• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 … 10 Dalej »
[07.07.72] I tak to się żyje na tej wsi | Brenna i Thomas

[07.07.72] I tak to się żyje na tej wsi | Brenna i Thomas
Pies policyjny
Live fast,
pet dogs
Tomasz przede wszystkim jest wysoki, nawet bardzo. Ma 192 centymetry wzrostu więc nietrudno go zauważyć w tłumie. Nie mówiąc już o tym, że prawie zawsze oślepia uśmiechem. Jego włosy przyjmują barwę bardzo ciemnego blondu, jego oczy są niebieskie, na twarzy często widnieje zarost - uważa, że tak wygląda przystojniej. Jest dość dobrze zbudowany. Zwykle ubiera się w stonowane kolory, jeansom często towarzyszy sweter lub koszulka z kołnierzykiem, rzadko sięga po koszule, które według niego są strasznie niewygodne. Podczas słonecznych dni towarzyszą mu jego ulubione okulary przeciwsłoneczne, w te chłodniejsze ukochana skórzana kurtka z brązowej skóry. Można czasem wyczuć od niego dym papierosowy, znacznie częściej jednak przesiąka zapachem kawy oraz swojej wody kolońskiej o nucie lawendy i cedru.

Thomas Hardwick
#1
15.03.2024, 23:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.08.2024, 17:06 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic V

07.07.1972
Dom rodzinny Thomasa w Dulcote

Miał powoli dość tego wszystkiego.
Wszystko zadziało się z dnia na dzień, jednego dnia przygotowywał się do Beltane, drugiego dostał tą przeklętą wiadomość od matki, że ojciec wylądował w szpitalu. I że jest źle. Bardzo źle. Wszyscy zrozumieli, oczywiście, miał to szczęście, że otaczali go dobrzy ludzie, gdy tylko więc dał radę, przetransportował się do rodzinnego Dulcote. Zastał tam matkę w rozsypce i trójkę z szóstki swojego rodzeństwa. Wtedy jeszcze nie wiedział w co się pakuje, gdy zaoferował się, że pomoże, póki sytuacja się chociaż nie ustabilizuje.
Dziś, w sumie już dwa miesiące po tym wydarzeniu, ojciec był już w domu, choć udar sprawił, że zarówno jego dwie nogi jak lewa ręka były w większości niesprawne, przez co wylądował na wózku, z czym ledwo udało mu się pogodzić, a co za tym idzie, został zmuszony przez matkę Thomasa, by przepisać ziemię na swoje dzieci, skoro sam już na gospodarce nic zrobić nie mógł. I cóż, tu się zaczęła cała ta tragikomedia.
Szczególnie dla Thomasa, który miał gdzieś jego rodzinny majątek. Zresztą, rodzina dawno już go pewnie z niego wykreśliła, patrząc, że rzadko kiedy się do niego odzywali, nie próbując nawet zrozumieć całego jego życia czarodzieja. Przynajmniej do tej pory, bo jak się okazało, jako jedyna osoba nie biorąca udział w konflikcie, musiał gasić cały ten spór, tak, aby nikt się przynajmniej nie pozabijał. Przy okazji ktoś musiał też zadbać o ojca i matkę, którzy zapewne żałowali, że to właśnie ich syn marnotrawny jako jedyny zwracał na nich w tym chaosie uwagę.
Może dlatego, po tym jak Brenna zauważyła jego cierpiętniczą minę, gdy znów zbierał się na swoją rodzinną farmę, by przypilnować towarzystwa przy kolejnym obiedzie będącym rodzinną naradą, i zaproponowała, że może się udać tam razem z nim, cóż, zgodził się. Ot, mógł mieć chociaż jakieś towarzystwo, które nie próbowało sobie wydrzeć kolejnego funta z kieszeni.
- Jesteś pewna, że chcesz tam ze mną iść? - zapytał, patrząc z małego wzgórza na skupisko czterech budynków, które widniało u jego podnóża. Wyglądały tak do bólu znajomo, przywoływały tyle wspomnieć, a jednocześnie Thomas coraz bardziej czuł od nich pewną obcość. Bywał tu tak naprawdę rzadko. Może nie ostatnimi czasy, ale coś mu mówiło, że to już nie jest jego dom, tak naprawdę. Tylko dom jego rodziny. O ile miało to w ogóle sens. - Wiesz, to nie będzie łatwe spotkanie, a moi bliscy mogą być, cóż, uprzedzeni - wytłumaczył, nie spuszczając wzroku z gospodarki, próbując dostrzec sylwetki ludzi, którzy właśnie przygotowywali się do żniw. 
Westchnął głęboko.
- Dobra, nie każmy im tam wszystkim zbyt długo czekać - powiedział w końcu, po czym ruszył w dół zbocza, kierując się żwirową drogą, wijącą się wśród złotych łanów zbóż, prowadzącą aż do drewnianej bramy gospodarstwa Hardwicków.
Cóż, przynajmniej widoki mieli ładne. Z jednej strony widniał mały sad, z drugiej pastwisko z krowami, zbaudowania wyglądały na zadbane, jeśli nie liczyć wszędobylskiego błota, które nadal nie wyschło po ostatnich deszczach. Sielski obrazek. Który zapewne dopełniła starsza kobieta, czyszcząca właśnie ręce o swój kolorowy fartuszek, marszcząc brwi na ich widok.
Kolejne ciche westchnienie wyrwało się z ust Thomasa, zaraz jednak uśmiechnął się zdecydowanie łagodnie.
- Cześć mamo - przywitał się, by zostać objętym przez dużo niższą kobietę, która jednak szybko się odsunęła.
- Thomas, jesteś, do obiadu jeszcze trochę czasu, Lizzy i Matthias z rodziną jeszcze nie przyjechali, ale dobrze, że przybyłeś wcześniej, bo ktoś musi w końcu poważnie porozmawiać z Albertem i Connorem, jak Boga kocham, rozniosą tą gospodarkę i nic z niej dla nich nie zostanie i… Ooo. Kim jest twoja towarzyszka? - Cassandra Hardwick zmierzyła Brennę wzrokiem, następnie znów spojrzała na Thomasa i znów na Brennę, widocznie niepewna, jak ma się zachować.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
16.03.2024, 12:35  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.03.2024, 12:35 przez Brenna Longbottom.)  
W tym całym szaleństwie, w jakie zamieniły się wiosna i lato nawet w oczach Brenny, nigdy przecież nie potrafiącej usiedzieć na miejscu, starała się przynajmniej do pewnego stopnia pamiętać o krewnych i przyjaciołach. A Thomas był już zasadniczo niemal jak członek rodziny i  ewidentnie przechodził ciężki moment, oni z kolei zajęci własnymi, trudnymi momentami, chyba wspierali go trochę za mało. Nie wahała się więc długo, i kiedy tylko wstała po nocnym dyżurze i dostrzegła jego minę, od razu zaproponowała, że zabierze się z nim.
– Hm… sama nie wiem, może to ten moment, w którym powinnam rzucić się do ucieczki? – zastanowiła się, kiedy stała u jego boku na wzgórzu i spoglądała w dół, na gospodarstwo Hardwicków. Rozejrzała się przy tym tak, jakby faktycznie szukała odpowiedniej drogi do dokonania szybkiej ewakuacji.
Była ubrana po mugolsku, podobnie jak nosiła się w Dolinie. Skoro wybierali się na wieś, postawiła na jeansy, trochę już wytarte, koszulę z długim rękawem - blizny od wampirzych zębów to nic, co chciałoby się tłumaczyć mugolem - i czapkę z daszkiem. Zamiast torebki plecak, żadnego makijażu, nawet pudru, pod którym kryła ostatnio cienie pod oczami, więc i piegi, latem zwykle wychodzące jej na twarzy, były doskonale widoczne.
Spodziewała się kłopotów. Rodzinne kłótnie, zwłaszcza o pieniądze, bywały już powodami wezwań w Brygadzie Uderzeniowej. Nieszczęśliwa mina Thomasa jasno pokazywała, że sytuacja jest trudna, a jeszcze to że zgodził się ją zabrać ze sobą wskazywało albo na desperację, albo na nadzieję, że krewni odrobinę przyhamują niektóre zapędy w towarzystwie kogoś z zewnątrz. Na całe szczęście, w pracy widziała dostatecznie dużo, aby mieć całkiem sporą odporność na kłótnie, pogróżki, obrażanie siebie nawzajem czy obrywanie rykoszetem.
- Jeśli powiem, że nie będzie tak źle, to pewnie los postanowi udowodnić mi, że jest inaczej? Jakoś damy radę, po zgłoszeniach pani Turpin w Brygadzie nic już mi nie jest straszne. Nie mogę w każdym razie zwiać, to byłaby plama na honorze Gryffindoru. Obiecuję, że postaram się być absolutnie czarująca.
Ruszyła wraz z Hardwickiem w dół wzgórza, ciekawie rozglądając się po sadach, pastwiskach i spoglądając na zabudowania gospodarcze. Świat mugoli nie był Brennie zupełnie obcy: ci mieszkali w Dolinie, a ona lubiła włóczyć się i po niemagicznym Londynie. To jednak zawsze było zupełnie nowe miejsce. Zaczęła też rozumieć, że właściwie to było o co tutaj walczyć – nie znała się może na gospodarce, ale ta konkretna pewnie była warta całkiem sporo.
- Obiecaj mi tylko jedno. Żadnych traktorów – dodała z powagą, bo kiedy ostatnio wpadła na mugolską wieś, do dziadków Aveliny, ona, Erika i panna Paxton omal nie opuścili tego świata w wyniku bliskiego spotkania pierwszego stopnia z rozszalałym traktorem.
Przywołała na twarz uśmiech, kiedy matka Thomasa spytała, kim jest jego towarzyszka.
– Brenna, ja i mój brat pracujemy z pani synem – powiedziała, nagle uświadamiając sobie, że może Thomas nie wspomniał, że w sumie to z nimi mieszka i że chyba nie powinna z tym tutaj tak chlapnąć, bo to może zostać źle zrozumiane. – Ostatnio bardzo im narzekałam, że miałabym ochotę wybrać się na wieś i Thomas był tak miły, że postanowił uratować mojego brata przed tymi marudzeniami i zaproponował, żebym wybrała się z nim tutaj.
Zwykle unikała kłamstw poza pracą, to jednak było łgarstwo - ale przecież nie wspomni, że zaoferowała się w roli wsparcia mentalnego wobec rodzinnych igrzysk śmierci.



Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Pies policyjny
Live fast,
pet dogs
Tomasz przede wszystkim jest wysoki, nawet bardzo. Ma 192 centymetry wzrostu więc nietrudno go zauważyć w tłumie. Nie mówiąc już o tym, że prawie zawsze oślepia uśmiechem. Jego włosy przyjmują barwę bardzo ciemnego blondu, jego oczy są niebieskie, na twarzy często widnieje zarost - uważa, że tak wygląda przystojniej. Jest dość dobrze zbudowany. Zwykle ubiera się w stonowane kolory, jeansom często towarzyszy sweter lub koszulka z kołnierzykiem, rzadko sięga po koszule, które według niego są strasznie niewygodne. Podczas słonecznych dni towarzyszą mu jego ulubione okulary przeciwsłoneczne, w te chłodniejsze ukochana skórzana kurtka z brązowej skóry. Można czasem wyczuć od niego dym papierosowy, znacznie częściej jednak przesiąka zapachem kawy oraz swojej wody kolońskiej o nucie lawendy i cedru.

Thomas Hardwick
#3
17.03.2024, 22:42  ✶  
Thomas przede wszystkim ostatnio nie dawał sobie pomóc. Erik i Brenna zrobili już dla niego wystarczająco dużo w jego mniemaniu, przede wszystkim oferując mu dach nad głową. A sprawy jego rodziny, cóż, wydawało mu się, że nie powinien nikogo w nie mieszać, szczególnie, że dotyczyły jego życia mugolskiego, które zawsze starał się oddzielić grubą kreską od tego czarodziejskiego, nigdy nie mogąc zrozumieć, że może dałoby się jakoś połączyć.
A jednak, stał tu właśnie z Brenną, szykując się do tego, co może to wszystko przynieść. Trochę się niepokoił faktem, że jego rodzice poznają kogoś z “tamtej” strony, a jednak, nie wiedział, czy gdyby nie wsparcie sam nie stałby na tym wzgórzu jeszcze jakąś dobrą godzinę, zanim w końcu ruszyłby do domu. Chyba domu.
- Jak coś, to twoja ostatnia szansa, chyba, że masz zamiar teleportować się od stołu, ale nie zostawiaj mnie tam potem samemu, nawet jeśli miałbym ten obiad potem zwrócić. - Niby żartował, coś jednak było prawdziwego w tej prośbie. Nie wiedział, który raz tu był w ciągu ostatnich miesięcy, każda wizyta jednak wypompowywała z niego kolejne siły. Miał nadzieję, że niespodziewany gość trochę okiełzna jego rodzinę, przez co tym razem, będzie po prostu lepiej. Może niewiele, ale choć odrobinę. No, chyba, że Brenna naprawdę coś wykrakała.
- Jest taka szansa. Spodziewam się kompletnie wszystkiego w tym momencie. Ostatnio mieliśmy do czynienia z przypadkowo zatrutymi ciasteczkami. Pamiętaj, środki na gryzonie, trzymamy w oryginalnych opakowaniach. - Zerknął z ukosa na koleżankę z uniesionymi brwiami, pokazując, że tak, mogło być tak źle. Dziś miał nadzieję, że każdy będzie się jego mamy dwa razy pytał, co znajduje się w danej puszcze.
Co zabawne, Thomas znał dokładną wartość wszystkich gruntów, ojciec wpoił im tą wiadomość jeszcze za dziecięcych lat, każąc dbać o gospodarkę z całych sił, obecnie jednak dla jednego czarodzieja w rodzinie nie miało to kompletnie żadnej wartości. Mógł się ubiegać o jakąś spłatę jako jedno z ich dzieci, dawno jednak zapowiedział, że gdy nadejdzie odpowiedni moment, zrzeknie się wszystkiego. I niedawno to zrobił, oficjalnie, na papierze. Dało ulgę, ale jednocześnie poczuł się, jakby tracił kolejny łańcuch jego więzi z rodziną.
Cóż, przynajmniej dało się nadal go w tym wszystkim rozbawić. Zaśmiał się na wzmiankę o traktorach, spoglądając z łobuzerskim błyskiem.
- Nie mogę ci tego obiecać, to największa chluba mojego ojca, pewnie… - Zaciął się na chwilę. - Pewnie jeden z moich braci będzie ci chciał go pokazać - dokończył, tracąc jednak uśmiech i lekko wzdychając. Nie, nie przyzwyczai się.
Odetchnął, gdy Brenna wzięła na siebie tłumaczenie, kim jest i skąd się tu wzięła, czując, że jemu nie poszłoby tak gładko.Co innego kłamac obcej osobie, co innego własnej matce.
Której lekko się rozszerzyły oczy, gdy dotarło do niej znaczenie tych wszystkich słów.
- Ach, a więc też jesteś, cóż, od nich. - przy czym zaakcentowała ostatnie słowo, jakby było to, było czymś wstydliwym.
- Tak mamo, Brenna też jest czarownicą i też należy do czarodziejskiej policji. - Wywrócił oczami, czując już w głębi, że nie, jednak nie będzie to dobry dzień. - Gdzie moi bracia? Co tym razem zrobili?
- Jak to gdzie, na polu, kłócili się już dziś co najmniej cztery razy, w tym dostało się po drodze jeszcze Samanthcie, są nie do zniesienia. Ojciec nie ma siły im wbić rozumu do głowy, ja nie wiem, co się z nimi dzieje. - Widać było, że mama Thomasa była naprawdę zatroskana o całą sprawę. A to powodowało, że Thomas nie potrafił odmówić.
- Pójdę tam zaraz, najpierw przywitam się z resztą i przedstawię Brennę. - uśmiechnął się lekko do dziewczyny, odciągając ją lekko na bok, w stronę ganku przed domem.
- Przepraszam za nią. Z góry przepraszam za wszystkich. - Spojrzał w górę, jakby składając prośbę w stronę jakiejś niewidzialnej siły. - Opowiadałem ci w ogóle kiedyś o mojej rodzinie? Wiesz, mam szóstkę rodzeństwa, więc jak się pogubisz zaraz, to się nie zdziwię, ale: starsi są Albert, Mathias i Marnie, młodsi to Connor, Lizzy i Abigail. Samantha, o której mówiła moja mama to żona Alberta. Mają syna Johna. Marnie jest po rozwodzie i jej mąż to tabu, ale ma dwójkę dzieci, Susan i Lucasa. Mathias ożenił się z koleżanką ze studiów Margaret i mają razem córkę Katie. I to chyba wszyscy oprócz nas i moich rodziców, którzy dziś będą, więc, postaraj się nie wystraszyć tego tłumu. - Zerknął niepewnie na drzwi, do których zaraz jednak podszedł, po czym otworzył je, wchodząc do przyjaznego przedpokoju. Jedne z drzwi były otwarte i unosiły się z niego przeróżne głosy. Thomas zaprosił do niego ręką Brennę, która po chwili znalazła się w kuchni w której siedziały dwie kobiety i trójka dzieci, która z zapałem wycinała ciasteczka na stolnicy.
- Cześć - Thomas przywitał się, po chwili zaś dopadła go mała, rudowłosa dziewczynka.
- Wujek Thomas! - krzyknęła, niemal wdrapują mu się na ręce. - Kim jest pani? - zapytała po chwili Brennę, na której skupiły się wszystkie spojrzenia.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
20.03.2024, 17:10  ✶  
- Gryfoni nie zostawiają swoich. Solennie obiecuję wytrwać aż do końca - powiedziała Brenna. I nawet sobie nie żartowała, a mówiła śmiertelnie poważnie. Sytuacja w końcu mogła bawić, kiedy się o niej słyszało z bardzo daleka, ale doskonale wiedziała, że Thomasowi daleko do śmiechu, a i jej prawdopodobnie też wcale nie będzie chciało się śmiać, kiedy już usiądzie z nimi przy stole. Chodziło w końcu o jego rodzinę, która najwyraźniej była gotowa rozszarpać się nawzajem na strzępy z powodu majątku. Mogli rozmawiać o tym lekkim tonem, to jednak nie było ani trochę zabawne. - Och... jasne. Uważać na to, co jem.
Nie orientowała się w zawiłościach spadków i dziedziczenia w świecie mugoli. Domyślała się, że gospodarka na nic się Thomasowi nie przyda: on należał już do innego świata. Pieniądze? Z tych pewnie mógłby zrobić dobry użytek, a to że z nich rezygnował najlepiej pokazywało, że Hardwick był człowiekiem do szpiku kości dobrym.
- W takim razie obiecaj chociaż, że nie wspomnisz o tym Erikowi. Udusi mnie, jeśli dowie się, że zbliżyłam się do jakiegoś traktora.
I wypowiadając te słowa Brenna też, wbrew pozorom, wcale nie żartowała...

- Tak - przyznała tylko, uśmiechając się ciągle. Matka Thomasa mówiła o nich jakiś o jakichś kosmitach, ale Brenna nawet nie poczuła się urażona: wielu czarodziejów myślało tak przecież o mugolach. A i ona, chociaż wychowywana w Dolinie, gdzie mieszkali też mugole, nie do końca ich rozumiała.
– Nie masz za co przepraszać – zapewniła cicho, kiedy zostawili panią Hardwick z tyłu. – Jestem pewna, że przynajmniej paru moich dalszych krewnych na widok mugola nie miałoby pojęcia, jak się zachować. A poza tym po ostatniej wizycie Huncwotów u Franka to nic mnie już nie przerazi…
Skomplikowane historie rodzinne nie były dla niej nowością. Zdarzały się i w pracy, gdy niewłaściwa osoba dostała rodzinne srebra i doprowadziło to do szeregu niefortunnych wydarzeń, i w jej otoczeniu. W świecie czystokrwistych prawie każdy był jakoś z kimś spokrewniony, i rodzice uwielbiali to tłuc dzieciom do głowy. Nawet Brenny nie ominęły godziny spędzone nad drzewem genealogicznym. Odruchowo zapisywała więc sobie w pamięci wymieniane imiona. Albert, Matthias, Marnie... Connor, Lizzie i Abigail. Och, a w grę wchodziły jeszcze dzieci: rodzice będą bardziej zaciekli. Przez głowę Brenny przeszło, że może bardziej niż ona przydałaby się tutaj Thomasowi jakaś prawniczka. Mimo to do kuchni weszła śmiało, a jej wzrok prześlizgnął się po dzieciach i kobietach. Siostry? Żony braci?
Dużo dzieciaków.
Mimowolnie zastanowiła się, czy któreś z nich będzie czarodziejem: bo skoro Thomas nim był, to gdzieś w żyłach tej rodziny płynęła magia. Przytłumiona zapewne, bo dziecko, które ją posiadało, nigdy się o tym nie dowiedziało, poślubiło mugola, i dzieci też poślubiły mugoli… Ale przy tak wielu potomkach istniała szansa, że magiczny świat upomni się jeszcze o jakiegoś małego Hardwicka.
– Cześć – przywitała się. – Brenna. Ja i mój pracujemy razem z Thomasem, Thomas był tak uprzejmy, że zgodził się pokazać mi okolicę przy okazji wizyty u rodziny.




Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Pies policyjny
Live fast,
pet dogs
Tomasz przede wszystkim jest wysoki, nawet bardzo. Ma 192 centymetry wzrostu więc nietrudno go zauważyć w tłumie. Nie mówiąc już o tym, że prawie zawsze oślepia uśmiechem. Jego włosy przyjmują barwę bardzo ciemnego blondu, jego oczy są niebieskie, na twarzy często widnieje zarost - uważa, że tak wygląda przystojniej. Jest dość dobrze zbudowany. Zwykle ubiera się w stonowane kolory, jeansom często towarzyszy sweter lub koszulka z kołnierzykiem, rzadko sięga po koszule, które według niego są strasznie niewygodne. Podczas słonecznych dni towarzyszą mu jego ulubione okulary przeciwsłoneczne, w te chłodniejsze ukochana skórzana kurtka z brązowej skóry. Można czasem wyczuć od niego dym papierosowy, znacznie częściej jednak przesiąka zapachem kawy oraz swojej wody kolońskiej o nucie lawendy i cedru.

Thomas Hardwick
#5
24.03.2024, 22:34  ✶  
To, że ktoś z jego przyjaciół był z nim w jego rodzinnym domu było dla niego dziwne, ale jednocześnie podniosło go na duchu w sposób, którego się nie spodziewał. Zawsze, gdy tu wracał czuł się jakby wyrwany ze swojego życia i wepchnięty w kompletnie inną rzeczywistość. Teraz, gdy widział przy sobie Brennę, dwa światy zaczęły się przenikać jak nigdy, sprawiając, że Thomas zaczął na nowo rozmyślać o swojej aktualnej sytuacji.
Tyle lat żył przecież w świecie czarodziejów, a tu, nadal musiał udawać, że jest jak najbardziej normalny. Czy to naprawdę tak musiało wyglądać? A może w końcu powinien coś w swoim życiu zmienić?
- Mam wrażenie, że powinniśmy się umówić, że wszystko co dzisiaj się stanie, pozostanie między nami. Zaoszczędzimy może paru żenujących historii, które mogą się wydarzyć. - Pokręcił głową ze słabym uśmiechem. Nie był pewien, w jakie kłopoty mogą się wkopać, czuł jednak, że nie obejdzie się bez jakiś dziwnych wydarzeń. Rzadko kiedy ostatnio los darowywał im dziwne przygody.
Cieszył się, że Branna nie przejęła się zachowaniem jego mamy, która choć w jakiś sposób pogodziła się z jego innością, nigdy do końca jej nie zaakceptowała. Wiedział, że według jego rodziców, powinien darować sobie ten magiczny świat i znaleźć pracę w tym prawdziwym. Nie było jednak to jego powołanie. A słowa o czarodziejach i ich podejściu do mugoli… Rozumiał to, co chciała przekazać Longbottom, wolałby jednak, by jego rodzina była lepsza od tych, którzy gardzili takimi jak on w świecie czarodziejów. Może czasem czułby się mniej jak wyrzutek obu światów, gdyby był w pełni akceptowany choć w jednym.
Cieszył się, że Brenna znów wzięła na siebie obowiązek przedstawienia się, tym bardziej, że w tym samym czasie Susan, którą miał na rękach zdążyła mu opowiedzieć całą historię o tym, jak spędziła dzisiejszy dzień. Ze swoimi siostrzeńcami i bratankami miał naprawdę dobry kontakt - dużo dawała sztuczka polegająca na zamianie w psa - nigdy jednak nie przyszło mu na myśl, że któreś z nich mogłoby być takie jak on. Dla Johna, który skończył już dwanaście lat pewnie na list z Hogwartu było już za późno, reszta dzieciaków jednak mogła skończyć na tej samej drodze co on. Reszta rodziny zapewne nie cieszyłaby się z takiego obrotu spraw jak on, jedno było jednak pewne. Thomas zrobiłby w takim wypadku wszystko, by nie musieli czuć tych wszystkich wątpliwości i zagubienia, przez które przeszedł on.
- Brenno, ta mała dama, która właśnie się mnie uczepiła jak młode kocię, to Susan - uśmiechnął się do dziewczynki, którą po chwili odstawił. - Poznaj jej mamę i moją siostrę Marnie - wskazał kobietę w podobnym do niego wieku z jasnobrązowymi włosami, ubraną w jeansy i koszulę - oraz brata Susan, Lucasa - mały, trzyletni na oko chłopczyk pomachał nieśmiało znad ciasta, po czym wtulił się w Marnie. - To jest za to Samantha - druga z kobiet miała jasne włosy i dziwnie fałszywy uśmiech na twarzy - żona mojego brata Alberta - wolał przypomnieć, bo sam pewnie już trzy razy zgubiłby się w łączeniu kto z kim i jak - oraz ich syn John - wskazał na chłopca, prawie już nastolatka, który patrzył na nieznajomą nieufnie.
Thomas uśmiechnął się do niego jednak, klepiąc przy tym Brennę po ramieniu.
- No, to co, pomóc wam w czymś? Nie będziemy przecież stać i się przyglądać - zaczął po krótkich powitaniach, które wydawały mu się niezręczne. Mógł sobie to co prawda wmawiać.
- Możecie iść po Abigail i zacząć nakrywać do stołu. - Marnie, która wydawała się trochę zmęczona, wskazała na drzwi prowadzące na tyły domu. - W kuchni już niemal wszystko gotowe, Albert z Connorem powoli zaganiają bydło z pastwiska do dojenia, matka im pomoże. I ojciec jest w salonie. Możecie się iść z nim najpierw przywitać. - Surowe spojrzenie spotkało się z lekko bladym obliczem Thomasa, który przeniósł ciężar z jednej nogi na drugą.
- Tak, pójdziemy. Potem zgarniemy młodą i ogarniemy stół. - Zasalutował. Schylił się po chwili do Brenny.
- Zaprowadzę cię za chwilę do ogrodu, z którego moja matka jest naprawdę dumna. Skomentuj, że ma ładne kwiaty, to od razu zyskasz w jej oczach. Tylko najpierw starcie z panem domu. - Mrugnął, po czym czym przeszedł jakoś niepewnie do kolejnego pokoju, w którym stał duży stół, kanapa i fotel. Przy jednej ze ścian znajdował się nierozpalony aktualnie kominek, przy którym z gazetą w jednej ręce siedział posiwiały już mężczyzna z gazetą w ręce. Odłożył ją na kolana, po czym przeniósł spojrzenie zmęczonych, surowych oczu na Brennę i Thomasa.
- Cześć tato - uśmiech młodszego z Hardwicków wydawał się lekko wymuszony. Ojciec i syn byli bardzo do siebie podobni. Szczególnie ich oczy wydawały się identyczne, choć przedstawiały zupełnie inne emocje.
- Thomas - skinienie głowy, lekko oszczędne, następnie Matthew zrobił to samo w stosunku do Brenny. Jako pierwszy chyba wydawał się nie oceniać jej od razu. Jakby sam był bardziej zagubiony od niej w tym domu. - Twoja… Znajoma? - zapytał, widocznie ciekaw jednak, co ją łączyło z jego synem.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
27.03.2024, 18:06  ✶  
Mugolaki zawsze żyły na granicy światów.
Brenna, choć gorąca przeciwniczka idei czystej krwi, doskonale zdawała sobie z tego sprawę - może dlatego właśnie, że nigdy mugolaków nie unikała. Widziała, że trafiali do absolutnie obcego sobie świata, z dnia na dzień dosłownie. Przestawali należeć do tego niemagicznego, a jednocześnie w tym nowym nie byli w pełni akceptowani. Ich więzi z rodzinami i dawnymi przyjaciółmi stanowiły też wyrwę między dwiema rzeczywistościami - wyrwę, która wraz z rozwojem mugolskiej technologii mogła doprowadzić do katastrofy.
Ale rozwiązaniem nie były dyskryminacja i masowe zabójstwa, a raczej obserwowanie sytuacji i uczenie się o mugolach więcej. Przynajmniej w jej oczach.
- Uwielbiam żenujące historie. Ale słowo honoru, będę milczała jak grób i opowiadała wszystkim o drzewach owocowych, kwiatkach twojej mamy i pysznym cieście. I o traktorze... a nie, zaraz. Nie mogę opowiadać o traktorze mojemu bratu - powiedziała Brenna, która wprawdzie dziwnych przygód dziś się nie spodziewała, ale gdyby takie się pojawiły, przyjęłaby je bez choćby odrobiny zdziwienia.

– Cześć, Susan, cześć Lucas, miło was poznać, Marnie i Samantha - przywitała się Brenna uprzejmie, na koniec uśmiechając się jeszcze do nastolatka. Nieufne spojrzenia? Była gliną. Nieufne spojrzenia towarzyszyły jej z tego tytułu bardzo regularnie. Ilość osób w domu Hardwicków zaś mogłaby kogoś przytłoczyć, ale w Warowni przecież na stałe mieszkało wiele osób, a Brenna całe lata spędziła w Hogwarcie i pracowała w Ministerstwie Magii - przywykła do tłumów. Żałowała jedynie tego, że nie spytała, ile osób z obecnych wie, że Thomas był czarodziejem - rodzeństwo pewnie tak, ale już ich dzieci czy małżonkowie chyba niekoniecznie? Miała niejasne wrażenie, że taka Samatha mogłaby uznać męża za szalonego, gdyby zaczął tłumaczyć, że w jego rodzinie jest czarownik. Odnotowała w każdym razie, by na wszelki wypadek uważać, co mówi i do kogo mówi. - Chętnie pomogę ze stołem - obiecała.

Słowa Thomasa o „starciu” i jakaś nowa niepewność w tonie i sposobie, w jaki się poruszał, sugerowały, że pan Hardwick jest tutaj jak ostateczny przeciwnik z komiksów o Spider Manie czy Sauron we Władcy Pierścieni. Wszyscy inni, dodający trucizny do ciasteczek, stanowili zaledwie przygrywkę, mającą pomóc bohaterowi w przygotowaniu się do tego finałowego starcia. To napięcie mogło to wynikać z wielu czynników: napięcia na linii ojciec – syn, goryczy związanej z chorobą i problemami z gospodarstwem, braku akceptacji wobec „nienormalności” Thomasa i tak dalej, i tak dalej… Na razie za wcześnie było na wyciąganie wniosków, ale czuła podskórnie, że tutaj powinna być trochę ostrożniejsza niż do tej pory.
Na widok Matthewa jednak od razu ścisnęło się jej serce.
Starość i choroby były paskudne. W mugolskim świecie jeszcze bardziej niż w czarodziejskim.
– Dzień dobry, panie Hardwick – przywitała się, gdy zwrócił na nią swoje spojrzenie, a potem po raz trzeci powtórzyła swoją nową mantrę, którą pewnie miała jeszcze wygłosić przy spotkaniu z Abigail i braćmi wracającymi z pastwiska. Na tę myśl jakoś nagle nawiedziło ją trochę złe przeczucie: czy oni skończyli się już tam kłócić…? – Brenna, pracuję z pańskim synem, poprosiłam, żeby przy okazji wizyty u rodziny pokazał mi okolicę – oświadczyła, nawet nie do końca kłamiąc. Po prostu pomijając ogromną część prawdy, czyli w tę, w której nie chciała zostawiać go samego w obliczu rodziny gotowej porozrywać się na strzępy dla gospodarki.



Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Pies policyjny
Live fast,
pet dogs
Tomasz przede wszystkim jest wysoki, nawet bardzo. Ma 192 centymetry wzrostu więc nietrudno go zauważyć w tłumie. Nie mówiąc już o tym, że prawie zawsze oślepia uśmiechem. Jego włosy przyjmują barwę bardzo ciemnego blondu, jego oczy są niebieskie, na twarzy często widnieje zarost - uważa, że tak wygląda przystojniej. Jest dość dobrze zbudowany. Zwykle ubiera się w stonowane kolory, jeansom często towarzyszy sweter lub koszulka z kołnierzykiem, rzadko sięga po koszule, które według niego są strasznie niewygodne. Podczas słonecznych dni towarzyszą mu jego ulubione okulary przeciwsłoneczne, w te chłodniejsze ukochana skórzana kurtka z brązowej skóry. Można czasem wyczuć od niego dym papierosowy, znacznie częściej jednak przesiąka zapachem kawy oraz swojej wody kolońskiej o nucie lawendy i cedru.

Thomas Hardwick
#7
17.04.2024, 18:09  ✶  
Nie był zapewne osobą która mogłaby obiektywnie stwierdzić, jak przekonać czarodziejów do pokojowego współżycia z mugolakami, bo sam czasami czuł, że to naprawdę spore wyzwanie, do tego nie mógłby zrozumieć jak to jest być czarodziejem z długą rodzinną tradycją ciskania czarami z różdżki. Sam miał zbyt dużo problemów wynikających z ciągłymi kontaktami z rodzeństwem i rodzicami, którzy wiedzieli, a jednak udawali, że Thomas po prostu opuścił dom i wyprowadził się do innego miasta. Nie innej rzeczywistości.
Takiej, w której jak się okazuje, są ludzie gotowi pozbawić go życia za to, że jego krew nie jest wystarczająco, cóż, czysta.
Czasami zastanawiał się, czy tak się czuli Żydzi podczas tego całego holokaustu, a którym nie raz wspominał ojciec Thmomasa, przy okazji rozmów o wuju, który walczył podczas drugiej wojny światowej. Widniało nad nimi widmo śmierci, tylko dlatego, że żyli, a ktoś uznał ich za podludzi.
Nie raz zdarzyło się, że nawiedzał o koszmar o tamtej nocy, gdy został zaatakowany we własnym mieszkaniu. Bał się, że to nie koniec tej historii. Liczne ataki, także ten podczas Beltane potwierdzały, że sprawy zaczęły nabierać rozpędu. Musieli być zwarci i gotowi, by stawić czoła tym, którzy, chcieli skrzywdzić niewinnych. Bo jak wskazywała mugolska historia, konsekwencje mogły być tragiczne.
Musiał jednak najpierw rozwiązać trochę inny problem.
Pokręcił głową rozbawiony, słysząc tłumaczenia Brenny.
- Och, ja też uwielbiam żenujące historie, ale tylko pod warunkiem, że nie jestem ich głównym obiektem. Co innego, gdybym miał coś wyciągnąć od twojej rodziny. - Spojrzał na nią z ukosa, unosząc zabawnie brwi. - Ale możemy przyjąć pakt o nie mówieniu o traktorach. Pewnie dostałbym rykoszetem, że pozwoliłem ci się do jakiegoś zbliżyć. - Chociaż z drugiej strony pewnie nikt by się nie zdziwił, gdyby Brenna podjęła ryzyko z własnej nieprzymuszonej woli. Gdy się uparła, wiadomym było, że nic jej nie powstrzyma. Lubił to w niej, choć czasem sprawiało, że mogło się osiwieć ze stresu. Erik pewnie już ukrywał kilka białych włosów w tej swojej czuprynie, choć pewnie się nie przyznawał.
Spotkania z kolejnymi członkami rodziny przebiegały w miarę gładko. Brenna chyba skutecznie odwracała uwagę od samego Thomasa, który mógł uniknąć zwyczajowych rozmów o tym, że za rzadko pojawia się w domu, że za mało mówi, co się u niego dzieje, że tak trudno było kłamać o tym co robi przed bliskimi… Oficjalnie dla dalszej rodziny był zwykłym policjantem w Londynie. Niby powód do dumy, sęk w tym, że całe te zacieranie prawdy nie wychodziło wszystkim na zdrowie, sprawiając, że pojawianie się na tak dużych spędach rodzinnych nie było dla niego komfortowe. Z drugiej strony kochał swoje rodzeństwo, czuł także duże pokłady sympatii dla niektórych z ich partnerów, poza Samanthą (byłego Marnie nikt już nie liczył), jeszcze większe dla swoich siostrzeńców.
Bał się, że jego obecność popsuje tę rodzinę. Jeszcze bardziej bolało wrażenie, że inni myśleli to samo.
Dlatego zdziwiło go lekko, gdy spojrzenie ojca wydawało się wyjątkowo łagodne, gdy patrzył na nich, kontemplując przez chwilę słowa Brenny.
- Nie ma tu pewnie dla ciebie za dużo do oglądania, ale może znajdziecie coś ciekawego. Ogród Cassie na przykład, albo reszta domu. Wybudował go mój ojciec, gdy kupił ten kawałek ziemi. Chętnie bym sam oprowadził po włościach, ale trochę to trudne. - Mężczyzna spojrzał na swoje nogi ze zmarszczonymi brwiami, z wyrazem twarzy, który sprawił, że coś w Thomasie zamarło.
- Tato...
- No, nie stójcie tak, jak was podziwianie widoków nie satysfakcjonuje, to do kolacji jeszcze sporo roboty do zrobienia. - O, to już było bardziej w stylu Matthewa.
- Jasne - wydukał Thomas, po czym pociągnął Brennę w stronę ogrodu.
-Widzę, że ta cała choroba go zmieniła, nie wiem jednak, czy na dobre - mruknął, rozglądając się pośród licznych kwiatów posadzonych na gęstych rabatach. W ogrodzie z zieloną trawą, stał stół z krzesłami, rosło też kilka drzewek owocowych oraz liczne odmiany krzewów, nigdzie jednak nie było widać wspomnianej wcześniej Abigail. Thomas jednak tylko westchnął, po czym podszedł do płota za którym rosła wysoka trawa. Przeskoczył przez niskie, drewniane ogrodzenie, uśmiechając się przy tym niemal chłopięco do Brenny. Widać było, że robił to niezliczoną ilość razy.
- Abigail! - Rzucił w gąszcz, który zaszeleścił, gdy wyskoczyła z niego młodziutka dziewczyna z dziwnie pachnącym papierosem w ręku, rzucając się na szyję Thomasowi.
- Brat! - Krzyknęła, po czym odczepiła się, szczerząc przy tym radośnie.
Mężczyzna westchnął, zerkając na skręta, który nadal trzymały dwa zgrabne palce.
- Co ja ci mówiłem na ten temat?
- Nie pal trawki bo nie urośniesz, zwykłe papierosy tylko jak starzy nie widzą i z dala od słomy, bo znów coś podpalisz - niemalże wyrecytowała. No dobrze, rzeczywiście były to jego słowa. Potarł twarz ręką, spoglądają na Brennę niemal błagalnie, jakby miała tu w czymś pomóc.
- Brenno, to moja najmłodsza siostra, Abigail, Abigail, to Brenna, pisałem ci kiedyś o niej w liście. - Tym razem sam wziął na siebie przedstawienie kobiet. Skierował zaraz potem wzrok na młodszą. - Zgaś to i idziemy zastawiać stół, ciesząc się resztkami normalności w tym domu, zanim się nie zbierzemy wszyscy razem. Jeśli tym razem Lizzie zrobi ciasteczka, to obiecuję, zjem cały talerz i zakończę to chociaż szybko. A teraz mars… Znaczy chodźmy. - Zreflektował się, spoglądając na Longbottom.
Abigail spoglądała na tą dwójkę ciekawsko, szybko jednak ruszyła przodem, przeskakując z gracja przez płot. Też musiała mieć w tym spore doświadczenie.
- Jak dobrze pójdzie, resztę poznasz przy stole, chyba, że postanowią przed tym coś wysadzić w powietrze - powiedział cicho, wracając do domu i jadalni, gdzie najmłodsza z rodzeństwa Hardwicków już wyciągała ogromny obrus. Thomas, natychmiast pomógł go położyć na stół, wskazując przy okazji głową na kredens.
- Możesz czuć się jak w domu i wybrać dzisiejszą zastawę, matka ma pewnie z trzy komplety. Będzie nas… Cholera, czekaj, szesnaście osób? - Spojrzał na siostrę. Abigail policzyła na palcach w skupieniu, po czym skinęła głową twierdząco. - Powinno wszystkiego starczyć. Ja pójdę do kuchni po sztućce. - Uśmiechnął się, po czym na chwilę zniknął z pomieszczenia.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
18.04.2024, 21:29  ✶  
Nie umiała w pełni zrozumieć sytuacji Thomasa – mogła próbować, mogła pewne rzeczy i mechanizmy dostrzegać, mogła współczuć – ale bardziej przeczuwała niż pojmowała w pełni. Była tuż obok, a jednak jej własne życie pozostawało na tyle różne, że ciężko było dostrzec wszystkie niuanse i problemy kogoś, kto niejako żył na granicy dwóch światów. Nie należący już do jednego, ba, niemalże nieistniejący w nim – pozbawiony oficjalnej edukacji i pracy – a w drugim narażony nie tylko na dyskryminację czy ostracyzm, a nawet na śmierć.
I nic nie mogła na to poradzić.
Ale ta wizyta, być może, pozwala wychwycić kolejne drobiazgi, elementy puzzli, z których powoli wyłaniał się obraz.
Przynajmniej próbowała zrozumieć. Nie tylko Thomasa, ale też mugoli, nawet przez tych „dobrych” czarodziei, nawet przez nią, traktowanych przecież inaczej.
– Ja już chyba przywykłam. To znaczy do bycia obiektem żenujących historii. I przecież wiesz, że nie musisz ich wyciągać, pewnie wszyscy ci sami nimi sypią, jestem pewna, że ktoś już ci opowiadał, jak matka mnie obsztorcowała za ucieczkę oknem z przyjęcia Prewettów albo jak jeden zawodnik quidditcha wziął mnie za bezdomną i postawił wesprzeć datkiem?
*
– Oczywiście, że jest, panie Hardwick. Bardzo chciałabym obejrzeć sad, jestem ciekawa, czy jest podobny do tego za moim domem. Poza tym chętnie zobaczę zabudowania gospodarskie, byłam ostatnio na jednej farmie, ale nie była taka duża i nowoczesna, to interesujące, jak się różnią – odparła Brenna, posyłając mu uśmiech. I chociaż umiała czasem trochę manipulować, i może w tym też ta odrobina manipulacji się kryła, to przecież jednocześnie mówiła szczerze: Brennę naprawdę ciekawiły i cieszyły rzeczy, które innych ludzi niekoniecznie by interesowały. Do diaska, mogła iść z Thomasem oglądać krowy na pobliskim pastwisku i prawdopodobnie doskonale by się bawiła, próbując dostrzec jakieś wzory wśród ich łat. I naprawdę była chętna do rozglądania się po mugolskiej stodole. – Chodź, Thomas, chyba gonią nas do roboty. Do zobaczenia przy kolacji, panie Hardwick! – zawołała jeszcze na odchodne, dając się pociągnąć Thomasowi do ogrodu.
Gdy się rozglądała, pomyślała, że właściwie do pewnego stopnia przypomina to okolicę Warowni. Też mieli drzewa owocowe, krzewy, rabaty. Też wystawili stół z krzesłami, by latem jeść na świeżym powietrzu. I, oczywiście, Brenna też często skakała przez płot, który kiedyś oddzielał część ogródka od reszty. Mrugnęła więc do Thomasa, kiedy przesadził przez drewniane ogrodzenie, poszukując Abigail. A potem ciekawie przyglądała się Abigail – nie skojarzyła, że z trzymanym papierosom było coś nie tak, bo cóż, nie znała się na mugolskich używkach… Za to zarówno radosne powitanie, jak i to, że wspomniał Abigail w listach o swoich współlokatorach, wskazywało na to, że chyba był z nią nieco bliżej niż z resztą rodzeństwa. Bo miała niejasne wrażenie, że jednak te dwie części swojego życia Thomas oddzielał grupą kreską… ewentualnie to jego rodzina tę kreskę wyrysowała, a on nie próbował jej ścierać?
– Cześć, Abigail, miło cię poznać. – oświadczyła wesoło. – Czy ciasteczka Lizzie to te ze specjalnym nadzieniem? – spytała, mając oczywiście na myśli tę całą trutkę. Kolejne słowa wypowiedziała już gdy wracali, odruchowo ściszając głos podobnie, jak zrobił to Thomas. Co do wysadzania w powietrze, nie martw się, takie sytuacje to przecież totalnie moja specjalność – przypomniała.
Na poły żartując.
A po części mówiąc całkiem serio.
– Nie wierz we wszystko, co Thomas o mnie pisał. Właściwie może lepiej w nic nie wierz? – oświadczyła, ledwo Hardwick zostawił je same, ruszając do kredensu. Rzadko miała opory wobec mówienia do obcych ludzi, więc próbowała nawiązać rozmowę z Abigail niejako odruchowo. – Zwłaszcza jeśli napisał coś w stylu, że jestem pomiotem szatana albo coś takiego, po prostu uległ nadmiernie propagandzie mojego starszego brata… Ten zestaw będzie w porządku? Wasza mama nie zabije mnie za ruszanie świętości? Moja mama ma taki jeden zestaw, który wyciąga tylko na absolutnie specjalne okazje, musiałby przyjechać minister m… jakiś super ważny minister albo jakiś bóg zstąpić gdzieś z jakiegoś niebiańskiego tronu, żeby wolno było go ruszyć – paplała po swojemu, wskazując na jeden z kompletów zastawy, a jeśli Abigail nie zaprotestowała stanowczo przeciwko jego wyciągnięciu, Brenna zaczęła rozkładanie naczyń przy stole.



Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Pies policyjny
Live fast,
pet dogs
Tomasz przede wszystkim jest wysoki, nawet bardzo. Ma 192 centymetry wzrostu więc nietrudno go zauważyć w tłumie. Nie mówiąc już o tym, że prawie zawsze oślepia uśmiechem. Jego włosy przyjmują barwę bardzo ciemnego blondu, jego oczy są niebieskie, na twarzy często widnieje zarost - uważa, że tak wygląda przystojniej. Jest dość dobrze zbudowany. Zwykle ubiera się w stonowane kolory, jeansom często towarzyszy sweter lub koszulka z kołnierzykiem, rzadko sięga po koszule, które według niego są strasznie niewygodne. Podczas słonecznych dni towarzyszą mu jego ulubione okulary przeciwsłoneczne, w te chłodniejsze ukochana skórzana kurtka z brązowej skóry. Można czasem wyczuć od niego dym papierosowy, znacznie częściej jednak przesiąka zapachem kawy oraz swojej wody kolońskiej o nucie lawendy i cedru.

Thomas Hardwick
#9
21.04.2024, 15:21  ✶  
Zrozumienie potrafiło być pierwszych krokiem, jaki należało postawić, by ta druga osoba przestała czuć się obco. Może nie było łatwe, ale czasem wystarczyły same starania, by świat był lepszy.
- Ej, tego z bezdomną jeszcze nie słyszałem… - stwierdził, śmiejąc się przy tym, w myślach zapisując, by od kogoś wyciągnąć szczegóły całej sprawy. A na pewno znajda sie do tego chętni.
Tak naprawdę trochę się obawiał przyprowadzenia do swojego domu Brenny. I wcale nie chodziło o jego przyjaciółkę, a raczej o resztę Hardwicków. Tak naprawdę chyba nigdy nie przedstawił swojej rodzinie jakiegokolwiek czarodzieja. Owszem, jego mama miała z nimi kontakt, w końcu ktoś musiał czuwać nad jego edukacja i tak dalej, nigdy sam z siebie nie starał się doprowadzić do spotkania kogokolwiek z dwóch światów, w których bywał. Nie zaprosił nigdy kolegów ze szkoły, potem zaś zupełnie starał się oddzielić swoje życie rodzinne i cóż. Całą jego resztę. Jakby bał się mieszanki, która miała powstać, gdyby te się połączyły.
A teraz jak się okazywało, wszystkie spotkania przychodziły w całkiem cywilizowany sposób. A świat się jeszcze nie zawalił.
Nie wiedział dokładnie, co o tym ma myśleć.
Może była to głównie zasługa Brenny, która nie miała problemu z tą całą gromada ludzi, może jego rodzice i rodzeństwo postanowiło w końcu zaakceptować to, że był jednak trochę inny i ta inność stała się jego codziennością. A może bycie tak blisko straty jednego członka rodziny sprawiło, że nagle wszyscy bali się, że niedługo może paść na kogoś innego. I tym razem może się to skończyć mniej szczęśliwie.
Westchnął znów, gdy usłyszał pytanie o nieszczęsny wypiek.
- Tak, to jej ciasteczka. Od tego czasu ma zakaz wstępu do kuchni, nawet jeśli wszystko wyszło naprawdę przypadkowo. Jest trochę, cóż, roztargniona. Ewentualnie szalona. - Posłał porozumiewawcze spojrzenie z obecną tu siostrą, która odpowiedziała mu tym samym. - Mimo to, to naprawdę świetna dziewczyna, zresztą, jak przyjedzie, to sama ocenisz - skwitował. Po czym dodał ciszej, w nawiązaniu do wybuchów... - Dla mojego komfortu psychicznego, uniknijmy jednak takiej sytuacji.
Co prawda miał tylko pójść po sztućce, w kuchni jednak stabilizował się powoli ogólny chaos, przez co znalazło się dla niego kolejne zajęcie, polegające na krojeniu warzyw do sałatki, z czego trudno się było wyłgać, gdy mierzyło go surowe spojrzenie starszej siostry. Toteż grzecznie został tam jeszcze chwilę, mając nadzieję, że Brenna jakoś sobie poradzi.
Zresztą, Abigail nie miała nic przeciwko rozmowie z kobietą, o której co nieco jednak wiedziała. Thomas był według niej najbardziej skrytym z całego rodzeństwa. Rozumiała to. Chyba najlepiej z rodziny. Było pomiędzy nimi dziesięć lat różnicy, a to oznaczało, że zawsze pamiętała brata jako czarodzieja, jak bardzo mogłoby to nie mieścić się w głowie. Może dlatego nigdy nie miała problemu z akceptacją takiego obrotu spraw, choć czasem mu zazdrościła. Kochała go jednak, wiedziała, że skoczy za nią w ogień. Dlatego nie pozwoliła mu na jakąkolwiek przerwę w kontakcie z nią, szczególnie, że ktoś musiał pomóc jej wytrwać w tym domu, gdy reszta rodzeństwa zaczęła się z niego wyprowadzać. Zasypywała więc Thomasa listami, na które ten odpowiadał, wyjawiając jej coraz więcej ze swojego życia. Prawdopodobnie tylko ona, Lizzie i Mathias wiedzieli, że musiał się przeprowadzić do znajomych. Szkoda, że nigdy nie wyciągnęła z niego, czemu tak się stało.
Widać było w każdym słowie, że ceni jednak tych swoich przyjaciół, że ma w nich jakieś wsparcie i jakoś sobie dzięki nim radzi. Cieszyła się więc, że przyszło jej poznać choć jedną z tych osób.
- Pewnie urwie mi za to głowę, że wyjawiłam ten wielki sekret, ale raczej mówił o tobie w samych superlatywach. Choć, zdarzyło mu się przytoczyć kilka zabawnych sytuacji, których jednak nie zdradzę. - Pokazała język, widać również czując się wśród Longbottom całkiem swobodnie. Choć może to przez tego skręta.
- Zastawę wybierz którą chcesz, tą najlepszą, głównie na wizytę księdza, mama trzyma gdzie indziej, więc spokojnie. Ta z kwiatkami jest ładna na przykład, dostała ją od nas na swoje pięćdziesiąte urodziny, więc może poczuje się wzruszona, skoro znów mamy ten nieszczęsny spęd, który i tak pewnie skończy się kłótnią. - Widać nie tylko Thomasa drażniła ta cała sytuacja.
Abigail sięgnęła po szklanki, które zaczęła przecierać znalezioną wcześniej ściereczką, by zaraz zacząć ustawiać je w odpowiednich miejscach na wielkim stole.
- Słuchaj, co do mojego brata… Wszystko u niego w porządku? Wiesz, w tych swoich listach zawsze pisze, że tak, opowiada o samych dobrych rzeczach, a widziałam go ostatnio na tyle, by wiedzieć, że nie dręczy go tylko choroba ojca. Czemu wyprowadził się z poprzedniego mieszkania? Wiem, że jego praca nie jest najbezpieczniejsza, ale nic się poważnego nie wydarzyło?- zapytała, wiedząc, że lepszej okazji mieć nie będzie. Zresztą, nie po to poprosiła cichaczem Marnie, by zatrzymała Thomasa w kuchni. Wiedziała, że tamta, choć nie pokazywała tego, też się o niego martwiła, choć wiedziała jeszcze mniej. I liczyła na przekazanie ewentualnych informacji.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
21.04.2024, 20:23  ✶  
– A to w sumie całkiem świeża historia. Ale pewnie o tym, jak niedługo po egzaminach teleportowałam się na cudzym dachu zamiast przed naszym domem, pewnie już słyszałeś? – rzuciła jeszcze tylko Brenna, z odrobiną rozbawienia. Bo takie żenującego historie… nie miała wiele przeciwko, by być ich obiektem. Mógł sobie wyciągać szczegóły opowieści o tym, jak dostała jałmużnę od jednego z Nottów, Brenna nie miała nic przeciwko temu.
Pewnie Thomas niedługo usłyszy też od Erika i o tym, jak próbował zabić ich traktor.
*

– Thomas jest beznadziejnie dobrym człowiekiem, obawiam się – podsumowała Brenna, kiedy Abigail wspomniała o tych superlatywach. Wydobyła serwis, który pani Hardwick dostała na pięćdziesiąte urodziny i zaczęła rozstawiać na stole talerze, starając się bardzo, by stały idealnie równo. Miała tutaj pewną wprawę, bo skrzatka z Warowni dostawała niemalże apopleksji, gdy ją wyręczano i jeszcze zrobiono coś nie dość dobrze, a z kolei matka Brenny, o ile podczas jakichś rodzinnych uroczystości i nieoficjalnych okazji nie wymagała doskonałości, pozwalając im robić, co tylko chcieli, to kiedy przyjmowali ważnych gości wyłapywała każdy źle położony widelec i każdą niewłaściwie złożoną serwetkę z drugiego krańca pokoju… – Och. Pewnie opowiedział o tym razie, kiedy jednego dnia trzy razy wpadłam do rowu, prawda? Jestem pewna, że o tym opowiedział. Naprawdę zwykle nie wpadam do rowów – zapewniła Brenna.
To w końcu nie zawsze były rowy.
Czasem doły, a czasem jezioro, a czasem podłoga się załamywała albo schody.
– Właściwie… o co jest ta cała kłótnia? Nie chcą podzielić gospodarstwa albo ktoś nie chce kogoś spłacić? – ośmieliła się ostrożnie spytać, bo absolutnie nie pojmowała, w czym problem. Nie wyglądało na to, że Hardwickowie są ludźmi ubogimi. Nie byli bogaczami w takim rozumieniu, do jakiego przywykła Brenna, ale gospodarstwo wyglądało na zadbane, duże i przynoszące zyski, a chociaż dzieci do podziału było sporo, to Thomas zrezygnował ze swoich udziałów i no… podzielenie wszystkiego równo czy oszacowanie jakiejś spłaty, nie wydawało się jej czymś, co wymagało urządzania niemalże igrzysk śmierci z trutką i jeszcze strzelbami. Nawet jeżeli to był niby wypadek.
Brenna nie spodziewała się takiego ataku ze strony Abigail, ale na całe szczęście, zdołała i zapanować nad twarzą, i nie pozwolić, aby talerz wyślizgnął się jej przypadkiem z ręki. Oho. Thomas najwyraźniej niewiele mówił rodzinie o tym aspekcie swojego życia, a Brenna niezbyt się mu dziwiła. Sama nie chciała obciążać bliskich sobie ludzi problemami, a w tym przypadku sytuacja przedstawiała się jeszcze gorzej. Jak miał ich poinformować, że żył w świecie, w którym chciano go zabić, bo byli jego rodzicami? O tym, że tuż obok trwała wojna – i że jeżeli ją przegrają, to prawdopodobnie odmieni też życie tej rodziny? Voldemort z pewnością pozwoli przecież czarodziejom bezkarnie wyzyskiwać i mordować mugoli…
Co miał im powiedzieć?
Musiałem się wyprowadzić, bo moje mieszkanie zostało kompletnie zdemolowane przez dwójkę fanatyków, próbujących mnie zamordować?
– Hm, wydaje mi się, że o pewnych rzeczach powinnaś raczej rozmawiać z Thomasem niż ze mną – stwierdziła, ustawiając na stole ostatni z talerzy. – Nasza praca bywa nerwowa, a niektóre prowadzone sprawy są trudne. – Zwłaszcza teraz, gdy znaleźli się na pierwszym froncie wojny i to nie tylko w pracy, ale i w Zakonie Feniksa. – Nasz dom jest bardzo duży, a Thomas może spokojnie oszczędzać na kupno czegoś własnego, kiedy już pomyśli o zakładaniu własnej rodziny, zamiast wyrzucać majątek na wynajem w Londynie – skwitowała, i przecież nawet nie było to kłamstwo. Z punktu widzenia ekonomicznego taka decyzja była całkiem rozsądna. A że była podyktowana bardziej tym, że ich dom był dobrze chroniony i mogli skuteczniej się bronić razem niż w pojedynkę?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (5446), Thomas Hardwick (7421)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa