15.03.2024, 23:45 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.08.2024, 17:06 przez Król Likaon.)
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic V
07.07.1972
Dom rodzinny Thomasa w Dulcote
Dom rodzinny Thomasa w Dulcote
Miał powoli dość tego wszystkiego.
Wszystko zadziało się z dnia na dzień, jednego dnia przygotowywał się do Beltane, drugiego dostał tą przeklętą wiadomość od matki, że ojciec wylądował w szpitalu. I że jest źle. Bardzo źle. Wszyscy zrozumieli, oczywiście, miał to szczęście, że otaczali go dobrzy ludzie, gdy tylko więc dał radę, przetransportował się do rodzinnego Dulcote. Zastał tam matkę w rozsypce i trójkę z szóstki swojego rodzeństwa. Wtedy jeszcze nie wiedział w co się pakuje, gdy zaoferował się, że pomoże, póki sytuacja się chociaż nie ustabilizuje.
Dziś, w sumie już dwa miesiące po tym wydarzeniu, ojciec był już w domu, choć udar sprawił, że zarówno jego dwie nogi jak lewa ręka były w większości niesprawne, przez co wylądował na wózku, z czym ledwo udało mu się pogodzić, a co za tym idzie, został zmuszony przez matkę Thomasa, by przepisać ziemię na swoje dzieci, skoro sam już na gospodarce nic zrobić nie mógł. I cóż, tu się zaczęła cała ta tragikomedia.
Szczególnie dla Thomasa, który miał gdzieś jego rodzinny majątek. Zresztą, rodzina dawno już go pewnie z niego wykreśliła, patrząc, że rzadko kiedy się do niego odzywali, nie próbując nawet zrozumieć całego jego życia czarodzieja. Przynajmniej do tej pory, bo jak się okazało, jako jedyna osoba nie biorąca udział w konflikcie, musiał gasić cały ten spór, tak, aby nikt się przynajmniej nie pozabijał. Przy okazji ktoś musiał też zadbać o ojca i matkę, którzy zapewne żałowali, że to właśnie ich syn marnotrawny jako jedyny zwracał na nich w tym chaosie uwagę.
Może dlatego, po tym jak Brenna zauważyła jego cierpiętniczą minę, gdy znów zbierał się na swoją rodzinną farmę, by przypilnować towarzystwa przy kolejnym obiedzie będącym rodzinną naradą, i zaproponowała, że może się udać tam razem z nim, cóż, zgodził się. Ot, mógł mieć chociaż jakieś towarzystwo, które nie próbowało sobie wydrzeć kolejnego funta z kieszeni.
- Jesteś pewna, że chcesz tam ze mną iść? - zapytał, patrząc z małego wzgórza na skupisko czterech budynków, które widniało u jego podnóża. Wyglądały tak do bólu znajomo, przywoływały tyle wspomnieć, a jednocześnie Thomas coraz bardziej czuł od nich pewną obcość. Bywał tu tak naprawdę rzadko. Może nie ostatnimi czasy, ale coś mu mówiło, że to już nie jest jego dom, tak naprawdę. Tylko dom jego rodziny. O ile miało to w ogóle sens. - Wiesz, to nie będzie łatwe spotkanie, a moi bliscy mogą być, cóż, uprzedzeni - wytłumaczył, nie spuszczając wzroku z gospodarki, próbując dostrzec sylwetki ludzi, którzy właśnie przygotowywali się do żniw.
Westchnął głęboko.
- Dobra, nie każmy im tam wszystkim zbyt długo czekać - powiedział w końcu, po czym ruszył w dół zbocza, kierując się żwirową drogą, wijącą się wśród złotych łanów zbóż, prowadzącą aż do drewnianej bramy gospodarstwa Hardwicków.
Cóż, przynajmniej widoki mieli ładne. Z jednej strony widniał mały sad, z drugiej pastwisko z krowami, zbaudowania wyglądały na zadbane, jeśli nie liczyć wszędobylskiego błota, które nadal nie wyschło po ostatnich deszczach. Sielski obrazek. Który zapewne dopełniła starsza kobieta, czyszcząca właśnie ręce o swój kolorowy fartuszek, marszcząc brwi na ich widok.
Kolejne ciche westchnienie wyrwało się z ust Thomasa, zaraz jednak uśmiechnął się zdecydowanie łagodnie.
- Cześć mamo - przywitał się, by zostać objętym przez dużo niższą kobietę, która jednak szybko się odsunęła.
- Thomas, jesteś, do obiadu jeszcze trochę czasu, Lizzy i Matthias z rodziną jeszcze nie przyjechali, ale dobrze, że przybyłeś wcześniej, bo ktoś musi w końcu poważnie porozmawiać z Albertem i Connorem, jak Boga kocham, rozniosą tą gospodarkę i nic z niej dla nich nie zostanie i… Ooo. Kim jest twoja towarzyszka? - Cassandra Hardwick zmierzyła Brennę wzrokiem, następnie znów spojrzała na Thomasa i znów na Brennę, widocznie niepewna, jak ma się zachować.