła naczynie i całą uwagę skupiła na Mavelle, jedynie machinalnie głaszcząc psa, który ułożył się na jej kolanach.
Wszystko o czym mówiła Mavelle brzmiało tak znajomo.
Wielka ulewa, gościnny pan Binns, domek… Brenna sama pewnie uznałaby, że to wszystko się nie wydarzyło, tak strasznie było absurdalne, gdyby nie to, że nie trafiła tam sama – i że Atreus zdawał się mieć dokładnie takie same wspomnienia z wieczora, jak ona.
– Nie widziałam portretu, ale rano nawet się tam nie rozglądałam – przyznała, przeczesując palcami włosy, które niedawno wysuszyła zaklęciem. Nie zeszli nawet na parter, zresztą nie była pewna, czy odważyłaby się zejść po tych schodach, które wyglądały, jakby trzymały się tylko na słowo honoru. – Od razu teleportowaliśmy się do Ministerstwa, żeby wszystko wyjaśnić… Było ich cztery. Córek pana Binnsa. Colette, Flosie, Luna i Mabela. Ich pies mówił i bardzo lubił, żeby go głaskać. Collette... była wysoka i bardzo blada, jak teraz o tym myślę, wyglądała trochę niezdrowo, Mabela przypominała Binnsa, a Flosie miała rude włosy... – wyliczyła Brenna powoli. Sama do tej pory nie miała pojęcia, czy te dziewczyny i ich ojciec były jakimś snem, halucynacją czy może duchami, które mocą jakiegoś przedziwnego zaklęcia zdawały się żywe…
Do północy.
Jak to powiedziała Mabela? Bo o północy kończą się wszystkie czary?
– Bardzo mili, bardzo gościnni, pełni chęci pomocy. Ale rano okazało się, że dom to rudera, w dachu zieje dziura, koce były przegniłe… – Brenna wzdrygnęła się lekko. Zdarzało się jej nocować w różnych warunkach, także pod gołym niebem. Z dwojga złego też lepiej było spać w tej ruderze niż na zewnątrz, bo jednak ściany chroniły przed chłodem, póki siedzieli na parterze parę godzin nie padał na nich deszcz. Ale i tak było coś upiornego w tym, w jaki sposób oszukano ich umysły, i jak odpoczynek zamienił się w przedziwną, trochę straszną przygodę. – Myślisz, że to były duchy? A może na ten dom rzucono jakieś czary i tworzy widma? Ta ulewa… W Londynie wczoraj wcale nie padało. Nawet nie wiem, gdzie nas wyrzuciło. Może gdzieś do Szkocji albo Walii.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#6
02.03.2024, 21:41  ✶  
- Naprawdę nie musisz, promyczku, nie teraz – zapewniła miękko. I czy można mówić o zrzucaniu, kiedy Bones dobrowolnie brała to na siebie? Pewnie, Brenna powinna porozmawiać z matką, ale przynajmniej mogła wziąć na siebie pierwszą falę, uspokoić, nakłonić do udania się na spoczynek…
  … ale oczywiście, kuzynki przecież przez łeb nie zdzieli i nie zaciągnie siłą do łóżka, byleby tylko faktycznie poszła odpoczywać, zamiast zajmować się coraz to kolejnymi rozmowami i wyjaśnieniami. Chociaż nawet miała taką ochotę, ale też… czy gdyby zamienić je rolami, to czy sama nie wolałaby jednak porozmawiać z ojcem, zanim padnie twarzą w poduszkę i zaśnie niczym kamień, praktycznie natychmiast? No właśnie.
  Co wcale nie sprawiało, że tym samym oferta traciła na aktualności. Bynajmniej.
  Podparła się łokciami o blat, ignorując cieplutkie wypieki, nęcące przecież swoim zapachem. Podobnie jak kolejne, które właśnie się piekły. Tak, zdecydowanie nie dość, że wszyscy lokatorzy będą mieli zapewnione śniadanie, to jeszcze będzie można tym obdzielić chyba całe Biuro. No dobrze, może pół.
  Przytaknęła odruchowo. Zapewne sama też by nie zauważyła portretu, gdyby nie to, że na zewnątrz zostawiła swój wehikuł. Przecież nie mogła się tak po prostu teleportować w cholerę daleko stąd, zostawiając swoją ślicznotkę, prawda?
  - Nawet nie tyle głaskać, co drapać – uśmiechnęła się do wspomnień. Wzgardzał piłeczką czy patykiem, ale takie pieszczoty…? Tak, w to mu graj, zdecydowanie – A Luna czarnowłosa, prawda? – dokończyła jeszcze wyliczankę. Każde imię zgadzał się z tym, co pamiętała, tak samo jak opisy tej… dziwnej rodziny. Dziwnej, bo zdawała się tak naprawdę nie istnieć, skoro rano pozostawała jedynie rudera i wspomnienia…
  - Ale tak, bardzo przemili. Gdybym się na nich nie natknęła, to pewnie w najlepszym przypadku skończyłoby się porządnym katarem – westchnęła cicho. I zaraz kolejne przytaknięcie. Ta, dziura w dachu i tak dalej… tylko dlaczego w takim razie nie nakapało na łepetynę? Ot, zagadka, weź tu wyjaśnij…
  Zmarszczyła brwi, kiedy usłyszała o Szkocji. Walii. Coś się jej tu nie zgadzało… ale i tak po prawdzie, „duchy” to chyba niekoniecznie dobre słowo.
  - Nie wiem, jak inaczej to określić – przyznała – Nie byli przejrzyści, nie przechodzili przez ściany ani nic innego, a Osmel był najprawdziwszym psem, którego futro i ciepło po prostu czułam. Ale jednego dnia byli, a następnego wszystko zniknęło. Więc jak można inaczej ich nazwać? – westchnęła, kręcąc głową. Coś takiego średnio mieściło się w głowie, choć z drugiej strony… po tym, jak weszła do Limbo i stamtąd wróciła, granica niemożliwego została znacznie przesunięta – Jeśli dobrze pamiętam, to jechałam wtedy drogą wiodącą prosto z Londynu… I nie przypominam sobie, żeby mnie gdzieś wyrzuciło… więc albo ten dom jakoś wędruje, albo to wcale nie była Szkocja czy Walia? – ni to spytała, ni to stwierdziła. Chociaż, to też było na swój sposób fascynujące. Tylko czy ponowne odnalezienie gościnnej rodziny było w ogóle możliwe…?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
03.03.2024, 19:39  ✶  
– Dzięki, słońce, ale znasz ją. I tak będzie chciała mnie dopaść – powiedziała Brenna, uśmiechając się blado. Jeremiah mógł sprawiać wrażenie tego bardziej surowego, ale Brennie zawsze łatwiej było urobić ojca niż matkę. I jeżeli kiedykolwiek któregoś rodzica choć trochę się bała, to właśnie Elise – chociaż ta na pewno była dużo mniej wymagająca i bardziej wyrozumiała niż większość dam z domów czystej krwi, to kiedy chciała, naprawdę potrafiła usadzić swoją córkę na miejscu i zniszczyć zaledwie kilkoma słowami.
– Tak. Czarnowłosa. Cholera jasna, to jest tak dziwne… – mruknęła Brenna, kręcąc głową. – Czy na pewno, gdyby nie oni, to skończyłoby się na katarze? Czy to nie podejrzane, że twój motor popsuł się właśnie koło ich domu, i świstoklik też właśnie tam przestał działać? – zapytała Brenna. Poruszyła się wzburzona, a pies na jej kolanach zaprotestował cichym piskiem, jakby obawiał się, że właścicielka postanowiła się podnieść i zrzucić go z wygodnego miejsca. Kobieta pogłaskała go znowu, odruchowo, a potem sięgnęła po czekoladę: ciepły napój nie wystarczył, aby w pełni przegnać chłód, który wkradł się głęboko w kości, ale i tak dobrze było napić się czegoś gorącego. – Woda lała się tuż koło mojej głowy, a mój umysł sądził, że śpię w normalnym łóżku… Przecież gdyby nie był lipiec, to mogłoby skończyć się zamarznięciem.
Nie była pewna, czy duchy występowały tu w roli wybawicieli, czy złośliwych istot, które dla własnej uciechy zwabiały podróżnych, by zabawić się ich kosztem. A może…
– Nie jestem pewna – przyznała z pewnym wahaniem. – Może to były duchy, a może po prostu jakieś zaklęcie, ciążące na domu? Wywołujące halucynacje? – zastanowiła się na głos. Przymknęła na moment oczy: była naprawdę cholernie zmęczona, psychicznie i fizycznie, bolała ją głowa i nie była w stanie myśleć w pełni jasno. Fakty, pytania i rzeczy, które należałoby zrobić, skakały gdzieś po głowie Brenny, ale nie potrafiła ich poukładać. Chciała powiedzieć, że trzeba zbadać tę sprawę, ale prawda była taka, że ta sprawa nie była aż tak istotna, aby rzucać się ją badać natychmiast. Tak nakazywał charakter Brenny, ale głos rozsądku przypominał, że ma na głowie kilka istotniejszych tematów Brygadzie, i dużo, dużo istotniejszych w Zakonie Feniksa.
Nie mogła ruszać ścigać duchów, obojętnie czy w metaforycznym, czy dosłownym sensie.
– Przykro mi, że zaserwowałam wam nieprzyjemną noc – westchnęła więc w końcu tylko, zamiast zacząć wyrzucać z siebie pełną listę rzeczy do zrobienia. Ale chociaż wyrażała żal, to nie przepraszała, bo mimo wszystko – ten cholerny świstokik nie był jej winą, a Mavelle też nie wydawała się na nią wściekła. Raczej cieszyła się chyba, że kuzynka wróciła cała i zdrowa. – Może kiedyś przekonamy się, czy ten dom dalej tam jest, skoro znasz mniej więcej trasę… ale jeszcze nie teraz.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#8
10.03.2024, 22:21  ✶  
- Owszem – westchnęła ciężko. Mimo wszystko… Elise to była Elise. Zastąpiła jej matkę, praktycznie już traktowała jak matkę, ale nie zmieniało to w żaden sposób faktu, iż ciotka miała swój charakter. I to dość ciężki. Nie obstawała już dłużej przy swoim stanowisku, choć tak po prawdzie – naprawę wolałaby, żeby Brenna najpierw odpoczęła, a dopiero potem porozmawiała z matką…
  - Delikatnie mówiąc – zgodziła się z kuzynką. Tak, było to dziwne, bardzo dziwne, nawet jak świat magii, w którym przecież żyły. A magia bardzo często lubiła udowadniać, że niemożliwe jednak jest możliwym – Oczywiście że podejrzane. Brzmi nawet jak celowe działanie, ale… jednak są przyjaźni, nie można powiedzieć, żeby spotkała nas tam krzywda, nie licząc straconego czasu – wyliczyła na szybko. A tego rodzaju celowe działanie jednak kojarzy się z czymś niecnym. Chyba że czegoś nie dostrzegała…? Albo nawet chodziło o jeszcze coś innego. Może, żeby zaistnieć, potrzebowali coś odebrać? I dlatego wszystko tak… zamierało, niemalże doprowadzając złapanych w strefę nie-działania do szaleństwa…?
  - Prawdę powiedziawszy to mam wrażenie, że to jednak działo się naprawdę, a nie, że umysły zostały w jakiś sposób oszukane. Byłam mokra, a jednak się wysuszyłam… nie wiem, w którymś momencie to musiało zniknąć, tylko w którym? – to była niemała zagadka, której nie potrafiła rozwiązać; przynajmniej nie w tej chwili. Z momentem otwarcia oczu? Wcześniej? Jak zwykle, tyle pytań, a odpowiedzi jak na lekarstwo
  Pokręciła głową.
  - To nic, naprawdę – zapewniła miękko – Najważniejsze, że wróciłaś cała i zdrowa – tak że mogło to być nawet kilka takich nocy, pełnych niepokojów, wyrywanych włosów i obgryzanych paznokci. Byleby tylko nic się jej nie stało.
  - Może? Ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że do tego domu nie trafią ci, którzy go szukają... – stwierdziła z zadumą w głosie. Bardziej – jakby to dom sam je wybrał na ukazanie się i ugoszczenie w swych podwojach? - Ale w zasadzie, kto wie? Może kiedyś – westchnęła, powoli wstając. Brenna wróciła, ale dla Mavelle to nie był znak, by opuścić kuchnię – ciepłą, pełną zapachów i porannego słońca; wszak o tej porze roku wstawało naprawdę wcześnie… I po prostu nie chciała wszystkiego tak o zostawić.
  - W każdym razie zmykaj i nie próbuj mi wstawać przed południem – dodała miękko. Brenna może i był po prostu Brenną, wydającą się mieć niespożyte pokłady energii, ale jednak posiadała swoje granice… i zdecydowanie byłoby bezdusznym przetrzymywanie jej w kuchni po takiej nocy i z perspektywą uprzedniej konfrontacji z Elise...
  
Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Mavelle Bones (1966), Brenna Longbottom (1712)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa