28.02.2024, 16:24 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.09.2025, 11:48 przez Król Likaon.)
adnotacja moderatora
Rozliczono - Millie Moody - osiągnięcie Piszę, więc jestem
Wrzesień 1958
Hogwart
Granice?
Nigdy żadnej nie widziałam, ale słyszałam, że istnieją w umysłach niektórych ludzi.
Hogwart
Granice?
Nigdy żadnej nie widziałam, ale słyszałam, że istnieją w umysłach niektórych ludzi.
Sposobów na bezsenność było pięć miliardów siedem i polegały głównie na tym, żeby jakoś zabić nudę. A to moglo być trudne, kiedy było się uwięzionym za portretem Grubej Damy, w najwyższej komnacie, w najwyższej wieży (chociaż kto wie, może Krukońska była wyżej?). Na szczęście Gruba Dama nomen omen była bardzo przekupna i wystarczyło skołować jej ciastka z obrazów okolic Puchońskiej dziury. Można też było karnie pozostać w kozie i zapomnieć wrócić, można było sfabrykować polecenie służbowe dodatkowych nocnych zajęć wyrównawczych oraz, bardzo szczęśliwie – przedłużyć do skutku trening drużyny Quidditcha, a potem nie wrócić ze wszystkimi. Było przy tym procederze kilku partnerów w zbrodni, zarzekających się, że panna Moody jest już w wieży.
Zwłaszcza cieszący się szacunkiem brat pomagał, ale teraz go już nie było.
Zwłaszcza po treningach, na których powinni być razem, na których nagle trzeba było wybrać nowego kapitana, przeprowadzić casting na pałkarza... Nie zamierzała pokazywać nikomu, jak bardzo jest przez to wszystko rozjebana. Miękki brzuch, jeszcze nie daj bogowie! będą na nią patrzeć z litością, zaczną być mili i próbować jej wmówić, że to nic takiego, że
Zwłaszcza po takich treningach Mildred chciała być sama. Jebać piętnaste urodziny, które były oszałamiająco zajebiste. Jebać to, że trzy lata ponoć miną szybko. Bez Alastora na korytarzach tego kamiennego więzienia czuła się pusta w środku.
Dlatego teraz przeciągała, jak mogła wybory nowego członka drużyny, kręcąc nosem na każdego. Dlatego jednym pociągnięciem nosa, dała znać Erikowi, że znów ma swój moment i potrzebuje posiedzieć samej. Zamek miał wiele kryjówek z dala od czujnych oczu co bardziej nadgorliwych prefektów. Stroniła od śmierdzącej kurzem biblioteki, nigdy nie lubiła wieży zegarowej, której gigantyczne wahadło przypominało jej, jak bardzo jest kiepska w byciu cierpliwą. Polazła więc do innej wieży, z dobrym widokiem, tak by nie czuć się jak ptak w potrzasku. Nigdy wcześniej tam nie właziła, ale podczas jednego oblotu wokół zamku, dostrzegła niezły przyczółek, niewielki świetlik na górze wieży astronomicznej, który pewnie doprowadzał jakiekolwiek światło do magazynu starych, niesprawnych w większości szkolnych teleskopów. Zawsze można było zwalić na zadanie domowe z astronomii. Idealna sytuacja.
Ciepła wrześniowa noc jaśniała rojem gwiazd. Czarnowłosa szczupła wiedźma siedziała na skraju gzymsu, gówno sobie robiąc z wysokości. Jej skórzany strój szukającej chrzęścił nieco, gdy machała kompulsywnie zwisającą nogą, próbując uspokoić myśli i cisnące się do oczu łzy. Zamiast się ogarnąć, tym bardziej myślała o tym, jak bratu spodobałoby się to znalezisko? A może był już w tym miejscu i nigdy jej nie powiedział? Czy chciałby kiedyś usiąść obok i popatrzeć w niebo, wymyślając nieistniejące gwiazdozbiory pierdzących troli? Miejsca było dość dla dwóch osób...