• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[09/08/1972] Śniło mi się, że umarłaś! Przeproś! || erik & brenna

[09/08/1972] Śniło mi się, że umarłaś! Przeproś! || erik & brenna
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#1
03.04.2024, 00:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.08.2024, 17:02 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic II
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic V

—09/08/1972—
Warownia Longbottomów, Dolina Godryka
Erik Longbottom & Brenna Longbottom



Biały podkoszulek, ciemne sztruksowe spodnie i niedopasowane do siebie skarpetki (jedna zielona, druga czerwona) - taki o to był obraz młodego Longbottoma, którego bóstwa pokarały tym, że miał pod swoją pieczą Brennę Longbottom. Gdyby nie drobne przyjemności w formie papierosów, to chyba już dawno złamałby jej różdżkę, zamknął w piwnicy i wymienił zamki, kontaktując się ze specjalistami w dziedzinie pieczętowania przejść. Ktoś w tym domu musiał w końcu zadbać o bezpieczeństwo tej uroczej dziewczyny.

— To jest wszystko twoja wina, wiesz? — rzucił poirytowany, wsuwając papierosa między zęby i wystawiając głowę przez uchylone okno w sypialni siostry. — Jak kiedyś nabawię się jakiejś choroby płuc przez te wszystkie papierosy, to każdemu lekarzowi powiem, że to przez taki jeden mały czynnik stresowy, który trzyma się mnie jak rzep psidwakowego ogona. — Zaciągnął się dymem, aby po chwili wypuścić go z płuc w formie obłoczka. — Kto wie, może twoja reputacja dotarła nawet już do Munga i tylko pokiwają głową, jak wspomnę twoje imię?

Pokręcił z niedowierzaniem głową. To, co się odwalało w tej rodzinei, to była czysta paranoja. Od powrotu z wyspy Erik palił jak najprawdziwszy smok i robił to na tyle często, że musiał sięgnąć po swoje żelazne zapasy. Miał pochowane parę fajek w pokoju i domku ogrodnika, chociaż w tym drugim zawieruszyły się tylko pojedyncze sztuki sprzed paru lat. Westchnął przeciągle, raz po raz przysuwając i odsuwając papierosa od ust.

Myślałby kto, że po ostatnich tygodniach wzrosłaby jego odporność na stres. Końcówka lipca sama w sobie była dla niego dosyć emocjonująca i to w niezbyt przyjemnym tego słowa znaczeniu, a sierpień zapowiadał się niewiele lepiej. Potańcówka zakończyła się sporem z Brenną i Norą, potem dostał nieoczekiwane wezwanie do Little Hangleton, gdzie w asyście Geraldine Yaxley wysadził błotoryja w powietrza, a zaledwie dzień później brał udział w misji Zakonu Feniksa, której celem było przejęcie magicznego artefaktu.

A to też nie był byle jaki spacerek! Czekało tam na bohaterów Dumbledore'a mnóstwo atrakcji w formie jaskiń, ożywionych szkieletów i wizji tragicznej dla nich przyszłości. Jakby tego było mało, to kiedy cudem udało im się zbiec z miejsca zdarzenia z ranną Brenną, to po powrocie do domu dostał jeszcze, jakąś pożal się Merlinowi karteluszkę z Ministerstwa Magii. Bones wymyślił sobie, że zawiesi go w obowiązkach. Jego. Niezła komedia. Cóż, skoro tak chciał grać, to proszę bardzo; Erik nie miał zamiaru ruszać się z Doliny Godryka. Zresztą miał całkiem dobry powód.

— Ciebie chyba naprawdę trzeba zamknąć w pokoju i wyrzucić klucz — sarknął, odchodząc od okna i chodząc z jednego końca pokoju do drugiego, mijając raz po raz łóżko siostry, w którym rozłożyła się z jakimiś dokumentami. Ta cholera pracowała nad czymś nawet wtedy, kiedy powinna odpoczywać. Erik posłał jej wrogie spojrzenie. — Te papierzyska nie przyspieszą procesu leczenia, wiesz?

Wrócił do okna, aby wypuścić obłoczek dymu na zewnątrz i wznowił swój marsz. Po części uspokajało go to, bo był w ciągłym ruchu, ale z drugiej strony tylko bardziej nakręcało, żeby czepiać się młodszej siostry. Chociaż ostatniego wieczora ledwo trzymał się na nogach, tak praktycznie co pół godziny sprawdzał, co się dzieje z Brenną. Wizja przyszłości na tej przeklętej wyspie napędziła mu niezłego stracha, do tego stopnia, że chciało mu się płakać za każdym razem, jak przypominał sobie szczegóły tajemniczego snu. Oczywiście nie pisnął jej o tym jeszcze słowem.

Zaszkliły mu się oczy i dopiero, gdy przetarł twarz wolną dłonią, zorientował się, że wpatrywał się w Longbottomównę z rozżalonym wyrazem twarzy, jaki prawdopodobnie widziała u niego po raz ostatni podczas pogrzebu Derwina. To musiało być jakieś fatum: jeszcze po potańcówce wspominał jej o tym, jak bardzo chce, żeby reszta rodziny i przyjaciół nie podzieliła losu wuja, a teraz siły wyższe zsyłały do jego umysłu najgorsze scenariusze.

— Nie opuszczasz posiadłości... Prawda? — Zerknął na nią pytająco, gotów w każdej chwili zacząć wykłócać się o to, że powinna siedzieć w Warowni i odpoczywać. Może powinien wysłać jakieś sprostowanie do Bonesa i przekazać mu, że Brenna też odegrała rolę w dezintegracji błotoryja?


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
03.04.2024, 15:28  ✶  
Wczorajsze popołudnie, wieczór i noc Brenna bardzo grzecznie spędziła we własnym pokoju, stosując się do zaleceń uzdrowiciela przez niemal dwadzieścia godzin. Wypiła wszystkie eliksiry, dała sobie założyć opatrunki i stosowała wyciąg ze szczuroczeta czy jak to się nazywało. W efekcie kolejnego ranka czuła się dobrze. Ślady na szyi powoli bladły, prawa ręka była jeszcze zaczerwieniona, ale już niemal się wygoiła, a lewa wprawdzie pozostawała obandażowana, z nią jednak i tak nie było jakoś źle. Na upartego mogłaby biec do pracy już teraz, a nie dopiero kolejnego ranka.
Po papiery sięgnęła, bo wyspała się już naprawdę za wszystkie czasy - najpierw na wyspie, a potem przez dobre trzynaście godzin we własnym łóżku - i zaczynała się nudzić. Erik zaglądając wcześniej do jej pokoju mógł więc głównie widzieć ją albo śpiącą, albo trzymającą palce w tym cholernym wywarze.

Głos brata, który stanął w uchylonych drzwiach, sprawił, że Brenna uniosła wzrok znad papierów. To wszystko twoja wina? Wyjątkowo milczała, czekając na ciąg dalszy - spodziewała się oskarżeń o to, że była nie dość ostrożna przy organizacji wyprawy na wyspę i to przez jej głupotę omal nie zginęli, ale najwyraźniej Erikowi chodziło jednak o wpędzanie go w nałóg nikotynowy.
Tak naprawdę miała sporo wyrzutów sumienia.
Poszło dobrze: nikt nie zginął, nikt nie został poważnie ranny, zdobyli sztylet i przy okazji widząc ciało Alistaira utwierdzili się w przekonaniu, że pozostawienie broni w ciemnościach wcale nie rozwiązałoby problemu. Było więcej niż jasne, że gdyby opowieści o tym przedmiocie dotarły do uszu śmierciożerców, mogliby się nim zainteresować - i gdyby go zdobyli, na pewno zrobiliby z magii sztyletu dobry, czy też raczej... zły użytek. Wciąż jednak wpakowali się w mrok, w nieznane, inferiusy próbowały ich zabić, sny pochłonąć. Mało brakowało, a znaleźli się tam, bo poprosiła, żeby tam poszli.
Brenna jednak nie planowała tych wyrzutów sumienia po sobie pokazać.
Poza tym - co miało zamykanie JEJ w posiadłości do tego, że naraziła JEGO życie?
- Nie za bardzo rozumiem, dlaczego ktoś miałby zamykać mnie w pokoju? - spytała w końcu, obserwując brata, przemieszczającego się po pomieszczeniu w tę i z powrotem. Nie musiała ani znać go tak dobrze jak znała, ani być szczególnie spostrzegawcza, aby zauważyć, jak bardzo był zdenerwowany. Ciągły ruch, papieros, ton, wypowiadane słowa, wygrywały razem symfonię ogólnego gniewu na świat i, najwyraźniej, na Brennę w szczególności. - Ani nie spowolnią, bo nie ucierpiały moje oczy. Naprawdę, nic już mi nie jest - zapewniła, tym razem nie do końca kłamliwie, bo obrażenia byłyby poważne, gdyby nie istniały magia i eliksiry. W tej chwili Brennie nie dolegało nic, co mogłoby powstrzymać przed... czymkolwiek właściwie, a ostatnie ślady po przygodzie w jaskini powinny zniknąć najdalej pojutrze.
Paskudniejsze od powoli schodzących poparzeń i blednących siniaków były wspomnienie ciemności i wizji, które chwytały w swoje szpony. Brenna była wdzięczna, że po podanym jej eliksirze, spała spokojnie i bez snów - bo inaczej tej nocy na pewno nawiedziłyby ją koszmary.
Ale to też była jedna z tych rzeczy, do których nie chciała się przyznawać.

- Hm... nie przed kolejną porcją wywaru, koło pierwszej - powiedziała powoli, bo potem owszem, planowała opuścić Warownię, aby asystować wujowi, gdy będzie "kombinował", co zrobić z tym sztyletem. I nie bardzo rozumiała, do czego jej brat zmierza. - Ma wpaść Heather. Czegoś potrzebujesz?


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#3
03.04.2024, 16:56  ✶  
Co prawda to prawda, misję na wyspie można było uznać za sukces. Okupiony ranną liderką podróży, ale dalej zakończoną swego rodzaju wygraną, która wylądowała na koncie Zakonu Feniksa. Większa grupa nauczyła się lepiej ze sobą współpracować, a przy okazji udało im się zdobyć magiczny artefakt, zanim ten trafił w ręce zwolenników Czarnego Pana. Albus zapewne piał już z radości.

To nie z organizacją miał problem, a z siostrą... I ze sobą. Chociaż do tego ostatniego nie przyznawał się przed samym sobą. Wizja, jakiej doświadczył, bardzo mu się nie podobała, a to w jak nieprzyjemnej sytuacji wylądowała Brenna podczas walki, tylko napędziło jego zmartwienia. Westchnął. Ledwie kilka dni temu odbyli poprzednią poważną rozmowę, a już zaczynali następną.

— Ogranicza to pole twojego manewru, jak już musisz wiedzieć. Jakbyś nie mogła wychodzić, to mogłabyś buszować tylko na określonym terenie. — Pokręcił krótko głową. — Nie tobie oceniać, czy już wszystko jest w porządku — mruknął z nutą pobłażliwości w głosie. Już on dobrze wiedział, co próbowała w ten sposób osiągnąć. Tylko wmawiała wszystkim, że dobrze się czuje, a zaraz znowu wyrwie się z posiadłości i wpadnie w kolejne kłopoty. — Każdy medyk przy zdrowych zmysłach uziemiłby cię tutaj na tydzień lub dwa. Tak dla pewności.

Na Merlina, trzeba było zostać lekarzem, pomyślał, krocząc to w jedną, to w drugą stronę, próbując w ten sposób wyzbyć się, chociaż części nadmiaru negatywnych emocji, jakie w nim buzowały. O ile łatwiejsze byłoby jego życie, gdyby faktycznie miał siłę - i uprawnienia - do tego, żeby trzymać siostrę z daleka od kłopotów. Czasem żałował, że jest już dorosła. Gdyby była dzieckiem, mógłby spróbować wywrzeć odpowiednie naciski na rodziców lub dziadka. Wtedy trudniej by jej było się sprzeciwić. A teraz to nawet nie był w stanie jej umieścić na oddziale zamkniętym.

— Tak, potrzebuję, żebyś zaczęła o siebie dbać — sarknął, zmuszając się do tego, że nie przewrócić oczami na wspomnienie o jej protegowanej. Wątpił, aby rudowłosa brygadzistka była w stanie przemówić jej do rozsądku, ale może chociaż zatrzyma ją w domu na czas swojej wizyty. — Najwidoczniej jest to jednak zbyt duża prośba i bardzo ciężko ją spełnić. — Wyrzucił ręce w górę w teatralnym geście, strząsając przy okazji popiół z papierosa prosto na dywan. — Już nawet nie mówię o ożywionych szkieletach czy tym przeklętym nożu, bo akurat tego mogłaś nie przewidzieć, ale... — Uniósł palec wskazujący, poruszając nim lekko. — Nawet pomimo upływu lat dalej będziesz lekkomyślna. Dalej będziesz rzucała się w stronę niebezpieczeństwa, jakby poświęcenie liczyło się bardziej niż twoje życie.

Nie rozmawiał z nikim o wizji, jaka nawiedziła jego i Vincenta na wyspie. Czuł, że będzie musiał poruszyć ten temat z Morfeuszem, bo wiedział najwięcej na temat takich przepowiedni ze wszystkich członków rodziny. Może nawet powinien był najpierw udać się do niego, zamiast robić awanturę siostrze, jednak... Poniekąd obawiał się odpowiedzi. Bał się tego, że koniec końców okaże się, że to, co zobaczył, faktycznie mogło się ziścić, a to kompletnie by go złamało. Bo jak walczyć z taką wizją? Jak zdecydować, które decyzje do niej doprowadzą, a które nie?

— Nie dam ci zrobić z siebie męczennicy, rozumiesz? Nie dam! A już na pewno nie pozwolę, żeby ktoś inny cię w to wkręcił — rzucił gniewnie, odsuwając się od łóżka siostry i wracając do okna. — Choćbyś się wyrywała i rzucała na wszystkie strony, to nie powinnaś odrzucać swojego życia tylko po to, żeby robić sobie z Moodym wasz ostatni bastion z oblężonego Ministerstwa Magii.

Spojrzał na nią z pretensją. Bądź co bądź, zachowanie Brenny z wizji nie mogło wziąć się znikąd, czyż nie? Jakieś podstawy musiały istnieć.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
03.04.2024, 17:18  ✶  
– Hm… no tak. Ale to chyba nie byłoby dobrze ani dla mnie, ani dla ograniczonego terenu? – zasugerowała Brenna, odkładając wreszcie trzymane dokumenty. Była skonsternowana, ale zrozumiała na pewno jedno: rozmowa należała do tych, na których trzeba było skupić pełną uwagę, aby nadążyć za rozmówcą. Nie wspominając już o tym, że brat przemieszczał się po pomieszczeniu tak szybko, że dostawała od tego niemalże oczopląsu. – Dwa tygodnie? Z powodu poparzenia ręki? Erik, nawet połamane palce goją się najwyżej trzy dni – przypomniała mu. To znaczy ze Szkiele Wzro, oczywiście, w mugolskim świecie bolałaby znacznie dłużej. Jej prawa ręka już wracała do względnej normy, lewa powinna być w dobrym stanie najdalej jutro. Nawet ci najbardziej surowi lekarze nie nalegaliby na dwa tygodnie zwolnienia. Danielle pewnie narzekałaby, że Brenna nie powinna iść do pracy już jutro, ale też pogodziłaby się z tym, że to niemożliwe do osiągnięcia i zadowoliła półtorej doby odpoczynku…

Wsłuchiwała się w kolejne słowa brata w coraz większym osłupieniu. Odruchowo chciała przeczesać włosy ręką, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Starała się w końcu jeszcze oszczędzać obie dłonie, tak na wszelki wypadek.
– Wiesz, że ten inferius po prostu na mnie skoczył? – spytała niepewnie. Erik był nieprzytomny chwilę dłużej niż ona, może z jakichś powodów założył, że siostra sama z siebie postanowiła, że fajnie będzie iść pobić się wręcz z nieumarłym? Pobiegła radośnie w jego kierunku? Trochę przykre, że miał o jej rozsądku aż tak niskie zdanie, ale nie że Brenna mogła go za to winić… – Nie zdążyłam się odsunąć, bo nie zauważyłam – przyznała. Znalazła się najbliżej i tyle. To znaczy pewnie i tak by się nie odsunęła, bo gdyby nie ona, skoczyłby na nieprzytomnego jeszcze Prewetta, ale to nie tak, że miała większą szansę na reakcję w tamtym konkretnym momencie.

Brenna obserwowała nerwowe ruchy brata i jak zwykle gadała jak katarynka, teraz nie wiedziała, co powiedzieć. Do głowy przychodziło jej głównie: o czym ty kurwa mówisz? Rachunek sumienia odnośnie wyspy wykazywał niezbicie, że mogła być ostrożniejsza, mogła pewne rzeczy przewidzieć, mogła postarać się bardziej, ale nie zrobiła tam niczego w celu zamienienia samej siebie w męczennicę. Pierwsza weszła do jaskini, owszem, to jednak rozumiało się samo przed siebie i przecież w ostatecznym rozrachunku nie miało większego znaczenia.
A kiedy jeszcze Erik wyciągnął Ministerstwo Magii – oblężone Ministerstwo Magii na dodatek! – i Mooddyego – Alastora przecież nawet nie było na wyspie! – to Brenna zgłupiała już zupełnie.
Jej brat chyba bardzo, bardzo mocno uderzył się w głowę. Albo wypił jakiś eliksir. Ewentualnie ktoś nagadał mu jakichś głupot, bo naprawdę nie zachowywał się jak ktoś przy zdrowych zmysłach? Zazwyczaj to ona wyciągała nagle jakieś rzeczy, spadające z sufitu albo zaczynała pleść o sprawach niezwiązanych z omawianym chwilę wcześniej tematem… On był tym bardziej uporządkowanym.
– Erik, nie mam pojęcia, o czym mówisz – stwierdziła w końcu. – Ja i Alek nie planujemy żadnego bastionu w Ministerstwie Magii! Po co mielibyśmy je z nim oblężać…? O co właściwie ci chodzi? O to, że w tym tygodniu zrobiłam kanapkę dla niego, a dla ciebie już nie…? Widziałam przecież, że Malwa pakowała ci zapiekankę z kurczakiem.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#5
06.04.2024, 00:20  ✶  
— Trauma po zdarzeniu potrafi zostać na dłużej niż trzy dni — skontrował jej słowa szorstkim głosem.

Miał gdzieś Szkiele-wzro, miał gdzieś, to, że żyli w świecie cudów, gdzie kości składało się do kupy w ciągu kilku godzin, a zwykłe choroby niemagicznych były co najwyżej ciekawostką, które potrafiły wyleczyć pierwszaki na zajęciach z Eliksirów poprzez uwarzenie eliksiru pieprzowego. W tej chwili nie interesowało go nawet to, że jedne z nielicznych autorytetów medycznych pokroju Florence Bulstrode, zapewne zgodziłyby się z opinią Brenny. Chciał, żeby świat tańczył, jak mu zagra, nawet jeśli było to wbrew zasadom, jakie trzymały go w ryzach.

— Poćwiczymy to. O ile wystarczy nam czasu — obiecał słabym głosem.

Może to też było jakieś rozwiązanie? Może jeśli bardziej się przyłoży, da z siebie więcej, pomoże Brennie tak mocno, jak jeszcze nikomu wcześniej, to uniknie tego okropnego przeznaczenia, które na nią czyhało? Ciało można było wytrenować, a umysł wzmocnić. A skoro tak zręcznie operowała swoim darem Trzeciego Oka, to zapewne i jej pokłady sił mentalnych były większe niż u zwykłego człowieka. Tak, to mogło zadziałać, gdyby tylko nie to, że... Jaka kurwa kanapka?, powtórzył po niej, czując, jak coś w nim pęka.

— Nie mówię o jebanej kanapce — warknął i wyrzucił do połowy wypalonego papierosa przez okno. Położył otwarte dłonie na parapetu, obijając lekko czubkami palców o jego powierzchnię, wpatrując się jednocześnie w idylliczny obraz rodzinnego ogrodu, położonych nieco dalej sadów, jak i Kniei Godryka rozpościerającej się na horyzoncie. Kontrast tego widoku z wizjami z wizji był porażający. — Może nie planujecie bastionu w tej chwili, ale przyjdzie taki dzień, że zaczniecie. Okoliczności was zmuszą. — Nie odważył się odwrócić w jej stronę, z obawy, że nie będzie w stanie powiedzieć jej wszystkiego twarzą w twarz. — I to nie wy będziecie oblężać, o nie. Będziecie oblężani - przez Czarnego Pana, przez Śmierciożerców. A wtedy wszystko pójdzie w diabły. Przez waszą dumę.

Zgarbił się, a jego głowa opadła niżej, gdy wypowiedziane na głos słowa pobudziły wspomnienia z poprzedniego dnia. Szczegóły tego snu zaczynały się zacierać, jednak wystarczyło przetrzeć je z kurzu chaotycznych myśli, a lśniły jak złoto. Złoto splamione krwią, żalem i cierpieniem. Jak dotąd jedynym wydarzeniem, które faktycznie nim wstrząsnęło była śmierć wuja Derwina. To było jak zderzenie z twardą, chłodną i pozbawioną życzliwości rzeczywistości. Stracili jednego ze swoich, krewnego. Brutalność Śmierciożerców, Naśladowców czy nawet zwykłych czarnoksiężników znał z pracy.

Niektóre akty czarnej magii przerażały czy obrzydzały, ale nawet do tego szło się przyzwyczaić. Po latach można było po prostu zaszufladkować niektóre sprawy, pogodzić się z tym, że takowe występowały, występują i będą występować. Nawet jeśli Brygada była powołaniem, tak w dużej mierze dalej była pracą. Częściowo można było się od niej odciąć; zdjąć służbowe ciuchy, odwiesić na wieszak i na kilka godzin zignorować łatkę Brygadzisty i wszystkiego, co się z nią wiązało. W przypadku Derwina nie można było tego zrobić.

Tak jak i teraz nie mógł tego zrobić z wizjami, które nawiedziły jego i Vincenta. Nie wiedział, czy był to jakiś urok, czy klątwa bazująca na naturze boginów. Nie wiedział, czy była to szczera prawda, czy brudny fałsz stwórcy zaklętego sztyletu i jego zabezpieczeń. Ba, mogło to być nawet błogosławieństwo Trzeciego Oka, które potencjalnie mogło być zaszyte w jego żyłach. Jego wuj parał się jasnowidzeniem, Brennę przyciągnęło widmowidzenie, kto wie może i u niego mogło w najmniej oczekiwanym momencie uaktywnić się jakieś przekleństwo?

— Widziałem to. Na wyspie, kiedy straciliśmy przytomność — przyznał z ciężkim sercem. — To chyba była wizja przyszłości. Musiała być, bo nie przypominała zwykłego snu. Zbyt realna, aby była jedynie wytworem mojej wyobraźni. — Zacisnął palce na krawędzi parapetu. — Przeniosłem się parę lat w przyszłość. Siedemdziesiąty piąty, siedemdziesiąty szósty? Może ósmy? Nie pamiętam dat. — Uniósł czoło ku górze, jakby błękitny nieboskłon mógł mu zdradzić ten sekret. — Ministerstwo padło, Święty Mung padł i ty wszystkich powiadomiłaś. Nawet Warownia... Przebili się przez wszystkie zaklęcia obronne. — Oderwał dłonie od parapetu, jakby zdał sobie sprawę, że dotyka elementu budynku, który w jego wizji zapewne został doszczętnie zniszczony. — Uciekłem z Vincentem do punktu zbiórki w Strażnicy. Tylu rannych, a ledwie garstka... ledwie garstka ocalałych. — Głos zaczął mu się łamać, ale dalej nie odwrócił wzroku od widoku za oknem. — A ty zostałaś z Alastorem w Ministerstwie Magii po ewakuacji, chociaż... Chociaż mogłaś uciec z resztą. Poddałaś się, żeby zabrać ze sobą do grobu tych wszystkich skurwieli. Umarłaś za sprawę, zamiast żyć. I zostawiłaś nas, zostawiłaś mnie, żeby dokończyć to cholerstwo, zebrać ich do kupy i...

Odwrócił się gwałtownie, sądząc, że będzie w stanie spojrzeć jej w twarz, jednak gdy tylko skrzyżowali spojrzenia, w oczach Erika błysnęły łzy, a on sam osunął się na podłogę, kuląc się pod parapetem. A to samo w sobie było sporym wyzwaniem, biorąc pod uwagę jego wzrost. Wyglądałby nawet nieco komicznie, gdyby nie dramatyczne wyznanie i brzemię, jakim właśnie podzielił się z młodszą siostrą. Erik przyłożył obie dłonie do twarzy, zasłaniając nos i usta; wyglądał prawie tak, jakby się modlił. Zamiast słów znanych ze spotkań kowenu, wydawał z siebie tylko głośne, urywanie westchnienia, gdy próbował złapać oddech i nie zacząć łkać.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
06.04.2024, 11:42  ✶  
– Nie mam traumy – zapewniła po prostu Brenna. To znaczy, to nie było przyjemne. Ale w jej głowie tkwiło już bardzo wiele nieprzyjemnych rzeczy i nauczyła się je wrzucać do odpowiednich szufladek w umyśle, a potem dalej z tym żyć. W pracy wpychała się w trochę paskudniejsze sprawy niż brat, poruszały ją trochę bardziej niż jego, jednocześnie jednak musiała albo znaleźć sposób na to, by dać sobie z tym radę – albo oszaleć.
Wizje zrodzone z ciemności były więc gdzieś tam, na dnie pamięci. Ze wspomnieniem chłopca, upadającego na ośnieżony chodnik. Z ostatnim uśmiechem, jaki posłał jej Derwin. Z głosem Jase’a, obiecującego rychłe spotkanie. Z zapłakaną twarzą małego ducha z Kniei Godryka, z krwią Heather na dłoniach, z Mavelle palącą w ciemnościach na dachu Warowni, z obrazami oglądanymi oczyma widmowidza, z setką drobnych spraw, z których każda stanowiła kroplę w morzu – w którym uczyłeś się płynąć albo tonąłeś na zawsze.

– Co poćwiczymy? – nie zrozumiała. – Uniki przed inferiusami? Erik, skąd ja ci wezmę inferiusa? Poza tym uniknęłabym go, gdyby nie było ciemno i gdybym nie sprawdzała akurat, czy jesteście żywi.
Nie rozumiała właściwie nie tylko idei ćwiczeń uników przed inferiusami – nie, że miałaby coś przeciwko treningowi, chociaż boleśnie zdawała sobie sprawę z tego, że czasem o wszystkim decydowało szczęście, nieważne, ile czasu poświęciłeś na podniesienie swoich umiejętności – ale całej tej rozmowy. I tylko szerzej otworzyła oczy, kiedy brat zaczął jej tłumaczyć, że może nie planuje ostatniego bastionu teraz, ale na pewno go zaplanuje i że wszystko pójdzie w diabły dlatego, że była dumna. Co kurwa? – tak, to zdanie krążyło jej po głowie niemal cały czas.
– Nie nazywaj go tak – wtrąciła, nie mogąc się powstrzymać, chociaż niby wiedziała, że to nie moment na to. – To Voldemort, nie żaden cholerny, Czarny Pan.
Strach przed imieniem zwiększa strach przed rzeczą. Ale chodziło o coś więcej: o to, że Voldemort właśnie chciał być nazywany Czarnym Panem, Czarnym Lordem, a Brenna nie chciała mu ustąpić nawet w najmniejszej drobinie, zwłaszcza po Beltane. Czarny Pan, jedyne określenie na tego drania, które mogło przejść teraz przez usta Mavelle. Wkurzało ją samo to, że coś takiego padło z ust brata.
– I dalej nie rozumiem, o co właściwie chodzi… – zaczęła, ale potem urwała, bo Erik znowu zaczął mówić.
Widział to?
Wizja przyszłości?
Brenna odetchnęła i wplotła palce prawej ręki we włosy – choć nie powinna tego robić, bo wprawdzie dłoń była już sprawna, ale jeszcze do wieczora powinna zachować ostrożność. I nie chodziło nawet o to, o czym Erik opowiadał: o przyszłości, która mogła pewnego dnia nadejść, niezależnie od wszelkich wizji. Przyszłości, w której Voldemort przejął władzę i która mogła stać się ich udziałem. Nie, chodziło o to, że ta głupia wizja utkwiła najwyraźniej w głowie jej brata i zatruła jego teraźniejszość. Wszystko stało się jasne – sama przecież też widziała niezbyt przyjemne rzeczy. Milczała chwilę po tym, jak on już zamilkł, bo to nie była sytuacja, w której mogła po prostu zacząć trajkotać bez namysłu…

– Erik, ten sztylet jest pełen spaczenia. To co przynosi, to nie jest prawda – powiedziała w końcu, powoli, starannie ważąc słowa. Gdzieś w jej głowie tkwiła jednak myśl, że to mogło się wydarzyć: że pośród możliwych przyszłości zawsze leżała taka. I że nie zostałaby z tyłu ze względu na dumę, ale dlatego, że aby jakakolwiek ewakuacja przebiegła pomyślnie, ktoś musiał ją osłaniać.
Ministerstwo padło.
Mung padł…
Odprysk możliwej przyszłości.
Kłamstwo, które mogło stać się prawdą.
Ale Erik nie potrzebował teraz usłyszeć tego, co przyszło Brennie do głowy: przecież wszyscy wiemy, że tak to może się skończyć. Przecież obiecaliśmy narażać się, by to zatrzymać. Przecież wielu z nas zginie, by temu zapobiec.
– Jeden wpada w ciemność i ciemność go pożera, drugiego zwodzą własne pragnienia. Trzeci w twarz patrzy przeszłości u lega wołaniu dawnej miłości. Czwartego… czwartego strachu biorą jak swojego. Wszystko, co widzieliśmy, miało nas złamać. Jak złamało Tymoteusa Salta. Pochłonąć, jak pochłonęło jego towarzyszy. Do cholery, mieliśmy tam umrzeć we śnie przez te wizje, więc na pewno nie pokazywano ci żadnej przyszłości, jaką ten sztylet uznał za prawdopodobną. Widziałeś to, czego się boisz… albo czego wszyscy się boimy – stwierdziła, zsuwając się z łóżka, by podejść do brata.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#7
07.04.2024, 18:03  ✶  
— Nie możesz się sama zdiagnozować — machnął gorączkowo ręką, zbywając opinię siostry na temat jej samopoczucia. — Brak kompetencji.

Jakby ją zaprowadzić do Lecznicy Dusz, to raczej zbyt szybko z niej nie wyszła. Zbyt ciekawy obiekt doświadczalny. Kto wie, może przy okazji odkryliby jakim cudem pomimo takiego zabiegania dalej potrafiła znajdować puste pola w swoim prywatnym kalendarzyku?

— Zręczność, moja droga — powiedział takim tonem, jakby to jedno słowo miało jej wszystko wyjaśnić i przy okazji przedstawić plan treningów na nadchodzące tygodnie.

Skrzywił się, gdy wytknęła mu to, jak określa przywódcę Śmierciożerców. Naprawdę? Teraz będzie się o to czepiała? Co to miało być? Jakaś próba odwrócenia jego uwagi od głównego problemu? Zrób o tym pogadankę w Strażnicy, jak już wyzdrowiejesz, skomentował bezgłośnie, mając nadzieję, że jego kąśliwość nie przebiła się na jego własną twarz.

— Twoje zgadywanki, to nie są fakty — fuknął pod nosem, sięgając machinalnie po swoją różdżkę.

Bynajmniej nie po to, aby wycelować jej końcówkę w siostrę, aby pozbawić ją przytomności, a potem związać, dopóki nie znajdzie dla niej dobrego miejsca na izolatkę w Warowni. A szkoda, bo mogło to rozwiązać parę potencjalnych problemów. Zamiast tego obrócił swoją wieloletnią przyjaciółkę z pozycji pionowej do poziomej, aby chwycić za rączkę jedną dłonią, a za jej czubek drugą. Wbrew sobie zaczął wywierać na nią nacisk, czując, jak drewno opiera się jego własnej sile; było sztywne, a nie giętkie, jak w przypadku całej masy innych różdżek ze sklepu Ollivandera.

Musiał naprawdę mocno powstrzymać się przed tym, aby nie przerwać Brennie w pół słowa. Jej tłumaczenia brzmiały sensownie, biorąc pod uwagę przepowiednię, jednak dalej były to tylko słowa wyroczni. Mnóstwo mistyków i wróżbitów mawiało, że przyszłość jest w ciągłym ruchu, a i sposób na interpretacje tego typu wskazówek od losu było mnóstwo. Cichy głosik w jego głowie podpowiadał mu, że jest w tym jakiś sens. Podejrzewał, że użyto klątwy, która miała działać jak bogin, ale to było takie realne. Zbyt realne. Nawet boginy nie działały w ten sposób.

— Nawet jeśli sztylet jest skażony, to magia musiała na czymś oprzeć wizję. Moje zmartwienia moimi zmartwieniami, ale to co tam wyprawiałaś, brzmi aż nazbyt znajomo, nie sądzisz? — Wbił w nią chłodne spojrzenie, aby zaraz uciec wzrokiem w bok. Jego palce pocierały stare drewno, z jakiego wykonana była jego różdżka. Już sam nie wiedział, co myśleć. — Poza tym, dobrze wiemy, że w naszej krwi krąży mnóstwo darów. Twoje widmowidzenie, jasnowidzenie Morfeusza i cholera wie, co mogło przejść od nas z niezliczonych pokoleń Potterów... Może istnieć jakaś zależność między tymi wizjami a Trzecim Okiem. A kto wie, co we mnie może siedzieć? — Odrzucił głowę w tył, uderzając czubkiem głowy o parapet. Skrzywił się, zagryzając dolną wargę, żeby zapobiec głośnemu syknięciu. — Jest szansa, aczkolwiek niska, że u mnie też miało się coś objawić. Gdyby... Gdyby nie ugryzienie przez wilkołaka. To dalej może we mnie być, stłumione przez wilka do granic możliwości. Sztylet mógł wejść z tym w jakąś reakcję, a kipiąca z niego czarna magia zrobiła resztę.

Może gdyby dowiedzieli się o wyspie wcześniej, parę tygodni lub miesięcy wcześniej, jego reakcja na tajemniczą wizję, nie byłaby tak dramatyczna. Jednak teraz, gdy miał za sobą Beltane, burdel w życiu prywatnym, jaki sam sobie zgotował jedną nakrapianą nocą i nadmiar obowiązków związany z pracą i działalnością Zakonu... Był nazbyt blisko tego, żeby po prostu pęknąć. A to, co ujrzał ubiegłego dnia ,tylko podsyciło jego najgorsze przypuszczenia - jak bardzo by się nie starał, jak blisko Brenny by nie był, tak nawet on może nie zdołać ocalić jej przez samą sobą.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
09.04.2024, 15:47  ✶  
- Jestem pewna, że zauważyłabym traumę, gdybym jej doznała – uparła się Brenna. Trochę miała rację, bo chociaż ciemność podziemi odcisnęła swoje piętno na jej umyśle, to nie było coś, co mogłoby ją złamać: jeszcze nie. Trochę tej racji nie miała, ponieważ spychała gdzieś na bok tak wiele rzeczy, że swobodnie mogła przegapić moment, w którym wszystko ją przytłoczy.
Byłaby jednak niewątpliwie najgorszym koszmarem magipsychiatry. Nie dlatego, że była przypadkiem specjalnym, a raczej takim, który bardzo nie chciałby współpracować. Zarzuciłaby terapeutę tysiącem słów, z których żadne nie miałoby znaczenia, a potem zaczęła jeszcze wypytywać, jak minął mu dzień i czy na pewno dobrze się czuje.

Pominęła milczeniem wspomnienie o zręczności, i o tym, że jej zgadywanki, to nie fakty - na litość Merlina, czy jego zgadywanka była więc faktem? Podparła się o brzeg parapetu, obserwując brata, niepewna, co mu do licha powiedzieć, czego od niej chciał i na co liczył.
Bo chyba nie na to, że będzie bezpieczna.
Że ktokolwiek z nich będzie bezpieczny.
– Zaraz połamiesz własną różdżkę – powiedziała cicho, wyciągając rękę, by zacisnąć na moment palce na jego dłoni. Gdyby to drewno trzasnęło w jego rękach, to byłby dla niego tylko jeszcze jeden ciężar, i jeszcze jedna zmiana, której wcale nie chciał.

- Klątwa wilkołactwa wypala trzecie oko. Nawet jeśli w twojej krwi płynąłby dar, zniknąłby na zawsze wraz z ugryzieniem wilkołaka. Nie ma mowy, abyś doznał wizji przyszłości, Erik - mruknęła, bo na czym jak na czym, ale na tym cholernym temacie znała cię całkiem dobrze. Sama miała cholerne, trzecie oko, nawet jeżeli spoglądające w tył, nie w przód. I studiowała swego czasu wszystkie informacje o wilkołactwie, jakie wpadły jej w ręce. - Jestem wściekle pewna, że nie poszłabym się zabić tylko dlatego, że jestem dumna.
Ale przecież nie mogła mu obiecać, że nie umrze.
Tak samo, jak on nie mógł obiecać czegoś takiego jej. Cholera, nawet gdyby nie wojna i nie ich praca, któreś z nich mogło po prostu potknąć się na schodach i rozwalić sobie głowę. Rozpaczliwie pragnęła, żeby wszystko znów było takie, jak wtedy, kiedy byli młodzi – żeby nie musiał się o nią bać, i żeby ona nie musiała bać się o niego i o wszystkich innych. Ale świat nie działał w ten sposób. Świadomość, że nie wszyscy przeżyją tę wojnę, towarzyszyła Brennie od dawna, i stała się jeszcze bardziej namacalna wraz ze śmiercią Derwina.
Może niektórych z nich sama pośle na śmierć.
Jak miałaby więc zapewnić Erika, że wszystko będzie dobrze?
To było kłamstwo, największe z tych, jakie wypowiedziała. Ale mogła przynajmniej spróbować przekonać go, że nie doświadczył żadnego przebłysku jasnowidzenia, że sen był tylko snem, zbudowany z jego własnych strachów, ze wspomnień, jak wszystkie inne sny. Bardziej realny od innych koszmarów, bo nasycony barwami i zapachami przez magię mrocznej broni.

- W moim śnie osoby, które są już martwe, były przez chwilę znowu żywe. Uważasz, że zobaczyłam wizję przyszłości, w której limbo połączyło się z naszym światem? – spytała. To był tylko malutki fragment tego, o czym śniła: i na pewno o tych pozostałych elementach nie zamierzała opowiadać Erikowi, a może i nikomu. - To nie musi się wydarzyć.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#9
10.04.2024, 00:03  ✶  
Cóż, był starszy, więc to chyba naturalne, że wiedział lepiej od niej, prawda? Te niecałe trzy lata różnicy ewidentnie powinny działać na jego korzyść, ale w tym przypadku jakoś to tak... Nie do końca działało. Zgromił ją spojrzeniem, gdy wspomniała o różdżce, z początku nie rozumiejąc, o co jej chodzi. Przecież tylko ją trzymał. Dopiero gdy przyjrzał się jej bliżej, faktycznie zwrócił uwagę na to, że napierał na jej końce nieco za mocno. Zmniejszył uścisk, odkładając różdżkę na bok.

— Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś bardzo niepokorna? — żachnął się na jej komentarz, gdy właściwie jednym zdaniem zbiła jego główny argument.

Nie, żeby jego osobiste przeżycia w ramach wizji nie były wystarczającym powodem do tego, aby wytoczyć ciężkie działa, jednak sądził, że akurat wzmianka o Trzecim Oku sprawi, że spojrzy na tę sprawę z innej perspektywy. Najwyraźniej się przeliczył. Otaksował ją bezradnym spojrzeniem, nie wiedząc, co ma powiedzieć, aby przemówić jej do rozsądku i żeby zaszczepić w niej chociaż trochę instynktu samozachowawczego. Miał wrażenie, że odbyli podobną rozmowę za każdym razem, gdy zaczynało wisieć nad nimi widmo jakiejś tragedii. I zawsze kończyło się na wymuszonej ugodzie. I teraz pewnie znowu tak będzie. Jak zwykle.

— A ja jestem wściekle pewny, że jakoś byś to sobie przetłumaczyła i uznała, że to najlepsze rozwiązanie z możliwych — odparł, nie ustępując jej pola w tej rozmowie. — Co jak co, ale akurat sztuka racjonalizacji własnych działań rozwinęła się u ciebie bardzo mocno. Może nawet za mocno. — Westchnął ciężko, kontynuując znacznie cichszym głosem. — Czułem twoją śmierć. Emocjonalnie. Straciłem cię i to było prawdziwe. A potem cię odzyskałem i... — wycelował w nią palcem, a potem przekierował go w stronę podłogi, aby zaraz rozprostować dłoń. — I chyba już nigdy nie wyrzucę tego z głowy.

Bardzo nie podobało mu się to, jak zaczynał tracić kontrolę nad własnym życiem oraz swoim najbliższym otoczeniem. Gdyby na początku roku ktoś mu powiedział, że cały konflikt w Wielkiej Brytanii aż tak eskaluje i odbije się to w tak straszny sposób na nim, na jego rodzinie i Zakonie Feniksa, to nie wiedziałby, jak zareagować. I najwyraźniej za wiele się w tej kwestii nie zmieniło, bo teraz robił wszystko, co w jego mocy, aby utrzymać te strzępki stabilności w ryzach, jakby ustabilizowanie jednej sfery miało pomóc w doprowadzeniu do porządku innych.

— Nie musi, ale może — mruknął, nie dając się tak łatwo przekonać do perspektywy roztaczanej przez siostrę. — I jak już pytasz, to tak. Sądzę, że brzmi to dokładnie, jak coś, co potencjalnie mogłoby się zdarzyć po tym burdelu z zaświatami, jaki zgotował nam... Voldemort. — Wykrzywił wargi w czymś, co miało przypominać uśmiech, gdy zastosował się do jej wcześniejszych sugestii. — Kto wie, co może się jeszcze odwalić w związku z nimi?

Jedyne duchy, z jakimi miał kontakt bliżej to te rezydujące w murach Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, toteż trudno mu było ocenić, co musiałoby się stać, aby dosłownie wyciągnąć nieżywych ze świata umarłych. Biorąc jednak pod uwagę to, że paru osobom z Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów udało się podążyć za Czarnym Panem na drugą stronę i wrócić, to kto wie, co jeszcze było możliwe? Niestety na to już nie potrafił odpowiedzieć, a i wysnucie rzetelnej teorii było nadzwyczaj trudnym zadaniem, gdy mógł co najwyżej odnieść się do Jęczącej Marty czy Prawie Bezgłowego Nicka. Niezbyt to było pomocne.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
10.04.2024, 15:02  ✶  
- Ty, przynajmniej kilka razy - przytaknęła Brenna. Sama siebie nie uważała za jakoś szczególnie niepokorną, była po prostu osobą, której bardzo ciężko było usiedzieć na miejscu i utrzymać się z boku. I nie bała się mówić do ludzi. Które z nich miało rację? To już mogli osądzić tylko inni ludzie...
A ja jestem wściekle pewny, że jakoś byś to sobie przetłumaczyła i uznała, że to najlepsze rozwiązanie z możliwych.

- Erik, wcale nie spieszę się do popełniania samobójstwa – powiedziała, szczerze nawet, bo to przecież nie tak, że chciała umrzeć. Ale i nie wiedziała, o czym śnił dokładnie: nie miała pojęcia, co stało się w tym śnie. Wcale nie chciałaby umierać na darmo, zawsze robiła wszystko, by przeżyć, nie zostałaby z tyłu tylko po to, by da się zabić, bo była zbyt dumna na ucieczkę. Ale aby osłaniać ewakuację? Ktoś musiał to robić, a w takim wypadku kto z Ministerstwa miałby zostać z tyłu, jeśli nie pracownicy Brygady i aurorzy...? To przecież nie byłoby nawet coś, co bohatersko by wybrała: to byłoby coś, czego wszyscy by oczekiwali, nie tylko od niej, a od tych starszych stażem pracowników, wyszkolonych przecież właśnie do w a l k i.
Milczała przez chwilę, zastanawiając się, jak zareagowałaby na jego miejscu: gdyby to ona sądziła, że straciła brata. Ze wszystkich ludzi, których kochała, a było ich przecież wielu, nie było ważniejszego od Erika. Jego śmierć złamałaby ją na więcej niż jeden sposób.
A jednocześnie może paradoksalnie byłoby jej łatwiej niż jemu.
Bo chociaż nie przewidziała horroru Beltane i tego, że Voldemort sięgnie po moc spoza tego świata, to w jakiejś części spodziewała się, że wszystko będzie biegło tą samą drogą, co wtedy, gdy do władzy dochodził Grindewald. Że będą ginęli kolejni ludzie, że godziny ich pracy będą się wydłużać, że prędzej czy później zaczną tracić bliskich, że przyjdzie dzień, gdy istnienie Zakonu wyjdzie na jaw, a wtedy znajdą się na celowniku Voldemorta, Ministerstwo zaś zacznie patrzyć na nich nieprzychylnym okiem – bo byli tam ludzie oddani Voldemortowi i tacy, którym z kolei nie spodoba się, że ktoś ma dwóch panów.
Myśl o tym, że nie wszyscy zobaczą koniec tej wojny, towarzyszyła jej od tak dawna, że zdążyła może nie się z nią pogodzić, ale do niej nawyknąć.

– Jestem więcej niż pewna, że nie odwali się nic takiego, jak w moich snach. I przykro mi, że ty śniłeś o czymś takim – powiedziała w końcu, unosząc dłonie, by na moment ująć w nie jego twarz. – I nie mogę ci obiecać, że Voldemort nie wygra. Ale robimy, co możemy, żeby tak się nie stało, a to, co widziałeś, było tylko koszmarną wizją.
Nie oznaczało to, że nie mogła się ziścić. Gdzieś tam przed nimi były dziesiątki wersji możliwej przyszłości, i pewnie na większości z nich Brenna kończyła martwa, a były i takie, gdzie martwy kończył on. I może to, że Erik tak bardzo wypierał tę możliwość sprawiało, że ten sen wstrząsnął nim do głębi, że upierał się, że był prawdą – jakby liczył, że… Brenna sama nie była pewna, na co dokładnie. Że się wycofa, z pracy, z Zakonu, żeby to się nie ziściło?
Czego właściwie ode mnie oczekujesz, Erik?
Nie zapytała jednak, opuściła po prostu ręce. Bo brat chyba sam tego nie wiedział: a jeżeli były rzeczy, o które chciał prosić, to pewnie na żadną z nich nie mogłaby się zgodzić.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (3273), Erik Longbottom (4260)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa