adnotacja moderatora
Rozliczono - Rodolphus Lestrange - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
I'm swimming through the scars of time
I crawl myself out
So I don't end up so hopeless anymore
I crawl myself out
So I don't end up so hopeless anymore
19.06.1972
Śmierć nie jest przeciwieństwem życia, a jego częścią. Nieodłącznym elementem jestestwa, przyjmującym różne formy. Raz spokojna, kojąca, a innym razem nieprzewidywalna, brutalna. Za każdym jednak razem jest obecna, mniej lub bardziej, w życiu każdego. Idąc przez Nokturn, kierując się do Podziemnych Ścieżek, nie rozmyślał o tym bardziej, niż zwykle. Życie bywało przewrotne, jednak jego koniec zawsze był stały: śmierć. Czy właśnie na jej spotkanie szedł teraz, stawiając równe, długie kroki? Pozwalając, by zmienione magią jasne pukle wysmykiwały się spod kiepsko nałożonego żelu Potterów i opadały na twarz, osłoniętą przed blaskiem wschodzącego księżyca rondem kapelusza? Nie lubił tej wersji siebie. Zmienionej, innej. Nienaturalnej dla siebie, ale zmieniającej wygląd tak, by nie wzbudzać podejrzeń. Do przejścia miał zaledwie kilka metrów, lecz czuł na plecach ciężar spojrzenia. Jednego, być może dwóch. Będąc tutaj nie dało się tego uniknąć. Wścibskie oczy wwiercały się w ubranie, starały się dojrzeć jak najwięcej charakterystycznych szczegółów. Tak na wszelki wypadek.
Pięć charakterystycznych stuknięć, każde w innym odstępie czasowym. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć. Drzwi nawet nie skrzypnęły, gdy między nimi a framugą powstała szpara - na tyle duża, by wszędobylskie niebieskie oko mogło łypnąć na blondyna. Na tyle niewielka, by nie mógł się przez nią przesmyknąć nawet szczur. Kilka sekund, poprzedzonych mocnymi uderzeniami serca, by w końcu szczelina powiększyła się, a Lestrange mógł wejść do środka na umówione spotkanie. Nienawidził układania się ze szczurami, lecz niekiedy sytuacja tego wymagała. W kieszeni skórzanej kurtki ciążyły mu monety, będące zapłatą za coś o niebo cenniejszego od każdego złota na tym świecie. Informacje - potęga w każdych czasach. Układy, wiadomości, plotki. Coś, co zwykle się zaniedbywało, machało ręką bo przecież najlepiej było samemu się dowiedzieć prawdy. Lecz, jak to zwykle bywało, prawda leżała gdzieś pośrodku. Nigdy nie idealnie, zawsze trochę bardziej w prawo lub w lewo.
- Zadziwiająco punktualny - głos, jak na szczura przystało, miał piskliwy, nieprzyjemny. Wwiercał się przez uszy prosto do mózgu, powodował automatyczne wykrzywianie się twarzy w obrzydzeniu. Wrażenie potęgował smród, wydobywający się ze słoika z wodą, przerobionego na popielniczkę. Mogła mieć co najmniej tydzień. W całym pomieszczeniu było siwo od dymu. W środku była tylko ich dwójka. Wysoki na prawie dwa metry blondyn o szczupłej sylwetce, odziany w czerń. Naprzeciwko niższy szatyn, z kilkudniowym zarostem, o błękitnych jasnych oczach, z petem w gębie. Miał przygarbione ramiona i wychudzone ciało. Jego policzek przecinała bardzo stara, różowa blizna. Zdawał się nie wyczuwać smrodu fajek, przetrawionego alkoholu i jeszcze czegoś, czego Lestrange nie chciał identyfikować w tej chwili. Tak samo jak nie chciał siadać na krześle przy stoliku, które wskazał mu mężczyzna. Powietrze można było kroić nożem ale nawet stąd widział, że gdyby usiadł - nie wstałby już. Przykleiłby się do od lat niewycieranego siedziska i został tu na wieki. Widział dwie pary drzwi, zamknięte na głucho, pewnie prowadzące w głąb budynku. W tym pomieszczeniu, które być może kiedyś mogłoby zostać nazwane salonem, znajdował się kwadratowy stolik, dwa krzesła, kanapa z brudnymi, zmiętymi kocami i ubraniami. Komoda i regał, na którym nie było książek, a jakieś pudełka. Kartonowe, postrzępione. Nie było tu kominka, nie było otwartej przestrzeni. Nie było obrazów, chyba że za takie można było uznać pożółkłe plamy na ścianach.
Nie odezwał się, w odpowiedzi machnął ręką. Kapelusza również nie ściągnął. Odwracał uwagę od zmrużonych oczu, nieprzyzwyczajonych do takich warunków. Nie palił, nie przebywał w otoczeniu palących - jego oczy odrobinę się zaczerwieniły z chwilą, gdy tu wszedł. Normalnie kazałby mu otworzyć okno, ale nie chciał ryzykować, że ktoś ich usłyszy. W zasadzie nie robił nic oficjalnie nielegalnego, lecz na pewno pozostającego w odcieniach szarości. Szarości bardziej intensywnej od dymu, który spowijał niewielkie pomieszczenie. Zastanawiało go to, czy ludzie naprawdę tak żyli. Brakowało tylko współlokatorów, pławiących się we własnych rzygowinach i moczu.
- Masz? - nie musiał specjalnie udawać, głos miał dzisiaj i tak zachrypnięty. Gdy szczur skinął twierdząco głową, Lestrange zrobił dwa kroki. Twarz mężczyzny faktycznie przypominała szczura. Być może przez ten nierówny zarost, którego clue stanowiły dziwne, rzadkie wąsiki nad górą wargą - a być może przez żółte zęby, które teraz zostały odsłonięte w uśmiechu. Merlinie, nie chciał zostawać tu dłużej, niż to było konieczne. Chciał odebrać informację, skrytą w kopercie, którą szczurek właśnie wyciągał z komody w głębi pomieszczenia, a potem wyjść i teleportować się stąd w pizdu. Zmyć z siebie oblepiający ciało smród Nokturnu, poczekać w spokoju aż włosy wrócą do normalnego wyglądu. Zrzucić te niewygodne łachy, wbić się z powrotem w śnieżnobiałą koszulę. Nalać świeżej wody do czystej szklanki i po prostu pogapić się w ścianę.