• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 4 5 6 7 8 … 10 Dalej »
[3.08.1972, przedpoludnie] Witamy w Beamish

[3.08.1972, przedpoludnie] Witamy w Beamish
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#1
26.03.2024, 12:20  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.08.2024, 17:03 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic V

3 sierpnia 1972
Przedpołudnie

Jak powiedziały, tak zrobiły - Brenna i Olivia teleportowały się do Beamish. Miasteczka, które od lat było nazywane żywym muzeum. Historia Beamish sięgała ponad 70 lat wstecz: co nie wydawało się jakimś wyjątkowym rekordem, patrząc na standardy chociażby magiczne, ale coś było w tym miejscu takiego, że przyciągało wzrok. Przede wszystkim, gdy obie kobiety wylądowały na niewielkim wzniesieniu, w oczy rzucała się czystość i zadbanie. Tak, jakby ten ponad wiek od założenia miasteczka w ogóle nie wpłynął na to, jak ono wyglądało. A przecież przez ten czas powinno się coś zmienić, prawda? Elektryczność, samochody, większe budynki, być może nawet ekspansja Beamish na kolejne tereny. Ale nie. Tutaj wydawało się, że czas stanął w miejscu. Tak jakby cofnęły się o 72 lata. Było tu spokojnie, pierwszą rzeczą która przychodziła do głowy, była spokojna wieś otoczona folwarkami. Mimo wszystko widziały tutaj charakterystyczne, angielskie zabudowania, wyrastające spomiędzy jednorodzinnych domków. Do ich uszu dochodziły jednak typowo wiejskie odgłosy, co zupełnie nie pasowało do miasteczka, prawda? Gdzieś w oddali słyszały też pociąg, widziały też kłęby dymu, gdy ruszał powoli ze stacji. Brenna dostrzegała też większy budynek, chyba ratusza? Był idealnie pośrodku miasteczka, tak jak zawsze w takich miejscach.

Pierwszą rzeczą, którą Olivia zrobiła po aportowaniu się, było zgięcie w pół i zwrócenie śniadania. Dobrze, że nie było obfite - i dobrze, że udało jej się wygiąć ciało na tyle, by nie obrzygać swoich butów. Quirke bardzo źle znosiła teleportację i mimo że ukończyła kurs, to praktycznie nigdy nie korzystała z tej umiejętności. Właśnie z tego powodu.
- Ja pierdole... - stęknęła, odruchowo klepiąc się po klapie kurtki w poszukiwaniu papierosów. Zamiast jednak zapalić, najpierw sięgnęła do plecaka i wyciągnęła metalową manierkę z wodą. Przepłucze usta, odetchnie kilka razy i będzie dobrze. Chyba. - Zupełnie inna atmosfera niż w Londynie, co?
Zagadnęła, jakby przed chwilą nie próbowała wyrzygać swoich wnętrzności. O tym, co się stało, przypominała tylko nienaturalna bladość Olivii i resztki śniadania obok jej butów.
- Nawet powietrze tu jest czystsze - wyprostowała się odrobinę, omiatając wzrokiem zabudowania. W sumie nie obraziłaby się, gdyby mogła tu zamieszkać. Od Beamish bił jakiś takiś spokój, którego ostatnio jej w życiu brakowało.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
28.03.2024, 17:02  ✶  
– W porządku? – spytała Brenna, spoglądając na Olivię z troską. Ta teleportację opanowała stosunkowo późno i najwyraźniej bardzo źle ją znosiła. Nie, żeby ona jedna – wiele osób nawet po egzaminach wolało się nie teleportować, czy to z obawy przed rozszczepieniem, czy ze względu na żołądek właśnie – a teraz „skoczyły” na całkiem sporą odległość. – Chcesz usiąść i odpocząć? – dopytała jeszcze, grzebiąc po kieszeniach w poszukiwaniu chusteczki, by podsunąć ją Olivii. Tak, trochę się spieszyła, ale pal licho, jakoś się wyrobi.
Dopiero kiedy Quirke wspomniała o zupełnie innej atmosferze, Brenna rozejrzała się wreszcie – zatrzymała na dłużej spojrzenie na okolicach ratusza, potem przebiegła wzrokiem po najbliższej okolicy. W kieszeni wciąż miała notatnik, ze wszystkimi nazwiskami, związanymi ze sprawą: czy trop mógł doprowadzić tutaj?
– Inaczej niż w Londynie, i inaczej niż w Dolinie Godryka – zgodziła się po chwili namysłu. Brenna wychowywała się w niewielkim miasteczku, więc inne powietrze nie robiło na niej wrażenia, ale już okolica wyglądała… wciąż trochę inaczej. Dolina nosiła jednak mocne związki ze światem magii, niektóre zabudowania tam były znacznie starsze, a poza niewielkim rynkiem i domami stojącymi w jego pobliżu, większość nieruchomości była rozrzucona po okolicy. – Ale mam wrażenie, że gdybym nie umiała się teleportować, umarłabym tutaj z nudów szybciej niż w Dolinie Godryka – dodała. – To… idziemy w stronę rynku i zaczepiamy po drodze ludzi wypytując o muzea i… hm, nie, o kupca i braci chyba nie ma sensu? Skoro oni umarli jakoś w XIX wieku, a to miasteczko chyba wygląda na takie trochę nowsze… – stwierdziła z zastanowieniem. Dylan mówił o roku 1820, wątpliwe, by ktokolwiek tutaj mógł słyszeć o nim albo o Eliaszu.
Goniły trochę wiatr w polu, ale Brenna robiła coś takiego nie po raz pierwszy. W końcu czy nie trafiła na tę sprawę tylko dlatego, że właśnie gnała za wiatrem – szukając informacji o człowieku, który zmarł bardzo dawno i z którym tak naprawdę nie miała wiele wspólnego?
Na razie Brenna stała, czekając aż Olivia poczuje się lepiej – dopiero wtedy była gotowa ruszyć dalej, by zacząć wypytywać przechodzące osoby o tutejsze muzea.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#3
04.04.2024, 19:18  ✶  
- Tak, jest okej - odpowiedziała, odruchowo unosząc dłoń do ust. Dobrze że jednak Brenna była w pogotowiu, bo zamiast użyć rękawa, Quirke mogła użyć chusteczki. Przyjęła ją z wdzięcznością, bo zawsze miło było nie brudzić sobie ubrań. Szary, gryzący dym pozwolił Olivii szybko pozbyć się nieprzyjemnego posmaku w ustach. Nie żeby kobieta paliła smakowy tytoń, ale po prostu papierosy skutecznie zabijały niemal każdy smak. I zapach, na szczęście. Woń fajek była tak intensywna, że wżerała się w ubrania i włosy, a także w palce. I niektórym to przeszkadzało, oczywiście (jej także zaczynało, nie żeby nie!), ale w takich momentach chyba każdy wolał woń petów niż rzygów. - Coś w tym jest. Ciekawe, czy mają tu pub.
Przyznała koleżance rację, rozglądając się z ciekawością. Na pewno coś było, w niemal każdej wiosce, nawet takiej zabitej dechami, była jakaś speluna. Mniejsza lub większa. A czasem nawet dwie, które z pozoru ze sobą konkurowały, a w praktyce po prostu wzajemnie naganiali sobie klientów rzekomymi kłótniami i rywalizacją. Ruszyła za Brenną ostrożnie, pomna tego, że przed chwilą jeszcze wymiotowała. Kolory co prawda powoli wracały na jej twarz, ale wolała nie puszczać się biegiem tak dla bezpieczeństwa.
- Nie, o kupca chyba nie ma sensu. Minęło strasznie dużo lat, na pewno go nie pamiętają. Może byłby w rejestrach... Mamy nazwisko, czy tylko imię? - zerknęła na Brennę, bo to przecież ona była mózgiem tej operacji. Olivia się po prostu wtryniła na trzeciego. Wydawało jej się, że miały tylko imię, ale mogło jej coś umknąć. - Ale w muzeum powinni coś wiedzieć. Z tego co się orientuję, to w takich miejscach są bardzo skrupulatni i ZAWSZE mają archiwum.
Aż ją ciarki po plecach przeszły. Nie uśmiechało jej się wertować papierzysk w archiwum, szczególnie jeśli szukały zlecenia sprzed całego wieku, ale to była chyba jedyna najsensowniejsza opcja. To no i oczywiście poproszenie o to pracownika, który na pewno bardziej się orientował w ewentualnych zleceniach muzeum.

Zeszły po niewielkim pagórku już bez większych problemów. Miasteczko przywitało ich dość... Chłodno - i nie chodziło bynajmniej o pogodę, bo ta była naprawdę cudowna. Po prostu obie kobiety miały dziwne wrażenie, że czują na sobie nieprzychylny, acz odrobinę ciekawski wzrok. Na samym początku ludzie jednak ustępowali im z drogi. Dzieci odwracały się i zmieniały kierunek biegu, oglądając się na nieznajome z podekscytowaniem. Szeptały coś i chichotały, jakby knuły naprawdę skomplikowaną intrygę.
- Rozumiesz coś z tego? - zapytała Olivia, gdy stanęły przed tabliczką z narysowaną strzałką. Tu już było więcej osób, które zachowywały się normalnie - to znaczy nie uciekały przed nimi. Ale wciąż miały wrażenie, że dla mieszkańców są dwiema chodzącymi sakiewkami złota. Kobieta, która stała obok tabliczki i pompowała wodę z miejskiej pompy, wlepiła w nie ciekawskie spojrzenie. A potem sięgnęła pod nieco ubrudzony fartuszek.
- Panie przyjezdne, panie pewnie do muzeum? Chcą panie też może zwiedzić folwark? Dzisiaj niższa cena, nie ma kolejek - wyciągnęła dwa kolorowe kartoniki. Zamachała nimi mniej więcej na wysokości oczu Brenny. - Jak kupicie wstęp, to do muzeum jest za darmo. Opłaca się!
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
05.04.2024, 21:27  ✶  
Sama Brenna nie paliła, ale przywykła do gryzącego zapachu papierów. Po te sięgali jej krewni i przede wszystkim – mieszanina zapachy nikotyny oraz kawy stanowiła swego rodzaju znak rozpoznawczy Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. W efekcie część ubrań Brenny dawno już przesiąkła tą wonią i praktycznie nie zwracała na nią uwagi, przynajmniej dopóki nie próbowała jej odróżnić od równie charakterystycznego i niekiedy odrobinę podobnego odoru czarnej magii.
– Jeśli miejscowość jest turystyczna, to prawie na pewno tak – powiedziała, rozglądając się. Wprawdzie nie dostrzegła żadnego szyldu, ale jakiś bar bez wątpienia krył się w jednej z bocznych uliczek. Brenny jednak nie kusiło tym razem, bo w takim siadać – w normalnych okolicznościach może i chętnie zwiedziłaby na spokojnie Beamish, wpadła do okolicznych muzeów, przespacerowała się ulicami sennego miasteczka i rozejrzała po zielonych terenach. Ale tym razem była mocno skupiona na celu tej wyprawy.
Brenna nie czuła się jak mózg tej operacji. Nie była pewna, czy cała ta operacja w ogóle ma mózg – ona i Olivia po prostu parły do przodu siłą rozpędu, trochę z ciekawości, trochę ze współczucia, trochę bo Olivię chyba cała sytuacja fascynowała i wzbudzała pewien entuzjazm, a z kolei Brenna nie umiała zwyczajnie odpuszczać. To było szaleństwo, w które obie brnęły i żadna z nich nie zastanawiała się nawet, ile ma to sensu (a przynajmniej Brenna nie rozmyślała o tym długo, bo… warto było przynajmniej spróbować).
– Hm, pytanie, czy dadzą nam do niego dostęp… nie wzięłam jakoś bardzo dużo gotówki i wstyd się przyznać, ale zauroczanie innych idzie mi raczej marnie – mruknęła, podsuwając Olivii swoje notatki, by mogła zerknąć na odnotowane w ich imiona – w tym imię kupca, Eliasz - oraz nazwiska. Pomyślała jednak, że tym będą martwić się później. Ale wątpiła, by znalazły tutaj ten naszyjnik – bo czy gdyby tutaj trafił, to Dylan nie odszedłby już po prostu w za światy?
*

– Gdybym była w Little Hangleton, pomyślałabym, że chcą nas złożyć w ofierze mrocznym bóstwom. Tutaj… mam wrażenie, że nieodpowiednio się ubrałyśmy? – powiedziała Brenna z zastanowieniem, patrząc jak dzieci na ich widok odwracają się i biegną w inną stronę. Zazwyczaj mugole albo ją ignorowali, albo w – Dolinie, gdzie sporo z nich kojarzyła – po prostu mówili dzień dobry, więc zachowanie miejscowych wprawiało ją w odrobinę konsternacji. Ale to było zwykłe, mugolskie miasteczko, prawda? Nie było powodu, aby wietrzyć jakiś podstęp.
– Przykro mi, ale niestety dziś nie mamy za wiele czasu, niedługo będziemy miały autobus – odparła Brenna kobiecie, z udawanym żalem, po czym posłała jej uśmiech. Domyślała się, że ta chce po prostu zarobić, nie dziwiła się temu zbytnio, i liczyła, że skoro miejscowa sama zagadała, odpowie na kolejne pytanie mimo odmowy zwiedzania. – Chciałyśmy wpaść tylko do muzeum. Wie pani, wujek mówił, że są w nim klejnoty, które podarował przodek jego znajomego… Podobno to piękny naszyjnik, z niebieskimi szafirami i jakimiś czarnymi kamieniami, kolia, przekazany przez Aldertonów w XIX wieku.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#5
09.04.2024, 13:42  ✶  
Olivia w zasadzie też nie myślała, czy ma to jakiś większy sens. To jest: dla niej miało i po prostu nie brnęła w te rozważania dalej. Tak po prostu, tak jak zawsze.
- Mam cośtam, ale nie wiem w sumie czy to wystarczy - powiedziała, chcąc sięgnąć do plecaka po mugolski portfel. Nosiła ze sobą dwa, ten z funtami miała gdzieś zawsze przy sobie, rzadko kiedy się bez niego ruszała. I mimo że wciąż przeliczanie pieniędzy szło jej koszmarnie, to cośtam przy sobie miała - na wypadek gdyby miały znowu wsiąść do pociągu bylejakiego i pojechać bylegdzie. - Jak nieodpowiednio?
Zapytała w odpowiedzi, patrząc na swoje ciuchy. W sumie to… Faktycznie - od razu widać było, że są “miastowe”. Ludzie tutaj ubierali się trochę staromodnie, niektórzy mniej, a niektórzy bardziej. Ale nie było tu dżinsów, które miała na sobie Olivia - były raczej naturalne materiały, niegniotące się i dość przewiewne. Wygodne, niedrapiące. I trochę znoszone. No i obie miały plecaki, więc wypisz-wymaluj turystki. Może dzieci podbiegły do kobiety przy znaku, by ją ostrzec przed “łatwym zarobkiem”?

Kobieta westchnęła ciężko. Opuściła głowę, ale pokiwała ze zrozumieniem głową.
- Tak, tak… Muzeum samo się utrzymuje, przyciąga turystów - zasępiła się, a Olivii na chwilę żal ścisnął serce. Może jednak zapłacą za te bilety…? Zerknęła na Brennę pytająco. - Klejnotów tam jest dużo, ale takich w naszyjnikach… Nie, nie kojarzę, takie rzeczy to raczej w Londynie, panienko.
Odpowiedziała po chwili zastanowienia się, drapiąc się po nosie. Zerknęła na Olivię, która przyglądała się jej z ciekawością.
- A może pamiątkę? Mam tutaj ręcznie lepione i wypalane kubeczki i garnuszki!
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
12.04.2024, 15:30  ✶  
– Ja dość na bilety wstępu czy pamiątki, ale nie dość, jakby trzeba było kogoś przekupywać o dostępy do archiwów – westchnęła Brenna. Sykle pobrzękiwały w jej kieszeni, a były i galeony w kieszeni wewnętrznej, ale szczerze wątpiła, aby ta waluta zadowoliła jakiegokolwiek mugola. – Nie mam pojęcia. Za bardzo miejsko? Albo za mało mugolsko?
Brenna orientowała się w świecie mugolskim nieźle. W Dolinie Godryka mieszkali mugole, stykała się z nimi też w Londynie, niekiedy w swojej pracy, poza tym lubiła mugolską literaturę. Ale to wciąż było spojrzenie kogoś, kto obserwował daną „społeczność” z zewnątrz – nie był jej częścią i nie rozumiał praw, jakimi się rządziła. Wydawało się jej, że jej ubranie nie przyciągnęło wielkiej uwagi w Dolinie Godryka, ale może w tej części Anglii było inaczej?
*
– Dziękujemy pani za informację – mruknęła, rozczarowana odrobinę, ale ani trochę nie zaskoczona. Wyglądało na to, że nie dowiedzą się tutaj więcej.
Wyciągnęła pieniądze na ten garnuszek – choć wybrała najtańszy. Nie dlatego, że nie było jej stać na inny, ale nie chciała, by za pięć minut zaczepiało je całe stado kolejnych osób, zachęcających do zwiedzenia lokalnych atrakcji, kupienia kwiatka czy zjedzenia w konkretnym miejscu. Trochę nieprzywykła do takich sytuacji, w Dolinie Godryka raczej ludzie nie bywali natarczywi.
– Chcesz? Nie przepadam za takimi bibelotami – powiedziała, gdy odeszły, gotowa ofiarować Olivii garnuszek. W domu Longbottomów i tak za wiele było rzeczy, i Brenna ceniła głównie te, które były albo pamiątkami, albo miały wartość użytkową, a jednak co innego prezent od bliskiej osoby, co innego jakiś przypadkowy zakup gdzieś w Anglii. – Zajrzyjmy na wszelki wypadek do tego muzeum, chociaż mam wrażenie, że przyjdzie nam po prostu przekopywać ogródek w dawnym domu Jasemine… zorientuję się najpierw, czy nie ma jakichś zaklęć w tym przydatnych albo ludzi, którzy mogliby pomóc?
Wyobrażała sobie samą siebie i Olivię (w tej wizji były obie ubrane ogrodniczki, kalosze i słomkowe kapelusze), rozkopując ogródek. Z łopatami, chociaż w rzeczywistości pewnie używałyby raczej różdżek. I siostrzeńca Jesamine, na drugim planie, przypatrującego się temu obrazkowi ze zgrozą. Brenna odsunęła od siebie tę wizję i pokręciła głową.
– Może przy okazji spytam, czy można coś ofiarować pod warunkiem, że umieszczą nazwiska ofiarodawców. Cholera, wydaje mi się teraz prostsze, żeby spróbować w ten sposób… – mruknęła, zmierzając ku muzeum, by na miejscu zerknąć na cenę biletów i wyciągnąć resztkę funtów, coby za te bilety zapłacić. Gdyby mogła po prostu coś kupić i tutaj umieścić w imieniu Dylana… może to by jednak wystarczyło.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#7
15.04.2024, 20:16  ✶  
Olivia spojrzała na swoje ubranie i wzruszyła ramionami. Podobnie jak Brenna, ona uważała że raczej ubrały się odpowiednio, chociaż być może trochę zbyt turystycznie? Może to o to chodziło? Że patrzyli na nich jak na kawał mięsa, który można było oskubać aż do kości? Jak na portfel, z którego można było wytrząsnąć funty. Machnęła jednak na to ręką, oczywiście metaforycznie - będzie co ma być.

Gdy Brenna kupiła garnuszek, a potem oddaliły się kilka kroków od kobiety, Quirke spojrzała z powątpiewaniem na jej zdobycz. No dobrze, był ładny a ona KOCHAŁA bibeloty, chociaż trzeba było przyznać, że w jej pokoju panował porządek w nieporządku. W teorii pokój był zagracony, a najbardziej regał z książkami, przy których znajdowały się właśnie takie kurzołapki. Ale każda z tego typu pamiątek miała swoje miejsce w przestrzeni. No właśnie... Pamiątki. Olivia ostrożnie wyciągnęła dłoń w kierunku garnuszka i obejrzała go z każdej strony. No dobra, niech będzie - Brenna nawet nie musiała się wysilać żeby ją przekonać. Wystarczyło proste "chcesz?".
- Pewnie, kocham takie rzeczy - odpowiedziała z uśmiechem i wzięła pamiątkę, by zapakować ją ostrożnie do plecaka. - Wiesz, możemy najpierw się tam dowiedzieć, czy w ogóle było takie zlecenie... W sensie na ten naszyjnik. Możemy podać się za jakąś rodzinę czy coś, nie? Powiemy, że mamy ten naszyjnik ale nie jesteśmy pewne, czy nadal go chcą i że możemy z nim wrócić.
W TEORII miały ten naszyjnik, bo wiedziały gdzie Jasie go zakopała. W teorii... Bo w praktyce przecież mogło być tak, że naszyjnika nie znajdą, chociaż Olivia już miała plan jak do tego podejść. I tylko częściowo się pokrywał z wizją Brenny, o której gdyby się dowiedziała, to pewnie porzuciłaby swój plan na rzecz wspólnego pielenia grządek.

Quirke wskazała na tabliczkę, na której było napisane "Muzeum Beamish", w kształcie strzałki. Ruszyły w tamtym kierunku, odprowadzane ciekawskimi spojrzeniami. Ale szły wydeptaną ścieżką, która szybko zmieniła się w doskonale utrzymany, starodawny bruk (chociaż trochę nierówny) - otoczenie tutaj również było bardziej... Przyjazne. Więcej sklepów, głównie z pamiątkami, znalazły również trzy knajpki z lokalnym jedzeniem. Było tu także więcej osób, typowych turystów. W porównaniu do nich faktycznie wyglądały dziwnie - nie miały aparatów, nie miały też ogromnej mapy i wielkich kapeluszy, chroniących przed słońcem. Część osób raczyła się tłustym mięsem, podawanym w dziwnych, glinianych i żeliwnych naczyniach. Chłonęli dobra pogodę i dyskutowali o tym, czy mają zwiedzić teraz folwark, czy może wejść do młyna, który wciąż działał i zaopatrywał miasteczko w mąkę.
- Fajnie tu - rzuciła Olivia, rozglądając się. - Chyba weszłyśmy od innej strony, tam było dość... Inaczej. O, patrz, pamiątki.
Wskazała na malutki straganik, do którego ustawił się niewielki ogonek ludzi. Widziały w oddali też muzeum - wyrastało na niewysokim wzgórzu, otoczone przepięknym parkiem. Zdecydowanie się wyróżniało na tle miasta, kamień był bielony, a teren parku otaczała solidna brama, teraz otwarta, wpuszczająca do środka małe grupki turystów. Większa część powoli opuszczała budynek, jakby przyszli tu z samego rana i chcieli zwiedzić całe miasteczko, nie tylko muzeum.
- Masz jakiś pomysł? Zwiedzamy, pytamy? Czy po prostu z grubej rury prosimy o rozmowę z dyrektorem i ściemniamy, że wiemy o naszyjniku?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
17.04.2024, 15:27  ✶  
Pamiątki pamiątkami, im Brenna nie poświęciła ani odrobiny uwagi, ale och, mięso i to w garnuszkach! Brenna spojrzała na nie z tęsknotą w oczach, przez chwilę bardzo nieszczęśliwa, zupełnie jakby nie jadła najmniej od wczoraj (a zjadła śniadanie, trochę w biegu, ale zjadła i to całkiem smaczne). Gdyby nie to, że nie chciała tracić za wiele czasu, zaraz rzuciłaby się kupować poczęstunek, bo jednak w takim wydaniu to mięso na pewno dużo lepiej smakowało niż po prostu w domu na talerzu.
Westchnęła jednak cierpiętniczo i ruszyła dalej, w stronę wejścia do muzeum. Starała się nie patrzeć w stronę tych mięs,
- W sumie to... nie wiem. Myślałam, żeby płynąć z prądem? Porozglądać się za pracownikami i gadać o tym naszyjniku? Może ktoś coś słyszał albo zechce sprawdzić w archiwum, jak powiemy, że rozważamy kolejną dotację dla muzeum albo coś takiego...
*

W normalnych okolicznościach Brennę pewnie zaciekawiłyby muzeum i eksponaty, obojętnie od ich natury – bo miała naturę kogoś, kto był ogólnie zainteresowany tym, co go otaczało i lubił różne drobiazgi. Dziś jednak wciąż miała w pamięci poranną rozmowę z dwójką duchów, zdawało się Brennie, że dalej czuje na skórze chłód, a w jej głowie tańczyły przeklęte kryształy. Uśmiechała się, oczywiście, zerkała na rzeczy wystawione w gablotach, i wesoło świergotała, ilekroć zdołała złapać jakiegoś pracownika, ale w tym wszystkim cel był tylko jeden: dowiedzieć się więcej o sprawie klejnotów. O ile jedna dziewczyna nic nie wiedziała, a mężczyzna w średnim wieku nie chciał z nimi rozmawiać, o tyle starszy mugol – ewidentnie już koło osiemdziesiątki, przygarbiony i zupełnie siwy, chyba już tu nie pracujący, ale najwyraźniej zatrudniony tutaj niegdyś, zainteresował się toczącym się tuż obok dialogiem.

– Ojciec mi opowiadał, że kiedyś muzeum przekazano taki naszyjnik, panienko – wyjaśnił, spoglądając na Olivię i Brennę z pewnym zainteresowaniem. – Zdawało mi się, że to tylko taka… miejscowa legenda? Nigdy nie został jednak wystawiony. Ojciec podejrzewał, że ukradł go ówczesny dyrektor muzeum, Thompson i sfabrykował dokumenty na to, że to jakieś nic nie warte kamienie… chociaż jego współpracownica wspominała, że tak naprawdę Thompson chciał się go pozbyć, bo sprawdzał nieszczęście, ale jak naszyjnik miałby sprowadzać nieszczęście?

– To dopiero intrygująca historia. Gdyby taki naszyjnik wrócił do muzeum, ta opowieść nie przyciągnęłaby zwiedzających? – zastanowiła się Brenna obłudnie. – Pan Thompson już pewnie od dawna nie żyje, prawda?

– Ano, zmarło mu się już dobre pół wieku temu, chociaż był bardzo żywotny, jak wszyscy w tej rodzinie. Jego syn jest dziesięć lat starszy ode mnie, a chciałbym mieć jego zdrowie!

– Szczęśliwy los na loterii, co? Zdrowie to najcenniejszy skarb – powiedziała Brenna, spoglądając na mężczyznę, przez moment ze szczerym współczuciem. Starość była czymś okropnym: czymś, czemu nikt nie mógł ujść, ale co dla czarodziejów było jednak bardziej znośne i przychodziło później… – Oni dalej mieszkają tu, w Beamish?

– Tuż poza miasteczkiem, mają niewielki domek. Ale jestem pewien, panienko, że gdyby zabrali nawet ten naszyjnik, to nie ma go od dawna. I nie wspominajcie broń Boże Paddy’emu, że wam o tym wspomniałem, ależ by się wściekł, że szkaluję imię jego ojca.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Córka koleżanki twojej starej
Powinni wynaleźć kamizelki ochronne na duszę, nie tylko na ciało.
Rude proste włosy, obcięte za ramiona, rozwiane. Piegowaty nos. Niebieskie oczy. Drobna, raczej szczupła, wiecznie roześmiana, rozgadana. Niska, mierząca zaledwie 160 cm wzrostu.

Olivia Quirke
#9
22.04.2024, 13:05  ✶  
Olivia, podobnie jak Brenna, lubiła otaczający ją świat. Nie zamykała się na nowe doznania, a wręcz przeciwnie - była głodna wiedzy, a świecidełka, które posiadało muzeum w Baemish, przyciągały ją niczym srokę. Podczas gdy Brennie zdecydowanie lepiej szło wypytywanie pracowników (nie licząc tej pierwszej dwójki, która nic nie wiedziała lub nie chciała z nimi rozmawiać), Olivia starała się dowiedzieć czegokolwiek od innych pracowników. Dołączyła nawet na chwilę do pewnej grupki seniorów, która zatrzymała się na dłużej przy gablocie z narzędziami, których używano dawniej do orania pola. Baemish nie posiadało w swoich zbiorach takich kosztowności, jak na przykład Tower, które odwiedziły wiele lat temu. Ale było tutaj kilka pierścionków i starych naszyjników, chociaż były one głównie z brązu i jakiegoś metalu. Niektóre owszem, miały kamienie, ale raczej nie były tak drogocenne, jak tamten naszyjnik. A szkoda.

Ruda zdążyła podejść do Brenny akurat w momencie, w którym ta rozmawiała z mężczyzną. Z zainteresowaniem przysłuchiwała się tej wymianie zdań, nie przerywając jednak staruszkowi. Kto wie, co by się stało, gdyby to zrobiła? Może by się spłoszył albo... zapomniał o tym, co mówił. Starość przerażała Olivię jak mało co: widziała, co potrafi robić i z mugolami, i z czarodziejami.
- Myślisz, że to ten sam naszyjnik? - zapytała, gdy mężczyzna odszedł i mogła mówić bez obawy, że ktoś je usłyszy. - Jeżeli skradziono naszyjnik, to może tajemniczy jego powrót by coś zmienił? Albo oddanie Thompsonom? Przecież jest magiczny, tutaj mógłby wyrządzić wiele szkód.
Powiedziała cicho, rozglądając się po muzeum. Nie było tu raczej magicznych przedmiotów, więc... Być może poprzedni dyrektor był czarodziejem? Albo charłakiem? Może dlatego pozbył się naszyjnika, bo wiedział że jest przeklęty i nie chciał, by zebrał krwawe żniwo? Albo po prostu go ukradł, tak też mogło być, i jedyną opcją był jego zwrot. Albo po prostu przekazanie go do Ministerstwa.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
24.04.2024, 15:50  ✶  
Miały mnóstwo tropów, niestety sporo z nich prowadziło w zupełnie różne strony – jakiś do ogródka rodziny Jasie, inny do domu Thompsonów, jeszcze inny na Nokturn, a były i takie, których krańce ginęły gdzieś we mgle. A one przecież nie mogły pobiec we wszystkich tych kierunkach jednocześnie. Gdyby to była sprawa prowadzona w BUM, Brenna pewnie już przyklejałaby do tablicy magiczne, kolorowe karteczki i zdjęcia, a poszczególnymi rzeczami zajmowałoby się przynajmniej kilka osób, nie tylko one dwie... Wahała się więc przez chwilę, zanim odpowiedziała Olivii, bo przecież szczera odpowiedź brzmiała: do licha, nie mam zielonego pojęcia.
- Nie wiem – przyznała więc po prostu, bo nie było co udawać alfy i omegi, kiedy nie miała zielonego pojęcia, co i jak. – Opis właściwie się zgadza, ile może być naszyjników, które wyglądają tak specyficzne? Pytanie, czy były dwa, czy jeden: czy trafił tu naszyjnik Dylana, i potem znalazła ku Jasie, czy Jasie znalazła inny naszyjnik... Jeżeli od początku był jeden, może Thompsonowie się go pozbyli, bo faktycznie odkryli, że coś jest z nim nie tak, ale nie umieli sobie z tym poradzić i potem trafił w ręce Jasie na Nokturnie? W takim wypadku wizyta tutaj nic nam nie daje. Ale jeżeli Thompsonowie go ukradli… to może dalej go mają – mruknęła z zastanowieniem. Zapatrzyła się gdzieś w górę, jakby niebo mogło podsunąć jej tutaj wskazówki, co zrobić dalej.
Niestety, niebo – jak to miało w zwyczaju – milczało.
– Dla mnie teraz jedno z dwojga – oświadczyła w końcu, dla podkreślenia słów unosząc dłoń i pokazując dwa palce. – Próbujemy przekopać ten ogródek, szukając szkatułki, którą zakopała siostra naszej panny – duch. Lub znajduję kogoś, kto zrobi to za nas. Albo podążamy tropem Thompsonów. Któraś z nas próbuje z nimi pogadać. Pewnie skonfundować, niestety, bo wątpię, by inaczej byli skłonni do rozmowy, skoro to taki drażliwy temat. Chociaż dziś już chyba nie zdążę żadnej z tych rzeczy – mruknęła, zerkając na zegarek. Czas nieubłagalnie przesypywał się pomiędzy palcami.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2379), Olivia Quirke (2182)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa