• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[wrzesień 1958] Granice? Nigdy żadnej nie widziałam

[wrzesień 1958] Granice? Nigdy żadnej nie widziałam
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#1
28.02.2024, 16:24  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.09.2025, 11:48 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Millie Moody - osiągnięcie Piszę, więc jestem

Wrzesień 1958

Hogwart

Granice?
Nigdy żadnej nie widziałam, ale słyszałam, że istnieją w umysłach niektórych ludzi.

Sposobów na bezsenność było pięć miliardów siedem i polegały głównie na tym, żeby jakoś zabić nudę. A to moglo być trudne, kiedy było się uwięzionym za portretem Grubej Damy, w najwyższej komnacie, w najwyższej wieży (chociaż kto wie, może Krukońska była wyżej?). Na szczęście Gruba Dama nomen omen była bardzo przekupna i wystarczyło skołować jej ciastka z obrazów okolic Puchońskiej dziury. Można też było karnie pozostać w kozie i zapomnieć wrócić, można było sfabrykować polecenie służbowe dodatkowych nocnych zajęć wyrównawczych oraz, bardzo szczęśliwie – przedłużyć do skutku trening drużyny Quidditcha, a potem nie wrócić ze wszystkimi. Było przy tym procederze kilku partnerów w zbrodni, zarzekających się, że panna Moody jest już w wieży.

Zwłaszcza cieszący się szacunkiem brat pomagał, ale teraz go już nie było.

Zwłaszcza po treningach, na których powinni być razem, na których nagle trzeba było wybrać nowego kapitana, przeprowadzić casting na pałkarza... Nie zamierzała pokazywać nikomu, jak bardzo jest przez to wszystko rozjebana. Miękki brzuch, jeszcze nie daj bogowie! będą na nią patrzeć z litością, zaczną być mili i próbować jej wmówić, że to nic takiego, że

Zwłaszcza po takich treningach Mildred chciała być sama. Jebać piętnaste urodziny, które były oszałamiająco zajebiste. Jebać to, że trzy lata ponoć miną szybko. Bez Alastora na korytarzach tego kamiennego więzienia czuła się pusta w środku.

Dlatego teraz przeciągała, jak mogła wybory nowego członka drużyny, kręcąc nosem na każdego. Dlatego jednym pociągnięciem nosa, dała znać Erikowi, że znów ma swój moment i potrzebuje posiedzieć samej. Zamek miał wiele kryjówek z dala od czujnych oczu co bardziej nadgorliwych prefektów. Stroniła od śmierdzącej kurzem biblioteki, nigdy nie lubiła wieży zegarowej, której gigantyczne wahadło przypominało jej, jak bardzo jest kiepska w byciu cierpliwą. Polazła więc do innej wieży, z dobrym widokiem, tak by nie czuć się jak ptak w potrzasku. Nigdy wcześniej tam nie właziła, ale podczas jednego oblotu wokół zamku, dostrzegła niezły przyczółek, niewielki świetlik na górze wieży astronomicznej, który pewnie doprowadzał jakiekolwiek światło do magazynu starych, niesprawnych w większości szkolnych teleskopów. Zawsze można było zwalić na zadanie domowe z astronomii. Idealna sytuacja.

Ciepła wrześniowa noc jaśniała rojem gwiazd. Czarnowłosa szczupła wiedźma siedziała na skraju gzymsu, gówno sobie robiąc z wysokości. Jej skórzany strój szukającej chrzęścił nieco, gdy machała kompulsywnie zwisającą nogą, próbując uspokoić myśli i cisnące się do oczu łzy. Zamiast się ogarnąć, tym bardziej myślała o tym, jak bratu spodobałoby się to znalezisko? A może był już w tym miejscu i nigdy jej nie powiedział? Czy chciałby kiedyś usiąść obok i popatrzeć w niebo, wymyślając nieistniejące gwiazdozbiory pierdzących troli? Miejsca było dość dla dwóch osób...
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#2
27.03.2024, 01:06  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.12.2024, 00:15 przez Eden Lestrange.)  
Nie trzeba było się tłumaczyć ze swoich niecnych występków, kiedy wszyscy schodzili ci z drogi.
Nie musiała się spowiadać z tego, czemu nie spała tej nocy w swoim łóżku. Nie chciało mi się - i nikt nie drążył. Miałam sprawy do załatwienia - i nikt nie pytał. Nikt nie chciał wiedzieć, jakie interesy mógł robić po nocy Malfoy. Choćby gwoli zasady, że im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.
Eden nie chciała rujnować im tego złowrogiego obrazu własnej osoby, wyprowadzać plotkar z błędu. Nie z powodu parcia na szkło, popartego starą jak świat dewizą, że nieważne, jak o tobie mówią, ważne, aby mówili. Popularność dostała w pakiecie z nazwiskiem, niechciany spadek po żywym ciałem, lecz nie duchem ojcu. Nie dementowała dezinformacji, bo bezkosztowo budowała jej renomę. Była tylko człowiekiem, ale dobry mit ciężko zabić.
W noce takie jak ta, ta fałszywa nietykalność i nonszalancja przynosiły wymarzony spokój. Reszta dziewcząt ze Slytherinu udawała, że śpi, by nie widzieć, jak opuszcza ich sypialnie, a te dzieciaki, które uroczyście przysięgły, że dzisiaj również będą knuły coś niedobrego, udawały, że nie widzą, jak przechodzi w kierunku wieży astronomicznej; przemykająca w górę schodów sylwetka, której długie blond włosy można było dostrzec przez ciągnące się wzdłuż ścian małe okienka, była brana za jednego z wielu duchów, które zamieszkiwały na zamku. Kto wie, może ta zjawa miała na nazwisko Malfoy. Lecz chyba nie było tutaj nikogo, kto byłby gotowy dać za to rękę.
Westchnęła ciężko, wspinając się po ostatku schodów. Nie potrafiła zupełnie pozbyć się ciężaru, który nosiła w piersi - zdawać by się mogło, że to fatum, które nosi wewnątrz od urodzenia. Ale raz po raz, choćby miało to być efektem placebo, lubiła westchnąć jak zwykli śmiertelnicy, licząc, że nieco ukoi to piętrzące się, negatywne uczucia. Marząc skrycie, że uczucie ciążącej nadeń niczym topór kata presji na moment zniknie, że kiedykolwiek poczuje się beztrosko. W takich momentach, pod osłoną nocy i jedynie z gwiazdami za świadków, spod zuchwałej maski wyłaniała się swego rodzaju melancholia. Żałoba za tym, czego nigdy się nie miało.
Znalazła to miejsce na drugim roku i nikomu nigdy go nie pokazała. Niektóre karty trzeba trzymać przy sobie, pomyślała, słysząc w głowie echo słów ojca. Przez te wszystkie lata dzieliła ten mały sekret ze samą sobą, bo co miała powiedzieć tym fałszywym koleżankom, które trzymała przy sobie tylko po to, żeby nie wyglądała na nieznośnego odludka? Że ma dedykowanie miejsce do łkania tak, że się aż czasem serce kraje? Gdyby chciała zostać wyśmiana, znalazłaby jakiś zabawniejszy sposób. Cholera wie, może zaczęłaby chodzić ze szlamami.
I tak samo jak dwa dni temu, jak tydzień temu, miesiąc, rok, i trzy, spodziewała się zastać tutaj tylko ciszę, a także tę książkę, co ją zostawiła ostatnio i nie miała okazji po nią wrócić. Jak zdziwiona więc była, widząc kogoś innego usadowionego na gzymsie, kto ewidentnie nie był duchem nawiedzającym Hogwart.
Wywróciła oczyma tak zamaszyście, że niechybnie ujrzała tył własnej czaszki.
- Będziesz skakać? - Zapytała wprost, niby chcąc się upewnić, czy czasem nie ma do czynienia z przyszłym samobójcą, ale jednocześnie wcale nie brzmiąc na przejętą. Bardziej brzmiała na poirytowaną, że musi w ogóle wchodzić z nią w interakcję. Zagaiła też bez żadnego ostrzeżenia, jakby w naiwnej nadziei, że może się wystraszy i sama zleci na dół. - Nie zrozum mnie źle, droga wolna, ale albo zrób to teraz, albo złaź, bo to moja miejscówka. Jeśli nie masz odwagi, to mogę cię pchnąć, ale nie ociągaj się z decyzją - pogoniła ją, zakładając ręce na piersi. Eden wcale nie wyglądała, jakby mówiła to w żartach. Przyszła się tutaj podąsać w samotności, a nie na potajemną schadzkę.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#3
27.03.2024, 14:28  ✶  
Drgnęła na brzmienie nieznanego bliżej głosu. To znaczy, potrafiła rozpoznać płeć, mgliście połączyć kropki i umiejscowić skojarzenia w okolicach blond popularnych, bananowych ciź, szastających pieniędzmi swoich rodziców. A tak, to nie kojarzyła, ludzie, którzy nie znajdowali się w jej bezpośrednim otoczeniu, z którymi nie utrzymywała stałego kontaktu, których twarzy nie widziała regularnie... przechodzili w szarą masę szkolnej społeczności, niczym mrówki wysypujące się z rozwalonego butem kopca. Równie dobrze mogli być martwi, mogli być ożywionymi manekinami poruszanymi przez zręcznego lalkarza podkładającego im zabawne głosy.

Ten głos też był zabawny. Piskliwy. Zadzierający nosa.

Przez dłuższy moment poza inicjalnym wzięciem jej z zaskoczenia nie ruszała się. Trochę jak posępny gargulec, albo inny samozwańczy stróż prawa, pół człowiek pół nietoperz obserwujący błonia w poszukiwaniu czającego się między krzakami zła. Jej wzrok się wyostrzył, nawet w cieniu nocy widać było jasne miodowe tęczówki utkwione gdzieś na przestrzał, patrzące z pogardą na zastaną rzeczywistość.

– A wiesz co? – rzuciła nagle, niemalże kracząc jak wrona, choć pewnie sama wolałaby widzieć siebie w cielsku tłustego, złowieszczego kruka żywiącego się ludzkimi oczami. – ...to w sumie doskonała myśl. – dodała lekko, jakby Eden zaprosiła ją do siebie na herbatkę i wspólną naukę po godzinach. Dźwignęła się z podłogi i stanęła na gzymsie. Na moment spojrzała w ziejącą nicość podnóża zamku, by ostatecznie obrócić się w kierunku intruza, z piętą wystając poza kamienną krawędź. Zadarła brodę ku górze, sycąc się tym momentem, wieczorny jesienny wiatr szarpnął czarnymi włosami dmiąc w korytarze odsłoniętej wieży, z żałością zawodząc wobec nieuchronnie zbliżającej się zimy.

– Jeszcze ostatnie życzenie, więc w sumie dobrze, że tu przyszłaś.– Mills utkwiła wyzywająco spojrzenie w perfekcyjnie gładkiej i niewątpliwie pięknej twarzy. Przez myśl przeszło jej jak pięknie wyglądałyby warkocze plecione z ich długich włosów, jeśli tylko okiełznać chaos czarnych splotów i poluzować reżim perfekcyjnie ułożonej bieli. – Nigdy z nikim się nie całowałam, byłoby głupio tak lecieć w dół i nie wiedzieć jak to jest. – nie drgnąwszy ze swojego miejsca startowego, pochyliła się tylko ku niej, jakby chciała się jej zwierzyć, dodać coś ciszej, tylko dla jej uszu, nawet jeśli były tutaj wbrew wszelkim zasadom same:
– Bo wiesz, niezałatwione sprawy to pierwszy stopień do zostania duchem, a chyba nie chcesz, żebym nawiedzała to miejsce, skoro jest Twoje.
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#4
25.04.2024, 14:26  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.12.2024, 00:15 przez Eden Lestrange.)  
Nieznacznie skrzywiła się na dźwięk skrzeczącego głosu intruzki; cień niezadowolenia przemknął przez twarz Eden, pokroju reakcji na pisk hamującego tuż przy twoim uchu pociągu. Był to jednak moment, trudny do uchwycenia dla ludzkiego oka - półmrok był dla Malfoy sprzymierzeńcem.
Dla postronnych głupim pewnie wydałaby się tak zagorzała powściągliwość w ekspresji, zwłaszcza w sytuacji tak błahej. A jednak Eden nie mogła oprzeć się wrażeniu, że pokazywanie szczerych emocji na własnej twarzy może kiedyś zaważyć przeciwko niej, że nie zna dnia ani godziny, a to dziewczę tę niechęć wyłowi z meandrów wspomnień i jakoś przeciwko niej wykorzysta. Dlatego zależało jej na ten chłodnej neutralności, co było już nieco komiczne, biorąc pod uwagę, jakie wywołała pierwsze wrażenie.
Asystentka samobójców.
Lubiła, kiedy ludzie się z nią zgadzali. W nadmiarze swojej pychy miała się za osobę nieomylną w porównaniu z rówieśnikami, więc gdy wybierali podążanie za jej przewodnictwem, mogła tylko aplaudować ich intuicji. A jednak teraz czuła się odrobinę niezręcznie, coś ją tknęło lekko w trzewiach, kiedy dziewczyna jednak zabrzmiała na kompletnie skłonną do nauki latania bez miotły. Nie chciała wierzyć, że to przebłysk empatii, obecnie była święcie przekonana o braku takowej, więc brnąc dalej za umiłowaną logiką, uznała, że nie chce, by skakała - zacznie się całe dochodzenie, szukanie, skąd spadła i dlaczego, w najlepszym wypadku straci kryjówkę na miesiące, a w najgorszym na zawsze.
Westchnęła pod nosem. Trzeba będzie idiotkę łapać.
- Nie ma za co - odburknęła cicho, powstrzymując potrzebę założenia ramion na piersi. Uznała, że gdyby jednak miała się zaraz przechylić, czy to z własnej woli, czy pchnięta podmuchem nocnego wiatru, to trudniej będzie ją w takiej pozycji pochwycić. I skupiła się na tym, na opracowaniu najszybszej drogi do tej wariatki, wizualizowała sobie, gdzie ją objąć, żeby nie pociągnęła ich dwójki ze sobą, bo Eden miała wiele na swoim talerzu, ale samobójstwa jeszcze nigdy nie rozważała, nie lubiła iść na łatwiznę. Rozważania jakoś odwróciły na moment jej uwagę, przez co ostatnie życzenie dziewczyny jakoś zbiło ją z pantałyku.
Obdarowała ją spojrzeniem spod byka i kilkoma sekundami ciszy. Ona jeszcze tego nie wiedziała, ale tak Eden wyrażała szok. Dopiero po chwili, kiedy setki możliwych odpowiedzi wygenerowały się w jej głowie, a ona naprędce wybrała najodpowiedniejszą, zareagowała prychnięciem.
Skoro jednak już nie chciała, by nieznajoma skakała, to nie mogła się zgodzić na pocałunek. Po pocałunku nie miałaby już nic do stracenia, więc poleciałaby bez oporu, o ile nie blefowała i potoczyłoby się to zgodnie z logiką. Jednak jednocześnie Eden nie mogła po prostu odmówić, bo brzmiałoby to tak, jakby próbowała stchórzyć.
- Po moim pocałunku będziesz czuła się tak nieziemsko, że ci się odechce skakać, więc nie wiem, czy to dobre wyjście dla nas obojga - odparła pewnie siebie, znudzonym głosem i z takim samym spojrzeniem. A jednak kłamała wierutnie, albo chociaż operowała na domysłach, bo sama też nigdy się z nikim nie całowała. Po pierwsze pannie z dobrego domu nie wypadało obściskiwać się z byle frajerem po kątach, a po drugie... Nawet ją do tego nigdy nie ciągnęło. Ba, czasem chyba nawet nieco obrzydzało.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#5
20.05.2024, 12:28  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.05.2024, 12:30 przez Millie Moody.)  
Mildred trwała w bezruchu przeglądając się w Eden jak w swoim negatywie. Czerń i biel, chaos i porządek, bieda i bogactwo. Tylko obie były dumne, obie pyskate, a w środku... kto wie, może obie miękkie jak lepkie wnętrza ostryg skrywające prawdziwe perły, lśniące urokliwie białym, lekko tęczowym poblaskiem. Patrzyła na Eden, na tą której imię obiecywało raj i słodkie jabłka zakazanego owocu. Złapała się na tym, że wzrok utkwiła na jej ustach, w napięciu, wyczekująco, choć jeszcze moment temu była to tylko czcza gadanina, zagrywka po to, by wybić ją z równowagi, by patrzyć jak się wzdryga, jak ucieka. Ale Panna Doskonała nie uciekła, Panna Doskonała podejmowała rękawice, stroszyła swoje białe piórka wbijając w głowę Millie jedno tylko pytanie: Czy te usta smakują jak jabłko? Czy byłoby to miękkie jabłuszko, słodkie od południowego słońca? A może twarde i kwaśne w orzeźwieniu, o chłodnej zielonej skórce.

Decyzja podjęła się sama, a jeśli chodzi o poddawanie się impulsom nie było w całej szkole drugiej takiej jak Moody. Wychyliła się ku Eden i objęła ją mocno w pasie zagarniając do siebie w zaborczym geście, podobne rozmiarami, choć obie wiedziały, że z różnych materii świata były ulepione. Szukająca drużyny gryfonów pod szatą miała całkiem ładną rzeźbę jak na mizerny wzrost i szczupłą sylwetkę. Mięśnie regularnie trenowane, dłonie chwytne, silne uda... Grzechem było nie skorzystać z tego, grzechem nierozpoznanym, skoro jeszcze nie zatopiła zębów w owocu poznania dobra i zła.

– Cóż... Może po drodze zmienisz zdanie – szepnęła jej do ucha, uśmiechając się przy tym szeroko, a potem złapała drugą ręką za miotłę stojącą pod ścianą i z całej siły odepchnęła się nogami tak, aby poleciały w dół najwyższej z hogwardzkich wież.

Pęd powietrza uderzył w ciała uczennic gdy pikowały ku dachom skrzydła obrony przed czarną magią. Do pleców Eden mocno przyciśnięty był twardy kij ich środka transportu, zwinna Millie obróciła je tak aby rychło znaleźć się na górze, mieć ciało drugiej dziewczyny między sobą a zaufaną miotłą, którą mocno obejmowała teraz udami. Adrenalina wypychała z jej gardła śmiech, gdy gnały razem w kierunku jeziora, tak by nikt ich nie zobaczył. Choć może przez uchylone okna ktoś usłyszał? Nie dbała o to, nocna przejażdżka była czymś co zawsze chciała zrobić, a nigdy jakoś się nie zebrało, aż do dziś...
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#6
27.05.2024, 21:33  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.12.2024, 00:16 przez Eden Lestrange.)  
Ucieczka nie wchodziła w grę. Od dziecka uczono ją, że z bitwy wraca się albo z tarczą, albo nie wraca się wcale. Bez tarczy nie było co się pokazywać w domu, bo wstyd byłby gorszy od śmierci. Dla Eden każda interakcja była walką, nawet te najbardziej trywialne - jeśli nie walczyła o prym, to przynajmniej o to, by utrzymać twarz. By nie dać po sobie poznać, że wcale nie jest taka pewna swojego zdania i gruntu. Że ten raj obiecany pod przykrywką jej imienia jest tą wersją, z której wygnano już cały pierwiastek ludzki, a drzewo obradza w zgniłe owoce.
Dziewczyna nagle się poruszyła, a Malfoy razem z nią - popełniła błąd, ułatwiając niedoszłej samobójczyni porwanie, ale kiedy tak bez ostrzeżenia zerwała się z tego gzymsu, Eden święcie była przekonana, że jednak będzie skakać. Jeszcze chwilę temu uparła się przecież, że musi ją złapać, uratować od śmierci, bo inaczej wyjdzie z tego więcej szkody niż pożytku. Była więc w pełnej gotowości, toteż i odruch miała bezwarunkowy.
Była w zbyt dużym szoku, by się wyplątać z objęć. Cenny czas na reakcję odebrało jej gapienie się na nią jak cielę na malowane wrota, więc nie zdążyła już zapytać podniesionym głosem, co sobie wyobraża, ani nie udało się jej odepchnąć w gniewie. Nie zdążyła jej życzyć wszystkiego najgorszego i ostrzec, że może zrujnować jej życie jeszcze przed świtem, jeśli nie będzie szanować jej granic.
Nie zdążyła też spostrzec, kiedy właściwie ta idiotka złapała za miotłę.
Wydała z siebie jedynie stłumiony dźwięk zaskoczenia, coś na kształt zduszonego krzyku. Odruchowo zamknęła szczelnie oczy, czując pęd wiatru na policzkach. Burza blond kosmyków zaczęła się wić na wietrze, smagając twarze ich obu. Żałosnym było, jak kurczowo złapała się ubrań Gryfonki, po raz pierwszy w życiu realnie bojąc się śmierci poprzez upadek z wysokości.
Trwałaby w takim cichym przerażeniu, zastygła w ruchu i z pobielałymi od uścisku knykciami, gdyby ta na górze nie zaczęła się śmiać. Eden otworzyła oczy, gotowa jej dosłownie przyfasolić w tę śliczną buzię, ale powstrzymała się w ostatnim momencie. Przecież jak ją zrzuci z tej miotły, to obydwie umrą.
- Jesteś martwa - oświadczyła, choć nie brzmiała przekonująco, kiedy strach bujał jej głosem. - Nie zdajesz sobie sprawy, co cię czeka, kiedy tylko moi rodzice... - nie dokończyła, bo miotła zatrzęsła się niebezpiecznie pod jej plecami, gdy porywaczka weszła w zakręt, a Eden w rezultacie odebrało mowę. Może to i dobrze, bo zasłanianie się ojcem było co najmniej żałosne, żeby nie powiedzieć - śmieszne. Już wystarczyło, że niechybnie wyglądała strasznie głupio z oczyma wytrzeszczonymi ze strachu, to i tak stawiało ją w roli pośmiewiska.
Spojrzała w górę na twarz dziewczyny, która ewidentnie była w siódmym niebie. I słusznie, pomyślała Eden, uśmiechając się kwaśno. Wygrałaś w końcu tę bitwę.
Było jednak coś w tym szaleńczym uśmiechu porywaczki, co tłumiło przerażenie Eden. Zdecydowanie była szalona, kwalifikowała się na długotrwały pobyt w Lecznicy Dusz, ale nie wyglądała na mordercę. Twarz miała przyjemną, a oczy wyglądały bardzo miło, kiedy odbijało się w nich światło wiszącego nad nimi księżyca. Malfoy potrzebowała jeszcze chwili patrzenia nań, ale w końcu się przekonała, że tej nocy nie dokona żywota.
Objęła dziewczynę mocniej; pod pretekstem bezpieczeństwa, gdyby ktoś pytał. Wcale nie dlatego, że bliskość jej ciała uspokajała podchodzące jej do gardła serce. Przecież Eden niczego się nie bała, a zwłaszcza takiej...
- Kim ty właściwie jesteś? - Zapytała wreszcie, bo nadal nie miała pojęcia, z kim ma do czynienia. Nie wiedziała, jak porywaczka ma na imię, skąd pochodzi, czy w ogóle jest prawdziwa. Porzuciła grzeczność, nie chcąc rozpoczynać od przedstawienia się samodzielnie - głównie z powodu pychy, będąc święcie przekonaną, że cały Hogwart wie, kim jest. Ot, wybujałe ego samozwańczego pępka świata.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#7
30.05.2024, 21:48  ✶  
Midred zazwyczaj nie wybiegała myślą dalej, niż dwa uderzenia serca. Co prawda nie mogła spać, z powodu przeszłych zdarzeń, nie mogła często się skupić, gdy głowę zalewały jej plany na przyszłość i scenariusze wspólnego życia z Alastorem, bądź dojmującej tęsknoty za nim w wariantach pozbawionych jego osoby. Ale w teraźniejszości porywcza dusza robiła to na co miała ochotę, niepomna na konsekwencje, ale też nie do końca wiedząca co zrobić po realizacji jednego z punktów. Gdzie będzie kolejny? Prawdziwie, dziewczyna naznaczona w ubiegłym roku przez piorun, działała i myślała podobnie jak nieokrzesany żywioł, pędząc na miejsce zawijasem drogą nie najkrótszą, ale skutecznie, do ziemi, byleby się rozładować...

Teraz jednak Millie nie pikowała dalej, leciała równo nad tonią jeziora, rozkoszując się wrażeniem nocnej wycieczki, odkrywając jaką przyjemność sprawia jej to, że ktoś siedzi obok, że czuje jego drżenie, jego objęcie, wczepione w siebie palce. Nie rozumiała za bardzo co się dzieje, czemu serce waliło jej tak mocno, czemu ciało reagowało tak intensywnie na drugie ciało. Biel stapiała się z czernią, dziewczyny miały wszak bardzo niestosowne uczesanie do tego typu aktywności. Gdzież tu jednak mówić o bezpieczeństwie i higienie użytkowania miotły, skoro ich startem był skok z astronomicznej wieży?

Za nic miała sobie wyzwiska, teraz tym bardziej, w przekorze, była gotowa lecieć calusieńką noc ku morzu, aby zmoczyć słoną trzewiki słodkiej Eden, jabłku, które zerwała i ukradła dla siebie tej nocy.
– Jestem krukiem przynoszącym sny – odpowiedziała z absolutną powagą, nawet jeśli uśmiech nieprzerwanie gościł na jej trójkątnej twarzy. Wraz ze swoimi słowami, zaczęła się wznosić wyżej, ku chmurom, ku Księżycowi, ku władcy tego co nieuświadomione, gubiąc twardą ziemię, kolejowe tory, małe domki magów mieszkających opodal zamku. Prawem aerodynamiki, prawem latania na miotle we dwoje i jej ramiona otaczały porwaną z najwyższej wieży księżniczkę, choć teraz zupełnie niepostrzeżenie policzek otarł się o policzek, a mimo pędu, mimo wysokości czystokrwista panna mogła usłyszeć lekko zachrypnięty szept, utkany wprost do jej białego uszka
– Jaki chcesz sen Eden... jakie marzenie chciałabyś ode mnie dostać? A może koszmar, który przypomni Ci o co walczysz każdego dnia? Czego pragniesz... – umilkła stabilizując lot tak, żeby miotła wytrzymała wysokość. No i one żeby wytrzymały, żeby mogły ścinać granice rzeczywistości, dotknąć w młodzieńczym szaleństwie horyzontu nocnego nieba.
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#8
17.06.2024, 19:04  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.12.2024, 00:16 przez Eden Lestrange.)  
Eden nie rozumiała, wręcz nienawidziła spontaniczności. Wtedy jeszcze nieświadoma, że ta awersja zrodzona była ze strachu przed ośmieszeniem, była przekonana, że ametodyczność bierze się z lenistwa i braku powagi. Otaczała się ludźmi, którzy zawsze wiedzieli, co robili; ewentualnie takimi, którzy świetnie kontrolę nad sytuacją udawali. Niemniej nawet fałsz w obliczu zaskoczenia, przybranie dobrej miny do złej gry, to też było swego rodzaju przygotowanie się na każdą ewentualność. Sztukę kłamstwa doprowadzało się do perfekcji latami.
Malfoy miała więc w niezdrowym nawyku nadanalizować wszystko, myśleć namolnie o wszelkich możliwych scenariuszach. Dla niej nie istniały rzeczy niemożliwe, więc jeśli zauważała istnienie kolejnej możliwości, hipotetyzowała o swoim położeniu w jej kontekście, nawet kiedy prawdopodobieństwo ziszczenia się scenariusza było nikłe. Niejeden nazwałby to zwyczajną paranoją, ona chowała ją pod przykrywką ostrożności.
Toteż teraz, kiedy znalazła się w sytuacji, która niechybnie nie śniła się nawet prorokom (a jeśli przyszła w objawieniu do Mulcibera mimo wszystko, a on celowo jej nie ostrzegł, to lepiej, żeby już szukał sobie miejsca w Beauxbatons jako jedna z nimf leśnych, co tam śpiewają do kotleta), nie wiedziała, co zrobić. Bo jak człowiek ma się przygotować na porwanie miotłą w środku nocy? Eden nigdy się nad tym nie zastanawiała, co by zrobiła w takiej sytuacji, a obecne warunki średnio pozwalały na trzeźwe myślenie. Co, miała skoczyć prosto do jeziora, kiedy nie umiała pływać, żeby pójść jak kamień na dno? A może miała się zeszmacić i to dziewczę zacząć błagać o litość? Obydwie opcje brzmiały równie suicydalnie, więc Eden zwyczajnie nie robiła nic.
Wybiegała jedynie myślami dalej, że co jeśli któryś z profesorów widział, jak odlatują z wieży? Co jeśli poznał jej jasne włosy tańczące szaleńczo na wietrze, bo te wyjątkowo wyraźnie odcięły się na tle ciemnego nieba? Co jeśli będzie miała przez to problemy?
Spojrzała na porywaczkę spod byka, będąc pewna, że się zwyczajnie naigrywa; Eden też wydawała się być bardzo poważna, ale w przeciwieństwie do tej na górze, zdecydowanie nie wydawała się na zadowoloną.
A ja pizdooką sroką jestem, pomyślała. Ale nie odpowiedziała.
Wtem zaczęły pikować jeszcze wyżej, a Malfoy zupełnie straciła rezon i ochotę na pyskówki. Pęd napierającego powietrza, a także narastający chłód związany ze zmieniającą się szybko wysokością sprawiły, że jeszcze bliżej przysunęła się do dziewczyny. Objęła ją szczelnie, nawet oplątała ją nogami, wmawiając sobie przy tym wszystkim, że te łzy, co cisną się jej do oczu, to od wiatru tnącego ją prosto w twarz. Przecież Eden Malfoy nie bała się starcia z diabłem, a miałaby się bać wysokości?
Jakie marzenie chciałaby od niej dostać? Oj, na usta cisnęło jej się wiele niemiłych odzywek, ale nauczona dosyć szybko tym traumatycznym doświadczeniem przeczuwała, że zadziałałyby jak płachta na byka. Powiedziałaby, że marzy, co by się rychło zabiła, a ta się rozpędzi na miotle z Eden cały czas pod sobą i rozkwasi je obydwie na drzewie, spełniając życzenia jak prawdziwa wiedźma z lasu - rzetelnie, acz z haczykiem, żebyś w przyszłych swoich życiach już uważał, czego sobie życzysz.
- Najbardziej to chyba pragnę zejść na ziemię - odparła wreszcie, godząc się na tą neutralną prośbę. Liczyła, że tyle wystarczy, by wylądować w jednym kawałku; wolała się nie zniżać do poziomu zapewniania, że zrobi, co tylko dziewczyna zechce.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#9
24.06.2024, 19:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.06.2024, 19:48 przez Millie Moody.)  
Serce Millie waliło mocno i po raz pierwszy poczuła, że zapomniała o tym całym syfie, o tym, że Alik został gdzieś daleko w Londynie, że ją porzucił tutaj, tak jak kilka lat temu porzucił ją samą w domu. W miejscu strachu, bólu, samotności i wszystkich innych myśli zaczynających się na "S" pojawił się blask księżyca, silne objęcie drugiej osoby, i wiatr splatający biel i czerń. I zapach, słodki zapach w uścisku tak dobrze wyczuwalny mimo szarpiącego je wiatru. Nie była świadoma tego, że przesadziła, granice były czymś co przydarzało się innym. Jej horyzont nie pokrywał się z horyzontem innym, rozedrgany, rozregulowany, nazbyt intensywny, by dało się go opisać. Czasem wystarczył szept, czasem i krzyku zbrakło by do niej dotrzeć, ale nie myślała o tym wszystkim teraz, będąc krukiem, który wydarł odrobinę raju dla siebie.

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem... – odpowiedziała jej cicho, a potem nagle miotła... stanęła w miejscu i zaczęła spadać siłą bezładności. Mildred trzymała ją mocno, nie robiła tego pierwszy raz, choć nigdy jej sprzęt nie miał aż takiego obciążenia. Obie drobne, nie przyjmowała do wiadomości, że mogłoby być inaczej, że miotła odmówiłaby jej posłuszeństwa. Nie znała strachu, ta część mózgu obezwładniona była tylko stratą brata, jedynej osoby, przy której szarpiący ją huragan cichł, jakby znaleźli się razem w samym jego centrum. Trzymała ją mocno, jakby chciała wlepić ją w siebie, jej spokój, uporządkowanie, to jak doskonale panowała nad sobą, mimo strachu lśniącego w jasnych oczach. Zazdrość mieszała się z uwielbieniem, w każdej jednej sekundzie ich lotu. Śmierć z życiem. Porządek z chaosem.

Przeciążenie było silne, ale nie doczekała ostatniej chwili by odpalić znów miotłę. Łuk był ostry, gnały teraz na szczyt sowiarnianego dachu, w którego roztaczał się najlepszy widok na wieżę zegarową i długi chybotliwy mostek – najlepsze, najmniej strzeżone przejście, obietnica powrotu do domu.
– A wróć... miała być ziemia. – zaśmiała się kręcąc kółko wokół dachu i odbijając na wzgórze, które było za nim. Z zaskakująco wolnym tempem dotarła na samą górę, by w końcu opaść ślizgiem na miękką ziemię. Wokół buchało jeszcze ciepło rozgrzanej wrześniem trawy. Łagodna zieleń pokryta teraz granatem nocnego płaszczu. Ale ziemia przeszkadzała. Ziemia przypominała o grzechach niebios. O upadku. Millie przygryzła wargę unikając spojrzenia Eden. Zamiast tego, odsuwając się trochę na bok patrzyła na zamek, próbując znaleźć start ich wieczornej przejażdżki, astronomiczną wieżę.
prodigal daughter
I knew one day I'd have to watch powerful men burn the world down
I just didn't expect them to be
such losers
Wysoka na 175cm, jasnowłosa zjawa. Jest niezwykle szczupła, wręcz na granicy chorobliwości; lekko zapadnięte policzki ukrywa dobrze dobranym makijażem, którego nieodłączną częścią są usta pomalowane czerwoną szminką. Włosy ma proste i długie, sięgające lędźwi, zwykle nosi je rozpuszczone. Zawsze bardzo elegancko ubrana, najczęściej w stonowane barwy - nie jest zwolenniczką jaskrawych odcieni i mieszania kolorów. Nie lubi też przepychu; widać, że nie szczędzi pieniędzy na dobrej jakości ubiór, lecz nie obwiesza się biżuterią i tym podobnym. Porusza się bardzo zgrabnie, ale pewnie. Zawsze patrzy ludziom prosto w oczy podczas rozmowy, mając przy tym ciemne, przenikliwe spojrzenie. Zwykle mówi w bardzo spokojnym, niskim, nieco zachrypniętym tonie. Ma bardzo przejrzysty akcent, wyraźnie wymawia słowa, po sposobie mowy słychać, że to ktoś z dobrego domu, ktoś świetnie wykształcony.

Eden Lestrange
#10
06.07.2024, 00:28  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.12.2024, 00:16 przez Eden Lestrange.)  
Uważaj, czego sobie życzysz, bo może się to spełnić.
Słyszała tę maksymę wiele razy, jeszcze częściej dzieliła się nią z innymi. Zwykle tuż po tym, gdy sama przekręcała cudze słowa bez cienia skruchy, bawiąc się w semantycznego demona. Nie spodziewała się, że karma przyjdzie zebrać plon tak szybko; myślała, że skoro tyle lat płazem uchodziły jej takie zagrywki, to nigdy się to nie skończy.
Z dwojga złego, chyba lepiej umrzeć młodo. Przynajmniej nie dożyje starości i ominie ją nieprzyjemność poznania zgryźliwej wiedźmy, którą niechybnie się stanie.

Nagły upadek, zawieszenie w bezwładności - Eden krzyknęła tylko raz, kiedy nagle miotła runęła w dół. Każdy kolejny metr, który odbierała im przyciąganiem grawitacja, przebyła w dziwacznym marazmie. Przez myśl przeszło jej błaganie Millie o litość; ot, zwykły ludzki odruch, desperackie ratowanie ulatującego życia. Nie odezwała się jednak ani słowem, bo doszła do wniosku, że dziewczyna i tak obróci to przeciwko niej. Wszystkie życzenia Malfoy rzucała dosłownie na wiatr, bo porywaczka rozumiała je opacznie. Nadal nie wiedziała, czy to intencjonalne naigrywanie się, czy jawne szaleństwo - może mieszanka obydwu? Cokolwiek to nie było, Eden zdecydowała się tego nie karmić. Jeśli miała umrzeć, to umrze z resztką honoru. A potem zostanie duchem i będzie nawiedzać rodzinę tej wariatki do końca ich istnienia.
Eden jęknęła znowu, mimowolnie, choć dzielnie gryzła się w język, żeby nie unieść się gniewem i nie palnąć niczego. Miotła znowu zerwała się do góry, przecinała powietrze w kierunku kolejnego budynku. Bawi się mną, pomyślała, po czym zaśmiała się pod nosem. Miała już kilkanaście wiosen na karku, a wychowanie w domu sprawiło, że czuła się, jakby mroźnych zim przeżyła tysiąc. Niemniej nie spotkała jak dotąd kogoś, kto był w stanie wystrychnąć ją na dudka tak wiele razy w tak krótkim czasie. Ile czasu minęło, odkąd zerwały się z wieży? Pięć minut, dziesięć, piętnaście? Nawet gdyby to była godzina, Eden musiała oddać dziewczynie, że błyskawicznie zrobiła z nią, co chciała - zatargała przed bramy piekieł i zmusiła, by błagała ją o litość.
Nie przyznałaby się do tego na głos, ale było w tym coś wyzwalającego. Nie tyle swój trafiający na swego, co na kogoś mitycznie lepszego.

Gdy opadły na ziemię, w pierwszym odruchu chciała ją ucałować. Powstrzymała się, jedynie oddychając ciężko z głową spuszczoną w dół. Adrenalina powoli uchodziła z ciała, odbierając siłę w jej nogach - opadła na kolana, uderzając łagodnie o miękką trawę. Nigdy w życiu tak mocno nie drżała; czy kiedykolwiek dotąd drżała? Zaśmiała się wręcz histerycznie, patrząc na swoje roztrzęsione dłonie.
- Pewnie jesteś dumna z siebie? - Zagaiła, uśmiechając się niepokojąco. Uniosła głowę, chcąc napotkać jej spojrzenie - pragnęła dojrzeć w nim szaleństwo, żeby sobie całą tę sytuację jakoś sensownie usprawiedliwić. Wmówić sobie, że nie mogła przewidzieć zachowania kogoś, kto jest kompletnie obłąkany; że to nie jej wina. Nie mogła poukładać sobie tego wszystkiego w głowie, bo jednocześnie była wściekła, ale z drugiej strony niesłychanie podekscytowana, pełna nadziei, że to nie koniec tej nocy. Nie chciało jej się wierzyć, że zakończy się zbłaźnieniem się i wymianą słownych nieprzyjemności.
Czuła, że brakowało tu puenty.


I was never as good as I always thought I was
— but I knew how to dress it up —
I was never satisfied, it never let me go
just dragged me by my hair and back on with the show

~♦~
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Eden Lestrange (4829), Millie Moody (3974)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa